5

Kilka kęsów, które Linnea wcześniej zjadła, zaległo jej w żołądku zimnym kamieniem. Po krótkim, lecz jakże obrazowym przedstawieniu okropności czekających ja tego wieczoru babka odeszła szurając skórzanymi butami i stukając okutą laską, które to odgłosy jednoznacznie i nieodmiennie wiązały się z jej osobą, Linnea nie była w stanie się poruszyć, bo ze strachu nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Strach wywołał też dziwne zaburzenia w jej żołądku i odebrał zdolność rozumowania.

Gdyby jednak tylko strach miała przezwyciężyć, próbowałaby uciec przed godną pożałowania przyszłością, jaka ją czekała. Tak naprawdę obezwładniał ją wstyd. Uciekając naraziłaby Beatrix na cierpienia. Uciekając utwierdziłaby ich wszystkich w uprzedzeniach, które wobec niej żywili.

Uciekając przyznałaby im rację.

Zamknęła oczy i spuściła głowę zanurzając się w otchłani czarnych myśli. Jak ją potraktuje: okrutnie czy łagodnie? Będzie oczekiwał płaczu czy okrzyków namiętności?

Która z tych możliwości byłaby gorsza?

Strachu przynajmniej nie musiałaby udawać. Ale namiętność… Nic byłaby w stanie udawać namiętności!

Pogrążona w rozpaczy nic usłyszała hałaśliwego wejścia kilku mężczyzn. Marszcząc czoło namyślała się, do którego ze świętych powinna skierować modlitwy o pociechę. Do Sebastiana? Nic, przecież był patronem łuczników. Do Pawła? Nie, ten należał do wdów. Również Bartłomiej i Święta Łucja nie wchodzili w rachubę.

Święty Juda. Jego imię od razu jej się spodobało. Święty Juda, patron beznadziejnych przypadków. Nie było chyba drugiej tak beznadziejnie nieszczęśliwej duszy jak ona. Z zamkniętymi oczyma, zaciskając ręce na kolanach, modliła się w duchu żarliwie: „Proszę cię, święty Judo. Wysłuchaj moich błagań i pomóż mi. Proszę, uratuj mnie”.

– Lady Beatrix?

Linnea aż podskoczyła. Czyżby święty Juda usłyszał jej prośby? Odpowiadał jej…

Zrozumiała swa. pomyłkę, nim jeszcze napotkała wzrok Axtona de la Manse. Co za głupota myśleć, że święty do niej przemówi!

Co za głupota przesiadywać samotnie w sali, gdzie Axton de la Manse mógł ją zaskoczyć!

Jeszcze nigdy Linnea nie czuła się. tak bezbronna jak w tej chwili: i nigdy jeszcze nie czuła się tak samotna.

Spojrzała na tego mężczyznę o budzącej respekt posturze, który miał ją pojąć za żonę, i natychmiast opuściły ją resztki odwagi. Nie dość, że był wielki jak góra, to jeszcze sprawował władzę nad nią i nad całym zanikiem, podczas gdy jej rodzina nie miała żadnych praw.

Ich spojrzenia się spotkały; nie mogła odwrócić wzroku, choć wcale nie chciała na niego patrzeć. Przeszło jej przez myśl, że w taki sam sposób wąż hipnotyzuje szczura albo sowa zająca.

– Lady Beatrix – powtórzył obojętnym tonem. – Chciałbym, żebyś osiadła ze mną przy lordowskim stole.

Tym razem wyciągnął do niej rękę, jakby to nie był surowy rozkaz, lecz uprzejma prośba. Może dla niego w istocie taka była. Co do Linnei, W równie dobrze mógł jej kazać skoczyć z blanków do cuchnącej fosy. Dotkniecie jego ręki – ręki wroga, który miał być jej mężem – oznaczało poddanie się, tu i teraz, zaplanowanemu biegowi wydarzeń. Nic to, że małżeńska przysięga miała zabrzmieć dopiero po nieszporach. Nic to, że nawet wówczas nie byłaby przygotowana na to, co ją czeka. Był tu teraz. Nieoczekiwanie. I wyciągał do niej dłoń, oczekując, że ona zrobi wszystko, czego on od niej zażąda.

