14

Linnea szukała ojca: Beatrix i lady Harriet wyjechały. Maynard resztkami sił trzymał się życia; Sir Edgar, choć załamany i niepodobni do siebie, był jedyna osobą z rodziny de Valcourtów, jaka oprócz niej pozostała w zamku.

Znalazła go w stajni, gdzie przyglądał się, jak kowal wymienia podkowy potężnym wierzchowcom, których rycerze dosiadali w czasie bitwy. Minął dopiero tydzień od dnia, gdy Axton na czele wojsk de la Manse'ów zdobył zamek, ale ojciec w tym czasie bardzo sio zmienił – Jakby się skurczył, podobnie jak Maynard. Linnea wiedziała jednak. że cierpienia sir Edgara dotyczą raczej duszy niż ciała. Maynard walczył o życie, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Ojciec stracił chęć do życia, a ciało poddawało się chorobie trawiącej duszę. Postanowiła być silna, nie tylko dla niego, ale i dla siebie.

– Ojcze, szukałam cię. Chciałabym chwilę z tobą porozmawiać. Z początku sprawiał wrażenie, jakby jej nie słyszał. Stał wpatrzony w kowala, który unieruchomiwszy potężną końską nogę miedzy swymi udami wygrzebywał z kopyta kamyki i wszelkie inne śmiecie, mogące powodować skaleczenia. Kowal przerwał na moment pracę i posłał Linnei ukradkiem współczujące spojrzenie. Nagle sir Edgar jakby się otrząsnął.

– Beatrix – Spojrzał na nią, mrużąc oczy pod krzaczastymi siwymi brwiami – Beatrix? – powtórzył takim tonem, jakby jej widok sprawiał mu wielką ulgę. – Coś tu jest nie w porządku Derek nie chce osiodłać dla mnie Vasterlinga. Chcę pojeździć, a on mówi, że nie mogę.

– Jestem pewna, że on tylko wykonuje rozkazy – mruknęła Linnea zerkając z troską na Dereka.

– Właśnie kazałem mu przygotować konia do przejażdżki – odparł ojciec z pretensją. – Rozkazuję mu osiodłać mojego konia.

– Widocznie Derek otrzymał rozkaz od lorda Axtona, żeby cię nie wypuszczać poza teren zamku. – Linnea wzięła go pod ramie i wyprowadziła ze stajni. Przyszła do ojca po pociechę, ale zdała sobie sprawę, ze jej nadzieje były zupełnie płonne. Nie był w stanie jej pocieszyć, bo sam potrzebował pociechy. Nie mogła go opuścić, by całkiem popadł w szaleństwo, ani też pozwolić, by robił z siebie widowisko.

– Przecież ja tu jestem lordem! – wykrzyknął ze złością, wyrywając ramię z jej uścisku. – W Maidenstone moje słowo jest prawem!

Znajdowali się na dziedzińcu; kilku służących słysząc jego podniesiony glos odwróciło głowy. Linnea chwyciła ojca mocniej i zmusiła, żeby spojrzał jej w oczy.

– Nie jesteś tu już lordem, ojcze. Staraj się o tym pamiętać – poprosiła. – Axton de la Manse odzyskał prawo do swego dawnego domu, a ja jestem teraz jego żona,…

– Beatrix? Ty jesteś Beatrix?

Linnea wstrzymała oddech z przerażenia. Ojciec patrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem. Przez otwarte drzwi stajni przyglądał im się kowal; karczmarka i jej pomocnik przystanęli zaciekawieni na Środku dziedzińca, a wkrótce zaczęło ich obserwować jeszcze dwóch rycerzy i kilku giermków. Linnea była tak zdenerwowana, że nie mogła zebrać myśli.

– Jesteś moją córką…

– Oczywiście, że jestem – przerwała ojcu. – Jestem Beatrix. To jest zamek Maidenstone. a… – Gorączkowo poszukiwała w umyśle sposobu na odwrócenie jego uwagi – a Maynard, twój syn, jest ciężko ranny. Nie pamiętasz ojcze?

