Kiedy się obudziła, była sama. Wiedziała to tak samo, jak wiedziała, że jest noc. Oczy mówiły jej, że jest ciemno, a jakiś inny zmysł – nie nazwany i trudny do określenia, choć nieomylny – mówił jej, że nie ma przy niej Axtona.
Linnea obróciła się na plecy. Była naga, lecz otulona ciężką niedźwiedzią narzutą. Łaskotanie gęstego futra przypominało jej pieszczoty tego, który ją nim owinął.
Zabił tego niedźwiedzia w miejscu zwanym Gisors. Powiedział jej o tym podczas jednej z krótkich chwil wytchnienia, kiedy leżeli odzyskując siły, by zacząć od nowa.
Linnea opuściła powieki zdjęta nagłym lękiem. Z jej ust wydarło się rozpaczliwe westchnienie i rozpłynęło się w mrocznej ciszy. Nie potrafiłaby zliczyć, ile razy łączyli się ze sobą jak mąż i żona… jak kochankowie.
Przed ślubem niewiele rozumiała z tego, co zachodzi pomiędzy mężczyzną i kobieta, ale wiedziała, że jedne kobiety to lubią, a inne się tego obawiają. Samo małżeństwo nie obiecywało rozkoszy, więc Linnea sądziła, że przyjemność współżycia, przynajmniej dla kobiet, musi wypływać z miłości.
Teraz wiedziała, że to nieprawda. Podobało jej się w. Podobało jej się stanowczo za bardzo. Nie kochała tego mężczyzny – jakże mogłaby go kochać? Był jej wrogiem, a poza tym prawie go nie znała. A zachowywała się w łożu tak, jakby był jej kochankiem. Teraz wiedziała o nim rzeczy, których wolałaby nie wiedzieć, A on wiedział o niej…
Wiedział, że ma łaskotki. A ona wiedziała, że on nie ma. Wiedziała, że blizna na jego piersi to pamiątka po niedźwiedziu, którego futro teraz ją ogrzewało. On wiedział, że od urodzenia miała znamię na nodze. Wiedziała, że Axton ma dwadzieścia osiem lat i urodził się w zamku Maidenstone, w tej właśnie komnacie. On wiedział, że jest o dziesięć lat młodsza od niego i przyszła na świat w komnacie leżącej po przeciwnej stronie korytarza.
Ale nie wiedział, że ma siostrę. Nie wiedział, że ma na imię Linnea. I nie wiedział, że tej nocy była bliska wyznania mu prawdy.
Podciągnęła niedźwiedzią narzutę aż pod brodę, czując się jak poganka z odległej przeszłości. Sprężyste futro prześliznęło się po jej nagiej skórze wzbudzając leciutki dreszcz. Axton dotykał ją w tych wszystkich miejscach. Całował ją i lizał, jakby chciał poznać smak każdej części jej ciała.
A ona była tym zachwycona.
Z początku była przestraszona… i taka zła, że wydawało jej się, iż wybuchnie. On także był zły, choć nie potrafiła się domyślić, z jakiego powodu. Przecież to on ją upokorzył tam na murach, gdzie wszyscy mogli ich zobaczyć. To, że w istocie nikt ich nie widział, niczego nie usprawiedliwiało. Mogli ich zobaczyć. Kiedy wrócił do komnaty, był tak wściekły, że spodziewała się najgorszego. Dlatego zrobiła to, czego zażądał, z nadzieją, że nieco go w ten sposób ułagodzi.
Odesławszy Petera zdjęła ubranie i położyła się na brzuchu na niedźwiedziej skórze. Była przekonana, że będzie ją bil. Zniosłaby i to, bo już dawno nauczyła się nie reagować na ból. Okazywanie cierpienia dawało osobie zadającej ból dodatkową przyjemność. Napięła mięśnie w oczekiwaniu uderzeń ciężkiej dłoni.
Ale dłoń, która dotknęła jej bezbronnego ciała, nie sprawiała bólu. Była szorstka, ale jej nie krzywdziła.
A jednak dowiódł jej, że to on jest panem, a ona do niego należy. Tak jak pokonał niedźwiedzia i teraz cieszył się jego miękkim futrem, pokonał i ją. I rozkoszował się nią tak, że wciąż jeszcze wirowało jej w głowie.
