Godzinę później Linnea doszła do wniosku, że każdy kolejny dzień okazuje się trudniejszy od poprzedniego. Jednego dnia zamek poddał się armii najeźdźców, a ona przybrała tożsamość siostry. Następnego dnia musiała ulec innej formie przymusu, pochodzącej od człowieka, który także był jej wrogiem. Wydawało się, że już nic gorszego nie może jej spotkać. A jednak Linnea miała przeczucie, że jej prawdziwe problemy dopiero się zaczęły.
Znalazła Maynarda znów osłabionego gorączką. Bardzo zły znak. Tym bardziej pilne stało się przeniesienie go w jakieś dogodniejsze miejsce, gdzie mogłaby przy nim stale czuwać. Choć nie łączyła ją ze starszym bratem żadna serdeczniejsza więź, Maynard stał się dla niej symbolem. Nie wystarczało jej, że uratowała siostrę przed Axtonem. Musi także uratować brata. A tego dnia nie wyglądał zbyt dobrze.
Przyzwała Frayne'a i Normę oraz dwóch innych służących, żeby przenieśli rannego do izby ojca Martina za kaplicą. Oczyściła rany i nakazała, by karmiono chorego warzywnym bulionem oraz chlebem moczonym w kozim mleku, jeśli będzie w stanie go przełknąć.
Ale nawet najbardziej zajęta, nie mogła zapomnieć o wysadzanym rubinami łańcuszku. Dotyk chłodnego metalu działał na nią tak, jakby sam Axton stal obok i koniuszkami palców pieścił jej skórę. Chciała zapomnieć o mężu i skupić się całkowicie na Maynardzie; miała ochotę zedrzeć z siebie dokuczliwy klejnot, porwać go na najdrobniejsze kawałki i cisnąć do fosy.
Nie, oddałaby po kawałku najbiedniejszym, żeby przynajmniej oni odnieśli jakąś korzyść z nieprzyzwoitej zachcianki nowego lorda. Mogliby sprzedać złoto i rubiny i kupić sobie nowe buty lub naczynia od wędrownych kupców, którzy czasami pojawiali się we wsi u stóp Maidenstone. Albo mogliby się każdej wiosny wybierać na jarmark w Romsey. Uśmiechnęła się. wyobraziwszy sobie dwóch młodych pasterzy, Osborna i Siwarda. jak obnoszą z dumą nowe buty i ssać twarde cukierki oglądają występy żonglerów, akrobatów i połykaczy ognia.
Miła fantazja nie miała żadnych szans na urzeczywistnienie. Prawda była taka, że Linnea nie śmiałaby pozbyć się ślubnego prezentu od męża, choćby nie wiem jak nim gardziła. A była przekonana, że nim garda, kiedy ostrożnie naciągała koc na chore ramię Maynarda.
– Nie dotykaj mnie! – wymamrotał w malignie, a potem jęknął z bólu – Chryste!
– Co się dzieje? – Linnea aż podskoczyła usłyszawszy ostry głos lady Harriet – Dlaczego Maynarda umieszczono tu, przy kaplicy?
– Tu jest ciepło i wygodniej niż w baraku – zaczęła Linnea, wycofując się jak zwykle przed babką poza zasięg laski. Na moment zapomniała, że gra rolę Beatrix, ale lady Harriet pamiętała o tym doskonale.
– Dlaczego nie jest w twierdzy? – zdziwiła się staruszka. – We własnej komnacie?
Ojciec Linnei stał za plecami babki, milczący i dziwnie skurczony. Gdy lady Harriet przeszywała wnuczkę wzrokiem, on nawet nie próbował na nią spojrzeć.
To dlatego, że jestem zbezczeszczona, uzmysłowiła sobie Linnea ze smutkiem. Nie była uczciwie poślubiona Axtonowi de la Manse, zatem została zbezczeszczona. Była kobietą upadłą.
Gdyby tak wiedzieli, co zaszło pomiędzy nią i Axtonem… Kiedy Się poruszyła, łańcuszek otarł się o skórę; Linnea odczuła to jak dotknięcie żywego ognia.
– I co? – Lady Harriet stuknęła końcem laski o ziemię. – Co na to powiesz, dziewczyno? Tylko tyle zdołałaś wyprosić o swego męża? Księżą izbę? Nie dogodziłaś mu tak, jak ci kazałam?
– Babko, proszę – jęknęła Linnea upokorzona do głębi Nie miała Odwagi podnieść oczu i stawić czoła zaciekawionym spojrzeniom rodziny i służby.
– Ych! – Lady Harriet ze złością odwróciła się od niej i podeszła do wnuka, – Jakże się miewasz?
