5

Wrażenia zaatakowały go, kiedy dryfował na skraju czarnej mgły. Przytłaczający ciężar… Śliskie, wilgotne gorąco… Błyski światła…

Próbował się obudzić, ale zbliżył się tylko do krawędzi jawy, ledwo jej dotknął. Udało mu się tylko wyczuć zapach – odór rozkładającego się ciała, odór śmierci. Cofnął się w duchu, uciekał od smrodu, ale ten gonił za nim we mgle, a wraz z nim płynęły jakieś wyłaniające się z ciemności cienie, ożywiające wspomnienia straszniejsze od najokrutniejszych wizji, jakie mogły nań zesłać demony…

Cały pokój cuchnął rozkładającym się ciałem, śmiercią.

Dwoje oczu łypało z zapadniętych oczodołów. Dłoń poruszyła się słabo w ledwie wyczuwalnym geście przywołania.

Przełknął śliną, żeby powstrzymać falą mdłości, i pochylił się nad umierającym ojcem. To nie w porządku, żeby jedna zabłąkana strzała położyła kres życiu takiego człowieka jak Hugh Fitzwaryn – Czy Edward przybył? – Rana w piersi sprawiła, że pytanie było niewiele głośniejsze niż westchnienie. – Wszyscy wiedzą, że umieram, bada, wiać starali się, mnie okłamywać. Ciebie proszę, o prawdą.

Czuł, że powinien skłamać, ale nie był w stanie. Potrząsnął głową.

– Nie przybył. Nie przysłał też obietnicy, że przybędzie.

Powieki rannego zakryły pełne bólu oczy. Leżał tak nieruchomo, jakby śmierć już go zabrała. Po chwili oczy znów otworzyły się i ich spojrzenie spoczęto na synu.

– W takim razie spadnie to na ciebie, bo mój czas dobiega już końca.

– Obiecują ci, że będziemy się trzymać. Nieważne, jak długo to potrwa. Wytrzymamy, dopóki nie nadejdzie pomoc. Albo będziemy walczyć aż do ostatniego człowieka…

– Nie, musisz prosić o warunki kapitulacji. Po mojej śmierci ludzie się załamią, Głód już by ich pokonał, gdyby nie poczucie lojalności wobec mnie.

– Za późno. Jakie warunki mogą stawiać ludzie, którzy poddają się, bo są na granicy załamania?

– Nie chodzi o ciebie i mężczyzn. Chodzi o kobiety. Zmuś wodza, żeby dał ci słowo, że pozwoli im wyjść. Poślij je do Edwarda. Rycerz musi bronić słabszych, chłopcze, i teraz to ty musisz zrobić wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby obronić damy. – Z trudem wydobywał z siebie słowa. Znów zamknął oczy. Wydawało się, że jego ciało się skurczyło, jakby mówienie odebrało mu resztką energii.

Znów słaby gest, by się zbliżył. Nie pochylił się. Zawołał mamę i siostrę, żeby razem z nim czuwały przy umierającym. Przez okno znów dobiegły odgłosy walki. Stał przy łóżku, imając nieruchomą dłoń w nadziei, że odwaga i siła wielkiego Hugh Fitzwaryna przejdą, na jego syna w chwili, gdy ojciec wyda ostatnie tchnienie.

Kiedy na godziną przed zmierzchem wyszedł z komnaty ojca udał się do wielkiej sali, nie był już dzieckiem. Polecił zarządcy, żeby wysłał herolda na negocjacje, i przygotował się. Przebrał się w najlepsze odzienie i przypasał do boku miecz ojca. Był wysoki jak na swój wiek, ale czubek miecza i tak szorował po ziemi.

Poszukał księdza i wyspowiadał się, a potem długo modlił się, w kaplicy. Nie poszedł do matki, bo wiedział, że starałaby się, wyperswadować mu decyzja.

Na dziedzińcu zapadła cisza, kiedy wyszedł z zamku. Mężczyźni przyglądali mu się z poważnymi minami, zażenowani tym, że dziesięcioletni chłopiec musi zaoferować swoje życie w rozpaczliwej próbie ocalenia ich od śmierci.

