17

Maynard został pochowany w tej samej krypcie, co jego matka i brat, pod kamieniem w podłodze przy ołtarzu. Linnea bala się spytać, jak lady Mildred udało się to osiągnąć. Wystarczyło, że rzecz została pomyślnie załatwiona. Fakt, ze w skromnej ceremonii pogrzebowej uczestniczyła tylko Linnea, jej ojciec, Norma i Frayne, nie miał już większego znaczenia.

Osobą, która przyniosła jej nowinę, był Peter. Poważny i wyciszony odnalazł ją w kaplicy i od razu przekazał wiadomość od matki.

– Axton się na to zgodził? – spytała go Linnea. Peter niepewnie wzruszył ramionami.

– Nie sprzeciwił się.

– To nie to samo, prawda?

– A jakie to ma znaczenie? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Linnea nie chciała się z nim kłócić, więc tym zakończyła rozmowę.

Miała pozwolenie na godne pochowanie Maynarda. To było więcej, niż mogła oczekiwać. Niemniej jednak odczuwała pewne obawy przed najbliższym spotkaniem z mężem.

Ale Axton nie pojawił się na wieczornym posiłku ani nie przyszedł później do ich wspólnej komnaty. Trzymał się z daleka przez całą noc podobnie jak przez cały dzień pogrzebu. Dopiero tuż po zmierzch zarządca przyniósł wiadomość, że Axton zbliża się do zamku.

Linnea przerwała rozmowę z karczmarką, z poczuciem ulgi i niepokojem zarazem. Obecni w pobliżu ludzie zwrócili na nią oczy, wszyscy bowiem wiedzieli o awanturze związanej z pochówkiem Maynarda. Linnea odszukała wzrokiem lady Mildred; spokój starszej kobiety dodawał jej otuchy.

Od rozmowy, jaka odbyły poprzedniego dnia, właściwie ze sobą nie rozmawiały. Kiedy Linnea próbowała dziękować za wstawiennictwo, lady Mildred zbyła ją niecierpliwym machnięciem ręki

– Nie dziękuj mi za to, ze dbam o szczęście własnego syna. To matczyny obowiązek. Któregoś dnia sama to zrozumiesz.

Linnea nie bardzo wiedziała, jaki wpływ może mieć pogrzeb Maynarda to na szczęście Axtona, ale cieszyła się ze ma już ten problem za sobą. Pozostawało jej jeszcze spotkanie z mężem. Nic chciała, aby się odbyło przy licznej, wyraźnie zaciekawionej widowni w wielkiej sali.

– Będę w mojej komnacie – powiedziała na tyle głośno, żeby ją mogli usłyszeć wszyscy zainteresowani – Normo, przekaż proszę mojemu mężowi, że tam go oczekuję. Każ przygotować dla niego kąpiel – dodała. – Sama będę mu usługiwać.

Na ostatnią wiadomość po słabo oświetlonych kątach sali rozległy się szepty. Kiedy Linnea spojrzała na lady Mildred, szukając aprobaty dla swego zamiaru, twarz starszej kobiety wyrażała raczej ból niż poparcie dla synowej. W zmęczonych wiekiem oczach odbijało się więcej żalu niż czegokolwiek innego.

Rozczarowana, Linnea nie miała wyboru, musiała działać zgodnie ze swą zapowiedzią. Wyszła z sali w towarzystwie Normy, gdy szmer domyślnych uwag stał się nieznośny dla uszu.

– Może powinnam z tobą zostać, milady – zaoferowała piastunka. wspinając się z wysiłkiem po krętych schodach.

– To nie będzie konieczne.

– Ale on może być bardzo zły…

– Nie. – Dotarłszy do przedsionka na pierwszym piętrze Linnea odwróciła się do Normy. – Nie będzie zły – Nie stało się nic, na co by nie pozwolił. Nie domyślam się, czemu pozwolił na pochowanie Maynarda z honorami należnymi synowi Maidenstone, ale wiem. że to on wydał zgodę. Nie będzie zły – Może tylko smutny w głębi duszy pomyślała i postanowiła rozwiać ten smutek za każda cenę, wykorzystać szansę, która miała jej to ułatwić.

