Linnea zjadła za mato i wypiła za dużo. Ojciec i babka siedzieli przy głównym stole, choć nie na honorowych miejscach, które należały do nich wcześniej. Teraz Linnea i jej mąż! – jej mąż! – zajmowali krzesła na podwyższeniu u szczytu stołu, a sir Edgar i lady Harriet musieli się zadowolić skromniejszymi pozycjami. Linnea mogła ich dostrzec, tylko kiedy się wychyliła zza potężnej sylwetki męża, ale nie brakowało jej widoku krewnych. Nie chciała szukać u nich pociechy, bo to by się wiązało z okazaniem słabości przed nowym lordem, a tego nie chciała za żadną cenę. Zresztą, jakże oni mogliby ją pocieszyć?
Z początku ucztą weselna nie przebiegała zbyt radośnie, To, że zaledwie dzień po poddaniu zamku nowy i stary lord zasiadali przy jednym stole, wprawiało w zakłopotanie zarówno dawnych mieszkańców Maidenstone, jak i zwycięzców. Jednakie w miarę dolewania wina i piwa zabawa nabierała kolorów. Głosy brzmiały coraz swobodniej, tu i lam rozlegały się wybuchy śmiechu i w końcu pieprzne żarty, typowe dla uczt weselnych, zaczęły docierać i do głównego stołu.
– Sądzicie, że podda się tak samo łatwo, jak jej ojciec? – zakpił któryś z żołnierzy de la Manse'a.
– Myślę, że nawet szybciej.
– O, nie. Zdobywając córkę, sir Axton przynajmniej się spoci. Przy ojcu nawet tego nie musiał!
Linnea zaczerpnęła łyk czerwonego wina z pucharu, który dzieliła z Axtonem de la Manse, po czym z hukiem odstawiła naczynie, jak śmieli mówić w ten sposób o porażce ojca? Tym razem chciała się wychylić zza męża, żeby sprawdzić, czy szydercze słowa dotarły do ojca, ale Axton z rozmysłem zasłonił jej widok.
– Jest mężczyzną… tak przynajmniej o nim mówią – Niech matka go broni, skoro sam nie umie się bronić. Nie powinnaś się nim więcej przejmować.
Posłała mu wściekłe spojrzenie.
– Jest moim ojcem, niezależnie od tego, że zmuszono mnie, bym wyszła za ciebie. A teraz, przez małżeństwo, jest twoim teściem – dodała. – Gdybyś miał choć odrobinę honoru, nie pozwoliłbyś go tak obrażać!
– A gdybyś ty miała choć odrobinę rozumu w głowie, nie broniłabyś go przede mną – odpowiedział jej z gwałtownością, na jaką nie była przygotowana.
Linnea zawahała się, po czym, nim strach zdążył odebrać jej mowę, dorzuciła:
– Udana z nas zatem para. Ty bez honoru, ja bez rozumu. Ostatnie słowa rozbrzmiały donośnie w nagłe ucichłej sali. Linnea oddychała szybko, na poły z przejęcia, na poły ze strachu, jak Axton przyjmie zniewagę. Zastygła w oczekiwaniu, podobnie jak cała reszta gości.
Przez chwilę siedział spokojnie, więc zaczęła mieć nadzieję, że występek ujdzie jej płazem. Potem uniósł rękę i pogładził ją wierzchem dłoni po ustach.
– Zadbam, żeby twój ognisty temperament mógł się wyładować w inny sposób, Beatrix.
Dotykała głową oparcia krzesła, więc nie mogła uniknąć jego pieszczoty, która była dla niej trudniejsza do zniesienia niż policzek. Tym na pozór niewinnym gestem Axton de la Manse przeraził ją bardziej, niż gdyby wpadł we wściekłość.
– Zjedz jeszcze trochę potrawki z sarniny – zachęcił, obserwując ją wzrokiem drapieżnika.
– Mam dosyć – mruknęła, ale w jej głosie nie było już tyle pewności siebie co wcześniej.
– Dobrze. – Z uśmiechem odchylił się na oparcie krzesła. Wszyscy biesiadnicy wyciągnęli szyje, starając się nie uronić ani słowa. – Peter! – zawołał do brata, Który jak wiedziała, służył mu jako giermek. – Odprowadź moją żonę do lordowskiej komnaty.
Od dalszych stołów dobiegł znaczący pomruk, ale Linnea słyszała jedynie łomot krwi w uszach. Nie, jeszcze nie teraz. Jeszcze nie!
– Zaraz przyjdę, moja droga – zwrócił się do niej z uśmiechem: – Nie zamartwiaj się o mnie.
Nie była pewna, jak udało jej się wstać od siołu. Chłopiec odsunął jej krzesło, podczas gdy jej mąż rozsiadł się jeszcze wygodniej i obserwował ją z miną właściciela zadowolonego z nowo nabytego sokoła czy wierzchowca. Albo nowej dziewki do cielesnych uciech.
– No. chodź – ponaglił chłopiec niecierpliwie.
Linnea z trudem oderwała wzrok od kpiącego uśmiechu człowieka, który był odtąd jej mężem. Rozejrzała się bezradnie po sali, szukając dachowego wsparcia. Ale ojciec patrzył ponad jej głowa na ścianę, gdzie wisiał proporzec z niedźwiedziami de la Manse'ów. Babka natomiast wpatrywała się w nowego lorda z wyrazem nienawiści i skrywanego lęku na pomarszczonej twarzy. Żadne z nich nie było w stanie jej pomóc.
Zrozpaczona odwróciła się do chłopca.