– Odmawiasz mi?

Linnea znów poczuła znajomy ucisk w żołądku.

– Mam… mam inne obowiązki…

– Masz obowiązki wobec mnie. – Spoczęły na niej oczy twarde jak kamienny mur otaczający zamek. Następnie dodał, wyraźnie zmuszając się do lżejszego tonu: – Chodź, lady Beatrix. Nie ugryzę cię.

Jeszcze nie.

Odłożył to na później, pomyślała Linnea, czerpiąc siłę z wypełniającej ją goryczy. Jeszcze jej nie ugryzie, ale jeśli napotka dalszy opór, z pewnością nie będzie się powstrzymywał.

Całą siłą woli przezwyciężając niechęć, podała mu drżącą dłoń. Powtarzała sobie w duchu, że niewola nie będzie trwała długo, jakby to było zaklęcie mające ją przed nim chronić. Niedługo. Tylko tyle, żeby Beatrix zdołała uciec. Tylko tyle, żeby jej rodzina mogła zebrać siły i wystąpić przeciw temu człowiekowi. Potrafi wytrwać do czasu, aż nadejdzie dzień, gdy będzie mogła odkryć swoją prawdziwą tożsamość.

Jednak kiedy zacisnął palce się na jej drobnej dłoni, nawet ta słabą nadzieja zaczęła się rozwiewać. Bo ręce Axtona de la Manse były duże i mocne, a jego uścisk zawierał w sobie siłę większą niż jedynie fizyczna.

Moc władzy biła od niego niczym żar; Linnea odczuwała ją każdą cząstką ciała. Dotknął tylko jej palców, a czuła ją w ramionach, w piersiach, nawet w nogach. Była jak porażona jego bliskością.

– Święty Judo – szepnęła. – Nie opuszczaj mnie.

Axton usłyszał jej mimowolne westchnienie i od razu domyślił się, co miało znaczyć. Poddawała się swemu losowi. choć zachowała też rozpaczliwą nadzieję, że święty Juda może się jakimś cudem za nią wstawić.

Ogarnęła go radość przyprawiona mściwością. Tak, to dobrze, że zostały jej tylko modlitwy o zbawienie. Z własnego gorzkiego doświadczenia wiedział, że tego rodzaju błagania rzadko spotykają się z odzewem. Czyż sam przez ponad dziesięć lat nie modlił się o szansę wyrównania krzywd, jakie spotkały jego rodzinę? Czyż nie prosił o środki na odbudowanie majątku i znaczenia swego rodu? Dopiero kiedy przestał się modlić i przystąpił do walki, los zaczął mu sprzyjać.

Śmierć ojca i braci w obronie Matyldy przyniosła rodzinie dc la Manse posiadłość niedaleko Caen. Teraz był tu, w swym prawowitym domu, z narzeczona u boku, drżącą jak liść na wietrze… i to tez nie było zasługą żadnego świętego, Tak, niech sobie do woli wznosi modły do świętego Judy, bo to i tak niczego nic zmieni. Poślubi ją jeszcze tego wieczoru i zaraz potem weźmie do łoża. I będzie ją brał co dzień, dopóki nie zajdzie z nim w ciążę. Utrzyma swój dom, odeprze wszelkie roszczenia, choćby to oznaczało zaślubiny z córką najgorszego wroga. Może dzięki niej osiągnie satysfakcję, której nie dał mu ani jej ojciec, ani brat.

