20

Przez trzy dni Anna żyła z cudownej idylli. Morvan nie puszczał jej od siebie na krok w czasie zabaw i festynów z okazji ich ślubu. Żyła w stanie rozmarzonego uniesienia, wypatrując ciągle zmian w wyrazie twarzy męża, dotyku czy spojrzeniu, świadczących o tym, że jej pragnie.

Nie zawsze czekał, aż zapadnie noc i ich wzajemny zachwyt stał się obiektem przyjaznych kpin, ilekroć niecierpliwie ciągnął ją na górę do sypialni. Nic sobie nie robiła z tych żartów, interesowało ją tylko szaleńcze podniecenie, jakie dawał i sam okazywał w zamglonym popołudniowym świetle, wpadającym przez wychodzące na południe okna.

Trzy noce migotliwych płomieni i namiętności. Trzy dni jaskrawych barw i turniejów. Raj rozkoszy i radości.

Czwartego dnia lordowie i wasale wyjechali, zabierając ze sobą żony i świty. Anna i Morvan pożegnali ich i patrzyli, jak długi orszak wylewa się z zamkowej bramy.

Mieszkańcy zamku, ziewając, wrócili do normalnego rytmu życia. Służba usunęła z komnat dodatkowe posłania, wstawiła warsztaty tkackie i stołki do szwalni, która nie musiała już pełnić funkcji sypialni. Wszyscy zajęli swe zwykłe miejsca przy stole w jadalni. Carlos już przed obiadem wyjechał do stadniny. Catherine wróciła do swych obowiązków zarządzania kobiecą służbą.

Życie wróciło do normy. Dla wszystkich poza Anną.

Po gorączkowej krzątaninie ostatniego miesiąca teraz nagle okazało się, że nie ma nic do roboty. Nagły kontrast przyprawił ją o niepokój. Morvan uciął sobie bardzo mu potrzebną drzemkę. W jej łożu. W jej komnacie. Anna kazała sobie przyprowadzić wierzchowca o imieniu Chmurka, bo uznała, że ostry galop wytrząśnie z niej nudę i niezadowolenie.

Koń przybył razem z trzema konnymi strażnikami.

– Dokąd się wybieracie? – zapytała, wskakując na rumaka i owijając tę idiotyczną spódnicę wokół nóg.

– Pojedziemy z tobą, pani – odpowiedział jeden z nich.

– Koniuszy się pomylił. Niedługo wracam.

– To rozkaz lorda, pani. Nie wolno ci jeździć samej.

Anna gapiła się na nich ze zdumieniem. Strażnik, który z nią rozmawiał, był jednym z ludzi Morvana, ale dwaj pozostali byli dotychczas u niej na służbie.

– Nie potrzebuję eskorty. Wybieram się na krótką przejażdżkę.

– Taka jest wola sir Morvana, pani. Już kilka dni temu wydał taki rozkaz nam i koniuszemu.

Te słowa podziałały na nią jak chluśnięcie wiadrem zimnej wody; obudziły ją z cudownego snu.

Wiedziała, że mogłaby bez trudu prześcignąć tych ludzi i ich zgubić. Zeskoczyła jednak z siodła. Pomaszerowała na mury obronne i przez całe popołudnie krążyła niezmordowanie po najwyższych blankach.

Podczas wieczornego posiłku opowiedziała mężowi, co się stało.

– Owszem, życzę sobie, byś miała straż, kiedy wyjeżdżasz z zamku. To tylko dla twojego bezpieczeństwa.

– Nie potrzebuję strażników.

– Owszem, potrzebujesz. Wszystkie damy mają taką ochronę, szczególnie w dzisiejszych czasach.

– Jestem inna niż wszystkie damy, a Chmurka bez trudu prześcignie konia każdego napastnika. Wolę jeździć sama.

– Przyzwyczaisz się. Nie zwracaj na nich uwagi. Teraz już zawsze tak będzie, bo nie mam zamiaru ryzykować, że coś ci się stanie. I dopóki Gurwant nie zniknie stąd na dobre i wszystko się nie ułoży, nie chcę, byś opuszczała zamek bez mojej wiedzy.

Anna poczuła się tak, jakby wylano jej na głowę kolejny kubeł zimnej wody.

– Nie akceptuję tego.

Morvan uśmiechnął się, ale spojrzał na żonę zwężonymi oczami.

– Zaakceptuj. To dla twojego bezpieczeństwa. Sprawa postanowiona.