Najpierw położył się na niej i całował ją po całym ciele, od stóp poprzez nogi, pośladki, plecy, aż do szyi. Potem uniósł ją na kolana, rozsunął jej nogi i wszedł w nią od tyłu.
A ona przyjęta go z okrzykiem rozkoszy.
– Święty Judo – szepnęła w chłodny mrok. Napawała się każdą chwilą tego zbliżenia, każdym ruchem i odczuciem.
Potem, wyczerpani, zapadli na krótko w sen. Axton obudził się pierwszy i natychmiast zaczął szukać nowych sposobów, żeby ją podniecie. Całował ślady łańcuszka na jej ciele, a potem inne miejsca. Gdy próbowała zaprotestować, powiedział jej, że te pocałunki są wyrazem najintymniejszego połączenia.
Była zgorszona jego zuchwałością. Usiłowała nawet go powstrzymać. Ale nie myślał ustąpić. Wytłumaczył jej, że jest silniejszy i starszy, i wie, co robi. I że będzie jej się to bardzo podobało.
I oczywiście miał rację. Choć to, co z nią robił, wydawało jej się nie do pomyślenia, kiedy wreszcie uległa, musiała przyznać, że dostarczył jej niewyobrażalnej przyjemności. Nawet teraz zadrżała na samo wspomnienie. Miała wrażenie, że całe jej ciało pomrukuje niczym zadowolony kot… nieprzyzwoicie nasycony kot.
Ale nawet na tym się jeszcze nie skończyło. Znowu się chwilę przespali i tym razem ona ocknęła się pierwsza. Powinna była wykorzystać okazję, by od niego uciec, chociaż na trochę. Zamiast tego przyglądała mu się, rozciągniętemu nago na łóżku w całej męskiej okazałości.
Był wyjątkowo dorodny. Nie miała doświadczenia z mężczyznami, ale tego była świadoma. Miał smukłe, lecz mocne kończyny, szeroką klatkę piersiowa porośniętą krętymi ciemnymi włosami i płaski brzuch z wyraźnie zaznaczonymi pasmami mięśni. Dotykając go stwierdziła, że jej palce odbierają różne wrażenia. W jednych miejscach był twardy, w innych miękki. W jednych szorstki od włosów, w innych jedwabiście gładki. Powodowana coraz większą ciekawością, badała kolejne obszary posągowego ciała.
Wtedy się obudził. Wtedy odkrył, że żona ma łaskotki, i znęcał się nad nią tak, że omal nie płakała ze śmiechu. I wtedy bez uprzedzenia wszedł w nią i dosłownie w kilka sekund doprowadził do oszałamiającego spełnienia. Wtedy miała wrażenie, że umiera. A teraz nie wiedziała, co myśleć.
Nie było go przy niej, więc miała czas ochłonąć i uporządkować myśli. Tyle ze w głębi duszy wzdragała się przed myśleniem. O ileż prościej było po prostu ulec i podążać tam, gdzie on ją prowadził.
Ale w tej chwili nie było go przy niej i wiedziała, że powinna być z tego zadowolona.
Z ciężkim westchnieniem zrzuciła z siebie niedźwiedzią skórę i leżała naga w nocnym chłodzie. Była głodna. Wręcz umierała z głodu. Czy to możliwe, że przeżyła cały dzień bez jedzenia? On także? A może właśnie w tej chwili byt w kuchni i szykował ucztę dla nich dwojga, żeby mogli odzyskawszy siły na powrót oddawać się orgii fizycznej rozkoszy.
Poderwała się na nogi. Nie mogła przecież spędzić całego życia w łożu z Axtonem, nawet jeśli był jej mężem. Musiała… musiała… Musiała też robić coś innego, choć na razie nie była pewna, co miałoby to być.
Odnalazła koszulę, wprawdzie zmiętą i lekko podartą, ale jeszcze zdatną do noszenia. Do komnaty przeniesiono obrania jej siostry, więc szybko włożyła pierwszą suknię, jaka wpadła jej w ręce. Była to prosta niebieska tunika z wąskimi rękawami sznurowanymi przy nadgarstkach i lamówką z białego króliczego futra przy szyi. Związała nad kolanami wełniane pończochy i wsunęła stopy w skórzane pantofle.
