4

Pierwszego wieczoru nie było wieczerzy w wielkiej sali, przynajmniej nie dla de Valcourtów. Pozostali w swoich komnatach… a właściwie zostali zamknięci w dwóch pomieszczeniach na szczycie twierdzy. Sir Edgar, jego osobisty służący Kelvin oraz sir John zajmowali komnatę od strony zachodniej, podczas gdy lady Harriet, Norma, Ida, Linnea i Beatrix tłoczyły się w sąsiedniej. Beatrix została starannie przebrana za jedną z pokojówek lady Harriet. Sir Reynold, dowódca straży de la Manse'ów, nie zadawał na jej temat żadnych pytań. Kazał jedynie sprawdzić, czy w komnatach nie ma broni, ustawił kilku strażników u szczytu schodów i odszedł. Dostarczono im chleb, piwo i warzywną zupę. Po czym o nich zapomniano.

Na dole ucztowali zwycięzcy. Linnea słyszała pijackie okrzyki i rubaszny śmiech. Z okna miała widok na zewnętrzne mury zamku. Wieśniacy chętnie oddalali się z powrotem do swoich domostw, a pod murem rozbiły obóz oddziały wojska de la Manse'ów.

Linnea zastanawiała się nad losem pozostałych mieszkańców zamku. Przez całe życie słuchała opowieści o wojnie, o tym. jak zwycięskie armie rabują i dopuszczają się gwałtów na wszystkich, którzy mięli nieszczęście wejść im w drogę. Czy takie rzeczy działy się właśnie gdzieś tam poza zasięgiem jej wzroku? Czy mamka Hilda była w tej chwili gwałcona? Albo Mary i Anna, dorastające córki karczmarki?

Patrzyła w ciemność rozświetlaną jedynie tu i ówdzie pochodnią lub latarnią, ale choć wypatrywała oznak przemocy i rozpasania, wszędzie widziała jedynie żołnierzy. Pijących, przechwalających się głośno bojowymi wyczynami, oddalających się w cień murów za naturalną potrzebą, a polem, z upływem wieczoru, wymiotujących w naprędce sporządzonych legowiskach. Nie dostrzegła nigdzie Siadów gwałtu, lecz zaledwie jedną czy dwie burdy pomiędzy samymi żołnierzami.

Zasnęła w końcu w okiennej wnęce, tuż przed świtem, z głową opartą na ramieniu. A kiedy pierwsze promienie różowozłotej jutrzenki padły jej na powieki, natychmiast się obudziła i przypomniała sobie wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia.

Podobnie było z lady Harriet, która również już nie spała; siedząc w prostym dębowym krześle patrzyła gdzieś przed siebie, Bez wątpienia obmyślała spisek.

– Straż! – zawołała, wzbudzając dreszcz przestrachu w Linnei, a resztę gwałtownie wyrywając ze snu, – Straż!

Do komnaty wpadł młody olbrzym o mętnych oczach i drugi, starszy żołnierz z posiwiałą czupryną.

– Co jest? Co się dzieje?

– Życzę sobie zobaczyć mojego wnuka. Chcę mu opatrzyć rany i się przy nim pomodlić. Zorganizujcie dla mmc eskortę.

Starszy ze strażników przyjrzał się staruszce spode łba.

– Sir Axton powiedział, że macie tu zostać.

– Zaprawdę powiadam, że wiele mam dziś do zrobienia. Czyżby twój pan rozkazał swoim ludziom ćwiczyć wojenne rzemiosło na starych kobietach? Zabiłbyś mnie, gdybym zechciała odwiedzić umierającego wnuka?

Linnea wpatrywała się w babkę. Głos lady Harriet nadal miał władcze brzmienie; wyglądała jeszcze starzej niż zwykle. I mimo typowej dla niej uszczypliwości sprawiała wrażenie całkowicie bezbronnej. Strażnik powiedział coś półgłosem do swego towarzysza. Po chwili młodszy z nich wyszedł, a ten, który pozostał, rzeki:

– Jeśli milord Axton powie, że możesz pójść, to będziesz mogła pójść. W przeciwnym razie musisz pozostać tutaj.

Młody żołnierz wrócił po niespełna minucie. To oznaczało, że Axton de la Manse znajdował się gdzieś w pobliżu, prawdopodobnie zaszył się w lordowskiej komnacie tuż pod nimi. Linnea spojrzała na zniszczoną posadzkę. Był tak blisko, spał w łożu, które już niedługo miała z nim dzielić.

