4

Morvan dostrzegł Annę, jak tylko wyszła z bramy. Stał przy wejściu do swojego szałasu i wpatrywał się w nocne niebo. Próbował sobie przypomnieć nazwy konstelacji, których przed laty uczył go guwerner.

Był pewien, że dziewczyna przyjdzie. Czekał na nią.

Włosy miała starannie uczesane i nie sterczały już jak dzika szopa, a dodatkowo przytrzymywała je biegnąca przez czoło srebrna przepaska. Przebrała się w niebieski kaftan z długimi rękawami, który sięgał tuż za kolana i pozwalał chwilami dojrzeć nad długimi butami fragment obciągniętych rajtuzami nóg.

– Przyniosłam ci kolację, panie – powiedziała.

Morvan odsunął na bok zasłaniające wejście płótno i dziewczyna wsunęła się do wnętrza szałasu. Przysunął stół i krzesło do jednej z prycz przy ogniu. Usiadła i postawiła obok pudełko, które przyniosła ze sobą.

– Zjesz ze mną? – spytał.

Potrząsnęła głową, przyjęła tylko odrobinę wina. Siedziała na krześle sztywno wyprostowana, ze złączonymi kolanami. Morvan, z trudem odrywając od niej wzrok, sięgnął po jedzenie. Siedziała jak królowa. Jak królowa starożytnych wojowników.

Utkwiła w nim oczy. Zauważył, że jej spojrzenie nie jest tak szczere i pełne zaufania, jak wcześniej mu się wydawało; były w nim ostrożność i ostrzeżenie.

– Nie znam cię, sir Morvanie. Jeśli wolałbyś zostać sam, zaraz wyjdę. Jeśli jednak potrzebujesz towarzystwa, mogę jeszcze przez chwilę z tobą zostać.

– Nie chcę, żebyś odeszła.

Usiadł na pryczy i zabrał się do jedzenia. Zapadło milczenie. Był wdzięczny dziewczynie, że nie stara się zabić ciszy bezsensowną paplaniną. Ta kobieta nie bała się milczenia. Nie odzywała się, jeśli nie miała nic do powiedzenia. Wytworzyła się miedzy nimi przyjazna, swobodna atmosfera.

Podczas posiłku Morvan obrzucał od czasu do czasu Annę przelotnym spojrzeniem. Niebieski kaftan był lepiej dopasowany niż strój, który miała na sobie po południu, jej kształty nadal jednak stanowiły dla niego zagadkę, jakby dziewczyna starała się ukryć kobiece ciało pod luźno skrojoną wełną. Na jej twarzy malowała się pogoda i spokój. W jakiś przedziwny sposób samą swą obecnością zmieniła umieralnię w miejsce przyjazne i przytulne. Od wielu miesięcy nie czuł się tak odprężony.

– Gdzie jest twój dom? – zapytała po długim milczeniu.

Chciał, żeby z nim została, ale nie po to, by rozmawiać o nim. Z drugiej jednak strony miała prawo być ciekawa. Postanowił dowiedzieć się czegoś o niej przy okazji.

– Moja rodzina mieszkała na północy, przy granicy ze Szkocją. Majątek nazywał się Harclow.

– Mieszkała?

– Czternaście lat temu, podczas wojny ze Szkocją, nasz majątek został zagrabiony przez lorda z drugiej strony granicy. Ojciec zginął, broniąc zamku. Ja jeszcze wówczas byłem dzieckiem. Nie pozostało mi nic innego, jak poddać się, żeby ocalić życie matki i siostry. Pojechaliśmy do króla Edwarda, który wyprawił się z wojskiem na północ, i on udzielił nam schronienia. Był przyjacielem mojego ojca.

Anna czekała na dalszy ciąg historii. Morvan milczał przez dłuższą chwilę, wreszcie podjął opowieść.

– Wkrótce zmarła moja matka. Edward zabrał mnie i siostrę na dwór.

– Mieszkałeś na królewskim dworze?

– Jako młodzik byłem paziem sir Johna Chandrosa. Potem król pasował mnie na rycerza. Ale większość czasu rzeczywiście spędzałem na królewskim dworze.

– Jak tam było?

– To siedlisko fałszu i fałszywych ludzi. Przyszłość człowieka może zależeć od jednego słowa, jednego gestu.

Anna patrzyła wprost na niego, on także otwarcie się jej przyglądał. Oczy dziewczyny miały kształt migdałów, a jej brwi wyglądały jak skrzydła sokoła w locie.

