Szli w ciszy. Jednak, kiedy pokonali wąski most; kamienista droga wprowadziła ich w Świat wypełniony dźwiękami. Jakby opuścili zamek śpiącej królewny z bajki, którą Norma często opowiadała bliźniaczkom. Choć nad samym zamkiem ciążyła straszliwa klątwa, świat poza jego murami tętnił życiem. Barwnym, hałaśliwym, cudownym życiem.
Linnea każdą cząstką duszy i ciała odczuwała obecność Axtona u swego boku. Nic dotykali się, szli tylko obok siebie, nic nie mówiąc ani nawet na siebie nie patrząc. A jednak łączyła ich jakaś więź. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
Śledzili wzrokiem przelot pary traczy, kołyszących się w powietrzu wzlatujących w górę, by zaraz zanurkować w dół. Pod ich nogami wydra zeskoczyła z kamienia do wody. Złocista wilga krzyczała na nich a zakłócenie jej spokoju, a zza kępy niebieskich kosaćców wyłoniła się przestraszona kaczka z młodymi i cała gromadka odpłynęła dostojnie zostawiając za sobą równy ślad na wodzie. Linnea już zapomniała, jak piękny może być kwiecień. Ostatnie dni były mroczne i ponure, przynajmniej jeśli chodzi o nastrój panujący w zamku. Bardziej jak w styczniu, a nie w kwietniu. Ale poza obrębem murów w najlepsze panowała wiosna, Linnea była mężatką, a jej mąż szedł obok.
Cieszę się że wyszliśmy stamtąd – zaczęła, kiedy zboczyli z głównej drogi na wąską ścieżkę prowadzącą do potoku. – Może nazbieram kwiatów na stół. Albo do komnaty twojej matki. Jak myślisz przyjęłaby kwiaty ode mnie? – dodała niepewnym głosem.
Nie spodziewała się odpowiedzi, bo Axton milczał od dłuższego czasu. W końcu westchnął; zdawało jej się, że z tym westchnie opuściła go przynajmniej cześć złości.
– Przyjmie. Moja matka nie będzie ci okazywać jawnej niechęci, jak to robiła twoja babka w stosunku do mnie. Nie będzie ci posyłać morderczych spojrzeń ani przeklinać za twoimi plecami.
– Ale kiedy już zostanie sama w komnacie, czy nie zniszczy otrzymanych ode mnie kwiatów?
Spojrzał na nią wreszcie.
– Być może. Tak cię to obchodzi? Linnea odwróciła wzrok.
– Nie chcę jej przysparzać dodatkowego bólu, ale obawiam się, że samą swoją obecnością źle na nią działam. Wolałaby, żebyś się ożenił z jakakolwiek inną kobietą, byle nie ze mną.
Odchrząknął, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Linnea przystanęła w cieniu wielkiego jaworu, na skraju wąskiego pasma lasu rosnącego wzdłuż potoku:
– Ty też byś wolał ożenić się z jakąś inną kobietą. Stanął przed nią i spojrzał jej głęboko w oczy.
– Nie chciałem się z tobą żenić, tak jak ty nie chciałaś za mnie wychodzić. Ale stało się, i wcale nie narzekam na swój los.
– Ale nigdy nie będziesz zadowolony, bo należę do rodu de Valcourtów. Linnea wiedziała, że mówi prawdę; sprawiało jej to niewyobrażalny ból.
– Może ty tak to widzisz, ale ja bym raczej powiedział, że nie żałuję, iż jesteś moją żoną, pomimo nazwiska, jakie nosisz.
Niby słaba pociecha, lecz i tak jego słowa przyniosły Linnei ulgę.
– A ty? – mówił dalej. – Na ile to dla ciebie bolesne być moją żoną, żoną człowieka, który śmiertelnie zranił twego brata, a z ojca uczyni załamanego starca?
Kiedy chciała odwrócić głowę, chwycił ją za podbródek i zmusił, by na niego spojrzała.
– Byłam… niechętna – przyznała szczerze. – Ale okazałeś się nie takim strasznym mężem, jak się obawiałam.
Uśmiechnął się nieznacznie; zmarszczki na czole zrobiły się nieco płytsze, jeden kącik ust podjechał w górę.