Podprowadził ją do podwyższenia. Była dość wysoka jak na kobietę, smukłej budowy ciała. Pognieciona suknia nie skrywała kształtnej sylwetki. Nie czuł od niej żadnych perfum, jedynie zapach jakichś medykamentów i gotowanego mydła. Nie nosiła klejnotów, poza kilkoma ozdobami u paska. Czy to znaczyło, że nie jest próżna, czy tez de Valcourt skąpił córce pierścionków i bransolet, często widywanych u kobiet jej stanu?

– Byłaś z kimś zaręczona? – zapytał, odsuwając dla niej krzesło i gestem zachęcając by usiadła.

Nie podnosząc wzroku, ostrożnie usiadła na wskazanym miejscu.

– Odrzuciłam oświadczyny sir Clarence'a z Merser – przyznała po dłuższej chwili.

Usiadł w lordowskim krześle i zapatrzył się na jej profil. Miała rysy tak doskonale, jak tylko można sobie wymarzyć; prosty wąski nos. pełne krągłe usta, drobny podbródek i skórę miękką jak u dziecka. Był zaskoczony, gdy sobie uświadomił, że pragnie znów ujrzeć jej oczy. Dlaczego? Żeby zobaczyć, czy są rzeczywiście tak głębokie i zielone, jak mu się zdawało, kiedy pierwszy raz na niego spojrzała. Dlatego.

A może dla czegoś więcej? Pożądania? A jeśli nawet, co z tego? Chciał zobaczyć nie tylko jej oczy, lecz także rozpuszczone włosy, żeby sprawdzić, jakie są długie; chciał też ich dotknąć i przekonać się, czy są miękkie.

– Czemu go odrzuciłaś? Twój ojciec pozwolił ci na taką zuchwałość?

Dostrzegł, że zacisnęła usta, ale nadał była odwrócona do niego bokiem.

– Bo był świnią. Nadal jest.

Axton roześmiał się głośno na tę zaskakująco szczera, uwagę; w nagrodę w końcu na mego spojrzała. Tak. Zielone jak morze i wzburzone jak morze podczas sztormu. Uchwycił się tematu:

– Świnią? Powiedz, proszę, dlaczego go tak nazywasz. Czyżby za bardzo lubił jeść? Czy może nie miął dość bogactwa, żeby cię skusić?

Zmrużyła oczy ze złości.

– Miał dość bogactwa, żeby uznać, iż nic potrzebuje nic więcej, by zadowolić żonę. Nie musi być schludny ani mieć dobrych manier, ani też dobrego humoru.

„Zupełnie jak ty”, zawisły między nimi nie wypowiedziane słowa.

Znów się roześmiał. Zadziwiająca dziewczyna. Zepsuta przez ojca, który ukradł wszystko, co kiedykolwiek od niego dostała. Axton uświadomił sobie, że teraz on jest właścicielem wszystkiego, co ona uznawała za swoje, nie wyłączając jej sukni, paska i welonu.

Po raz pierwszy tego dnia poczuł smak prawdziwej satysfakcji ze zwycięstwa. Mógł otrzymać od niej to, czego nie dali mu ojciec i syn. Pod wdzięczną cielesną powłoką Beatrix de Valcourt krył się waleczny duch. Nie miał co do tego wątpliwości. Mimo strachu, którego nie potrafiła ukryć pod maską dzielności, nie była tchórzliwa. Może uda jej się ukoić wściekłość wciąż skręcającą ma trzewia. W końcu miała zostać jego żoną, Była ładna, miła dla oka, a jej ciało kształtnością wręcz przyciągało męskie dłonie… i nie tylko dłonie.

Nagle zapalił się do wydarzeń, jakie czekały go tego wieczoru; odczuł zadowolenie, że nie szukał wyczerpujących cielesnych zabaw z zamkowymi dziewkami.

– Ojciec nie znalazł ci innych zalotników? – spytał zaczepnie, poddając próbie jej cierpliwość.

Uciekła wzrokiem.