– Czy słowo lub gest zaważyły na twojej przyszłości?

Do diabła, jakaż to bystra dziewczyna!

– Przed trzema laty wypadłem z łask księcia. Mniej więcej w tym samym czasie zrozumiałem, że król nie ma zamiaru pomóc nam odzyskać dóbr rodowych. Kiedy armia wyruszyła do Normandii na wojnę z królem Francji, pociągnąłem razem z Edwardem, ale już wtedy wiedziałem, że nie wrócę już z nim na dwór. Teraz zarabiam na życie mieczem. To nie jest sprzeczne z honorem rycerskim.

Anna w zamyśleniu sączyła wino, trzymając oburącz puchar. Jej wyprostowane jak struna plecy nie drgnęły nawet o centymetr.

– Czy na dworze królewskim uczestniczyłeś w wielu turniejach i potyczkach? Słyszałam, że niektórzy władcy zabronili takich rozrywek, bo tracili zbyt wielu ludzi. I później mniej rycerzy mogło ginąć za nich w bitwach.

– To typowo kobiecy punkt widzenia, pani.

– Tak sądzisz? Ale ta kobieta chciałaby wziąć udział w turnieju rycerskim, na wszystkie rodzaje broni. Turnieje zbyt często ograniczają się do walki na kopie. Ty też, panie, najwyżej cenisz kopie?

– Wolę miecz, ale kopia nadal ma opinię najbardziej rycerskiej broni. – Morvanowi nie mieściło się w głowie, że oto dyskutuje z kobietą na temat uzbrojenia i, o dziwo, sprawia mu to przyjemność. – A jaką broń ty najbardziej lubisz, pani?

– Łuk. To broń tchórzy. Jestem kobietą, sir Morvanie.

– Powiedziałbym, że to raczej oczywiste.

– Niekoniecznie. Wiele osób tego nie dostrzega. Także i ty początkowo.

Nie zauważyła ani komplementu, ani pełnego podziwu spojrzenia, którym ją obrzucił. Ina jedno, i na drugie pozostała całkowicie obojętna. Zadziwiające!

– W chacie było ciemno. Widziałem to, co spodziewałem się zobaczyć.

– Jak większość ludzi. To bardzo użyteczne. Kiedy jeżdżę sama, obcy także widzą to, co spodziewają się zobaczyć.

– Często to robisz? Często jeździsz sama? To niebezpieczne. Drogi są pełne maruderów i zbiegłego chłopstwa. Zaraza i wojna…

– Mam obowiązki do wypełnienia i zbyt mało ludzi, żeby za każdym razem brać ze sobą eskortę.

Anna wreszcie się odprężyła, nie była już tak – sztywno wyprostowana i jej wysokie smukłe ciało przybrało miękką, falistą linię. Morvanowi znów udało się dojrzeć poniżej rąbka kaftana nogi. Były smukłe i zgrabne. Silne proste ramiona stanowiły przeciwwagę dla zaokrąglonych bioder. Ciekaw był, jak wyglądają piersi dziewczyny. Cała reszta jej ciała idealnie harmonizowała ze wzrostem.

– Uważasz, że jestem śmieszna, prawda? – zapytała, źle zrozumiawszy jego uważne oględziny. – Ten strój i miecz. Pytania o turnieje. Pewnie sądzisz, że jestem dziewczynką, która dla zabawy udaje, że jest chłopcem.

– Uważam to za niezwykłe.

– Niezwykłe… To uprzejme sformułowanie, którego użyłaby większość ludzi.

– Czujesz się tym obrażona?

– Zupełnie nie. Nie obchodzi mnie, co ludzie o mnie myślą. Kobieta, która wygląda jak ja, musi się tego nauczyć. Niezwykłe… Niezłe słowo. Ale nie pochwalasz tego.

– Jesteś bardzo odważna. Czy ktokolwiek mógłby tego nie pochwalać? Jestem jednak przyzwyczajony do kobiet, które potrzebują ochrony.

– No tak, ochrony. I rozkazów. Jedno idzie w parze z drugim, prawda? – Anna odwróciła na moment twarz do ognia, ale zaraz znów spojrzała na Morvana i celowo zmieniła temat. – Masz zamiar próbować odzyskać swoje dobra.

– Taką miałem nadzieję.