Miał niechęć dosłownie wypisaną na twarzy, ale widząc przerażenie bratowej nie zaczął z niej drwić, czego się spodziewała.
– No, chodź – powtórzył trochę uprzejmiejszym tonem. – Nie warto mu się sprzeciwiać.
– Idź za nim, żono. – Nowy lord wstał unosząc kielich, reszta towarzystwa także podniosła się z miejsc.
– Za moją żonę, Beatrix de la Manse.
– Za lady Beatrix…
– …Beatrix de la Manse.
Toasty dźwięczały jej w uszach, ale w żaden sposób nie dodawały otuchy. Przeciwnie, jeszcze pogłębiały ogarniający ją strach.
Chłopiec chwycił ją za rękę i zamierzał wreszcie wyprowadzić z sali. ale zostali oboje zatrzymani przez Axtona.
– Dziś wieczorem nie będziemy potrzebowali żadnej służby. Zajmę się tobą bez pomocy pokojówek czy rodziny. Nie chcę nikogo w naszych osobistych komnatach. Nikogo – dodał, wodząc ostrzegawczym spojrzeniem po reszcie swoich ludzi, zwłaszcza po rycerzach. – Nie potrzeba też straży, poza dwoma ludźmi u stóp schodów. Wszystkie komnaty na wyższych piętrach mają pozostać puste na te noc. – Następnie spojrzawszy Linnei prosto w oczy, powiedział ściszonym głosem, który i tak niósł się po całej sali: – Możemy potrzebować wszystkich tych komnat przez kilka następnych dni.
Linnea uciekła, bo nie można inaczej nazwać pospiesznego opuszczenia przez nią sali. To nie chłopiec ją prowadził, tylko ona jego. Pędem wbiegła po schodach, mimo iż wiodły do miejsca kaźni. Jakiż miała wybór? Dopiero na piętrze, przed ciężkimi drzwiami do lordowskiej komnaty, zatrzymała się niepewnie.
– Wejdź do środka. On zaraz przyjdzie.
Linnea zastygła w bezruchu. Nie mogła tam wejść. Wiedziała, że musi. ale po prostu nie była w stanie.
– No, wejdź – ponaglił chłopiec, popychając ją lekko.
– Nie dotykaj mnie! – rzuciła ze złością, traktując go tak, jak powinna była potraktować jego starszego brata. Tyle że nic by jej to nie dało. A jednak wyładowawszy złość na chłopcu poczuła cień ulgi; w końcu on też nazywał się de la Manse.
Popatrzył na nią spode łba.
– Bardzo się cieszę, że nie muszę cię dotykać, ty czarownico. Ja się ożenię… jeśli w ogóle się ożenię… z jakąś miłą kobietą, nie z taką, która najchętniej wydrapałaby człowiekowi oczy.
Przez dłuższą, chwilę nieufnie mierzyli się wzrokiem.
– Wynoś się – rozkazała mu Linnea, ale zamiast złości w jej głosie zabrzmiał smutek. Opadło ją poczucie bezsilności. – Idź już sobie i zostaw mnie w spokoju.
Odchodząc zatrzymał się na moment, spoglądając na nią z nowym zainteresowaniem.
– On cię nie skrzywdzi, jeśli tego się obawiasz. Nie skrzywdzi cię… jeżeli, oczywiście, nie będziesz z nim walczyć, na co tylko głupiec by się poważył.
Linnea zadarła podbródek.
– Nie przypuszczam, żebyś dużo wiedział o cierpieniach, jakie mężczyźni zadają kobietom… szczególnie tym, które uznają za swoich wrogów. W końcu jesteś jeszcze chłopcem.
Żachnął się, tak jak tego oczekiwała. Jednak zamiast odpowiedzieć podobną złośliwością, rzucił jej łobuzerskie spojrzenie.
– Nie jesteś taka znowu brzydka, wiesz. Według mnie, gdybyś okazała mojemu bratu trochę względów zamiast nienawiści, przekonałabyś się, że nie jest złym człowiekiem. Nie skrzywdziłby cię.
– Mówisz mi to wszystko, żeby mnie podnieść na duchu, co? – spytała zaczepnie, krzyżując ramiona na piersi.
Spochmumiał, patrzył na nią chłodno.
– Możesz nie słuchać. Nic mnie to nie obchodzi. – Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów.
Linnea nie zatrzymała go. choć miała wielką ochotę przywalać go z powrotem. Lepsze już było jego towarzystwo niż samotność. Słuchała, jak cichną kroki na schodach. Pozostał jej tylko strach przed tym, co ją czeka. Kłótnia z Peterem de la Manse przynajmniej odwracała jej uwagę od nadchodzących wydarzeń.
Odetchnęła kilka razy głęboko, starając się uspokoić. Daremny wysiłek, Broniąc się przed paniką, zdjęła z czoła przepaskę i rozejrzała się po przedsionku komnaty. Wszystko było jak dawniej, zniknął tylko herb de Valcourtów znad drzwi. W miejscu, gdzie zawsze wisiał, pozostał ślad w kształcie herbowej tarczy.
Podeszła do masywnych drzwi, których progu nie przekraczała od dnia śmierci matki przed ośmioma laty. Kiedy je otwierała, zawiasy skrzypnęły cicho. W środku panował wzorowy porządek. Większą część pomieszczenia zajmowało łoże z ciężkim baldachimem. Na palenisku płonął spokojnie niewysoki ogień, roztaczając wokół miłe ciepło. Dwa świeczniki ustawione na wąskich stolikach po obu stronach drzwi dawały łagodne złociste światło. Czyżby sadził, że to mu wystarczy, by ją uwieść?
