3

Anna zgięła nogi w kolanach i zsunęła się niżej, żeby zanurzyć w wodzie ramiona. Bóg jeden wie, kiedy znów uda jej się znaleźć czas na kąpiel. W nadchodzącym tygodniu należało się spodziewać bezsennych nocy i wypełnionych obowiązkami dni.

Zanurzyła głowę w wodzie, żeby spłukać mydło z włosów, wstała i owinęła się ręcznikiem. Przysunęła stołek bliżej ognia i zajęła się upiorną pracą: rozczesywaniem zmierzwionych przez wiatr i deszcz gęstych loków.

Kiedy była dzieckiem, robiła to stara służąca, która codziennie głośno wyrzekała nad stanem jej włosów. Potem cmokała na widok siniaków – pozostałości licznych przygód dziewczynki – a kiedy wydawało jej się, że Anna nie patrzy, ze smutkiem kręciła głową nad jej ciałem. Wiele osób to robiło, bo zawsze była wyższa nie tylko od rówieśniczek, ale także od większości chłopców. Zawsze natrafiała na osłupiałe spojrzenia ludzi, którzy widzieli ją po raz pierwszy.

Tylko ojcu jej wzrost nie przeszkadzał. Ostatni Roald de Leon był ogromnym mężczyzną i wyglądał na czystej krwi wikinga, jak ów pierwszy Roald, który wybudował warownię na skalistym klifie. Cieszył się ze wzrostu i siły córki, był uszczęśliwiony, że dziewczynka uwielbia jazdę konną i ma celne oko. Zwracał na nią uwagę jedynie dzięki jej niekobiecej sprawności.

Anna podeszła do skrzyni i wyjęła czyste odzienie. Ubrała się i znów zbliżyła do ognia, żeby wysuszyć włosy. Rozczesywała je bez przerwy, żeby nie wyglądały jakby piorun w miotłę strzelił. Jak zwykle robiła to w ciemno, nie patrząc w lustro.

W klasztorze także nie było zwierciadeł, ale Anna odmawiała oglądania swego odbicia, na długo zanim wkroczyła do tego świata kobiet. Wiedziała, jak wygląda. Już jako mała dziewczynka dostrzegała swą brzydotę w pełnych żalu oczach matki równie jasno, jakby patrzyła w lustro.

Teraz już się nie przejmowała, kiedy ludzie patrzyli ze zdumieniem na jej wzrost i twarz. Uroda nie była do niczego potrzebna w życiu, jakie zamierzała wieść – jakie będzie wiodła po tej krótkiej przerwie, wymuszonej przez obowiązki wobec rodowego majątku. Z niecierpliwością czekała na powrót do klasztoru. Tam czekał na nią świat, jakby dla niej stworzony.

Z barwy światła wywnioskowała, że zbliża się zachód słońca. Wyszła na zadaszony balkon. Powitał ją wspaniały widok lśniącego błękitem, różem i fioletem nieba. I słońce, które jak ogromna pomarańczowa kula dotykało linii horyzontu. Przesycone barwami i światłem powietrze zmieniło kolor morza. Takie piękno mógł ukazać światu tylko sam pan Bóg w swej niezmierzonej potędze. Serce Anny topniało, kiedy patrzyła, jak słońce znika powoli w morzu.

Spojrzała w dół. Na skale, na skraju urwiska, siedział w zamyśleniu samotny mężczyzna. Sir Morvan robił wrażenie rozpaczliwie osamotnionego i bezbronnego.

Serce dziewczyny wezbrało współczuciem. Rozumiała go doskonałe. Wydawało jej się, że na jedno krótkie mgnienie oka udało jej się dotknąć jego duszy. Nagle poczuła się z nim związana tak mocno, jakby zniknęła jej jednostkowa odrębność, pochłonięta przez chwałę wypełniającą niebiosa.

To uczucie przeraziło ją i była wdzięczna, że niemal natychmiast rozwiało się jak mgła. Ale zostało w niej dalekie echo tego dziwnego wrażenia, jego słaby cień, kiedy obserwowała sir Morvana. Czy powiedziano mu już, że tutejsi ludzie wierzą, iż Anna została uratowana przez anioły? Nie podejrzewała, by ten rycerz był w stanie uwierzyć w podobne nonsensy, gdyby jednak się okazało, że ta wiara daje mu cień nadziei, to ona na pewno nie będzie się starała go przekonać, że to bzdura.