– Ale z upływem lat staje się to coraz mniej prawdopodobne – powiedziała Anna, jakby kończąc myśl Morvana. I rzeczywiście dokończyła jego myśl, choć dotychczas sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać. Ale, o dziwo, nie mógł wykrzesać z siebie gniewu.

Od chwili gdy Anna do niego przyszła, czuł się w jej towarzystwie nie jak z kimś obcym, ale jak z bliskim przyjacielem. Początkowe długie milczenie wypełniło się niesamowitym, znajomym poczuciem bliskości, które pogłębiło się jeszcze w trakcie rozmowy. Z każdą chwilą wzmacniały się łączące ich więzi, jak lina wiążąca ich dusze.

Czy sprawiła to szczerość dziewczyny? A może jego potrzeba oderwania myśli od śmierci? Wiedział tylko, że coraz lepiej rozumie duszę tej kobiety. Powietrze w szałasie stało się aż ciężkie od czegoś niebywale intensywnego. Morvan poczuł się całkowicie wolny.

– Dlaczego nosisz męski strój? – Zdecydowanie wolał rozmawiać o niej niż o sobie.

– A dlaczego ty nosisz męski strój? – Anna uniosła brwi z rozbawieniem.

– Bo jestem mężczyzną.

– Nie. Nosisz go, bo jest najwygodniejszy przy męskich zajęciach. I dlatego właśnie jest to męski strój. A ja obecnie wykonuję męskie zajęcia. – Uśmiechnęła się. Miała bardzo miły uśmiech. Ożywiał całą twarz. Niestety, ostatnio rzadko się uśmiechała. Morvan nie miał pojęcia skąd, ale wiedział to z całą pewnością. – To ubrania mojego brata. Zaczęłam je wkładać do pracy przy koniach. Potem przyszła zaraza i kobiece szaty okazały się całkiem niepraktyczne. Nie przywiozłam zresztą ze sobą do domu zbyt wielu sukien.

– Z klasztoru? Mieszkasz tam od dziecka?

– Nie, dopiero cztery lata. Kiedy ojciec poszedł na wojnę w drużynie księcia, umieścił mnie tam dla bezpieczeństwa. Jeden z wasali ofiarował dom Catherine, ale mnie nie zaprosił. Początkowo nie znosiłam klasztoru, ale wkrótce odnalazłam w nim zadowolenie.

– Ascanio twierdzi, że tam wrócisz. Że złożysz śluby.

– Tak.

– Dlaczego?

Anna przez chwilę patrzyła w przestrzeń, nie od razu odpowiedziała. Morvan wyczuł kruchość dziewczyny i ucieszył się, że ją w niej odnalazł.

– Tam jest moje miejsce. A w świecie pozaklasztornym nie widziałam go dla siebie – odpowiedziała w końcu.

– Twoje miejsce jest tutaj. Z twoimi ludźmi.

– Nie. Nie wyjdę za mąż i nie lubię kobiecych zajęć. Przez grzeczność nazwałeś mnie niezwykłą. Moi ludzie uważają mnie za istotę nie z tej ziemi.

– Uważają cię za istotę nieziemską.

– To jedno i to samo. Dzisiaj jestem dla nich świętą. Za rok, jeśli plony będą nieudane, uznają mnie za czarownicę. Stąpam po cienkiej linie, i to nie z własnego wyboru.

Szybko wstała i sięgnęła po pudełko, które przyniosła.

– Skończyłeś już posiłek? Zagrajmy w warcaby.

Morvan nalał jeszcze wina, a Anna w tym czasie rozstawiła pionki. Spodziewał się, że ta noc będzie pełna grozy i rozpaczy, ale widmo śmierci zostało odegnane przez samą obecność tej dziewczyny i dziwną sympatię, jaką do niej poczuł. Zrobił pierwszy ruch i przyglądał się, jak Anna zastanawia się nad swoim posunięciem.

– To dziwne, ale od chwili, gdy tu przyszłaś, mam takie uczucie, jakbym znał cię od lat. – Morvan wypowiadał już te słowa wielokrotnie w życiu, kiedy próbował uwieść kobietę. Teraz po raz pierwszy powiedział je szczerze.

– Tak. To się niekiedy zdarza. – Anna podniosła wzrok znad szachownicy i spojrzała mu w oczy tak, jakby mogła patrzeć w jego serce, jakby znała go, jak matka zna swoje dziecko albo żona męża. – To ma źródło w tobie. Spodziewasz się śmierci. Nie masz nic do stracenia. Jesteś otwarty. A ja się po prostu znalazłam przy tobie. Gdyby zamiast mnie przyszedł Ascanio, czułbyś to samo. Ale doskonale cię rozumiem.