Maszerował odważnie, tak jak nauczył go ojciec, rycerskim krokiem. Minął dziedziniec, na którym jeszcze przed pięcioma miesiącami grał w piłkę, i ćwiczył walkę, drewnianym mieczem.

Zatrzymał się na chwilę, w otwartej furtce i obejrzał za siebie. Matka stała w progu, śmiertelnie blada z głodu, a jej czarne oczy lśniły jak klejnoty. Był jeszcze dzieckiem i zapragnął podbiec do niej jak dziecko i szukać w jej ramionach pocieszenia.

Spojrzał na furtkę. Po drugiej stronie czekała śmierć…


Całe pomieszczenie cuchnęło rozkładającym się ciałem i śmiercią.

Przebudził się. Czuł wilgoć, żar i nieznośną słabość. Przez chwilę nie rozpoznawał płóciennych ścian i drewnianego dachu.

Z wysiłkiem odwrócił głowę. Na pryczy obok miotał się w bólu jakiś człowiek; koc zsunął się do połowy i odsłonił nagie ciało. Czarne krosty znaczyły owłosione ramię i bok. Mężczyzna jęczał. Morvan próbował rozpoznać niewyraźny głos. Miał nadzieję, że to nie Gregory.

Prycza Morvana była wilgotna i lepka, a skóra pokryta potem. Kilka ciężkich futer przygniatało słabe ciało, niemal dusząc. Pragnął je zrzucić, ale każdy mięsień aż dygotał na samą myśl o jakimkolwiek wysiłku.

Czyżby umierał? Czuł się bardziej wyczerpany niż kiedykolwiek w życiu. Nawet po całym dniu ciężkich walk jego ciało nie było równie bezużyteczne jak w tej chwili.

Muskające twarz chłodne powietrze było cudowne, jak łyk zimnego piwa po walce. Zebrał wszystkie siły i wyciągnął spod futer prawie ramię; natychmiast opadło bezwładnie. Oswobodzone palce gładziły puszyste futrzane okrycie.

Dotknął czegoś jedwabistego i cudownego. Owinął palce tym materiałem o innej strukturze, gładził go między kciukiem i dłonią.

Włosy. Kobiece włosy. Powoli uniósł się nieco i z trudem przekręcił głowę, żeby na nie spojrzeć.

Anna siedziała przy nim na podłodze, śpiącą głowę złożyła na skraju pryczy w zagięciu prawego ramienia. Miała na sobie tylko rajtuzy i męską koszulę. Cienki materiał napinał się na krągłej piersi. Krągłej, pełnej kobiecej piersi. Widział jej fragment przez szerokie rozcięcie koszuli przy szyi. Ta dziewczyna krzywdzi samą siebie, nosząc męski strój, pomyślał.

Rajtuzy opinały kształtne biodra i nogi. Jak miło byłoby pieścić te cudownie zaokrąglone linie. Uznał, że chyba nie umarł, skoro takie myśli przychodzą mu do głowy.

Jej oświetlona blaskiem ognia uśpiona twarz wyglądała bardzo młodo, spokojnie i nieco tajemniczo. Mógłby przyglądać się tej dziewczynie bez końca, gdyby tak bardzo nie bolał go kark. Opadł na poduszkę.

Pewnie Anna była przy nim podczas całej choroby, ale wspomnienia z tego okresu bardziej przypominały mgliste wyobrażenia niż rzeczywistość. Ostatnie przytomne spojrzenie rzucił na nią nazajutrz po przybyciu, kiedy tuż po przebudzeniu zobaczył ją siedzącą na sąsiedniej pryczy. Rano pojawiły się jakieś kłopoty w majątku i odjechała ze strażą, żeby spróbować pochwycić złodziei, którzy znów na nich napadli. Po odjeździe dziewczyny Morvanowi podskoczyła temperatura i do południa, kiedy zajrzał do niego Ascanio, rycerz dygotał już w gorączce. A potem była już tylko ciemność i przerażające sny, z krótką przerwą na chwilę, kiedy odzyskał przytomność i zobaczył przy sobie dziewczynę.

