13

Anna ocknęła się przed świtem. Na dworze, poza przytulnym kokonem umoszczonym z koców i futer, panowało przenikliwe zimno.

Mimo otumanienia snem do świadomości dziewczyny przedarło się jednak odczucie ciepła, promieniującego z czegoś dużego i gorącego, co znajdowało się za jej plecami. Poczuła, że z tyłu obejmuje ją ramię, a czyjaś dłoń spoczywa spokojnie na jej piersi. Uwagę dziewczyny zwrócił ucisk w dole ciała. Morvan wsunął we śnie prawą nogę pomiędzy jej uda. Ciepło promieniujące z jego ciała otumaniło jej na wpół uśpione jeszcze zmysły. Przymknęła powieki, żeby jeszcze przez chwilę rozkoszować się zaskakującym poczuciem komfortu, jakie dawała bliskość tego mężczyzny.

Nie mogła wyplątać się z jego objęć, nie budząc przy tym Morvana. Próbowała znów zasnąć, nie udało się jej jednak, otworzyła więc oczy i czekała na świt. W końcu pierwsze światło dnia przedarło się przez gałęzie drzew.

Nagle ręka i noga mężczyzny cofnęły się. Morvan błyskawicznym ruchem przewrócił Annę na plecy. Spojrzała w płonące czarne oczy.

– Wreszcie się obudziłeś – stwierdziła i próbowała usiąść.

Popchnął ją w dół i nakrył własnym ciałem, opierając się na przedramionach. Tylko centymetry dzieliły ich twarze. Gęste włosy Morvana były zmierzwione po śnie. Anna w świetle ogniska i wstającego dnia przyjrzała się uważnie urodziwej twarzy mężczyzny; zdecydowanej linii szczęki, lekko zapadniętym policzkom, prostym, gęstym brwiom. Był bardzo poważny, zamyślony. Futrzany płaszcz szczelnie okrywał ich oboje.

– Nie śpię już od jakiegoś czasu. – Ujął w dwa palce kosmyk jej włosów i pieścił nim swe surowe wargi. – Możesz sobie wyobrazić moje osłupienie, kiedy zdałem sobie sprawę, że obejmowałem cię we śnie, a ty po przebudzeniu nie odepchnęłaś moich ramion.

Annie zaczęło robić się gorąco.

– Myślałam, że śpisz, i nie chciałam cię budzić – mruknęła i podjęła bezowocny wysiłek, by zepchnąć go z siebie przynajmniej teraz.

– Pomimo mojej ręki na piersi i nogi między twoimi udami? Jesteś niebywale delikatna. – Morvan musnął wargami usta dziewczyny. – Ostatnio byłaś ciekawa tych spraw, Anno. Jak bardzo jesteś ich ciekawa?

– To ty się tu przeniosłeś z posłaniem. Nie wiń mnie teraz za to, co wydarzyło się w nocy.

– Zrobiło się bardzo zimno i okropnie zmarzłaś. Nawet żołnierze spali przytuleni w ten sposób – szepnął niskim głosem i pochwycił zębami jej ucho.

Zadrżała, kiedy połaskotał ją jego oddech. Nie była w stanie ukryć swej reakcji. Spojrzał jej w oczy i żar tego spojrzenia obrócił w popiół wszelkie obiekcje dziewczyny.

Waga Morvana przytłaczała ją, a jego ramiona uniemożliwiały jej jakikolwiek ruch. Rozchylił jej ubranie przy szyi, pochylił głowę i przywarł wargami do szyi dziewczyny, delikatnie przygryzając skórę. Cudowne dreszcze spływały spiralami w dół ciała Anny, aż doprowadziły do dziwnego pulsującego ucisku w dole brzucha. Usta Morvana dotarły do jej warg.

– Nie protestujesz. Nigdy nie protestowałaś. To zmuszało mnie, bym zachowywał się jak święty dla zachowania twojej świętości, ale ja nie jestem człowiekiem z kamienia, Anno.

Powinna protestować, tak podpowiadał jej rozum. Ale głos rozsądku był jedynie słabym szeptem, całkowicie zagłuszanym przez głośny krzyk triumfującej rozkoszy. Coś w niej pragnęło tego, skręcało się wręcz w oczekiwaniu, było wdzięczne za jej słabość.

Morvan znowu ją pocałował, powoli, mocno, a ona przyjęła ten pocałunek, odpowiedziała. Gdy zsunął się z niej, poprzez mgłę rozkoszy poczuła, że rozsuwa na boki wygniecione poły jej płaszcza, rozpina pas i zsuwa rękę w dół po udzie, by dotrzeć do rąbka kaftana.

– Co robisz? – W zdumieniu podniosła głowę, a uwolnioną ręką objęła ramię Morvana.

