Wieczorny posiłek przebiegał w dziwnym nastroju. Żołnierze de la Manse'ów, pod wodzą Petera, świętowali. Powrót lady Mildred do domu był uwieńczeniem ich długiej walki i symbolem całkowitego zwycięstwa. Sama lady Mildred bardzo się starała dzielić ich radość, lecz Linnea siedziała na tyle blisko, że dobrze widziała, z jakim trudem jej to przychodzi: zmuszała się do uśmiechu; ręce jej drżały i ani razu nie zaszczyciła spojrzeniem synowej.
Axton także nie okazywał wesołości. Zajmował miejsce pomiędzy matką i żoną. Sir Edgar nie pojawił się na wieczerzy; Linnea zadbała, żeby ojciec pozostał w swej nowej kwaterze, zaopatrzony we wszystko, czego mógłby potrzebować. Wiedziała, że mimo pozornego spokoju, Axton nie będzie usatysfakcjonowany, dopóki młody książę Henryk nie zdecyduje o losie Maynarda i sir Edgara.
Wniesiono kolejno dwanaście dań, pośród których były pieczone prosięta, drobne ptactwo zapiekane w cieście, nadziewany łabędź, węgorz pieczony na ruszcie, wielka obfitość smażonych i duszonych warzyw, ostrygi, pasztety i różne rodzaje pieczywa. Biesiadników zabawiali minstrele, muzykanci, akrobaci, a nawet połykacz ognia.
Jednak choć reszta mieszkańców zamku jadła i piła bez umiaru przy głównym stole zachowywano się nad wyraz powściągliwie.
Jako pierwsza od wieczerzy wstała lady Mildred; Axton odprowadził ją do komnaty. Linnea poczekała na mego, by mu życzyć dobrej nocy, po czym także udała się na górę, eskortowana przez Petera. Chłopiec uśmiechał się szeroko, był pijany i w tym stanie bardziej niż kiedykolwiek wyglądał na niesfornego młokosa, a me na mężczyznę. Jak zawsze towarzyszyło mu nieodłączne psisko.
– Powiedziałem matce, że pasujecie do siebie z Axtonem. Po dzisiejszym dniu już nikt w to nie wątpi. – Potknął się o chodnik wyściełający przedsionek na pierwszym piętrze, ale zdołał odzyskać równowagę chwytając sie Moora. Z wdzięcznością podrapał psa za uchem, posyłając Linnei gapowaty uśmiech. – To wielki dzień dla de la Manse'ów:
Linnea podniosła wzrok na schody wiodące na drugie piętro, gdzie obecnie rezydowała matka Petera i Axtona.
– Nie wydaje mi się, żeby wszyscy członkowie twojej rodziny czuli to samo.
– Ona sie do ciebie przekona. Daj jej tylko trochę czasu. Moja matka jest zacną osobą. Najzacniejszą, jaką znam. – Przytrzymując się obroży Moora jedną ręką, drugą wykonał nieco chwiejny ukłon. – Życzę ci dobrej nocy, milady. Muszę teraz wracać do wielkiej sali, bo właśnie stawiamy zakłady…
Urwał z miną, która pewnie by się jej wydała komiczna, gdyby nie natychmiast zrodzone podejrzenie, że owe zakłady mają coś wspólnego z jej osobą. Jej i Axtona, pomyślała ze złością.
– Peter? Co to za zakłady? – spytała ostrym tonem.
Chłopiec wycofywał się poczerwieniały na twarzy, ale oczy błyszczały mu pijacką przekorą.
– Daje mu nie więcej niż pół kufla, nim tu do ciebie przyjdzie.
– Peter! – zawołała. Ale jego już nie było. Usłyszała łoskot, jakby się potknął i spadł ze schodów. Miała nadzieję, że rzeczywiście spadł i obił swoją tępą głowę!
W skrytości ducha i ona się zastanawiała, ile czasu minie, nim zjawi się Axton.
