Wlókł ją za sobą po schodach, przez salę i dziedziniec zamkowy. Lubił, kiedy wszyscy widzieli, ze są razem, ale teraz zdecydowanie przesadził. Dla Linnei było to koszmarne przeżycie.
Na nic się zdały jej protesty, próby wyswobodzenia, bezładna szamotanina. Niczym krnąbrne dziecko była wleczona do spichlerza ku uciesze ciekawskich. Po drodze Axton chwycił pochodnię i odpalił od ognia, na którym stał kocioł z bielizną. W końcu wepchnął Linneę do spichlerza i zamknął drzwi
– Znajdź go!
Wylądowała na stercie płóciennych worków. W powietrze wzbił się potężny obłok białego pyłu.
– Masz go znaleźć! – zagrzmiał jeszcze raz. Zbliżył się do niej, trzymając pochodnię tak wysoko, ze wąskie pomieszczenie wydawało się drżeć w migocącym świetle. – I go znajdziesz! Nie wyjdziesz stąd. dopóki znowu me będziesz go mieć na sobie. Przysięgam, wcześniej stąd nie wyjdziesz! Doprowadził ją niemal do szaleństwa.
Chociaż w tej chwili wydawał się wcielonym diabłem, upiorem przepełnionym żądzą zemsty, niezdolnym do okazania choćby cienia litości Linnea na to me zważała, światło migotało, dając czerwonawy poblask, w pomieszczeniu tworzyły sie cienie o niepokojących kształtach lecz ona dostrzegała jedynie swego prześladowcę. Z okrzykiem bólu, złości i bezbrzeżnego rozczarowania natarła na niego.
Cios który mu wymierzyła, był jak uderzenie w kamienna ścianę. Axton nawet się me poruszył. Ale że niespodziewany atak go zaskoczył, upuścił pochodnię. Posypały się iskry, lecz Linnea nie zwracała na to uwagi. Jej celem był Axton. Axton i jego znienawidzone maniery, przyprawiające ją o ból i łzy.
Uderzyła go pięściami w brzuch, chociaż kosztowało ją to wiele wysiłku i chyba ona przede wszystkim to odczuła. Ale nic nie było w stanie jej powstrzymać. Nie przestawała okładać go pięściami, dopóki nie uwięził jej w niedźwiedzim uścisku.
– Przestań. Do diabła, Linneo, mówię ci, przestań!
Nie zaniechała jednak walki, aż zupełnie opadła z sił i nie była już w stanie mu się przeciwstawiać.
Mocno przyciskał ją do siebie. Jakimś cudem udało mu się zdławić nogą ogień, zanim zajął się któryś z worków. Stali teraz w ciemności, ciasno spleceni w czymś, co z pewnością nie było prawdziwym uściskiem.
Po policzkach płynęły jej łzy bezsilnej wściekłości. A przecież obiecywała sobie, że już nigdy nie będzie płakać z jego powodu. No, ale płacz w chwili wściekłości to coś zupełnie innego.
Próbowała się wyrwać, ponieważ tkwienie w jego ramionach wydawało się najgorszą rzeczą, jaką mogła teraz zrobić. Lecz trzymał ją mocno.
– Jeśli chcesz mieć ten przeklęty łańcuszek, puść mnie – powiedziała z nosem wciśniętym w gładkie sukno jego tuniki.
Zmienił pozycję; ogarnęło ją przerażenie. Był pobudzony! Co gorsza, w tej samej chwili i ona poczuła przypływ podniecenia.
Nie! Nie – krzyczała w myślach. Podjęte jeszcze jedną próbę uwolnienia. Ku jej zaskoczeniu i uldze, tym razem ją puścił.
Cofnęła się kilka kroków, dopóki nie oparła się o ścianę worków z mąką. Walcząc o złapanie tchu niepewnie spojrzała na Axtona. On też się w nią wpatrywał, a chociaż ich postacie tonęły w mroku, wyczuła jakąś zmianę w jego nastroju.
– W takim razie idź i go znajdź – ponaglił ją głosem nie wyrażającym żadnych emocji.
Nic nie mówiąc, odepchnęła się od ściany worków z mąką i wycofała w głąb spichlerza. Cisnęła łańcuszek na ziemie, idąc właśnie w tym kierunku, i chociaż zorientowanie się w terenie zajęło jej teraz trochę czasu, odnalazła prezent bez większego trudu. Odwróciła się do Axtona.
– Masz. – Rzuciła mu łańcuszek.