– Ja… umieram – wydusił z siebie z bolesnym jękiem. Na mocno zaciśniętych powiekach ukazały się łzy.
– Czy to prawda? – Pytanie było skierowane do Linnei.
– Nie. Nie wierzę, że umrze – odpowiedziała, modląc się, by w istocie tak było. – Ale… będzie długo wracał do zdrowia.
– A jego ramię?
Linnea spojrzała na ojca. Dla człowieka oddanego wojnie utrata ręki, w której trzyma broń, jest najokrutniejszą karą. Każdy rycerz woli ponieść śmierć na polu chwały niż wieść życie bezużytecznego kaleki.
– Nie przypuszczam, by jeszcze kiedyś mógł dzierżyć miecz. – Spojrzała przepraszająco najpierw na ojca, potem na brata. Nie przyczyniła się do nieszczęścia Maynarda, ale choć o tym wiedziała, nie mogła się wyzbyć poczucia winy. Może gdyby zachowała większą ostrożność i dokładniej złożyła kości. Jednak już teraz, mimo znacznej opuchlizny zniekształcającej ramię, wiedziała, że nie zrośnie się prosto. I że nie będzie mocne.
Maynard stoczył swoją ostatnią walkę jako rycerz i przegrał. Zadaniem Beatrix było poślubić człowieka, który będzie zdolny przywrócić Maidenstone rodzinie de Valcourt. A zadaniem Linnei było zyskać na to czas podtrzymując oszukańczą grę.
– Gdybym tak mogła posłać tego człowieka do diabła, uczyniłabym to niezawodnie! – Lady Harriet kipiała złością. Krążyła po izbie rozganiając z drogi przestraszoną służbę.
Linnea gestem odprawiła służących. Kiedy w pomieszczeniu nie było już nikogo poza najbliższą rodziną, stanęła przed babką.
– Powiedz mi, jak Bea… – Urwała, zerkając na Maynarda. Wyglądało wprawdzie na to, że zapadł w niespokojny sen, lecz nie chciała się przed nim zdradzie z niczym, co mógłby wyjawić majacząc w gorączce, – Powiedz mi, jakie masz wieści… o niej.
Lady Harriet rzuciła wnuczce nieufne spojrzenie.
– Jest bezpieczna. Tyle powinno ci wystarczyć. Co do reszty naszych planów, dość powiedzieli że podjęliśmy niezbędne kroki, żeby jej znaleźć odpowiedniego męża. Teraz ty mi powiedz, jak ci poszło w małżeńskiej łożnicy? Był dla ciebie brutalny?
– Ja… on… – wyjąkała Linnea, a potem całkiem zamilkła rumieniąc się mocno pod świdrującym wzrokiem babki. – Ja… – zaczęła jeszcze raz, lecz znów urwała, napotkawszy zbolałe spojrzenie ojca.
– Zostaw nas same, Edgarze – warknęła łady Harriet do syna. – To sprawa między kobietami. – W tym momencie Maynard głośno stęknął przez sen i staruszka zmieniła zdanie. – Nie, zostań tu ze swoim umierającym synem, a ja porozmawiam z moją wnuczką na osobności. Chodź – dodała, szarpiąc Linneę za rękaw.
Usiadły w kaplicy, w obecności Jezusa wiszącego na krzyżu i Maiki Boskiej spoglądającej na nie z wnęki w ścianie.
– No? – odezwała się jako pierwsza lady Harriet. – Powiedz mi, co między wami zaszło. Czego się o nim dowiedziałaś? Jakie ma słabości?
– On… nic ma słabości – powiedziała z wysiłkiem Linnea, nie mając odwagi podnieść oczu na babkę.
– Był okrutny?
– Nie. No, może trochę. – Linnea głośno przełknęła ślinę. Czy musiała opisywać wszystko ze szczegółami?
– Zrobił ci krzywdę?
W głosie babki pojawił się nowy ton, który można by uznać za objaw współczucia. Linnea nie mogła uwierzyć własnym uszom. Uniosła głowę zdumiona.
– Nie lubi, żeby mu się sprzeciwiać. Nie lubi, kiedy mu odmawiam. Dopóki się zgadzałam, nie był dla mnie… niemiły.
Stara kobieta przez chwilę trawiła to, co usłyszała. Potem spytała z przebiegłą miną:
– Jest dobrym kochankiem? Może wyglądać na wielkiego, silnego byka, ale bywają mężczyźni, którzy, nazwijmy to, nie wszędzie wyrastają.
Linnea patrzyła na babkę pytająco. Nie wyrastają?
Ach, o to chodziło!
Oczy zaokrągliły jej się ze zdziwienia, że babka chce wiedzieć takie rzeczy.
– On… on jest… rosłym mężczyzną – wydukała pąsowa z zażenowania.
