Linnea wysłała przed sobą całą armię pracowników. Bała się, że Axton będzie zły z tego powodu, ale miała nadzieję, że przygotowany przez nią napar poprawi mu samopoczucie. A może nawet pozwoli mu ujrzeć w niej coś więcej niż tylko podatne kobiece ciało.
Zaraz jednak skarciła się za te niemądre rozważania. Jakież miało znaczenie, czy Axton doceni jej talent do zarządzania domowym gospodarstwem? Jeśli plan babki się powiedzie, wkrótce nie będzie go w Maidenstone, a jego miejsce zajmie mąż Beatrix, kimkolwiek się okaże. I to, co Axton sądzi o niej jako o pani zamku, zginie pod ciężarem nienawiści, jaką będzie do niej czuł za to, że go oszukała.
Niestety, odwoływanie się do rozsądku niewiele pomagało. Prawda była taka. że nie pozostawała obojętna wobec Axtona. Może i był wojownikiem obdarzonym piekielnym charakterem, ale i tak zachowywał się lepiej od Maynarda. Nie potrafiła go nienawidzić. Nie tylko z powodu wrażeń, jakich dostarczały jej ich intymne zbliżenia. W gruncie rzeczy traktowa! ją przyzwoicie, a jej zależało na tym, by ją docenił.
To prawda, że uważał ją za Beatrix, przypomniała sobie. Nawet Maynard godziwie traktował Beatrix. Gdyby Axton wiedział, że nie jest najstarszą córka de Valcourta, pewnie by się nie wysilał na przyzwoitość. Przeciwnie, mógłby dać upust swej porywczej naturze.
Wczoraj wieczorem nie uderzył jej, ale gdyby się dowiedział prawdy… Zadrżała na samą myśl o tym. co mogłoby się zdarzyć.
Powiedziała sobie, że ma przed sobą długi dzień. Dużo czasu. I czy lubi Axtona. czy go nienawidzi, musi grać rolę, którą jej przydzielono. Musi udawać oddaną, kochającą żonę. by udowodnić, że jest wartościowym członkiem rodziny.
– Czy Ida będzie towarzyszyć lady Harriet do Romsey? – spytała Normę, kiedy razem wchodziły po schodach.
– Owszem, milady. Wyjeżdżają niebawem wraz z niewielkim oddziałem, który je będzie eskortował.
Linnea się skrzywiła. Z jednej strony była rada, że uwolni się od obecności srogiej babki. Z drugiej strony jednak mogły się pojawić nowe kłopoty.
– Mam nadzieję, ze pod jej nieobecność stan ojca się nie pogorszy. Norma pokiwała głową w zadumie.
– To smutne, ale można się było tego podziewać. Jego ojciec byt taki sam. Jednego dnia silny mężczyzna, a następnego złamany przeciwnościami losu, odchodzący od zmysłów ludzki wrak.
– Nigdy nic wrócił do siebie?
W odpowiedzi Norma tylko potrząsnęła głową. Linnea w milczeniu przezywała to, co usłyszała. Wiedziała, że nie może liczyć na pomoc ze strony ojca. Gorzka to była świadomość. Westchnęła:
– Mam nadzieje, że babka nie musi się trząść wierzchem do Romsey?
– Podróżuje w konnej lektyce. Milord Axton tak zarządził. Linnea przystanęła na stopniu i z niedowierzaniem spojrzała na Normę.
W konnej lektyce? Jej mąż zarządził, by udostępniono konną lektykę starej kobiecie, która go nienawidziła i spiskowała przeciw niemu? Nie wiedział wprawdzie o spisku,, ale bez wątpienia wiedział o nienawiści, Była widoczna dla wszystkich. Mimo to zapewnił jej lektykę na podroż. Nowina na temat ojca przygnębiła ją, ale wiadomość o wielkoduszności Axtona wydatnie poprawiła jej nastrój. Mąż przywitał ją obrażoną miną, kiedy weszła do przedsionka poprzedzana oddziałem cieśli, ale odpowiedziała mu szczerym uśmiechem.