Norma poklepała ja po ramieniu.

– Babka byłaby z ciebie dumna, i słusznie, gdyby cię teraz mogła widzieć. Zapamiętaj moje słowa, milady. Powiem jej, jak świetnie odegrałaś swoją role.

Była to ostatnia rzecz, jaką Linnea chciała usłyszeć: jak sprytnie oszukała swego niby – męża i resztę jego rodziny, podczas gdy oni pragnęli jedynie życia w pokoju. Wychodząc Norma kiwnęła jej porozumiewawczo głową, co niemal przywiodło Linneę do łez.

Nadchodził Axton, mężczyzna, którego zdążyła pokochać… tak, pokochać, w niespełna dwa tygodnie. A ona wkroczyła na ścieżkę, która miała go doprowadzić do upadku. Jej kłamstwo miało go zniszczyć i to w chwili, gdy się tego najmniej spodziewał.

Słysząc kroki na schodach, wstrzymała oddech. Ale to nie był Axton. Jeszcze nie. Weszli służący z balią i resztą rzeczy niezbędnych przy kąpieli Rozpuściwszy włosy osiadła przy oknie i zaczęła czesać długie jasne pasma, dopóki nie spłynęły jej na ramiona idealną złotą kaskadą. Jej życie z Axtonem było beznadziejnie splątanym węzłem. Ale przynajmniej włosy miała gładkie i jedwabiste, takie jak lubił. I zamierzała być uległa i wyczekująca, co także lubił. Postanowiła okazać mu miłość w każdy możliwy sposób. Z każdym pociągnięciem kościanego grzebienia przysięgała upewnić go o swych uczuciach, bo wiedziała, że nadejdzie w końcu dzień, gdy on zwątpi we wszystko, co między nimi zaistniało. I choć wiedziała, że cokolwiek by teraz zrobiła, nie zmieni tego, jak Axton będzie się czuł, kiedy się dowie, kim jest – a raczej kim nie jest – musiała spróbować.

Nagłe poruszenie przy bramie zapowiedziało jego powrót, wiec wychyliła się przez okno wypatrując z daleka znajomej sylwetki. Kiedy pojawił się na dziedzińcu, z gołą głową, bez hełmu czy kaptura, kiedy pomarańczowe światło pochodni oświetliło jego wyraźnie lśniące czarne włosy, błysk białych zębów – przepełniła ją radość tak wielka, że aż bolesna.

Uniósł głowę i spojrzał w okno ich wspólnej komnaty; w tym momencie już wiedział, że i on mógłby ją pokochać. Gdyby mu pozwoliła; Może nawet już ją kochał.

Ta myśl powinna ją wnieść na wyżyny szczęścia i przez krótką chwilę, gdy ich spojrzenia się spotkały, rzeczywiście tam była. Ale wówczas podszedł do Axtona sir John, odwrócił jego uwagę i czar prysł, ustępując miejsca przygnębiającej refleksji.

Jeśli ją kochał, tym straszniejsza będzie dla niego jej zdrada. Norma powiedziała, że lady Harriet byłaby z niej dumna z powodu świetnie odegranej roli. Tak, ale biedna Norma nie orientowała się w sytuacji Owszem, lady Harriet byłaby dumna. Każdy z de Valcourtów byłby dumny, a ona wreszcie pozbyłaby się piętna zatruwającego jej życie od chwili narodzin. Ale jakim kosztem…

– Zostawcie mnie – rzuciła niecierpliwie do dwóch służących krzątających się przy balii. Została sama i prawie natychmiast usłyszała zbliżające się kroki.

Pierwszy wpadł do komnaty Moor, a za nim pojawili się obaj bracia: Axton z zasępionym czołem i niespokojny Peter.

– Zabieraj stąd to zwierzę – warknął Axton, kiedy pies zaczął z wyraźnym zaciekawieniem obwąchiwać niedźwiedzią skórę na łóżku,

– Matka liczyła na rozmowę z tobą – powiedział Peter.

