Na łagodne wzgórza i doliny Wessex opadła ciemność, poprzedzona gwałtowną burzą; strugi ulewy bezlitośnie chłostały zamek, wieś i okoliczne pola. jesionowy las, który niczym strażnik trwał u stóp wzniesieniu, kołysał się i bił pokłony rozszalałemu żywiołowi. Owce zbijały się ciasno w gromady szukając schronienia pod drzewami lub w szałasach rozsianych wokół wsi. Zboże kładło się na ziemi przygniatane wiatrem i deszczem. Mało który z wieśniaków odważył się wychylić nos ze swej strzecha, krytej chaty.
Jedynie zamek tętnił życiem; ponieważ nic bacząc na burzę szykowano się do wieczornych zaślubin.
Linnea stała na środku komnaty na drugim piętrze, otoczona trzema służącymi, a także Normą i Idą. Babka siedziała przy kominku w wyściełanymi poduszkami wysokim krześle i przyglądała się, jak służące ubierają wnuczkę do ślubu. Choć buzujący na palenisku ogień dobrze ogrzewał całe pomieszczenie, panował w nim dziwny chłód. Nie miało to nic wspólnego z burzą.
– Nie zapomniałaś o moich wskazówkach – odezwała się lady Harriet. Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
– Nie, babko, nie zapomniałam. Prawie o niczym innym dziś nic myślałam – odparła dziewczyna.
Jedna ze służących zaczęła płakać; nie był to jawny szloch, lecz cichutkie pochlipywania które poruszyło Linneę do głębi. Jednak pośród leku i smutku tkwiło w niej poczucie, że służąca płacze ze współczucia dla Beatrix, nie dla Linnei. Czy płakałaby znając prawdę? Czy może cieszyłaby się z oszustwa, jak lady Harriet, obojętna na fakt, że niewinna dziewczyna zostanie tej nocy złożona w ofierze?
Linnea poszukała wzrokiem oczu Normy. Poczciwa Norma, zmęczona i stara; choć faworyzowała Beatrix, nigdy nie traktowała źle młodszej z bliźniaczek. Nie płakała, ale jej oczy miały czerwone obwódki, Z całej służby tylko ona i Ida znały prawdę. Pozostałe służące nie były obecne przy kąpieli. Dopiero kiedy Linnea miała na sobie koszulę i pończochy zasłaniające znamię, wprowadzono je, by pomogły przy układaniu włosów i ubieraniu.
Teraz Linnea stała wystrojona w najlepsze szaty swej siostry i najdroższe klejnoty. Wymyte i wysuszone włosy uperfumowano olejkiem lawendowym i szczotkowano, dopóki nie zaczęły błyszczeć jak bogata, tkana złotem peleryna. Głowę miała odkrytą, przewiązana tylko jedwabnym sznurem tuż nad brwiami. Luźno rozpuszczone włosy zakrywały jej barki i ramiona, sięgając swobodnymi falami aż do bioder.
Suknia była wspaniała; Linnei nie wolno było nawet przy niej pracować. Była przeznaczona dla Beatrix jako suknia ślubna, a zarówno lady Harriet, jak i Dagmar, główna szwaczka, uważały, że choćby dotknięcie jej przez drugą z bliźniaczek mogłoby przynieść pecha.
Linnea spoglądała z góry na szafirowy jedwab opadający miękko ku ziemi, obcisły w pasie, rozszerzający się na biodrach, by rozlać się obfitą falą wokół kostek. Ujęła w palce grubo wyszywany brzeg lewego rękawa. Własnoręcznie przyszyła każdą z drobniutkich perełek, bo Beatrix się uparła, by siostrze powierzyć to zadanie. Siedziała w oknie przy świetle księżyca i szyła, nie zwracając uwagi na ból w krzyżu i pieczenie zmęczonych oczu. Beatrix wiedziała, jak głęboko zranił siostrę zakaz wydany przez babkę, i spokojnie, lecz z uporem, jak to ona, znalazła sposób, by się przeciwstawić lady Harriet.
Linnea poczuła, jak coś ściskają za gardło. Och, Beatrix. Tylko ty się o mnie troszczyłaś. Teraz ja cię nie zawiodę. Poślubię tego człowieka i pójdę z nim do łoża, i będę go oszukiwać tak długo, jak będzie trzeba, aż znajdziesz męża, który odbierze mu prawa do zamku Maidenstone.