Zebrała w jednej ręce zmierzwione włosy i związawszy je z tyłu kawałkiem tasiemki, narzuciła aa głowę miękki biały welon, mocując go rzeźbioną kościaną spinką.
Upchnęła w rękawach końce sznurówek od mankietów, po czym uznała, że prezentuje się wystarczająco schludnie. Na koniec nałożyła pasek z kluczem otrzymanym od Axtona, po czym opuściła komnatę…
Przez chwilę nasłuchiwała stojąc na schodach. Z wielkiej sali dobiegały pojedyncze glosy, na tyle stłumione, że nie byłą w stanie rozpoznać osób. Nie chciała wpaść na Axtona, ale musiała zaryzykować i zejść po schodach, jeśli miała poszukać czegoś do jedzenia.
Jednakże z każdym stopniem coraz jaśniej zdawała sobie sprawę z tego, że łudziła się myśląc, iż zdoła choć na chwilę od niego uciec. Nie było od niego ucieczki. Palący dotyk łańcuszka bezustannie przypominał jej o mężu.
W sali panował mrok. Wszystkie pochodnie się wypaliły, poza jedną, wiszącą tuz przy wejściu na mury. Na wprost na wielkim palenisku syczał ogień, rzucając niewielki półkrąg światła; dziwny czerwony poblask nadawał sali wygląd jaskini. Było jeszcze parę świec na końcu stołu, przy którym zgromadziło się kilku mężczyzn.
Jeden z nich leżał na ławie obok stołu, rozciągnięty na wznak, z rękami złożonymi na piersi. Sprawiał wrażenie śpiącego; z jego ust wydobywało się rytmiczne pochrapywanie. Drugi mężczyzna siedział z opuszczoną głową, wsparty na łokciach, i wpatrywał się w ciężki kufel z piwem… albo też po prostu spał na siedząco. Rozpoznała w nim rudobrodego sir Reynolda, zaufanego człowieka Axtona.
Ale gdzie się podziewał jej mąż?
– Ja bym się ich pozbył.
Linnea omal nie wyskoczyła ze skóry. Wypowiedziane niezbyt głośno słowa całkiem ją zaskoczyły; przycisnęła rękę do piersi, starając się uspokoić przyspieszone bicie serca. Człowiek siedzący przy stole uniósł głowę i spojrzał na prawo. Linnea podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem, i zobaczyła właśnie to, czego pragnęła uniknąć. Jej mąż siedział na lordowskim krześle. Nie zauważyła go wcześniej, bo krzesło zwrócone było przodem do ognia. Ale tylko lord Maidenstone ośmieliłby się na nim zasiąść.
Serce Linnei wykonywało szalone podskoki. Wołała myśleć, że to raczej ze zdenerwowania niż z podniecenia jego widokiem. Niepodobna przecież, by znów miała ochotę na to… Tylko ladacznica mogłaby sobie życzyć więcej takich bezecnych uciech!
– Wolałbym się pozbyć ich wszystkich – powtórzył. – Ojca, syna, no i staruchy.
– Ale córkę chyba zatrzymasz – bardziej stwierdził, niż spytał sir Reynold.
Axton parsknął śmiechem, który w uszach Linnei zabrzmiał obraźliwie, ale nie odpowiedział.
Sir Reynold wziął jego milczenie za zachętę.
– Rozumiem, że pasuje ci ta szelmutka. W zamku plotkują, że nie wypuszczałeś jej z łoża przez cały dzień, – Roześmiał się. – Czyżby w noc poślubną nie poszło za dobrze i potrzebowałeś całego dnia na poprawę? Czy może ona wolno się uczy?
Uszy zapiekły Linneę ze wstydu. Axton de la Manse nic musiał niczego poprawiać. Ale ona… nic nie umiała. Czyżby uznawał ją za opieszałą uczennicę? Czyżby go rozczarowała?