Też to kiedyś czuła. To zdumiewające.

Kontynuował grę w milczeniu. Wiedział, że Anna nie ma ochoty o tym rozmawiać.

Pod jednym względem jednak bardzo się myliła. Gdyby na jej miejscu znalazł się Ascanio, wcale nie byłoby tak samo. Bo Anna była kobietą i Morvan od pewnego czasu zdawał sobie sprawę, że pragnie jej tak, jak nigdy jeszcze żadnej nie pragnął.

– Opowiedz mi coś o Josce’em – poprosił, daremnie próbując zmienić tok swych myśli. Ale gotująca się w nim krew podpowiadała mu nieustannie, w jaki sposób powinna się zakończyć ta noc. Musiał jej dotknąć. Pragnął zdjąć z czoła dziewczyny srebrną przepaskę i zburzyć włosy, by znów opadły w dzikim nieładzie na twarz.

– To nasz krewniak. Daleki. Przyjechał jako paź na wychowanie. Był giermkiem ojca i stał u jego boku, kiedy zginął.

Morvan pragnął ją całować, poczuć smak jej ust i skóry szyi. Poznać jej zapach. Marzył, by oprzeć ją na swym ramieniu, przegiąć w tył i patrzeć w oczy, kiedy będzie ją pieścił, a jego dłoń odnajdzie zapięcie kaftana…

– Jest dla mnie jak brat. Ale jego stosunek do Catherine ma od kilku lat całkowicie inny charakter.

Rozebrałby ją i wreszcie odkryłby kryjące się pod luźnymi szatami ciało. Wyobraził sobie, jak odsłania jej piersi, obejmuje je rękami, bierze do ust. Wydawało mu się przez chwilę, że słyszy jej jęki rozkoszy. Oczami duszy widział, jak mgiełka narastającej namiętności łagodzi przenikliwe spojrzenie dziewczyny. Położyłby ją na pryczy, nakrywałby dłońmi, ustami, wreszcie całym ciałem…

– Testament ojca stanowi, że dziedzicem zostanie mój brat Drago, natomiast ja złożę śluby i wstąpię do klasztoru. Teraz, po śmierci brata, Catherine wyjdzie za Josce’a i to on będzie następnym panem La Roche de Roald.

Morvan widział już kiedyś wyraz ekstazy na twarzy Anny, wtedy gdy pędziła galopem, a wiatr rozwiewał jej włosy. Pragnął patrzeć na nią, kiedy będzie ją brał, gdy w zmysłowym zapomnieniu odda mu się bez reszty.

– Sir Morvanie! – Głos dziewczyny wdarł się w jego marzenia i sprowadził go na ziemię.

Czy on oszalał?! Przecież wyspowiadał się dzisiaj i był teraz wolny od grzechu. A oto siedział tu i rozmyślał o uwiedzeniu dziewicy wybawionej przez anioła od śmierci i poświęconej Bogu. Odnosił jednak dziwne wrażenie, jakby same niebiosa miały udział w jego pragnieniach.

– Sir Morvanie – powtórzyła Anna i klepnęła szachownicę. – Twój ruch.


Wziął do ręki pionek i znów spojrzał na nią tym odbierającym spokój wzrokiem. W klasztorze nauczono Annę powściągliwości i spokoju, ale jej wystudiowana rezerwa teraz rozwiała się jak dym.

Nigdy dotychczas nie doświadczyła czegoś podobnego. Tego typu poczucie więzi mogło się zrodzić, kiedy opiekowała się umierającymi, ale nigdy nie pojawiało się tak niespodzianie. Nawet z Ascaniem, kiedy oboje w chwili śmiertelnego lęku wracali myślą do czekających na nich klasztorów, nawet wówczas to poczucie więzi narastało o wiele wolniej.

Później, kiedy zaraza rozszalała się na dobre, Anna bała się tej nienaturalnej intymności, bała się miłości i bólu, które ta bliskość za sobą pociągała. Śmierć takiego człowieka stawała się potem dla niej jeszcze cięższa do zniesienia. Czuła wdzięczność do losu, że dla większości chorych była jedynie panienką i pielęgniarką. I nikim więcej.

