17

Morvan wpadł jak burza na zamkowy dziedziniec, służący do ćwiczeń rycerskich, pożyczył broń ze zbrojowni i przyłączył się do rycerzy, którzy szlifowali kunszt władania mieczem i toporem. Rzucił się w wir pozorowanej walki jak szalony.

Kiedy dzień chylił się już ku zachodowi i partnerzy go opuścili, ruszył do biedniejszej dzielnicy miasta, przeznaczonej dla prostych wyrobników, i znalazł obskurną karczmę, w której serwowano mocne piwo.

Usadowił się w najciemniejszym kącie i stwierdził, że wyczerpujące ćwiczenia w najmniejszym nawet stopniu nie osłabiły jego furii. Zmusił się do rozważenia propozycji Anny. Aż za dobrze rozumiał jej wartość. Bogate lenno, przynajmniej na dożywocie, i szansa wypełnienia posłannictwa życiowego znajdowały się teraz w zasięgu ręki. Dziewczyna ofiarowała mu możliwość odmienienia życia, podniesienia rangi rodziny i wejścia do grona prawdziwych rycerzy, nie tylko mieczów do wynajęcia. Oferowała możliwość wyrwania się z mroku na światło.

Widział jednak równie jasno to, czego nie chciała mu dać. Własny dochód to możliwość wyjazdu, kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota, to niezależność, o której większość kobiet nawet nie słyszała. Warunek, że po trzech latach Anna będzie mogła osiąść w Saint Meen, oznaczał to samo i świadczył, że dziewczyna nie ma najmniejszego zamiaru zrezygnować z wcześniejszych planów, godzi się jedynie na odroczenie ich o kilka lat. A nawet w czasie, który spędziliby razem, Morvan nie byłby w rzeczywistości jej mężem. Postawione przez Annę warunki pozbawiały go jej podległości, jej ciała, duszy i posłuszeństwa. Nie chciała mu się oddać.

Była już późna noc, gdy wyszedł z tawerny na opustoszałą ulicę. Głuchy odgłos uderzających o bruk butów zwrócił jego uwagę, kiedy tylko zagłębił się w ciemność. Bez wątpienia inni klienci w karczmie zauważyli jego strój i sakiewkę i najwyraźniej uznali, że trafiła im się łatwa robótka.

Świetnie! Był w odpowiednim nastroju, by rozwalić kilka łbów.

Skręcił w boczną uliczkę, przycisnął się do ściany i czekał. Księżyc krył się za chmury, ale kiedy jego prześladowcy skręcali w zaułek, Morvan zdążył ich dostrzec, zanim roztopili się w głębokim cieniu. Napiął mięśnie, czekając na atak.

– Ilu ich jest?

Pięść Morvana była już w pół drogi do celu, zanim uświadomił sobie, że zna ten głos.

– Co tu robisz, Davidzie? – spytał.

– Twoja siostra postawiła sprawę jasno: albo cię znajdę, albo będę spał sam. Niepokoiła się o ciebie, bo wypadłeś z domu bez słowa, i podejrzewała, że pobiegłeś szukać kłopotów. A więc: ilu ich jest?

– Przynajmniej trzech. Może czterech.

– Mam miecz. Machniemy nim parę razy i będzie po wszystkim – powiedział David.

– Nie. Oni nie mają broni. Jesteś w tym dobry? – Odgłos kroków zbliżał się, więc Morvan i David wycofali się wąską uliczką.

– Mam w tej chwili takie doświadczenie, jakie ty miałeś w wieku szesnastu lat.

– Jestem pod wrażeniem.

– Zarozumiały sukinsyn. A więc nie możemy skorzystać z mieczów i domyślam się, że ucieczka okryłaby nas hańbą.

– Straszliwą hańbą. I nie ma w tym nic zabawnego.

Dotarli do końca uliczki. Można już było tylko wejść w krótki ślepy zaułek.

– Masz szczęście, bracie. W walce na pięści jestem o wiele lepszy niż w posługiwaniu się mieczem. Podczas gdy ty jako chłopak ganiałeś dookoła słupa z mieczykiem, ja musiałem nauczyć się przetrwać na ulicach Londynu. To mi przypomina dawne czasy.

– Po lewej, Davidzie.

– Widzę go. Tylko jedno pytanie. Jeśli okaże się, że jest ich czterech, i zaistnieje niebezpieczeństwo, że zatłuką nas na śmierć, czy w tej sytuacji możemy użyć miecza?