Uderzył go w klatkę piersiową, po czym spadł na zakurzoną podłogę do jego stóp. – Skoro nie jesteśmy już małżeństwem… przynajmniej nie w obliczu Kościoła… weź sobie z powrotem ten swój okropny prezent – Ośmielona jego milczeniem, dodała: – Nie cierpiałam go.
Bez słowa pochylił się i podniósł łańcuszek. Nawet w ciemności Linnea zauważyła błysk złota i krwistoczerwonych kamieni; ich migotanie było jak wymyślna tortura. To nieprawda, że tak zupełnie ich nie znosiła.
Axton przez chwilę bawił się łańcuszkiem, po czym zbliżył się do dziewczyny. Tym razem się nie cofnęła. Kiedy dzieliło ich już tylko kilka cali, zatrzymał się i uniósł łańcuszek.
– Nie cierpiałaś go – powiedział, dobitnie akcentując słowa. – Załóżmy, że to prawda. Jednakże spełnił swe zadanie. Zobaczymy, czy tak samo podziała na twoją siostrę.
Chyba nawet uderzenie w twarz nie sprawiłoby jej większego bólu niż te słowa. Oniemiała, cofnęła się o krok, bezwiednie wzdychając i nie zdając sobie sprawy, że ma ból wypisany na twarzy.
Lecz Axton zobaczył, jak wielkie wrażenie wywarły na niej jego słowa. Dostrzegł wyraz jej twarzy i głęboko się zawstydził. Święty Judo, czy nigdy nie skończy się to szaleństwo między nimi?
Nie będąc w stanie wytrzymać napięcia, odwrócił się i ruszył do drzwi – Z każdym krokiem czuł się coraz większym tchórzem. W obliczu jej odwagi i bólu zachował się jak najpodlejszy z łotrów.
Na dziedzińcu napotkał zaciekawiony wzrok wszystkich obecnych. Wystarczyło jedno piorunujące spojrzenie, by natychmiast powrócili do swych zajęć. Cisza wyprzedzała go niczym fala, kiedy szedł do wielkiej Wiedział jednak, że za chwilę znów zacznie się zgiełk. Został ośmieszony przez kobietę, po której nigdy by się tego nie spodziewał, przez najmniej znaczącą osobę spośród członków rodziny wroga. Przez młodszą siostrę!
Zacisnął w pięść dłoń w której trzymał łańcuszek, tak mocno ze kamienie wbiły mu się w skórę. Niech będzie przeklęta! Niech ją pochłonie ogień piekielny!
Jak burza wpadł do wielkiej sali i popędził ku schodom. Wbiegł na nie przeskakując po trzy stopnie. Trzasnął drzwiami lordowskiej komnaty, a zauważywszy loże, rzucił sie ku niemu, zamierzając roztrzaskać je na kawałki.
Powstrzymał go łańcuszek, który trzymał w ręku. Jak sztorm, który nagle ucichł, Axton stanął tuż przed celem swego ataku i spojrzał na misterny wyrób. To prawda, dał jej go z myślą, że stanowić będzie rodzaj tortury. Czy może wiec być zły, że nie lubiła go nosić? Przecież chciał, żeby go nienawidziła.
Odwrócił się z jękiem. Z początku chciał, żeby nienawidziła łańcuszka, ale musiała mu się poddać… podobnie jak swojemu mężowi. Lecz zbyt szybko zrezygnował z zemsty. Chciał, żeby go pragnęła, tyle że tak się nie stało. To wszystko było jedynie spiskiem, podstępem.
Cóż więc powinien teraz począć?
Wiedział, że musi stawić czoło Eustachemu de Montford, a także pojąć za żonę prawdziwą Beatrix. Ta część planu była prosta i nie miał wątpliwości, że zakończy się powodzeniem, chociaż był poirytowany tym, że jeszcze raz musi zdobywać to, co już prawnie należało do Niego.
Ale co z Linneą? Co ma z nią zrobić? To było pytanie, na które me znał jeszcze odpowiedzi, i obawiał sie, że nigdy jej me znajdzie.
Linnea pragnęła uciec z tego przeklętego więzienia. Wyjścia nie zagradzały jej żadne drzwi. Na jej drodze nie stał żaden strażnik. Przypuszczalnie mogła nawet uciec z zamku. Wystarczyło tylko wyjść i zniknąć w lesie, by potem nigdy już nigdy nie wymówić ani nie usłyszeć nazwy zamku Maidenstone czy nazwiska jego władcy, Axtona de la Manse.
Gdybym tylko mogła to zrobić, pomyślała Linnea. Ale jak mogła zostawić swoją siostrę? A poza rym, dokąd miałaby się udać? Co potem robić?