Serce waliło Linnei jak oszalałe. Miała świadomość, że sprawia ból przypominając mu o tym wszystkim, zwłaszcza o nieszczęściu ukochanego syna i dziedzica. Nie mogła jednak ryzykować, że wyjdzie na jaw jej prawdziwa tożsamość. Mimo to serce jej się ścisnęło zobaczyła, że ojciec zaczyna kojarzyć tragiczne fakty. Twarz skamieniała mu w maskę cierpienia.

– Beatrix – wymamrotał marszcząc czoło. – Przez chwilę myślał że jesteś…

– Ona odeszła – przerwała mu Linnea, nim zdążył głośno wymówić jej prawdziwe imię. – Odeszła jeszcze… jeszcze zanim zamek dostał zdobyty. Ja jestem Beatrix – kłamała; zniżając głos do szeptu, żeby nic dotarł do niepowołanych uszu. – Jestem Beatrix. Ty, ja i Maynard musimy się trzymać razem, bo z naszej rodziny pozostaliśmy tu tylko my.

Cały opór uciekł z niego niczym wino z rozciętego bukłaka. Pierś mu się zapadła, głowę wcisnął głęboko w ramiona.

– Straciliśmy wszystko, prawda? – Patrzył na nią jak dziecko szukające pociechy i wsparcia. Tyle że ona nie mogła mu ich zapewnić.

Ta sama rozpacz, która zmieniła go z dumnego lorda o długiej historii zasług i zaszczytów w załamanego starca, ogarnęła i ją, odbierając jej resztki nadziei. Przyszła do niego spragniona otuchy, a zobaczyła, że on potrzebuje jej znacznie bardziej.

– Chodź ze mną, ojcze – powiedziała przez ściśnięte gardło. – Chodźmy posiedzieć przy Maynardzie. Obawiam się, że potrzebuje naszych modłów. Chodźmy.

Ruszył za nią bez najmniejszego sprzeciwu, jak zagubione dziecko. Linnea prowadziła go w stronę twierdzy, za którą – znajdowało się mieszkanie księdza, gdzie leżał Maynard. Jednak gdy tylko weszli na schody, drzwi się otwarły i stanęli oko w oko z Axtonem.

Przez dłuższą chwilę Linnea z mężem patrzyli sobie w oczy. Axton przeniósł wzrok na jej ojca i na jego twarzy odmalowała niechęć. Właściwie nie niechęć, a wręcz nienawiść.

– Dokąd zmierzacie? Stanął z rękami skrzyżowanymi na piersi i przyglądał im się spod uniesionych brwi.

Linnea poczuła, jak ramię ojca napina się pod jej dłonią. Przed chwilą miał trudności z przypomnieniem sobie różnych rzeczy, ale było teraz jasne ze wróciła mu pamięć.

– Idziemy odwiedzić mojego brata – odpowiedziała szybko z nadzieja ze uda im się minąć Axtona, nim ojciec się oderwie.

Maż przeszył ją surowym spojrzeniem.

– Odtąd nie wolno mu się swobodnie poruszać po zamku – oznajmił niedbałym ruchem głowy wskazując na jej ojca, patrzyła na męża z niedowierzaniem.

– Chcesz powiedzieć, że nie wolno mu odwiedzać własnego syna?

– Nie chce denerwować matki widokiem człowieka, który pozbawił ją domu, męża i synów.

Ostre słowa zamarły jej na ustach. Cóż mogła na to odpowiedzieć? Że jego matka nie powinna winić jej ojca za nieszczęścia, jakie ją w życiu spotkały? Że powinna się po prostu pogodzić z rzeczywistością? Że nie powinna go nienawidzić i cierpieć na jego widok?

Taka już była smutna cecha gatunku ludzkiego, że zawsze zazdrościł innym i nienawidził tych, którzy mu zazdrościli. Axton odebrał Maidenstone jej ojcu. Jej ojciec odebrał zamek ojcu Axtona. Bez wątpienia ojciec Axtona odebrał go komuś innemu…

– W jaki sposób twoja rodzina weszła w posiadanie tego zamku? Zaskoczony jej pytaniem, podejrzliwie zmrużył oczy.

– Mój dziadek otrzymał go od Wilhelma Rudego.