Nie zabawia długo, milordzie. Naprawią tylko łóżko… – Urwała spłoszona. Łóżko, do którego wkrótce trafi z Axtonem. Udało jej się uniknąć wspólnej kąpieli, ale nie zdoła długo się trzymać z dala od męża. Obserwował ją, kiedy się do niego zbliżała niosąc cynowy puchar pełen naparu. Leżał wyciągnięty w wielkiej balii; mokre włosy przylegały mu do głowy, mokre nagie ramiona lśniły w coraz jaśniejszym porannym świetle. Woda zakrywała dolną część jego tułowia i całe nogi poza zgiętymi kolanami. Ale wystarczyło to, co było widoczne – potężna klatka piersiowa i kształtne ramiona, żeby wzbudzić dreszcz niepokoju u każdej kobiety. Choć musiał się czuć okropnie, wyglądał jak zawsze wspaniale.
– Co zawiera ta obrzydliwa mikstura? – spytał, wąchając podejrzliwie ciemny płyn, który mu podała do wypicia.
– Lawendę, miętę i słodką marzannę – wyjaśniła. – Mogę jej spróbować jako pierwsza, jeśli sobie życzysz.
Zacisnął dłoń na jej palcach obejmujących kielich i przyciągnął do ust Linnea poczuła, jak od dłoni uwięzionej między chłodnym metalem a jego ciepłą skórą rozchodzi się po jej ciele gorące mrowienie. Niżej każde ogniwko łańcuszka i każdy kamień odciskały się palącym piętnem na jej biodrach i wewnętrznej stronie ud.
– Nie trzeba – mruknął Axton. – Sądzę, że zbyt niecierpliwie oczekujesz nagrody, żebyś chciała powalić tego, który może ci ją dać. – Pociągnął duży łyk naparu, ani na chwilę nie odrywając oczu od jej twarzy.
Linnea marzyła tylko o tym, żeby mu się wymknąć. Wyszarpnęła dłoń z uścisku, rozlewając sporą ilość leczniczego napoju do balii – Axton tylko się roześmiał, co jeszcze bardziej ją speszyło.
– Wypierasz się tego, że nasze zbliżenia dają ci przyjemność? – pytał, zupełnie nie zważając na służbę i robotników pracujących w zasięgu jego głosu. – Odpowiedz mi, żono. Nie ma co udawać niewiniątka.
– Szkoda, że nie prowadzimy tej rozmowy w wielkiej sali – prychnęła. – Wtedy wszyscy mieszkańcy zamku Maidenstone mogliby nas słyszeć. Chciałbyś tego, prawda?
Zachichotał, co wywołało serię drobnych falek na powierzchni wody. – Niech nikt nie mówi, że nie umiem uszanować delikatnych uczuć mojej żony. Chodź, moja śliczna. Podczas gdy stolarze naprawiają skutki mojej porywczości, ty możesz naprawić co innego. – Widząc, że boi się do niego zbliżyć, niepewna, co właściwie miał na myśli, wyciągnął do niej rękę. – Nie obawiaj się. Poskromię moją dziką naturę i poproszę cię jedynie, żebyś mnie umyła.
Linnea uciekła wzrokiem. Dlaczego tak łatwo udawało mu się wzbudzać w niej niepokój? Jak to możliwe, że w jednej chwili była mu wdzięczna za okazaną babce wspaniałomyślność, w następnej kręciło jej się w głowie na widok jego męskiej urody, a zaraz potem była na niego zła za to, że pozwala sobie na sprośne uwagi. To było nieprzyzwoite. Ona była nieprzyzwoita;
Opanowawszy się z trudem, przybrała minę, która miała wyrażać pewność siebie.
– Jak sobie życzysz. – Podeszła do tacy z kawałkami mydła i ściereczkami używanymi przy kąpieli.
Czekał na nią nic wykonując żadnego ruchu. Śledził ją palącym wzrokiem, który czuła na sobie nawet na niego nie patrząc, ale jego ręce spoczywały wyciągnięte na brzegach balii, a głowa opierała się o wystającą podpórkę.
Zamoczyła ściereczkę w gorącej wodzie, a potem natarła twardym białym mydłem, zakupionym przez babkę na ostatnim targu w Chichester. W korku przyszedł czas. by rozpocząć mycie. Ale jak miała zacząć? I od czego?
Jakby domyślając się jej wątpliwości, Axton wyciągnął z wody jedną nogę. Od niej zaczęła.
– Miał duże, ładnie ukształtowane stopy, mocne kostki i muskularne łydki. Szorując jedną po drugiej obłe nogi, Linnea miała świadomość, że robi to mocniej niż trzeba. Jednakże Axton nie zgłaszał zastrzeżeń.
Następnie przyszła kolej na barki i ramiona, smukłe palce, szerokie dłonie i twarde od mięsni ręce. Pod ich dotykiem zapominała o całym świecie…
– Mam wstać do mycia reszty?