– Prowadził też rozmowy z innymi – odparła chłodnym, obojętnym tonem. – Dopóki twój Henryk nie postanowił nas zaatakować. Ostatnio rod) ojciec miał inne zmartwienia – przypomniała mu z cieniem wyrzutu w głosie.

– Tak, bez wątpienia – przyznał Axton sucho. Poruszył się na lordowskim krześle, zdając sobie sprawę, że zapewne widywała na tym miejsce jednie swego ojca. Ale teraz on był lordem, a ona musiała jak najszybciej zrozumieć, co to oznacza – Powiedziano ci, że dziś wieczorem bierzemy ślub?

Podbródek jej zadrżał, albo tak mu się przynajmniej zdawało. Kiwnęła głową tylko raz. więc nie był pewien odpowiedzi. Postanowił wyjaśnić sprawę.

– Z pewnością i mnie uważasz za świnię… czy nawet coś jeszcze gorszego. – Pochylił się ku niej; zniżył głos do intymnego szeptu. – Wierzę, moja śliczna oblubienico, że nim wstanie jutrzejszy ranek, będziesz do mnie przychylniej usposobiona.

Tym razem nawet nie ukrywała przestrachu. To go tylko bardziej podnieciło. Chciał ją widzieć zupełnie bezbronną.

– Ponieważ nie ma mnie kto zarekomendować, sam ci powiem, piękna Beatrix, że biorę sobie do serca zalecenia rycerskiego kodeksu. Dbam o czystość, zachowuje dobre obyczaje i lubię być w dobrym humorze… chyba że rozzłości mnie jakiś głupiec. – Kiedy nie odpowiadała siedząc sztywno, z opuszczonym wzrokiem, wyciągną! rękę i dotknął jej szerokiego rękawa. – I jestem biegły w miłosnych sztukach. Nie musisz się obawiać, że cię zawiodę, jeśli idzie o mężowskie powinności, Beatrix.

Wzdrygnęła się, tak jak się spodziewał. Tym razem, gdy odwróciła głowę, by rzucić mu spłoszone spojrzenie, zdążył ją chwycić za podbródek.

Miała śliczną buzię o nieskazitelnej cerze. Spod welonu wysuwały się kosmyki rudozłotych włosów. Natychmiast wyobraził sobie te włosy spływające na nią luźną kaskadą. Spływające na niego.

– Niech mnie diabli – mruknął. Puścił jej rękaw, zmieszany nagłym porywem żądzy. Wystarczyło poczekać do wieczora. Nie był przecież rozpalonym młokosem niezdolnym do panowania nad popędami. Można się cieszyć z urody narzeczonej, ale nie wolno zapominać, że jest córką znienawidzonego de Valcourta. Przeciwnie, należało pamiętać, że przeżyła te osiemnaście lat w Maidenstone, a wszystko, co posiadała, okupione było śmiercią jego ojca i braci.

Poza tym nie zamierzał pozwolić, by kierowały nim zwierzęce chucie.

Z radością powitał czyjś zawadiacki okrzyk, który odwrócił jego uwagę od dziewczyny.

Linnea także była zadowolona, że przestała być obiektem zainteresowania. Dręczenie jej sprawiało mu wyraźnie sporo przyjemności, a ona, niemądra, jeszcze mu pomogła opowiadając o odrzuconych zalotnikach siostry.

Ale była taka przerażona, szczególnie kiedy wspomniał o małżeńskich powinnościach.

Najciszej jak umiała odsunęła krzesło, cały czas nie spuszczając z Axtona czujnego wzroku. Święty Juda usłyszał jej prośbę i spełnił ją, przysyłając do sali dwóch rycerzy. Jeden z nich, barczysty osiłek z ciemno – radymi wąsami, obrzucił ją niespokojnym spojrzeniem, nim przeniósł wzrok na swego pana i zaczął mówić. De la Manse od razu pojął jego wahanie, Linnea również. Ten człowiek nie chciał rozmawiać w obecności wroga, nawet jeśli ten wróg za parę godzin miał się znaleźć w łożu jego pana.