Była gotowa, kiedy poszedł. On także był gotów. Witając Axtona w małżeńskim łożu, Linnea nie myślała o starszej kobiecie na górze. Nie myślała o swoim ojcu czy babce, ani o siostrze lub bracie, kiedy wraz z mężem pogrążała się w miłosnym zapamiętaniu. To cudowne uczucie darzenia miłością i otrzymywania jej w zamian nie mogło niestety trwać długo.
Nie miała wpływu na to, co ja czekało w przyszłości. Ale obecna chwila należała do niej; zamierzała czerpać tyle radości ze swego krótkiego, skażonego złym losem małżeństwa, ile tylko się dało. Wspomnienie tych przeżyć musiało jej wystarczyć na całe życie; pamięć o wspólnie spędzonym czasie była wszystkim, co miała zachować na resztę pustego, samotnego życia.
Następny tydzień był dość spokojny. Życie w Maidenstone zaczęto biec nowym porządkiem, który w istocie niewiele się różnił od poprzedniego. Tyle że teraz Linnea, nie babka, rządziła zanikową służbą. To Linnea decydowała o rodzaju przygotowywanych potraw, wydawała zioła i przyprawy, nadzorowała zamkowych pracowników i personel kuchni. Spodziewała się, że lady Mildred będzie chciała zaznaczyć swą zwierzchnią pozycję, ale tak się nie stało. Matka Axtona spędzała większość czasu w swojej komnacie na górze, obsługiwana przez własną służącą i codziennie odwiedzana przez obu synów.
Przyłączała się do rodziny podczas południowych posiłków i, oczywiście, na porannej mszy. Okazjonalne spotkania z synową, zwykłe inicjowane prze Linneę, były krótkie, choć w miarę serdeczne. Czy komnata jest wygodna? Czy ma wystarczająco dużo świec, by szyć w ich Świetle? Czy potrawy były odpowiednio przyprawione?
Lady Mildred zwykle udzielała odpowiedzi, które wykluczały konieczność dalszych pytań. Owszem, komnata jest wygodna. Nie, nie potrzebuje dodatkowych świec. Tak, potrawy były dobrze przyprawione.
Jeśli nawet Axton dostrzegał rezerwę cechującą stosunki matki z żoną, nigdy o tym nie mówił, a i Linnea nie poruszała z nim tego tematu. Odczuwała głębokie współczucie dla tej starzejącej się kobiety. Lady Mildred była znowu w domu, ale nie potrafiła czerpać z tego faktu należnej radości.
Linneę natomiast szczerze cieszyło życie w Maidenstone, mimo ciążącej nad jej głową ponurej tajemnicy. Maynard skurczył się w pożałowania godną, namiastkę dawnego mężczyzny; ojciec milczał całymi dniami zatopiony w sobie tylko znanych myślach, a łady Mildred była smutnym przypomnieniem dawno minionej przeszłości. Ale Linnea miała Axtona i wszystko inne bladło w świetle, jakim on rozjaśniał jej życie.
Wciąż działał na nią tak samo; czy to był mocny uścisk, jakim witał ją co noc w małżeńskim łożu, czy pieszczotliwe spojrzenie w czasie przelotnego spotkania na dziedzińcu. Jego spojrzenia i pieszczoty stanowiły treść jej życia. Nawet kiedy przypadkiem dotknął jej ręki, przebiegały ją miłe dreszcze. Wiedziała, że szczęście nie potrwa długo, że właściwie tyje ułuda, ale im więcej otrzymywała od Axtona, tym więcej pragnęła. Choć było to niedorzeczne, zaczęła ją prześladować myśl, że mogłaby mieć z Axtonem dziecko. Znała tego człowieka od niespełna dwóch tygodni, poznała go jako swego zapiekłego wroga, a teraz niczego nie pragnęła bardziej niż urodzić mu potomka, który by zapewnił trwały pokój w Maidenstone… i przyszłość im dwojgu.