– Jako nagrodę za zasługi?

– Uratował mu życie podczas kampanii w Normandii przed pierwszą wyprawą krzyżową.

– A kto był tu lordem wcześniej? Przed twoim dziadkiem? Pokiwał głową, jakby odkrył kierunek jej myśli. Wykrzywił usta w lekkim uśmiechu, choć daleko mu było do wesołości. Ten zamek składał się wówczas jedynie z fosy i kawałka muru.

– Ale miał swojego lorda. Człowieka, który nazywał go swoim domem.

– Był zdradliwym głupcem. Ale to bez znaczenia. Maidenstone należy do mnie i ja stanowię tu prawo, Trzymaj go z dala od mojej matki, bo jeśli ją zdenerwuje, nie będę miał wyboru i zamknę go w lochu! Jej ojciec nie odzywał się dotąd ani słowem podczas całej rozmowy, ale na wypowiedzianą lodowatym tonem groźbę cofnął się o krok.

– Co ty tu robisz? Władam tym zamkiem w imieniu mego pana, Stefana de Blois, króla Anglii,.

– Już niedługo będzie królem! – Axton podszedł do sir Edgara, jakby miał zamiar powalić go śmiertelnym ciosem.

Linnea bez zastanowienia weszła pomiędzy nich i położyła mężowi ręce na piersi. Chwycił ją za ramiona, jakby ją chciał odepchnąć. Nie pozwoliła mu na to, zmuszając go, by jej wysłuchał.

– Proszę cię, Axtonie. Nie karz go. Błagam!

Ściskał ją aż do bólu, ale nie odepchnął jej i nie zbliżył się do sir Edgara.

– Henryk wkrótce będzie królem Anglii. Radzę, żebyś się pogodził z tym, co nieuniknione, starcze. Do Henryka należy Anglia, a do mnie Maidenstone. I twoja córka – dodał, przyciągając do siebie Linneę i obejmując ją mocno.

Uwięziona w uścisku Axtona, Linnea nie widziała miny ojca. Ale nawet ona nie mogła przewidzieć, że zareaguje aż tak gwałtownie.

– Zostaw ją! – wrzasnął. – Zabieraj swoje plugawe łapy od mojej córki!

– Nie! – Linnea przywarła do męża, pewna że będzie chciał uderzyć ojca za zniewagę. – Pomieszało mu się w głowie. On nie rozumie -

To ojciec odepchnął ją na bok. Potknęła się i spadła z kilku stopni na ziemię. Jednak nie zważając na ostry ból w kolanie i palące otarcie na dłoni, myślała tylko o tym, że musi ratować ojca przed mężem.

– Zniszczę cię! – wykrzykiwał sir Edgar. – Nadzieję cię na pal… Każe cię rozciągnąć i poćwiartować! Zatknę twoją głowę na kiju!

Linnea pozbierała się z ziemi przy pomocy Axtona.

– Nic ci nie jest? – spytał ją napiętym głosem.

– Nie waż się jej dotykać! – krzyczał sir Edgar.

Podszedł do nich jeden z ludzi Axtona, z dłonią na uchwycie miecza. Wszyscy na dziedzińcu zastygli w bezruchu i jak zaczarowani przyglądali się zajściu pomiędzy starym i nowym lordem.

Axton powierzył żonę opiece jednego ze swoich ludzi, a sam staw przed miotającym się starcem. Linnea widziała jego śmiertelny spokój i zdawała sobie sprawę, że ojciec jest w wielkim

Niebezpieczeństwie. Cóż by osiągnęła ratując Maidenstone dla Beatrix, gdyby nie zdoła uratować życia ojcu?

Wyrwała się człowiekowi który usiłował ją przytrzymać i dopadła do męża na schodach. Ojciec stał o jeden stopień wyżej, ale Axton był wyższy, więc ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie.

– Nie rób mu krzywdy!

– Nie wtrącaj się – polecił sucho Axton.

– On nie rozumie!

– Wyzwał mnie. A ja chętnie odpowiem na jego wyzwanie.