– Jutro. – Axton nie odrywał oczu od Linnei stojącej przy oknie. Jasne i pukle rozpuszczonych włosów odcinały się od ciemnej zieleni sukni. Była bosa; zrzuciła też z siebie wszystkie zbędne części dziennego ubrania. – Jutro się z nią zobaczę. – Następnie rzucając bratu przychylniejsze spojrzenie, dodał: – Ale przekaż jej, braciszku, że nikt nie musi się obawiać mojej porywczości ani też troszczyć o bezpieczeństwo mojej żony.

Peter wyraźnie się rozpogodził. Klepnął się po udzie, zadowolony z tego, co usłyszał.

– Chodź, Moor. Nic tu po nas.

Mrugnął porozumiewawczo do Linnei, ale ona nic potrafiła odwzajemnić jego wesołości. To, że nic jej nie groziło przy Axtonie, nie było to zaskoczeniem. Jednak słowa męża wzbudziły w niej dziwny smutek. Peter odszedł, Axton zamknął za nim drzwi. A potem stanął twarzą w twarz z Linnea.

– Jesteś zadowolona, kobieto?

– Zadowolona? – powtórzyła Linnea.

– Pozwoliłem, by pochowano mego wroga w moim własnym domu Teraz ty mi powiedz, czy pogrzebałaś resztki wrogości wobec mnie.

. Tak. Och, tak – odpowiedziała bez namysłu. Podeszła do niego bardzo blisko. Już kiedyś go rozbierała, ale wówczas był to dla niego rodzaj gry: był myśliwym dowodzącym swej przewagi nad bezbronną ofiarą. tym razem miało być inaczej.

Bez słowa zaczęła ściągać z niego ubranie. Kurtka, potem koszula. Buty i spodnie, Zdejmowała z niego wszystko po kolei, obnażając wspaniale kształtne ciało, aż wreszcie stał przed nią nagi mężczyzna, mąż, który wrócił do domu, do żony.

Wykąpała go, bez pośpiechu, z wielką starannością. Tym razem bez żartów i zabawy. Nie próbował jej wciągnąć do wody. Odprawiali milczący rytuał, bezgłośny akt bliskości.

Kiedy w końcu połączyli się cieleśnie na czarnym niedźwiedzim futrze, było jak w najcudowniejszych marzeniach… gdyby w ogóle mogła przez te drugie samotne lata marzyć o takich rzeczach. Osiągnęli szczyt rozkoszy w gorącym, słodkim uniesieniu danym jedynie kochankom, którzy są sobie całkowicie oddani i ciałem, i duszą.

Jedno tylko mąciło szczęście Linnei: w chwili spełnienia Axton wykrzyczał jej imię. Tyle że to nie było jej prawdziwe imię. Jak mogło być? I choć nie pozwoliła, by coś zepsuło jej radość zbliżenia z mężem, którego kochała najgłębszą miłością, to słowo jeszcze długo potem dźwięczało jej w głowie.

Wyczerpani opadli na miękkie posłanie i równocześnie zapadli w spokojny sen, spleceni ze sobą w jedno ciało.

Resztką świadomości Linnea pomyślała, że najbardziej na świecie pragnęłaby usłyszeć, jak Axton wymawia jej imię. Jej własne imię, nie siostry. To jedno słowo, wykrzyczane w momencie osiągania najwyższej rozkoszy, uczyniłoby ją najszczęśliwszą istotą na ziemi.

Obudziła się z silnym postanowieniem wyznania mu prawdy.

Ale Axtona nie było. Ani w łożu, ani w komnacie. Linnea odgarnęła splątane włosy z zaróżowionej snem twarzy i rozejrzała się. Jasne promienie wpadające przez okno wskazywały, że słońce stoi już wysoko na niebie. Musiało być dawno po rannej mszy i stanowczo za późno na zabieranie sie do codziennych obowiązków pani zamku. Musiała wydać dyspozycje w kuchni i odmierzyć przyprawy. Tego dnia czekały ją porządki w magazynach i obliczenie ile worków i beczek potrzeba na Jesienne zbiory.

Najpierw jednak musiała porozmawiać z mężem.

Po pospiesznej toalecie ubrała się, nieco zdziwiona, dlaczego Norma nie przyszła do mej po wyjściu Axtona. Choć nie to było najważniejsze, wolałaby mieć włosy lepiej ułożone na spotkanie z mężem.