Kiedy przybyli goście, wszystkie kufry i ubrania Morvana zostały umieszczone w jej sypialni i nie zostały stamtąd zabrane podczas przetasowań po wyjeździe weselników. Tej nocy, kiedy Morvan zasnął, spokojny i zaspokojony po namiętnej miłości, Anna doszła do wniosku, że mąż pewnie nigdy nie zamierzał się stąd wyprowadzić. Spojrzała na jego męską twarz, wtuloną w poduszkę o centymetry od jej głowy. Czy chciał jej odebrać to sanktuarium?

Zbyt dobrze negocjował z nią w domu Davida. Wykorzystał jej ignorancję i nieświadomość. Ze swojej strony poczynił bardzo niewielkie ustępstwa, a i to wyłącznie dlatego, że był przekonany, iż koniec końców Anna wcale nie będzie chciała z nich skorzystać. Jeśli nadal będzie tak jak teraz, to Morvan będzie miał rozkosz na każde życzenie, a w stosownym czasie nawet dziedzica. Zaplanował, że przywiąże ją do siebie, wykorzystując jej namiętność i przyszłą rodzinę, aby po sześciu latach nie chciała już nawet myśleć o Saint Meen.

Czy spodziewał się, że ona ustąpi na całym froncie? Jeśli Anna będzie podtrzymywać iluzję, że Morvan naprawdę ją pokochał, to tak się to właśnie skończy. Ale on poznał tę magię już wcześniej, z innymi kobietami, i najprawdopodobniej będzie to robił i w przyszłości. Pożądał jej, powiedział do niej: „kochanie”. Ale bywają różne rodzaje miłości.

W końcu przecież kochali ją także Ascanio, Carlos i Josce. Anna czuła z całą pewnością, że Morvan nie zna tego poczucia bezbronności, jakie odczuwa człowiek zakochany, nie zna tego bólu, który ją teraz rozdziera, kiedy stoi przed wyborem. Może czuł to w stosunku do Elizabeth, ale nie w stosunku do niej. Zdawał sobie sprawę, jaką władzę nad kobietami ma miłość. Oczekiwał, że Anna będzie nią zaabsorbowana i stanie się tak potulna jak wszystkie inne niewiasty.

Następnego dnia odkryła, że stała się całkowicie niepotrzebna w majątku, gładko prowadzonym przez Catherine, a zarządzanym przez Morvana. Ożenił się z niewłaściwą siostrą. To Catherine należała do kobiet, które podobają się mężczyznom.

Anna przypomniała sobie, dlaczego zawarła z nim kontrakt. Pora mu o tym przypomnieć.

Kiedy wstała po wieczornym posiłku, żeby udać się na spoczynek, poszedł za nią. Zatrzymała go przed drzwiami komnaty, którą niegdyś zajmował jej ojciec.

– Kazałam przenieść tutaj twoje rzeczy – powiedziała. – Dzisiaj będę spała sama.

Morvan spojrzał na nią badawczo, jakby chciał przejrzeć jej zamiary.

– Mówisz serio?

– Tak.

– Nie mogę w to uwierzyć.

– Uwierz.

Przyciągnął ją do siebie i ujął jej twarz.

– Nie zrezygnujesz ze mnie i z tego, co nas łączy. – Dotknął ustami jej warg. – Wystarczy, że cię dotknę, a już mnie pragniesz. Pod tym względem jesteś moja.

Te słowa były tylko otwartym stwierdzeniem nagiej prawdy, ale na Annę podziałały odpychająco.

– Nie rezygnuję z tego, co nas łączy, ale nie mam zamiaru stać się niewolnicą tego uczucia – oświadczyła.

– To nonsens. Nie traktuję cię jak niewolnicy.

Anna czuła gorący gniew męża i jego równie gorące pożądanie. Chwycił ją mocno i nagle przypomniała sobie, jak się zachował po przyjęciu u księżniczki Isabelli.

– Już kiedyś zareagowałeś podobnie, prawda? – powiedziała spokojnie.

To go powstrzymało. Niebezpieczny ogień w jego oczach przygasł.

– To obłęd! Idź do tego swojego poświęconego buduaru. Widzę, że już czas powołać się na pewne ustalenia naszej ugody.

Odeszła od Morvana i schroniła się w swej sypialni. Odesłała Ruth i sama przygotowała się do snu. A potem przyszykowała sobie ubranie na rano.

Kaftan, rajtuzy i buty do konnej jazdy.


Morvan czekał niecierpliwie, aż stajenny osiodła wierzchowca.

Od początku spodziewał się kłopotów z Anną, ale nie sądził, że pojawią się tak szybko i zostaną wyrażone tak zuchwale. A szczególnie nie oczekiwał ich natychmiast po tym, jak odrzuciła go poprzedniej nocy.