Przeszła nieco dalej w głąb komnaty. Skrzynia, dwa malowane krzesła i wysoka rzeźbiona komoda stały pod jedną ściana, a przy drugiej na kołkach wisiały męskie tuniki. Nie były własnością jej ojca, musiały więc należeć do Axtona.
Axton. Myślała już o nim po imieniu? Nie, miał dla niej pozostać de la Manse'em. Albo milordem. Albo mężem.
Nie, mężem też nie, bo w oczach Boga nie byli małżeństwem, skoro ona udawała Beatrix, a on w to wierzył. Nie, bo uznał jej przysięgę podszytą kłamstwem.
Linnea nie chciała w tej chwili myśleć o swoim kłamstwie ani o swym strasznym grzechu. O czymże więc miała myśleć?
Rozglądała się niespokojnie po komnacie. Jej wzrok padł na schludnie ułożoną zbroję – kolczugę, rękawice i hełm. Z pewnością gdzieś w jego rzeczach musiała być także broń. Jakiś sztylet, który mogłaby łatwo ukryć.
Podeszła do komody i zaczęła szperać w czystych, równo poskładanych ubraniach. Nie miała zamiaru używać broni, chyba że w obronie własnej, usprawiedliwiała się przed sobą. Zamierzała się poddać żądaniom męża, bo taka była jej rola. Ale gdyby próbował ją skrzywdzić…
Natrafiwszy na chłodny metal, odruchowo cofnęła rękę. Zaraz potem jej palce zamknęły się na rękojeści sztyletu.
Krótkie ostrze połyskiwało matowo w słabym świetle. Dotykając go kciukiem stwierdziła, że jest niezwykle ostre.
Zastanawiała się, gdzie mogłaby ukryć sztylet. Najlepiej w pobliżu miejsca, gdzie będzie jej najbardziej potrzebny.
Spojrzała na potężne łoże. Zdjęta nagłym dreszczem strachu postanowiła ukryć broń w zasięgu ręki.
Kiedy jednak zamknąwszy komodę zmierzała w kierunku złowrogiego mebla, zza drzwi dobiegł odgłos czyichś kroków. Nadchodził jej mąż!
Bez namysłu wsunęła sztylet pomiędzy materac a rzeźbione wezgłowie łoża. Ledwie zdążyła się odwrócić, gdy drzwi stanęły otworem i ujrzała w nich swego świeżo poślubionego małżonka.
– Cóż, żono – odezwał się stojąc w progu. Miała wrażenie, że wypełnił sobą nie tylko drzwi, ale całą komnatę. – Nareszcie jesteśmy sami.
Linnea cofnęła się odruchowo, natrafiając plecami na krawędź łóżka. Serce waliło jej tak mocno, że bała się, by nie wyskoczyło z piersi. Byli sami. Nie było przed nim ucieczki.
Wszedł do środka, zadowolony niczym drapieżnik pewny zdobyczy, i zamknął za sobą drzwi.
Zauważyła, że ich nie zaryglował.
Ale przecież nie musiał tego robić.
– Powiedz mi, Beatrix – zaczął, zbliżając się do niej powoli… Na ile babka objaśniła ci, na czym polegają małżeńskie powinności? Wiem z doświadczenia, że angielskie dziewczęta są znacznie mniej świadome swoich obowiązków niż francuskie. – Zatrzymał się tuż przed nią, czekając na odpowiedź.
Linnea uniosła głowę, zdecydowana za wszelką cenę ukryć lęk i okazać dumę.
– Objaśniła mi wszystko, co trzeba.
– Aha. – Powiódł oczyma po jej twarzy. – To dobrze. Zatem zaczynajmy.
Linnea stała bez ruchu. Miała ochotę zamknąć oczy odcinając się od tego, co miało nastąpić, lecz równocześnie nie chciała pierwsza odwrócić wzroku.
Kiedy przez dłuższą chwilę i on pozostał nieruchomy, poczuła, jak strużka potu spływa jej pomiędzy piersiami.
– No? – odezwał się wreszcie, – Zaczynaj, żono. Spełnij swój obowiązek wobec męża.
Obowiązek? Od czego miała zacząć? Co miała zrobić? Była przekonana, że jej obowiązkiem jest okazać uległość, ale… ale widocznie musiała być w błędzie. Zwilżyła nerwowo usta, gorączkowo szukając w myślach wyjścia z sytuacji, Znalazła je. stwierdziwszy, że ten drobny ruch przyciągnął jego uwagę.
„Pocałuj go. Zacznij od pocałunku”.
Uniosła się na palcach, pochyliła lekko do przodu i próbowała go Pocałować. Był jednak za wysoki, a nie pochylił się, jak oczekiwała.
Nagłe rozgniewana jego grą, Linnea wyciągnęła rękę i obejmując go za szyję zmusiła do pochylenia głowy.
Przycisnęła wargi do jego ust; prawie natychmiast objął ją w pasie przyciągnął do siebie, tak że czuła każdą wypukłość jego ciała. Poczuła też, jak jego usta rozciągają się w uśmiechu, a cały zaczyna się podejrzanie trząść.
Śmiał się z niej!
Szarpnęła się jakby ją coś ugryzło. Chciała się od niego odsunąć, ale jej na to nie pozwolił.
– No, no, widzę, że się starasz. Zastanów się jednak, żono, Byłoby nam znacznie wygodniej, gdybyśmy najpierw zdjęli ubrania. Czyżby babka zapomniała ci powiedzieć, że od tego się zwykle zaczyna?