– Cicho – szepnął i położył ją znowu. Uwodzicielsko całował jej policzki, skronie, szyję, nie przestając przedzierać się przez kolejne warstwy materiału, które rozdzielały ich ciała. – Nie martw się. Przecież nie wezmę dziewicy na lodowatej ziemi, kiedy pięciu mężczyzn śpi w odległości trzydziestu kroków.

Podciągnął do góry kaftan i koszulę dziewczyny i dotarł wreszcie do nagiej skóry brzucha. Kiedy pieścił ją stwardniałym palcami, zamknął oczy. Gdy je otworzył, Anna dostrzegła w nich taki wyraz, że zaczęłaby się poważnie niepokoić, gdyby nie leżała na ziemi w mroźny zimowy dzień, a w pobliżu nie byłoby pięciu ludzi Morvana. Ale przepływające przez nią fale rozkoszy wyparły z jej mózgu wszelką trwogę.

Morvan przesunął ręką po jedwabnej szarfie, którą bandażowała piersi.

– Nie ułatwiasz mężczyźnie zadania. – Ujął pierś przez warstwę jedwabiu. Z gardła dziewczyny wydarł się cichy dźwięk. Ręka Morvana odnalazła wreszcie supeł szarfy pod ramieniem Anny. Jedwab rozluźnił się i wreszcie uwolnił piersi.

Morvan zaczął z rozmysłem bawić się tymi twardymi brodawkami, celowo ściągając ku nim bezradne spojrzenie dziewczyny. Rozdzierała ją jakaś niepokojąca potrzeba. Ciało Anny poruszało się wbrew jej woli, wychodziło naprzeciw męskiej dłoni.

Pochylił głowę. Szeroko otwartymi oczami przyglądała się, jak język i wargi Morvana pobudzają ją tak, jak przed chwilą czyniły to jego palce. Fale gwałtownego podniecenia uderzały w nią raz po raz. W głębi ciała czuła dziwny ból, jakby pustka domagała się wypełnienia. Morvan wsunął kolano między nogi Anny, przesunął je w górę i zaczął uciskać, pogarszając jeszcze sytuację, bo dziwna potrzeba skoncentrowała się w jednym miejscu, zmieniła się w fizyczną tęsknotę, która była zarówno torturą, jak i najrozkoszniejszą przyjemnością. Jego pocałunki i dotyk sprawiały, że dziewczyna błagała o więcej, że ten trawiący ją pierwotny głód był jedynym, co się w tej chwili liczyło.

Nagle oderwał od niej dłonie i usta i ukrył twarz w jej opadających na kark włosach. Całe ciało Anny krzyczało, protestując przeciwko przerwaniu pieszczot, które dawały jej tyle rozkoszy, ale Morvan uciszył protest uspokajającymi pocałunkami i poprawił ubranie dziewczyny.

Leżeli ciasno objęci. Anna powoli zaczęła zdawać sobie sprawę że budzi się dzień; z obozu zaczęły już dochodzić odgłosy krzątaniny. Podniosła głowę, żeby zerknąć na krzewy.

Morvan także musiał to usłyszeć. Pewnie dlatego przerwał.

– Dopiero wstają – uspokoił dziewczynę.

– My też musimy wstawać – powiedziała z ociąganiem, nie mając najmniejszej ochoty opuszczać ciepłego schronienia w jego ramionach. Czuła się zażenowana i nie śmiała spojrzeć mu w oczy.

Wstał, pomógł jej się podnieść i owinął ją szerokim płaszczem.

– Wejdź między drzewa i doprowadź się do ładu.


Kiedy burza wdarła się w głąb lądu, zaczęła siąpić lodowata mżawka. Okutani w płaszcze i nasączone olejem peleryny ludzie z mozołem brnęli przed siebie po drogach, które zaczęły przypominać błotniste grzęzawiska.

Morvan był w paskudnym humorze. Niezaspokojone pożądanie zmieniło się w piekielną irytację. Sytuację pogarszał jeszcze fakt, że kobieta, której pragnął, jechała konno u jego boku. Nie miał najmniejszej wątpliwości, że Anna oddałaby mu się dzisiaj. Starał się o tym nie myśleć, ale była tuż przy nim i reagowała na jego rozdrażnienie z tym swoim cholernym chłodnym spokojem. Ilekroć na nią spojrzał, stawała mu przed oczami jej twarz, kiedy miał ją pod sobą, a ona leżała z zamkniętymi oczami, zarumieniona z namiętności, wijąc się pod wpływem pieszczot. Wiedział, że te wspomnienia nie opuszczają nie tylko jego, ale i Anny, że mimo milczenia wiszą między nimi i wołają o uwagę. I o spełnienie.

W południe zatrzymali się pod osłoną drzew, by dać wytchnienie koniom i zjeść posiłek. Gregory odwołał go na bok.

– Dziś nie możemy rozbić na noc obozu. Ciągle pada, a może zacząć się nawet śnieżyca. Musimy poszukać jakiegoś schronienia.