– Jestem przy tobie – powiedziała i ciemna mgła natychmiast znów ogarnęła Morvana.

Teraz pieścił jej włosy, rozkoszując się ich dotykiem. Nie siedziała tu przez cały czas. Przychodzili i inni, Ascanio i jakaś kobieta. Może ta dziwka, o której Anna wspomniała.

Przed oczami przesunęły mu się sceny z tamtej nocy. Przestraszył ją. W tych sprawach była jak małe dziecko. Tylko kiedy zerwała się, żeby uciec jak królik, który stanął oko w oko z lisem, była w stanie nazwać rzeczy po imieniu. A i wtedy źle zrozumiała to, co się dzieje. Uznała to za najbardziej prymitywne, rozpaczliwe pożądanie. Jeszcze nigdy w życiu nie zdławił pożądania tak, jak to zrobił przy niej.

Loki Anny miękko owijały się wokół jego palców. To była niezwykła kobieta, silna i niezależna, ale jemu udało się dostrzec w niej dziecko.

Była całkiem sama, jak on.

Mgła znów zaczęła go oblepiać. W milczeniu osunął się w zapomnienie, ślubując w duchu bronić tej dziwnej dziewczyny, która odważnie obstawała przy swoim w tym niebezpiecznym i niewdzięcznym świecie.


Płócienne ściany nie przepuszczały promieni słonecznych i wnętrze szałasu oświetlał tylko słaby blask ognia. Przez chwilę oczy Anny musiały się przyzwyczaić do panującego wewnątrz półmroku.

Stanęła jak wryta na widok tego, co wreszcie dojrzała.

Morvan wstał z pryczy. Stał zwrócony twarzą do ognia, całkiem nagi, na rozstawionych nogach, z rozłożonymi szeroko ramionami. Odrzucił głowę do tyłu i Anna wyobraziła sobie, że mężczyzna ma zamknięte oczy. Wyglądał tak, jakby ciepło wprawiło go w ekstazę.

Nie usłyszał jej wejścia. Mogła wyjść albo dać znać, że jest w środku. Albo przynajmniej odwrócić wzrok.

Nie zrobiła tego.

Stracił trochę na wadze, lecz choroba nie pozbawiła go siły. Nadal przypominał piękne zwierzę, raczej wierzchowca, na którym dopiero co jeździł, niż konia bojowego. Tors i nogi miał muskularne, ale bez przesadnych gruzłów mięśni. Wyprostowane ramiona znamionowały siłę. Kiedy tak stał w blasku ogniska, wyglądał jak pomnik zwycięzcy i to wykuty z kamienia, a nie wymodelowany w glinie. Jak posąg obdarzony życiem.

Anna zdążyła już doskonale poznać to ciało, pielęgnując go, kiedy majaczył nieprzytomny w gorączce. Wielokrotnie musiała je obmywać. Po pierwszym dniu przestała się czuć zażenowana. W czasie choroby Morvan był obok niej, ale jednocześnie przebywał bardzo daleko i nieświadomość tego, co się z nim dzieje, sprawiała, że dziewczyna mogła zachwycać się męskim ciałem całkowicie beznamiętnie.

Wszystko zmieniło się jednak w chwili, gdy gorączka ustąpiła. Zupełnie się zmieniło. Morvan stał się nagle przytomnym i w pełni świadomym mężczyzną, który z upływem każdej godziny odzyskiwał coraz więcej sił. Najmniejszy ruch stawał się dla Anny niezręczny i krępującym Dla niej, nie dla niego. Te niesamowite, lśniące jak diamenty oczy zdradzały rozbawienie jej zakłopotaniem. Ascanio domyślił się, co się z Anną dzieje, i wziął na siebie najbardziej żenujące dla dziewczyny obowiązki. Trochę pomogło, ale mimo wszystko ostatnie dwa tygodnie były dość trudne.