Kiedy ją puścił, cofnęła się z twarzą poczerwieniałą ze wstydu Wiedziała, że sobie z niej żartuje, i tym bardziej złościła ją myśl, że musiała mu się wydać strasznie niemądra.
– Może powinienem ci wyjaśnić pewne rzeczy, Beatrix, żeby nie było między nami nieporozumień. Chodź. – Gestem kazał jej podejść do jednego z ciężkich krzeseł w pobliżu okna. Usiadł wyciągając swobodnie nogi, z łokciami opartymi na poręczach i dłońmi splecionymi luźno na brzuchu. – Wymagam od ciebie tylko trzech rzeczy. – Uniósł do góry jeden palec – Po pierwsze, musisz osobiście dbać o moje ubrania. Naprawiać je, pilnować, by były czyste, i utrzymywać w należytym porządku. – Wyprostował drugi palec. – Po drugie. Ty i tylko ty będziesz przygotowywać dla mnie kąpiel. Zadbasz, by postawiono tu przy ogniu odpowiednio dużą balię i dostarczono dobrego mydła. Po trzecie… – Wyraz jego twarzy raptownie się zmienił. – Po trzecie, będziesz dzielić ze mną łoże… czy jakiekolwiek inne miejsca, w których będę cię brał… chętnie i często. Wymagam tylko tych trzech rzeczy, poza tym, że masz być zawsze czysta i miło pachnieć. Czy jesteś w stanie spełnić moje wymagania? Chętnie? – dodał, przeszywając ją twardym jak granit spojrzeniem.
Babka ostrzegała ją, że niektórzy mężczyźni chcą, by kobieta była chętna. Wyglądało na to. że właśnie taki los czekał Linneę. Musiała udawać, przekonująco udawać, że pragnie tego wszystkiego, co będzie z nią robił.
Powinna być zadowolona, że nie będzie dla niej okrutny. A jednak to czego od niej wymagał, przerażało ją jeszcze bardziej niż groźba przemocy. Zadrżała. Jedynie myśl, że poświęca się dla ukochanej siostry i dla reszty rodziny, dała jej siłę, która pozwoliła udzielić mu odpowiedzi.
– Tak – powiedziała, bez powodzenia starając się panować nad drżeniem głosu.
Obserwował ją bez słowa przez dłuższą chwilę, po czym wyciągnął się na krześle jeszcze wygodniej.
– To dobrze. Nie szkodzi, że nie umiesz nic poza całowaniem. Nauczysz się reszty w swoim czasie. – Wyciągając nogi daleko przed siebie, kazał jej się zbliżyć. – Stań przede mną, żono, żebym mógł rozpocząć pierwszą lekcję.
Jeszcze żadna droga w życia nie wydała się Linnei tak trudna, jak tych kilka kroków przez lordowską komnatę. Z początku bała się, że w ogóle nie zdoła ich pokonać. Przypomniała sobie rannego Maynarda cierpiącego dla rodziny; myśl o nim dodała jej odwagi. Zrobiła siedem kroków i zatrzymała się tuż poza zasięgiem Axtona.
Uniósł kącik ust w kpiącym uśmieszku.
– Bliżej, żono. Podejdź bliżej.
Zrobiła jeszcze jeden mały krok. Znalazła się przy jego wielkich stopach.
– Mam ci zdjąć buty? – spytała, zdecydowana trzymać się jak najdalej tak długo, jak tylko to będzie możliwe. Zdawała sobie sprawę z beznadziejności swych zabiegów, bo to, co ją czekało, było nieuniknione, jednak nie mogła się przemóc.
– Skoro od tego chcesz zacząć, dobrze. Zdejmij mi buty, a potem ja zdejmę coś z ciebie… powiedzmy suknię. – Podniósł jedną brew, jakby zadawał pytanie. Ale wiedziała, że nie oczekuje od niej odpowiedzi. On się po prostu nad nią znęcał. A ona musiała to wytrzymać. – W ten sposób będziemy się nawzajem rozbierać, dopóki oboje nie wstaniemy nadzy. Wówczas przejdziemy do następnej lekcji.
Linnea uklękła na podłodze. Nienawidziła go w tej chwili bardziej niż kogokolwiek w całym swym życiu. Ale też jeszcze nigdy nikogo się nie bała tak jak jego. Następna lekcja. Bała się pomyśleć, czego będzie ją uczył.
Trzęsącymi się rękoma chwyciła obcas jednego z ciężkich brązowych butów. Szarpnęła mocno, nie przejmując się wcale odczuciami męża. Chciała mieć tę czynność jak najszybciej za sobą, żeby móc się od niego odsunąć.
Kiedy zdjęła obydwa buty, pomachał stopami.
– Pończochy, żono. Zdejmij także pończochy.
Miała ochotę go opluć, ale się powstrzymała. Posłusznie ściągnęła mu z nóg pończochy. Widok jego obnażonych łydek i kostek, silnie umięśnionych; pokrytych ciemnymi włosami, wzbudził w niej mieszane uczucia. Ogarnęła ją grzeszna ciekawość. Ciekawość dotycząca mężczyzn w ogóle. Byli obficiej porośnięci włosami niż kobiety. Czy to znaczyło, że miał włosy… wszędzie? Ostatnia myśl zabarwiła jej policzki gorącym rumieńcem.
– Teraz moja kolej – oznajmił. Pochylił się i biorąc ją za ramiona zmusił do wstania z kolan. Następnie sam również podniósł się z krzesła, bez ostrzeżenia ją uniósł i jakby była lekka niczym piórko, ustawił na krześle Trzymając ją w pasie przyglądał jej się, tyle że teraz nie z góry, lecz z dołu. – Teraz moja kolej – powtórzył, nie zważając na jej zakłopotanie. Przeniósł wzrok z twarzy żony na piersi.