Nie doceniał jej. Przeciętna kobieta byłaby jeszcze dotąd oszołomiona, ale ona przecież nigdy nie była przeciętna. Gdyby była, pewnie by tak jej nie pragnął, ale to jawne wyzwanie nie stało się przez to mniej znaczące.

Chodził wzdłuż ściany stajni i starał się zachować jakie takie panowanie nad gniewem. Przez dziedziniec biegli ku niemu Ascanio i Gregory.

– Przed godziną! – zawołał Gregory. – Strażnicy byli pewni, że dostała pozwolenie.

Morvan zdawał sobie sprawę, że tylko oświadczenie, iż Anna jest więźniem, mogłoby uniemożliwić jej zmuszenie straży do otwarcia bramy. Była przecież panią tego zamku i cieszyła się autorytetem. No i przewyższała strażników inteligencją. Ciekaw był, jakiego użyła fortelu.

– Może powinienem pojechać z tobą – zaproponował Ascanio.

– Wyglądam tak niebezpiecznie?

– Prawdę mówiąc, wyglądasz, jakbyś był gotów do morderstwa.

– W takim razie moja twarz pokazuje więcej, niż czuję. Nie skrzywdzę jej. Domyślam się, że pojechała do stadniny.

– To jej cała radość, całe życie. – Ksiądz wzruszył ramionami.

– Nie zakazałem jej tego.

– Jeszcze nie.

Stajenny przyprowadził wierzchowca i Morvan wskoczył na siodło. Spojrzał z góry na Ascania i trzymany dotąd w ryzach gniew eksplodował.

– Czyżbyś nie aprobował mojego sposobu postępowania z żoną, księże?

– Skoro pytasz, odpowiem. Pamiętaj, co sprawiło, że Anna stała się taka, jaka jest. Ona sama pamięta o tym doskonale i nie zapomni, niezależnie od tego, ile dasz jej rozkoszy.

Morvan miał ochotę przyłożyć Ascaniowi, ale kopnął tylko konia i ruszył ku bramie.

Patrzył wprost przed siebie, wbił wzrok w wysoki portal, ale czuł, że strażnicy i służba odwracają się i odprowadzają go wzrokiem. Wszyscy wiedzieli, że Anna zbuntowała się przeciwko jego woli i że jedzie jej szukać. Niektórym jej bunt sprawił ogromną przyjemność, szczególnie tym, którzy nie byli zachwyceni, iż angielski król narzucił im angielskiego lorda.

Galopem przebył dziedziniec. Bardzo chciał oddzielić to wydarzenie od ostatniej nocy, ale mu się nie udało. Jeszcze nigdy żadna kobieta nie odmówiła mu siebie w taki sposób. Dopiero jego żona, kobieta, która należy do niego, miała czelność to zrobić. Morvan zdobywał zawsze absolutną władzę nad kobietą, z którą poszedł do łóżka, ale stosunki z Anną nie sprowadzały się wyłącznie do rozkoszy, którą reagowała na najsłabszy jego dotyk.

Nie obchodziło go, dlaczego się od tego odwróciła. Wiedział tylko – i do diabła z kontraktem! – że nie ma zamiaru tolerować czegoś podobnego. Nie dopuści, by odmawiała mu chwil całkowitego zjednoczenia.

Miał zamiar wprowadzać zmiany w jej życiu stopniowo, żeby nie wzbudzać zbyt silnego oporu dziewczyny, ale okazała się za sprytna. Widziała próbkę i domyśliła się, dokąd ją to może zaprowadzić.

Cóż, dość tych subtelności. Próbował namiętności. Teraz posłuży się rozumem. A jeśli i to zawiedzie…

Zwolnił bieg konia, gdy trafił na leśną ścieżkę prowadzącą do stadniny. Uświadomiwszy sobie, w jakim kierunku podążają jego myśli, zatrzymał konia. Spróbował ochłonąć i podejść racjonalnie do swych chaotycznych reakcji.

Wiedział, w jaki sposób powinien się rozprawić z nieposłuszeństwem żony. Widywał już lordów uciekających się do pasa lub rózgi dla rozstrzygnięcia nieporozumień z żonami i córkami. Ale on nie należał do tych, którzy w takich przypadkach z aprobatą kiwają głowami, nigdy też nie użył siły w stosunku do kobiety. Sama myśl o ukaraniu Anny przyprawiała go o mdłości, szczególnie kiedy zaczął się zastanawiać nad konsekwencjami tego dla nich obojga, nad tym, co mógłby zniszczyć.

Z roztargnieniem spojrzał na ziemię i serce w nim zamarło.