– Tak.

Cienie dotarły do końca uliczki, gdzie nie dochodziło światło księżyca.

– Idą – mruknął David. – Do diabła, Morvanie, jesteś tak pijany, że masz kłopoty z liczeniem. Jest ich sześciu. Cholera!


Pół godziny później znaleźli się znów w tawernie, siedzieli na ławie pod ścianą i moczyli pięści w dzbanach z ciepłą woda, które przyniosła im oczarowana przez Davida posługaczka.

Morvan przyjrzał się posiniaczonemu policzkowi i rozciętej brodzie szwagra. To była radosna i bezkrwawa bijatyka, a napastnicy uciekli w końcu, mimo że obyło się bez sięgania po miecz. Uznał, że David okazał się jednak nie najgorszym towarzyszem walki.

Wyjął z pochwy miecz szwagra i zaczął go podziwiać.

– Jak na kogoś, kto prawie nie wie, do czego to służy, wydałeś mnóstwo pieniędzy na tę zabawkę.

– Został zrobiony w Damaszku. Tam inaczej wykuwają stal. Jest lżejsza, co uważam za zaletę, a bardzo mocna.

Morvan sprawdził wyważenie i ciężar broni. Uznał, że mniejsza waga nie stanowi wady.

David wyjął pięść z dzbana i uważnie się jej przyjrzał.

– Czy istnieje jakiś konkretny powód, dla którego chciałeś dzisiaj dać się zabić? – zapytał jakby mimochodem.

Morvan odłożył miecz, oparł się o ścianę i przymknął oczy. Nadal czuł się zbyt przepełniony poczuciem koleżeństwa z pola walki, by odmówić odpowiedzi.

– Anna de Leon, córka Roalda, dziedziczka La Roche de Roald, bretońska amazonka i święta… O tej świętości jeszcze nie słyszałeś, prawda? Więc Anna de Leon dziś po południu zaproponowała mi małżeństwo.

– Cóż, to rzeczywiście powód, by szukać śmierci. Christiana miała nadzieję, że to właśnie z tego powodu Anna chciała cię widzieć, ale kiedy wypadłeś potem z domu… zgadywałem, że zgodziłeś się i poszedłeś opłakiwać kres beztroskiego żywota.

– Nie.

– Tylko mi nie mów, że odmówiłeś!

– Jeszcze nie.

– Pod względem materialnym nigdy w życiu nie dostaniesz lepszej propozycji.

Morvan wiedział o tym. I ona o tym wiedziała.

– Wybacz, że się wtrącam, ale zachowujesz się bez sensu – rzekł David. – Anna jest piękna i bogata, a twoje uczucia do niej malują się wyraźnie na twej twarzy, ilekroć na nią spojrzysz. Ani śladu typowego dla ciebie cynizmu.

– Postawiła warunki nie do przyjęcia.

– Więc je zmień. – David wzruszył ramionami.

– Powiedziała: wszystko albo nic.

– A, do licha z tym. Ludzie zawsze tak mówią, ale nigdy tak nie myślą. To nie jest jedna z twoich wojen, gdzie masz do wyboru: wygrać albo zginąć. To handel. Wszystko podlega negocjacjom. Porozmawiaj z nią. Wykorzystaj swoje mocne strony, poddaj się tam, gdzie możesz, i przyjmij to, co musisz. To bardzo proste, jeśli tylko nie pozwolisz, by rządziła tobą duma. Jeśli chcesz, poprowadzę negocjacje w twoim imieniu.

Nie pozwól, by rządziła tobą duma! Łatwiej powiedzieć, niż zrobić!

– Małżeństwo z tobą leży także w jej interesie – ciągnął David. – Król chciałby ją oddać sir Gilesowi, żeby spłacić dług. Nie będzie miała do wyboru takiego mężczyzny, jakiego sobie wymyśliła, chyba że wybierze innego, wobec którego Edward także ma dług. Ciebie.

– Mnóstwo o tym wiesz.

– Słyszało się to i owo.

Morvan uświadomił sobie, że David de Abyndon zawsze słyszał więcej niż inni.

– Czyżbyś to ty podsuwał królowi pomysły, Davidzie? Przyłożyłeś do tego ręki?

– Pochlebiasz mi. Jestem tylko kupcem, który sprzedaje królowi jedwabie.

– Jasne! Jeśli się w to wmieszałeś, to grasz w niebezpieczną grę.