– Ja tu jestem lordem! – ryczał sir Edgar, dolewając tym oliwy do ognia. Jego twarz przybrała paskudny kolor, oczy niemal wychodziły mu z orbit, a żyły na szyi nabrzmiały jak postronki.

Linnea pomyślała, że oszalał. Tylko tak można było tłumaczyć jego zachowanie wobec Axtona. Tak czy inaczej, nie mogła porzucić ojca na pastwę gwałtownego charakteru męża.

– Axtonie. Posłuchaj mnie. Błagam!

Stanęli naprzeciw siebie. Dzieliło ich tylko jej ramię zarzucone błagalnym gestem na pierś Axtona. Słaba to była bariera. Linnea wyczuwała w mężu napięcie; gotowość do zniszczenia wroga.

– Odejdź, córko…

– Cicho bądź, ojcze! – rzuciła podniesionym głosem. Wolną ręką odepchnęła go od Axtona, co ku jej zaskoczeniu, przyjął bez sprzeciwu; Ponownie stanęła pomiędzy mmi. – Ojcze, zapominasz, że teraz sir Axton jest tu lordem? I że jest moim mężem? Nie mogę pozwolić, żebyś się kłócił z moim mężem… – Urwała, widząc na jego twarzy najpierw zmieszanie. Potem straszliwy smutek. Nie mogła znieść tego bolesnego widoku. Był jej ojcem i choć zawsze wiedziała, że jest najmniej pożądanym z jego dzieci, zawdzięczała mu życie… to, że dał jej życie i że dzięki niemu je zachowała. Słyszała opowieści o swoich narodzinach, o tym, jak babka żądała, by uśmiercić drugie z bliźniąt, czemu ojciec się sprzeciwił.

Łzy napłynęły jej do oczu; ciężko było patrzeć na jego upadek. – Ojcze, to zaszkodzi nam obojgu. Pozwól się zaprowadzić do kwatery. Drżał jakby się miał zaraz rozpaść na kawałki. Dziki gniew sprzed chwili ustąpił miejsca nieopanowanemu żalowi. Stanął twarzą do twierdzy, jakby zamierzał się udać do lordowskiej komnaty.

– Tędy, ojcze – szepnęła, z trudem wydobywając glos ze ściągniętego gardła. Wzięła ojca za rękę. – Tędy.

Sprowadziła go ze schodów. Mijając Axtona zatrzymała się i spojrzała na niego. Miał zacięty, twardy wyraz twarzy, przerażająco łatwy do odczytania. Chciał walczyć z jej ojcem. Pragnął widzieć swego wroga martwym.

– Axtonie – jęknęła napotkawszy kamienne spojrzenie jasnych męża. Chciała położyć mu dłoń na piersi, ale nie udało jej się bo ojciec pociągnął ją za drugą rękę. Przynajmniej uratowała ojcu życie, pocieszała się w duchu, prowadząc go do kaplicy. Axton mógł go zabić, ale tego nie zrobił.

Na dziedzińcu ktoś głośno wydał rozkaz, by wszyscy się rozeszli się do swoich zajęć. Pomyślała, ze to z pewnością sir Reynold. Ludzie posłusznie zaczęli się rozchodzić, ale niektórzy wciąż odprowadzali zaskoczonym spojrzeniem ją i ojca.

Nie wiedziała, dokąd odszedł Axton. Co robił, jak się czuł. Mogła się tylko nad tym zastanawiać, umieszczając ojca w kącie kaplicy. Starzec oparł się ciężko o kamienną kolumnę i ukrył twarz w dłoniach. Jeśli płakał, to bezgłośnie.

Linnea nie stanęła przed głównym ołtarzem, lecz przeszła do bocznej nawy, gdzie znajdowała się malowana drewniana figura Matki Boskiej, uklękła przed nią i zaczęła się modlić.

Nie wiem, co robić. Proszę, wskaż mi właściwą drogę. Pomóż mi Powiedz, co mam zrobić z ojcem… i z mężem, który tak naprawdę wcale nie jest moim mężem.

Axton udał się na plac służący do ćwiczeń szermierczych. Nikt nie śmiał sie do niego odezwać, pozdrowić go czy nawet się zbliżyć. wszystkich odstraszała bijąca od niego furia.