Zauważył świeże ślady Chmurki na piaszczystej ścieżce prowadzącej przez pole. Na głównej drodze nakładały się one na wcześniejsze ślady, pewnie wierzchowca Carlosa. Teraz jednak dostrzegł, że ze znanymi mu już śladami krzyżują się ślady trzech czy czterech innych zwierząt.

Zarówno współczucie dla Anny, jak i próby odzyskania zdrowego rozsądku rozwiały się w mgnieniu oka i ustąpiły miejsca lodowatej trwodze, którą poznał już dawniej, w chwili gdy dziewczyna została ranna. Puścił konia kłusem, nie odrywając wzroku od plątaniny śladów, za którymi podążał.

Gdyby pozwolił Annie na tę przeklętą samowolę, mogłaby przez to zginąć. Za bardzo starał się nie zadrasnąć jej dumy. Zamknie ją, jeśli okaże się to konieczne.

Wreszcie ślady Chmurki zniknęły w gęstej trawie, kiedy koń skręcił ze ścieżki w stronę stadniny, natomiast pozostałe dalej widniały na dróżce. Dopiero wtedy Morvana opuściły straszliwe przeczucia. Pozostała natomiast decyzja zrodzona z potrzeby ochrony i posiadania.


Anna galopowała na Chmurce przez pastwisko.

Szybka jazda wprawiła ją w uniesienie. To już kilka tygodni. Tygodni! Dziewczyna napawała się prędkością, niebezpieczeństwem, siłą.

Samotna i wolna. To nie potrwa długo i przyjdzie jej za to zapłacić, ale, na Boga, jej dusza śpiewała ze szczęścia. Sądzą, że chcesz to zrobić, bo sprawia ci to przyjemność. Owszem, Morvanie, byłeś bardziej przenikliwy niż ja. Nie kaź mi wybierać między sobą a mną, bo nie wiem, co wybiorę. Nie proś mnie, bym dokonała wyboru między tobą a własną osobowością.

Skierowała klacz w stronę zabudowań farmy i wprowadziła ją do stajni. Zeskoczyła z siodła i podała wodze Louisowi, bo teraz była jego kolej pilnowania stadniny. Otrzepała się energicznie i wybiegła z budynku. Nadziała się na nadchodzącego Carlosa.

– Potrenuj trochę ze mną, Carlosie. – Anna podniosła dwa miecze ćwiczebne.

– Nie. Sir Morvan urwałby mi głowę.

– Nie zabronił tego.

– Nie trzeba mi mówić, żebym starał się trzymać z dala od krawędzi klifu, jeśli nie chcę wpaść do morza – odparł Carlos. – A co ty robisz, pani? Przecież nawet kiedy sir Morvan był tylko zwyczajnym rycerzem w twojej służbie, wiadomo było, że tego nie pochwala.

– Nie przyszłoby mi do głowy, że będziesz się go bał.

– Tylko głupiec by się nie bał. A boję się ze względu na ciebie, pani. Ujeżdżałaś już konie. Poćwicz teraz strzelanie z łuku. I to musi ci wystarczyć.

Anna nawet nie drgnęła. Za ten ranek przyjdzie jej drogo zapłacić, chciała więc, by okazał się wart swojej ceny. Choć na krótko chciała znów żyć swoim dawnym życiem.

Dostrzegła Louisa, który obserwował ich z korrala. Był jednym z kilku strażników, którym nie podobało się, że nowy lord pozbawił Annę dawnej pozycji. Jego oczy zalśniły z radości, gdy ujrzał ją znowu w dawnej postaci. Ale ten chłopak nie mógł stawić czoła nowemu panu, bo Anna nie objęła go ochroną w kontrakcie, tak jak Carlosa i Ascania.

– W takim razie poćwiczę sama i przynajmniej postaram się odzyskać dawną siłę. W ciągu ostatniego miesiąca zmieniłam się w słabeusza.

Carlos westchnął i potrząsnął głową.

– Istnieją sposoby, by kobiety mogły owinąć sobie takich mężczyzn jak sir Morvan wokół palca. Ty, pani, zdecydowanie źle do tego podchodzisz.

Dziewczyna zignorowała jego słowa i rzuciła jeden z mieczy na ziemię.

Carlos odwrócił się, żeby odejść, zrobił kilka kroków, ale nagle zatrzymał się i zaklął.

– Do diabła!

Anna spojrzała w tym samym kierunku co on. Na szczycie górującego nad stadniną i pastwiskiem wzgórza rysowała się nieruchoma sylwetka rycerza na koniu. Mężczyzna odziany był w czerń, a z pełnej napięcia postawy można było bez trudu domyślić się jego humoru.

– Wiedział, dokąd pojechałaś, pani, prawda?