– Tylko jeżeli hetmanowi nie uda się zaszachować króla i pozwoli, by zbił go byle pionek.

– Niebezpieczeństwo, które miałem na myśli, polega na bawieniu się hetmanem jak pionkiem.

– Czy to zabawa, Morvanie? Nikt tobą nie manipuluje. Ruch należy do ciebie, zrobisz go albo nie. Możesz zostać na swoim miejscu, jeśli wolisz.

– I nieważne, co woli kobieta?

– Masz na myśli klasztor? Tego nie będzie miała. Taką decyzję podjął Edward. Małżeństwo jest najkorzystniejszą z opcji, które rozważał, zapewniam cię. Zresztą on nadal rozważa różne możliwości. A poza tym Anna wcale nie byłaby zadowolona z życia za kratą. Nie jest ani pobożna, ani posłuszna. Jeśli jakąkolwiek kobietę takie życie mogłoby zmarnować, to właśnie twoją damę. – David odstawił dzban. – Wracajmy do domu i pozwólmy, by Christiana i Anna zajęły się naszymi ranami i zbeształy nas za niewłaściwe zachowanie.

– Ja wracam do Salisbury’ego.

– A dlaczego nie pójdziesz do niej teraz i nie doprowadzisz sprawy do końca?

– Muszę wyrównać nasze siły, zanim ponownie siądę do negocjacji. Widziałem, jak ta kobieta przygotowała strategię bitwy lepiej niż większość baronów i wytargowała o połowę wyższą cenę za swe wierzchowce, niż były warte. Nie, Davidzie, tylko głupiec poszedłby bez przygotowania targować się z Anną de Leon.


Morvan został wprowadzony do królewskich apartamentów zaraz po świtaniu. Nie musiał czekać w przedsionku z innymi petentami. Wiadomość, którą posłał do zamku, natychmiast wzbudziła zainteresowanie Edwarda.

Przy królu nie było żadnych sekretarzy ani urzędników. Morvan dostąpił zaszczytu prywatnej audiencji. Uznał to za dobry znak. Rycerz z całym ceremoniałem powitał króla, po czym Edward wskazał mu gestem, by usiadł.

– Przepraszam, że nie spotkałem się z tobą wcześniej, ale sprawy wagi państwowej odwróciły moją uwagę – tłumaczył się król. – Dostałem twój poprzedni list i znalazłem czas dla lady Anny de Leon, jak prosiłeś.

– To bardzo wspaniałomyślnie z twojej strony, panie, ale dzisiaj nie przyszedłem w jej imieniu.

– Nie, przyszedłeś, by porozmawiać o sobie. To jasno wynika z twego listu, podpisanego: Morvan Fitzwaryn, lord Harclow. – W głosie króla nie było pretensji, wyczuwało się jednak pewien niepokój.

Morvan ucieszył się, że Edward czuje się nieswojo. To oznaczało, że mimo upływu lat nie zapomniał;

– Uznałem, że nadszedł już czas wyruszyć na północ i odzyskać rodzinny honor. Przybyłem prosić cię o pozwolenie i o pomoc.

Mgła przysłoniła oczy Edwarda. Morvan podejrzewał, że król widzi teraz oczami duszy samego siebie sprzed czternastu lat, jak w namiocie nad szkocką granicą ślubuje uroczyście pomścić śmierć Hugh Fitzwaryna. Tylko czy jego pamięć była równie dobra, jak pamięć Morvana? Czy miał także przed oczami pełną ufności twarz chorej, złamanej kobiety i przepełnionego grozą chłopca, który przycupnął u jej boku?

– Twój ojciec był dobrym przyjacielem – powiedział Edward. – Był jednym z pierwszych, którzy stanęli u mego boku do walki z tym uzurpatorem Mortimerem. Jego głos przeważył na moją rzecz wahania lordów z pogranicza. Nigdy sobie nie wybaczę, że nie mogłem przyjść mu z pomocą w Harclow.

Morvan czekał.

– Rozumiem twoją determinację, by odzyskać honor rodziny, ale to nie jest odpowiedni moment. Najpierw trzeba rozwiązać kwestię francuską, a nasze kontakty ze Szkocją nie są stabilne. Nie mogę oddać ci swojej armii dla twojej prywatnej rozgrywki, która może zerwać kruchy pokój, jaki tam teraz zapanował. Za kilka lat… może…

Morvan już parę lat temu zdał sobie sprawę, że Edward nigdy nie da mu armii na tego typu ekspedycję, a to oznaczało również, że król wypiera się własnych słów.