Przełknąwszy z trudem ślinę zaczęła nerwowo przeczesywać palcami splątane włosy. Przypomniała sobie, że poślubienie tego człowieka było jej własnym pomysłem. Ostatecznie tak kończyła większość kobiet – małżeństwem z mężczyzną, którego nie wybierały sobie same, bez prawa do sprzeciwu, bez możliwości zmiany swego losu.

Ona przynajmniej zgodziła się go poślubić, o ile można to było uznać za wolną wolę. Tak czy inaczej, ta świadomość wcale nie poprawiała jej samopoczucia.

– Mówi, że możesz pójść. Mam cię zaprowadzić osobiście.

Lady Harriet skinęła głową z wyniosłością monarchini.

– Chodź, Beatrix. Chodźcie, Normo i Ido… i ty, Dorcas – poleciła używając imienia, jakie nadały prawdziwej Beatrix, – Ty też będziesz mi asystować.

– Chwileczkę! Mówiłaś tylko o sobie – zaprotestował strażnik. – Nie wspominałaś o pięciu osobach!

Lady Harriet posłała mu dobrotliwy uśmiech.

– Lady Beatrix zajmuje się leczeniem. Ja jestem tylko starą kobietą, która będzie się modlić o życie wnuka. Co do pozostałych, gdybyś się wychował w lepszych sferach, wiedziałbyś, że damą nie porusza się. nawet po własnym domu, bez asysty kilku służących. Dlatego zabieramy Normę, Idę i Dorcas.

Strażnik zmarszczył czoło i z zakłopotaniem podrapał się po głowie.

– Sam nie wiem.

– No to może jeszcze raz poślesz z zapytaniem do swojego chlebodawcy – włączyła się Linnea, z nadzieją, że jej głos nie ma w sobie zbyt wiele wyniosłości, i spodziewając się, że strażnik nie będzie miał ochoty po raz drugi zakłócać spokoju swego pana.

– Sam nie wiem – powtórzył mrukliwie starszy z żołnierzy. – A jak ty sądzisz, Frygie?

Młodszemu uniosły się brwi.

– Jeśli chcesz go pytać, to będziesz musiał sam pójść. Ja nie będę się znowu do niego dobijał.

Linnea stłumiła uśmiech. Nawet lady Harriet wydawała się zadowolona kiedy po krótkiej naradzie jeden ze strażników gestem skierował ich do wyjścia.

– Życzę sobie ponadto, żeby dołączył do nas ksiądz – odezwała się ponownie lady Harriet, kiedy gęsiego schodzili krętymi schodami, – Poślijcie jakiegoś chłopca po ojca Martina. O tej porze powinien go znaleźć w jego kwaterze przy kaplicy, gdzie szykuje się do porannego nabożeństwa.

Potem rozmowy umilkły; słychać było jedynie gniewne pomruki rozeźlonego strażnika i cichy odgłos kroków na kamiennych stopniach. Lady Harriet szła przodem, mając tuż za sobą prawdziwa. Beatrix. Za nią podążała Ida, a Linnea i Norma zamykały pochód. Mijając pierwsze piętro przyspieszyły kroku; żadna z nich, nawet lady Harriet, nie chciała się spotkać z Axtonem de la Manse. Jedynie Linnea odważyła się zwolnić na tyle, żeby zerknąć przez ciemny przedsionek w stronę ciężkich drzwi, strzegących spokoju lordowskiej komnaty.

Był tam, nie wiadomo czy sam, czy z jakąś nieszczęsną kobietą, która miała pecha wpaść mu w oko. Już wkrótce ona zostanie taką nieszczęsną kobietą…

– Ruszaj się, Linnea, to znaczy lady Beatrix – poprawiła się szybko Norma.

Linnei nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Ale nim zaczęły schodzić na parter, drzwi lordowskiej komnaty otwarły się i stanął w nich jej piekielny oblubieniec.

Zajęty był zapinaniem sprzączki szerokiego skórzanego pasa na czerwonej, sięgającej kolan tunice, więc z początku jej nie zauważył. Kiedy jednak Norma ponagliła Linneę i obie ruszyły szybciej, by dogonić pozostałych, nagle podniósł wzrok.