– Jeśli dwór jest w Windsorze, miasto będzie zatłoczone. Zatrzymamy się w Reading, nieco na zachód. Znam tam pewną rodzinę mieszkającą tuż pod miastem, przyjmą pod swój dach konie i ludzi. To będzie tylko stodoła, ale przynajmniej sucha.

– A dama?

– Zabiorę ją do Reading i znajdę jej gospodę. – Podniósł wzrok i dostrzegł niepewną minę Gergory’ego. A więc przyjaciel domyślił się przyczyny jego podłego nastroju. – A potem wrócę do was.


Kiedy znowu ruszyli w drogę, Anna ponownie jechała u boku wysokiego, mrocznego jak chmura gradowa Morvana.

Poza jedną krótką chwilą, kiedy uśmiechnął się do niej ciepło, gdy rano wyszła zza drzew, przez cały czas pogrążony był w ponurych rozmyślaniach i milczał jak grób. Dziewczyna czuła emanujące z niego niebezpieczeństwo, jakąś drapieżność. Widząc spojrzenia, które jej rzucał, nie miała najmniejszych wątpliwości, aż zbyt jasno uświadamiały dziewczynie, że to ona jest powodem jego podłego nastroju. Czuła się jak wróbel pod wzrokiem sokoła i wcale nie była z tego zadowolona.

– Jesteś zły – stwierdziła.

– Nie jestem – odpowiedział, ale jego opryskliwy ton zadawał kłam słowom. – Łamię sobie głowę, dlaczego kobieta, która ma wstąpić do klasztoru, kusi mężczyznę. Zastanawiam się, czego ode mnie chcesz.

– Nie bądź śmieszny. Nie wiedziałabym nawet, w jaki sposób kusić mężczyznę.

– Dziś rano poradziłaś sobie znakomicie jak na osóbkę tak całkowicie niewinną. Istnieją pewne granice wymagań, które można mi stawiać, niezależnie od mojego postanowienia czy poczucia honoru.

Miał do niej pretensje!

– To nie ja cię obejmowałam. To nie ja całowałam i nie ja przewróciłam cię na ziemię.

– Nie powstrzymałaś mnie także, nie zaprotestowałaś. Czy nie rozumiesz, że gdyby moi ludzie nie zaczęli się budzić, nie byłabyś już dziewicą?

– Nie mogłam cię powstrzymać.

Zachmurzył się jeszcze bardziej.

– Zostawiasz taką decyzję mężczyźnie? Jeśli tak, koniec może być tylko jeden. Najwyraźniej Catherine nauczyła cię całkiem niewłaściwych rzeczy. Idź do klasztoru, bo skończysz podobnie jak lady Martha.

– Oto przykład typowej męskiej logiki. Uwieść kobietę, a potem wyzywać ją od ladacznic. Dziękuję ci za lekcję. Catherine zapomniała mi powiedzieć, że mężczyźni chcą, aby kobiety czuły się zhańbione. – Niemal wypluła te słowa i odwróciła się od Morvana.

Zapadło ciężkie milczenie; słychać było jedynie wycie wiatru i stukot końskich kopyt.

– Anno, ja nie…

– Nie odzywaj się do mnie! – Ścisnęła stopami boki konia i oddaliła się galopem od swego towarzysza. Uciekła od upokorzenia, które jej zgotował.

Zapadał już zmrok, kiedy znaleźli niewielki dwór na przedmieściach Reading. Morvan znał rycerza, który otrzymał tę posiadłość jako lenno i wszedł, żeby z nim porozmawiać, po czym przysłał swoim ludziom wiadomość, że mogą wejść do stodoły i się rozgościć.

Wieczorem zrobiło się jeszcze zimniej. Morvan po rozmowie z gospodarzem odnalazł Annę w stodole i nalegał, by natychmiast udali się w drogę do Reading. Do chwili gdy udało im się znaleźć gospodę, dziewczyna była już tak na niego wściekła, że nie mogła się doczekać, by wreszcie się go pozbyć. Morvan wszedł do środka, a ona czekała na zewnątrz, nie schodząc z konia.

– Niepogoda wypełniła gośćmi całą gospodę, ale ponieważ jesteś damą, otworzą dla ciebie dodatkową izbę na górze – poinformował ją Morvan, wróciwszy po chwili. – Wejdź i się ogrzej. Muszą zanieść tam łóżko, a to trochę potrwa.

Wprowadził ją do głównej sali gospody i usiedli przy stole ulokowanym blisko paleniska. Anna zjadła coś i napiła się korzennego wina, przyglądając się ludziom siedzącym na ławach. Całkowicie ignorowała swego towarzysza, który nie odrywał od niej oczu.

Wreszcie żona oberżysty zaprowadziła ich po schodach na górę, do wąskiego korytarzyka na poddaszu, z którego prowadziły drzwi do jednego tylko pomieszczenia. Sądząc po stosach przedmiotów, rzuconych na kupę w korytarzyku, izba służyła jako składzik. Była niewielka. Na wprost drzwi było zamknięte okno. Duże łoże zajmowało prawie całe pomieszczenie. Anna pomyślała, że pewnie należy ono do właścicieli gospody, którzy tę noc spędzą na sianie.