– Łatwiej by się było spotkać na neutralnym gruncie – stwierdził. Pogładził wnętrzem dłoni jej policzek, natychmiast wywołując szybsze bicie jej serc
Tego właśnie pragnęła – ukoić jego gniew, wprawić go w bardziej pokojowy nastrój. A jednak nawet w tym uroczym zakątku, gdzie ptaki wyśpiewywały swoje trele, owady z brzęczeniom uwijały się w trawie a wiatr niósł odurzające zapachy ziół i wszelkiego kwiecia, nie mogła wyzbyć się myśli o zamku i wszystkim, co się z nim wiązało.
– Pytałeś mnie kiedyś o konkurentów do mojej ręki. A panny, o które ty się ubiegałeś? Nie było wśród nich takiej, z którą byś się chciał ożenić? – Nie chciała znać odpowiedzi, więc sama nie wiedziała, dlaczego zadała to pytanie. I dlaczego z napięciem czekała, co jej powie.
– Byłem zbyt pochłonięty szukaniem zemsty za krzywdy, jakich doznała moja rodzina, żeby się rozglądać za żoną. Moja matka też wolała planować małżeństwo Petera niż moje.
Linnea przyjęła jego słowa z ulgą i radością; Więc nie było w jego życiu żadnej wybranki. Ulga szybko ustąpiła miejsca zaprawionej niepokojem ciekawości.
– Ale przecież wiedziałeś wszystko na temat tego, co zachodzi miedzy mężczyzną i… – Umilkła raptownie, zdawszy sobie sprawę, że wypowiada na głos swoje myśli. Wolałaby, żeby nie zrozumiał, co miała na myśli ale on najwyraźniej świetnie wiedział, o co jej chodzi;
Uśmiechnął się nieco szerzej.
– Mężczyzna nie potrzebuje zawierać małżeństwa, żeby nabrać wprawy w pewnych… umiejętnościach.
Linnea poczuła się zdruzgotana, choć wiedziała, że to z jej strony niedorzeczna reakcja.
– Robiłeś… robiłeś to z inną kobietą. Z wieloma innymi kobietami – dodała domyślnie. Przestał się uśmiechać.
– To nie ma żadnego znaczenia. Tak jak wszystkie rycerskie ćwiczenia są bez znaczenia, dopóki nie zostaną wykorzystane na polu bitwy.
Linnei nie podobał się ten argument, choć właściwie nie potrafiła powiedzie dlaczego. Ćwiczył z innymi kobietami, żeby dobrze wypaść przed żoną?
– Dla kobiet takie ćwiczenia są zakazane – mruknęła.
– Kobieto nie musi być wprawna w łych rzeczach; wystarczy jej partner wie, co robić. – Ujął jej dłoń i podniósł do ust. Ucałował po kolei każdy palec, nie odrywając oczu od jej twarzy. – Świetnie nam razem poszło. Moje doświadczenie w połączeniu z twoją niewinnością stanowiło iście wybuchową mieszankę.
Linnea przełknęła ślinę. Czuła, że powietrze wokół nich znów zaczyna iskrzyć
– Głupotą jest kurczowe trzymanie się przeszłości – ciągnął. – Tylko ciebie poślubiłem. Tylko tobie podarowałem złoty łańcuszek z rubinami – Wolną ręką objął ją w pasie, po czym przesunął dłoń niżej, do miejsca, gdzie ślubny prezent dotykał jej gołej skóry. – Niczego nie żałuje, Beatrix. A ty?
Beatrix. Linnea zesztywniała słysząc imię siostry. Pozwoliła sobie na chwilę o niej zapomnieć.
Axton nagle zmienił się na twarzy; wiedziała, ze powodem jest jej zachowanie. Puścił ją i cofnął się o krok.
– Zadałem głupie pytanie. Zapomniałem, ze twój brat nadal cierpi od ran, które ja mu zadałem, a twoja rodzina została rozdzielona z powodu mojego powrotu do Maidenstone,
Linnea nie była w stanie zdobyć się na odpowiedź. Dlaczego musiała być Beatrix? Dlaczego? Wszystko, co mówił, było prawdą: Maynard leżał bliski śmierci, a rodzina była rozdarta bardziej, niż mógł przypuszczać. Nic to było jednak najgorsze, lecz oszustwo, którego się dopuściła. Parzyła na Axtona, pragnąc najgoręcej wyznać mu prawdę.