Powiedziała sobie w duchu, ze przecież strój i uczesanie nie maja większego znaczenia; to, jak wyglądała w niczym nie zmieniało gorzkiej prawdy, jaką miała mu do przekazania. Czekało ją trudne, bolesne zadanie. Mógł ją znienawidzić… Nie. z pewnością ją znienawidzi. Tak samo jak Peter, lady Mildred i nawet to psisko, Moor. Ich nienawiść będzie jednak niczym w porównaniu z nienawiścią babki.

Tyle ze babka już się dla Linnei nie liczyła. Nawet Beatrix, jej ukochana siostra, jej druga, lepsza połowa, nie mogła się równać z Axtonem, gdy w grę wchodziły najgłębsze uczucia. Linnea mówiła sobie, ze nie zdradza Beatrix. Chciała jedynie być uczciwa wobec Axtona. I dokądkolwiek ją to miało zaprowadzić, musiało być lepsze niż życic w kłamstwie.

Znalazła go w wielkiej sali. Tylko że wielka sala nie wyglądała tak, jak powinna wyglądać w wiosenne przedpołudnie. Bez ognią płonącego zwykle na palenisku, bez służby uwijającej się przy rozlicznych zajęciach; sprawiała wrażenie pustej jaskini.

Linnea stanęła w progu nagle zaniepokojona. Nabrała pewności, że cos jest nie tak, patrząc z daleka na męża siedzącego na lordowskim krześle odsuniętym daleko od stołu. Axton wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w sztandar de la Manse'ów, który wisiał na Ścianie za podwyższeniem. Kiedy Linnea zbliżyła się do niego niepewnym krokiem, osadziło ją w miejscu jego zimne spojrzenie.

Cos się musiało stać, coś strasznego. Wtem dostrzegła w jego lewej ręce złożony arkusz pergaminu i serce jej zamarło.

Wiedział!.

– Axtonie – szepnęła zalękniona. Nie miała pojęcia, od czego zacząć i jak mu wytłumaczyć; ale za wszelką cenę chciała go przekonać, żeby zrozumiał. Powstrzymał ją wzrokiem tak pełnym pogardy, że aż się zachwiała.

– Otrzymałem list od księcia Henryka. Są w nich wieści, które powinnaś uznać za interesujące:

– Atonie… – zrobiła krok w jego stronę, unosząc ręce w błagalnym geście.

– Nie… Nic nie mów, tylko mnie wysłuchaj! – Poderwał się z krzesła; stał nad nią wielki i groźny – Lord Maidenstone surowo osądzający najniższą ze swych poddanych.

Uniósł pergamin.

– Angielski król ustępuje przed młodym księciem. Stefan oddaje coraz to nowe ziemie Henrykowi Wkrótce odda cały kraj i na korku samą koronę. Mówi się, że Stefan jest pokonany zarówno na duchu, jak i na ciele, i że już niedługo będzie rządził wyspą, którą ukradł.

Axton starannie poskładał pergamin wzdłuż poprzednich zgięć i odłożył na stół. Zszedł z podestu. Wyglądało na to, że udaje mu się panować nad gniewem, ale jego skamieniała twarz przerażała Linneę bardziej niż najgorszy wybuch złości.

Zbliżył się do niej powoli, następnie równie wolno obszedł ją dookoła, jakby chciał jej się dobrze przyjrzeć z każdej strony albo dokładnie widzieć, jak przyjmie jego słowa.

– Jest jeszcze coś w liście od Henryka – powiedział jej wprost do lewego ucha.

Kiedy się do niego odwróciła, zdążył już umknąć o krok, niczym drapieżna bestia, która bawi się zdobyczą przed zadaniem śmiertelnego ciosu.

Linnea postanowiła nie przyjmować roli bezbronnej ofiary. Ponieważ Axton stał za jej plecami, zatrzymała wzrok na sztandarze de la Manse'ów;

– Przysyła ci wiadomości o mojej rodzinie – powiedziała. Musnął palcami jej włosy.