A kiedy prawda wreszcie wyjdzie na jaw, Beatrix i jej mąż zajmą swoje miejsce jako właściciele Maidenstone i będą poważać Linneę za to, co zrobiła. Wszyscy ją w końcu zaakceptują i życie będzie cudowne.
– Odwróć się, milady, jeśli łaska – poprosiła cicho pochlipująca służąca. Umieściła na biodrach Linnei biały jedwabny pasek, owinęła ją nim dwukrotnie, po czym spięła ciężką złotą broszką wysadzaną ametystami.
– Narzeczony przysłał ci klucz, Beatrix.
Linnea spojrzała na babkę przycupniętą na krześle niczym chude czarne ptaszysko, ubraną bardziej jak na pogrzeb niż na ślub. Dziewczyna żałowała, że sama nie może się ubrać na czarno. Chętniej brała udział w pogrzebach niż w tej ślubnej ceremonii, która ją czekała. Nie mogła jednak przywdziać żałoby, jeśli miała zadowolić męża. co było jej obowiązkiem.
– Trzymaj. – Lady Harriet niedbale rzuciła jej klucz; zaskrzeczała śmiechem, kiedy wnuczka nie wykonała żadnego ruchu, żeby go złapać. – To jest klucz do jego serca, jak przypuszczam.
Stękając z wysiłku Norma schyliła się po klucz i podała go Linnei.
– To do przypięcia na korku paska – wyjaśniła. – Symbol władzy, jaką będziesz posiadać jako żona lorda. Jako pani tego zamku.
Pani tego zamku.
Linnea wyciągnęła rękę i wzięła kawałek chłodnego metalu. Nie myślała o tym, co robi. Pani tego zamku. Ta pozycja zawsze należała do babki, nawet kiedy ojciec się ożenił… tak przynajmniej mówiono na zamku Ale nowy lord nie zamierzał aa to pozwolić. Z chwilą zawarcia małżeństwa ta rola miała przypaść Linnei.
Wolno podniosła oczy na babkę; w głowie jej szumiało od zupełnie nowych myśli. Znów poczuła ten sam. nieznany dotąd smak władzy, jak wówczas gdy przestraszyła chłopca, i później, gdy stojąc nad Maynardem uświadomiła sobie, że w jej mocy jest wyleczyć go lub pozwolić mu umrzeć. Nowe uczucie było tyleż cudowne, co przerażające. Łączyło się z nim wrażenie niezależności i wolności, ale i odpowiedzialności.
Gdyby naprawdę była panią zamku, babka nie miałaby już nad nią żadnej władzy. Byłoby całkiem inaczej.
Jakby czytając w jej myślach, lady Harriet przybrała złowrogą minę.
– Zostawcie nas – warknęła do służących nie spuszczając wzroku z twarzy wnuczki.
Kiedy wszystkie pięć kobiet opuściło komnatę, podniosła laskę celując jej końcem w Linneę.
Wystrzegaj się wszelkich głupich pokus, by zapomnieć o swoim położeniu, dziewczyno. – Laska drżała w kościstej dłoni, ale udało jej się ukłuć Linneę boleśnie. – Wystrzegaj się głupich myśli o pozostaniu Beatrix de Valcourt… czy panią Maidenstone. Ten tytuł należy do mnie, i tylko do mnie… dopóki nie przekażę go Beatrix albo odpowiedniej żonie Maynarda. Ty… – Opuściła laskę; metalowy koniec zazgrzytał paskudnie przy zetknięciu z podłogą. – Ty jesteś tylko zastępczynią swej siostry, do czasu, gdy ta maskarada przestanie być potrzebna. Masz okazję zyskać sobie szacunek rodziny… o ile jesteś do tego zdolna. – Wstała; choć musiała się przy tym ciężko wesprzeć na lasce, fizyczna słabość w niczym nie umniejszała wrażenia okrutnej władzy, jaką emanowała. – Pamiętaj, dziewczyno, że w każdej chwili mogę wyjawić twoją prawdziwa tożsamość. Myślisz, że de la Manse pogodziłby się z oszustwem? Żeby się pozbyć niewłaściwej żony… ciebie powiedziała z naciskiem – może wybrać morderstwo, zamiast znacznie wolniejszej procedury anulowania małżeństwa. Ożeni się z Beatrix, a to wszystko będzie na próżno. Pomysł o tym. dziewczyno. Lepiej, żebyś odegrała swoją rolę i trzymała język za zębami I niech ci nie przyjdzie do głowy, choćby przez moment, że możesz mieć jakąkolwiek władzę w zamku Maidenstone. Chętnie pozwolę mu cię zabić, możesz być pewna! – Wskazała na drzwi. – Już czas. Twój pan młody czeka, a ja chcę zobaczyć, jak realizujesz mój plan.