Anna nie odpowiedziała.

– Do diabła! – Carlos zaklął ponownie i stanął na wprost Anny. – To jest twój mąż, pani, i ja nie mogę ci pomóc w rozgrywce z nim. A teraz podaj mi ten miecz.

Koń zaczął schodzić ze wzgórza. Dziewczyna wsunęła rękojeść miecza w dłoń Carlosa. Podniósł drugi z ziemi, pospieszył w stronę płotu i wsunął oba za koryto z wodą.

– Nie trudź się. On je zauważył. – Anna śledziła zbliżającego się wierzchowca. Morvan celowo jechał tak wolno. Chciał ja przestraszyć. I w pełni mu się to udało.

– Przynajmniej nie masz ich, pani, w ręku ani u stóp – odpowiedział Carlos, odwracając się do dziewczyny. – Postaraj się być w stosunku do niego słodka jak miód.

– Spodziewasz się, że poddam się ot tak sobie? – Poczuła smak wolności, który umocnił tylko jej wolę. Nie była w nastroju do słodkich minek. Właściwie nie była nawet pewna, co to znaczy: bądź słodka jak miód. Potulna? Błagająca? Czułaby wstręt do siebie, gdyby coś podobnego udawała. Czym innym jest zostać podbitą, a czym innym żebrać na kolanach o łaskę.

– Ty już przegrałaś, pani – odrzekł Carlos. – Przegrałaś w dniu, w którym za niego wyszłaś.

Morvan był już tak blisko, że mogli dostrzec iskry w jego oczach i surowy wyraz twarzy.

– Święci pańscy, kobieto, co ty zrobiłaś?

– Przyjechałam tutaj, to wszystko – odpowiedziała, a w duchu dodała: i odmówiłam ci wspólnoty łoża. Zastanawiała się, jaka część gniewu męża jest skutkiem tej nocy, a jaka jej porannego nieposłuszeństwa. – Jesteś arogancki i władczy. Jak zwykle. Powinieneś odjechać.

– Nie. Powinienem zostać. Dla twojego dobra.

Wierzchowiec wjechał na dziedziniec. Morvan siedział przez chwilę w siodle i patrzył z góry na Annę, wreszcie zsiadł. Podszedł do niej, ale zatrzymał się na wyciągnięcie ramienia.

Wszystko zamarło w bezruchu. Dziewczyna wyprostowała ramiona, dumnie podniosła głowę i odważnie spojrzała mu w oczy.

Na widok jej zuchwalstwa rysy Morvana stwardniały. Zrobił kilka kroków naprzód, pochylił się i wyprostował. Anna nagle stwierdziła, że przerzucił ją sobie przez ramię, jej nogi zwisają mu na piersi, a twarz spoczywa na jego plecach.

– Postaw mnie na ziemi – syknęła.

– Przygotuj jej konia – polecił Morvan Carlosowi.

Ze swej upokarzającej pozycji Anna obserwowała, jak koniuszy zmierza w stronę Louisa. Gdy obaj odeszli z niepewnymi minami, zaczęła z wściekłością okładać pięściami plecy męża. Morvan w ogóle nie zwracał na to uwagi.

Ruszył z nią do zabudowań stadniny. Wyrywała mu się ze wszystkich sił. Nie dopuści, by traktował ją jak dziecko! Wyprostowała się na jego ramieniu. Złożyła razem ręce i uniosła je najwyżej, jak mogła. A potem opadła z całą siłą bezwładności i uderzyła go zaciśniętymi pięściami w plecy.

Morvan gwałtownie wciągnął powietrze i zatrzymał się w pół kroku.

– Dziękuję – powiedział przez zaciśnięte zęby, wymierzając jej solidnego klapsa w pośladek.

Była tak zaszokowana, że zaparło jej dech w piersiach. Morvan ruszył znowu. Furia i upokorzenie zaćmiły mózg Anny. Zacisnęła zęby i zaczęła kopać, by uwolnić nogi. Morvan znów wziął zamach ręką. Dojrzała katem oka, że Louis zmierza w ich stronę, a Carlos wyciąga ramię, żeby zablokować uderzenie.

Morvan kopniakiem otworzył drzwi budynku.

– Precz! – krzyknął.

Strażnik wyszedł pospiesznie. Morvan rzucił Annę na ławę przy palenisku. Zaczęła wstawać, ale natychmiast zmusił ją, by usiadła.

– Nie ruszaj się. Nie odzywaj się.

Znieruchomiała bez słowa, czując na ramieniu silny nacisk męskiej ręki. Stał na wprost niej jak jakiś diabeł przysłany wprost z piekieł.