Ale to, rzecz jasna, było niemożliwe. Dziecko mogło jedynie pogorszyć sprawę, skazane na miano wiecznego bękarta… gdyby lady Harriet w ogóle pozwoliła mu przeżyć.
Linnea zadrżała przyciskając dłoń do płaskiego brzucha. Jedno wiedziała na pewno: nie pozwoli babce zbliżyć się do dziecka. Poruszy niebo i ziemie, żeby chronić swoje dziecko.
Starała się wyrzucić z głowy natrętne myśli o dziecku, ponieważ zatruwały jej te niedługie chwile, gdy miała Axtona dla siebie. A przecież były dla niej tak cenne, że nie chciała uronić z nich ani minuty.
Nagle w piątek, w dzień świętego Teodora, Maynard umarł i Linnea musiała stawić czoło ponurej rzeczywistości jaką oznaczała śmierć brata. Odszedł – powtarzał bezsilnie sir Edgar stojąc w kącie, podczas gdy Linnea doglądała przygotowań do pochówku brata. – Odszedł. Odszedł
On odszedł już dawno – szepnęła, choć wiedziała, że pogrążony w rozpaczy ojciec nawet jej nie słyszy. Sama goliła zimne, zapadnięte policzki Maynarda, a Norma myła mu ręce i nogi. Wokół unosił się zapach śmierci, w istocie obecny w izbie już od ponad tygodnia. Może byłoby lepiej, gdyby mu pozwoliła umrzeć już wtedy, pierwszego dnia.
Ręka jej zadrżała i na ziemistej twarzy zmarłego pojawił się ślad nacięcia. Nie krwawił, co wprawiło ją w jeszcze większe zdenerwowanie.
– Nie mogę tego zrobić.
Norma wzięła od niej brzytwę.
– Ja za ciebie dokończę. Przynieś jego ubranie.
– Odszedł. Odszedł… – Sir Edgar powtarzał bezustannie, niczym zaklęcie utrzymujące go przy życiu.
Jakimś cudem udało im się dokończyć oporządzanie zmarłego, choć Linnea bała sie, że jednostajne mamrotanie ojca doprowadzi ją do szaleństwa. Czy musiał jej to wciąż przypominać? Wiedziała, że Maynard odszedł i wiedziała, że od tej chwili wszystko spadło na nią – cała odpowiedzialność za ojca, siostrę i babkę.
Gdyby zaczęła głębiej się nad tym zastanawiać, pewnie by się załamała, a na to nie mogła sobie pozwolić. Skrzyżowała ręce na piersi i przyjrzała się ojcu.
– Normo, proszę cię, zabierz go stąd. Może go czymś zajmij. Frayne ci pomoże.
– A co z sir Maynardem? Gdzie zostanie pochowany?
Linnea wytarła dłonie w długi kawałek płótna; wiedziała jednak, że nic nie jest w stanie zmyć z niej poczucia dojmującego smutku.
– Idę porozmawiać o tym z lordem Axtonem. Pilnuj, żeby ojciec trzymał się z daleka od mojego męża – dodała.
Znalazła Axtona w wielkiej Sali, gdzie przewodniczył porannym obradom sądu. Wprawdzie nie była dotąd świadkiem jego poczynań w sprawach dotyczących posiadłości, ale słyszała dosyć, by wiedzieć, że mieszkańcy Maidenstone nie ucierpią na skutek jego powrotu. Norma doniosła jej, że pociągnął do odpowiedzialności garbarza za pijaństwo i bicie żony, która była kuzynką Normy. Od Frayne'a dowiedziała się, że lord Axton wyłożył pieniądza na nowe belki i słupy, niezbędne do odbudowania składów, które spalił podczas oblężenia zamku. A w całym zamku aż huczało od nowiny, że z okazji wiosennych zasiewów odbędzie się wielki festyn z zawodami w zręczności i różnego rodzaju gwarni.
Ten człowiek bez wątpienia wiedział, jak zyskać sobie lojalność poddanych… i własnej żony, dodała w myślach, obserwując go od progu.