– Aha – Lady Harriet pokiwała głową. – Dostarczyłaś mu rozkoszy? Podobało mu się… Zrobił to więcej niż raz?
Linnea nie była w stanie znieść dalszych pytań. Poderwała się na nogi.
– Nie mogę o tym mówić. To… nieprzyzwoite.
Lady Harriet nawet nie drgnęła.
– Twoje małżeństwo też nie jest przyzwoite. Pamiętaj o tym, dziewczyno. Jest tylko częścią naszego planu, tak samo jak jego uczucia wobec ciebie. Powtarzam więc: podobało mu się?
– Owszem! – krzyknęła Linnea z rozpaczą. – Tak! Podobało mu się na tyle, że zrobił to trzykrotnie!
I, Boże dopomóż, mnie też się podobało!
Dotyk łańcuszka i rubinów palii jej skórę, a umysł dręczyła szalona obawa, że babka wie wszystko o ślubnym prezencie – gdzie się znajdował, jak został tam umieszczony i jak na nią działał. Kiedy staruszka wybuchnęła skrzekliwym śmiechem, Linnea bała się, że zaraz zwymiotuje ze wstydu.
– Trzy razy! Aż dziw, że pozwolił ci się wymknąć dziś rano, skoro jest taki nienasycony. Co teraz robi?
Linnea czuła się naga pod podejrzliwym spojrzeniem babki. Opuściła wzrok na drewnianą podłogę, która zdecydowanie wymagała szorowania.
– Zostawiłam go w komnacie.
– Rozumiem. A gdzie się stąd wybierasz?
– Z powrotem do niego – odpowiedziała bardzo cicho.
Znów rozległ się starczy chichot, tym bardziej nie na miejscu, iż znajdowały się w kaplicy.
– Zatem wracaj do niego, dziewczyno. Rozłóż przed nim nogi i każ mu zapomnieć o wszystkim poza przyjemnościami, jakich może od ciebie zaznać. – Przestała się śmiać tak samo nagle, jak zaczęła. Chwyciła wnuczkę za brodę i brutalnym szarpnięciem zwróciła ku sobie jej twarz – Daj, czego pragnie, Linneo, ale nie zapominaj, czego ty pragniesz. Uwodnij, że nie jesteś bezużyteczną istotą, za jaką cię uznawaliśmy. Udowodnij swoją wartość dla rodziny. – Puściła Linneę, podniosła się z ławki i stanęła wsparta na łasce. – Idź do niego i przekonaj go, że jesteś mu całkowicie oddaną we wszystkim. Ale nigdy nie zapominaj, kim jesteś naprawdę.
Linnea nie zwlekała z odejściem. Wybiegła z kaplicy na drżących nogach, lecz tuż za drzwiami przystanęła, niepewna, dokąd powinna się udać. Mąż na nią czekał, a i obowiązek wobec rodziny nakazywał do niego wrócić. Jednakże potrzebowała samotności, chociaż przez krótką chwile. Musiała się zastanowić nad gwałtownymi zmianami, jakie ostatnio zaszły w jej życiu, i zebrać resztki sił, jakie jej pozostały.
Spojrzała w stronę schodów prowadzących pod zewnętrzny mur, a potem na drabinę, po której można się było wspiąć na blanki. Może tam znalazłaby zaciszne miejsce, gdzie nikt by jej nie szukał. Gdyby tak mogła zwrócić twarz ku słońcu, zamknąć oczy i poddać się orzeźwiającym podmuchom wiatru, może by jej się udało znaleźć odrobinę spokoju w tym tumulcie, który wywrócił jej życie do góry nogami.
Pod murem toczyło się znowu normalne życie, jakby zamek wcale nie został przejęty przez wroga. Trzej rycerze ćwiczyli się w fechtunku na specjalnie wydzielonym placu. Dwoje dzieci taszczyło ciężko wyładowany koszyk w stronę kuchni. Jakiś pies szczekał na wóz ciągnięty przez krępego kuca, którego prowadził za uzdę mężczyzna z wiązką chrustu na plecach. Niby najzwyklejsza scena, a dziś wydawała jej się dziwnie nierzeczywista.
Zbiegła po schodach, a potem wspięła się po drabinie z nadzieją, że nikt jej nie dostrzeże. Jako Linnea z pewnością nie przyciągnęłaby niczyjej uwagi. Ale teraz była Beatrix. Nadal miała na sobie wspaniałą ślubną suknię; rozpuszczone włosy złotymi falami spływały jej aż do bioder. Dosłownie wszyscy na dziedzińcu przystawali na jej widok. Nin dotarła na blanki, pod murami zrobiło się cicho; czuła, że wszyscy na nią patrzą.