– O twojej rodzinie – potwierdził. – Tak, o twojej, rodzinie, którą, jak mi się zdawało, znalem aż za dobrze. O twojej rodzinie, która podobno już nie miała dawać mi się we znaki. O twojej przeklętej rodzinie, której okazałem znacznie więcej miłosierdzia, niż ona okazała mojej! – dokończył głosem drżącym z wściekłości:

Odwrócił ją do siebie brutalnym szarpnięciem i trzymał w mocnym uścisku.

– Opowiedz mi o swojej rodzinie – zażądał, przeciągając ostatnie słowo tak, że zabrzmiało jak najgorsza obelga. – opowiedz mi myślach swojej siostrze!

Jej siostra. Wiedziała już, że zna całą prawdę. Mimo to potwierdzenie tego faktu uderzyło ją myślach nową siłą.

– mojej siostrze – powtórzyła po nim szeptem rozpaczliwie szukając w myślach odpowiednich słów, żeby mu wszystko wytłumaczyć, zaprzeczyć straszliwym podejrzeniom, jakie musiały go prześladować

– Tak. O twojej siostrze Beatrix. Starszej z bliźniaczek. Tej, która zamierza wyjść za sir Eustachego de Montfort, jednego z ludzi księcia Henryka, roszczącego sobie prawo do Maidenstone na mocy zbliżającego się ożenku z najstarszą córką i dziedziczką Edgara de Valcourt.

Patrzył na nią oczyma ciemnymi i lśniącymi jak granit, tyle że ich spojrzenie było nieskończenie twardsze. Jeśli odczuwał ból, ukrywał go przed nią głęboko, w najdalszych zakamarkach złamanego serca.

Linnea nie kryła swojego cierpienia. Tylko że jego nie obchodziło jej cierpienie. Obchodził go dom, matka, rodzina, dziedzictwo. Został haniebnie oszukany przez kobietę, którą już niemal pokochał.

Jak mogła kiedykolwiek mieć nadzieję, że zdoła naprawić wyrządzoną mu krzywdę?

– Może… może książę Henryk nadal będzie uznawał twoje prawo…

– On nie należy do ludzi przestrzegających zasad. Będzie się dobrze bawił napuszczając na mnie Eustachego. – Przyciągnął ją do siebie i spojrzał jej w twarz spod zmrużonych powiek. – Jak masz na imię?

Linnei serce zatrzepotało ze strachu.

– Ja jestem… jestem Linnea…

– Bliźniaczka prawdziwej Beatrix. Ta młodsza.

Przytaknęła skinieniem.

– Jaka więź musi was łączyć, że poświeciłaś się dla niej, oddając się wrogowi…

– To nie było poświęcenie! – wykrzyknęła Linnea. Chwyciła go za tunikę, ściskając z całej siły wełnianą tkaninę. – Nie rozczarowałam się swoim wyborem…

– sprzedałaś się dla niej! – Odepchnął ja od siebie, jakby samym dotykiem mogła go splamić – Sprzedałaś się dla niej dla reszty swojej przeklętej rodziny! – Jego urodziwą twarz wykrzywił gniew, okrutne słowa dudniły echem w pustej sali. – Robi mi się niedobrze na myśl, że mogli od ciebie tego wymagać. A ty, że się zgodziłaś… – Urwał, trzęsąc się z obrzydzenia. Oddychał ciężko przez rozdęte nozdrza. Dłonie zbielały mu od zaciskania pieści.

Odsunął się dalej, jakby się bal, ze stojąc zbyt blisko może stracić panowanie nad sobą.

– Wyszłaś za mnie jako inna osoba, w nadziei, ze pozbawisz mnie prawa do dziedzictwa. Wyznaj prawdę, Linneo.

Linneo. W końcu wymówił jej prawdziwe imię. Ale nie tak brzmiało w jej marzeniach. Miało być całkiem inaczej. To, co się działo, przypominało raczej senny koszmar. A było gorsze od sennego koszmaru, bo nie mogła się obudzić. Szyderstwo w jego głosie, gdy wymawiał jej prawdziwe imię, z całą pewnością nie było snem, lecz jawą. Podobnie jak pogarda w jego oczach nie miała zniknąć w świetle dnia. To nie był sen, tytko straszna, przerażająca rzeczywistość.