Linnea słuchała nienawistnych słów babki stojąc nieruchomo, z opuszczoną głową. Teraz ruszyła przed siebie na drewnianych nogach. Usłuchała polecenia odruchowo, bo przez całe życic musiała być posłuszna rozkazom babki, czy była przerażona, wściekła, czy też serce jej pękało, tak jak w tej chwili. Jednak kiedy była już przy drzwiach, lady Harriet zatrzymała ją, zagradzając jej drogę laską, która wydawała się przedłużeniem jej ramienia.
– Znasz swoje obowiązki, dziewczyno. Więc je wypełnij.
Linnea pokiwała głową, zdecydowana nie okazywać żadnych uczuć, a już za żadną cenę nie pokazać tez. Spełni swój obowiązek, choć to oznacza poddanie się wrogowi… oznacza zgodę na to, żeby ją zgwałcił i wykorzystał według swojej Woli. Nie robiła tego z powodu gróźb wypowiedzianych przez babkę ani z poczucia obowiązku wobec rodziny. Nie, robiła to dla Beatrix, dla nikogo innego. Tylko dla Beatrix.
Nie tak sobie wyobrażała swoje małżeństwo, co nie znaczy, że wiele rozmyślała na ten temat. Małżeństwo Maynarda zawsze było walne dla rodziny, podobnie jak małżeństwo Beatrix. Ale o jej zamążpójściu nigdy nie namawiano. Ani razu.
Kiedy myślała o swojej przyszłości, zawsze wyobrażała sobie życie U boku zwykłego człowieka, jakiegoś rzemieślnika lub żołnierza, który poślubiłby ją dla niej samej, nie oczekując, że małżeństwo przyniesie na jakiekolwiek zyski. Małżeństwo z drugą bliźniaczką z Maidenstone nie niosło żadnych dodatkowych korzyści – ani posagu, ani choćby prestiżu. Mogła ofiarować mężowi jedynie siebie w małżeńskim łożu.
Ale nawet do tego odebrano jej prawo.
Wolno schodziła ze schodów, krok w krok za babką, zatrzymując się na każdym stopniu. Wychodziła za mąż jako Beatrix, oddawała ciało wrogowi również jako Beatrix. Miała dziś poświęcić jedyny skarb, jaki posiadała – swoje dziewictwo. Odtąd nie pozostanie jej już nic, co mogłaby ofiarować prawdziwemu mężowi. Zupełnie nic.
Klatka schodowa była pogrążona w mroku, ale w miarę jak zbliżały się do wielkiej sali, wychodziły im naprzeciw smugi światła pełgające po nierównych kamiennych ścianach. Coraz więcej światła i dźwięków; W istocie ciepła, dobrze oświetlona sala wydawała się przytulnym schronieniem od burzy pustoszącej świat gdzieś tam za grubymi murami, Ale Linnea drżała, jakby ją owiewał zimny wiatr, a migotliwe światło latarni zawieszonych pod belkami stropu kojarzyło jej się z oświetloną drogą do samego piekła.
Oczekiwali wejścia lady Harriet i panujący w sali gwar nieco przycichł. A gdy oczom zebranych ukazała się Linnea, wszyscy wręcz oniemieli. Stała na ostatnim stopniu patrząc na rozpościerające się przed nią morze głów jak zamarznięta – niezdolna ani iść dalej, ani się cofnąć. Ktoś stanął u jej boku. To był jej ojciec, odziany w swe najlepsze szaty, w szafirowo – srebrne barwy de Valcourtów, Linnei – przeszło przez myśl te ojciec wygląda jak karykatura wielkiego lorda. Bogaty strój stwarzał pozory znaczenia i dostojeństwa, ale postura i wyraz twarzy zdradzały, że Edgar de Valcourt czuje się pokonany. Nawet jej ofiara, dająca rodzinie czas i sposobność do przygotowania odwetu, nie zdołała podnieść go na ducha.