Odchodząc de la Manse posłużył się gładką wymówką, jakby sądził, że swą obecnością sprawia jej przyjemność. Nadęty głupiec! Ponieważ jego uwagę całkowicie pochłonęły wieści dostarczone przez przybysza, Linnea postanowiła skorzystać z okazji i czmychnąć. Ale choć w ducha sobie z niego kpiła, miała świadomość strasznego ryzyka, jakie podejmowała oszukując takiego człowieka. Gdyby się dowiedział, kim ona naprawdę jest… Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Nie chciała o tym myśleć w tej chwili.

Przecisnęła się za oparciem krzesła zerkając na lewo, w stronę schowka na naczynia, oddzielonego od sali ciężką kotara. Zamierzała się tam schronić, ale kiedy jednym susem wskoczyła za kotarę, jej stopa trafiła na cos* miękkiego, co ustąpiło pod jej ciężarem, tak że straciła równowagę. Nagły skowyt ostrzegł ją, że nadepnęła na śpiącego psa. Gdy nie mogąc się pozbierać upadła na zwierzę całym ciężarem, skamlenie przeszło w groźne warczenie.

– Nie ruszaj się, bo ci odgryzie głowę – rozległ się młodzieńczy głos.

Linnea posłusznie, zastygła w bezruchu. Nawet nie patrząc w stronę mówiącego wiedziała, że jest to głos tego nieznośnego młokosa. Żaden inny chłopiec w zamku nie ośmieliłby się przemawiać do niej takim tonem. Mógł to być tylko Peter de la Manse, brat jej przerażającego oblubieńca. Któż inny prowadzałby się z tą wielką bestią u boku? I któż inny tak jak on lubował się w złośliwych zaczepkach?

– Spokojnie, Moor. Spokojnie – nakazał psu półchłopięcym, półmęskim skrzekliwym głosem. – To tylko drobny wypadek, niewart naszej uwagi.

Zwierzę strzasnęło z siebie Linneę, jakby rzeczywiście była drobiazgiem niegodnym większego zainteresowania. Jednak mimo iż leżała skulona pod ścianą nie mając odwagi się poruszyć, pies stanął nad nią gotowy do ataku, z opuszczonym łbem, najeżony, szczerząc żółte zęby.

– Spokój – powtórzył jeszcze raz chłopiec; choć w jego tonie więcej było rozbawienia niż surowości, chwycił bestię za nabijaną ćwiekami obroże.

W Linnei zaświtała słaba nadzieja, że jednak nie skończy zjedzona żywcem.

– Masz zwyczaj wyskakiwać z ukrycia w niespodziewanym momencie? – spytał brat jej przyszłego męża, – Chybaby ci się przydał dzwonek na szyję, żeby nas ostrzegać.

Linnea podniosła się wolno z ziemi. Podczas upadku welon zsunął jej się z głowy; ze złością zmięła go w dłoniach. Niedbale odrzuciła włosy przez ramię, stając przed warczącym psem i jego bezczelnie uśmiechniętym panem.

– Może byś mnie przepuścił – syknęła, przygryzając język, by nie powiedzieć za dużo.

– Wracaj tą samą droga, którą przyszłaś – odparł zaczepnie. – Chyba że przed czymś uciekasz… albo przed kimś. Może przed męskością mojego brata? – dodał z typową dla nieopierzonych młodzików nutą sprośności.

Dotychczas Linnea niewiele rozumiała z wulgarnych aluzji, poza tym, że odnosiły się do jakichś nieprzyzwoitych rzeczy, ale po wielce niepokojących objaśnieniach babki na temat tego, co mężczyźni robią z kobietami, i po krępujących uwagach Axtona de la Manse, zrozumiała słowa chłopca aż za dobrze.