Siedział za stołem na lordowskim krześle; petenci czekali ustawieni w rząd po drugiej stronie sali. Axton przysłuchiwał się z uwagą siwemu mężczyźnie pokrytemu białym pyłem. Linnea domyśliła się, że ma przed sobą młynarza. Zanim stała dorodna dziewczyna i młodzieniec o posępnej twarzy. Młynarz gestykulował zawzięcie, wskazując raz po raz na milcząca parę. Zaciekawiona Linnea przysunęła sie bliżej.
– …leniwy i rozrzutny. Niema pieniędzy na opłatę małżeńską – narzekał młynarz, łypiąc nieprzychylnie na młodzieńca Axton oparł się wygodnie na krześle i potarł palcem policzek.
– Rozumiem, ze ty nie jesteś skłonny uiścić opłaty za swoją córkę i jej narzeczonego.
– Jeśli sam nie może zapłacić, to znaczy, że me jest gotów do ożenku! – wykrzyknął czerwony ze złości młynarz.
– Ależ papo… – zaczęła dziewczyna, ale zaraz urwała, zganiona surowym wzrokiem ojca.
Linnea była na tyle blisko, że widziała, jak łzy napływają jej do oczu, a potem bezgłośnie spływają po policzkach. Młody człowiek objął ją pocieszająco, co jeszcze bardziej rozjuszyło ojca. Czuły gest młodzieńca ujął Linneę za serce. Miała przed sobą dwoje kochanków, rozdzielonych przez nieprzychylność ojca dziewczyny i brak pieniędzy na opłatę ślubną, która należała się ich lordowi.
Spojrzała na Axtona i stwierdziła, że on też patrzy na nią. Jeśli nawet był zaskoczony jej obecnością, nie dał tego po sobie poznać. Na powrót skierował uwagę na młynarza i jego nieszczęśliwą córkę.
– Skoro nie czekali ze współżyciem do chwili zawarcia małżeństwa, a nie mogą zapłacić opłaty ślubnej, jest tylko jedno wyjście. Oboje spędzą dzień pod pręgierzem, jutro, jako przykład dla tych, którzy chcieliby się poważyć na podobny grzech, a potem jeszcze jeden, kiedy jej brzuch się zaokrągli, jako przypomnienie dla innych, którzy mogliby zrobić to samo. Oczywiście, dziecko musi być odesłane natychmiast po urodzeniu. Bękart nie może…
Przerwało mu żałosne zawodzenie biednej dziewczyny:
– Tylko nie dziecko! Nie możesz kazać odebrać mi dziecka! Gdyby młody człowiek jej me podtrzymał, niechybnie osunęłaby się na podłogę.
Linnea była niemal tak samo przerażona, jak nieszczęsna kobieta. Wpatrywała się w męża, zdruzgotana bezdusznością decyzji.
Axton tymczasem spokojnie przyglądał się młynarzowi, nie zwracając większej uwagi na jego rozpaczającą córkę. Młynarz siał bez słowa, poszarzały na twarzy.
– I co młynarzu? Przyprowadzisz ją pod pręgierz? – spytał Axton. – Nie dzisiaj bo już prawie południe. Przyprowadź ją jutro, żeby mogła odstać cały dzien. jako ostrzeżenie dla innych niezamężnych dziewek narażonych na pokusę tego grzechu.
Młynarz nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Najwyraźniej nie takiego wyroku oczekiwał od swego lorda.
– Ale… ale, milordzie… – wystękał wreszcie.
W ucichłej nagle sali słychać było jedynie rozdzierający szloch dziewczyny. Linnea nie mogła dłużej na to patrzeć.
Ruszyła w stronę Axtona, ale jego surowy wzrok powstrzymał ją w pół kroku. Nim zdołała cokolwiek powiedzieć, młynarz odezwał się z ciężkim westchnieniem:
– Zapłacę.