Linnea przymknęła powieki, nie chcąc patrzeć na poniżenie ojca. Wówczas ktoś do niej podszedł; bardziej to wyczuła, niż zobaczyła, Kiedy otworzyła oczy, stał przed nią Axton de la Manse.
Był ubrany skromniej nit ojciec, w każdym razie nie w tak krzykliwe kolory. A jednak cała jego postać dosłownie promieniowała potęgą i władzą. To on był tu panem, tylko głupiec mógł temu zaprzeczać i tylko głupiec mógł próbować się z nim zmierzyć. Linnea przyznała to w duchu, z trudem przełykając bolesną kulę w gardle.
Zatrzymał się, pokonawszy połowę dzielącej ich odległości. Był istnym uosobieniem męskiej żywotności i pewności siebie. Mocno, ale i kształtnie zbudowany, piękny na surowy, męski sposób; wyraźnie oczekiwał, żeby to ona do niego podeszła.
Sama nie potrafiłaby powiedzieć, jak się na to zdobyła. Ale zeszła z ostatniego stopnia schodów i zbliżyła się wolno do Axtona.
Miał odkrytą głowę; gładko przyczesane włosy, choć czarne jak jego tunika, lśniły w rzęsistym świetle. Oczy, pod ciemnymi kreskami brwi, odbijały jasno od ogorzałej od słońca twarzy.
Linnea znów z trudem przełknęła ślinę. Ten człowiek o kamiennym wyrazie twarzy, obserwujący uważnie każdy jej krok, zaraz zostanie jej. mężem. Miała ochotę odwrócić głowę, ukryć twarz przed jego nieruchomym, drapieżnym spojrzeniem, ale nie była w stanie nawet spuścić oczu, jakby rzucił na nią jakiś czar. Posuwała się naprzód, świadomą wszystkiego – panującej w sali ciszy, dotyku ciężkiej sukni ocierającej się o uda, przeciągu, który owiał chłodem jej rozgrzane policzki. Docierały do niej nawet zapachy: żywiczny swąd pochodni, opary piwa, aromat pieczonego na rożnie prosiaka.
Ale jej zmysły wypełniał przede wszystkim ten mężczyzna – mroczny, nieznany, przerażający. Zatrzymała się tuż przed nim w odległości wyciągniętych ramion, przekonana, że wykorzystała ostatnie siły. Bała się, że zaraz upadnie przed nim zemdlona. Zostanie przez niego pokonana jeszcze przed rozpoczęciem walki.
– Czyż jakiś mężczyzna ma tyle szczęścia co ja – odezwał się tonem, który mogłaby uznać za szczery, gdyby nie towarzyszący słowom drwiący półuśmiech. Wszyscy zebrani aż się wychylili, żeby dosłyszeć, co też nowy lord ma do powiedzenia narzeczonej. – Jestem znowu we własnym domu, po osiemnastu długich, trudnych latach, i mam pojąć za żonę kobietę tak piękną, jak tylko mężczyzna może sobie wymarzyć.
Teraz już jawnie sobie z niej pokpiwał! Linnea aż zesztywniała w bezgłośnym proteście, ale nie zwrócił na to uwagi. Ujął jej dłoń. pociągnął i umieścił w zgięciu swego ramienia. Kiedy próbowała się wyswobodzić, powstrzymał ją chłodnym, ostrzegawczym spojrzeniem.
– Chodźmy powitać naszych gości, lady Beatrix wszystkich, którzy przyszli dobrze życzyć naszemu związkowi.
Jakby jej opór nie miał dla niego żadnego znaczenia, oprowadził ją ceremonialnie wokół sali pokazując ludziom… swoim ludziom.
Niechętnie poddając się wymuszonej prezentacji zastanawiała się, co chciał zyskać, racząc ją tym nieszczerym komplementem. Nie dość, że musiała trzymać go pod rękę, znosić bijące od niego niepokojące ciepło i budzącą lęk siłę, to jeszcze kazał jej przystawać przed niektórymi osobami: przed kapitanem sir Reynoldem, sir Johnem, a potem sir Mauricem.