Upuszczona ścierka plusnęła o powierzchnię wody. Linnea poczuła dobrze znany dreszcz niepokoju.
– Nie. Nie… nie trzeba – wykrztusiła. Oderwała wzrok od jego twarzy o rysach wyostrzonych refleksami światła na mokrej skórze i zapatrzyła się w pienistą od mydła wodę. Ścierka osiadła na dnie wanny, gdzieś w pobliżu jego bioder. Musiała ja jakoś stamtąd wydobyć.
Zamknąwszy oczy sięgnęła po zgubę. Natrafiła dłonią na twarde ciało mocne i sprężyste niczym belki podtrzymujące strop. Skóra w jednym miejscu szorstka od włosów, w innym gładka. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Wreszcie wyczuła pod palcami miękkie płótno; chwyciła je kurczowo, jak najbardziej upragnioną zdobycz.
Jednak nim zdążyła się wyprostować, Axton jedną ręką objął ją za szyję.
– Chodź tu do mnie – odezwał się zniżonym do szeptu, pożądliwym tonem. – Teraz ja się tobą zajmę, tak jak ty zajmowałaś się. mną.
– Ja… nie mogę się kąpać bez pomocy…
– Nie mówię wcale o kąpieli – przerwał jej niecierpliwie. Drugą ręką chwycił ją za nadgarstek, wciągając jej dłoń pod wodę, gdzie ukryty pod zasłoną mydlin czekał jego gotowy do walki oręż.
Ich oczy się spotkały; Linnea wiedziała, że dla niego wszystko jest jasne. Mogła się oburzać i protestować dla zachowania pozorów, ale kiedy byli tak blisko, kiedy czuła pod palcami dosłownie każdy cal jego pożądania, nie była w stanie ukryć przed nim prawdy. Czas i okoliczności czyniły ich wrogami, ale w chwilach takich jak ta nie miało to żadnego znaczenia.
Pragnęła znaleźć się razem z nim w balii. I on o tym wiedział.
– Co z posłaniem, milady? Czy mamy je zmienić… – Widząc, co się dzieje, Norma stanęła jak wryta w progu. – Wybacz, milordzie. Nie wiedziałam… to znaczy…
Linnea gwałtownie wyjęła rękę z wody ochlapując sobie spódnicę. Woda z namokłej Ścierki zalewała jej buty i podłogę, ale wstyd nie pozwolił jej zwracać na to uwagę. Purpurowa na twarzy, miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Axton natomiast sprawiał wrażenie zupełnie nie przejętego sytuacji
– Zostaw pościel w spokoju. I usuń już stamtąd tych stolarzy.
– Tak, milordzie. – Norma wycofała się z niezręcznym ukłonem. – Już prawie skończyli, milordzie. Zaraz wyjdą,
Linnea patrzyła na Axtona. Powinna się bać tego, co ją czekało, ale nie czuła strachu. W ogóle nie czuła strachu. Dobry Boże, matko święta, święty Judo. modliła się w dachu. Bojąc się nawet pomyśleć o tym, co robi, stanęła z tyłu za mężem.
– Zamocz głowę – poleciła mu, biorąc znowu do ręki mydło. Na szczęście usłuchał bez sprzeciwu; kiedy się wynurzył, namydliła mu włosy i zaczęła myć.
Stolarze hałaśliwie zbliżyli się pod drzwi, jakby chcieli w ten sposób ostrzec o swojej obecności, ale przechodząc przez przedsionek zachowali ciszę. Norma wyszła jako ostatnia; wahała się przez moment stojąc na szczycie schodów. Linnea tylko pokręciła głową i z powrotem skupiła całą uwagę na mężu, więc stara piastunka także się oddaliła,
Linnea została sam na sam z mężem. Mężem, który okazał dobre serce jej babce, a i dla niej na swój sposób był dobry.
– Zamocz głowę jeszcze raz.
Kiedy wynurzył się z pluskiem, ocierając wodę z oczu, Linnea odsunęła się o krok od balii.
Axton przeczesał palcami kruczoczarne włosy i odwrócił głowę szukając wzrokiem żony.
– Chodź do mnie.
– Ściągam buty, milordzie.
Przyglądał się, jak podkasawszy spódnicę zdejmuje najpierw jeden, potem drugi pantofel.
– Więc jednak uważasz mnie za swego lorda? Lorda i męża, którego darzysz szacunkiem i chcesz zadowolić we wszystkim?