Czul nieodpartą potrzebę zaatakowania kogoś, przelania czyjejś krwi, musiał dać upust swojej wściekłości w ostrej, brutalnej walce. Ale nie miał przeciwnika, poza starym człowiekiem, którego nie mógł zabić choćby nic wiem jak tego pragnął. Nie miał sie z kim zmierzyć, żeby rozładować rozpierającą go złość. Rozsądek nie pozwalał mu wezwać któregoś ze swoich ludzi, żeby poćwiczyć szermierkę, bo czuł mógłby do końca nad sobą nie zapanować.

Wpadł do zbrojowni i chwycił pierwszą broń, jaka mu wpadła w ręce. Był to ciężki, obosieczny miecz, przeznaczony do trzymania oburącz.

Wpadł z powrotem na plac, nim drzwi zdążyły się za nim zamknąć. Manekin do ćwiczeń nie miął żadnych szans. Axton rzucił się nań, wyobrażając sobie ze ma przed sobą Edgara de Valcourt, tyle ze dwadzieścia lat młodszego. Siekając, kłując i tnąc bez litości, szybko uporał się z milczącym przeciwnikiem.

Jeśli ktoś obserwował ten popis zwierzęcej zręczności i piekielnej energii, przezornie robił to z daleka. Nikt nie miał odwagi zbliżyć się do placu ćwiczeń. Cały dziedziniec sprawiał wrażenie dziwnie wymarłego jak na wiosenne popołudnie; zwykle o tej porze kręcili się tu przy pracy karczmarka, zbrojarz czy pasiecznik.

Czyżby nikt w tym przeklętym zamku nie miał poczucia obowiązku, myślał Axton ze złością. Czy musiał przypominać wszystkim, że należy zabrać się do pracy?

Ostatnim potężnym machnięciem odciął manekina z ramy, na której był zawieszony. Ciężka kukła upadła na ziemię z głuchym łomotem, wzniecając tuman kurzu. Axton patrzył z góry na poszarpane szczątki; ramiona drżały mu od wysiłku, pierś unosiła się w wytężonym oddechu. Ale nie czuł satysfakcji.

Beatrix nie powinna była się wtrącać.

Potrząsnął głową. Nie. Nawet on musiał przyznać, że nie mogła stać z boku i patrzeć, jak zabija jej ojca. Jednak nie powinna odchodzić ze staruszkiem, zostawiając męża samego pod murami. Była teraz jego żoną. I to jemu była winna lojalność.

Wbił miecz w manekina, jakby dobijał śmiertelnie rannego wroga, i zostawił broń sterczącą pionowo z nieruchomego worka wypełnionego szmatami i sieczką. Rozglądając się zmrużonymi oczyma po dziedzińcu doszedł do wniosku, ze musi raz na zawsze ustalić z żoną pewne rzeczy. Skoro wolała chronić ojca i poświęcać mu uwagę, jaka należała się mężowi to znaczy, że musi się jeszcze wiele nauczyć jako żona Axtona de la Manse.

Peter odnalazł ją i powiedział jej to, co już wiedziała.

– Idź do niego i postaraj sie go uspokoić, zanim wybuchnie i spali nas wszystkich.

Linnea zerknęła niespokojnie na ojca, ale staruszek zdawał słuchać. Siedział na ławce odrętwiały. Westchnęła i bez słowa skierowała się ku drzwiom. Była śmiertelnie zmęczona całym tym zamieszaniem i napięciem, tą nienawiścią i kłamstwem.

Ale to przecież jej kłamstwo było najgorsze, a prawda, którą ukrywała mogła wywołać największe zamieszanie.

– Gdzie on jest?

– Na placu ćwiczeń. – Peter przytrzymał przed nią drzwi, a potęg, ruszył u jej boku. Linnea czuła, że wszyscy na nią patrzą. Świadomość że przyszłość mieszkańców zamku zależy od niej, ciążyła jej nieznośnie Ale przecież nie miała wyboru, musiała dźwigać ten ciężar dopóty, dopóki nie będzie mogła go porzucić.

Nie chciała o tym myśleć. Spojrzała z ukosa na Petera.