Ich oczy spotkały się tylko na moment, nim gruba ściana litościwie przesłoniła jej widok. Ale kiedy przemierzały resztę stromych schodów, a potem kluczyły ostrożnie pomiędzy żołnierzami odsypiającymi nocne hulanki w wielkiej sali, czy wreszcie spieszyły do koszar, cały czas towarzyszyło jej to jedno krótkie spojrzenie Axtona de la Manse.

Kiedy poprzedniego dnia zobaczyła go po raz pierwszy, był zmęczony i brudny, posklejane potem włosy oblepiały mu czaszkę, a twarz, choć gościł na niej wyraz triumfu, wydawała się raczej ponura. Tego ranka natomiast był czysty i odświeżony. Czarne włosy lśniły w migotliwym świetle przytwierdzonych do ścian pochodni, a oczy patrzyły jasno i pogodnie.

Niechętnie przyznała, że jest całkiem przystojny – o bardzo męskim, surowym typie urody. Miał w sobie przy tym jakąś hardość, większą nawet niż dostrzegała u Maynarda. Sprawiał wrażenie tego, za kogo się uznawał: lorda Maidenstone. Zadrżała uświadomiwszy sobie, że patrzył na nią jak człowiek, który bierze we władanie wszystko, na co padnie jego wzrok. Także ją.

Zwłaszcza ją.

Jakby widział na wskroś przez jej wymięte szaty i naznaczył ją tymi zimnymi jak lód oczyma jako swoją zdobycz. Dobry Boże, przecież miała należeć do niego, nim dzień dobiegnie końca!

Nogi jej się plątały ze strachu, kiedy podążała za lady Harriet mrocznym korytarzem baraku. Co by było, gdyby ją wtedy zatrzymał? Gdyby się do niej zwrócił jako do Beatrix, kobiety, którą miał zamiar pojąć za żonę? Wystarczyło samo spojrzenie, żeby lęk dosłownie ją sparaliżował. A gdyby stchórzyła i wyznała prawdę?

Linnea zatrzymała się przed osłoniętym kątem, gdzie spoczywał Maynard. Weź się w garść, powiedziała sobie w duchu. Nie przesadzaj. On jest w końcu zwykłym śmiertelnikiem. Wiedziała, że to jest jedyna szansa, by rodzina mogła pozostać w tym domu. I jedyna szansa dla Beatrix, którą ten olbrzym chciał wykorzystać dla zagwarantowania swojej pozycji w Maidenstone. Ona, Linnea, wyklęta druga bliźniaczka, otrzymała od losu zadanie do wypełnienia. Była w tej chwili jedyną nadzieją dla krewnych i nie mogła pozwolić, by strach przeszkodził jej w spełnieniu szczytnej misji!

– Beatrix. Czemu się guzdrzesz? Twój cierpiący brat czeka.

Linnea nie od razu odpowiedziała na szorstki głos babki, pogrążona w niewesołych rozmyślaniach. Dopiero kiedy Beatrix, to znaczy Dorcas, szarpnęła ją za rękaw, zorientowała się, że babka mówi niej, do nowej Beatrix. Cóż, musiała się nauczyć odpowiadać szybciej, kiedy ktoś zwracał się do niej tym imieniem.

– Tak, babko. Jestem tutaj.

– Leży całkiem jak martwy. Co mu dałaś, że przeleżał całą noc w takim odrętwieniu?

Linnea pochyliła się nad bratem. Maynard miał zamknięte oczy; jedno było opuchnięte i ciemne od paskudnych krwiaków. Zdejmując mu z głowy okład poczute tar trawiącej chorego gorączki.

– Będę potrzebowała wody, kilka wiader, żeby go wykąpać dla ochłodzenia ciała.

Giermek Frayne, który przesiedział całą noc u boku swego pana. aż podskoczył chętny spełnić jej żądanie, jakby czekał na pierwszą okazję, by się wyrwać z przygnębiającego otoczenia… Linnea zabrała się do oglądania rany w boku Maynarda, lecz nim zdążyła cokolwiek zrobić, na jej ramieniu zacisnęła się kłująca jak szpon dłoń babki.

– Będzie żył?

Przykucnięta u boku brata Linnea tylko odwróciła głowę.

– Mam nadzieję – powiedziała, czując jeszcze mniej pewności niż poprzedniego dnia. – Ale będzie potrzebował naszych modlitw – przyznała.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwała siara kobieta, lecz przybycie ojca Martina odwróciło jej uwagę od młodszej wnuczki.