Axton podniósł się z krzesła i stanął przy ogniu. Miał na sobie proste Spodnie i luźną koszulę. Nic nosił broni ani nawet pasa, a buty wdział niskie i codzienne. Ale w jego postaci nie było nic pospolitego. Nawet odziany niewiele lepiej od giermka, był lordem w każdym calu. I choć w istocie powinno ją to rozgniewać, Linnea zamiast gniewu poczuła niemądrą kobiecą dumę. Oto był jej mąż. Została mu poślubiona.
– Ojciec i syn pozostaną moimi więźniami, dopóki Henryk nie rozkaże inaczej. Stara może się wynieść do opactwa Romscy – zdecydował Axton.
– Opactwo Romsey, powiadasz. Cóż, szkoda, że nie podjąłeś decyzji wcześniej. Ksiądz już się tam udał. Gdybym wiedział, że taki masz zamiar, mogłaby mu towarzyszyć.
Axton odwrócił się do swojego kapitana.
– Ksiądz opuścił zamek? Dlaczego? I dlaczego akurat tam się udar? Kto zezwolił na jego podróż?
– Ty sam. – Sir Reynold uśmiechnął się pod nosem. – O ile sobie dobrze przypominam, wpatrywałeś się w oblubienice, kiedy o tym rozmawialiśmy. Nie mów mi, że byłeś aż tak rozkojarzony, że nie pamiętasz? – dodał nie kryjąc wesołości.
Axton podniósł ręce i przejechał nimi po włosach.
– Najwidoczniej byłem. Kiedy wyjechał?
– Przed świtem. Czy to ma jakieś znaczenie?
Linnea wstrzymała oddech. Prawdziwa Beatrix wyjechała z ojcem Martinem. Czyżby Axton coś podejrzewał? Może wiedział, że spiskowali przeciwko niemu? Wiedział, kim ona jest naprawdę?
Axton wzruszył ramionami.
– Jestem z natury podejrzliwy. Zorganizuj maty oddział, który odstawi staruchę do opactwa. Im szybciej, tym lepiej. Niech dwóch ludzi pilnuje de Valcourta i jeden jego syna.
– A co z córką? Kto ją będzie pilnował? – spytał brodacz zaczepnie.
Axtonowi nie przeszkadzał dobry humor kapitana. Linnea wyczuła, że tych dwóch łączy jakaś szczególna więź. Jej mąż nie wyglądał na człowieka, który pozwalałby z siebie kpić byle komu.
– Poradzę sobie z moja żoną… – Urwał nagle i Linnea od razu wiedziała dlaczego.
Dostrzegł ją. choć siała ukryto w cieniu ściany. Poczuła na sobie jego wzrok i jak zwykle przebiegł ją dreszcz.
– Poradzę sobie z moją żoną – powtórzył, tym razem zwracając się bezpośrednio do niej.
Sir Reynold musiał zauważyć zmianę w jego tonie, bo odwrócił głowę. Zobaczywszy Linneę, uśmiechnął się szeroko.
– Hej. Maurice. Przywitaj swoją nową panią, człowieku. Nie obrażaj jej swym cuchnącym oddechem i fatalnymi manierami. – Sir Reynold kopnął w ławkę, na której spoczywaj trzeci biesiadnik i ten, nieszczęsny, mamrocząc przekleństwa, wylądował na ziemi.
– Przeklęty łotrze! – ryknął, natychmiast podrywając się na równe nogi. Odruchowo sięgnął do sztyletu przypiętego u pasa, ale go nie wyciągnął. Nagle znieruchomiał, jakby zapomniał, po co sięgał, i patrzył na Linneę w osłupieniu, chwiejąc się na nogach.
Pijany.
Czy Axton także był pijany? Linnea przyjrzała się mężowi uważniej. Czyżby siedział tu na dole, popijając ze swymi kompanami, opowiadając im ze szczegółami o tym, co się zdarzyło pomiędzy nim i żoną… żoną, która była jego wrogiem? Oblała się rumieńcem, upokorzona na samą myśl, że mogło tak być. Nie miała zamiaru pozwolić, by panował nad nią tu, w tej sali, tak jak w ich komnacie sypialnej. To nie była odpowiednia pora, by się wcielać w układną Beatrix. Musiała być raczej podobna do babki, dumna i agresywna. I powściągliwa.