– Axtonie, muszę… muszę ci wyznać…
– Nie. Nie mów nic o swojej rodzinie. Jeszcze nie jesteśmy gotowi zawrzeć w tej sprawie pokoju. To wymaga więcej czasu. niż dotąd mieliśmy – Przeczesał włosy palcami, zapatrzony w odległy brzeg potoku. – Ale mam nadzieję, że nadejdzie taki dzień; Na razie nazbieraj kwiatów. Pospacerujmy chwilę nie myśląc o tym. co nas czeka w zamku.
Ich spojrzenia się spotkały i po raz pierwszy Linnea zobaczyła w nim tylko człowieka, nie żołnierza czy pana zamku, ani szukającego ze syna czy surowego zdobywcę.
Skoro był gotów zapomnieć o swojej roli, więc może i ona mogła sobie pozwolić na to, by zapomnieć o Beatrix… nie całkowicie, przynajmniej na jakiś czas wymazać ją z pamięci. Wyznanie mu całej prawdy zniweczyłoby nadzieje na pokój miedzy nimi, nawet tymczasowy. Choć wiedziała, ze jedynie odkłada na później to, co nieuniknione, chciała zachować go dla siebie nawet za cenę zatajenia prawdy. Chciała udawać, ze ich związek jest dobry i radosny.
A prawda była taka, że chciała wierzyć, że on ją kocha, ponieważ ona… Zadrżała uświadomiwszy sobie stan własnych uczuć. Chciała przed sobą udawać, że Axton darzy ją miłością, bo sama zaczynała go kochać.
Święta Panienko! Była głupsza, niż babka mogła sobie wyobrażać!
Łzy zakłuły ją pod powiekami; chcąc je ukryć opuściła głowę i patrzyła pod nogi, na ścieżkę obrośniętą paprociami, które czepiały się rąbka jej sukni. Sukni Beatrix.
Odejdź, Beatrix! Zostaw mnie w spokoju, chociaż na trochę, prosiła w myślach.
– Tak – odezwała się cicho. – Tak, chciałabym… chciałabym na chwilę zostawić kłopoty za sobą.
Schyliła się, by zerwać gałązkę ruty. Pokazując mu jaskrawożółty kwiatek, powiedziała:
– Pożyteczne ziółko. Pomaga pozbyć się robaków. Axton posłał jej bezbarwne spojrzenie.
– Może są wśród nich takie, które pomagają wymazać pamięć? Linnei serce się ścisnęło ze współczucia.
– Mówi się, że waleriana pomaga na złe sny. Ale pamięć… – Przyjrzała się jego twarzy, jakby ją widziała po raz pierwszy. – Myślę, ze tylko czas może uśmierzyć tego rodzaju ból.
– A głód?
– Głód? Jeśli jesteś głodny, możemy poszukać poziomek albo jagód.
– Nie taki głód, Beatrix,
Linnea starała się nie słyszeć imienia siostry, skupiając uwagę na reszcie jego słów. Mówił o głodzie, ale nie miał na myśli jedzenia. Łańcuszek przypomniał o sobie ocierając się o wrażliwą skórę.
– Są zioła, które potrafią osłabić ten… ten rodzaj głodu
– Wolałbym go nie osłabiać, tylko zaspokoić. – Przysunął się bliżej a ona skryła się głębiej w cień zarośli. – Może znalazłoby się coś w tym uroczym zakątku, czym mógłbym sie nasycić? Jestem w wielkiej potrzebie – dodał, podążając za nią w głąb jaworowego zagajnika.
Dreszcz tęsknoty przebiegł Linnei po całym ciele. Często myślała O nim jako o wielkim, groźnym drapieżniku, niedźwiedziu polującym na zdobycz. Siebie uważała wtedy za bezbronną ofiarę, z lękiem poddającą sie przeznaczeniu – Teraz jednak przepełniał ją nie lęk, lecz przyjemne napięcie oczekiwania.
Cofnęła się w głęboki cień wielkiego buka, w gęste poszycie z paproci i ostrokrzewu. Wiosenna zieleń przesłaniała widok zamku, a nawołujące się wiewiórki i ptactwo zagłuszały wszelkie odgłosy z pobliskiej wsi. Byli naprawdę sami w tym odludnym miejscu.
Serce zabiło jej żywszym rytmem. To chyba niemożliwe, żeby znów pragnęła zbliżenia. Nie tutaj. Cały czas cofała się przed nim, nie tracąc nadziei, że wkrótce zostanie schwytana, czując w środku narastający żar, od którego lada chwila mogła stanąć w płomieniach.