Linnea pouczyła Normę, jak ma zacząć kąpanie Maynarda odsłaniając ciało po kawałku, a sama zajęła się oględzinami złożonego ramienia. Przysłuchiwała się przy tym uważnie rozmowie babki z księdzem.

– Jesteśmy w pilnej potrzebie twego wstawiennictwa, ojcze – zaczęła lady Harriet. – Po modłach nad naszym ukochanym Maynardem chciałabym, byś towarzyszył mi w modlitwie w kaplicy. Choć zapanowali nad nami poganie, nie chcę zaniedbać codziennego nabożeństwa.

Ojciec Martin wpatrywał się w nią z napięciem. Najwyraźniej wyczuć, że staruszka chce mu przekazać między wierszami jakąś poufną wiadomość, ale też jasne było, że owej wiadomości nie potrafił rozszyfrować. Kiedy się wreszcie odezwał, mówił powoli, jakby bardzo ostrożnie dobierał słowa. Podobnie jak wszyscy pozostali mieszkańcy Maidenstone, uważał, by nie rozzłościć lady Harriet.

– Jak sobie tyczysz, milady. Ale… jeśli mogę coś poradzić… Choć nie cenisz zbytnio jej leczniczych umiejętności, Linnea mogłaby lepiej.

– Owszem, ale przecież nie ma jej tutaj – ucięła ostro lady Harriet. Ścisnęła księdza za ramię, – Odpraw swe modły bez zwłoki, a potem będę ci towarzyszyć do kaplicy. Dorcas, pójdziesz ze mną.

Otworzył usta, jakby chciał o coś zapytać, ale zaraz je zamknął Za jego plecami stał strażnik, który przyprowadził kobiety z twierdzy, oraz dwóch innych ludzi w czerwono – czarnych barwach de la Manse'ów. Przyjmując nieprzenikniony wyraz twarzy ksiądz zbliżył się do pryczy i położył dłoń na głowie nieprzytomnego Maynarda.

– In Nomine Pairis et Filii, et Spiritus Santi…

Kiedy długoletni kapłan Maidenstone prosił stwórcę o łaskę wyzdrowienia dla Maynarda, Linnea skupiła się na bardziej przyziemnych zabiegach. Znajomy cichy szmer modlitwy dodawał jej nieco otuchy. Choć zajęta rannym, zdołała się rozejrzeć po niewielkim, słabo oświetlonym pomieszczeniu. Poza nią i Normą reszta osób skupionych przy Maynardzie stała z pochylonymi głowami pogrążona w modlitwie nawet Frayne. Ale żołnierze pozostali czujni; wszyscy trzej otwarcie jej się przyglądali.

Bo uważają, że jestem Beatrix, pomyślała. Bo wiedzą, że ich lord wkrótce pojmie mnie za żonę… i weźmie do łoża.

Ogarnięta nową falą przerażenia spojrzała na siostrę i wówczas z jeszcze większą grozą uświadomiła sobie powagę sytuacji. Widziała siostrę po raz ostatni przed nie wiadomo jak długim rozstaniem. Beatrix. z którą jeszcze nigdy nie była rozdzielona. Beatrix, która była jej jedyną podporą, jedyną osobą, której naprawdę na niej zależało.

Kiedy ojciec Martin zakończył modlitwę i wszyscy unieśli głowy, ogarnęła ją niekłamana rozpacz.

Nie odchodź! – miała ochotę krzyczeć. Proszę cię, Beatrix nie opuszczaj mnie!

Na zabrudzonej twarzy Beatrix również pojawił się wyraz cierpienia, jakby słyszała bezgłośne błagania siostry. Rozdzielano je, a one nie mogły nawet się pożegnać.

Linnea uniosła się, żeby podejść do siostry, ale lady Harriet, widać przeczuwając jej zamiar, stanęła pomiędzy nimi odgradzając je od siebie.

– Beatrix, podczas gdy będziesz doglądać cielesnych potrzeb naszego Maynarda, ojciec Martin i ja zadbamy o duchowe. Kiedy skończysz, przyjdź do mojej komnaty. – Po tych słowach odwróciła się i wsparta na ramieniu Dorcas, z dumnie zadartą głową, skierowała się do kaplicy.