– Ja… – Przełknęła ślinę walcząc z falą nudności, od których zakręciło jej się w głowie. – Bałam się o moją siostrę. O Beatrix – dodała szeptem. – Kocham ją i zrobiłabym wszystko, żeby ją chronić…

– Nawet sprzedałabyś się dla niej – przerwał jej ostro. Kiedy potrząsnęła głową zraniona oskarżeniem, on tylko się roześmiał. – Takiego poświęcenia nawet ja bym nie wymagał od siostry, gdybym ją miał.

– Kocham ją! – powtórzyła Linnea, bo nie przychodziło jej do głowy żadne inne wyjaśnienie.

Znów wybuchnął śmiechem, który zabrzmiał wyjątkowo paskudnie w wymarłej sali.

– Ta miłość przyniosła ci jedynie pogardę. Nie spełniłaś swojej misji, Linneo, ponieważ nasze więzy zostają zerwane z powodu twojego oszustwa. Nie jesteśmy małżeństwem, przynajmniej nie w oczach Kościoła. Ale twoja siostra…

ł w pół zdania, a ona od razu wiedziała, co chciał powiedzieć, domyśliła się. A jednak aż się skuliła, kiedy zaczął mówić dalej; nie była w stanie go słuchać.

– Twoja babka jest za mądra na to żeby walczyć z Henrykiem. Wybór de Montforta, który ma przychylność Henryka, był sprytnym posunięciem. Ale Henryk nie udzielił im jeszcze pozwolenia na ślub. Przyjeżdżają tu, wszyscy. żeby wysłuchać moich argumentów. – Zaczęła się wycofywać, on zaś szedł za nią krok w krok, nie pozwalając jej się od siebie oddalić. – Wyzwę de Montforta na pojedynek o jej rękę. Wprawdzie ożeniłem się z fałszywą Beatrix, ale mogę to naprawić. Będę miał prawdziwa Beatrix, choćbym musiał wybić całą świtę Henryka, żeby ją dostać. Znam Henryka i wiem, że taki właśnie ma plan. On to lubi. I zna mnie na tyle żeby wiedzieć, że go nie zawiodę. Byłaś dziwką zastępującą siostrę. Teraz wezmę ją. Przegrałaś. Linneo. Przegrałaś!

Oparła się plecami o ścianę. Stał pochylony nad nią, a jego straszne słowa wbijały się jej prosto w serce. To nie był ten sam człowiek, z którym kochała się ostatniej nocy!

Nie mogła uciec przed prawdą; nic nie dawały zaprzeczania. Dotąd widziała w nim to, co najlepsze, teraz zobaczyła najgorsze. Był to straszny cios, ale zasłużony. Każde z wypowiedzianych przez niego słów było prawdą. Nie mogła dłużej okłamywać ani jego ani siebie. Sama doprowadziła do tego, co się stało, i nie zostawiła mu innego wy boru, jak zwrócić się przeciwko niej.

Jednakże, kiedy zostawił ją skuloną pod twardą, zimną ścianą, nie czuła nienawiści do niego ani żalu nad sobą. Czuła jedynie niezmierną zazdrość w stosunku do siostry. Jej ukochana siostra, Beatrix, miała dostać tego mężczyznę za męża… bo Linnea nie miała wątpliwości, że gniew pchnie Axtona do zwycięstwa nad każdym konkurentem, choćby był gigantem, czarownikiem lub posiadał nadludzką siłę. Axton pokona tego sir Eustachego de Montford i poślubi Beatrix. A kiedy jego gniew minie, stworzą z Beatrix rodzinę, podczas gdy ona…

Wolno osunęła się po kamiennej ścianie, złamana cierpieniem.

Stworzą rodzinę, a ona zostanie odrzucona przez jedyne osoby, jakie w życiu kochała. Przez Beatrix i Axtona.

Wierzyła, ze zdoła przeżyć utratę ukochanej siostry.

Ale stracić Axtona… stracić Axtona oznaczało to samo, co dać sobie wyrwać serce z piersi. A przecież wiadomo, że nie można żyć bez serca.


Zrównanie

Dałem jej koronę Z gwiazd,

A dostałem ciernie…

Zgnębiła umie podle,

Choćżem ją czcił wiernie.

autor nieznany

Загрузка...