23

Anna siedziała na stołku przy palenisku w komnacie męża i gładziła trzymaną na kolanach ulubioną czerwoną koszulę Morvana. Noc namiętności położyła kres ich wojnie, ale ona nie zrezygnowała z dalszej walki. W końcu mąż będzie musiał pójść na jakiś kompromis.

Podniosła koszulę i przyjrzała jej się krytycznie. Morvan miał ją na sobie tego dnia, kiedy w domu Davida negocjowali warunki kontraktu ślubnego. Czerwień podkreślała barwę jego oczu. Wyglądał w tym stroju zabójczo przystojnie. Aż za dobrze pamiętała rezultat i cenę, jaką przyszło jej zapłacić za pojawienie się Morvana tamtego ranka. Tak, niewątpliwie ta czerwona koszula w znacznym stopniu się do tego przyczyniła.

– Co robisz? – Morvan podniósł na nią wzrok znad stołu, na którym strugał pióra.

– Zajmuję się kobiecymi robótkami. – Wygładziła rękaw koszuli na kolanach i odchyliła głowę do tyłu, wyobrażając sobie, co mogłaby z nim zrobić. – Złota, nie sądzisz?

– Złota?

– Złota nitka. Rzucająca się w oczy i bogata. I dobrze skontrastowana.

– Zawsze lubiłem tę koszulę. Taką, jaka jest.

– Twoje ubrania są zbyt proste jak na lorda. Co ludzie powiedzą, jeśli pozwolę ci tak chodzić? Złoto będzie pasowało.

– Ale ja wolę prostą odzież. Podobał mi się styl ubierania Davida. Całkowity brak ozdóbek jest efektowny i elegancki.

– David jest kupcem.

– Chciałbym jednak zachować kilka prostych strojów. Na przykład tę koszulę.

– Dajesz mi do zrozumienia, że wolałbyś, żebym nie zajmowała się twoimi ubraniami? Że nie ufasz mojej biegłości w kobiecych robótkach?

Morvan wybuchnął śmiechem.

– Chcę powiedzieć, że wolałbym, byś nie zniszczyła moich ulubionych strojów, Anno. Miej odrobinę litości.

Podszedł do paleniska, podniósł żonę ze stołka, zaciągnął do swojego krzesła i posadził sobie na kolanach. Zdawał się uporczywie nie zauważać, że jest stanowczo zbyt wysoka, by siadać w ten sposób.

– Jak to się stało, że jesteś najgorszą szwaczką w Bretanii?

– Unikałam igły jak ognia. Są takie kobiety, które mogą godzinami siedzieć z igłą w ręku i liczyć ściegi. Mnie doprowadzało to do szału. Postawiłam więc sobie za punkt honoru nigdy się tego porządnie nie nauczyć. Nawet w klasztorze zakonnice szybko znalazły mi inne zajęcie.

– Jakie?

– Niestety, nie kobiece. Zajmowałam się ogrodem. Pomagałam w infirmerii. Czasami nawet szorowałam podłogi.

– I walczyłaś z bandytami.

Atmosfera zmieniła się gwałtownie. Jakby w komnacie zabrakło nagle powietrza.

– Także. Raz.

Uśmiech zniknął z twarzy Morvana, mężczyzna pogrążył się w zamyśleniu. Był w jego postaci jakiś dziwny spokój, bezruch.

– Byłaś tam szczęśliwa.

– Byłam zadowolona.

– Teraz nie jesteś zadowolona.

Annę ogarnęło jakieś dziwne uczucie. Przeczucie nieszczęścia. Zaniepokoiła ją nagła powaga męża.

– Tam także nie byłabym już zadowolona.

Morvan spojrzał na własną rękę, która bezwiednie głaskała ramię żony.

– Czy zdajesz sobie sprawę, że nigdy o nic mnie nie poprosiłaś? Raz zwróciłaś się do mnie o radę w sprawie Gurwanta. Poza tym nic. Przez cały czas naszej znajomości.

– Poprosiłam, żebyś mnie poślubił. A to nie błahostka.

– Korzyści odniosłem raczej ja, a nie ty.