Już boso, przestąpiła z nogi na nogę; łańcuszek przypomniał o sobie gorącym muśnięciem. – Tak.
– Chodź tu.
Linnea podeszła bliżej.
– Czy nie powinnam… zdjąć najpierw sukni? – spytała szarpiąc za sznurówki przy rękawach.
– Nie. – Usiadł wyprostowany, złapał ją za rękę i pociągnął ku sobie. Tracąc równowagę, musiała się drugą ręką oprzeć o przeciwległą krawędź balii;
– Ale jak… przecież suknia…
– Suknia nie ma żadnego znaczenia – mruknął, chwytając ja za drugą rękę. Linnea zachwiała się i machając nogami w powietrzu wpadła do wody lądując na jego piersi.
Rozpaczliwe wysiłki, żeby się wydostać, tylko głębiej ja pogrążały. Woda przelewała się przez brzegi balii zachlapując wokół podłogę. Axton przyciągnął tonę do siebie, objął ją w pasie i w mgnieniu oka siedziała na nim okrakiem, a unosząca się na wodzie spódnica zakrywała ich jak namiot.
– O, tak jest znacznie lepiej – mruknął Axton, przyciągając ją do siebie jeszcze mocniej. – A teraz, troskliwa żonko, dokończ to, co zaczęłaś
Choć wydawało się to niedorzeczne i szalone, Linnea aż się trzęsła z niecierpliwego wyczekiwania. Namoknięta suknia przeszkadzała. Balia była stanowczo za mała na to, co zamierzali zrobić, Ale jakoś im się udało. Nasunął ją na siebie i natychmiast rozkołysali się w zgodnym rytmie dawania i przyjmowania.
Axton chwycił ją w pasie, ściskając tak mocno, że łańcuszek wgniatał jej się w skórę. Unosił ją i przyciągał do siebie coraz szybciej, aż poczuła wzbierające w środku ciepło. Krzyknęła próbując się z niego zsunąć, ale trzymał ją kurczowo, prężąc się w coraz dłuższych, coraz mocniejszych pchnięciach. Wreszcie i on wydał z siebie przeciągły krzyk, który ogłaszał zarówno zwycięstwo, jak i akt poddania.
Wyczerpani oparli się o brzeg balii, z której znacznie ubyło wody. Linnea leżała na nim opierając policzek na jego mokrym barku. Axton otoczył ją ramionami; pod powierzchnią wody nadal byli ze sobą połączeni
W ciszy zaspokojenia, przerywanej jedynie ich zdyszanymi oddechami, Linnea pomyślała, że nie tak wyobrażała sobie małżeństwo. Spodziewała się miłości, ale zupełnie nie brała pod uwagę jej cielesnego wyrazu. W wyobraźni zawsze widziała miłego, poczciwego mężczyznę, oddanego przyjaciela.
Tymczasem poślubiła człowieka, którego musiała się bać i nienawidzić ale odkryła niewyobrażalną fizyczną przyjemność, której nie potrafiła ani zrozumieć, ani wyjaśnić. W dodatku wszyscy mieszkańcy zamku musieli wiedzieć, co z nim robiła i jaką czerpała z tego rozkosz, co jeszcze bardziej komplikowało jej sytuację.
Mimo tych niewesołych wniosków, Linnea nie miała ochoty nawet się poruszyć. Spoczywała w objęciach Axtona, ociężała ze zmęczenia, w namokniętej sukni, która bez wątpienia miała być tematem plotek i domysłów przez najbliższe dni, przynajmniej do czasu następnego szalonego pomysłu jej męża.
Bóg jeden wiedział, jakie kolejne szaleństwo przyjdzie Axtonowi do głowy, ale Linnea musiała przyznać, że nie może się go doczekać.
Axton patrzył za odchodzącą żoną.
Ta dziewczyna była naprawdę zadziwiająca.
Zupełnie się tego nie spodziewał. Ani, że będzie taka piękna, ani że taka ognista. Nie spodziewał się też, że tak mocno będzie na niego działał sam jej widok… czy nawet myśl o niej.
Wiedział, że jej uroda bez trudu pobudzi jego zmysły. Kobieta o tak pięknych kształtach rozgrzałaby krew w każdym mężczyźnie. Jednak to. że budziła w nim aż tak wielkie pożądanie, zaczynało go niepokoić. Nigdy nie miał jej dosyć.