– Oczywiście nie podejmę żadnej akcji bez twojej aprobaty, panie, i jestem gotów poczekać jeszcze kilka lat, jeśli to konieczne. Mam jednak nadzieję, że nie dłużej. Chciałbym, aby ojciec mógł wreszcie spoczywać w spokoju w swym grobie.

Edward kiwnął głową w sposób, jak na króla niezwykle pokorny.

– A co do armii – ciągnął Morvan – wymyśliłem sposób na rozwiązanie tej kwestii. Jeśli wyrazisz zgodę, będę potrzebował znacznie skromniejszej pomocy od ciebie.

– Doprawdy? Cóż to za sposób.

– Dowiedziałem się, że rozkazałeś lady Annie de Leon wyjść za mąż. Oddaj ją mnie.

Edward skrzywił się.

– Miałem zamiar oddać te dobra sir Gilesowi…

– Ona go nigdy nie przyjmie i jest święcie przekonana, że wybór należy do niej. Znajdźcie, panie, inny majątek dla sir Gilesa.

– Jeśli ta dziewczyna nie ulegnie mojej woli, mogę rozprawić się z nią w inny sposób. – W oczach króla pojawiły się stalowe błyski.

– Pozwól mnie się z nią rozprawić.

Edward rozważał jego prośbę.

– Cholerni Bretończycy! – wybuchnął. – Cóż to za skory do gniewu lud. Pozjadaliby się nawzajem w tej wojnie domowej. Już mężczyźni są wystarczająco źli, ale te kobiety. Czy zdajesz sobie sprawę, co byś wziął sobie na głowę w jej osobie? Ziemie, owszem, są bogate, ale nieodłącznie związane z tą babą. Wszystko o niej wiem i zastanawiam się, czy nie jest przypadkiem na wpół szalona. Albo czy nie jest wiedźmą.

To była istota sprawy, wyłożona kawę na ławę. Cieniutka linka, po której kroczyła Anna. Mogła ona mieć po swojej stronie bretońskie prawo, ale angielski król dopatrzy się w niej wszystkiego co najgorsze, jeśli będzie to odpowiadało jego celom.

– Jej ludzie uważają ją za świętą – rzekł Morvan.

– Owszem, i to właśnie jest najgorsze. Nie potrzebuję świętej z Bretanii. Jeśli tamtejsze rozbite koterie skupią się wokół niej, kto wie, co z tego wyniknie. Nie mogę sobie pozwolić na takie problemy. Tamtejsze porty są zbyt ważne dla naszego handlu i planów wojennych. Najlepiej byłoby zatrzymać ją tutaj. Rozważam to od chwili, gdy się z nią spotkałem i naocznie przekonałem się, że ta kobieta zupełnie nie wie, gdzie jej miejsce. Jeśli więc nie zaakceptuje wybranego jej przeze mnie męża, zamknę ją razem z innymi bretońskimi wariatkami.

– Oddaj ją mnie, panie. Nie jestem całkiem obcy dla niej i jej ludzi. Dziewica wojowniczka jest znakomitą pożywką dla legend o świętości, ale nie stateczna mężatka. Jeśli nakażesz jej mnie poślubić, uwolnisz się od kłopotów z tą kobietą i nie będziesz miał wątpliwości co do lojalności człowieka, który włada fortecą na wybrzeżu. – Morvan zamilkł na chwilę, po czym dodał: – I w moim przekonaniu spełnisz swą przysięga sprzed lat.

Spojrzenie Edwarda stwardniało.

– Przehandlowałbyś Harclow za La Roche de Roald? Zamieniłbyś armię na kobietę?

– Tak. – Choć w rzeczywistości nie musiałby niczego zamieniać. Jeśli Edward wyrazi zgodę, wszystko to w ciągu jednego dnia stanie się jego własnością. Morvan próbował wytargować dla siebie szansę spełnienia życiowego posłannictwa, a Anna nie była tylko wiodącą do celu drogą, była integralną częścią jego posłannictwa. W głębi duszy nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.

– Czy jesteś całkiem pewien, że zdołasz ją skłonić, by cię przyjęła?

– Jestem pewien.

– Ktoś musi nad nią zapanować. Nie, im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że lepiej zamknąć ją tutaj…

– Zapanuję nad nią.