Zbierając brudne szmaty, użyte do owijania ran Maynarda, Linnea pomyślała, że choć trudno było w to uwierzyć, ranek okazał się jeszcze gorszy od poprzedniego dnia. O ile nad ich wczorajszymi działaniami wisiała ciemna chmura strachu i niepewności, dziś zatapiała ich otchłań rozpaczy. Linnea niemal zazdrościła Maynardowi nieświadomości.

Ostatnia myśl nieco ją otrzeźwiła. Jak mogła zazdrościć biednemu Maynardowi? Cóż za samolubność, tak się nad sobą użalać, myśleć, że jej niedola jest gorsza niż Cierpienia brata! Ona przynajmniej była cała i zdrowa.

Dzięki Bogu. że rany nie ropiały. Choć dla Linnei nie była to wielka pociecha, bo chory wciąż pozostawał w głębokim śnie. Ciągle też był zbyt gorący, mimo prób ochłodzenia go. Obawiała się, że ma większe szanse umrzeć niż żyć, ale nikomu by się do swych obaw nie przyznała. Może modlitwy babki i Beatrix pomogą mu się pozbierać.

Zastanawiała się, gdzie w tej chwili jest siostra.

Przeciągnęła się i pokiwała głową na boki, żeby rozproszyć dotkliwy ból w karku. Może babka będzie wiedziała.

– Bądź przy nim przez cały czas i daj mi znać, gdyby się obudził albo zaczął się pocić – nakazała Frayne'owi. – Wrócę niedługo, choć mam nadzieję skłonić tego de la Manse'a, żeby pozwolił pielęgnować Maynarda w jego własnym łóżku.

Frayne nie odpowiedział, tylko rzucił czujne spojrzenie na dwóch ludzi, którzy pilnowali jego pana. Wracając z Normą do zamku Linnea robiła sobie wyrzuty, że i ona nie trzymała języka za zębami. Mówienie otwarcie przy ludziach de la Manse'a świadczyło dobitnie o jej głupocie, ale była zbyt zmęczona i zła, żeby zachować ostrożność.

– Wszystko tu wygląda prawie tak, jak zwykle – zauważyła Norma, kiedy zbliżyły się do murów twierdzy.

Rzeczywiście tak było. Pod murami nie kłębiło się już tylu obcych żołnierzy, choć obecność większej liczby wojska nadal była wyczuwalna. Żelazny James pracował w otwartym przedsionku zbrojowni, ostrząc miecze i inną broń, jak co dzień. Dwaj rycerze szkolili kilku giermków w walce wręcz, a praczki jak zwykle pochylały się nad ogromnymi baliami. Jakiś wyrośnięty szczeniak gonił wściekle prychającego kota.

Linnea przetarte zmęczone oczy. Bym tak, jakby nic się wczoraj nie wydarzyło, jakby jej życic wcale nie legło w gruzach tego jednego popołudnia. Gdyby wszystko mogło się okazać tylko snem…

Ale to nie był sen. Raczej ziszczający się senny koszmar. Wzdłuż muru w kierunku bramy zbliżał się sam sprawca całego nieszczęścia, Axton de la Manse. Ton od walczących ze sobą niedźwiedzi. Towarzyszył mu ów okropny młokos; deptał mu po piętach niczym jakiś zapchlony niedźwiadek. Robili obchód jej zamku, w asyście sir Hugha i dwóch innych ludzi.

Cóż za zniewaga! Co gorsza, nie była w stanie nic zrobić… przynajmniej w tej chwili.

Ale kiedyś, gdy Beatrix wyjdzie za jakiegoś rycerza chętnego zmierzyć się z de la Manse'em…

– Na świętego Józefą – mruknęła Norma. – Szybko się zadomowił, co? Och, milady, ciężko mi na myśl, że ty i on…

Linnea przerwała jej niecierpliwie.

– Więc nie myśl o tym. I na litość boską, nie mów o tym, szczególnie do mnie! – Westchnęła. Zachowywała się jak babka, ganiąca wszystkich dookoła za rzeczy, na które nie mieli wpływu. – Wybacz mi; Norma Nie jesteś niczemu winna, a ja nie mam prawa się na ciebie złościć. Proszę cię, poszukajmy lady Harriet Poczuję się lepiej, dopiero kiedy będę wiedziała, że Bea… że Dorcas już się stąd bezpiecznie wydostała.