Całe ciało Linnei pod ciężką suknią zesztywniało w pełnym napięcia oczekiwaniu tego, co miało nastąpić. Chciała mu się wyrwać, ale ucieczka nie była możliwa.
– Najpierw zdejmę ten pasek – mówił odpinając broszkę przytrzymującą jedwabne sznury wokół jej bioder. – Teraz suknia. – Nie spuszczał wzroku z jej twarzy, po omacku rozplątując sznurówki z boków stanika. Musiał wyczuć jej drżenie, bo zawahał się na moment. – Powiedziałaś, że będziesz chętna – przypomniał. – Czyżbyś się rozmyśliła?
Linnea zacisnęła zęby. Za nic nie mogła okazać tchórzostwa.
– Nie rozmyśliłam się, tylko… – Odwróciła głowę speszona jego przenikliwym spojrzeniem.
– Tylko jesteś niedoświadczona i przestraszona – podsunął.
Nie odpowiedziała.
– Zastanawiam się – rzekł po chwili milczenia – na ile rzeczywiście będziesz chętna. – Zaczął przesuwać rękami wzdłuż jej boków, w dół i w górę; czuła jego palący dotyk nawet przez grubą tkaninę sukni, nadał okrywającej jej ciało. – Przeczuwam, że zamierzasz leżeć pode mną jak kłoda, nie wzbraniając się, ale i nie współdziałając w żaden sposób. Taka postawa wcale nie wskazuje na twoje chęci. Pozwól więc, że ci wytłumaczę, czego od ciebie oczekuję.
Chwyciwszy za dolny brzeg zaczął ściągać z niej suknię, obnażając stopniowo kolana, uda, biodra, brzuch i piersi, okryte już tylko niemal przezroczystą koszulą. Zdjął z niej suknię przez głowę, odrzucił niedbale na podłogę i z powrotem ułożył dłonie na jej ciele.
Linnea bała się, że zemdleje. Kiedy zaczaj delikatnie gładzić ja po biodrach i udach, potem przenosząc ręce ku piersiom, zatrzęsła się, jakby ją owiał lodowaty podmuch.
– Bez wątpienia będziesz mi się opierać. To zrozumiałe u córki Edgara de Valcourta. Ale teraz jesteś de la Mansc, czy się to komu podoba, czy nie. I zdobędę cię, Beatrix de la Manse. Złamię twój opór, obudzę w tobie żądzę, której możesz nienawidzić, Ale będziesz chętna. Sprawię, że będziesz się upajać własną żądzą.
Obejmując dłońmi jej pośladki przyciągnął ją do siebie gwałtownie; brzuch dziewczyny przylgnął do jego szerokiej klatki piersiowej. Wtulił twarz w miękkie wgłębienie pomiędzy piersiami.
– Nie! – jęknęła, chwytając go za ramiona i próbując od siebie odepchnąć. Jej rozpaczliwą obrona skłoniła go jedynie do wzmocnienia uścisku.
– Nie ruszaj się, słodka żono – polecił, nie odrywając twarzy od jej piersi.
– Ale to… to nie… nie uchodzi – zaprotestowała.
– Wszystko uchodzi pomiędzy mężem i żoną. Powiedz mi prawdę, moja śliczna. Podoba ci się?
Pogładził ją otwartą dłonią po pośladku. Linnea wzdrygnęła się Zawstydzona.
– A może to cię bardziej podnieci. – Zaczął całować jej piersi, zwilżając językiem miejsca, gdzie przez cieniutki materiał koszuli prześwitywały różowe brodawki. Znów próbowała się wyrwać, równie bezskutecznie jak wcześniej. Kiedy chwycił zębami stwardniałą brodawkę i nagryzając lekko wciągnął do ust, nie umiała powstrzymać okrzyku. Cały czas nie przestawał gładzić jej pośladków, podczas gdy jego usta ani na chwilę nie traciły kontaktu z piersiami. Początkowy strach i gniew zamienił się w całkiem inne, niepokojące odczucie. Co on z nią robił? Nie wiedziała… a właściwie wiedziała. Było tak jak podczas ślubnego pocałunku, kiedy jego język obudził w niej ukrytą, przewrotną naturę. Znowu to robił… a ona mu pozwalała.
Z największym wysiłkiem udało jej się mu wyrwać. Zachwiała się do tyłu, ale zdążył ją pochwycić, nim upadla. Trzymał ją na rękach; cienka koszula zsunęła się odsłaniając całkowicie nogi i najintymniejsze części jej ciała.
Tyle, że poza Axtonem nikt nie mógł jej widzieć. Położył ją czarnej futrzanej narzucie zaścielającej łoże. Stojąc nad nią zerwał z siebie najpierw tunikę, następnie resztę ubrania. Linnea wiedziała, że byłoby głupota odmawiać mu czegokolwiek, bo i tak było oczywiste, że weźmie wszystko, czego zapragnie.
Starała się zachowywać spokój, kiedy się rozbierał, ale widok jego szerokiej piersi i potężnych barków zrobił na niej zbył wielkie wrażenie. Strwożona cofnęła się aż do wezgłowia łóżka i usiadła skulona, obejmując ramionami podciągnięte pod brodę kolana. Zacisnęła powieki nie czekając, aż będzie zupełnie nagi. Nie chciała widzieć.
W ciszy rozległ się chichot, a potem drżenie lóżka zdradziło, że na nim usiadł.
