Axton de la Manse siedząc w bogato rzeźbionym lordowskim krześle rozglądał się po wielkiej sali zamku Maidenstone. Pamiętał to pomieszczenie jako znacznie większe – dłuższe, szersze, z wysokim stropem wspartym na potężnych belkach. Pamiętał stoły z surowego drewna i ciężkie ławy. Stoczyli z Williamem na drewnianych blatach, a czasem i pod nimi, wiele bitów. Niektóre były długimi bataliami z wyimaginowanym wrogiem, toczonymi przy użyciu dziecięcej „broni”, inne stanowiły krótkie, lecz zacięte potyczki brata z bratem o jakąś zniewagę czy urażoną lekceważeniem młodzieńczą dumę.
Nigdy nie udało mu się pokonać Williama. Przynajmniej wtedy. William był o głowę wyższy, o ponad dwadzieścia funtów cięższy i o cztery łata mądrzejszy. Yves także był starszy i wyższy. Tyle że on nigdy nie miał talentu do walki, nawet jako chłopiec. Ileż razy Yves zmykał po schodach do dziecinnej komnaty, kiedy William z Axtonem toczyli zażarty bój?
Axton przymknął oczy. Yves niewiele miał szans w swym krótkim życiu. Byłby znacznie lepszym skrybą niż żołnierzem, lepszym księdzem lub zarządcą, jednak kiedy Stefan ukradł Matyldzie Brytanię, a de Valcourt odebrał Maidenstone Allanowi de la Manse, Yves nie miał żadnego wyboru. Musiał walczyć tak jak wszyscy pozostali mężczyźni w rodzinie. Walczyć dla królowej. Walczyć dla kraju. Walczyć o swój dom.
Yves pierwszy stracił życie. Następny był Allan de la Manse. a wkrótce po nim William. Z całej rodziny pozostali tylko Axton i Peter. Oni dwaj i ich matka.
Axton uświadomił sobie, że walka dziś dobiegła końca.
Niewidzącym wzrokiem rozglądał się po sali, która jakby się skurczyła przez te osiemnaście lat od dnia, kiedy ostami raz postawił tu nogę. Walka się skończyła, bo de la Manse'owie powrócili na swoje miejsce. Poprzysiągł sobie, że już nigdy nie wypuści z rąk zamku Maidenstone. Nigdy.
Stukot ciężko podkutych butów na schodach przyciągnął jego uwagę. Nie był zdziwiony ujrzawszy Petera z wilczarzem Moorem u nogi.
– Dlaczego nic mogę zająć komnaty w twierdzy? – spytał chłopiec bez wstępów. – Na górce są cztery pomieszczenia. Po dwa na każdym poziomie. Do tego obszerny hol, gdzie Moor mógłby trzymać straż.
– Musisz spać z pozostałymi giermkami, chyba że będę potrzebował twoich usług. Wówczas będziesz spał w holu… trzymając straż – dodał przyglądając się młodszemu bratu surowo. Być może nie powinien był dziś pozwalać chłopcu na tak wiele: trzymanie sztandaru de la Manse'ów, prowadzenie negocjacji w sprawie poddania zamku i wreszcie jazdę na czele kolumny, kiedy obejmowali zamek w posiadanie. Wtedy wydawało mu się to właściwe, ponieważ Peterowi odebrano wszelkie prawo dostępu do zamku Maidenstone na długo przed urodzeniem. Niestety, wyglądało na to, że ostatnie wydarzenia trochę przewróciły młokosowi w głowie.
Axton wiedział jednak, jak przywołać brata do porządku.
– Skoro miałeś czas na zwiedzanie, to znaczy, że masz za mało do roboty. Uprzątnij lordowską komnatę i dopilnuj, by zniesiono tam moje rzeczy. Każ wyczyścić moja. czerwono – czarną tunikę, bo chcę w niej wystąpić na wieczerzy. Dopilnuj też, żeby usunięto proporce de Valcourtów i zastąpiono je naszymi. – Wskazał na tkaniny zdobiące ściany wielkiej sali.