Król przyjrzał mu się uważnie, po czym wstał i podszedł do stołu. Zanurzył pióro w kałamarzu i skreślił kilka słów na pergaminie.

– Może przyjść taki dzień, kiedy nie będziesz wdzięczny swemu monarsze, że wyraził zgodę. Aprobuję to pod warunkiem, że zaczekasz z wyprawą na Harclow. Oddaj tej Bretonce to pismo i wyraź jej moją dezaprobatę. Jeśli nadal będzie się upierać, że ma prawo do innego wyboru, uznam to za dowód, iż jest szalona.

– Doręczę jej to. Nie sprzeciwi się twojej woli, panie.

Król podał mu pergamin.

Morvan wziął go i opuścił komnatę. Zatrzymał się w sieni i oparł się o chłodną kamienną ścianę.

To coś w głębi jego duszy, co chciało wczoraj krzyczeć z radości, wreszcie wyrwało się na wolność z pęt zakazów.


Christiana i David siedzieli przy posiłku, kiedy Morvan wpadł do ich domu. Usiadł przy stole i przyłączył się do nich.

– Jeszcze nie ma żadnych wystrojonych absztyfikantów? – zapytał.

– Wczoraj przyszło wszystkiego siedmiu. Spadli jak szarańcza. Spodziewam się, że dzisiaj będzie gorzej – odparła Christiana.

Morvan zjadł trochę chleba i popił piwem.

– Gdzie ona jest?

– Jeszcze śpi. Czekała wczoraj razem ze mną, aż David wróci do domu, i pewnie czuje się wyczerpana.

– Jasne. Tylu konkurentów. To musi być męczące.

– Morvanie…

– Wszystko w porządku, siostrzyczko. – Wstał od stołu. – No, do boju.

– Tak, jak widzę nie zamierzasz okazać łaski. Dobrze, że ubrałeś się na czerwono. To podkreśla twoje niesamowite oczy – stwierdził David.

– Tak właśnie sobie pomyślałem.

– Czy chciałbyś, żebyśmy wyszli i zabrali z domu służbę, byś mógł ją uwieść w spokoju?

– Davidzie! – jęknęła Christiana.

– Ufam, że nie dojdzie do tego, a nawet gdyby, postaram się być dyskretny. Wystarczy, że będziecie trzymać się z dala od piętra.

– Morvanie!

Spojrzał na szeroko otwarte oczy siostry i lekko pogładził ją po twarzy, zanim wyszedł z komnaty.

Wszedł do schodach i otworzył drzwi sypialni Anny. W słabym świetle, przenikającym przez zaciągnięte zasłony, dostrzegł śpiącą dziewczynę, okrytą po samą szyję. Pochylił się i delikatnie odsunął pukiel włosów, który opadł jej na nos.

Wkrótce będzie należała do niego. Nie miał najmniejszych wątpliwości, w jaki sposób zakończy się ten poranek. To zostało przesądzone już owego pierwszego dnia, kiedy otworzyła drzwi chaty i Morvan ujrzał ją opromienioną blaskiem słonecznego popołudnia. Los przywiódł go do niej, a ona na niego czekała. Oboje zostali oszczędzeni przez zarazę, by mogli być razem. Może jednak i aniołowie przyłożyli do tego rękę.

Była niezwykłą kobietę, podziwiał ją. Żyła, jak chciała, a to udawało się nawet niewielu mężczyznom. Wczoraj toczyła walkę, by ten sposób życia ocalić. Ale to nie mogło trwać. Król dziś rano jasno postawił sprawę.

W głębi duszy Morvanowi było nieco żal, że to on położy kres jej poczuciu wolności, ale Annie będzie z nim lepiej niż z jakimkolwiek innym mężczyzną. Inny albo by ją złamał, albo dałby jej się wodzić za nos. W obu wypadkach dziewczyna znalazłaby się w niebezpieczeństwie.

Dziś rano Anna nie będzie miała dość siły, by być tak chłodną jak wczoraj; nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. To było wbrew jej naturze i wbrew ich uczuciom, a poza tym człowiek nie jest w stanie zbyt długo dźwigać tak ciężkiej zbroi. W końcu ustąpi wobec jego argumentacji, zaakceptuje warunki Morvana i nigdy się nie dowie, że gdyby twardo obstawała przy swoim, dałby jej wszystko, czego by zażądała. Poza Saint Meen. Kiedy już raz ją dostanie, nie pozwoli jej odejść.