Ruszył za nią po schodach do wielkiej sali, nie odrywając oczu od krągłych bioder kołyszących się powabnie pod miękką tkaniną sukni, w którą się przebrała. Była uwodzicielska, choć wcale się o to nie starała. A czasami doprowadzała go do takiej wściekłości… że miał ochotę ją udusić.
Zachmurzył się przypomniawszy sobie, że zeszłego wieczoru omal jej nie uderzył. Wszystko zaczęło się od rozmowy o jej rodzinie. Lojalność jest cechą godną pochwały. Tyle tylko, że chciał, aby to wobec niego była lojalna, przynajmniej w takim samym stopniu, jak wobec własnej rodziny. Chciał, żeby jej świat kręcił się wokół niego. Chciał sam stworzyć z nią nową rodzinę.
Tego nie przewidział.
Zatrzymał się u stóp schodów i patrzył, jak się oddala. Naszło go niemądre pragnienie, żeby się odwróciła i spojrzała na niego. Wiedziała, że tam był. Obejrzyj się, prosił ją w duchu.
Kiedy przystanęła obok komina i zrobiła to, o co mu chodziło, nie mógł powstrzymać uśmiechu radości. Odpowiedziała mu uśmiechem, udry zdradzał więcej jej uczuć, niż mogła przypuszczać: Była tak samo jak on zaskoczona niespodziewaną więzią, jaka między nimi powstała Ucieszył się, że nie jest w stanie ukryć przed nim swoich uczuć. To pożądana cecha u żony. Choć wcześniej nigdy nie uznałby tego za możliwe, nagle zapragnął, by w ich wzajemnych stosunkach panowała szczerość.
– Co powiesz, bracie? – Zaczepny głos Petera wyrwał Axtona z rozmyślań. – Gdy cię ostatnio widziałem, nie byłeś tak dobrze usposobiony
Axton uśmiechnął się kwaśno. A wiec brat wiedział, co się wydarzyło ostatniego wieczoru. Pewnie wszyscy wiedzieli. Ominął chłopca bez słowa, powracając spojrzeniem do żony.
Peter popatrzył w tę samą stronę.
– W zamku mówi się, że wczoraj nie byłeś z niej taki zadowolony, Axton zacisnął zęby. Ostatnie zdanie wcale nie zabrzmiało jak braterskie docinki. W istocie Peter był nie tyle jowialny, co wściekły.
– Wczoraj byłem pijany. Dziś jestem trzeźwy – stwierdził sucho Axton.
– Rozumiem zatem, że ci wybaczyła: Axton zmarszczył czoło.
– Nie dalej jak dwa dni temu wyrażałeś się o Beatrix z pogardą. Teraz wyczuwam w twoim tonie nutę opiekuńczości. Chyba nie sugerujesz, że moja żona potrzebuje ochrony przed własnym mężem? – Posłał bratu spojrzenie, które miało go zniechęcić do rozwijania drażliwego tematu.
Peter jednak nie dawał za wygraną.
– Skoro ten mąż ją bije, a potem sieje wokół zniszczenie tylko dlatego, że żona nie okazuje mu całkowitej uległości, to owszem…
– Nie uderzyłem jej!
– Ale byłeś gotów to zrobić! – rzekł Peter dobitnie. – Gdyby cię Reynold nie powstrzymał, uderzyłbyś ją. Gdyby się nie ukryła, uwięziłbyś ją w swojej komnacie i wymierzył jej karę.
– Moja żona to moja sprawa – syknął Axton przez zaciśnięte zęby. Wyzywające spojrzenie Petera wprawiło go w jeszcze większy gniew. – Mąż ma prawo wymagać posłuszeństwa od żony. To jego obowiązek. A karanie jej za przewinienie nic jest wielkim grzechem.
– Nie widziałem, żeby ojciec choć raz uderzył matkę. Axton nie mógł uwierzyć własnym uszom. Nie same słowa brata go zdumiały. Wiedział tak samo dobrze jak Peter, a nawet lepiej, że ich ojciec nigdy nie podniósł ręki na matkę. Czcił ją, szanował i kochał. Axton nie mógł uwierzyć, że bratu mogło w ogóle przyjść do głowy takie porównanie, skoro okoliczności jego małżeństwa były całkowicie inne niż w przypadku ich rodziców. Ożenił się z córką wroga, niej ukochaną kobietą, znaną od dziecka. A w dodatku wcale nie uderzył tej nieznośnej dziewczyny!
– Twoja troska jest wzruszająca, braciszku. Ale Beatrix jest moją żoną i będę ją traktował tak, jak uznam za stosowne. Wystarczy, ze na nią spojrzysz, by się przekonać, iż jest zadowolona z roli, jaką jej los wyznaczył.