– Wyżywa się na którymś ze swoich ludzi? Peter się skrzywił.

– Nikt by się nie odważył skrzyżować miecza z Axtonem, kiedy jest w takim nastroju.

Linnea zadrżała wyobrażając sobie, jak bardzo musi być wściekły; Mimo wszystko nie mogła nie zauważyć ironii całej sytuacji.

– Najdzielniejsi z jego ludzi boją się do niego podejść, więc posłali po mnie?

Zeszli po schodach wiodących na dziedziniec.

– Ciebie nie skrzywdzi;

Linnea pomyślała, że to prawda. Przynajmniej miała nadzieję, że prawda. Pewność siebie opuściła ją na widok pustego placu. Nic było na nim żywej duszy. Kotły praczek stały opuszczone; tylko unosząca się z nich para wskazywała, że niedawno ktoś przy nich pracował. Pusto tez było w przykuchennym ogródku, choć przy bramie stały taczki w połowie zapełnione chwastami. Jedynie jakiś stary pies wylegiwał się w słonecznej plamie. Kiedy go mijali, trzy razy machnął ogonem. Poza tym nic nie drgnęło.

Axton także się nie ruszał. Stał nad zniszczonym manekinem, z którego sterczał długi miecz, Linnea z wahaniem obejrzała się na Petera, ale chłopiec tylko wzruszył ramionami i cofnął się, zostawiając ją samą.

Wtedy Axton ją zobaczył. Zmrużył oczy, na nowo ogarnięty falą złości, tym razem skierowanej na nią. Ale w tym momencie wszystkie obawy Linnei zbladły, jakby usunęły się gdzieś daleko w cień.

Zdołała wejrzeć głęboko pod osłonę jego gniewu, gdzie krył się ból po stracie ojca i braci. Los odmówił mu szansy wyładowania gniewu i żalu, w zemście na jej ojcu; nie miał kogo ukarać, poza kukła leżąca teraz u jego stóp. Oczywiście, mógł się odegrać na niej. W końcu z własnej woli stała się kozłem ofiarnym dla swojej rodziny. Dlaczego wiec miałaby się obawiać odegrać tę samą rolę dla jego rodziny?

On cierpiał. W głębi duszy, gdzie nikt nie miał dostępu i nie mógł zajrzeć, nadal cierpiał. Podeszła do mego i stanęła naprzeciw, tak że rozdzielał ich tylko lezący na ziemi manekin. Zmasakrowany manekin i straszliwy miecz.

– Pójdziesz ze mną na spacer? – zaczęła pierwszymi słowami, jakie jej przyszły do głowy.

– Na spacer? – Wyraz jego twarzy zdradzał wielkie wzburzenie. Zwycięstwo nad nieszczęsną kukłą najwidoczniej nie dało mu satysfakcji.

– Cóż… – Linnea zawahała się. – Gdybyś wolał jakieś inne…inne… zajęcie… – Zamilkła czując, jak policzki palą ją rumieńcem. Nie uciekła jednak wzrokiem przed jego natarczywym spojrzeniem.

Ku jej zaskoczeniu, propozycja wprawiła go w zakłopotanie. Popatrzył przelotnie na brata, stojącego po drugiej stronie placu.

– Czy to mój drogi braciszek rzucił mi cię na pożarcie, żeby ratować własną skórę i resztę moich ludzi? Czy przychodzisz do mnie, żono, żeby oferować swoje ciało w jego imieniu? Żeby się poświecić…

– I tak bym do ciebie przyszła, z własnej woli, bez jego namowy, chciałam tylko uspokoić ojca…

Nie powinna była lego mówić; zamilkła widząc, ze aż zesztywniał, działa jednak, że temat ojca nie zniknie sam z siebie, wiec wolała wybrać szczerość. Zresztą zawsze osiągała lepszy skutek, zdając się na szczerość w stosunku do Axtona. Unosząc lekko brzeg spódnicy przekroczyła kukłę i stanęła tuż przed mężem.

– Chodź ze mną Atonie. Wyjdźmy poza mury, które kryją dla ciebie tyle bólu. Porozmawiamy o moim ojcu, o grzechach, jakie popełnił przeciwko tobie, i zastanowimy się wspólnie, czy jest jakiś sposób by zapanował między nami pokój.