Potrząsnął jej ramieniem.

– Obudź się, Anno. Przyjdź do gabinetu. Musimy porozmawiać.


Poczekała, aż Morvan wyjdzie z komnaty, i dopiero wtedy wstała z łoża i ubrała się w suknię. Wsunęła palce w splątane włosy i spojrzała w dół, na swą wysoką sylwetkę odzianą w przydużą zieloną szatę.

Nie spodziewała się bezwarunkowej odmowy Morvana. Prawdopodobnie nie przyszedłby osobiście, by to zrobić. Miał zamiar się targować. Kiedy wczoraj wyszedł, uświadomiła sobie, że wraz z nim opuściła ją wszelka szansa, by wytargować wszystko, na czym jej zależało. Gdyby miała zwyciężyć, musiałoby się to stać natychmiast. Z upływem godzin jej szanse malały.

Morvan stał przy oknie, za sekretarzykiem. Miał na sobie czerwony strój i długie buty. Opromieniony porannym słońcem wyglądał po prostu pięknie. Serce Anny zaczęło szybciej bić na jego widok.

Usiadła na krześle przy ogniu, podwinęła pod siebie bose stopy i czekała. Morvan wziął ze stołu sporządzoną przez króla listę i podszedł do dziewczyny.

– Znajduje się tutaj pięć nazwisk. Czy poznałaś już któregoś z tych ludzi?

– Kilku. Jeden wydaje się całkiem odpowiedni.

– Większość z nich jest znana z wywoływania różnego rodzaju skandali. Nie dano ci żadnego wyboru, Anno. Król postanowił pobić cię twoją własną bronią. Tylko sir Giles jest odpowiednim kandydatem. Edward spodziewał się, że to właśnie usłyszysz, kiedy zapytasz o radę.

– Może więc król jest mądrzejszy, niż myślałam. Może powinnam przyjąć jego wybór.

– Owszem, powinnaś, ale nie sir Gilesa. Edward zmienił zdanie. – Morvan wrzucił listę do ognia. Płomienie buchnęły i natychmiast ją pochłonęły. – Tu jest następna lista. Bardzo krótka. – Podał dziewczynie pergamin.

Przeczytała utrzymany w bardzo stanowczym tonie rozkaz króla i nazwisko człowieka, którego wybrał.

– Tym razem tylko ty.

– Tylko ja.

– Poszedłeś do niego. Poprosiłeś go o to, żeby ustawić mnie na straconej pozycji. Dlaczego się zgodził?

– Ma wobec mnie dług.

– Więc zostałam przehandlowana i pozbawiona możliwości obrony, żeby spłacić królewski dług. I żeby uratować twoją dumę. Moje konie są sprzedawane z większym szacunkiem. Wczoraj zaproponowałam, że podzielę się z tobą moim chlebem, ale znalazłeś sposób, by zagarnąć dla siebie cały. Nie zgodzę się na to. Powiem królowi, że skoro muszę, to wyjdę za sir Gilesa. Jeśli twój władca raz zmienił zdanie, może to zrobić powtórnie. – Odwróciła wzrok od Morvana. – Idź już. Nasza rozmowa na ten temat dobiegła końca.

Natychmiast znalazł się przy niej, uniósł jej głowę i zmusił, by spojrzała mu w oczy.

– Posłuchaj mnie uważnie, Anno. To ostatni raz, kiedy próbujesz mnie odprawić.

– Owszem, bo skoro postanowiłam pójść swoją drogą, to jest to nasze ostatnie spotkanie. Nie chcę cię więcej widzieć.

– Nie pójdziesz swoją drogą. Wyjdziesz za człowieka wybranego przez króla albo zostaniesz przez niego potraktowana bardzo surowo. Powinnaś być zadowolona, że tym człowiekiem jestem ja.

– Nie rozumiem, dlaczego miałabym być z tego zadowolona.

– Dlatego, że ja wiem, iż nie jesteś ani świętą, ani czarownicą. I że nie jesteś wariatką. I jeszcze dlatego, że mimo królewskiego rozkazu jestem gotów negocjować z tobą kontrakt.

– Mam wątpliwości, czy podyktowane przez ciebie warunki okażą się wspaniałomyślne.

– Dość wspaniałomyślne, ale jeśli będziesz się upierać przy sprzeciwie, możemy wziąć ślub bez dyskutowania warunków. Bo my musimy się pobrać, Anno, w przeciwnym razie król zamknie cię razem z matką księcia.