Choć wymamrotał to słowo pod nosem, wszyscy usłyszeli je doskonale. Jego córka uniosła twarz, mokrą i czerwoną od płaczu. Mina młodego człowieka zdradzała, że zaświtał mu w sercu promyk nadziei;
– Tylko połowę, młynarzu – rzekł Axton z uśmiechem. – Uiścisz tylko połowę opłaty. Chłopak odpracuje dodatkowe godziny, żeby pokryć resztę.
– Dzięki ci milordzie. Wielkie dzięki – wtrącił się młody człowiek. Przyciągnął do siebie dziewczynę, cały czas kłaniając się Axtonowi.
– Dzięki:
– Jeszcze mi nie dziękuj, bo dopilnuję, żeby ci przydzielono najgorsze prace. Masz się nauczyć wartości ciężkiej pracy i męskiej odpowiedzialności. Sprowadziłeś dziecko na ten świat Jeśli sam mu nie dasz dobrego przykładu, ja będę musiał tego dopilnować. – Zamilkł na dłuższą chwilę.
– Lepiej, żeby nie było takiej potrzeby.
Axton skinął na zarządcę i cała trójka zginając się w ukłonach odeszła.
Linnea patrzyła na męża z nieukrywanym zdumieniem. Był surowy, wręcz groźny… przynajmniej dla tego młodego człowieka. Ale nie byt niesprawiedliwy. Zmusił upartego, skąpego młynarza do rozwiązania sakiewki, pouczając zarazem lekkomyślnego młodzieńca o potrzebie odpowiedzialności.
Zdała sobie sprawę, że ani przez chwilę tak naprawdę nie zamierzał wystawiać ciężarnej dziewczyny pod pręgierz.
Czyż żył na świecie drugi taki doskonały mężczyzna, zastanawiała się czując miłe ciepło wokół serca. Nic dziwnego że go kochała. Kiedy ją przywołał kiwnięciem palca, wstąpiła w nią nadzieja, że równie sprawiedliwie odniesie się do sprawy którą ona mu przedstawi; Axton był miło zaskoczony pojawieniem się żony na porannym sadzie. Udało mu się nakłonić skąpego młynarza do ustępstwa na rzecz najmłodszego dziecka. Co więcej, ten lekkomyślny młokos wyczyść, zamkowe latryny, poznając wartość uczciwej pracy. Świadomość, ze żona była świadkiem tej pouczającej sceny, napawała go dodatkowym zadowoleniem Po jej lekko zaróżowionych policzkach i pełnym podziwu spojrzenia wnioskował, że jego werdykt zrobił na niej odpowiednie wrażenie.
– Może usiądziesz? – Wskazał jej krzesło obok siebie.
– Nie. milordzie. Nie przyszłam tu, żeby ci przeszkadzać w pełnieniu obowiązków. – wcale mi nie przeszkadzasz. Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić? – Poza tym, na co miałbym ochotę, dodał w duchu, zakładając nogę na nogę, by ukryć efekt, jaki wywarł na nim sam jej widok. Na szczęście masywny stół tworzył wystarczającą osłonę przed niepowołanymi spojrzeniami.
Zbliżyła się do niego onieśmielona, nerwowo splatając palce. Czyżby wyczuwała, jak bardzo jej pragnął? A może ona także go pragnęła? Wprawiony tą myślą w znakomity nastrój, pochylił się ku niej, opierając łokcie na stole.
– Ja… przynoszę ci wiadomość, milordzie. I mam do ciebie prośbę, którą… którą, mam nadzieje, rozważysz z laką samą wielkodusznością, z jaką traktowałeś pozostałych petentów.
Axton uśmiechnął się wyrozumiale.
– Jakie wieści przynosisz? I jaką masz prośbę?
Odetchnęła głęboko, jakby się chciała przygotować na jego odpowiedź, i Axton już wiedział, że nie spodoba mu się to, co usłyszy.
– Chciałabym pochować mojego brata pod ołtarzem, jak przystoi szlachetnemu synowi Maidenstone, poległemu w jego obronie…
– Nie!