– Nie ruszaj się – powtórzył. – Ani mi się waż, bo mogę posunąć się do przemocy.

Dała znak, że nie będzie go prowokować. Nie poruszył się przez kilka ciągnących się w nieskończoność, pełnych napięcia minut. Anna wpatrywała się w podłogę, ale bezbłędnie wyczuła moment, kiedy Morvan odzyskał panowanie nad sobą.

– Posunęłaś się za daleko. Obiecałaś, że nie będziesz podrywać mojego autorytetu.

– Miałam na myśli twoje polecenia wydawane innym. Nigdy nie przyjęłam do wiadomości praw, które wprowadzasz. A nie można przecież łamać praw, które nie istnieją. – Mało brakowało, a powiedziałaby: „głupich praw”, ale zdążyła ugryźć się w język.

– Nie mam w tej chwili nastroju do kłótni. Omówimy to później.

Podszedł do stołu. Kiedy weszli do domu, strażnik przygotowywał sobie posiłek. Morvan sięgnął po chleb i jedząc go, podszedł do ognia.

Anna wierciła się niespokojnie na ławie; bolał ją pośladek. Pomyślała z oburzeniem, że Carlos i Louis widzieli jej upokorzenie. Z drugiej jednak strony, ona pierwsza uderzyła męża.

Morvan opadł na jeden ze stołków przy stole, oparł się plecami o krawędź blatu i wyciągnął nogi przed siebie. Jego gniew ulotnił się jedynie częściowo.

– Co ty tu robisz? – zapytała Anna.

– Czekam, by upłynęło dość czasu.

To nie miało sensu. Dziewczyna zaczęła podnosić się z miejsca.

– Nie ruszaj się – powiedział spokojnie. Zbyt spokojnie.

– Dość czasu na co? – zapytała zirytowana.

– Na to, bym cię ukarał. Carlos i pozostali są przekonani, że teraz albo cię biję, albo biorę cię siłą. Najprawdopodobniej to drugie, skoro nie krzyczysz.

Bunt i gniew na nowo zapłonęły w duszy dziewczyny. Morvan miał rację. Strażnicy niewątpliwie to rozgadają, a jutro cały majątek będzie już wiedział, że pan dał żonie nauczkę.

Anna postanowiła uniemożliwić mu odniesienie tak łatwego zwycięstwa. Zerwała się gwałtownie i ruszyła do drzwi.

Już w progu dobiegł ją głos Morvana.

– Nie zmuszaj mnie do publicznego ukarania cię, Anno. Moja władza nad tutejszymi ludźmi jest jeszcze bardzo świeża i przez niektórych nie do końca akceptowana. Nie mogę puścić płazem nawet najmniejszych prób podrywania mojego autorytetu, zwłaszcza przez ciebie. Otwórz te drzwi, a przekonasz się, że zrobię dokładnie to, czego ode mnie oczekują.

– I naprawdę sądzisz, że to cokolwiek zmieni?

– Nie. Ale Carlos i Louis najprawdopodobniej będą próbowali ci pomóc i wskutek twojej samowoli rozpęta się tu piekło.

Wyciągnięta do klamki ręka Anny opadła. Dziewczyna wróciła na ławę.

Upłynęło sporo czasu, zanim Morvan wyprowadził ją na dwór. Carlos przyprowadził konie, rzucając Morvanowi nieprzyjazne spojrzenie. Najwyraźniej wybieg nowego pana odniósł spektakularny sukces.

– W drodze powrotnej będziesz jechała na moim koniu. Posadzę cię na siodle przed sobą – oświadczył Morvan.

– Od dzieciństwa nie jeździłam w ten sposób. Nie będę…

– Owszem, będziesz. Albo pojedziesz jak dama, albo przewieszona przez siodło twarzą do dołu z moją ręką na karku.

Mówił poważnie. Anna przełknęła zranioną dumę i wsiadła na konia męża.

Nie odzywał się do niej przez całą drogę, a jego ponury nastrój spowijał ich oboje jak szorstki wełniany płaszcz. Anna przypomniała sobie swój niepokój, gdy Morvan jechał u jej boku do Reading jak uosobienie bezlitosnego potępienia. Teraz otaczała ich ta sama aura niezałatwionej do końca sprawy i ta sama drapieżna zmysłowość.

Morvan zatrzymał konia przed bramą.

– Kiedy wjedziemy do środka, masz wyglądać na pokonaną. Nie podnoś wzroku. Jeśli pokażesz im cień uśmiechu, źle się to dla ciebie skończy. Idź do swojej komnaty i czekaj tam na mnie.