– Jeśli dobrze sobie przypominam, to stanowczo upierałeś się, że jest akurat odwrotnie – Anna roześmiała się w nadziei, że rozładuje napięcie.

– Mówiłem ci już kiedyś, że mężczyźni są w gruncie rzeczy słabi i że im bardziej są szczęśliwi, tym bardziej się stają wspaniałomyślni. A jednak nawet po tym, jak się kochaliśmy, nie poprosiłaś o nic.

– Czy tego właśnie oczekiwałeś? Czy żony zazwyczaj tak postępują? A poza tym o co miałabym cię prosić? O klejnoty? O nowe suknie?

– Mogłaś mnie prosić o cokolwiek. O wszystko.

Anna podejrzewała, że dobrze się domyśla, co Morvan jej proponuje, co chce jej powiedzieć. Przeraziło ją to, więc milczała w nadziei, że dzięki temu uda jej się przerwać tę rozmowę.

To nie mogło się udać.

– Kiedy pojechałem z wizytą do Baldwina, rzuciłem okiem na twoją posiadłość w Rennes – powiedział. – Kasztelan to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Jeśli dostanie jeszcze kilku zbrojnych, zamek będzie wystarczająco dobrze strzeżony, a i Baldwin jest przecież w pobliżu. Ja także przyjadę, kiedy tylko będziesz mnie potrzebować.

– Czy to znaczy, że chcesz mnie tam odesłać?

– To znaczy, że pozwolę ci odejść. Nigdy nie sądziłem, że się na to zdobędę, ale nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy nadal żyć tak jak teraz. Nie lubię się gniewać, Anno, ale jeszcze bardziej nie lubię świadomości, że jesteś nieszczęśliwa. W Rennes będziesz mogła żyć tak, jak dawniej żyłaś tutaj. Prosiłbym tylko, żebyś nie narażała się na niebezpieczeństwo, ale jeśli nawet będziesz to robić, ja przynajmniej nie będę o tym wiedział.

Anna odwróciła wzrok; była jak ogłuszona. Morvan czekał, by o to poprosiła. I znał już swą odpowiedź. Ale dlaczego poruszył tę sprawę teraz? Czyżby ich rozmowa o Saint Meen otworzyła jakąś furtkę, która aż się prosiła, by przez nią wejść? A może już się nią znudził?

– A jeśli cię o to nie poproszę?

– Wówczas zmuszę cię, byś była moją żoną w pełnym tego słowa znaczeniu. Bez żadnych kontraktów. Bez żadnych następnych gierek.

Anna chciała negocjować jakąś formę kompromisu. A on postawił jej ultimatum. Właśnie to zrobił. Żądał, żeby dokonała wyboru pomiędzy nim a samą sobą.

Wyczuwała jego uczucia, wiedziała, że mąż jest absolutnie pewien, że przyjmie jego dar. Wystarczyło wypowiedzieć kilka słów, a dostanie wszystko, na czym jej zależało, gdy negocjowali kontrakt. Anna wyobraziła sobie przyszłe życie w Rennes, zarządzanie majątkiem, jazdę konną do woli, kierowanie się własnym osądem, a nawet używanie broni. Niezależna. Wolna. Samodzielna.

Zastanawiała się, czy Morvan chce, by podjęła decyzję tu i teraz. Obawiała się, że będzie próbował ją do tego zmusić.

Rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili Josce wsadził głowę.

– Przybył posłaniec od sir Haarolda.

– Jest bardzo późno. Musiał jechać przez cały dzień – stwierdził Morvan. – Wprowadź go tutaj.

Anna zeszła z kolan męża i wróciła na swój stołek przy palenisku.

– Czy sir Haarold ma kłopoty? – zapytał Morvan, kiedy tylko wszedł posłaniec. Anna domyślała się, że męża martwi rodzina Gurwanta, chociaż przecież zgodziła się zapłacić okup.

– Nie, panie. Ale dotarło do nas twe ostrzeżenie o złodziejach i przysłano mnie, bym zawiadomił, że jednego udało nam się pochwycić.

– Jesteś pewien?