Gardło jej się ścisnęło. Spojrzała na jego twarz, szukając oznak, że groźba została wyssana z palca, ale zobaczyła jedynie uczciwość.

– Chyba powinnam przynajmniej wysłuchać twoich warunków – mruknęła.

Morvan przysunął sobie krzesło i usiadł obok Anny.

– Mogę ci zaoferować coś, o co wczoraj nie poprosiłaś. Bretanię. Sir Giles ma własne ziemie w Anglii. I nie tylko w ogóle nie zgodziłby się z tobą czegokolwiek negocjować, ale po prostu posłałby zarządcę do twoich dóbr. Mogłabyś już nigdy w życiu nie zobaczyć domu. Jeśli zaś odmówiłabyś zawarcia małżeństwa, z całą pewnością nigdy byś go nie zobaczyła.

– A jeśli ty któregoś dnia odzyskasz swe ziemie w Anglii?

– Jeśli tu wrócę, sama zdecydujesz, czy przyjedziesz ze mną.

Annie nawet nie przyszłoby do głowy, że mogłaby poprosić o takie ustępstwo. Zaczęła się zastanawiać, czym przyjdzie jej tę obietnicę opłacić.

– Jestem także gotów w pełni zaakceptować spisany kontrakt ślubny w kształcie, który mi wczoraj przedstawiłaś, oraz zapisy na rzecz Catherine, Josce’a i innych twoich ludzi.

– A co z resztą? – Wreszcie do tego dotarli.

Morvan skrzyżował ramiona na piersi.

– Majątek w okolicy Rennes będzie należał do ciebie, ale dochody z niego będę czerpał ja do czasu, gdy owdowiejesz. Te pieniądze będę przechowywał w osobnej szkatule i jeśli poprosisz, dostaniesz je, chyba że uznam, iż chcesz je wydać nierozsądnie. Decyzja o tym, czy za mojego życia osiądziesz w Saint Meen, także nie będzie należała do ciebie. Aczkolwiek jeśli po sześciu latach małżeństwa wciąż będziesz miała na to ochotę, możemy ponownie przedyskutować tę sprawę.

Sześć lat! To bardzo długo, ale w tej kwestii Anna spodziewała się bezwarunkowego sprzeciwu. Dla mężczyzny musi być żenujące zostać porzuconym przez żonę na rzecz klasztoru. Z drugiej jednak strony przez sześć długich lat będzie musiała patrzeć, jak Morvan ugania się za innymi kobietami.

– Dwa ostatnie twoje warunki są całkowicie nie do przyjęcia – ciągnął. – Sprawę dzieci trzeba pozostawić Bogu, natomiast małżeństwo nieskonsumowane może zostać unieważnione. Nie podejmę takiego ryzyka.

– Ludzie fałszują dowody, jak mi mówiono.

Morvan spojrzał na Annę ze zdumieniem.

– Owszem, żeby ukryć wcześniejsze doświadczenia kobiet. Ale kurza krew na prześcieradle w twoim wypadku nie spełni swojej roli. Nadal jesteś dziewicą.

– Kto się o tym dowie? Daję ci słowo, że…

– Jeśli nie będziemy mieli dzieci, ludzie zaczną coś podejrzewać. A proste badanie pozwoli odkryć prawdę. Josce może podjąć próbę zakwestionowania małżeństwa. Gurwant może cię porwać i stwierdzić, że jesteś dziewicą. – Morvan spojrzał w płomienie. – Możesz spotkać innego mężczyznę i sama zapragnąć rozwiązania małżeństwa. Oczywiście zabiłbym go, zanim by do tego doszło.

Anna poczuła ciężar na sercu. Będzie musiała ciągle przeżywać upokorzenie, tylko że teraz Morvan będzie zmuszony pokonywać własny wstręt, podczas gdy ona będzie zdawała sobie sprawę, co mąż czuje. Może jeśli w komnacie będzie Ełkiem ciemno, jak w tym ogrodzie…

– A jeśli małżeństwo zostanie skonsumowane? – spytała. – Jeśli będzie na to dowód? Co potem?

– Jeżeli naprawdę nie chcesz mieć dzieci, nie będę cię zmuszał. Jeśli mi odmówisz, nie będę cię brał siłą.

Teraz miała już jego słowo! Rezygnacja z dzieci nie była dla niego łatwa, Anna zdawała sobie z tego sprawę. I to niezależnie od faktu, jak bardzo ciężki byłby dla niego sam akt poczęcia ich.