Odmowa padła, nim jeszcze zdążył się zastanowić nad jej prośbą. Ale tą decyzja nic wymagała długiego zastanowienia.
– Nie – powtórzył ostro. Wstał odpychając ciężkie krzesło; drewniane nogi zazgrzytały o kamienną posadzkę, Linnea zbladła, widząc jego poruszenie; gdzieś w głębi duszy zrobiło mu się jej żal. Ale, do licha, czy ta dziewczyna nie miała rozumu? Przecież Maynard de Valcourt był jego wrogiem! I walczył tak samo zaciekle, żeby zabić Axtona, jak Axton walczył przeciwko niemu. Był uzurpatorem i synem uzurpatora. Przyczynił się do śmierci jego ojca i dwóch braci. A teraz, kiedy umarł… teraz, kiedy umarł, Axton czuł jedynie ulgę, ale nie satysfakcję, jakiej oczekiwał. To tylko podsyciło jego gniew. Czy ci przeklęci de Valcourtowie zawsze mieli go prześladować? Wprawdzie nie było już nikogo, kto mógłby odmówić rodzinie de la Manse prawa do Maidenstone, ale przeszłość pozostawała niezmienna. Nie mógł uhonorować wroga pochówkiem w zamkowej kaplicy.
Pochylił się nad stołem, napięty z nienawiści, jaką czuł do rodziny żony… a w tym momencie także i do niej. Czy już zawsze miała występować przeciwko niemu? Czyż nie zdawała sobie sprawy, że jej przyszłość spoczywa w jego rękach?
– Jeśli chcesz odprawiać żałobę, to nie w mojej obecności. Chcesz go pochować, znajdź jakiś skrawek ziemi, który nie ma innego przeznaczenia, ani pod zasiewy, ani pod pastwisko. Ale nawet nie myśl o umieszczeniu go tam, gdzie powinien spoczywać mój ojciec i moi dwaj bracia! – Skończył trzęsąc się ze złości. Wszystkie oczy w wielkiej sali skierowały się na niego, lecz on widział tylko żonę, – Nie wspominaj więcej o tej sprawie. Nigdy. Następnie, mimo iż jeszcze wielu interesantów czekało na posłuchanie, odwrócił się na pięcie i wypadł z Sali.
Lady Mildred obserwowała zachowanie syna ukryta w schowku na naczynia. Masywne dębowe drzwi zamknęły się za Axtonem z głośnym hukiem. Zacisnęła palce na grubej kotarze oddzielającej schowek od Sali. Gdyby zamiast kotary znajdowały się w tym miejscu drzwi, sama chętnie, by nimi trzasnęła.
Też coś! De Valcourt pochowany w Maidenstone. Tego już za wiele! Jednakże mimo złości wywołanej bezczelna prośba dziewczyny, lady Mildred nie mogła oderwać od niej oczu. Żona Axtona siała bez ruchu, w zielonej sukni, z pięknymi złocistymi włosami, smukła i dumna, a przy tym niepokojąco bezbronna w tym wielkim jak jaskinia pomieszczeniu.
Wszyscy inni się rozeszli: służba, wieśniacy i mieszkańcy zamku wyśliznęli sie ukradłem. Nikł do niej me podszedł, by okazać współczucie czy to z powodu śmierci brata, czy gniewnego wybuchu męża.
Stała milcząc, podczas gdy ci, którzy dawniej byli jej poddanymi a obecnie służyli jej mężowi, opuszczali ją jeden po drugim. Nagle zachwiała się lekko, a jej żywe zielone oczy zaszły łzami.
Tego lady Mildred nic mogła znieść. Zacisnęła palce aż do bólu na grubej wzorzystej tkaninie, jakby to miało jej pomóc zachować obojętność. Nie pomogło. Nienawidziła płaczącej kobiety i tego wszystkiego, czego była symbolem. Ale kiedyś sama cierpiała podobnie i wiedziała, jak bardzo to boli
Nie do końca rozumiejąc własne odczucia lady Mildred wyszła z ukrycia. W sali panowała tak głęboka cisza, że miękkie podeszwy jej butów wydawały donośny dźwięk. Dziewczyna uniosła głowę, dostrzegła ją i zesztywniała, jakby się spodziewała dalszych przykrości. Nie odwróciła się jednak. Nie próbowała też skrywać bólu i łez.