– Nie opuszczaj tej izby, Anno – przestrzegł ją Morvan. – W nocy tę gospodę odwiedzają czasem młodzi panowie z Windsoru. Piją i uprawiają hazard w sali na dole. Rano przyjadę po ciebie. Nikomu nie otwieraj.

Kiedy wyszedł, dziewczyna odetchnęła głęboko, jakby chciała w ten sposób wyrzucić z siebie wściekłość. Morvan uporczywie traktował ją jak głupawe dziecko, jutro to musi się skończyć. Drogo ją kosztowała jego opieka. Tym bardziej że jak dotąd jedynym niebezpieczeństwem, które zagrażało jej podczas tej podróży, był on.

Przy palenisku grzało się wiadro wody. Zdjęła ubranie i rozłożyła je na stołku przy ogniu, żeby przeschło. Nalała trochę wody do glinianej misy, stojącej na stoliku u stóp łóżka, i zmyła z siebie kurz drogi. Zwykle sypiała nago, tutaj jednak czułaby się niezręcznie. Zaczęła grzebać w sakwie, którą przyniósł jej Morvan, i po chwili wyciągnęła starą koszulę ojca i parę znoszonych spodni brata.

Zawinęła podarte dziurawe nogawki powyżej kolan. Koszula sięgała ud i wisiała na niej jak worek. Dziewczyna wyglądała w tym stroju śmiesznie, ale było jej ciepło.

Zdmuchnęła świecę i wskoczyła do łóżka. Prześcieradła były stare, lecz czyste. Z przyjemnością wciągnęła w nozdrza ich świeży zapach. Za wcześnie jeszcze na sen, ale przynajmniej była sama i mogła pomyśleć; nie kapało jej na głowę i nie było przy niej chmurnego mężczyzny, który ją obrażał i stanowił zagrożenie.


Morvan wszedł do ogólnej sali gospody, żeby osuszyć jeszcze kilka kufli, zanim znów wyjdzie na mróz. Właśnie przybyła grupa mężczyzn z Windsoru. Znał dwóch z nich i natychmiast został wciągnięty w rozmowę o swoich podróżach. Minęła już północ, kiedy wreszcie zmusił się do opuszczenia Reading i śpiącej na poddaszu kobiety.

Czarny humor Morvana ustąpił miejsca głębokiemu żalowi, kiedy spostrzegł, jak głęboko Anna wzięła sobie do serca jego bezmyślne słowa. Wyładowanie na dziewczynie własnej frustracji było wyjątkowym chamstwem. Jak mógł ją winić! Zobowiązał się przecież nią opiekować, więc miała prawo na niego liczyć. I pewnie nikt, pomyślał Morvan z goryczą, jej nie powiedział, że w tych sprawach nie wolno zaufać żadnemu mężczyźnie.

Zaczął padać lodowaty deszcz. Skierował konia ku bramom miasta, starając się nie myśleć o Annie, próbując nie wyobrażać jej sobie leżącej w izbie na poddaszu. Wkrótce będą już w Londynie, w domu jego siostry. Będzie mógł nadal widywać dziewczynę w czasie oczekiwania na audiencję u króla, ale już niezbyt często, bo sam znajdzie sobie kwaterę gdzie indziej. Podejrzewał, że nie będzie już miał okazji, by spotykać się z nią sam na sam. Na tę myśl ścisnęło mu się serce.

Winę za wydarzenia dzisiejszego poranka ponosił wyłącznie on, nie był jednak w stanie zmusić się do poczucia żalu za to, co się stało. Namiętność Anny była tak czysta i nieskrępowana, że zniweczyła jego postanowienie. Większość kobiet traktowała namiętność jako element gry, Anna natomiast dawała i brała bez zastanowienia. Była z nim duszą i ciałem. W swojej niewinności nie wiedziała, co zrobić z rękami, ale serce miała na właściwym miejscu, równie szczere i otwarte jak spojrzenie. Czyżby on tak długo już grał w tę grę, że nie był w stanie rozpoznać dziewczyny, która nawet nie zna zasad gry?

Kiedy mury miasta zniknęły w oddali, marznący deszcz przybrał na sile. Warstewka lodu pokryła płaszcz i włosy Morvana oraz grzywę wierzchowca. Nawet w ciemności widział, że lód pokrył też kałuże i kamienie na drodze. W końcu koń zgubił podkowę, zatrzymał się na środku traktu i nie chciał iść dalej.

Morvan stał w lodowatych ciemnościach i toczył wewnętrzną walkę. Miasto było o wiele bliżej niż dwór znajomego rycerza. Marznący deszcz przybierał na sile. Uznał, że narażanie konia na złamanie nogi, byłoby głupotą, więc zawrócił do bram Reading.