– Czyż matka nie będzie rada. wiedząc, że odzyskaliśmy jej dom? – spytał Peter nie okazując przejęcia czasochłonnymi zadaniami, jakie brat mu wyznaczył. – Poślemy jej wiadomość do Normandii?
– Napisałem już list. Chcę jednak, by wszystko było uporządkowane, nim tu przybędzie. To oznacza, że nie masz czasu, by siedzieć i gapić się na naszych wrogów. Bierz się do pracy – zakończył, bynajmniej nie braterskim tonem.
Wprawdzie Peter lubił wystawiać cierpliwość brata na próbę, lecz miał tez tyle rozsądku, by nie wzbudzać jego gniewu. Pomrukując z niezadowolenia udał się do naznaczonych obowiązków, z potężnym psem truchtającym przy jego nodze niczym przerośnięty szczeniak.
Axton nie ruszał się z miejsca; rozparty w ciężkim dębowym krześle na środku podwyższenia, rozglądał się ponuro po swym odzyskanym domostwie.
Stąd to poczucie niesmaku? Powinna go rozpierać radość, powinien teraz pić i świętować ze swoimi ludźmi, którzy byli mu oddani przez te długie lata, powinien wyszukać jakąś zgrabną dziewkę, chętną okazać względy nowemu panu na Maidenstone. Zamiast tego porozsyłał ludzi do różnych naprędce wymyślonych zadań, opróżniając wielka salę ze wszystkich poza służbą, która właśnie nakrywała stoły do wieczornej uczty z okazji zwycięstwa. Sir Reynold organizował zamkową straż ustawiając własnych ludzi na ważniejszych pozycjach i rozstrzygając, którzy z dotychczasowych obrońców zamku zechcą lojalnie służyć nowemu panu, a kto może sprawiać kłopoty.
Sir Maurice ustalał z zarządcą, sir Johnem, nowe zasady prowadzenia domowego gospodarstwa. Tym ostatnim miała się, oczywiście, zająć matka Axtona zaraz po przybyciu.
A może należało powierzyć to zadanie nowej żonie, którą miał zamiar pojąć?
Axton nie myślał o lady Beatrix od chwili ich krótkiego spotkania. Całkowicie i świadomie usunął ją na ten czas z pamięci. Teraz jednak, kiedy nic innego nie zaprzątało mu głowy, przypomniał sobie, jak wyglądała, kiedy ją zobaczył po raz pierwszy.
Była piękna. Nie dało się temu zaprzeczyć. Młoda, gładkolica, z oczyma Moru morza – były jak morze głębokie i wzburzone – z włosami złotymi niczym jesienny zachód słońca. Wysoka, szczupła… i dumna; wyglądała lepiej, niż mógł sobie wymarzyć. Przy tym stanie rzeczy warunek Henryka, by poślubiać najstarszą córkę – w tym wypadku jedyną córkę – wcale nie wymagał poświecenia, na jakie był przygotowany. A jednak należała do rodziny de Valcourtów.
Jej ojciec był przerażony, kiedy Axton wyjawił swój zamiar. Zacisnął dłonie w pięści, a ramiona aż mu się zatrzęsły z wściekłości. Jednak była to złość bezsilna, bo wiedział, że został pokonany.
Gdyby tak ten tchórz wyzwał go na pojedynek… Zabicie de Valcourta w walce z pewnością dałoby Axtonowi satysfakcję, której brak wciąż odczuwał.
Miał jednak świadomość, że do pojedynku nie dojdzie. Jeszcze raz omiótł wzrokiem wielką salę. Choć krew w żyłach nadal pulsowała mu żądzą zemsty, rozumiał, iż tego dniu już jej nie zaspokoi. Może nawet już nigdy. Będzie mu musiało wystarczyć to, że wygna de Valcourta z Maidenstone i ze jego syn już nigdy nie stanie do walki… o ile w ogóle jeszcze żyje.