Lady Mildred najbardziej ujęło w synowej to, że potrafiła być równocześnie bezbronna i dzielna. Z każdym krokiem przybliżającym ją do nieszczęsnej dziewczyny, czuła dla niej coraz większe współczucie.
– Odprowadzić cię do komnaty? – spytała lady Mildred. Z bliska widziała, że biedna Beatrix drży. – Przykro mi… Zawahała się, bo nie chciała kłamać. Ale zdała sobie sprawę, że w obliczu rozpaczy synowej, słowa, które zamierzała wypowiedzieć, nie będą kłamstwem. – Przykro mi, że nasz powrót do Maidenstone sprawił tyle bólu twojej rodzinie. Ileż byłoby łatwiej, gdyby nie wojna. Gdybyście się z Axtonem pobrali w pokoju… – Urwała z bezsilnym wzruszeniem ramion.
Dziewczyna przyglądała się jej podejrzliwie, jakby nie wierzyła ani jednemu jej słowu. Nagle stało się dla lady Mildred bardzo ważne, by Beatrix jej zaufała.
– Moja siostra Anna została wysłana na znak pokoju jako narzeczona dla mężczyzny którego nie znała. Była najstarsza wiec jej przypadł ten obowiązek. Ja byłam młodsza i poślubiłam człowieka, którego kochałam. Ale cierpiałam z powodu losu Annę. Miała ciężkie życie, podczas gdy ja ze swego czerpałam wiele radości. – Przerwała zadziwiona, że własna słabość każe jej się zwierzać przed dziewczyną, która musiała jej przecież nienawidzić. Mimo to mówiła dalej: – Nie chciałabym, żeby twój związek z Axtonem był zbudowany na nienawiści.
W jednej chwili podejrzliwość zniknęła z oczu Beatrix, a jej miejsce zajęła, niestety, bezradność.
– Jak może nie być zbudowany na nienawiści?
Lady Mildred wsunęła dłonie w szerokie rękawy sukni.
– Nic ci nie da to, że będziesz nienawidzić męża za zabicie w walce twego brała…
– Ja nie czuję do niego nienawiści! Lady Mildred uniosła brwi w zdumieniu. – Więc… więc na czym polega problem?
– To on mnie nienawidzi! – krzyknęła Linnea z rozpaczą. – On nienawidzi mnie i całej mojej rodziny!
– Nie… – Lady Mildred poczuła nagły zawrót głowy. Rzeczywiście, Axton przez długi czas nienawidził rodziny de Valcourt, lak jak wszyscy de la Manse'owie. Ale nie żywił nienawiści do żony; matka wyczuwała to nieomylnie. Może i chciał jej nienawidzić, jednak nie potrafił się do tego zmusić.
To nagłe odkrycie nieco zbiło ją z tropu; przez dłuższą chwilę milcząco przyglądała się synowej. To. ze Axton, jej syn, mógł darzyć głębokim uczuciem tę kobietę, córkę odwiecznego wroga, było ciężkie do przełknięcia. Ale skoro już…
Zmieszana przeciągającym się milczeniem dziewczyna chciała odejść, ale łady Mildred powstrzymała ją, kładąc jej dłoń na ramieniu.
– Zaczekaj. Zaczekaj. Pójdę… z tobą. Jest wiele rzeczy, o których powinnyśmy porozmawiać.
Widząc wahanie synowej i cień lęku w jej oczach, lady Mildred zdobyła się na uśmiech. Nie było to aż tak trudne, jak się spodziewała.
– On nie czuje do ciebie nienawiści. Jestem tego pewna. A skoro ty go nie nienawidzisz… To już niezły początek, me sądzisz.