Kiedy podawał wodze stajennemu, gdy przemierzał dziedzińce gospody i nawet wchodząc już do budynku, mówił sobie, że przenocuje w ogólnej izbie, jak pozostali podróżni, zamoczeni pogodą. Ale kiedy drzwi wejściowe zatrzasnęły się za jego plecami, nogi same zaniosły go po schodach na górę do Anny.


Dziewczyna usłyszała kroki na poddaszu i głos Morvana.

Choć nie mówił głośno, słyszała go tak wyraźnie, jakby stał przy niej.

Wsłuchiwała się w rytm igiełek lodu rozbijających się o dach i ściany gospody. Może coś mu się stało? Albo koniom? Albo jednemu z jego ludzi? Wygramoliła się z łoża i otworzyła drzwi.

Morvan opierał się o framugę. Sople lodu zwieszały się z jego włosów i ubrania. Spojrzał na Annę i wszedł do izby, zmuszając dziewczynę, by cofnęła się do środka.

Ruszył w stronę ognia. Anna musiała niemal przykleić się do ściany przy drzwiach, żeby uniknąć jego dotyku. Zdjął płaszcz i rękawice, strzepnął z nich śnieg, otarł twarz rękawem i przykucnął przy palenisku, chłonąc ciepło ognia. Dziewczyna zrobiła kilka kroków, żeby znaleźć dla niego ręcznik. Kiedy mu go podała, jego dłoń zacisnęła się na moment na jej palcach. Ciepło tego krótkiego, przelotnego muśnięcia rozpłynęło się po całym Anny ciele i dotarło do serca.

Morvan wstał i odwrócił się plecami do płomieni, a ona wróciła pod ścianę przy drzwiach. Nie było innego miejsca w izbie, w którym mogłaby się schronić. Mężczyzna zajmował całą przestrzeń pomiędzy łożem a paleniskiem, więc jedyny kawałek wolnej przestrzeni znajdował się właśnie przy drzwiach. Nagle ogromne łoże, zajmujące prawie całe pomieszczenie zaczęło jej bardzo przeszkadzać.

Oczy Morvana spoczęły na ubraniu, które Anna rozłożyła na stołku do wyschnięcia. Dotknął długiej jedwabnej szarfy, którą krępowała piersi.

– Stare mity opowiadają o starożytnym plemieniu wojowniczych kobiet zwanych Amazonkami. One także najwyżej sobie ceniły łuki i obcinały jedną pierś, by nie przeszkadzała im w strzelaniu. Twój pomysł wydaje mi się zdecydowanie bardziej rozsądny.

W cieple jego włosy i ubranie zaczynały schnąć. Znów odwrócił się do ognia i wyciągnął ręce w stronę płomieni.

– Dlaczego mi otworzyłaś, Anno? – spytał.

Znowu pretensje!

– Myślałam, że stało się coś złego. Zachowałam się po kobiecemu. Teraz widzę, że byłam głupia, wiec jeśli już się ogrzałeś, wyjdź.

– Nie.

Dziewczyna czekała przez chwilę, pewna, że Morvan coś do tego krótkiego słówka doda, ale on bacznie się jej przyglądał.

– Chciałabym, żebyś wyszedł. – Przywołała na pomoc złość, która narastała w niej przez całe popołudnie, i przyodziała się w nią jak w zbroję.

– Drogi są pokryte lodem i nieprzejezdne. Zostanę tutaj.

– W takim razie prześpij się w ogólnym pomieszczeniu na dole.

– Nie. – Morvan mówił spokojnym, pewnym głosem. Jego oczy płonęły i trzymały wzrok Anny na uwięzi. Urodziwa męska twarz zastygła w maskę surowości. – Będę spał tutaj. I będę się z tobą kochał. – Umilkł na chwilę. – Chodź do mnie.

Mówił tak, jakby decyzja już zapadła, jakby było to nieuchronne. Anna gwałtownie złapała powietrze, wstrząśnięta jego bezczelnością i własnym rumieńcem.

Słowa, które Morvan wypowiedział tego popołudnia, niespodziewanie zabrzmiały jej w uszach i dziewczyna desperacko rzuciła mu je w twarz.

– Żebyś mógł wykorzystać moją hańbę przeciwko mnie w sobie tylko wiadomych celach? Nie, Morvanie. Mówiłeś, że w tych sprawach to ja mam podejmować decyzję, że nie wolno mi pozostawiać jej mężczyźnie. Cóż, zdecydowałam, że nie robisz tego. Nie dotykasz mnie teraz, nie jestem wiec otumaniona i mówię ci, że nie mam na to ochoty. A jeśli spróbujesz wziąć mnie siłą, to pozwól sobie przypomnieć, że już raz zdołałam się obronić.