– Tego trzeba się pozbyć. – Szarpnął lekko za jej koszulę. Nie otwierając oczu pozwoliła, by zdjął z niej ostatnią część odzienia.
Dopiero czując dotyk jego palców, kiedy unosił jej włosy rozsypując je na jej nagie ramiona, odważyła się unieść powieki.
– Nie mam ci za złe tych dziewiczych lęków – powiedział cicho, zaskakując ją poważnym wyrazem twarzy. Oddzielił jeden długi złocisty kosmyk i nawinął sobie na palce. – Ale nie pozwolę, by moja żona sprzyjała moim wrogom. Będziesz moja, Beatrix, zmuszę cię do posłuszeństwa… jeśli będę musiał. Nie próbuj mi się przeciwstawiać – ostrzegł. – Bo nie spodobają ci się konsekwencje. A teraz – dodał lżejszym tonem, pociągając delikatnie za pasemko włosów – nauczę cię przyjemności łoża.
Postanowiła się poddać bez walki, kiedy chwycił ją za kostki nóg i wolno przyciągnął do siebie. Gęste niedźwiedzie futro narzuty niepokojąco łaskotało jej nagą skórę. Przekręciła się na bok, zawstydzona swoją nagością pod jego uważnym wzrokiem. Przetoczył ją z powrotem na plecy, a potem zawisł nad nią wsparty na kolanach i łokciach.
– Za pierwszym razem będzie bolało – uprzedził rozsuwając jej nogi. – Ale uporamy się z tym szybko, żebyś już wkrótce mogła odnaleźć rozkosz. – Mówiąc to przysiadł na piętach i wodził dłońmi po jej udach, biodrach i brzuchu. Linneą targały sprzeczne uczucia: była wściekła i przerażona, a równocześnie musiała przyznać, że w jego dotyku jest coś… zaskakującego. Głaskał ją tak, jak się głaszcze wystraszonego kota lub źrebaka, którego chce się uspokoić.
Ośmieliła się na niego spojrzeć: na wyraziste rysy twarzy, niewiarygodnie szeroką pierś z ciemnym owłosieniem, na brzuch pocięty bruzdami twardych mięśni. W końcu z niedowierzaniem zatrzymała wzrok na potężnym organie sterczącym spomiędzy jego nóg. Babka ostrzegała ją, że ta część męskiego ciała może się powiększać. Ale żeby aż tak? Nie mogła wyjść ze zdumienia.
Nim zdołała zaprotestować, wsunął rękę między jej uda, w miejsce, gdzie według słów babki miał umieścić penisa. Poruszył palcami, a Linnea poczuła, jakby gdzieś w środku niej długo tłumiony żar nagle wybuchnął płomieniem.
– Nie! Przestań! – Próbowała zewrzeć nogi, ale bez trudu udaremnił jej wysiłki. Próbowała się cofnąć ku wezgłowiu lóżka, ale jedną ręką umieszczoną na jej biodrze przytrzymał ją w miejscu.
– Pierwszy raz zrobię to szybko – powiedział, znów układając się nad nią. – Zaraz będzie po wszystkim. A potem…
Linnea nie usłyszała jego dalszych słów, bo ta jego wielka część opadła na jej brzuch niczym rozżarzona kłoda drewna na palenisko. Cofnął się nieco, a zaraz potem poczuła mocny ucisk tam, gdzie wcześniej tkwiły jego palce.
– Poczekaj… Nie! – zaczęła, ale przerażenie nie pozwoliło jej myśleć o niczym poza ucieczką. – Ty źle…
– Dobrze wiem, co robię – przerwał jej chrapliwie; powstrzymując ją przed wyjawieniem prawdy o sobie. I wsunął się w nią cały.
Zrobił to szybko, tak jak uprzedzał. Mimo to bolało. Rozdzierało ją, krwawiło i paliło żywym ogniem, ale postanowiła nie wydać z siebie nawet jęku. Musiała za wszelką cenę zachować resztki dumy, jakie jej jeszcze pozostały. Nieliczne łzy spłynęły bezgłośnie, ginąc w jej włosach i czarnym niedźwiedzim futrze.
Kiedy z trudem odzyskała panowanie nad sobą. zaczął się poruszać w równomiernym rytmie. Każdemu zagłębieniu się w nią towarzyszył dotkliwy ból; wysuwając się z niej dawał jej krótkotrwałe wytchnienie.
Kiedy wreszcie spojrzał jej w oczy, Linnea odwróciła głowę zaciskając zęby. Powiedziała sobie, że jakoś to przetrzyma. Wytrwa.
W miarę jak jego ruchy stawały się szybsze, a oddech bardziej wytężony, Linnea stwierdziła z ulgą, że ból zaczyna ustępować. Wysunął się z niej prawie całkiem, a potem wszedł w nią znacznie wolniej niż poprzednio.
– Och – westchnęła bezwiednie, po czym natychmiast speszona zacisnęła usta. A kiedy jeszcze raz zrobił to samo, nie czuła się już tak jakby ją nadziewano na rozżarzony pal – bardziej przypominało to dotyk mokrego, śliskiego aksamitu.
– Święty Judo – szepnęła, gdy wstrząsnął nią nieoczekiwanie przyjemny dreszcz.
Axton znów powoli się w niej zanurzył.
– Czy to święty Juda odpowiada na twoje modlitwy, żono? Czy raczej twój mąż?
Znowu przyspieszył rytm; Linnea poddała mu się odpowiadając kołysaniem bioder. A kiedy zaczął się w nią wbijać z dziką gwałtownością, nie mogła powstrzymać głośnych westchnień.