Wkroczyła w krąg światła, zapominając o głodzie, który ją przywiódł w to miejsce.
– Jeśliś łaskaw, mężu, wolałabym zatrzymać babkę przy sobie. Nie ma potrzeby odsyłać takiej starej kobiety daleko od jej domu. – Urwała widząc, że gwałtownie poderwał głowę.
– Maidenstone nie jest jej domem – rzekł twardo; był nie tyle pijany, co wściekły.
Linnea przygryzła wargę, tłumiąc w sobie jęk. Ależ była głupia. Jak mogła powiedzieć coś takiego? Powinna była wiedzieć, że wstawianie się za rodzina, tylko go rozzłości. Ale stało się.
– Jest starą kobietą – powtórzyła błagalnym tonem. – To jedyny dom. jaki posiada.
Nie widziała jego miny, bo stał na tle ognia. Ale wyczuwała napięcie bijące od całej jego postaci. Zbliżył się do niej powolnym, miękkim krokiem drapieżnika podchodzącego ofiarę. Mijając stół odstawił nań cynowy kielich. Jego oddech był lodowaty i ognisty zarazem; przywodził jej na myśl tchnienie piekieł.
Nie powinna była nalegać, uświadomiła sobie poniewczasie.
– Los każdego z de Valcourtów spoczywa całkowicie w moich rękach. – Pochylił się ku niej; miała tuż przed oczyma jego twarz o twardym i przerażająco zimnym wyrazie. – Żyją, umierają… albo leżą nadzy na moim łóżku, jak sobie zażyczę.
Spokojnie wypowiedziane słowa przesycone były jadem: Linnea aż się cofnęła zaskoczona, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Oto był człowiek, który pieszczotami wprawiał ją w podniecenie tak łatwo, że czuła się rozpustnicą. Teraz widziała, że równie łatwo mógł ją unicestwić. Mógł ją zetrzeć na proch, jak kawałek kredy pod obcasem. Jak mogła sobie roić, że może być inny?
Złość pomogła jej zebrać w sobie resztki odwagi. Nie była w stanie patrzeć w stronę jego kompanów; bała się ujrzeć ich pogardliwe uśmiechy. Ale on… Wpatrywała się w niego z ogniem w oczach, ośmielona nienawiścią i pogardą.
– Widzę, że mój mąż jest bardzo dzielnym człowiekiem. Umie pokonać kobiety, starców i ciężko rannych.
– Nie był ciężko ranny, kiedy go spotkałem – przerwał jej z ironią, unosząc jedną brew.
Gdyby Linnea miała broń, niechybnie by jej użyła przeciw niemu za tę uwagę. Jak śmiał się przed nią chwalić swoim ohydnym postępkiem? Jak śmiał! O mało nie zamordował jej brata, uwięził ojca, chciał wygnać babkę, a ją brał do łoża, jakby miała mu być za to wszystko wdzięczna!
– Gardzę tobą! – krzyknęła, aż się trzęsąc ze wburzenia. – Gardzę tobą i… – Gorączkowo szukała w głowie słowa, którym mogłaby go zranić tak dotkliwie, jak on ją zranił. – I niedobrze im się robi na myśl, że muszo znosić twój wstrętny dotyk… twoje obrzydliwe pieszczoty Chce mi się od nich wymiotować!
Odczuła krótkotrwałe zadowolenie widząc, jak kpiący uśmieszek znika z jego twarzy. Krótkotrwałe, bo zaraz przeraziła ją furia bijąca z jego oczu. Uchyliła się, kiedy podniósł zaciśniętą pięść. Mógł ją uderzyć mógł ją zabić siłą jednego wściekłego ciosu.
Jeden z jego ludzi tylko wstrzymał oddech. Drugi chwycił swego lorda za ramię, powstrzymując je, nim zdążyło opaść.
– Zabieraj się stad – usłyszała mrukliwe polecenie sir Reynolda.
Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Cofnęła się nie odrywając wzroku od twarzy męża. W jego oczach widziała żądzę mordu; poczuła zimne macki strachu rozpełzające się po całym ciele. Zabije ją. A jeśli nawet nie. niechybnie zrobi to babka. Nie tak miała postępować wobec męża. Miała go zadowolić, uśpić jego czujność dostarczając mu przyjemności. Zamiast tego tylko go pobudziła do nowych aktów gwałtu.