– Czyżby? – spytał Peter z lodowatym uśmiechem, – A może po prostu gra tę rolę, bo uważa, że tylko w ten sposób zapewni sobie bezpieczeństwo?
– Niech cię diabli! Wcale tak nie jest. Jeśli chcesz tu mieszkać, lepiej się nie wtrącaj!
Widząc rosnącą złość brata, Peter wreszcie spuścił z tonu. Patrząc na podwójne dębowe drzwi po drugiej stronie sali, którymi wyszła Beatrix, powiedział:
– Domyślam się, że poszła pożegnać babkę.
Fakt, że Peter w końcu przestał drążyć kłopotliwy temat, Axton przyjął z zadowoleniem i ulgą. Choć starał się wytłumaczyć swoje wczorajsze zachowanie, czuł się nieswojo słuchając oskarżeń z ust młodszego brata. Zareagował zbyt ostro. Nie mógł temu zaprzeczyć. Ale co było, minęło. Już nigdy nie pozwoli się sprowokować.
– Dla wszystkich lepiej, że stara wyjeżdża – powiedział do Petera. – A co z sir Edgarem i jego rannym synem?
Axton westchnął. Rodzina żony stanowiła ciężki problem. Przeżył większą część życia nienawidząc ich i hodując w sobie żądzę zemsty, Teraz pragnął się ich jedynie pozbyć.
– Henryk wkrótce przyjeżdża. Jak tylko wyda werdykt w tej sprawie. pozbędziemy się rodziny de Valcourtów raz na zawsze. Wreszcie zaznamy pokoju i dobrobytu, a ty nie będziesz się musiał martwić tym, jak traktuję żonę. – Twoja żona jedną z de Valcourtów. Zadziwia mnie, że tak łatwo o tum zapominasz.
Mylisz się bracie. Nie nazywa się już de Valcourt, od chwili złożenia małżeńskiej przysięgi. Teraz nazywa się de la Manse. Beatrix de la Manse. Jest moją żoną i panią zamku Maidenstone. Możesz nie wątpić w jej lojalność wobec mnie, ani moja wobec niej.
Wypatrzywszy z dala sir Maurice'a, Axton skinął bratu i niedbale się oddalił. Jednakże słowa Petera pozostawiły w nim dziwny niepokój Zdecydował się na małżeństwo z córką de Valcourta z nadzieją, że przywiąże do siebie żonę siłą namiętności. Ostatniego wieczoru zachował się jak idiota, musiał to przyznać. Ale przecież rano wszystko naprawił. To, że Beatrix była skłonna zapomnieć o niemiłym zdarzeniu, utwierdziło go w przekonaniu, że jego plan się powiódł.
A jednak wątpliwości Petera dotyczące jego małżeństwa wzbudziły W nim cień niepokoju.
W ciągu dnia, spędzonego na ponownym zaznajamianiu się z domem i podejmowaniu licznych decyzji, niewiele miał czasu na rozmyślania o żonie. Lecz Beatrix nie wychodziła mu z głowy, niczym uparty dzwonnik. wyczekujący na moment spokoju, by go zakłócić donośnym brzmieniem.
Towarzysząc Maurice'owi w przeglądzie spalonych składów, by zadecydować o ich odbudowie, zastanawiał się, czy Beatrix kiedyś je odwiedziła. W domu tkacza Wascoma, nieformalnego naczelnika wsi, gdzie przy poczęstunku z sera i piwa debatowali nad możliwością urządzenia wiejskiego targowiska, przez cały czas myślał tylko o tym, że u kupca bławatnego, który z pewnością miałby na tym targu swoje stoisko, mógłby kupić dla Beatrix aksamit na suknię. Coś ładnego w zielonym kolorze, pasującym do cudownej barwy jej oczu.
Nim zapadł zmierzch i wyruszyli z Maurice'em w drogę powrotna do zamku, był już zdecydowany. Jeśli dotąd nie była mu całkowicie oddana – co próbował sugerować Peter – wkrótce będzie. Przywiąże ją do siebie, wykorzystując do tego jej namiętną naturę.
Zmusił konia do szybszej jazdy, nie mogąc się doczekać chwili, gdy znów będzie miał żonę tylko dla siebie. Babka wyjechała, ojciec i syn mieli niedługo podążyć w jej Ślady. Wtedy będzie należała już naprawdę tylko do niego.