Anna zrozumiała, że mąż stara się odzyskać autorytet, ale równocześnie pragnie oszczędzić jej prawdziwego upokorzenia. Większość mężczyzn na jego miejscu po prostu zlałaby żonę w wielkiej sali, na oczach wszystkich. Postanowiła udawać pokorę, której nie czuła, i zastosowała się do jego instrukcji.

Kiedy otworzyła drzwi swojego pokoju, zrozumiała, że ten poranek był najgorszym z możliwych pociągnięć.

Kufry Morvana znów stały na poprzednim miejscu. Obok, ustawione w równym szeregu, stały długie buty i pantofle. W kącie zobaczyła opartą o ścianę broń męża.

Jej miecz zniknął.

Musiał wydać rozkazy, jak tylko się obudził, jeszcze zanim stwierdził, że zniknęła.

Anna rozglądała się w poszukiwaniu swego miecza. Podniosła wieko jednego ze swoich kufrów i tam gdzie poprzednio leżały jej męskie stroje, zobaczyła puste miejsce.

– Już nie będą ci potrzebne – usłyszała zza pleców głos męża. – Sama mi kiedyś mówiłaś, że używasz ich wówczas, gdy wykonujesz męską pracę. To już się skończyło.

Skończyło się.

– A kto będzie ujeżdżał konie?

– Carlos nauczy któregoś ze stajennych, żeby mógł mu pomagać. Albo wynajmę kogoś do tej pracy.

– Gdzie mój miecz?

– W mojej komnacie. Nie będzie już męskich ubrań ani męskiej broni, Anno. Możesz tylko używać łuku, kiedy będziesz brała udział w polowaniu.

Odbierał jej wszystko! Wiedziała, że drogo jej przyjdzie zapłacić za ten poranek, ale nie przypuszczała, iż cena okaże się aż tak wysoka.

– Dlaczego mnie po prostu nie zamkniesz tutaj, żeby mieć święty spokój?

– Przeszło mi to przez myśl.

– To z powodu ostatniej nocy, prawda?

– To dla twojego bezpieczeństwa. Wczorajsza noc i dzisiejszy poranek ułatwiły mi po prostu sprawę.

Morvan rozpiął broszę i jego ciężki płaszcz opadł na podłogę. Podszedł do łoża i usiadł.

– Powiedziałaś, że nie akceptujesz moich praw. Nie zrezygnowałem z nich, a skoro z nich nie zrezygnowałem, to znaczy, że nadal je posiadam. Pomijając moją odpowiedzialność za twoje bezpieczeństwo, pomijając nawet to, że należysz do mnie i musisz robić to, czego sobie życzę, jest jeszcze jeden powód, dla którego nie mogę dopuścić, byś prowadziła takie życie jak dotychczas.

Morvan pochylił się i ściągnął najpierw jeden, a potem drugi but.

– Wkrótce zaczną tu zjeżdżać nowi rycerze. Oni nigdy nie znali cię jako pani tej twierdzy, jako pełnej poświęcenia pielęgniarki ani jako świątobliwej dziewicy, która zamierza poświecić życie Bogu. Poznają cię jako moją żonę. Niektórzy będą cię pożądać. Niektórzy naprawdę cię pokochają. Nie ma w tym nic złego. Szlachetna miłość rycerza do damy mocniej wiąże go z jego panem, jej mężem. Ale jeśli będzie wyglądało na to, że jesteś ode mnie niezależna i nie panuję nad tobą, to bardzo szybko któryś z nich może niewłaściwie zrozumieć sytuację. Nie mam zamiaru zabijać ludzi tylko dlatego, że ty jesteś zbyt wielką ignorantką, by pojąć, iż twoja wolność jest dla nich sygnałem do zuchwalstwa.

Anna chciała mu powiedzieć, że ma to wszystko w nosie. Chciała wytłumaczyć, że nie zamierza mieć z jego rycerzami do czynienia. Ale on zdjął już pas i rozsznurowywał kaftan na piersi, a w jego oczach, poza gniewem, dostrzegła też bardzo dobrze sobie znany błysk. I, do diabła, znów zabrakło jej tchu.

– A więc będę tu trzymana w zamknięciu, a ty będziesz pilnie śledził każdy mój ruch?

Morvan ściągnął koszulę i podszedł do Anny. Czarne skórzane spodnie opinały dokładnie twarde mięśnie bioder i ud. Poranne słońce podkreślało rysunek muskularnej piersi. Zamknęła oczy, by na niego nie patrzeć.