Anna, mimo przekonania, które brzmiało w jej głosie, zdawała sobie sprawę, że wystarczyłby jeden dotyk Morvana, jeden pocałunek, a cała jej determinacja rozpłynęłaby się. Wspomnienia dzisiejszego poranka żyły w niej, nie poddając się ocenie zdrowego rozsądku.

– Połóż się i zaśnij, Anno. Nigdy nie zgwałciłem kobiety i nigdy nie zniewolę ciebie. Nie dotknę cię wbrew twojej woli.

Nie zrobił kroku w stronę wyjścia, została więc przy ścianie i patrzyła na niego nieufnie. Wydawało jej się, że mogą przestać tak całą noc.

Morvan pochylił się nad jej sakwą, grzebał w niej przez chwilę, wreszcie wyciągnął sztylet Anny i rzucił go na łóżko.

– Śpij z nim, jeśli naprawdę mi nie ufasz.

– Spałabym lepiej, gdybyś wyszedł.

Potrząsnął głową.

– Jutro zabiorę cię do mojej siostry, do twojego księcia i króla Edwarda. Teraz zostanę z tobą.

Nie była w stanie tego zrozumieć, ale zdawała sobie sprawę, że Morvan rzeczywiście nie zamierza wyjść. Wsunęła się do łoża, chwyciła sztylet i skuliła się pod przykryciem.

Po chwili poczuła, że mężczyzna siada w nogach łoża, opiera się plecami o ścianę i wyciąga nogi wzdłuż oparcia. Nie spojrzał nawet na nią, wpatrywał się w ogień. Po jakimś czasie jej napięte mięśnie nieco się rozluźniły.

Nie była pewna, czy zapadła w sen, ale kiedy Morvan wstał z łóżka, natychmiast otrzeźwiała i w stanie pełnej gotowości wpatrywała się w niego ze swego ciemnego kącika. Mimo że ledwo uchyliła powieki, mogła bez trudu obserwować jego ruchy.

Dorzucił drewna do paleniska i postawił przy nim cebrzyk z wodą. Rozpiął pas i położył go na krześle, potem rozsznurował kaftan i ściągnął go z ramion. Wszystkie sztuki garderoby lądowały na ułożonym przy ogniu odzieniu Anny.

Dziewczyna nawet nie drgnęła, ale i nie zamknęła oczu. Morvan czekał przez chwilę, żeby woda się zagrzała. Anna widziała jego nagie plecy ponad oparciem łóżka. Światło ognia uwypuklało silne mięśnie szczupłego ciała, wąskie biodra.

Pochylił się nad cebrzykiem, odwracając się do niej bokiem. Nalał wody do miski, ustawionej na stoliku wtłoczonym między wezgłowie łóżka a palenisko. Wziął myjkę i zaczął się nią wycierać, a światło płomieni wydobywało z półmroku linie jego torsu i ramion.

Anna pamiętała doskonale, jak myła go w czasie choroby, i teraz wydawało jej się, że niemal wyczuwa pod palcami wypukłości mięśni. Po jej ciele zaczęło się rozchodzić jakieś leniwe podniecenie. Czyżby to się zaczęło już wtedy, kiedy go dotykała, gdy majaczył w gorączce? A może jeszcze wcześniej, kiedy poprosił, by została z nim w nocy i pomogła znieść oczekiwanie na śmierć?

Nie mogła oderwać od niego oczu. Był taki piękny w swej męskości, a światło ognia tylko dodawało mu urody.

Gdy odwrócił głowę w jej stronę, wstrzymała oddech, bo nie miała wątpliwości, że on wie, iż go obserwuje. Nie śmiała się poruszyć, nie śmiała nawet zamknąć oczu.

Morvan odwrócił się i dołożył drew do ognia. Buchnął wielki płomień, który oświetlił drgającym światłem całą izbę. Zrobiło się ciepło i dziewczyna zaczęła się niemal dusić pod przykryciem.

Zamknęła oczy, bo gdyby Morvan wrócił na poprzednie miejsce w nogach łóżka, teraz mógłby dostrzec jej twarz. Była więc zaskoczona, kiedy poczuła, że wyciąga się przy niej. Czekał, aż ona zaśnie, by wziąć sobie to, co zechce, a ona robiła wszystko co w jej mocy, żeby przekonać go, że śpi jak zabita.

– Anno. – To nie było pytanie. Powiedział to spokojnym, równym głosem, jakby nadawał jej imię.

Serce dziewczyny waliło jak oszalałe, palce zacisnęły się na schowanym pod poduszką sztylecie.

– Anno. – Teraz głos Morvana był niski, niemal rozkazujący. – Wiem, że nie śpisz. Wiem, że mnie obserwowałaś. – Położył rękę na jej ramieniu.

Błyskawicznie odskoczyła, uklękła skulona przy ścianie i ściskając sztylet, patrzyła na niego jak złapane w potrzask zwierzę.

Morvan podniósł się i ukląkł naprzeciw niej, górując nad nią wzrostem. Ciało, które tak przed chwilą podziwiała, miała teraz na wyciągnięcie ramienia.