– Tak. Został złapany z trzema końmi. Sir Haarold rozpoznał siodło i jest przekonany, że zostało zrobione tutaj. Rozpoznał też człowieka, który był tu niegdyś w służbie. To młody strażnik imieniem Louis.

– Wie coś o pozostałych?

– Mówi tylko, że nadal przebywają w okolicy i że jest gotów powiedzieć wszystko, co wie, ale tylko lady Annie osobiście. Sir Haarold chciałby wiedzieć, czy lady Anna przybędzie, czy też wystarczy po prostu powiesić tego chłopaka.

– Idź coś zjeść. Rano dam ci znać, jaką podjąłem decyzję.

Po wyjściu posłańca Morvan w zamyśleniu wpatrywał się w płomienie.

– Wygląda na to, że myliłaś się co do tego chłopca, Anno.

– Z pozoru tak. Chciałabym jednak usłyszeć to z jego własnych ust. A jeśli on mógłby doprowadzić cię do pozostałych… Oni znają drogę do stadniny. Nigdy nie będzie bezpieczna, dopóki pozostają przy życiu.

– Tylko dlatego, że ten chłopak zawiódł twoje zaufanie.

– Jestem tego w pełni świadoma.

– Wiesz, że niezależnie od tego, co teraz powie, będzie wisiał?

Wiedziała.

– Ja pojadę, ale ty nie – postanowił Morvan. – Wezmę ze sobą kilku ludzi, resztę pożyczę od sir Haarolda i poszukamy przyjaciół Louisa. W drodze powrotnej zabiorę ze sobą Gurwanta. I tak czas już sprowadzić go tutaj.

– Louis mówił, że będzie rozmawiał wyłącznie ze mną.

– Więc zawiśnie, nic nie mówiąc. Ty nie pojedziesz.

Podszedł do Anny i podniósł ją ze stołka.

– Jeśli załatwię to w ten sposób, Gurwant będzie na zamku przez tydzień, zanim po Wielkanocy nadejdzie okup. Czy zniesiesz jego obecność tutaj? Jeśli nie, powiedz, a pojadę po niego później.

Anna miała wrażenie, że wieki upłynęły od chwili, gdy po bitwie stanęła twarzą w twarz z jasnowłosym olbrzymem. Stwierdziła, że przestała się go bać. A powód tego stał teraz przed nią, delikatnie obejmując jej policzek.

– Przywieź go. Ale nie będę czekała na dziedzińcu, by cię powitać. Powiedziałam mu, że już się nie zobaczymy.

Morvan znów pociągnął ją w stronę krzesła. Pozwoliła mu się objąć, ale nie myślała o biednym Louisie, ani nawet o Gurwancie. Obliczała, ile ma jeszcze czasu, zanim będzie zmuszona dokonać wyboru.


Morvan wyjechał następnego dnia w towarzystwie posłańca Haarolda i czterech swoich ludzi. Nie było wiadomo, kiedy wróci. Nawet jeśli Louis nie zaprowadzi go do pozostałych rabusiów, chciał ich sam odszukać. Niezależnie jednak od przebiegu wypadków obiecał Annie, że może się go spodziewać na początku Wielkiego Tygodnia.

Propozycja męża wisiała nad nią jak ciemna chmura przez te wszystkie dni, kiedy go nie było. Próbowała sobie wyobrazić swe życie w obu sytuacjach i czekała na jakieś drgnienie serca, które pozwoliłoby jej zrozumieć, czego naprawdę pragnie. Chwilami nienawidziła go za to, że postawił ją przed takim wyborem. Ona nigdy nie kazała mu wybierać między sobą a czymkolwiek innym.

Jej mała zabawa w bunt straciła wszelki urok i Anna całe jedno popołudnie strawiła na przesuwaniu warsztatów tkackich i stołków w szwalni na dawne miejsca. Kucharze nigdy nie przyjęli do wiadomości jej poleceń, nie musiała więc przywracać w kuchni poprzedniego stanu. Uznała jednak, że ogród na dachu może zostać. Ten pomysł zaczął jej się naprawdę podobać.