Dwie godziny później Anna siedziała przy wysokim stole podczas wieczerzy. Ten posiłek był niejako symbolem ich życia. Na stole stało mnóstwo mięsa i bardzo mało chleba. Zwierzyna łowna przetrwała letni pomór, nie przetrwały go jednak pola. Zbożem trzeba było bardzo oszczędnie gospodarować.

Uszu dziewczyny dobiegł jakiś hałas z przedsionka. Zaczęła się zastanawiać, jak ma pogodzić opiekę nad sir Morvanem z zarządzaniem majątkiem. W stadninie stały konie, którymi należało się zająć i dobrze je ujeździć, by sprzedać je potem korzystnie na targu i kupić zboże dla wieśniaków.

Od tych koni zależało ich przetrwanie. Hodowali najlepsze i najlepiej ujeżdżone wierzchowce w Bretanii. Starannie je ukrywano i wyprowadzano jedynie na tajne ścieżki, by zabezpieczyć przed rozbójnikami i złodziejami, bo Anna mogła przeznaczyć do ich ochrony jedynie dwóch ludzi.

Młodsza siostra, Catherine, dotknęła jej ramienia, by zwrócić na siebie uwagę Anny.

– Powiedz Josce’owi, że mam rację. Powiedziałam mu, że sir Morvan jest najprzystojniejszym rycerzem na świecie i ma oczy jak anioł ciemności, a on się ze mną nie zgadza.

Anna przyjrzała się delikatnej, ślicznej buzi siostry, otoczonej chmurą jasnych włosów. Obok Catherine siedział w milczeniu naburmuszony Josce.

– Przestań się z nim drażnić. Wiem, że dziewczynki lubią dręczyć chłopaków, wzbudzając ich zazdrość, ale to niegodne ciebie.

– Zawsze jesteś taka okropnie poważna, Anno. Podejrzewam, że jesteś najnudniejszą siostrą na świecie. – Catherine patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.

– A może jestem po prostu siostrą, która ma zbyt wiele na głowie. Czy wzięłaś się już z kobietami do szycia na Boże Narodzenie?

– Tak. Wszyscy dostaniemy nowe ubrania. – Catherine odwróciła się, żeby flirtować z Josce’em. Chłopak pochylił jasną głowę i szepnął jej coś, przygryzając przy tym jej ucho.

Mieli po szesnaście lat; osiągnęli odpowiedni wiek do małżeństwa. Ojciec pragnął tego związku, potrzebował go też majątek. A więc La Roche de Roald przejdzie poprzez Catherine na Josce’a. Może powinna po prostu pozwolić im się pobrać, nie czekając na zgodę księcia? W końcu książę miał dopiero dziesięć lat i przebywał w Anglii. Ani on, ani jego opiekun, król Edward, nie odpowiedzieli na żaden z jej listów, nie dali nawet znać, że korespondencja do nich dotarła.

Pytanie o przyszłość majątku ciążyło Annie nieustannie, a tego wieczoru przytłaczało ją bardziej niż zazwyczaj. Musiała wreszcie uporządkować wszystkie sprawy. La Roche de Roald powinno należeć do bretońskiego pana, by nie zostało wchłonięte przez Francję bądź Anglię podczas ich zwad i sojuszów w walce o tytuły i ziemie. Paradoksalnie zaraza zapewniła im na pewien czas bezpieczeństwo, ale chaos, który zapanował, w każdej chwili mógł i ich pochłonąć.

Do sali wszedł Ascanio i zbliżył się do stołu.

– Jedno z nas musi zanieść jedzenie sir Morvanowi. Służący są tak przerażeni, że boją się postawić je nawet w pobliżu granicy.

Anna kazała zapakować jedzenie i wino do kosza.

– Jeszcze nic nie jadłeś – powiedziała. – Ja pójdę. I tak zamierzałam jeszcze dziś do niego zajrzeć.

To nie była całkiem uczciwa odpowiedź. Anna uważała, że jej obowiązkiem jest odwiedzić Morvana, ale starała się znaleźć jakąś wymówkę, by do niego nie iść. W obecności tego mężczyzny czuła się wytrącona z równowagi. Podczas podróży do zamku była bez przerwy świadoma przytłaczającej obecności rycerza i cały czas miała się na baczności. Oczywiście było to głupie. Przecież on nie stanowił najmniejszego zagrożenia, robił wrażenie człowieka honoru. A jednak sprawiał, że stawała się czujna.

Kazała sobie przynieść z pokoju płaszcz, wzięła koszyk i ruszyła do szałasu.

Загрузка...