Podejrzewała, że następny tydzień będzie już nie do zniesienia.

Morvan opuścił ręce i obejrzał się przez ramię. Jego płonące spojrzenie spotkało się ze wzrokiem dziewczyny i Anna poczuła, że oblewa się rumieńcem.

Zupełnie nieskrępowany własną nagością, podszedł do pryczy. Oboje wiedzieli, że dziewczyna już niejednokrotnie widziała go, jak go Pan Bóg stworzył. Usiadł i okrył biodra kocem.

– Mówiłaś, że dziś będę już mógł przenieść się do zamku. Mam nadzieję, że natychmiast. Mam już dość tej umieralni.

Podała mu ubrania, które przyniosła, i starała się wyglądać na kogoś, kto właśnie wszedł do szałasu.

– Należały do mojego ojca. W komnacie, w której zamieszkasz, znajdziesz więcej odzieży. – Przysunęła do pryczy grzejący się przy ogniu cebrzyk z gorącą wodą. – Jak się umyjesz i ubierzesz, zaprowadzę cię do zamku. – Podała mu czysty ręcznik.

Palce Morvana zacisnęły się lekko wokół jej palców, przytrzymał dłoń dziewczyny.

– Nie pomożesz mi się umyć? Nie jestem pewien, czy wystarczy mi sił – powiedział z najniewinniejszą w świecie miną, ale oczy lśniły mu podejrzanie.

– Przed chwilą robiłeś wrażenie człowieka, który już całkiem wrócił do sił.

– Rozkoszowałem się ciepłem. Nawet tak proste rzeczy wydają mi się teraz niezwykłe.

Anna rozumiała, co miał na myśli, ale to ją zaalarmowało. Nie chciała, by jej przypominano, że mają za sobą te same doświadczenia.

– Jeśli potrzebujesz pomocy przy myciu, przyślę ci Ascania. To należy do jego obowiązków.

– Ostatnio tak, ale przecież nie przez cały czas. – W oczach Morvana pojawił się nieco złośliwy błysk.

Nie mógł mieć co do tego pewności. Był przecież nieprzytomny, kiedy go pielęgnowała. Albo przynajmniej wydawało jej się, że jest całkiem nieprzytomny. Poczuła przerażenie na myśl o tym, że mógł zdawać sobie sprawę, co przy nim robiła.

Wyrwała mu swą rękę. Gładził ją, bawił się nią w idiotyczny sposób, który dziwnie ją podniecał. Zachowywał się tak, jakby byli sobie bardzo bliscy. Owszem, byli, ale teraz, kiedy przeżył, wyrwał się śmierci, przyszedł czas, by z tą bliskością skończyć.

Na szczęście, kiedy już przeprowadzi się do zamku, jego uwagę przyciągną inne, bardziej pociągające kobiety i będzie mógł na nich wypróbować powracające siły.

– Umyj się sam albo zaczekaj na Ascania.

Uśmiechnął się szeroko, przysunął bliżej cebrzyk i odrzucił koc. Anna odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia.

Przy drzwiach zerknęła za siebie. Morvan siedział w wodzie i wycierał wyciągniętą rękę. Kropelki wody lśniły na napiętych muskułach. Jego oczy błyszczały radością i triumfem, kiedy Cedził ruchy ręcznika.

Upajał się faktem, że żyje.

Większość ludzi, którym udało się przeżyć plagę, pokorniało. On wyglądał, jakby był przekonany, że dzięki temu zdoła zawojować świat.


Strumyczek ciepłej wody ściekał mu po skórze, znaczył na niej kręty ślad. Nadszedł jego czas i Morvan zamierzał się nim w pełni rozkoszować. Zdolność radowania się najdrobniejszymi sprawami nie będzie trwała wiecznie, zdawał sobie z tego sprawę. Już zaczynała słabnąć.

Ale doskonale znane sprawy jeszcze wydawały mu się całkiem nowe. Zapach i dotyk. Piękno tańczących płomieni. Zakłopotanie kobiety pod męskim spojrzeniem.