– Niech to diabli! – Uderzył pięścią w stół; pusty kielich przewrócił się z hałasem.
Natychmiast pojawiła się służąca, napełniła go piwem i równie szybko się oddaliła.
Nie piwa potrzebował. Nie, tylko zemsta mogła zaspokoić jego pragnienie. Wygnanie de Valcourta i kalectwo jego syna nie wystarczały, by ugasić ogień podsycany gniewem przez osiemnaście lat. Potrzebował czegoś więcej. Potrzebował przeciwnika, z którym mógłby się zmierzyć, ale nikogo takiego nie widział.
Kobiety w tej rodzinie stawiały mu większy opór niż mężczyźni. Tą starucha zamordowałaby go we śnie, gdyby jej tylko dał okazję. A ta młodą…
Ta młoda miała wkrótce zostać jego żoną. Zamierzał ją poślubić i wziąć do łoża już następnego dnia.
Poruszył się na krześle: Już na samą myśl o pożyciu z tą wyniosłą dziewczyną poczuł mrowienie w lędźwiach. Może to od niej otrzyma upragnione zadośćuczynienie. W jej przepastnych zielonych oczach dostrzegł błysk zapowiadający ognisty temperament. Może okiełznanie jej i uczynienie oddaną, spolegliwą żoną da mu ulgę i zadowolenie, którego tak potrzebował.
Tak, zasługiwał na jakąś przyjemność w tym domu. A to, że dostarczy mu jej córka de Valcourta, wydawało się wyjątkowo przyjemne.
Możemy go otruć. Wystarczy odrobina beladonny albo słodkogorzu, żeby uśmiercić jego i całą resztę tych drani. – Lady Harriet przemierzała komnatę tam i z powrotem; okuty metalem koniec laski wybijał wściekły rytm na posadzce. – Na przykład w piwie. Podać mu miksturę, od której umrze w męczarniach, będzie wymiotował i płonął, będzie wił się w bólach po ziemi…
Linnea i Beatrix, mocno przytulone do siebie, słuchały w milczeniu tyrady babki. Stały w zagłębieniu ściany przy oknie; Linnea wciąż miała na sobie bogate odzienie siostry, teraz mocno zabrudzone. Nie było wcześniej czasu, żeby zamienić stroje i powrócić do własnych tożsamości, a w tej chwili stało się to niemożliwe. Lady Harriet wprost kipiała gniewem. Nawet sir Edgar skulił się starając się nie ściągać na siebie jej uwagi.
– Przynajmniej Maynard będzie żył, dzięki Bogu. – Lady Harriet spojrzała na Linneę, którą brała za Beatrix. – Dobrze się sprawiłaś opatrując jego rany. Chociaż nie powinno mnie to dziwić, bo zawsze byłaś błogosławieństwem naszej rodziny.
Linnea siedziała bez ruchu, niepewna, jak ma przyjąć słowa babki. Jednakże kiedy przenikliwe spojrzenie lady Harriet przeniosło się na Beatrix i pojawił się w nim dobrze znany błysk niechęci,, dziewczyna wzdrygnęła się ściskając mocniej dłoń siostry.
Na szczęście złość lady Harriet była skupiona na Axtonie de la Manse i tym razem nie starczyło jej dla drugiej wnuczki. Jeszcze raz okrążyła komnatę, po czym przystanęła i przeszyła syna zimnym wzrokiem.
– Nie masz nic do powiedzenia? Żadnych pomysłów, jak możemy się pozbyć lej Henrykowej zarazy?
– Co mam zrobić? – spytał sir Edgar bez większego zaangażowania. – Maynard jest krok od śmierci. Widziałaś jego ramię… to od miecza. Nawet jeśli się zagoi, nie będzie już tak sprawne jak dawniej.