– Chodź, połóż się przy mnie – poprosił. – Od jutra nigdy już nie znajdziemy się ze sobą sam na sam, ta świadomość mnie przytłacza. Połóż się w moich ramionach, jak ubiegłej nocy.

– Żebyś mógł nazywać mnie ladacznicą?

– Byłem rozdrażniony, pragnąłem cię. Wcale tak nie myślałem. Twoja namiętność jest niewinna i piękna. Chodź do mnie. Przysięgam, że cię nie wezmę. Wyjdziesz stąd jako dziewica, tak jak weszłaś.

Nie uwierzyła w tę obietnicę. Dwukrotnie ostrzegał ją, że w takiej sytuacji nie wolno ufać mężczyznom. Ale teraz oddawał decyzję w jej ręce, dawał wybór.

Kiedy spojrzała w jego oczy, wiedziała, że podjęła tę decyzję już dawno, że podejmowała ją wielokrotnie. Nie odesłała go z zamku, choć powinna to zrobić, zatrzymała go przy sobie. Nie powstrzymała go ani wówczas w swojej komnacie, ani później w lesie. Tej nocy otworzyła mu drzwi. Doskonale wiedział, jaka jest jej decyzja. To ona próbowała udawać, że jest inaczej. Nie było przed nimi przyszłości, ale Morvan chciał jej ofiarować coś, czego pragnęła i potrzebowała, choć starała się tego sobie odmówić.

Opuściła sztylet i przesunęła się o centymetr w jego stronę. O centymetr, nie więcej.

Uznał ten ruch za sygnał, na który czekał, i przyciągnął ją do siebie, zamykając w swoich ramionach.

Ciało Anny zareagowało natychmiast. Odpowiedziało rozkoszą i szaleństwem, kiedy zamknął jej usta w gwałtownym, namiętnym pocałunku. Ręce Morvana rozpoczęły wędrówkę i dziewczyna rozkoszowała się dotykiem stwardniałych dłoni, badających jej ciało, poznających każdy centymetr, zsuwających się na jej biodra i w dół na uda.

Pociągnął tasiemkę przy szyi jej koszuli i zaczął okrywać pocałunkami dekolt. Wychodziła mu naprzeciw, kołysząc się w odwiecznym rytmie.

– Chodź tutaj. – Usiadł na piętach, rozsunął kolana i pociągnął ją w dół, aż usiadła na jego udach. Krzyknęła, kiedy poczuła wilgoć między nogami.

Spokojniejszym ruchem zdjął jej przez głowę koszulę i odrzucił na bok. Wziął w ręce piersi Anny i wpatrywał się w nie zachłannie. Jego wzrok podniecił ją jeszcze bardziej i szukając ulgi w bolesnej, spalającej ją gorączce, wcisnęła się mocniej w jego uda.

Ramiona mężczyzny zacisnęły się wokół jej pleców i bioder. Uniósł ją tak, że klęczała nad nim, i wziął jej pierś do ust. Wrażenie było tak niewiarygodne, że Anna odrzuciła głowę do tyłu, a fale rozkoszy przelewały się przez jej ciało, kierując się w dół, ku biodrom. Pragnienie ulokowane między nogami stało się męką nie do zniesienia. Morvan nie przestając lizać i ssać piersi, wsunął rękę między jej uda i zaczął delikatnie masować wilgotne miejsce. To była rozkosz i tortura jednocześnie. Anna nie chciała by kiedykolwiek dobiegła końca.

On tymczasem położył ją i pochylił się, opierając cały ciężar ciała na jednym ramieniu. Drugą rękę wciąż trzymał między jej udami. Anna obserwowała ruchy jego dłoni, nie wstydząc się oszałamiającej namiętności, która zapierała jej dech.

Morvan pochylił się nad nią i znów wziął do ust jej piersi, najpierw jedną, potem drugą; pociągał je delikatnie wargami i drażnił językiem, wynosząc jęczącą dziewczynę na zawrotne wysokości, z rozmysłem doprowadzając ją do szału pożądania.

– Spójrz na mnie – powiedział. – Chcę widzieć twoje oczy.

Dłoń Morvana odnalazła źródło pulsującego w głębi jej ciała rozkosznego bólu. Wszystko, co dziewczyna przeżywała dotychczas, zbladło w porównaniu z tym doznaniem. Zamknęła oczy, kiedy w odpowiedzi na ten najbardziej intymny dotyk jej ciało eksplodowało w całkowitym zatraceniu się.


Morvan przyglądał się Annie i toczył najcięższą walkę swego życia, walkę z własnymi potrzebami. Już przy pierwszym pocałunku powiedział sobie, że złożył obietnicę i musi jej dotrzymać. Nakreślił sobie w duszy linię, za którą nie wolno mu wyjść, a kiedy ją przekroczył, nakreślił następną i następną, ale namiętność dziewczyny ciągle łamała jego postanowienia.