Dobry Boże, czyżby już nigdy nie miała zaznać chwili odosobnienia? Wprawdzie i wcześniej nie zawsze było tak, jak by sobie życzyła, ale wrażenie, że jest bez przerwy obserwowana, było gorsze niż poczucie wyobcowania i niemal tak niemiłe jak pogarda.
Znalazła odludne miejsce w południowo – zachodnim narożniku pomiędzy dwoma występami muru. Utworzona przez nie wnęka była węższa od strony przejścia i rozszerzała się na zewnątrz, tworząc maleńki, nisko obramowany balkonik, na którym z trudem się mieściła. Usiadła, oparła się plecami o kamienną ścianę i obejmując ramionami podciągnięte kolana patrzyła na ziemię rozciągającą się na południe aż do morza.
Pod nią, jak okiem sięgnąć, rozpościerały się pola i lasy. Z nieba zwisały nisko ciężkie chmury. Miała przed sobą nieogarniony świat, o którym tak niewiele wiedziała. Mimo to wydawał jej się bardziej bezpieczny niż ten, w którym obecnie przyszło jej żyć.
Przymknąwszy oczy oparła głowę na kolanach. Nie chciała płakać, ale łzy same cisnęły się pod powiekami.
Co miała zrobić?
Odpowiedź była prosta i niezmienna jak szorstki mur pod jej plecami. Musiała dalej grać rolę, której się podjęła, i oczekiwać na powrót Beatrix.
Ale jak miała temu podołać? Jak miała zachować zimną krew, skora Axton de la Manse tak na nią działał? Jak miała żyć z tym przeklętym łańcuszkiem, przy każdym ruchu przypominającym jej to wszystko, co z nią robił… i co będzie robił? Nawet w tej chwili czuła drażniący dotyk, choć siedziała nieruchomo jak wtopiona w kamienną ścianę. Delikatne ogniwa gładziły jej skórę, jakby to jego dłoń wędrowała po jej udzie, zatrzymując się na moment, by zaraz wznowić pieszczotę…
Z okrzykiem przestrachu Linnea poderwała głowę. To był on, a nie jej wyobraźnia! Nie łańcuszek, lecz jego palec dotykał ją w miejsca i w sposób, jaki jeszcze dzień wcześniej byłby nie do pomyślenia Ale był nowy dzień, a ona należała do niego i mógł z nią robić, co chciał.
Ich spojrzenia spotkały się. Sądząc po wyrazie jego twarzy, zamierzał to z nią zrobić tu i teraz.
Serce waliło jej w piersi jak oszalałe, a w duszy walczyły ze sobą strach, wstyd… i oczekiwanie tego, co miało nastąpić. Co gorsza, oczekiwanie brało górę…
Axton nie mógł oderwać wzroku od wzburzonej twarzy żony. Widział strach w jej nagle pociemniałych oczach. Oddychała szybko przez półotwarte usta.
Tak samo jak wówczas, gdy leżała pod nim.
Znalazł ją tylko dlatego, że jeden z jego ludzi milcząco wskazał mu drabinę. Czyżby dla wszystkich było oczywiste, że jej szukał? Planował zrobić hałaśliwą scenę, kiedy ją odnajdzie, nakazując jej wrócić do komnaty tak, żeby wszyscy mieszkańcy zamku widzieli. Sam dobrze nie wiedział dlaczego, ale odczuwał potrzebę wykazania władzy nad żoną Chciał ją mieć na każde skinienie, gotową i całkowicie uległą. I chciał żeby wszyscy wiedzieli, że należy do niego… że wszystko w Maidenstone walczy do niego.
Nie spodziewał się, że znajdzie ją na półce zamkowego muru zawieszonej nad mętnymi wodami fosy. Jej przygnębienie było ciosem zadanym jego dumie, którego się zupełnie nie spodziewał. Czyż nie zadbał o to, by zaznała przyjemności? Czyż nie słyszał jej okrzyków rozkoszy, nie czuł dreszczy spełnienia wstrząsających jej ciałem?
Jak mogła być przygnębiona po spędzonej z nim nocy?
Ze złością zadarł jej spódnicę; był zły na nią za niewdzięczność i zły na siebie za głupotę, która kazała mu oczekiwać wdzięczności od córki de Valcourta. Kiedy chciała mu przeszkodzić chwytając go za rękę i próbując obciągnąć spódnicę, zmroził ją jednym krótkim słowem.
– Zostaw!