Lady Harriet i lord Edgar siedzieli przy pustym stole w wielkiej sali, jedząc spóźnione śniadanie, podczas gdy służba krzątała się już przy szykowaniu południowego posiłku, Kiedy Linnea z Normą przyłączyły się do nich, lady Harriet niecierpliwym gestem nakazała niani wziąć trochę jedzenia i się oddalić. Linneę przyciągnęła do siebie, zmuszając do zajęcia miejsca na ławie.

– Robi nam wstyd przed naszymi ludźmi! – syknęła staruszka wściekle, nie na tyle głośno jednak, by ktoś poza nimi usłyszał. – Mamy jadać tutaj, na szarym końcu!

– Czy Dorcas już opuściła zamek?

– Ojciec Martin wybiera się jutro do opactwa Romsey. Dziewczyna będzie mu towarzyszyć – potwierdziła lady Harriet.

– Bogu niech będą dzięki. – Linnea westchnęła.

– Owszem, i mnie za wynalezienie dla niej takiego sposobu ucieczki.

– Plan jest bardzo dobry – przyznała Linnea. Wprawdzie babka przypisała sobie pomysł, który należał do niej, ale w tym momencie ulga, że siostra jest bezpieczna, stłumiła poczucie niesprawiedliwości.

– Słuchajcie – zaczęła z powaga lady Harriet. – Musimy być zgodni. Gdyby rozniosła się wieść o drugiej córce de Valcourta, będziemy mówić, że opuściła rodzinę podczas ataku na zamek, że Linnea zawsze była przekleństwem dla rodziny i że nas porzuciła. Oni muszą uwierzyć; że jesteś Beatrix. – Przeszyła wnuczkę lodowatym spojrzeniem. – Może nie słyszał o drugiej siostrze, ale gdyby słyszał, musimy się. wszyscy trzymać jednej wersji: Linnea zawsze była dzika i niepoczytalna; nikt się nic zdziwi, że gdzieś uciekła.

Linnea starała się być twarda jak babka i tak samo niewrażliwa, jednakże w obliczu takiego okrucieństwa trudno jej było zachować spokój. Czy musiała uchodzić za osobę nielojalną wobec rodziny? Za tchórza, który ucieka od swoich powinności? Za kogoś, kto porzuca rodzinę w kłopotach?

Głęboko urażona spojrzała na ojca, szukając u niego wsparcia, ale w jego zmęczonych oczach wyczytała jedynie bezgraniczne zdumienie.

– Ty jesteś Linnea? – spytał z niedowierzaniem. – Nie mogę…

– Nie bądź głupcem, Edgarze! – Lady Harriet przywołała go do porządku takim łonem, że kręcący się po sali służący zaczęli zerkać” niespokojnie w ich stronę. – Nie bądź głupcem – powtórzyła spokojniej. – Nie wymawiaj głośno tego imienia; Nigdy, Ona jest teraz Beatrix, do czasu aż postanowimy ujawnić nasze oszustwo. Beatrix, powtarzam.

Pokiwał głową przecierając dłonią czoło. Linnei znów przyszło na myśl, że ojciec wygląda starze] od babki, a już na pewno gorzej niż ona umie się znaleźć w nowej sytuacji.

Nie dano jej jednak czasu na rozmyślania o upadku ojca; babka uszczypnęła ją mocno w ramię, domagając się uwagi.

– Jak tam Maynard?

– Właściwie bez zmian – odparła Linnea z westchnieniem. – Zaraz po obiedzie wrócę do niego. Jak sądzisz, czy jest nadzieja, że on pozwoli przenieść Maynarda do zamku?

Lady Harriet zabębniła palcami po stole. Nie trzeba było wyjaśniać o czyje pozwolenie chodziło.

– Może… może, jeśli go zadowolisz dziś wieczorem, okaże ci tę łaskę.

– Zadowolę? – spytała Linnea, natychmiast przypominając sobie spojrzenie, jakim obrzucił ją tego ranka. – Jak mam go zadowolić?

Lady Harriet przyjrzała jej się z ukosa.

– Ożeni się z tobą dziś wieczorem. Nie ma powodu do odkładania tego na później. Pewnie mu się podobasz w tych szatach Beatrix. Więc jeśli będziesz się zachowywać jak kochająca i oddana żona…

– Kochająca! Oddana!

Znów spoczęły na nich zaciekawione spojrzenia służących, ale Linnei nie obchodziło, czy ktoś na nią patrzy. Wystarczy, że musi wyjść za tego człowieka i znieść to, co musiało nastąpić po zaślubinach. Ale udawać, że czerpie z tego przyjemność… bo tego chyba oczekiwała babka. Zaiste wymagała od niej zbyt wiele!