Przez dłuższy czas pozostała w spichlerzu. Musiała dojść do siebie i postanowić, co ma czynić po wyjściu z tego mrocznego pomieszczenia. Z najwyższym trudem udało jej się uspokoić oddech, po chwili również serce zaczęło bić spokojniej. Walczyła ze łzami cisnącymi sie do oczu, lecz ta batalia okazała się trudniejsza do wygrania. Obiecywała sobie, że już nigdy nie będzie płakać z jego powodu.
Ale wystarczyło, że przypomniała sobie jakieś czułe słowo albo chwilę wyjątkowego uniesienia i wzruszenia, by znów zbierało jej się na płacz. Jakaś ty głupia, skarciła się w myślach, lecz la świadomość nie dała jej pocieszenia.
Kiedy w końcu ruszyła do drzwi, postanowiła poszukać ojca. Był jej jedynym sprzymierzeńcem, chociaż matka Axtona… Linnea gwałtownie zaczerpnęła tchu. Nie mogła liczyć na to, że zrozumie lady Mildred lepiej niż jej syna. Była zdecydowana wyjść ze spichlerza dumnie wyprostowana, z uniesioną głową, by zachować godność. W pobliżu drzwi kopnęła coś małego twardego. To coś odbiło się o ścianę i spadło tuż za drzwiami. Niewielki lśniący klejnot. Linnea wpatrywała się weń, przerażona i zafascynowana zarazem. Był to jeden z rubinów, klejnotów zdobiących łańcuszek. Musiał się urwać, kiedy cisnęła tym okropieństwem w Axtona.
Ale przecież ten prezent nie był taki znów okropny, mówił jej jakiś wewnętrzny głos. Nie do końca.
Rozejrzała się trwożnie, chcąc się przekonać, czy nikt inny nie zauważył klejnotu. Jej ręka trzęsła się, gdy sięgnęła po rabin. Palce drżały tak ze omal go nie upuściła. Już samo dotknięcie niewielkiego, ostrego kamienia przyprawiło ją o wzruszenie. Opanowała się na siłę.
Wiedziała ze Axton zauważy brak klejnotu. Kiedy będzie wręczał łańcuszek Beatrix, zauważy, że w złotej oprawie nie ma kamienia.
Nie znajdzie go. Nigdy, przenigdy! Ukryje go, przechowa… i wykorzysta przy ucieczce, postanowiła. Dzięki rubinowi zyska możliwość opuszczenia tego miejsca na zawsze, pomyślała. Za ten rubin kupi, miejsce w klasztorze. Zdawała sobie sprawę, że to żałosny pomysł. Ale przynajmniej dawał jej jakiś cel, jakąś możliwość planowania przyszłości. Tymczasem musi udać się do ojca i zaczekać na przybycie młodego księcia Henryka i pozostałych członków jej rodziny.
Peter siedział na murze i spoglądał na wioskę Maidenstone. Znalazł miejsce, gdzie zaprawa murarska była pokruszona i rzucał kamień po kamieniu, obserwując, jak bezgłośnie znikają, w ciemnej fosie. Koliste zmarszczki znaczyły miejsce zetknięcia kamieni z nieruchoma taflą wody. Znajdował sie zbyt wysoko, by słyszeć plusk wody, lecz widział rezultat swych poczynań.
Nie miało to żadnego sensu, nie była to także zbyt ciekawa rozrywka. Rzucił kolejny kamień. Po prostu był to pewien sposób spędzania czasu.
– Aaa, tu jesteś.
Odwrócił głowę na dźwięk głosu matki.
– Nie powinnaś była tu się wspinać – upomniał ją, widząc jej zaczerwienione od wysiłku policzki. – Mogłaś wysłać służącą, żeby mnie znalazła.
– Może jestem już stara, ale jeszcze nie na tyle niedołężna, żebym nie mogła dotrzeć do tego miejsca w Maidenstone, w którym mam ochotę się znaleźć. – Oparła się o prostokątny występ muru po lewej ręce Petera i zamyśliła się. – Pamiętam, jaki szczęśliwy był twój ojciec, kiedy budowa zamku została ukończona. Na samym końcu wzniesiono właśnie te mury – powiedziała po dłuższej chwili, z upodobaniem gładząc dłonią szorstkie kamienie, – Ach, jak on kochał to miejsce.
Peter westchnął. Słabo pamiętał ojca. Był małym chłopcem, kiedy Allan de la Manse zmarł. Prawdę mówiąc, rolę ojca pełnił w jego życiu Axton.
– Axton kocha Maidenstone równie mocno, jak ojciec. Lady Mildred przyjrzała mu się uważnie.
– Chcesz przez to powiedzieć, że ty nie?