– I właśnie dlatego proponuję użyć trucizny! Beatrix, co ty na to? Beladonna czy słodkogorz?
Linnea wyczuła, że siostra zamierza się odezwać, więc powstrzymała ją ukradkowym szarpnięciem za rękaw. Sama udzieliła odpowiedzi.
– Słodkogorz by podziałał, ale ma wyraźny smak, który trudno ukryć. A beladonny nie mamy.
– Ach, przeklęty łotr! Musi być coś, czego mogłybyśmy użyć.
– Może lepiej by było poczekać, aż się ożeni z Beatrix – zasugerował ojciec.
– Poczekać! Poczekać? Pozwolić mu ją zniszczyć? – wrzasnęła lady Harriet, wymachując na niego laską, jakby był szalony. W istocie to ona sprawiała wrażenie szalonej; kosmyki kręconych siwych włosów rozwiane w nieładzie, okalały jej pomarszczona starczą twarz, na którą migotliwe światło pochodni rzucało czerwonozłote cienie.
Linnea z taką uwagą przysłuchiwała się wymianie zdań pomiędzy babką i ojcem, że nie przewidziała reakcji siostry na ostatnią wiadomość.
– Chce się ze mną ożenić? – wyrzuciła z. siebie Beatrix, kiedy dotarło do niej w pełni znaczenie słów babki.
Lady Harriet obrzuciła ją jednym ze swych jadowitych spojrzeń.
– Nie z tobą. głupia. Chce poślubić Beatrix. Dlaczegóż miałby się chcieć żenić z tobą? – urwała gwałtownie.
Linnei zamarło serce. A więc wiedziała. W jakiś sposób, bez trudu, domyśliła się prawdy.
Kiedy zbliżała się do nich. powoli, ze złowrogim stuknięciem laski przy każdym kroku, dziewczęta siedziały w okiennej niszy dosłownie zastygłe z trwogi. Jedna – odziana w prostą jednobarwną spódnicę, z włosami ukrytymi pod chustą – nie różniła się strojem od domowych służących. Druga miała na sobie suknię z najmiększej wełny, która, choć mocno poplamiona, połyskiwała złotem wstążek. Lady Harriet zatrzymała się tuż przed nimi, wodząc wzrokiem od zalanej rumieńcom twarzy Beatrix do śmiertelnie bladej Linnei.
Ta druga z przerażeniem uświadomiła sobie swoje położenie; skuliła się przed spodziewanym ciosem. Nie dość, że wcieliła się w rolę siostry, to jeszcze oszukała babkę, co musiało ściągnąć na jej głowę wielki gniew i Karę.
Staruszku ujęła Linneę pod brodę kościstymi palcami o niespodziewanej sile i skierowała jej twarz ku światłu wpatrując się w nią podejrzliwie. Linnea rzuciła ojcu rozpaczliwe spojrzenie, lecz było jasne, że zupełnie nie obchodzi go to, co się wokół dzieje. Córki zawsze przedstawiały dla niego mniejszą wartość niż synowie. Prawie dziesięć lat temu stracił młodego Edgara, a wkrótce potem ukochaną żonę. Odtąd Maynard był dla niego wszystkim. Nigdy nie kochał Beatrix tak bardzo jak matka, ale też i Linnei nic okazywał szczególnej niechęci. A teraz, kiedy rozgrywał się przed nim największy dramat w życiu jego córek, nie przejawiał żadnego zainteresowania.
Lady Harriet nadal przeszywała wzrokiem to jedną, to drugą z bliźniaczek, by wreszcie zatrzymać wzrok na Beatrix.