Anna oddawała mu się tak żywiołowo, że w porównaniu z tym wydarzenia poranka wydawały się niemal bezbarwne. Nie było w niej najmniejszych odruchów obronnych, żadnych prób zachowania kontroli, każda pieszczota spotykała się z natychmiastową reakcją jej ciała.

Walczył o zachowanie kontroli nad sobą, ale chwile rozsądku były coraz rzadsze, a okrzyki Anny, kiedy dotykał centrum jej kobiecości, prowadziły go na skraj przepaści.

– Spójrz na mnie – poprosił znowu.

Zmusiła się do otwarcia oczu, wilgotnych i ciemnych z pożądania. Wpatrywał się w nie, wsuwając w nią palec. Ciało dziewczyny napięło się, kiedy poczuła wtargnięcie. Wniknął głębiej, pieszcząc równocześnie kciukiem drugi punkt kobiecej rozkoszy.

Kiedy wyczuł przeszkodę, był jednocześnie rozczarowany i uradowany. Delikatnie uderzał palcem w błonę, walcząc z pragnieniem posunięcia się dalej. Zdawał sobie sprawę, że gdyby postanowił to zrobić, dziewczyna nie byłaby już w stanie go powstrzymać. Oszalała z rozkoszy, napierała na jego rękę, powtarzała jego imię i błagając o więcej, szeroko rozkładała nogi.

Nadwerężone już mocno postanowienie prysło jak bańka mydlana.

Nagle Morvan, opanowawszy się nieludzką wprost siłą, odsunął się jednak gwałtownie, odwrócił się plecami i usiadł na skraju łóżka. Całe jego ciało krzyczało w proteście.

Anna dotknęła jego pleców, jakby w niewypowiedzianym pytaniu, po czym zwinęła się w kłębek pod ścianą, okryła się prześcieradłem pod samą szyję i ukryła twarz w kolanach.

Rozegrał tę sytuację gorzej niż najbardziej niedoświadczony prawiczek.

– Anno. – Pochylił się ku dziewczynie.

Podniosła rękę w ostrzegawczym geście.

– Nie wiń siebie, że to zaszło aż tak daleko – powiedział. – O mało nie złamałem danej ci obietnicy i cała wina leży po twojej stronie.

– W takim razie powinnam się uważać za szczęściarę, że byłam z mężczyzną tak niebywale skłonnym do wyrzeczeń. – Jej głos był niski, niewyraźny i zabarwiony nutą goryczy.

– Anno…

– Wyjdź. Chcę, żebyś stąd wyszedł.


Anna pogrążyła się w śmiertelnym upokorzeniu. Wpatrywała się w drzwi, którymi wszedł i wyszedł Morvan, zostając wewnątrz tylko tak długo, by ją pokonać. Nie potrzebował nawet ostatecznego aktu, by mieć pewność, że zwyciężył.

Chciała go znienawidzić, chciała myśleć o nim jak o ostatnim łajdaku, ale szczerość wobec siebie nie pozwalała jej na to. Ale własna pamięć nie pozwalała jej na to. Jaki łajdak przerwałby w tym momencie, w którym on się zatrzymał?

Odrzuciła prześcieradło i przyjrzała się własnemu ciału. W jednej chwili wróciły do niej westchnienia i uniesione brwi matki i pokojówek, spojrzenia obcych ludzi, nawet impotencja Gurwanta tamtej nocy. A więc to prawda. Wyglądała jak wybryk natury, groteskowo. W dzieciństwie uchroniło ją to od gwałtu, teraz jednak sytuacja była zgoła odmienna.

Poczuła zadowolenie, że ma iść do Saint Meen. Dziękowała Bogu, że obowiązek i okoliczności nie pozwoliły jej zachwiać się w tym postanowieniu. Poczuła się niemal chora na myśl, że mogłaby zostać czyjąś żoną, że mogłaby ponownie znaleźć się w takiej lub jeszcze gorszej sytuacji, że musiałaby się oddawać i znosić widok mężczyzny, który przemaga się, by dopełnić małżeńskich obowiązków.

Ogarnęła ją nieprzytomna wściekłość na Morvana. Nienawidziła go za to, że obudził do życia tę część jej osobowości. Kiedyś nie miała pojęcia o jej istnieniu i tak było lepiej. Nauczyła się znosić z dumą i podniesionym czołem swa odmienność, a nawet czerpać z niej korzyści. Zawsze zdawała sobie sprawę z braków swojej urody i nie było potrzeby rzucać jej tej prawdy w twarz. Morvan pewnie nie chciał jej obrazić, może nawet był zaskoczony własną reakcją, ale jednak w najokrutniejszy sposób zmusił ją, by ponownie stawiła czoło swej niedoskonałości.

Całą noc nie zmrużyła oka, leżąc nago w ogromnym łożu, i w końcu udało jej się wskrzesić w sobie nieco nienawiści do Morvana.

Загрузка...