Peter wzruszył ramionami.
– Przyznaję, ze to wspaniała twierdza. Ale wydaje się ze nie jest to miejsce szczególnie szczęśliwe dla naszej rodziny. Jeśli o mnie chodzi, to zdecydowanie wolę naszą warownię w Caen.
Matka uśmiechnęła się.
– w takim razie doskonale się składa, bo Castell de la Manse będzie twój, kiedy osiągniesz odpowiedni wiek.
Mój? – Peter zerwał się na nogi, zapominając o tym, że znajduje się a krawędzi muru. – Naprawdę, mamo? – Zamyślił się na chwilę. – Ale co na to powie Axton?
– Zgadza się na to. Wie, ze traktujesz ten zamek jak swój dom, tak jak on traktuje to miejsce.
Peter wydaj wargi.
– Może i traktuje Maidenstone jak swój dom, ale do tej pory me przyniósł mu szczęścia i wątpię, czy kiedykolwiek tak się stanie.
Nie musiał rozwijać swojej myśli; doskonale wiedziała, o co mu chodzi Przechyliła się i spojrzała na dziedziniec.
– Wyznam to tylko tobie, mój synu; jestem w rozterce. Nie chciałabym, żeby walczył z sir Eustachym, a jeśli będzie ranny… – Głos jej się załamał, Peter zauważył, ze podbródek matki drży. – Jeśli będzie ranny, nigdy jej nie przebaczę. Ale boję się też, że nawet zwycięstwo nad Eustachym nie zapewni mu spokoju.
– On ją kocha – stwierdził Peter, zaskoczony, że doszli z matką do tego samego nieprawdopodobnego wniosku.
– Tak myślę.
Peter zeskoczył z muru.
– Może pokocha również tę drugą siostrę. Są do siebie podobne jak dwie krople wody.
Matka uśmiechnęła się łagodnie.
– Być może wyglądają tak samo. Ale to nie wygląd zewnętrzny podtrzymuje miłość. To coś znacznie głębszego. To jest to coś, Co znalazł w tej drugiej dziewczynie… – Urwała; uśmiech zgasł na jej twarzy.
Dobrą chwilę milczeli. Gdzieś w oddali rozległ się złowieszczy grzmot Niebo miało ołowianą barwę, z każdą chwilą wzmagał sio wiatr. Po chwili dostrzegli sylwetkę jeźdźca galopującego w stronę zamku.
– Henryk – powiedziała cicho lady Mildred. – Pójdę do kaplicy, zanim książę zaszczyci nas swoją wizytą. Peter odprowadził matkę wzrokiem. Szła bardzo powoli. Wiedział, że jest już stara i wiele w życiu wycierpiała. Jednakże wciąż była dama, wspaniałomyślną nawet w stosunku do wrogów, do których bez wapienia zaliczała się również Linnea.
Zmarszcz czoło. Jeżeli się ożeni… kiedy się ożeni, poprawił się w myślach. Jako rycerz, którym się stanie po pasowaniu, będzie musiał się ożenić, żeby spłodzić potomka. Wiec kiedy będzie musiał się ożenić, miał nadzieję, że znajdzie kobietę równie szlachetną i subtelną, jak matka!
Mimo iż myślał o matce, z zaciekawieniem obserwował Linneę biegnącą przez dziedziniec. Jak burza wypadła ze spichlerza. Słyszał, że nie jest już więziona. Zapewne szukała ojca, żeby powiadomić go o zbliżającej się walce.
Spochmurniał. Wojownicza z niej kobieta. Chociaż bezsprzecznie można ją było uznać za piękność, była zbyt zuchwała jak na jego gust. Pomyślał, że mogłaby wiele się nauczyć od jego matki. Dowiedziałaby się, co to znaczy być prawdziwą damą. Przekonałaby się, że powinna znać swoje miejsce. Nauczyłaby się, jak dbać o męża i stwarzać wokół siebie oazę spokoju, nawet gdy świat dookoła pogrążony jest w chaosie.
Wiatr zarzucił mu pasmo włosów na oczy; gdy je odgarnął, zauważył, że Linnea znika za rogiem kaplicy. Przez chwilę wydawała się zadowolona z faktu, że jest żoną jego brata. Teraz wszyscy wiedzieli, że odgrywała farsę.
Peter pokręcił głową. Biedny Axton. Myślał, że ją okiełznał, a tymczasem, ku swemu upokorzeniu, dowiedział sie, że to nieprawda. Teraz musi zrobić to samo z jej siostrą. Niech Bóg ma w opiece tę drugą de Valcourt, jeśli ma taki sam charakter jak siostra oszustka!