Axton złapał swą śliczną, spłonioną żonę pod starym rozłożystym cisem, który zapewne krył już w cieniu swych potężnych konarów tysiące kochanków. Ale Axton był pewien, że to dostojne drzewo me widziało jeszcze człowieka tak głęboko jak on pogrążonego w otchłani uczuć. Ani młokos ogłupiony pierwszą miłością, ani wytrawny zalotnik uwodzący swą damę po wielekroć ćwiczonymi słowami i wprawną pieszczotą nie mógł sie z nim równać w sile pożądania i miłości, jakie odczuwał do kobiety, która stała teraz przed nim.
Miłość.
Przypierając ją do cisowego pnia, tonąc spojrzeniem w przepastnej zielonej głębi jej oczu, nie mógł ufać swoim uczuciom.
Miłość? Nie, raczej całkiem zrozumiałe pożądanie i potrzeba zaznania oczekiwanego życiu długo oczekiwanego spokoju. Pragnął radości i zadowolenia jakie mogła mu dać miła, zgodna żona. Tylko tyle.
Biorąc ją pod wielkim, cierpliwym drzewem, napawając się jej smakiem i zapachem, chłonąc dźwięki, które wydawała w chwili, gdy i ona doznała rozkoszy, powtarzał sobie, że to tylko żądza, nic więcej. Oddając mu swe ciało pozwalała mu zaznać uspokojenia. Każdy mężczyzna przy zdrowych zmysłach czułby na jego miejscu to samo. Miłość nie miała tu nic do rzeczy; nie mogła przecież istnieć pomiędzy nim i córką Valcourta.
A jednak wypełniając ją sobą musiał w duchu przyznać, że znaczy dla niego coraz więcej. Gdyby dowiodła swego oddania, gdyby postępowała tak, jak przystało dobrej żonie… Gdyby dała mu dziecko i nadal go zadowalała…
Kto wie, może któregoś dnia mógłby ją nawet pokochać. Może.
Wyruszyli w drogę powrotną, kiedy nad Maidenstone zaczął zapadaj szaro – purpurowy zmierzch. Nisko nad ziemią unosił się wielki lśniący księżyc Linnea miała nadzieję, że to dobry znak.
Z całą pewnością zapowiadał pogodny dzień.
Odgarnęła z czoła luźny kosmyk potarganych włosów. Miała mokre stopy i rąbek sukni, a zielone ślady na ubraniu rozgłaszały wszem i wobec, jak. ona i Axton spędzili ostatnie kilka godzin.
Mimo to była zadowolona i on także, jeśli można było tak wnioskować po łagodności w zachowaniu. Obejmował ją w pasie, a jego dłoń spoczywała wygodnie na jej biodrze. Kiedy wyszli z lasu na gościniec prowadzący do zamku i dostrzegli z daleka dwie jednakowe pochodnie znaczące bramę, ona też odruchowo go objęła.
– Boisz się wracać? – spytał znienacka.
– Czy się boję? – powtórzyła. Trudno było wyrazić, co czuła na myśl o tych wszystkich kłopotach, oszustwach i obowiązkach czekających ją w zamku. – Chciałabym… chciałabym, żeby w Maidenstone wreszcie zapanował pokój.
Wreszcie? Czyżby nie było pokoju przed moim przybyciem – Zatrzymał się i odwrócił ją twarzą do siebie. – Jak wyglądało to w zamku, nim ja się zjawiłem?
Było puste, miała ochotę powiedzieć. Nim ty się zjawiłeś w moim życiu, było puste i samotne.
Nie była to cała prawda. Nie czuła tego wówczas, bo nie wiedziała, ze może być inaczej. Ale teraz wiedziała. Dzięki niemu i przepełniającym jej serce uczuciom do niego wiedziała, jak straszne było jej dawne życie. Jak dalece pozbawione celu.
– Proste i monotonne – odpowiedziała po dłuższej chwili.
– Ale nie spokojne?
Wzruszyła tylko ramionami, wiec mówił dalej:
– Nadejdzie taki dzień, Beatrix, ze znów będzie prosie i spokojne.
– Ale nie monotonne – dopowiedziała. Jak zawsze, gdy nazwano ta imieniem siostry, nie potrafiła znaleźć właściwych słów.