A teraz to. Inne. Silniejsze. Nawet w pewien sposób niebezpieczne.

Morvan chciał czegoś więcej. Czuła, że jego dusza wyrywa się ku niej.

Podtrzymywała rozmowę, bo w chwilach milczenia natychmiast w jej głowie kłębiły się dziwne myśli, które ją denerwowały. Opowiadała rycerzowi o swych wysiłkach, by zapewnić przyszłość rodowym włościom i związać je z Bretanią, o wysyłanych do Anglii listach do księcia, w których prosiła o przysłanie opiekuna i o zgodę na małżeństwo Catherine. Rozwodziła się nad problemami z obroną dóbr. Mówiła o tym, jak i kiedy zachorował jej brat, o ucieczce kilku zbrojnych po jego śmierci i o rozprzestrzenianiu się zarazy wśród pozostałych. W końcu Ascanio wybrał i przeszkolił w rycerskim rzemiośle kilku synów wolnych chłopów z majątku. Zaraza wreszcie dała im odetchnąć, ale pojawił się problem grasujących w okolicy band złodziei.

– Dlaczego nie wyszłaś za mąż? – zapytał Morvan w samym środku opowieści o rozlicznych problemach Anny. – Gdybyś to zrobiła, majątek przypadłby tobie.

– Przypadłby mojemu mężowi.

– Ale jednak byłabyś tu panią.

Nie miała ochoty o tym rozmawiać. Podejrzewała, że nikt na świecie, nawet ten mężczyzna, nie byłby w stanie zrozumieć.

– Tylko na tyle, na ile on by mi zezwolił. Rolą kobiety jest służyć mężowi. Wolę już służyć Bogu.

– Jeśli pragniesz wolności, klasztor jest ostatnim miejscem, w którym mogłabyś ją odnaleźć.

– Ależ w klasztorze jest więcej wolności, niż mógłbyś przypuścić! Natomiast szlachetnie urodzona mężatka jest całkowicie ubezwłasnowolniona. Bardziej niż pracujące w polu wieśniaczki czy też kupieckie córki w miasteczkach. Ja nie jestem stworzona do takiego życia. I nie mam zamiaru zmuszać się do bycia kimś, kim nie jestem, żeby tylko zadowolić męża.

Morvan wpatrywał się w szachownicę, jakby nie mógł oderwać od niej wzroku.

– Niczego nie będzie ci brakowało?

Nagle podniósł na nią oczy. Płonął w nich ten sam ogień, który widziała, gdy wychodziła po południu z jego szałasu. Przez chwilę czuła się jak zahipnotyzowana. Ogarnęło ją jakieś nieznane podniecenie. Nie było to nieprzyjemne.

– Znowu będę musiała obywać się bez koni i polowania. Pewnego dnia mogę pożałować, że nie mam dzieci. Czego jeszcze mogłabym żałować?

Wspaniałe oczy Morvana zabłysły. Uśmiechnął się.

– Myślę, że sama nie wiesz, o czym mówisz.

Anna poczuła się jak złapana w pułapkę. Znów zaczęło narastać w jej ciele jakieś radosne podniecenie. Z tego rycerza promieniowała dziwna siła. Bardzo potężna, bardzo sugestywna i bardzo męska. Wola i siła Anny zniknęły nagle, pozostawiając ją całkowicie bezbronną i wystawioną na ciosy.

Instynkt podpowiadał jej, że powinna wyjść. Natychmiast.

Wstała.

– Zrobiło się już późno, a mam z rana mnóstwo rzeczy do robienia. I, co najważniejsze, musisz porządnie wypocząć.

Płaszcz dziewczyny leżał na pryczy. Morvan wstał, wziął okrycie i podszedł do Anny. Z trudem odparła potrzebę cofnięcia się. Okrył jej ramiona i zapiął broszę pod szyją. Wykonywał wszystkie czynności bardzo wolno i dziewczyna z każdą chwilą czuła się bardziej skrępowana jego bliskością.

Znów zalała ją fala dziwnych emocji.

Morvan położył dłonie na ramionach dziewczyny i spojrzał na nią oczami, które lśniły jak ciemne klejnoty. Pochylił głowę i lekko dotknął wargami jej ust w delikatnym pocałunku.

Przeszył ją gwałtowny dreszcz, jakby całe ciało zaczęło krzyczeć.