To także przeminie, jeśli Anna pójdzie wytyczoną sobie wcześniej drogą. W ciągu ostatnich kilku dni była w stosunku do niego niemal nadgorliwa. Ale lakoniczne polecenia nie zdołały ukryć jej niepokoju, podobnie jak obojętna mina nie zamaskowała reakcji dziewczyny, które Morvan bardziej wyczuwał, niż dostrzegał. Pod płaszczykiem bardzo zajętej pani na włościach kryła się niepewna siebie dziewczyna.

Kiedy on wyjdzie dziś z szałasu, będzie na niego czekała. Poprowadzi go znów do świata żywych. I będzie oczekiwała od niego takiego zachowania, jakby nic pomiędzy nimi nie zaszło.

Tak jednak nie będzie. Morvan nie mógł już cofnąć tego, co się stało, tak jak Anna nie byłaby w stanie sprawić, by Ascanio stał się znów, po jej walce o życie, obcym dla niej człowiekiem.

Skończył się myć i rozłożył ubrania. Było to pańskie odzienie, choć nieco staromodne. Włożył koszulę i długie rajtuzy, sięgnął po kaftan.

Nagle do wnętrza wdarło się światło i niemal natychmiast znów pociemniało. Odwrócił się do drzwi, spodziewając się zobaczyć w nich Ascania. Jego wzrok spoczął jednak na innym jasnowłosym mężczyźnie, który szeroko się do niego uśmiechał. To był John, drugi rycerz w jego oddziale.

– Widzę, że Bóg ci błogosławił, Morvanie. Powiadają, że to modlitwy panienki sprowadziły tu aniołów.

– Na sąsiedniej pryczy skonało dwóch ludzi, Johnie, myślę więc, że aniołowie raczej się tu nie pofatygowali.

– Ty jednak wydajesz się całkiem krzepki i żwawy jak na kogoś, kto był o włos od śmierci.

Morvan nie przerywał ubierania się, czekając, aż John zdecyduje się powiedzieć, po co przyszedł. Nie byli przyjaciółmi i John niewątpliwie nie rozpaczałby po jego odejściu.

John przysunął sobie krzesło i rozwalił się na nim.

– Pani tego zamku twierdzi, że za trzy dni będziemy mogli wyjechać.

– Ludzie się ucieszą. Ja jednak chyba nie będę jeszcze mógł udać się w podróż, dołączę do was później.

– Sądzę, że byłoby lepiej, gdybyśmy i my zostali. Lepiej dla wszystkich.

Morvan nie odpowiedział. Skończył zapinać kaftan i wciągał buty.

John spojrzał na wejście i odezwał się zniżonym do szeptu głosem:

– Rozmawiałem ze służącymi. W pobliżu są dwa prawie pozbawione obrony lenna. Parę kilometrów na wschód stąd.

Morvan spojrzał na młodego rycerza i czekał na dalsze słowa.

Na twarzy Johna pojawił się chytry uśmieszek.

– Tam nie ma pana i prawie nie ma obrońców. Jesteśmy już wewnątrz twierdzy, a zdobycie broni nie będzie stanowiło problemu, zważywszy na niedoświadczenie strażników. Fortuna się do nas uśmiechnęła, starczy dla nas wszystkich.

– Ilu ludzi jest z tobą?

– Dość.

– Może gdybym zmarł, ale w obecnej sytuacji za mało chyba, żeby zaaprobować ten plan. Większość z nich nie wystąpi przeciwko mnie i dlatego właśnie do mnie przyszedłeś.

John wzruszył ramionami, niechętnie przyznając Morvanowi rację.

– Proponujesz kradzież i gwałt na damie w zamian za jej gościnność i opiekę – wytknął mu Morvan.

– Nic złego jej nie spotka, przysięgam.

– Wybij sobie ten pomysł z głowy. Anna de Leon znajduje się pod moją opieką. Jeśli spróbujesz, nadziejesz się na mój miecz. Jeżeli sprowadzisz na nią jakiekolwiek niebezpieczeństwo, zabiję cię.