Nagle zastygł w bezruchu jak porażony; czuła drżenie jego napiętych ud i nagłe zesztywnienie ramion pod jej palcami.
Jak to się stało, że obejmowała go z całych sił?
Wstrząsnął się raz, drugi, trzeci. A potem opadł na nią całym ciałem i zlany potem dyszał ciężko.
Linnea nie wiedziała, co robić. Zdjęła dłonie z jego nagle zwiotczałych ramion. lecz to w niczym nie zmniejszyło ogarniającego ją uczucia dziwnego niepokoju.
Pobudził ją… czy raczej pobudził w niej tę grzeszną naturę, którą tak bardzo chciała w sobie zwalczyć. Było jasne, że skończył, i nie kłamał mówiąc jak będzie. A jednak teraz, kiedy przygniatał ją swym masywnym ciałem, miała przedziwne wrażenie, jakby zaczął coś, co nie zostało dokończone. Ale on najwyraźniej skończył.
Zatem co miało nastąpić dalej?
Jego oddech wracał do normy, więc pomyślała, że usnął. Poruszyła się, próbując się spod niego wydostać. Ocknął się natychmiast i wsparty na łokciu popatrzył na nią z góry.
– Cóż, żono. Najgorsze mamy za sobą.
Linnea nie mogła uciec wzrokiem przed jego spojrzeniem. To, że leżeli spleceni ze sobą, a ta najbardziej męska część jego ciała wciąż w niej pozostawała, wydawało jej się czymś niewiarygodnie krępującym. Do tego jeszcze musiała patrzeć mu w oczy, co było wręcz nie do zniesienia. Jak mogła mieć nadzieję zachowania przed nim tajemnicy? Przecież mógł wyczytać prawdę z samych jej oczu.
Opuściła powieki. Chciała odwrócić głowę, ale zdążył ją chwycić za podbródek.
– Patrz na mnie – zażądał. W jego głosie nie było rozbawienia ani nawet łagodności.
Linnea usłuchała od razu, bo wyczuła w jego tonie gniew, choć nie rozumiała, co go wywołało. Czyż nie zrobiła wszystkiego, czego od niej wymagał? Ale patrzył na nią twardo, zmrużonymi oczyma; był wyraźnie napięły.
– Nie będziesz się ode mnie odwracać, Beatrix, ani mnie odrzucać. Twoja rodzina odcięła mnie i moich bliskich od tego, co do nas należało, na osiemnaście długich lat. Ale wszystko się zmieniło i teraz Maidenstone należy do mnie. Nie pozwolę się odrzucić ani twemu ojcu, ani tobie. Otrzymam zadośćuczynienie od ciebie, żono, tu w tym łożu…
Po tych słowach rozsunął jej nogi i wsunął się w nią głębiej. Znów był twardy, a choć tym razem Linnea nie czuła bólu, była jeszcze bardziej wystraszona niż poprzednio. Był zły. Robił to, by ją ukarać za winę ojca. Wprawdzie niewiele wiedziała o małżeńskim pożyciu, ale była przekonana, że nie powinno mieć nic wspólnego z wymierzaniem kary.
– Nie! Nie możesz… Przestań! – Próbowała się wyrwać, ale jej się nie udawało, więc zaczęła go bić po ramionach, barkach, a wreszcie po głowie.
Ale on był jak kamienny posąg, nieczuły na jej ciosy. Wprawiło ją to w jeszcze większą rozpacz. Wcześniej przynajmniej nie starał się być okrutny. Ale teraz…
Trafiła go pięścią w ucho. Odepchnął jej rękę tak, że uderzyła się boleśnie o wezgłowie lóżka, co przypomniało jej o ukrytym sztylecie.
Sztylet!
Wszedł w ten sam rytm co poprzednio, lecz Linnea była zbyt podenerwowana, by oczekiwać przyjemności. Chciał zranić jej uczucia. To wszystko zmieniało.
Wsunęła palce pomiędzy drewnianą ramę łóżka a materac, gorączkowo poszukując ukrytej broni. Mogła go unicestwić. Znajdzie sztylet i powstrzyma go.
Namacała chłodny metal ostrza i kościaną rękojeść. Chwyciła sztylet lewą ręką i uderzyła na oślep. Gotowa była na wszystko, byle go powstrzymać!
– Chryste! – Szarpnął się, ledwie ostrze go dotknęło. Jednak nim Linnea zdążyła powtórzyć cios, złapana bezlitosnym uściskiem musiała opuścić uzbrojoną dłoń. – Ty suko! – Patrzył na nią z morderczą złością.
Linnea była pewna, że przyjdzie jej umrzeć. Axton zabije ją za to, co zrobiła. Bała się tylko, że najpierw każe jej cierpieć. Ten łotr bez serca z pewnością każe jej cierpieć długo i straszliwie za to, że ośmieliła mu się przeciwstawić.
Próbowała odpowiedzieć mu równie zabójczym spojrzeniem, ale kłucie łez pod powiekami zwiastowało jej całkowitą porażkę. Choć starała się je powstrzymać, napływały nieubłaganie.
– Łzy na mnie nie działają – warknął. – Nie uratują cię przed karą tak samo, jak twój nędzny oręż.
– To twój oręż jest nędzny – powiedziała, nie dbając o to, że może go jeszcze bardziej rozzłościć. Odczuwała przemożną potrzebę, żeby mu zaprzeczyć. I tak była już zgubiona.
– Mój oręż? Nędzny?
Był tak zaskoczony, że Linnea posunęła się dalej.
– Owszem. Nędzny. A ty jesteś głupcem, bo zostawiłeś go tam, gdzie go mogłam znaleźć.