Morvan mógł dzielić z nią łoże. Zawarty kontrakt dawał jej prawo odmawiania mu swego ciała, ale nie łoża. Kiedy przy negocjowaniu kontraktu zgodził się na to ustępstwo, starannie dobierał słów, by móc zastawić na nią pułapkę, którą Anna dopiero teraz zauważyła. Mogła odmówić mu siebie przed drzwiami jego komnaty. Ale odwrócić się do niego plecami, kiedy będzie jej dotykał w nocy – to już całkiem inna sprawa.

– Wczorajszej nocy odmówiłaś mi i przyjąłem to do wiadomości – powiedział spokojnie. – Jesteś teraz zadowolona? Czy jesteś usatysfakcjonowana, że dotrzymuję słowa?

Dotknął jej piersi i zaczął ją pieścić przez grubą warstwę materiału. Przeszyła ją rozkosz. Otworzyła oczy.

Na twarzy Morvana malował się jeszcze gniew, ale zaczynał powoli znikać, jakby ktoś wolno odsuwał przejrzystą zasłonę. Porwał ją w ramiona i zaczął całować jak wariat. Pulsujące w niej podniecenie domagało się spełnienia.

Rozpiął jej pas i rzucił na ziemię. Szarpnął rękawy kaftana i zdarł z niej ubranie.

Spojrzał na jedwabną szarfę, którą zabandażowała piersi, i zaczął dręczyć Annę, bawiąc się fałdami śliskiej tkaniny.

– Może będzie mi tego brakowało. – Odnalazł supeł, rozwiązał go i rzucił jedwab na podłogę.

Uniósł Annę i przytulił, szukając ustami jej szyi i piersi. Pochylił się ku niej i pochwycił zębami wyprężone brodawki. Gorący oddech parzył jej skórę.

Z rozmysłem pokazywał żonie jej bezradność wobec własnej namiętności, ale Annie było już wszystko jedno. Gwałtownie złapała powietrze, kiedy poczuła rękę Morvana między udami.

– Nasz kontrakt nadal obowiązuje – szepnął. – Wystarczy tylko, że powiesz: nie.

Nie była już w stanie nic powiedzieć…


Rzeczywistość powoli wyrywała ją ze zmysłowego snu.

Kiedy zaczynali się kochać, była to demonstracja siły, ale skończyło się już całkiem inaczej. Gniew Morvana ulotnił się, zanim jeszcze dotarli do łoża, i było tak, jakby ani wczorajsza noc, ani dzisiejszy poranek w ogóle nie miały miejsca. Ale Anna i tak dostała nauczkę. Zrozumiała, że na tym polu walka z nim jest całkowicie beznadziejna. I jeśli nie okaże się, że jest bezpłodna. La Roche de Roald będzie jednak miało dziedzica o nazwisku Fitzwaryn.

Niewiele czasu zajęło Morvanowi pozbawienie ich kontraktu jakiegokolwiek znaczenia.

– Skoro nie wolno mi już będzie ujeżdżać koni i opuszczać twierdzy, to co mam robić? – Anna zdecydowała się w końcu zburzyć ten cudowny spokój.

– Nie mówiłem, że nie wolno ci opuszczać zamku.

– Nie. Ale potrzebuję twojego pozwolenia.

– Do czasu śmierci Gurwanta.

Między odejściem Gurwanta a śmiercią Gurwanta była zasadnicza różnica.

– To może trwać latami.

– Myślę, że to nie potrwa długo.

Anna nawet nie chciała się zastanawiać, co mąż miał na myśli.

– A do tego czasu co mam robić? Nie mogę w kółko spacerować. Muszę coś robić.

Morvan przewrócił się na bok i patrzył na Annę, bawiąc się jej włosami.

– Rób to co inne kobiety.

– Mam tkać? Haftować?

– Cokolwiek zechcesz.

– Może masz rację. Myślę, że mogę zająć się twoją garderobą. Wezmę się za zszywanie, łatanie i haftowanie.

– Znakomicie. No i będziesz miała na głowie całe gospodarstwo.

– Catherine to robi.

– Ona nie zostanie tu na zawsze, Anno, a poza tym jest brzemienna i już teraz staje się zbyt ciężka. To twój dom i powinnaś upomnieć się o swoją pozycję.

– A nie sądzisz, że będzie miała do mnie żal, że zajmuję jej miejsce?

– Catherine jest bardzo rozsądna. Zrozumie.

– A więc ty zajmiesz moje miejsce, a ja miejsce siostry – podsumowała. – Będę ciągle zajęta gospodarstwem domowym.

– Właśnie.

W oczach Morvana pojawiły się iskierki triumfu. Wyglądał na bardzo zadowolonego, że udało mu się wygrać wojnę.

Anna uśmiechnęła się do niego. Słodko.

Загрузка...