W piątek poprzedzający Niedzielę Palmową Anna wiedziała już, jaką podejmie decyzję. Ten wybór napełnił ją smutkiem, bo doskonale zdawała sobie sprawę zarówno z tego, co ocali, jak i z tego, co straci. Kiedy podjęła decyzję, nie poczuła ani szczęścia, ani triumfu, była jedynie usatysfakcjonowana, że wreszcie udało jej się coś postanowić.

W poprzedzającą Wielkanoc Niedzielę Palmową była rozczarowana, że Morvan jeszcze nie wrócił. Krążyła bezustannie po zamku, czekając na niego, wyglądając jego przybycia. Nawet świadomość, że wraz z nim przybędzie Gurwant, nie zmniejszała narastającego w niej oczekiwania. Rozpaczliwie chciała kochać się z Morvanem jeszcze ten jeden ostatni raz, zanim mu powie, jaką podjęła decyzję, zanim wszystko w jej życiu zmieni się raz na zawsze.

Kiedy minął wtorek, a Morvan nie wrócił do domu, niepokój zastąpił oczekiwanie. W Wielki Czwartek po południu Anna nie miała już wątpliwości, że musiało się stać coś bardzo złego.


Morvan wstał, przeciągnął się i uniósł głowę ku wysoko umieszczonemu okienku, przez które sączyło się słabe światło. Przeciągnął ręką po brodzie i poczuł wdzięczność, że jego zmysły już dość dawno temu przestały reagować na smród panujący w tym wilgotnym lochu.

Dziesięć dni. Ten sukinsyn trzymał go tu już dziesięć dni. Ale był Wielki Czwartek i Anna musiała się wreszcie domyślić, że pojawiły się kłopoty. Modlił się, żeby nie przyjechała osobiście sprawdzić, co się stało. Gurwant liczył, że tak właśnie zrobi. Natomiast Morvan miał nadzieję, że jest zbyt bystra, by dać się wciągnąć w pułapkę.

On sam nie okazał się tak bystry, ale nigdy by mu nie przyszło do głowy, że Haarold zdradzi. Dopiero kiedy wjechał na dziedziniec jego zamku, zdał sobie sprawę, że coś jest nie w porządku. Został powitany z wszelkimi honorami przynależnymi suwerenowi, ale na blankach dostrzegł zbyt wielu ludzi ustawionych na pozycjach bojowych. Instynktownie sięgnął po broń, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Kiedy było już po wszystkim i został zawleczony do zamkowej sieni, dwóch jego ludzi leżało martwych na dziedzińcu.

Widok, jaki przedstawił się jego oczom, tłumaczył wszystko. Przy wysokim stole jedli kolację Haarold, jego syn i Gervaise. A z nimi, na honorowym miejscu u boku Haarolda, rozpierał się człowiek o zimnych jak lód oczach, który powinien być tu pilnie strzeżonym więźniem.

– Gdzie twoja żona, Angliku? – zapytał Gurwant. – Ta kobieta mnie zadziwia. Byłem pewien, że przyjedzie porozmawiać osobiście ze swym młodym strażnikiem o tym, co się wydarzyło. – Przez chwilę bębnił palcami po blacie stołu. – A może podąża za tobą, jak przy koniach? Owszem, wiem, że tam była. Ona nie ma zamiaru podporządkować się woli mężczyzny, narzuconego jej przez obcego króla, prawda? Jest Bretonką i nie akceptuje angielskiego lorda.

– Anna nie przyjechała – powiedział Morvan i przeniósł spojrzenie na Haarolda. – Łatwo złamałeś przysięgę wierności, Haaroldzie. Nie spodziewałem się tego po kimś, kto był prawą ręką Roalda de Leona.

Zawsze chmurna twarz Haarolda zachmurzyła się jeszcze bardziej.

– Roald nigdy by cię nie zaakceptował, ja także cię nie akceptuję. Ani ona.

– Przecież wiesz, że to nie jest prawda. Anna de Leon nikomu nie dałaby się zmusić do małżeństwa wbrew własnej woli. Co takiego obiecał ci ten człowiek, że warto ci było zapłacić za to utratą honoru? Powiedział, że po mojej śmierci odda ją twojemu synowi? Że z twojej krwi zrodzą się nowi lordowie?