– Dobrze – powiedziała bezbarwnym głosem. – Jedną noc zdołam wytrzymać.

– Tak. Myślę, że uda mi się jakoś przeprowadzić nas przez to. Ale pamiętaj, Anno, że jest to jedyne z moich praw mężowskich, w sprawie którego mogę pójść na kompromis. W tym majątku będzie tylko jeden pan. Nie mogę tolerować, byś jak wolna i nieokiełznana dziewczyna wyrywała się spod mojej kontroli i podrywała mój autorytet.

– Jak ty podrywałeś mój.

– Nie mogę spędzać życia na zamartwianiu się o twoje bezpieczeństwo.

– Już podczas pierwszego spotkania powiedziałam ci, że nie zmienię się, żeby tylko zadowolić męża. – Anna spojrzała na niego wyzywająco.

– A ja już ci kiedyś mówiłem, żebyś nigdy w taki sposób nie patrzyła na mężczyznę, kiedy z nim negocjujesz – odparł. – Musisz przyjąć do wiadomości, że jestem twoim panem, i jako takiemu mi się podporządkować. Akceptujesz to?

Słowo „podporządkować” rozjątrzyło Annę. Nie musiała poddawać się w tym punkcie. Mogła odrzucić go ze wzgardą i wysłać petycję do króla z prośbą o wybór innego męża. I z czasem, bez żadnych negocjacji, dostałaby wszystko, czego zapragnie.

Morvan wstał, pochylił się nad dziewczyną, uniósł jej głowę i zmusił ją, by spojrzała mu w oczy. Anna postanowiła nie odwracać wzroku, by nie dać mu satysfakcji płynącej ze świadomości, jakie zrobił na niej wrażenie. Ale spojrzenie w jego błyszczące oczy znów ją zahipnotyzowało i poczuła znajomy zawrót głowy.

Usta Morvana spoczęły na jej wargach w pocałunku, który jakimś cudem był jednocześnie delikatny i władczy, w pocałunku, który pomimo jej niechęci i bólu, rozkleił ją.

– Cała nasza dotychczasowa rozmowa kręciła się wokół ziemi i praw, ale jest jeszcze jeden powód, Anno, dla którego powinnaś za mnie wyjść. Znasz mnie tak dobrze, jak nigdy nie poznasz żadnego innego mężczyzny. To, co zaszło między nami w szałasie, zdarza się bardzo rzadko. – Znów ją pocałował. Był to delikatny pocałunek, ale wyczuwało się w nim wolę i siłę mężczyzny.

A Anna, jak zawsze, była całkowicie bezbronna wobec jego dotyku. Morvan wykorzystywał te czary przeciwko niej od pierwszej chwili, mając pewnie na myśli takie właśnie zakończenie. Była o tym przekonana, mimo to z każdą chwilą bardziej znajdowała się pod jego urokiem.

– Usiądź teraz i napisz do króla. – Wyciągnął rękę i pomógł jej wstać. – Osobiście doręczę mu twoją zgodę.


Morvan zaniósł królowi list Anny. Edward, który bez wątpienia odczuwał wielką ulgę, że został zwolniony z dawnej przysięgi, nalegał, by napili się razem wina, i opowiedział nawet kilka historyjek o ojcu Morvana. Wreszcie pozwolił mu odejść i rycerz ruszył w drogę powrotną do Anny.

Znalazł ją w niewielkim ogrodzie za domem, w otoczeniu zimowych nagich drzew o sękatych konarach. Zielone było jedynie pnącze, które płożyło się po ziemi i pięło po grubym pniu. Dziewczyna przykucnęła i przyglądała mu się, rozgarnąć palcami ziemię, by zobaczyć jak rośnie. Na widok Morvana podniosła się i otrzepała ręce z ziemi.

Pył, który wzbił się przy tym w powietrze, osiadł na jej nosie. Złociste loki, dłuższe już znacznie niż w chwili, kiedy się spotkali po raz pierwszy, opadały w nieładzie na ramiona dziewczyny. Na myśl, że Anna już należy do niego, Morvana ogarnęła oszałamiająca radość. Podejrzewał, że nawet odzyskanie Harclow nie zrobiłoby na nim takiego wrażenia.

Spojrzał na jej śliczną, zatroskaną twarz i starł smugę ziemi z jej nosa.

– Załatwione.

Загрузка...