Patrzył na nią z niedowierzaniem. Nagle, bez uprzedzenia i bez jakiegokolwiek zrozumiałego dla niej powodu, zaczął się śmiać. Z początku chichotał, a potem ryknął śmiechem, od którego aż zatrzęsło się łóżko.
– Nędzny oręż – powtarzał między kolejnymi wybuchami nieopanowanej wesołości. – Nędzny oręż!
Czyżby oszalał? Czy mężczyzna mógł być aż tak przewrotny? Linnea patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma; nic nie rozumiała, ale cieszyła się w duchu, że nie zamierza jej udusić… przynajmniej nie od razu.
Kiedy się wreszcie uspokoił, niewiele się między nimi zmieniło. Nadal leżał na niej, przygniatając ją do łoża swą wagą i siłą. Wciąż ściskał ją za rękę, w której trzymała sztylet. Jedyną różnicę stanowiła smużka ciemnoczerwonej krwi spływająca po jego prawym ramieniu do łokcia.
– Co teraz zrobisz? – zapytała Linnea nic mogąc dłużej znieść napięcia.
– Teraz? Teraz sprawdzimy, ile może zdziałać mój nędzny oręż.
Linnea zadrżała. O, święty Judo, jeszcze nigdy nie była w tak beznadziejnym położeniu.
Zsunął się z niej, ani na moment nie wypuszczając jej nadgarstka, i ułożywszy się na plecach wciągnął ją na siebie. Siedziała na nim okrakiem; jego pobudzona męskość leżała w gotowości pomiędzy nimi.
– Wejdź na mnie – zażądał. Przyciągnął jej dłoń do ust i pocałował najpierw przegub, potem palce oplatające kościaną rękojeść sztyletu. Cały czas nie przestawał patrzeć jej w oczy. – Zrób co każę, żono. Niech mój nędzny oręż da ci przyjemność.
Linnea pomyślała, że ma do czynienia z szaleńcem. Doznała olśnienia, kiedy dotknął swego penisa. Jego nędzny oręż? A więc to miał na myśli?
Znów zaczął się śmiać. Uniósł ją lekko, na tyle, by się w nią wsunąć.
– Jeśli jest nędzny, to tylko dlatego, że od dawną nie był używany. Ale ty to zmienisz, żono.
Nie mówiąc nic więcej, chwycił ją w pasie i wolno docisnął do siebie. Następnie znów zaczął całować jej rękę, przyciągając sztylet niebezpiecznie blisko swojej szyi, na której widać było wyraźnie pulsującą tętnicę.
Linnea zastanawiała się, czy mogłaby go zabić. Czy potrafiłaby działać na tyle szybko? Czy miałaby odwagę spróbować?
Poruszał się w niej, w górę i w dół, w powolnym kołyszącym rytmie, który mącił jej myśli tak, że nie była w stanie już myśleć o morderstwie. Zagłębiając w niej na całą długość swój męski oręż, ustami i językiem kreślił erotyczne wzory na jej dłoni. Przez cały czas jego oczy pieściły resztę jej ciała: piersi, brzuch, twarz.
Na wpół okryci płaszczem jej rozpuszczonych włosów, uczestniczyli w niebezpiecznej grze. Każde z nich dysponowało bronią, ale to nie ból czy strach sprawiał, że Linnea była bliska całkowitego poddania. Brał we władanie jej ciało, ale nie okazywał już gniewu, tylko jakby poddawał ją próbie. To ona była górą. Ona go dosiadała i ona trzymała nóź przy jego szyi.
I choć wiedziała, że układ sił może się zmienić w każdej chwili, jej położenie nie było tak do końca nieprzyjemne. Przeciwnie, ogień rozchodzący się od miejsca zespolenia ich ciał ogarniał ją gorącą falą, większą z każdym ruchem. Unosząc się i opadając na niego coraz szybciej, uświadomiła sobie, że jest w stanie kontrolować natężenie tego cudownego, nie znanego jej dotąd odczucia.
Do czasu gdy puścił jej uzbrojoną dłoń i obiema rękami chwycił ją za biodru, zdążyła zapomnieć o sztylecie. Wygięła się w łuk, wprawiona w rytm dzikiego galopu, dopóki nie poczuła, jakby coś w niej pękło. Coś wybuchło i pulsowało, a ona mogła tylko krzyczeć obezwładniona rozkoszą.
A on nie przestawał; wbijał się w nią raz po raz, aż rozkosz stała się bliska bólu, wreszcie z gardłowym jękiem znieruchomiał na moment, po czym wstrząsnął lędźwiami wypełniając ją morzem gorącej lawy.
Linnea bez tchu upadła na niego. Czuła szaleńcze bicie jego serca, słyszała wytężony oddech. Ale do jej świadomości docierał tylko on. Tylko on dla niej istniał w tej chwili.
Czuła jego rękę, zsuwającą ją na posłanie. Leżeli zwróceni do siebie twarzami, ich nogi i brzuchy nadal się stykały. Czuła leciutki podmuch jego oddechu na swej nagiej skórze, w nozdrzach miała ostry zapach fizycznej miłości.
Nie wiedziała, że wypuściła z dłoni sztylet. Nie słyszała głuchego uderzenia metalu i kościanej rękojeści o drewnianą podłogę. Nie zauważyła, że świece się wypaliły i komnatę okryła aksamitna ciemność.
I gdy zamykała oczy, oddając wyczerpane spełnieniem ciało w objęcia snu, z pewnością nie dostrzegła burzy uczuć malującej się na twarzy jej świeżo poślubionego męża.