– Taki związek odpowiadałby Roaldowi.

– Jesteś głupcem. Spójrz na niego. Naprawdę sądzisz, że przeszedł przez to wszystko, by osadzić twojego syna na książęcym tronie? – Odwrócił się do Gurwanta. – Rób, co chcesz, Gurwancie, i tak przegrałeś. Rodzina nie da ci armii do zdobycia La Roche de Roald. Twoje starania, by siłą narzucić dziewczynie unieważnione wcześniej małżeństwo, to była całkiem inna sprawa. Teraz wszystko wygląda zupełnie inaczej.

– Jeśli Anna przyjedzie tu do mnie, nie będzie potrzebne żadne oblężenie. Po twojej śmierci znajdziemy się ponownie w tym samym punkcie.

Na twarzy Haarolda odbiło się zaskoczenie, gdy stary wasal pojął wreszcie, że Gurwant go oszukiwał. Ale teraz, choć uświadomił sobie, że został wystrychnięty na dudka, nie było już dla niego ratunku. Morvan wiedział o jego zdradzie.

– Ona nie przyjedzie.

– Taki jesteś tego pewien, Angliku?

– Jestem pewien.

Oczywiście, nie miał ani cienia pewności. To byłoby bardzo w stylu Anny, gdyby pożyczyła ubranie od jakiegoś rycerza, złapała łuk i wyruszyła na poszukiwanie męża. Nie przyjdzie jej niewątpliwie do głowy, że zaufany wasal ojca zdradził, więc może wpaść w pułapkę z garstką ludzi, tak jak on.

Wpadające przez małe okienko światło stało się nieco jaśniejsze i można było rozróżnić innych ludzi uwięzionych w lochu. Pod jedną ścianą spali jak zabici jego dwaj pozostali przy życiu ludzie. Skupił uwagę na trzecim człowieku, leżącym na pryczy pod oknem.

Morvan i jego ludzie zostali wrzuceni do tego lochu po rozmowie z Gurwantem i Haaroldem. To były straszliwe kazamaty, w których więźniowie padają jak muchy.

W celi zastali już młodego Louisa. Chłopak był ciężko pobity, a jego ciało trawiła gorączka z ran. Morvan zbadał go i zwrócił uwagę na powykręcaną, zniekształconą prawą rękę. Louis musiał być torturowany, wszystkie jego palce zostały połamane.

Powtarzane wielokrotnie prośby do lady Gervaise o pomoc dla chłopca wreszcie odniosły skutek. Po trzech dniach wsunęła się do celi z balsamami i miksturami. Widząc jej wyraźne obawy i szalony pośpiech, Morvan domyślił się, że kobieta przyszła tu bez wiedzy męża i Gurwanta.

Nie zabawiła długo, ale zdążył się od niej dowiedzieć, w jaki sposób Gurwant wkradł się w łaski Haarolda. Zrobił na nim wrażenie, rozprawiając często o tym, że Bretania musi być niepodległa. Kiedy nadeszła wiadomość o małżeństwie Anny, Haarold wpadł we wściekłość, a Gurwant natychmiast to wykorzystał. Sojusz został zawarty, zanim Haarold wyjechał na ślub.

Louis jęknął. Morvan przyniósł mu wody i pomógł oprzeć się plecami o ścianę. Chłopak robił wrażenie przytomnego i wreszcie zdolnego do rozmowy.

– Wybacz, panie. To moja wina, że znalazłeś się tutaj. W pewnym momencie ból był już nie do zniesienia.

– Nikt nie jest w stanie bez końca znosić tortur. Jak się tu dostałeś?

– Trzech z nich czekało na mnie, kiedy wyjechałem spomiędzy drzew na ścieżkę. Podejrzewam, że już od kilku dni czatowali na kogoś, kto samotnie będzie jechał ze stadniny. Od dawna szukali drogi, ale nie udało im się jej znaleźć. Więc złapali mnie.

Morvanowi przypomniały się ślady, które widział na drodze, jadąc do stadniny po Annę.