– Która ty jesteś? – zapytała surowo. – Wyglądasz na Linneę, ale… – Urwała, po czym szybkim ruchem zadarła prostą spódnicę Beatrix odsłaniając jej nogi. Następnie z gardłowym okrzykiem zwróciła się ku Linnei. – Ty! – Szarpnęła tym razem strojną suknię należącą do Beatrix, lecz obywającą ciało młodszej bliźniaczki. Chwyciła Linneę za kostkę i wykręciła jej nogę nie zważając na to. że przysparza wnuczce bólu. – Ty diablico! – ryknęła dostrzegłszy czerwone znamię na skórze, jedyny znak odróżniający od siebie bliźniaczki. – Jak śmiałaś mnie oszukiwać?! Jak śmiałaś udawać, że jesteś swoją siostrą!
Zamachnęła się do ciosu, ale dłoń nie dosięgła celu, bo Beatrix pochwyciła rękę babki i zawisła na niej niczym terier.
– Zrobiła to dla mnie! Żeby mnie chronić! Nie możesz jej za to karać!
– Nie miała prawa udawać, że jest tobą… oszukiwać nas wszystkich. Ach! Twierdzi, że to dla twojej ochrony, ale ja wiem swoje. Ona ma oszustwo we krwi. Puść mnie natychmiast! – zakończyła, patrząc na Beatrix z wściekłą miną, zwykle przeznaczoną dla Linnei.
– Traktujesz ją niesprawiedliwie, babciu.
– A ty zawsze byłaś dla niej nadto wyrozumiała!
Linnea nie wiedziała, co począć. Siostra zawsze okazywała jej miłość i wsparcie w sposób cichy i ukradkowy – pomagając jej w domowych obowiązkach czy przemycając dla niej smakołyki, ale tylko wtedy, kiedy babki nie było w pobliżu. To otwarte wystąpienie przeciw babce było czymś zupełnie nowym. Linnea nie wiedziała, czy bardziej się cieszyć z poparcia siostry, czy obawiać skutków, jakie ten bunt przyniesie dla Beatrix.
– Jesteś z nią w zmowie. – Lady Harriet dyszała. Zwróciła się ku synowi z twarzą płonącą od złości. – Podburzyła Beatrix! Mówiłam ci, że tak się stanie, bezrozumny człowieku! Ostrzegałam cię, że któregoś dnia doprowadzi do upadku rodziny!
– Przecież nie zrobiła nic złego – powiedział sir Edgar pojednawczym tonem, jaki często przybierał w rozmowie z matką.
– Nic złego? Nic złego? A twój syn? Nic zrobiła mu nic złego? Naprawdę oczekujesz, że wydobrzeje…
– Sama powiedziałaś, że dobrze się sprawiła – przerwała jej Beatrix. – Kiedy myślałaś, że to ja, pochwaliłaś ja za opatrzenie Maynarda…
Lady Harriet wymierzyła starszej wnuczce ostry policzek. W strasznej ciszy, jaka po tym zapadła, Linnea wreszcie odzyskała mowę.
– Nie karz jej. To był mój pomysł, a ja… ja chciałam jej tylko oszczędzić widoku cierpień naszego brata.
Lady Harriet odwróciła się do niej. jakby i ją chciała uderzyć. Linnea nie cofnęła się; stała nieruchomo z dłońmi zaciśniętymi w pięści.
– Opatrzyłam rany Maynarda najlepiej jak się dało, zważywszy na to, co mu zrobił ten okrutnik de la Manse. Uratowałam go – dodała z przekonaniem, którego tak naprawdę wcale nie czuła. – I… jeśli będziecie trzymać Beatrix z dala od tego strasznego człowieka, to… potrafię i ją przed nim uratować.
Linnea zawahała się nagle. Musiała chyba oszaleć, żeby proponować coś takiego! Jednak żeby chronić ukochaną siostrę… i zaskarbić sobie wdzięczność i uznanie babki i ojca oraz wszystkich zacnych mieszkańców zamku Maidenstone, była gotowa na wszystko. Wszystko.