– Moja narzeczona, lady Beatrix z Maidenstone – za każdym razem przedstawiał ją z powagą. – Zechciej poznać mojego brata, Petera de la Manse – powiedział, kiedy zatrzymali się przed nieopierzonym młodzikiem, którego tak nie znosiła od pierwszego wejrzenia.
– Witam w rodzinie – odpowiedział chłopiec, przywołując układną minę na bezczelne oblicze.
Choć byli równego wzrostu, Linnea zadarłszy brodę spojrzała nań z góry, pragnąc go upewnić o swej pogardzie i przypomnieć, że jej groźba była jak najbardziej poważna.
– Ucałuj swoją nową siostrę – polecił bratu Axton; przyciągając go bliżej za ramię.
Linnea dostrzegła błysk oporu w niebieskich oczach chłopca; jego wahanie sprawiło jej przyjemność. Udało jej się go przestraszyć. To dobrze.
Nie musiała się wysilać, by przybrać zimny, odpychający wyraz.
– Pochowajmy wzajemną wrogość – odezwała się do chłopca, specjalnie akcentując drugie słowo. Nadstawiwszy policzek przyjęto zdawkowe cmoknięcie. – Może rano przedstawisz mi swojego ulubieńca. Przyniosę mu soczysty kąsek, żeby pozyskać jego przyjaźń.
Chłopiec cofnął się, jakby go ukłuła, ale zaraz złość wzięła górę nad strachem. Domyśliła się, że nie przełknie jej gróźb tak łatwo. Będzie się na niej odgrywał. Tyle że Linnea chciała mieć w nim wroga. Bo z nim mogła podjąć walkę. Mogła go pokonać. Natomiast jego brata…
Dłoń narzeczonego spoczęła na jej plecach; Linnea uznała ten gest za stanowczo zbyt poufały. Starała się przyspieszyć, żeby nie musiał jej w ten sposób prowadzić. Wtedy właśnie w cienia schowka na naczynia dostrzegła znajomą twarz, brudną, częściowo ukrytą w głębokim kapturze. Aż przystanęła.
To była Beatrix!
– Ksiądz czeka. – Głos narzeczonego rozległ się tuż przy jej uchu; jego oddech poruszył jej włosy. Znów otoczył ją ramieniem, tym razem opierając dłoń na jej biodrze.
Ale Linnea mniej się bała, bo spojrzenie siostry, przepełnione miłością, dodawało jej siły. Jeszcze przez moment patrzyły na siebie, a potem, choć z nieopisanym bólem, Linnea odwróciła wzrok. Za nic nie chciała ściągnąć uwagi de la Manse'a ani żadnego z jego łudzi na niepozorną postać okrytą w cienia.
A więc Beatrix tam była, a ona, Linnea, czerpała z jej obecności wielką otuchę.
Kierując spojrzenie na księdza, towarzyszyła swemu wrogowi na miejsce wyznaczone pośrodku sali, wysypane płatkami róż i suszonymi ziołami. Nadszedł jej czas. Podjęła decyzję i choć przerażały ją konsekwencje, nie miała zamiaru się wycofać. Nie mogła zdradzić siostry i zawieść rodziny.
– Introibo ad altare Dei – zaczął ojciec Martin, stojąc twarzą w twarz z młodą parą.
Ceremonia przypominała nabożeństwo, tyle że nie odbywała się w kaplicy. Norma uprzedziła ją, że nowy lord życzy sobie ślubu w obecności jak największej liczby swoich ludzi. Gdyby pogoda sprzyjała, braliby ślub na schodach kaplicy. Ponieważ to było niemożliwe, wszyscy mieszkańcy zamku oraz przybysze z wioski tłoczyli się w wielkiej sali. by obejrzeć z bliska ceremonię.
Dopiero kiedy ksiądz doszedł do listu apostolskiego, Linnea zaczęła się przysłuchiwać jego słowom.
– … niechaj żony będą posłuszne swoim mężom jako Panu Naszemu, albowiem mąż jest głową żony, tak jak Chrystus jest głową Kościoła. A ci dwoje powinni się stać jako jedno ciało połączone…
Jedno ciało połączone.