Axton strząsnął z siebie rękę sir Reynolda. Kapitan zbyt dobrze znał swego pana, żeby próbować drugi raz. Kiedy więc Axton ruszył w stronę Linnei, sir Reynold obserwował ich, ale się nie wtrącał.
– Nie dbam o to, czy gardzisz moim dotykiem, czy o nim marzysz, pani. Jesteś moją żoną i mogę z tobą robić, co zechcę, liczy się moja przyjemność, nie twoja. – Wbił w nią lodowate spojrzenie. Twarde jak granit. – A teraz idź do mojej komnaty i czekaj na mój powrót. Żono – dodał na koniec tonem, który uczynił z tego prostego słowa najokrutniejszą obelgę, jaką w życiu słyszała.
Chciała zaprotestować. W końca w czym by to mogło pogorszyć karę, jaką już dla niej zaplanował? Jednak nic była w stanie się odezwać. Przerażona tylko opuściła głowę, odwróciła się na pięcie i uciekła, tak jak tego oczekiwał – Nienawidziła się za tchórzostwo Maynard wie był tchórzem, więc i ona nie powinna. Ale była; chowając się w cieniu schodów wiedział, że nie odważy się wrócić do komnaty, by stawić czoło Axtonowi i jego złości.
To nie potrzeba stawienia oporu kazała jej zawrócić i poczekać, aż Axton znów stanic przed ogniem. I nie straceńcza odwaga nią kierowała, lecz ściskający trzewia strach. Nie wiedziała, gdzie została umieszczona jej babka, a musiała się tego dowiedzieć, Ze strony lady Harriet także mogła się spodziewać gniewu, ale też mogła liczyć na radę, co ma dalej robić. Linnea pała się spotkania z babką, lecz stara kobieta była jej jedyną sojuszniczką. Z dwojga złego łatwiej jej było znieść ogniste usposobienie babki niż lodowatą furię męża.
Axton wpadł do komnaty jak burza, Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Był pijany; wcale się tego nie wypieraj. Ale to nie były omamy, wywołane nadmiarem czerwonego wina. Nie było jej! Ta bezduszna mała suka wcale na niego nie czekała!
Chwiejnie przeszedł przez komnatę, zrzucił z lóżka niedźwiedzią skórę, a potem wyrwał z ramy materac i cisnął pod przeciwległą ścianę. Następna poleciała na ziemię komoda,, z której wysypały się w nieładzie jego ubrania i osobiste rzeczy. Po komodzie przyszła kolej na gobelin; jednym szarpnięciem zerwał go z haków mocujących tkaninę do ściany. Nie było jej!
Zabije ją, kiedy ją znajdzie. Na Boga i wszystkich świętych, zabiję ją niechybnie!
Kopnął w masywną ramę łóżka, a kiedy nic ustąpiła, rzucił się całym ciężarem na jeden z narożników, jakby chciał wypchnąć ten potężny mebel przez ścianę.
Rozległ się głośny trzask i łóżko pochyliło się na jedną stronę, ale pozostało w całości, co tylko podsyciło w Axtonie furię. Obszedł pomieszczenie rozglądając się za mieczem. Znajdzie ją, a wtedy niewdzięczna pożałuje…
Komnata zakołysał mu się przed oczyma; uchwycił się słupka baldachimu. Przebiegła suka czekała, aż będzie pijany, żeby go zaatakować Uwieszony pod pory mrugał, próbując odzyskać jasność widzenia. Poczekała. aż upije się żądzą… i zbyt wieloma toastami za łaskawy los, który dał mu za żonę kobietę o tak namiętnej naturze. Uśpiła jego czujność i wtedy zadała cios bardziej celny niż ten, który mu wymierzyła jego własnym sztyletem.
Napawał ja wstrętem. Obrzydzeniem.
Miał ochotę wyć ze złości, odszukać ją i zmusić, by cofnęła te słowa. Udowodnić jej, że się myli. Ale jej nie było.