Patrzyła na niego wzrokiem bezbronnej istoty schwytanej przez silniejszego, sprytniejszego myśliwego. Przed sobą i za plecami miała kamienne ściany, w dole rozciągała się otchłań; zastępował jej jedyni drogę ucieczki i mógł z nią zrobić, co chciał. Czuła na sobie chłodne podmuchy wiatru, który gnał po niebie chmury i świszczał przeciskając się przez wycięcia blanków. Od strony zamku dobiegały pojedyncze głosy, ale tu, na górze, byli sami. Niby otoczeni ludźmi, widoczni z ziemi i z nieba, ale jednak sami.
Podciągnął jej spódnicę nad kolana; mięsista tkanina zebrała się w grubą fałdę odsłaniając kształtne nogi przed jego wzrokiem i dotykiem.
Ogarnięty nagłą żądzą pomyślał, że to było nawet lepsze niż spotkanie jej pod murami. Miał zamiar chwycić ją za rękę i zaciągnąć prosto do łoża, ostrzegając wszystkich napotkanych po drodze, by im nie przeszkadzano. Zamiast tego mógł się nią zająć tu, na miejscu. Nikt nie dojrzy dokładnie, co robią, ale będą mieli powody do snucia domysłów i plotkowania, a dla tych, którzy mogli jeszcze popierać de Valcourtów, stanie się jasne, że córka de Valcourta należy do Axtona podobnie jak wszystko, co ten człowiek kiedykolwiek uznawał za swoje. Teraz wszystko należało do niego, Axtona, i mógł robić, co zechce, a chciał widzieć, jak żona omdlewa z namiętności do niego.
Oparł się o kamienny występ czując, jak jego męskość nabrzmiewa aż do bólu.
– Och, nie… nie… – Chwyciła go za rękę, którą chciał wsunąć między jej gładkie, jedwabiste uda. – Nie – błagała wpatrując się w niego oczyma koloru wzburzonego morza. – Wrócę z tobą do komnaty. Ja… potrzebowałam tylko chwili samotności…
– Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa, skoro jesteś moja żona, Beatrix.
Zadrżała na te słowa i odwróciwszy się od niego spojrzała w dal, na bezkresne ziemie rozciągające się u ich stóp. Axton dostrzegł łzę spływającą z kącika jej oka. Targnęła nim wściekłość. Mógłby zrozumieć, że płacze, gdyby ją źle potraktował. Ale przecież był cierpliwy i delikatny, bardziej niż byłby jakikolwiek inny mężczyzna.
Jednym ruchem rozsunął jej uda i bezceremonialnie sięgnął do najskrytszego kobiecego miejsca. Dłoń zatonęła w ciepłych fałdach skóry i miękkich kręconych włosach. Jej łzy tylko wzmogły jego niecierpliwość; za wszelką cenę musiał je powstrzymać, zmienić żałosny szloch w jęki rozkoszy.
Wsunął w nią palec, głęboko, jak tylko zdołał, i z zadowoleniem usłyszał cichutkie westchnienie. Była w środku wilgotna i gorąca, więc jej łzy wydały mu się udawane. Przecież nie mogła jednocześnie płakać z żalu i być gotowa go przyjąć.
Zaczął poruszać palcem, wolno, potem coraz szybciej, aż poczuł, jak napięte mięśnie jej ud rozluźniają się, a bujne piersi falują w przyspieszonym oddechu. Gdyby tylko mógł się wcisnąć w wąski przesmyk między występami muru, przypadłby do tych piersi ustami, gryzłby je i drażnił, aż wszelki opór stałby się jedynie mglistym wspomnieniem. Ale ponieważ był w stanie dosięgnąć jej jedynie ręką, używał jej z tym większym wigorem.
Kiedy opierając uniesioną głowę o kamienie poszukała oczyma jego oczu, podniecił się do granic wytrzymałości Niech ją licho za to, jak na niego działała! Ale postanowił obrócić jej moc na swoją korzyść.
Przesunął czubek palca na twardą grudkę ukrytą w jedwabistych fałdach kobiecego ciała. Tak, była gotowa. Wiedział, że za moment będzie należeć całkowicie do niego, bo już wydawała z siebie głośne jęki. Wyciągajcie ręce uchwyciła się wystających kamieni nad głową. Kiedy wyprężyła się pod jego dłonią, jej prawa stopa, prześliznąwszy się przez niskie obramowanie wnęki, zawisła w powietrza.
Krzyknęła, spięta gwałtownym dreszczem. Chwycił ją wpół, bo znalazła się niebezpiecznie blisko krawędzi muru. Pochylając się, by ją ratować, trafił nabrzmiałym penisem w narożnik kamiennej ściany.
– Niech to diabli! – wybuchnął, bo gwiazdy stanęły mu przed oczyma. Miał ochotę zwinąć się z przeraźliwego bólu, ale nie puszczał jej, dopóki nie złapała tchu i nie odzyskała równowagi. – Czy nie kazałem ci wrócić do komnaty? – warknął, wyciągając ją przez wąskie przejście. – Czyżbym nie dość jasno przedstawił swoje oczekiwania wobec ciebie?