– Kim oni byli?

– To ludzie Haarolda. Nowi ludzie, których przyjął w ostatnich miesiącach. Przywieźli mnie tutaj i wtedy zrozumiałem, że Haarold skumał się z Gurwantem. Żądali, żebym im powiedział, jak się dostać do stadniny. Myślę, że chcieli ukraść konie, by ująć ciebie, panie, gdy wyruszysz ich szukać.

Morvan spojrzał na zmasakrowaną rękę chłopaka. Louis skrzywił się.

– Tak, to dlatego im powiedziałem. Bicie potrafię znieść. Po chwili już nic się nie czuje. Myślałem, że umrę i będzie po wszystkim. A potem Gurwant wymyślił nowy sposób zadawania bólu. Ale cały czas martwiłem się o panią. Wiedziałem, że ciągle jeździ do stadniny i może się tam znaleźć w chwili, kiedy oni zaatakują. Ale w końcu powiedziałem im.

Morvan dotknął ramienia chłopca.

– Kiedy to wszystko się skończy, zawsze będziesz miał u nas miejsce.

– Niewiele będzie ze mnie pożytku, panie. – Louis spojrzał na swą rękę.

– Zawsze jest pożytek z lojalnego człowieka.

Morvan spacerował powoli po niewielkiej powierzchni celi. Dziś wieczór Anna będzie już wiedziała na pewno. Zamknął oczy i starał się nawiązać z nią kontakt, ale była za daleko. Skupiał jednak myśli na niej i z całej duszy prosił, by nie przyjeżdżała.

Bo Gurwant miał rację. Gdyby Anna znalazła się w jego rękach, a Morvan by zginął, wszystko wróciłoby do punktu wyjścia.


W Wielkanoc do celi weszli strażnicy i związali Morvanowi ręce. Zarzucili mu pętlę na szyję i wyprowadzili go na światło dzienne.

Nie czekała na niego żadna szubienica. Zabrali go do zamku. Służba nakrywała stoły do uczty świątecznej, a jego prowadzono przez wielką salę w stronę drzwi w przeciwległej ścianie. Komnata pana zamku znajdowała się przy wielkiej sali, tak jak było w La Roche de Roald, zanim wybudowano piętro.

Haarold i Gurwant już go oczekiwali. Przy oknie stał jasnowłosy mężczyzna o ciemnych oczach, odziany w księżowskie szaty.

– Nie chciał nic mówić, dopóki nie przekona się na własne oczy, że żyjesz – wyjaśnił Haarold.

Ascanio uważnie przyjrzał się Morvanowi. Sięgnął pod ornat i wydobył sztylet. Spojrzał na Gurwanta wyzywająco, podszedł do przyjaciela i przeciął sznur. Morvan zrzucił więzy i stanął obok Haarolda. Chciał, żeby przyjaciel widział jego twarz podczas pertraktacji.

– Przyznajesz się do stanu duchownego, kiedy jest to dla ciebie wygodne, sir Ascanio – stwierdzi! Gurwant.

– Zawsze jestem księdzem, szczególnie w najświętszym dniu w roku. Chciałbyś się może wyspowiadać?

Gurwant w odpowiedzi wybuchnął śmiechem.

– Jesteś sam. Jakaż kobieta odmawia przybycia do rannego męża, który ją do siebie wzywa?

– Inteligentna kobieta, która doskonale wie, że mąż nigdy by jej tu nie wezwał. Anna natychmiast domyśliła się prawdy. Wiedziała, że wiadomość nie może pochodzić od Morvana.

– Nie doceniłem jej. – Gurwant uśmiechnął się ponuro.

– Mężczyznom często się to zdarza.

Gurwant wskazał ręką Morvana.

– Więc? Teraz widzisz, że ten angielski złodziej żyje.

– Wiele można powiedzieć o sir Morvanie, ale nie to, że jest złodziejem.

– Ukradł to, co mnie się należy. Byłoby o wiele prościej, gdyby Anna przyjechała z tobą, ale to tylko przedłuży nieco sprawę. Zaniesiesz jej moje żądania.