Wstała z ławki… a raczej próbowała wstać, ale łady Harriet przytrzymała ją mocnym szarpnięciem za rękaw.

– Powiedziałaś, że uratujesz swoją siostrę – syknęła; wyblakłe oczy lśniły niezdrowym blaskiem. – Powiedziałaś, że uratujesz rodzinę. Aleja wiem, o co ci naprawdę chodzi, występna dziewczyno. Pragniesz jedynie udowodnić, że nie miałam racji. Chcesz dowieść, że twoje nieszczęsne istnienie ma jakaś wartość. Oto masz szansę. Jedyną szansę w życiu. Zrób to, ale dobrze się postaraj. Albo powiedz mi od razu, że nie sprostasz zadaniu i że miałam rację wtedy, przeszło siedemnaście lat temu! – Puściła rękę Linnei, jakby ją brzydziło samo dotykanie tak niegodnej istoty.

Choć dziewczyna mogła już uciec od złośliwej starej kobiety i jej nienawistnych słów, przekonała się, że nie jest w stanie się poruszyć.

W istocie jej celem było przekonać babkę, że się myliła. Przekonać ich wszystkich, ale przede wszystkim babkę. Gdyby miała serce tak czyste jak Beatrix z pewnością chodziłoby jej wyłącznie o dobro najbliższych. Ale była samolubna, więc kierowała się myślą o chwale, jaka mogła ją czekać w oczach rodziny.

Spuściła głowę zawstydzona. Musi się poświęcić dla rodziny… i zrobić to ze szlachetnych pobudek. Skoro ma poślubić tego mężczyznę, skoro musi mu się oddać, choć będzie to niewyobrażalnym upokorzeniem przyjmie swój los z pokorą. W końcu czyż Maynard nie uczynił równie wiele? Poświęcił swoje ciało w obronie rodziny i okrutnie za to cierpiał Spełnił swą powinność. Czyż i ona nie powinna spełnić swojej?

Linnea pomyślała o bliskim śmierci Maynardzie, leżącym na łożu boleści. Postanowiła wciąż sobie o tym przypominać i czerpać z tego odwagę. Skoro okrutny, złośliwy Maynard potrafił okazać tyle szlachetności, z pewnością i ją stać na wiele.

– Zrobię to – powiedziała z drżącym westchnieniem. Uniosła głowę napotykając wzrokiem zmrużone oczy babki. – Zrobię to, tylko że…

– Tylko co?

– Tylko że… – Przełknęła ślinę zerkając nieśmiało na milczącego ojca. – Tylko że nie wiem, co… jak być kochającą i… oddaną żoną.

Ojciec chrząknął i uciekł wzrokiem. Ale lady Harriet pytanie Linnei bynajmniej nie wprawiło w zakłopotanie, Wybuchnęła śmiechem.

– Nie wiesz, jak się to robi? Ciągle się wymykałaś do wsi, do swoich prostych przyjaciół, więc można by sądzić, że wiesz wszystko, co trzeba.

Linnea wyprostowała się sztywno, niemile zaskoczona, że babka podejrzewa ją o takie rzeczy. Poza złością odczula również ukłucie bólu. Wszystko, co zrobiła, w oczach babki znajdowało jedynie niechęć. Nawet jej niewinność, która powinna świadczyć, że nie jest tak grzeszna, jak wszyscy sądzili; wydawała się teraz wadą.

– Zostaw nas, Edgarze. – Lady Harriet odprawiła syna machnięciem kościstej dłoni. – Porozmawiam z twoją córką, by się upewnić, że dzisiejszej nocy dobrze odegra swoją rolę.

Nie potrzebował większej zachęty. Kiedy wolno oddalał się do swojej komnaty, jego śladem podążał strażnik.

Byli więźniami we własnym domu; wolno im było poruszać się po zamku, ale tylko pod nadzorem straży. A ona miała być niewolnicą swego męża, przynajmniej do czasu, gdy możliwe będzie wyjawienie prawdy.