Przylgnęła plecami do szorstkich kamieni. Była w pułapce; po obu stronach miała jego ramiona, którymi opierał się o mur. Z policzkami gorącymi od rumieńca i oczyma zamglonymi od dopiero co przeżytych uniesień dyszała głośno, niezdolna się odezwać.
Zawsze była piękna, ale w tej chwili wyglądała wręcz zniewalająco. Zapomniał o bólu, od nowa pobudzony. Mógłby ją wziąć tu na miejscu, a potem choćby umrzeć… tyle że wszyscy by widzieli. Nie obchodziło go, że mieszkańcy zamku snują domysły na temat ich pożycia. Tak się działo we wszystkich zamkach. Ale nie mógł jej posiąść w ich obecności. jakby była pierwszą lepszą obozową dziwką. Była jego żoną, nieważne jak zdobytą, a w przyszłości miała być matką jego dzieci. Nie mógł jej publicznie upokorzyć. Ale musiał ją mieć. I to natychmiast.
– Idź do naszej komnaty. Zdejmij z siebie wszystko, połóż się na brzuchu na niedźwiedziej skórze i czekaj na mnie.
Z najwyższym wysiłkiem oderwał się od niej i ruszył w stronę wartowni przy bramie, udając całkowity spokój, jakby nie był podniecony jak jeszcze nigdy w tycia. Dał jej tyle czasu, ile było potrzebne na dojście do ich komnaty, ani chwili dłużej. Nie byłby w stanie znieść dłuższego oczekiwania.
Linnea patrzyła za odchodzącym Axtonem. Nie wiedziała, czy mu złorzeczyć, czy błagać go, by wrócił, śmiać się z tej niedorzecznej sytuacji, czy wybuchnąć płaczem. Poślubiła szaleńca, który darzył ją jednocześnie nienawiścią i pożądaniem!
Oparta się o ścianę. Tak, był szalony. Ale ona także musiała być niespełna rozumu, bo mimo strachu, miękła pod jego dotykiem niczym wosk. I choć napawało ją to wstydem, aż się trzęsła z grzesznej żądzy.
Chciał mieć ją nagą na niedźwiedziej skórze. Dobry Boże! Matko Boża! Święty Judo! Pomóżcie mi. Widziała, jak schodzi z blanków i znika w wartowni, lecz zachowała w myślach jego wizerunek. Może i był szalony, ale doskonale wiedział, do jakich się uciec podstępów; żeby zawładnąć jej ciałem. Nie umiała się przed nim obronić. Co gorsza, czerpała z tego przyjemność. W chwilach, kiedy pozornie najbardziej fizycznie nad nią panował, doświadczała niewiarygodnego poczucia wolności; opuszczały ją wówczas wszelkie opory i lęki.
Gdyby jej nie przytrzymał, z pewnością wpadłaby w otchłań, bo już miała wrażenie, że leci. Uniósł ją w przestworza tak wysoko, że z trudem mogła oddychać.
Dobry Boże, nie mogła się przecież dać opętać temu człowiekowi. Był jej wrogiem!
Ta myśl nieco ją otrzeźwiła, ale nie stłumiła grzesznego płomienia rozgrzewającego ją od środka. Przerażona swą lubieżnością, oderwała się od muru. Kazał jej czekać w komnacie… ich komnacie. Czy to znaczyło, że na zawsze mieli w niej razem zamieszkać? Nawet ojciec, który przecież uwielbiał matkę, utrzymywał oddzielne komnaty.
Tylko że trudno było oczekiwać od Axtona, że będzie w czymkolwiek przypominał jej ojca.
Wygładziła suknię, na ile się dało, i odetchnęła głęboko. Nie uspokoiło jej to, ale pozwoliło ruszyć się z miejsca. Schodząc po drabinie szczebel po szczeblu, czuła, jak łańcuszek ociera się o jej skórę. Och, ten człowiek naprawdę był szalony. Palący dotyk ślubnego prezentu, wspomnienie tego, co jej zrobił, i przeczucie tego, co zamierzał zrobić, zaprzątały jej głowę na tyle, że nic zauważyła ukradkowych spojrzeli i szeptów. Dopiero kiedy weszła do twierdzy i znalazła się w przedsionku ich komnaty; wróciła do rzeczywistości.
– Peter! – wykrzyknęła, przystając raptownie.
Brat jej męża stał pod ścianą, na której wisiał nowy gobelin przedstawiający Wilhelma Zdobywcę przepływającego Kanał, i szczotkował ogromnego psa rozwalonego na podłodze między jego nogami.