Twarz Johna skrzywiła się w irytacji.

– Jesteś głupcem, jak zawsze – powiedział, wstając. – Jeśli chcesz mieć tę olbrzymkę, nie mam nic przeciwko temu. Mógłbyś zostać tu panem i naprawdę jej bronić. Pomyśl o tym, co powiedziałem. Przywiódł nas tu szczęśliwy los i zaoferował nam prezent. Wystarczy wyciągnąć rękę i po niego sięgnąć. – Wyszedł, klnąc pod nosem.

Morvan wstał i narzucił na ramiona krótki płaszcz. John odważył się mówić do niego tak bez osłonek, bo łączyło ich jedno zasadnicze podobieństwo. Obaj nie mieli ziemi. Korzystny mariaż nie był zbyt prawdopodobny. Mogli kupić ziemię za łupy wojenne lub zdobyć ją przemocą.

Wyszedł przed szałas. Oślepiło go światło, a ostre powietrze szczypało skórę. Ocenił chłodnym okiem rzeczywistość, przyjrzał się dziedzińcowi i twierdzy, pomyślał o lasach i wsiach za jej murami. Próbował wyrzucić z głowy kuszącą propozycję Johna, ale mimo woli nurtowała go ona. Niesprecyzowane rozważania snuły mu się po głowie, mocował się z własnymi myślami. Tu, w zasięgu ręki, było to, o co modlił się od piętnastu lat. Mając taki majątek, mógłby planować walkę i odzyskanie rodzinnego honoru. Mógłby odzyskać Harclow przywrócić szlachectwo nazwisku Fitzwaryn. Mógłby też odzyskać to, co zły los tak brutalnie odebrał mu przed tylu laty.

Nie potrzebował podszeptów Johna, by dostrzec rysujące się możliwości. Uświadomił je sobie, kiedy wjechał konno za bramę i zobaczył, jaka jest sytuacja w twierdzy. Służba nosiła świeżą wodę do granic obozu. Anna wytężała lity i dostarczała mężczyznom cebrzyki.

Mógłbyś zostać tu panem i naprawdę jej bronić.

To pociągająca wizja. Ona była taka bezbronna, a La Roche de Roald stanowiło niezwykle kuszącą nagrodę. Jak długo ta dziewczyna będzie w stanie bronić swego dziedzictwa przed całym światem? Wątpił, by na tej ziemi bezprawia zdołała kiedykolwiek wrócić do klasztoru, jak planowała.

Nawet gdyby jednak zmieniła zdanie co do klasztoru, nie była dla niego. Książę oddałby ją jednemu ze swych baronów, by zaskarbić sobie jego poparcie polityczne.

Ale książę przebywał w Anglii, baronowie zaś toczyli ze sobą wojnę. A on był tutaj. Mógłby osiągnąć swój cel, zanim świat by się o tym dowiedział. Mógł po nią sięgnąć. Nie musiałby nawet zdobywać zamku, jak planował to John. Wystarczyłoby uwieść dziewczynę, która rumieniła się, kiedy tylko chciał, by się zarumieniła.

Anna musiała zwrócić na Morvana uwagę, bo podeszła do niego i spytała:

– Możesz iść sam czy mam zawołać kogoś, żeby ci pomógł?

– Pójdę sam.

Szła tuż przy nim, wystarczająco blisko, by czuł zapach jej mydła. Spojrzał na jej profil, na brew w kształcie sokoła w locie. Zerknął na kobiece kształty, kryjące się pod męskim kaftanem i płaszczem.

Naszły go wspomnienia z szałasu. Nawet w malignie czuł, że to jej ręce myją jego ciało. Przypomniał sobie rozszerzone oczy dziewczyny, kiedy odkryła ze zdumieniem, że dotyk może sprawiać przyjemność. Drżące od jego pocałunków usta. Światło ogniska wydobywające z cienia fragment kobiecej piersi…

Загрузка...