– Jedyne żądania, jakich Anna gotowa jest wysłuchać, dotyczą warunków uwolnienia męża.

– On umrze. Powieszę go jako złodzieja, bo jest złodziejem.

– W takim razie ten zamek stanie się twoim grobowcem. I twoim także, Haaroldzie. Już w tej chwili Anna zbiera armię.

Pomimo nieustannego marsa na czole twarz Haarolda bywała chwilami niezwykle wyrazista. W tej chwili wyrażała zniecierpliwienie.

– Podaj mu warunki, Gurwancie. Dość już tych potyczek słownych.

Gurwant spojrzał na niego tak, jakby Haarold był nudnym dorosłym, który odbiera dziecku ulubioną zabawkę. A potem przeniósł wzrok na Morvana i lekko się uśmiechnął.

– Myślisz, że ona jest twoja? Zobaczymy. Przekonamy się, co jest gotowa za ciebie oddać.

Tego Morvan nie przewidział. Utkwił wzrok w twarzy Ascania i miał nadzieję, że ksiądz odczyta z jego oczu polecenie, które próbował mu przekazać bez słów.

– Powiedz jej, że może ocalić męża w zamian za skarb La Roche de Roald.

Ascanio nawet nie drgnął.

– To wszystko? Skarb zostanie ci dostarczony.

– To nie wszystko. Anna ma go przywieźć osobiście. Ma do mnie przyjechać. Bez straży. – Zamilkł na chwilę i zamyślił się. – Naga.

– Wielki Boże, człowieku! Dosyć! – zareagował Haarold. Wyłącznie Haarold.

– Dobrze, przyjacielu. Zastosuję się do twojej rady. Ma mieć na sobie wyłącznie koszulę. – Odwrócił się do Morvana. – Jeśli po wypuszczeniu na wolność wykorzystasz przeciwko mnie zebraną przez nią armię, zabiję ją.

– Dlaczego nie zażądałeś dziecka, skoro już o tym mowa, Gurwancie – sarkastycznie warknął Morvan.

– Rzeczywiście, dlaczegóż by nie? Tak, ma przywieźć ze sobą dziewczynkę służebną.

Szok Ascania zniknął niemal w tej samej chwili, gdy się pojawił. Spojrzał na Morvana porozumiewawczo. Anna mogła przyjechać sama, ale w żadnym razie nie poświęciłaby dziecka.

Gurwant wyciągnął nogi przed siebie z miną człowieka bardzo z siebie zadowolonego.

– Czekam sześć dni. Jeśli nie przyjedzie, powieszę go.

– Ona nie wejdzie do tego zamku, dopóki on jest tu przetrzymywany. Jeśli zdecyduje wymienić go za siebie, musi się to odbyć poza obrębem murów.

– Zrobimy to na otwartym polu przed zamkiem.

– Poza zasięgiem stojących na blankach łuczników. Jeśli Anna zrobi to dla niego, nie będzie ryzykować podstępu.

– Za sześć dni. O świcie. Jeśli zobaczę armię czy jakichkolwiek rycerzy, jeśli przyprowadzi ze sobą kogokolwiek poza służącą, on będzie martwy.

– A zatem za sześć dni. – Ascanio skinął głową, a potem wskazał na Morvana. – Na waszym miejscu dopilnowałbym, by był umyty. Annę fascynuje piękno jego ciała, więc jeśli zobaczy go w takim stanie, trudno przewidzieć, jak zareaguje.

– A zatem przyjedzie? – dopytywał się z niepokojem Haarold.

– Kto wie? – Ascanio wzruszył ramionami. – Nigdy nie chciała wychodzić za mąż i była całkiem zadowolona bez niego. Nawet teraz natychmiast zajęła pozycję, której po ślubie musiała mu ustąpić. Ale on przywiązał ją do siebie, dając jej rozkosz, i może być tak ogłupiała na jego punkcie, że to dla niego zrobi. Ale równie dobrze może pozwolić mu umrzeć, a potem pomści go z ogromną przyjemnością. Dla własnego dobra, Haaroldzie, powinieneś się modlić, by Anna rzeczywiście okazała się świętą.

Загрузка...