– O, widzę żonę mego brata. Jak znajdujesz jego moce? – powitał ją zaczepnie.
Wstyd zabarwił policzki Linnei ciemnym rumieńcem; słowa uwięzły jej w gardle. Nie była w stanie nic odpowiedzieć bezczelnemu młokosowi.
– Aż tak? – Roześmiał się z jej zakłopotania.
Kiedy minęła go z opuszczoną głową, spiesząc do komnaty, gdzie mogła się ukryć przed nim za osłoną ciężkich drzwi, aż się poderwał na nogi. Pies także podskoczył z ziemi, ale zaraz znów przysiadł i zajął się wydrapywaniem pchły zza kosmatego ucha.
– Proszę, proszę – zadrwił chłopiec. – Żadnych zabójczych spojrzeń? Żadnych gróźb otrucia mnie albo Moora? Tylko mi nie mów, że Axton zgasił w tobie cały ogień. – Zagrodził jej drogę kładąc rękę na żelaznej klamce. – Stałaś się taka potulna, że nie wiem, jak przerwać okropną nudę tego miejsca.
Zuchwały ton chłopca powinien był ją rozgniewać, ale pozostała obojętna. Może i miał rację. Axton zgasił w niej ogień… albo przynajmniej skierował w inne obszary doznań.
Zarumieniła się jeszcze mocniej.
– Pozwól mi przejść.
Przyjrzał jej się uważniej, zaskoczony brakiem uszczypliwej odpowiedzi z jej strony.
– Jesteś zmęczona? No tak, oczywiście. Wyczerpał cię. – Zachichotał domyślnie, ale nawet to nie było w stanie wyprowadzić Linnei z równowagi. Miała inne problemy, znacznie poważniejsze niż niemiłe zaczepki tego smarkacza.
– Pozwól mi przejść – powtórzyła. Zepchnęła jego dłoń z klamki, otwarła drzwi i weszła do środka.
Niestety, Peter nie odstępował.
– Odejdź! Zostaw mnie w spokoju!
Wyglądało na to, że jest równie uparty, jak jego brat, bo tylko skrzyżował ramiona na piersi i patrzył na nią nie mając zamiaru się ruszyć.
– Co jest nie tak?
Linnea wybuchnęła histerycznym śmiechem.
– Co jest nie tak? Co jest nie tak? Lepiej spytaj, co jest tak jak trzeba, bo na to mogę ci odpowiedzieć jednym słowem. Nic. Już nic nie jest tak jak trzeba. Wszystko jest nie tak!
Odwróciła się od niego, jakby chciała ukryć miotające nią uczucia. Teraz zamiast niego miała przed sobą łoże. I zaścielająca je niedźwiedzią narzutę.
Czuła na skórze każde pojedyncze ogniwko łańcuszka. I każdy rubin.
– Drwij sobie, skoro musisz. A potem się wynoś – syknęła. Tylko się pospiesz, bo nadchodzi Axton.
Usłyszała, jak Peter przestępuje z nogi na nogę.
– Przysłał cię, żebyś tu na niego czekała? Znowu? – W jego głosie słychać było zdumienie jurnością męża.
Linnea nie zniżyła się do udzielenia odpowiedzi. W istocie ona także była zdumiona nieziemską jurnością jego brata.
– Mówią, że dźgnęłaś go nożem.
Linnea odwróciła się gwałtownie. Skąd wiedział?
– A więc to prawda. – Ściągnął brwi przybierając minę, która upodobniała go do Axtona. – Mam nadzieję, że ukarał cię za tę zniewagę, bo jeśli nie, ja będę musiał to zrobić.
Linnea znów się roześmiała, lecz tym razem był to śmiech przez łzy.
– Czy mnie ukarał? Owszem. Ale nie tak, jak myślisz. Jeśli chcesz znać szczegóły, spytaj jego, nie mnie. Będzie się przechwalał i kpił, powie ci wszystko, co chcesz usłyszeć. Wtedy będziecie się mogli obaj dobrze bawić moim kosztem. Dwóch wielkich, silnych mężczyzn pokonało jedną dziewczynę. Jacyż musicie być z siebie dumni!
Peter chciał jej odpowiedzieć jakąś kąśliwą uwagą, jakimś grubiańskim żartem, ale nie potrafił. Dwóch wielkich, silnych mężczyzn… Rzeczywiście ją pokonali. Więc dlaczego nagle przestało go to cieszyć? Czemu nagle poczuł się kimś okrutnym i nikczemnym?
Patrzył na Linneę zmieszany. Już mu się nie wydawała złośliwą czarownicą, która groziła, że otruje Moora. Nawet gniew, że podniosła broń na jego brata – a swego męża – jakoś szybko z mego wyparował w obliczu jej niedoli.