– Twój brat jest zajęty z jednym ze swoich ludzi.

– Jednym ze swoich ludzi? Och, całkowicie się mylisz. Nie ma takich perwersyjnych upodobań… podobnie, jak ja – zakończył chełpliwie.

Linnea patrzyła na niego z osłupieniem. Co miał na myśli? Postanowiła nawet się nie wysilać na zrozumienie, jako że dzisiaj miała serdecznie dosyć męskiej bezczelności.

– Zrób mi przejście… chłopaczku – zażądała, czując, że ponosi ją furia. Zebrała w garść ciężkie fałdy spódnicy i podeszła bliżej, jakby miała ochotę zepchnąć go z drogi. Pies poderwał się, więc odruchowo zrobiła krok do tyłu. Chłopiec wciąż uśmiechał się lekceważąco.

– Chłopaczku, powiadasz? Jestem wystarczająco męski, by panować nad tym potężnym zwierzęciem, i dość męski, by zapanować nad tobą.

Miarka się przebrała. Najpierw jego wielki braciszek groził jej małżeńskimi prawami. A teraz on. ze swoim obleśnym uśmieszkiem i tą psią bestią.

– Zdajesz sobie sprawę, jak łatwo rozprawić się z takim zwierzakiem? – syknęła zbyt wściekła, by panować nad językiem. – Posmarować kawał mięsa olejkiem z beladonny i nakarmię nim tego potwora, którego nazywasz psem, to dla maje betka. – Ucieszył ją wyraz niedowierzania na jego twarzy. – Lepiej obaj nic wchodźcie mi w drogę.

Następnie, bojąc się go wyminąć, ale jeszcze bardziej obawiają się powrotu do sali, gdzie mogła spotkać jego brata, prześliznęli się obok chłopca, starannie unikając zetknięcia z psem.

Na szczęście nie zatrzymywał jej, więc najszybciej jak mogła przebiegła niedługi korytarzyk wiodący do zamkowej kancelarii. Zaskoczył ją panujący tam nieporządek. Na stole leżały otwarte Księgi, a szkatuła z pieniędzmi także była otwarta… ł pusta.

Niech ich piekło pochłonie, zaklęła. Ci złodzieje ograbili jej rodzinę z praw. godności i majątku. Opuściwszy kancelarie zawahała się znowu. Dokąd miała uciekać, skoro w tych grubych kamiennych ścianach nie było dla niej bezpiecznego schronienia? Siostro odeszła. Ojciec nie dawał żadnego oparcia. Od babki mogła się spodziewać raczej cierpień niż pociechy.

Rozległ się dzwon w kaplicy wzywający na sekstę; uznała to za odpowiedź na swe rozterki… albo kolejny znak od świętego Judy. Linnea Wiedziała, że ojciec Martin miał pomagać w ucieczce Beatrix. Może więc siostra ukrywała się teraz w kaplicy? Nawet jeśli jej tam nie było, ksiądz mógł mieć jakieś wiadomości od niej albo mógł się zgodzić przekazać jej wiadomość.

Ojciec Martin znajdował się w małej absydzie naprzeciwko ołtarza. gdzie zwykle modliła się lordowska rodzina. Była tam też babka. Modlili się… Czy raczej naradzali nad czymś Z opuszczonymi głowami, ściszając głosy do szeptu. Doszedłszy do wniosku, że i tu nie znajdzie ukojenia, Linnea próbowała się wycofać, nim zauważa jej obecność. Zajrzała ostrożnie do komnaty księdza i przylegającego doń schowka, ale i tam nie było śladu siostry. Z ciężkim sercem powoli skierowała się z powrotem do baraku. Mogła przynajmniej posiedzieć chwilę przy Maynardzie i pomodlić się za niego, za nich wszystkich. Święty Judo, nie opuszczaj nas, wzniosła ku niebu bezgłośne błaganie. Nic opuszczaj nos.