Rozejrzał się po komnacie ogarniając wzrokiem zniszczenia, jakie w poczynił; jego gniew ustal tak samo gwałtownie, jak się objawił. Lepiej że jej tu nie było. Gdyby ją zastał, obojętnie, czy uległą, czy nastawioną wojowniczo, tylko by go bardziej rozgniewała. Było w niej coś, co popychało go do ostateczności. Do najgorętszej namiętności. Do najzagorzalszego gniewu.
Kolana się pod nim ugięły; opadł na podłogę. Ona wzbudzała w nim najgorętszą namiętność a on budził w niej jedynie obrzydzenie.
I teraz wszyscy o tym wiedzieli.
Jęknął ukrywając twarz w dłoniach. Odzyskał swój dom. Miał w ręku swoich wrogów. Ale żona odtrącała go z pogardą, Powiedziała, że od jego dotyku robi jej się niedobrze.
Ścisnęło go w żołądku. W tym momencie jemu zebrało się na wymioty. Ale niedoczekanie. Nie był kobietą, żeby aż tak mocno to przeżywać. Była jego żoną. A on był jej mężem. Musiała go słuchać i spełniać jego życzenia, choćby miała od tego wymiotować przez całą noc.
Jutro jej to powie. A teraz… teraz po prostu się położy i zastanowi nad tym, jak z nią postępować.
Peter zajrzał z ciekawością do lordowskiej komnaty. Doszły go odgłosy awantury: przekleństwa, łoskot przewracanych mebli i wściekle okrzyki. Musiało chodzić o tę kobietę. Nikt inny nie był zdolny rozzłościć Axtona do tego stopnia. Nawet jej ojciec, którego Axton nienawidził od zawsze, nie doprowadzał go do takiej furii. Edgar de Valcourt wzbudzał w Axtonie zimną żądzę zemsty, podczas gdy przy Beatrix aż kipiał od emocji.
Jednak mimo iż Peter chciał ją winić za obecne usposobienie brata, prześladował go widok, nagiej bratowej leżącej na łożu. Była o wiele za mała, by znosić porywczość męża, i tę wynikającą z charakteru, i tę podsycaną cielesną żądzą. Była zbyt bezbronna.
Dlatego właśnie pozostał na dzisiejszą noc w twierdzy, z zamiarem spędzenia jej na posłaniu w kantorku służby. Słyszał każde ze słów, jakie padły w wielkiej sali. Słyszał, co brat mówił do swoich ludzi na temat żony. i wychwycił ton dumy w jego głosie. A zaraz potem był świadkiem wystąpienia Linnei w obronie swojej rodziny i wymiany złośliwych uwag Pomiędzy nią i Axtonem. Widział, jak brat podnosi zaciśniętą pięść i jak sir Reynold powstrzymuje jego rękę. Patrzył, jak Beatrix szybko odchodzi, a potem jak Axton ponuro się upija.
Patrzył, czekał i martwił się. Nie chciał wchodzić za bratem na górę, ale myśl o drobnej kobiecie zdanej na łaskę wzburzonego Axtona zmuszała go do działania. Odkrycie, że nie ma jej w komnacie, sprawiło mu wielką ulgę, choć mógł się spodziewać, że tym bardziej przykre będą Poranne skutki awantury.
Ale rano Axton będzie trzeźwy. Rano będą świadkowie. I może wkrótce przybędzie matka. Ona z pewnością zdoła przemówić do rozsądku najstarszemu synowi, myślał z nadzieją Peter, obserwując ukradkiem, jak Axton układa się do snu na pozostałościach zrujnowanego łoża.
Uniósł niewielką pochodnię i ze zmarszczonym czołem patrzył na brata, którego od dzieciństwa darzył uwielbieniem. Jeszcze nigdy nie widział Axtona tak rozgniewanego jak tej nocy. I nigdy nie widział go tak pijanego. A wszystko to z powodu tej dziewczyny.
Potrząsnął głową oszołomiony. Chyba powinien ją odszukać. Boże, dopomóż im wszystkim, jeśli była na tyle głupia, żeby uciec z zaniku. Sadząc po wydarzeniach tej nocy, Peter mógł się obawiać, że brat przewróci do góry nogami całą okolicę, byleby ją znaleźć.