Tutaj, w jej komnacie, stał przed nią na drewnianych nogach i z pustka w głowie. Nie mógł wydobyć z siebie żadnych stów; ani przygany, ani pociechy. Choć była mu niemal równa wzrostem, w tym momencie wydawała się mała i krucha, jak młode drzewko przygięte szalejącą wokół burzą. Uświadomił sobie, że to nie ona wywołała tę burzę. Ona jedynie próbowała ją przetrzymać.
Odchrząknął przesypując z nogi na nogę.
– Lady Beatrix…
– Zostaw mnie w spokoju! – wrzasnęła na niego. Ucieszył się, że zostało w niej przynajmniej trochę dawnego żaru. – Wynoś się stąd! Daj mi choć chwilę spokoju, nim przyjdzie mój mąż.
Poczekała, aż Peter wycofa się za próg, i z trzaskiem zamknęła drzwi. Ale on nie odszedł od razu. Moor zbliżył się do swego pana i zaczął mu obwąchiwać rękę w poszukiwaniu jakiegoś smakołyku. Peter odruchowo sięgnął do woreczka zawieszonego u pasa i dal mu kawałek suchara, Podczas gdy pies z apetytem gryzł zeschłe ciasto, Peter nie odrywał wzroku od drzwi lordowskiej komnaty.
Nadal tam stał, gdy jego brat wpadł do przedsionka.
– Co ty tu robisz?
– Ja… właśnie szczotkowałem Moora. – Peter spojrzał na Axtona. a potem znów przeniósł wzrok na zamknięte drzwi. – Czy ona… w porządku… To znaczy…
Axton przerwał mu zdecydowanym gestem.
– Jeśli nie masz nic lepszego do roboty niż sterczeć tu razem ze swoim przerośniętym psem, to sam ci coś znajdę. Wynoś się.
Nie dbając o to, czy Peter wykona polecenie, niecierpliwie wszedł do komnaty i zatrzasnął za sobą drzwi.
Peter dalej nie ruszał się z miejsca. Było gorzej, niż sądził. Bo kiedy brat wchodził. Peter zdążył dostrzec coś, czego wolałby nie widzieć. A widział łoże nakryte ogromną narzuta z niedźwiedziego futra. A na futrze, naga jak ją Pan Bóg stworzył, leżała Beatrix.
I choć trwało to mgnienie oka, ten widok na zawsze wrył mu się w pamięć. Była zupełnie naga; mlecznobiałe ciało i złote włosy odbijały od czerni wielkiej narzuty. Leżała na brzuchu. Widział wąską kibić, łagodne zaokrąglenia bioder i wypukłości pośladków, a dalej nieskończenie długie nogi z drobnymi stopami.
Słyszał kiedyś o pogańskich ofiarach i właśnie z czymś takim skojarzył mu się ten widok. Najbardziej niepokoiło go, że leżała na brzuchu, bo to oznaczało dla niego, że się bała. Na litość boską, co Axton jej zrobił? Co jej robił w tej chwili? Zbliżył się do drzwi. Ze środka nie dochodziły żadne krzyki. Nie było też innych odgłosów świadczących o gniewie czy przemocy.
Zawahał się. Była w końcu żoną jego brata. Axton był jej mężem i jako taki miał prawo robić z nią, co mu się podoba… poza zabiciem jej czy okaleczeniem, rzecz jasna. Natychmiast w poczuciu braterskiej lojalności powiedział sobie, że Axton nigdy by nie popełnił żadnej z tych zbrodni.
Pomyślał o swoich rodzicach i o łączącej ich miłości, która trwała, dopóki ojciec nie został zabity w bitwie pod Caen. Uczucie matki do męża nie umarło wraz z jego śmiercią. Choć Peter nigdy nie rozmyślał o swej przyszłej żonie, wiedział już, i to z całą pewnością, że jeśli się ożeni, to tylko z miłości. Nie chciał, by żona w łożu kuliła się przed nim ze strachu.
Myśl o tym, że jego rodzice także przeżywali ze sobą intymne zbliżenia, przyprawiła go o rumieniec. Był jednak przekonany, że kiedy kładli się razem, kierowała nimi miłość, nie gniew i strach, jak to było u Axtona i jego żony.
Tak czy inaczej, nie był to jego problem. Axton z pewnością nie pozwoliłby mu się wtrącać, a i Beatrix jasno przedstawiła swój pogląd na tę sprawę. Peter wziął Moora za obrazę i opuścił przedsionek. Szedł wolno po schodach z ciężkim sercem.
Powrócili do zamku Maidenstone, który miał znowu być ich domem, ale on wcale nie czuł się tu jak w domu. Wcale się tak nie czuł.