Małżeństwo było świętym sakramentem, pobłogosławionym przez Boga. Nawet połączenie ciał, które miało nastąpić tej nocy, było pobłogosławione przez Pana. A mimo to Linnea czuła zwykły ludzki strach przed tym, co miało nastąpić. Nie dość, że oszukiwała tego człowieka, tego wielkiego niedźwiedzia, któremu odtąd miała być poddana, to jeszcze składała przysięgę małżeńską przed Bogiem… a Bóg wiedział o jej kłamstwie.
– Och, święty Judo – westchnęła cichutko i pochyliła głowę, przytłoczona ciężarem grzechu.
– Święty Juda nie może ci pomóc.
Linnea poderwała głowę – napotkała wyzywające spojrzenie Axtona de la Manse. Ojciec Martin lekko się zająknął doszedłszy do słów wzajemnej przysięgi, ale szybko zapanował nad głosem.
– Czy ty, Beatrix de Valcourt, bierzesz sobie tego mężczyznę za prawowitego małżonka…
Linnea nie potrafiła oderwać wzroku od oczu swego prześladowcy. Nie zauważyła, kiedy zacny ksiądz przerwał, czekając na jej odpowiedź.
– Odpowiedz, Beatrix – ponaglił de la Manse. – Zgadzasz się mnie poślubić, złożyć mi przysięgę przed Bogiem i tu zebranymi?
Nie podniósł głosu, ale wiedziała, że w nienaturalnej ciszy wielkiej sali dobrze słychać każde słowo. Co więcej, była pewna, że milczący tłum słyszy także łomot jej serca.
– Milady? – szepnął ojciec Martin z wyrazem troski na pomarszczonej twarzy.
Linnea otrząsnęła się z odrętwienia. Przypomniała sobie, że właściwie nie ma wyboru. Musi to zrobić.
– Tak – powiedziała cicho, choć to jedno krótkie słowo paliło ja w gardle żywym ogniem.
Ksiądz odetchnął z wyraźną ulgą.
– A czy ty, Axtonie de la Manse, lordzie Maidenstone, bierzesz sobie tę kobietę za żonę…
– Tak – rzekł nie odrywając od niej oczu ani na moment.
Nie słyszała reszty ceremonii. Nie pamiętała ostatniej modlitwy ani końcowego błogosławieństwa. Kiedy uklękli obok siebie, jedyne słowa, jakie do niej dotarty, brzmiały: „Z łaski Boga Ojca ogłaszam was mężem i żoną”
A potem nagle została poderwana z kolan i przyciśnięta do szerokiej, twardej piersi; musiała spojrzeć w szare jak lód oczy męża.
– Doskonale, żono. Czas na pocałunek.
Wokół nich rozległ się szmer, przechodzący stopniowo w głośną wrzawę. Pocałunek.
Pocałunek.
Żądał pocałunku.
Linnea powiedziała sobie w duchu, że tak być musi. Teraz pocałunek, a potem o wiele więcej. Nad sobą miała jego twarz. Tkwiła unieruchomiona w obręczy mocnych ramion.
– Ślubny pocałunek dla mojego… dla mojego męża – powiedziała, sama nie wiedząc, skąd przyszły jej do głowy te słowa. Napotkała twarde spojrzenie, w którym nie dostrzegła uczuć, jakich można by oczekiwać od pana młodego. Choć może wyraz triumfu, dumy posiadania i zadowolenia były jak najbardziej na miejscu w twarzy mężczyzny, który dopiero co się ożenił.
Zamknęła oczy, bo tylko tyle mogła zrobić w tej sytuacji. Uniosła sio na palcach i dotknęła ustami jego ust.
W pierwszej chwili nawet nie było tak strasznie. Miał wargi bardziej miękkie, niż mogła się spodziewać, zważywszy na ostrość rysów, a poza tym świeżo pachniał.
Nagle bez uprzedzenia przycisnął ją mocno do siebie. Rozchyliła usta w stłumionym okrzyku zaskoczenia i od razu pocałunek się zmienił. Poczuła ciepło jego oddechu.
I jego języka.