Wyciągnęła rękę i oparła mu ją na piersi patrząc na niego błagalnie. Nie myślała w tej chwili o swojej rodzinie i o spisku, który miał przywrócić zamek Maidenstone de Valcourtom. Nie myślała o tym, że dla niego była Beatrix ani o tym, ze nie mają przed sobą przyszłości jako mąż i żona. W głowie miała tylko jedno życzenie: zobaczyć, jak Axton uwalnia się od przeszłości, która sprawiała mu tyle bólu. Chciała, żeby się do niej uśmiechnął albo nawet wybuchnął serdecznym śmiechem

– Chodź ze mną na spacer – powtórzyła, wytrzymując jego przenikliwe spojrzenie.

Bez żadnego ostrzeżenia chwycił ją za ramiona, jakby zamierzał przyciągnąć ją do siebie i dać tam, na środku placu, upust namiętności jaka miedzy nimi istniała. Nie była pewna, czy tego chce. Ale on tylko się w nią wpatrywał oczyma pociemniałymi od walczących w nim uczuć, których sam nie potrafił do końca rozpoznać.

Był człowiekiem wojny. Wszystko o tym świadczyło, szczególnie w tej chwili. Był spocony od szaleńczego wymachiwania mieczem. Aż się trząsł, by ujrzeć krew wroga rozlaną na kurzu i kamienie u swych stóp. Ale w niej nie widział wroga. Już nie. Wyczuwała to nieomylnie.

Oparła się o niego dotykając policzkiem jego piersi.

– Chodź ze mną, Axtonie. To nam obojgu dobrze zrobi.

Lady Mildred płakała patrząc, jak starszy syn wyzywa sio na manekinie. Wiedziała, co czuje, bo ona czuła to samo.

Edgar de Valcourt nie miał prawa tu być. Nigdy nie miał takiego prawa. Coś w niej się domagało jego śmierci; chciała widzieć, jak ścięta mieczem Axtona głowa de Valcourta spada po schodach, zostawiają po sobie krwawy ślad.

Ale córka obroniła go przed Axtonem. Choć lady Mildred wiedziała że dziewczyna postąpiła właściwie, że nie mogła postąpić inaczej, czuła do niej niechęć. Teraz stała przed jej synem i mówiła coś do niego spokojnie ponad sterczącym między nimi mieczem.

Lady Mildred wychyliła się przez otwarte okno; nie chciała by ją zauważono, ale też nie miała siły odejść od okna. Para na placu nie zwracała jednak na nią uwagi, podobnie jak na dziesiątki innych oczu które bez wątpienia obserwowały ich ukradkiem.

Potem dziewczyna podeszła bliżej, a Axton chwycił ją za ramiona.

Łzy znów napłynęły lady Mildred do oczu; ogarnął ją smutek tak ciężki i trudny do udźwignięcia, że ledwie mogła oddychać. Odchodził z nią. Jej syn, który przysięgał pomścić śmierć ojca i starszych braci odwrócił się od swego miecza i zmierzał teraz ze swoją żoną przez bramę w stronę fosy i położonej u stóp zamku wsi.

Wstrząsana łkaniem odwróciła się plecami do okna. Oparła się o ścianę i wypłakiwała ból, jaki nagromadził się w niej przez długie lata życia. Powrót do Maidenstone miał być triumfem. Może zaprawionym goryczą, ale jednak triumfem, jej wrogowie bowiem zostali pozbawieni wszystkiego, co jej ukradli.

A okazało się, że znowu została przez nich ograbiona, i to z czegoś znacznie cenniejszego. Zabrano jej coś, czego nigdy nie spodziewała się stracić. Zagarnęli serce Axtona. Widziała to wyraźnie na własne oczy.

Wsparta o grubą kamienną Ścianę płakała rzewnymi, gorącymi łzami. Zabrali jej także Axtona, po Williamie, Yvesie i ukochanym Allanie.

Czuła, że nie zdoła znieść tej nowej straty. I nie chciała jej znosić.

Загрузка...