Ku jej zaskoczeniu, ktoś już się modlił przy posłaniu Maynarda; jakaś szczupła, schylona postać, która poderwała się z przestrachem na wejście Linnei.

– Co tu robisz? – spytała Linnea, pełna obaw o bezpieczeństwo brata. Gdzie się właściwie podziewał giermek?

– Wszystko w porządku, siostro – zabrzmiała odpowiedź. – To tylko… to tylko ja, Linnea – powiedziała Beatrix zerkając niespokojnie na lezącego.

Dzięki Bogu! Linnea podbiegła do siostry i wzięła ją w ramiona.

– Och. jak ja się o ciebie martwiłam…

– Beatrix. – Głos Maynarda był słaby i chrapliwy.

Obie siostry zgodnie spojrzały na rannego. Beatrix promieniejąc radością. Linnea jedynie z ulgą.

– Beatrix – powtórzył. – Jestem ranny… Moja głową… Czemu jestem w rym… w tym ohydnym miejscu?

– Nowy lord tak rozkazał – zaczęła Beatrix.

– Mówiłem do Beatrix! – przerwał jej Maynard. Nawet cierpiąc nie zapominał, która siostra jest tą pierwszą.

Bliźniaczki wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Beatrix cofnęła się nieco, a Linnea, w wymiętych, lecz bogatych szatach siostry, uklękła przy bracie. Choć słaby i oszołomiony, zachował ten sam nieprzyjemny sposób bycia co zawsze.

– Jesteś ciężko ranny, ale da Bóg, będziesz żył. Musisz tylko odpoczywać i pozwolić, by rany się goiły.

Wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczyma, w których widziała ból i zamęt Wcześniej często widywała w jego wzroku kpinę i złośliwość. Czasem gniew i okrucieństwo. Ale nigdy nie widziała takiej bezbronności jak w tej chwili. Dotarło do niej, że, tak samo jak ojciec, był tylko człowiekiem. Zaraz jednak sobie przypomniała, że bywał i draniem. Jak ten młody Peter.

Maynard był w jej mocy, podobnie jak Peter de la Manse przez krótką chwilę, zaraz po tym, jak zagroziła otruciem jego psa. Jakże mile jest poczucie władzy, pomyślała kładąc dłoń na czole brata, żeby sprawdzić. czy ma gorączkę. Nic dziwnego, że mężczyźni zabijali się o władzę, trzymali się jej pazurami i walczyli o jej odzyskanie. To zupełnie co innego niż uczucie bezradności.

– Zadbam o twoje potrzeby, bracie – zapewniła go.

– A ja będę się za ciebie modlić – powiedziała cicho Beatrix za jej plecami.

– A ty się wynoś! – Maynard stęknął, spoglądając oskarżycielsko na Beatrix przebraną w szaty służącej. – To przez ciebie spotkało nas nieszczęście… i moje rany. Auu, moje ramię. Moje ramię!

Zatrząsł się od szlochu rozpaczając nad ranną ręką Linnea bardziej jednak współczuła siostrze… i sobie. Nawet w chwili największej tragedii, jaka ich dotąd spotkała, wszyscy członkowie rodziny zrzucali winę za Swoje nieszczęście, na niewinną osobę. Oskarżali Linneę – czy tę, którą za nią brali – o swój upadek.

Odwróciwszy się zobaczyła, że siostra poszarzała na twarzy niczym zimowe niebo. Jeszcze nigdy Beatrix nie wydawała się aż tak wstrząśnięta. Nie była przyzwyczajona do obelg, z jakimi Linnea musiała sobie radzić od urodzenia. Linnea odruchowo przyciągnęła siostrę i mocno uścisnęła.

– Idź już – zwróciła się do niej szeptem. – Uważaj na siebie i pamiętaj. że moja miłość będzie ci zawsze towarzyszyć.