Święta Panienko, czegoś takiego nic mogła przewidzieć. Jego język zagłębiał się w jej usta, niepokojąco ocierał o wargi, stykał z jej językiem, dosłownie odbierając jej zmysły! Całował ją tak, jakby ją chciał zjeść; przez moment zdawało jej się, że zemdleje.
Wreszcie przestał tak samo gwałtownie, jak zaczaj; odsunął ją od siebie na tyle, by móc spojrzeć jej w twarz. Miał wyraz oczu, jakiego nigdy wcześniej nie widziała, ale rozpoznała instynktownie. Pragnął jej. Pożądał. Oczy płonęły mu dziwnym blaskiem.
Co gorsza, zdołał i w niej zapalić niepokojący mały płomyk. Słyszała w życiu dość kazań na temat grzechu pożądania, żeby wiedzieć, co oznacza to uczucie, a sama myśl, że udało mu się je wywołać, była przerażająca. „Dobry Boże. Matko Święta. Błagam, święty Judo, to przecież niemożliwe!”
A jednak było możliwe. Kiedy ją całował, jakaś najgłębiej ukrytą i najbardziej grzeszną cząstką poczuła, że i w niej kiełkuje pożądanie. Musiał to wiedzieć, bo się uśmiechnął. Po raz pierwszy się do niej uśmiechnął.
Nie mogąc znieść tego palącego spojrzenia, opuściła wzrok… na jego usta, co natychmiast wywołało rumieniec na jej policzkach. Te usta… Cóż za dziwne doznania potrafił w niej wzbudzić tymi ustami. Mocne białe zęby. Miękkie, podatne wargi. Ruchliwy język…
Roześmiał się cicho, jakby znał jej myśli. To tylko pogorszyło sprawę. bo jego pierś zadrżała ocierając się o piersi Linnei, podsycając w niej niebezpieczny żar.
– Słodka, najsłodsza żono. Twój ojciec zapewnił mnie, że jesteś niewinna, a pocałunek to potwierdził. Ale twoja odpowiedź… Skoro rozgrzewasz się tak szybko już po jednym pocałunku, ciekawym, jakie rozkosze czekają mnie dziś wieczorem w małżeńskim łożu.
Ktoś ze stojących najbliżej zachichotał, podsłuchawszy ostatnią uwagę. Znów podniosła się wrzawa; przekazywano sobie z ust do ust smakowitą nowinę, Linnea nie potrafiła nawet się rozzłościć, bo przepełniał ją wstyd większy niż lęk.
Właśnie. Jakie inne rozkosze… i jak chętnie się im będzie oddawać?
Przyciągnął ją do swego boku i z dłonią poufale złożoną na jej biodrze oznajmił wszystkim:
– Moja żona, lady Beatrix.
Tylko, że ja jestem Linnea, myślała, poszukując wzrokiem siostry w wiwatującym tłumie. Jestem jej występną siostrą i budzi się we mnie pożądanie dla człowieka, który jest moim śmiertelnym wrogiem, którego przysięgłam doprowadzić do zguby. Odkrycie tej strasznej prawdy o sobie przejęło ją zgrozą. Potrzebowała widoku siostry, żeby nabrać otuchy i siły.
Ale Beatrix nie było. I już nigdy miało jej tam nie być, uświadomić sobie Linnea z rosnącym przerażeniem. Została sama, z tym mężczyzną jako jej mężem i z okrutną świadomością, że być może babka miała rację, mówiąc o jej mrocznej duszy.
Axton zaprowadził ją do podestu, cały czas trzymając blisko przy sobie. Czuła siłę jego ramienia i muskularnych nóg, które ocierały się o nią przy każdym kroku.
– Uwińmy się szybko Z posiłkiem – powiedział cicho, owiewając jej ucho gorącym oddechem.
Podniósłszy wzrok ujrzała w jego oczach głód, jakby ten wielki czarny niedźwiedź szykował się do uczty.
– Tak – odpowiedział sam sobie, znów odgadując jej myśli, jakby mógł swobodnie w nich czytać. Przesunął palcem po jej dolnej wardze. – Mam taką samą ochotę jak ty, tyle ze nie na łabędzia czy kluski. Na ciebie, moja słodka ptaszyno. To tobą będę się sycił dzisiejszego wieczoru i przez całą noc aż do świtu. O, tak.