– Pozwólcie, bym ja za niego wyszła… jako Beatrix. To osłabi jego prawa do Maidenstone…
– Nie, Linnea! – wykrzyknęła Beatrix. Chwyciła siostrę za ramiona i obróciła do siebie. – Nie pozwolę ci na coś takiego.
– Bądź cicho; Beatrix. – Lady Harriet odepchnęła Beatrix od jej siostry i przyjrzała się młodszej wnuczce spod opuszczonych powiek. – Chcesz poślubić człowieka, który najechał nasz dom. Dlaczego? – Ujęła twarz Linnei dłonią przywodzącą na myśl szczypce. – Co masz nadzieję przez to osiągnąć?
Linnei brakowało słów. Jak miała wytłumaczyć swoje racje kobiecie, która zawsze podejrzewała ją o najgorsze?
– Kocham moją siostrę – zaczęła.
– Kochasz swoją siostrę – powtórzyła drwiąco staruszka. – Powiedz lepiej, że masz ochotę zostać jego kochanką.
– Nie! Robię to dla Beatrix, nie dla siebie.
Lady Harriet prychnęła z niedowierzaniem; Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, odezwał się sir Edgar:
– To dobry pomysł – przyznał. Linnea nic oczekiwała po nim poparcia, ale przyjęła je z zadowoleniem. – Będzie lepiej dla nas wszystkich, jeśli to ona poślubi de la Manse'a – mówił dalej. – Musimy zachować Beatrix dla bardziej odpowiedniego mężczyzny.
Lady Harriet rzuciła mu pogardliwe spojrzenie, ale po chwili zrobiła przebiegłą minę. Linnea zadrżała, kiedy spoczął na niej twardy wzrok babki.
– Jeśli ona za niego wyjdzie i da mu zajęcie do czasu, gdy Maynard nie wyzdrowieje… albo nie umrze… – Nie zwracając uwagi na bolesne westchnienie Edgara, ciągnęła: – Nadal będziemy mieli możliwość znalezienia odpowiedniego męża dla Beatrix, jakiegoś silnego rycerza, który odeprze roszczenia de la Manse'a do Maidenstone i odzyska dla nas zamek. – Lady Harriet uśmiechnęła się kiwając starczą głową. – Tak, Linnea jest ostatnią w kolejce do dziedziczenia Maidenstone. Jeśli de la Manse ją poślubi, jego prawa nie będą zbyt mocne, A to nam da czas na zawiązanie spisku przeciwko niemu. Poza tym – dodała – jeśli poślubi ją jako Beatrix, tak naprawdę nie będą związani. Będziemy mogli później wnieść petycję o unieważnienie małżeństwa.
Linnea wpatrywała się w babkę z przestrachem. Niespodziewana poprawa nastroju lady Harriet wzbudziła jej czujność. Co ona powiedziała? „Da mu zajęcie?” Dotarło do niej z całą jasnością, co ośmieliła się zaproponować. Poślubić” człowieka, który omal nie zabił jej brata. Dzielić łoże z tym potężnym rycerzem, który mierzył ją lodowatym wzrokiem pytając czy jest zamężna. Być żoną bestii, która chciała zagarnąć jej dom.
Nogi się pod nią ugięły ze stracha. Gdyby Beatrix jej nie podtrzymała, niechybnie osunęłaby się na ziemię.
– Nie możesz się dla mnie tak poświęcać, Linneo. Dość długo odnosiłam korzyści z tego, że urodziłam się jako pierwsza, a ty cierpiałaś za to, że byłaś druga. Nie możesz teraz brać na.siebie odpowiedzialności, która należy do mnie, i tylko do mnie.
– A niby czemu nic może? – wtrąciła się lady Harriet. – W końcu ma okazję zrobić coś dobrego dla rodziny. Odpokutować za niegodziwości. Pokazać, ile jest warta – dodała, bo pomysł na dobre zagnieździł się w jej umyśle.