Ujął w dłonie jej twarz i pocałował ją. Rozchylił jej usta językiem, jakby chciał ją w siebie wchłonąć. W jego pocałunku było nie tylko pożądanie ale i… coś więcej.
Kiedy wreszcie wolno odsunął się od niej, uświadomiła sobie, że bardzo rzadko ją całował. Właściwie tylko podczas ceremonii zaślubin, bo nie robił tego potem, nawet kiedy się kochali.
A dziś pocałował ją tam pod drzewem i później, kiedy ją kładł na łożu i paproci.
I teraz znowu.
Coś się dziś między nimi zmieniło. Czy on także to czuł? Czy zdawał sobie sprawę, że ona go kocha? Czy dała mu to odczuć jakimś słowem lub gestem?
Patrzyła mu w oczy z lękiem i nadzieją zarazem. Nagle jego uwagę zwrócił czyjś krzyk. Linnea dostrzegła zbliżających się ku nim trzech jeźdźców, za którymi gnał pies. Rozpoznała wielkie zwierzę należące do Petera. Tak, to był Peter, sir Maurice i jeszcze jeden rycerz.
– Co z tobą, bracie? – Wierzchowiec Petera, podniecony galopem, zaczął wokół nich taneczne kręgi -. Dwaj pozostali jeźdźcy zatrzymali sie w pewnej odległości. – Już zaczynaliśmy myśleć, że dopadł cię jakiś wilkołak – ciągnął Peter. – Widzę jednak, że to nie wilkołak, tylko leśna nimfa zatrzymała cię tak długo.
– Być może – odezwał się Axton, przyciągając Linneę mocniej do swego boku. – Jestem poruszony twoją troską – dodał sucho.
– To lady Mildred nas wysłała… – Sir Maurice urwał widząc że Linnea wyprostowała się sztywno, a Axton zmarszczył czoło. – Obawiała się że wieczorny posiłek może się opóźnić – dokończył niepewnie.
– Może cię podwieźć? – Peter wyciągnął rękę do Linnei. Przyglądał jej się uważnie, ciekawy, jak poradziła sobie z uśmierzeniem gniewu Axtona. W odpowiedzi położyła dłoń na ramieniu męża, choć trochę się bała, czy gest nie jest zbyt zuchwały.
– Pójdziemy pieszo – zdecydował Axton. – Jedźcie przodem dojdziemy w swoim czasie. Zdążymy na wieczerze o zwykłej porze
Sir Maurice i drugi rycerz pokiwali głowami, zawrócili niespokojne konie i odjechali natychmiast. Peter raz jeszcze ich okrążył, prowadząc potężnego ogiera z godną podziwu zręcznością, podczas gdy Moor przysiadłszy na ziemi obojętnie drapał się za uchem.
– Mam ogłosić twoim ludziom, że już się nie muszą bać, iż wezwiesz ich na ćwiczenia z mieczem, lancą lub jakąś inną niebezpieczną bronią?
Axton rzucił młodszemu bratu ostrzegawcze spojrzenie.
– Powiedz im to. Jeśli przyjdzie mi ochota walczyć z kimś dzisiejszego wieczoru, mogę obiecać, że ty zostaniesz wezwany jako pierwszy.
Chłopiec najwyraźniej nie przejął się groźbą, bo wybuchnąwszy śmiechem spiął konia i ruszył cwałem w kierunku bramy, a Moor pognał za nim bezszelestnie niczym duch.
Peter miał powód do radości; myślała Linnea idąc u boku męża szerokim zakurzonym gościńcem. Chłopiec był przekonany, że sprawy w Maidenstone przybierają korzystny obrót, W istocie, mimo wzmianki o lady Mildred. która nie ukrywała niechęci wobec małżeństwa starszego syna, Axton nie był już tak napięty i rozdrażniony jak po spotkaniu z sir Edgarem. Spacer do lasu wyraźnie poprawił mu nastrój. Peter miał racje posyłając ją do niego.
Jednakże świeżo zawarty pokój pomiędzy nią i Axtonem czynił jej sytuację jeszcze trudniejszą niż dotychczas. Kochała go. Nie miała już co do tego żadnych wątpliwości. Ale musiała go zdradzić… bo zdradziła go już w chwili składania małżeńskiej przysięgi przed księdzem. Nie dało się cofnąć kłamstwa ani powstrzymać jego niszczycielskich skutków.
A jej miłość do Axtona tylko pogarszała sprawę.