– Nie mogę cię opuścić. – Beatrix chlipnęła, przytulając się do siostry jeszcze mocniej. – Nie mam prawa i inni nie mają prawa tego od ciebie wymagać.

– Mają prawo – zapewniła ją Linnea, umocniona w swym postanowieniu dzięki nieoczekiwanemu spotkaniu z siostrą. – Mają prawo i… i wszystko będzie dobrze.

Beatrix nie wyglądała na przekonaną, ale w końcu kiwnęła głową, ocierając rękawem łzy.

– Idź już – ponagliła Linnea, choć niczego nie pragnęła goręcej niż móc trzymać ukochaną siostrę w ramionach.

– Postaram się być wieczorem w kaplicy – szepnęła Beatrix. Będę się modlić za ciebie przez całą noc. – Ucałowawszy siostrę na pożegnanie, czym prędzej odeszła, nim ta zdążyła zmienić zdanie i błagać ją by pozostała.

Kiedy Linnea z ciężkim sercem zwróciła się do brata, by spływały jej po policzkach, Gdyby wyrzekł choć jedno obraźliwe słowo pod adresem siostry, którą brał za nią. Linnea nie byłaby w stanie zapanować nad gniewem.

Ale święty Juda znów przyszedł jej z pomocą, jak kilka razy wcześniej podczas lego długiego, ciężkiego dnia; Maynard napadł w niespokojny sen. Kiedy oglądała jego rany, rzucał się na posłaniu i mamrotał coś niewyraźnie, ale, dzięki Bogu, nie padło żadne słowo mogące dotyczyć sióstr.

Gdy wreszcie powrócił Frayne, zmizerowany i spłoszony, Linnea była zbyt zmęczona, żeby go ganić za nieobecność przy boku pana, Maynard miał się lepiej. Wyglądało na to, że wydobrzeje. Może powinna przekazać opiekę nad nim babce, bo przecież miała dość własnych kłopotów.

– Wlewaj mu to lekarstwo do ust i upewnij się, że je połykał. – przykazała Frayne'owi, wręczając mu zatkany flakonik rosiczki. – Jeszcze to, na uśmierzenie bólu. Potem spróbuj mu podać przynajmniej jedną chochlę wody co godzinę. Wezwij mnie, gdyby dostał gorączki albo zaczął się rzucać.

Chłopiec pokiwał głową; z brudnej twarzy patrzyły na nią okrągłe oczy.

– A jeśli… – Zawahał się i odwrócił wzrok. – Wybacz mi śmiałość, milady Beatrix, ale słyszałem, że ty i nowy lord…

Znów na nią spojrzał i tym razem Linnea uciekła wzrokiem. Wszyscy wiedzieli. Wszyscy pokładali w niej nadzieję na spokojną przyszłość… i wszyscy wiedzieli, że ich przyszłość będzie zależeć od lego, na ile dobrze tego wieczoru wypełni swe małżeńskie powinności.

– Może będzie rozsądniej, żebyś obudził moją babkę, zamiast posyłać po mnie – przyznała zmieszana.

– Lady Harriet? – Aż uniósł brwi. – Myślałem raczej o twojej siostrze milady.

– Nie! Nie… nie myśl o Linnei. Ona stąd odeszła i nie wolno o niej wspominać. Zapamiętaj moje słowa, Frayne. Nie wolno ci więcej o niej mówić, jeśli nie chcesz mieć kłopotów!

Zamilkła gwałtownie, niemile zaskoczona własnym ostrym tonem i wzbierającą histerią. Przytknęła dłonie do oczu, starając się zapanować nad drżeniem. Dopiero gdy się nieco uspokoiła, dodała:

– Nic w Maidenstone nie jest już takie jak dawniej. Nasze życie zostało przewrócone do góry nogami i musimy jakoś sobie z tym radzić. Moja siostra jest dla nas stracona. Lepiej udawać, że nigdy jej nie było.

Загрузка...