Beatrix znów podniosła protest, ale Linnea powstrzymała ją jednym spojrzeniem. Tak naprawdę nie miała ochoty zajmować miejsca siostry. przerażała ją Sama myśl o tym. Jednak o wiele gorzej byłoby pozwolić Beatrix wziąć na siebie cały ciężar. Linnea wiedziała, że potrafi znieść okrutny los; co do siostry… nie była tego pewna. No i było jeszcze coś, o czym wspomniała babka – miała okazję udowodnić im, ile jest warta. Udowodnić im wszystkim.
– Babka ma rację – powiedziała do Beatrix. – Choć wcześniej nie przemyślałam swojej propozycji, teraz, kiedy ojciec rozjaśnił mi w głowie, jestem tym bardziej zdecydowana.
– Ale przecież on…
Choć Beatrix nie dokończyła Linnea wiedziała, co siostra ma na myśli.
– Od wieków losem kobiet jest dzielić łoże z mężem. Jakoś to zniosę. – Zacisnęła zęby.
– A… a jeśli będziesz miała z nim dziecko?
– Są sposoby, żeby tego uniknąć – wtrąciła się szorstko lady Harriet. – Poza tym, jakie to ma znaczenie, czy będzie miała dziecko? Jego ojciec będzie martwy. Nie będzie potrzeby anulowania małżeństwa, a dziecka można się pozbyć… odesłać je stąd – zakończyła i niedbale wzruszyła ramionami. – Dość tych rozważań. Mamy wiele do zrobienia, jeśli nasz plan ma się powieść.
Nie chwaląc ani słowem pomysłu Linnei ani też nie przyznając, że synowski plan odzyskania Maidenstone brzmi rozsądnie, Jady Harriet samozwańczo ustawiła się na czele spisku. Nikt nie miał się o niczym dowiedzieć, poza Normą i Idą. Linnea miała odtąd grać rolę Beatrix dosłownie we wszystkim, podczas gdy prawdziwa Beatrix miała zniknąć. Zamierzali przebrać ją za służącą, zakrywając jej piękne jasne włosy i brudząc śliczną buzię. Ojciec Martin miał pomóc wyprowadzić ją z zamku i umieścić w opactwie Romsey przy drodze do Winchester.
– Ojciec Martin nie uwierzy, że chcecie odesłać stąd Linneę – zauważyła Linnea. Dziwnie było myśleć o sobie w trzeciej osobie, lecz wydawało się to jedynym logicznym wyjściem. Musiała przybrać postać Beatrix, mówić i zachowywać się jak ona. Musiała odtąd być spokojna i wyciszona, choć w tej chwili taka odmiana wydawała jej się niepodobieństwem.
Lady Harriet przypatrywała się jej uważnie; z pooranej zmarszczkami twarzy wciąż przebijała niechęć.
– Ojciec Martin nie będzie robił kłopotów. Zostawcie to mnie.
Zatem wszystko było ustalone. Przygotowując się do nadchodzącej konfrontacji z Axtonem de la Manse, Linnea przemyślała dokładnie wszystkie szczegóły spisku. Nadal będzie pielęgnować Maynarda – jako Beatrix. Spotka się z nowym lordem Maidenstone jako lady Beatrix, jego przyszła oblubienica. Złoży mu małżeńską przysięgę jako Beatrix i spocznie w małżeńskim łożu z Axtonem de la Manse jako Beatrix.
Cała reszta przewrotnego planu sprawiała jej nawet pewną radość, odczuwała zadowolenie z oszukania znienawidzonego wroga. Ale dzielić z nim łoże jako żona… Linnea poczuła, że serce zaczyna jej bić coraz szybciej.
Choćby nie wiem jak dobrze wcieliła się w rolę Beatrix, prawda była taka. że kobietą, która miała pójść do owego małżeńskiego łoża, była Linnea.
Tylko Linnea.