– Zatem słuchaj uważnie, dziewczyno – zaczęła babka. – Kiedy cię dziś w nocy zabierze na górę, musisz wyczuć jego nastrój. Niektórzy mężczyźni lubią, jak kobieta okazuje lęk. Biorą ją siłą, a jej łzy tylko podsycają ich żądzę. On cię postrzega jako swego wroga, zatem jest wielce możliwe, że właśnie tak cię potraktuje. To gwałt, bez wątpienia, ale dopuszczalny, bo dokonywany w majestacie sakramentu małżeństwa.

Lady Harriet zacisnęła usta w wyrazie obrzydzenia. Mimo złości i przerażenia wizją odmalowaną słowami babki Linnea poczuła coś w rodzaju więzi z tą starą kobietą. Nie była to więź między babką i wnuczką, lecz między dwiema kobietami. Kobiety często bywały źle traktowane przez mężczyzn. Choć Linnei nigdy wcześniej to nie obchodziło, teraz pomyślała o dziadku, który zmarł na długo przed jej urodzeniem. Może on także był brutalny dla żony.

– Z drugiej strony – mówiła dalej lady Harriet – są mężczyźni, którzy chcą, żeby kobieta chętnie brała udział w ich miłosnych poczynaniach.

– Skąd mam wiedzieć, do którego rodzaju mężczyzn on należy? – spytała Linnea, kiedy babka zamilkła nie rozwijając tematu.

– Jeśli cię powali, zadrze ci spódnicę i zacznie z tobą obcować jak nagrzany ogier, będziesz wiedziała. W takim razie nie musisz ukrywać strachu i powstrzymywać łez, bo będzie chciał je widzieć, żeby się nimi napawać. Ale jeśli będzie cię uwodził pocałunkami i delikatnym głaskaniem, to będzie znak, że chce od ciebie tego samego. To bardzo proste. Jeśli on będzie brutalny, możesz się nie wysilać. Jeśli będzie delikatny. musisz okazywać, że jesteś zadowolona i chętna.

Linnei wcale nie wydawało się to takie proste.

– Ale… jak mam okazywać, że jestem chętna? – szepnęła.

Lady Harriet poruszyła się niespokojnie. Zabrnęły w drażliwy temat znacznie głębiej, niż chciała…

– Co za głuptaska! Po prostu rób, czego od ciebie zażąda, i uśmiechaj się! Miej oczy na wpół przymknięte, usta na wpół rozchylone i się uśmiechaj. I pamiętaj, żeby sprawiać wrażenie zachwyconej, kiedy się przed tobą obnaży – dodała.

– Obnaży się?

– Pokaże swoją męskość – syknęła ze zniecierpliwieniem lady Harriet. – Pobudzoną. Będzie chciał ją w ciebie wsadzić. Przecież tylko o to im chodzi, dziewczyno. Jego penis zrobi się długi i twardy. Wetknie go w ciebie, żeby złożyć nasienie. Nie widziałaś nigdy u psów?

Linnea aż się cofnęła z niedowierzaniem. Jak psy? Dobry Boże! Miał zamiar jej to zrobić?

Może chcieć cię zobaczyć nagą, a nawet dotykać cię wszędzie – ciągnęła babka z miną wyrażającą najwyższy niesmak. – Szczególnie twoich piersi.

Linnea wzdrygnęła się na te słowa, odruchowo krzyżując ramiona. Piersi? Nie mogła sobie wyobrazić, że pozwala mu je dotykać… albo robić te inne rzeczy.

Jakby wyczuwając opór dziewczyny, lady Harriet przysunęła się bliżej do wnuczki i ujęła ją pod brodę.

– Pozwolisz mu na to i na inne rzeczy, dziewczyno. Na to i na wszystko, czego zażąda. I nie będziesz tego uważała za złe traktowanie. Taki już los kobiet Będzie myślał, że jesteś Beatrix, a ty możesz mieć pokusę uniknięcia tego wszystkiego przez wyjawienie mu prawdy. Ale pamiętaj: czy to będzie on, czy jakiś inny mężczyzna, tak czy inaczej, kiedyś wyjdziesz za mąż. Spraw nam zawód dzisiejszej nocy, dziewczyno, a obiecuję ci na wszystko, co jest mi drogie, że dopilnuję, byś została wydana za najgorszego okrutnika, jakiego uda się znaleźć. Nie zawiedziesz nas dzisiejszej nocy, Linneo. Poślubisz go, pójdziesz z nim do łoża i dasz mu zadowolenie. Albo pożałujesz, że nie utopiłam cię w dniu narodzin!

Загрузка...