Wzrok mężczyzny trzymał ją na uwięzi. Uświadomiła sobie, że wpatruje się w niego jak schwytane w pułapkę zwierzę, i z trudem zdołała otrząsnąć się z zauroczenia. Oczy anioła ciemności, powiedziała Catherine. A może to tylko początek gorączki? Na tę myśl w Annie obudziła się pielęgniarka. Dotknęła twarzy Morvana, żeby sprawdzić temperaturę.

Ujął ją za nadgarstek i przytrzymał dłoń dziewczyny na swej twarzy.

– Chcę, żebyś została – szepnął, całując jej rękę, aż dreszcze przebiegły przez całe ramię Anny.

Reakcja była tak gwałtowna, że konwulsyjnie złapała oddech. I nagle zrozumiała. To było tak niedorzeczne, tak absurdalne, że zamarła ze zdumienia. W czasie epidemii wielokrotnie obserwowała, że mężczyźni próbowali ułatwić sobie oczekiwanie na to, co przyniesie los, kładąc się na kobietach. Ale ona oczywiście nigdy nie była tą dziewczyną, którą mieli na myśli. Po prostu nie należała do kobiet, które budzą w mężczyznach pożądanie. Ten rycerz najprawdopodobniej sądził, że jest jedyną dostępną mu kobietą.

Delikatnie cofnęła dłoń.

– Nie mogę.

Odeszła. Była dziwnie wstrząśnięta. Nie czuła się urażona, raczej zaskoczona. Zdawała sobie sprawę, że mężczyźni miewają tego typu potrzeby i że niekiedy bywają one przemożne. Potrzeba Morvana musiała być wyjątkowo potężna, skoro wyciągnął rękę nawet po taką kobietę jak ona.

Gdy zatrzymała się na progu szałasu, stanął przy niej. Czuła, że ciepło jego ciała rozgrzewa jej ramię i bok. Powietrze wokół nich aż wibrowało od napięcia.

– W mieście jest pewna kobieta, która nigdy nie choruje i nie boi się zarazy. Poślę po nią. Przyjdzie – powiedziała Anna, wpatrując się w ciemności przed wejściem.

Czuła, że Morvan się jej przygląda. Może zaszokowało go, że zaproponowała mu coś podobnego.

– Dziewki mnie nie interesują.

Zmieszała się. Czyżby go źle zrozumiała? Lekko dotknęła jego ramienia, żeby przeprosić za to, co między nimi zaszło, i zrobiła krok, żeby odejść.

Zatrzymał ją w pół kroku. Osłupiała, bez tchu, poczuła, że Morvan ją przyciąga i odwraca twarzą do siebie. Jego oblicze w słabym świetle odległego ogniska wydawało jej się surowe. Trzymał ramiona dziewczyny, jakby chciał ją podnieść po góry.

– Nie musisz odchodzić. Zostań ze mną.

– Prosisz o zbyt wiele. Nawet chrześcijańskie miłosierdzie ma pewne granice.

– Proszę tylko, żebyś została, dopóki nie usnę. Twoja obecność mnie uspokaja. Chciałbym, żebyś tu została, by odpędzać demony. Nie uchybię ci.

Uświadomiła sobie, że Morvan czeka na śmierć, i przypomniała sobie, co sama czuła w tej sytuacji. A przecież mężczyznom musi być o wiele ciężej, bo nie mogą pokazać po sobie strachu, nie mogą się nawet sami przed sobą do niego przyznać. Jak by się czuła, gdyby wówczas nie było przy niej Ascania, który dodawał jej otuchy?

Czy to może komukolwiek zaszkodzić, jeśli posiedzi przy nim jeszcze przez chwilę? Obiecał przecież, że jej nie uchybi. Ale będzie próbował… jakoś sobie z tym poradzi.

– Jeżeli się położysz, zostanę jeszcze przez chwilę.

Weszła za nim do szałasu, ale czuła się potwornie niezręcznie. Kiedy podeszli do pryczy, Morvan odwrócił się ku niej. Zawahała się, nie mając pojęcia, co powiedzieć, co zrobić.

Przypomniała sobie, że fizyczna bliskość Ascania przyniosła jej w tych pełnych grozy godzinach ogromną ulgę. Nie mogła jednak objąć tego mężczyzny ani położyć się u jego boku, jak to czynił Ascanio. Bo pełne oczekiwania oczy Morvana w najmniejszym stopniu nie przypominały spojrzenia księdza. Anna podeszła do innej pryczy i przycupnęła na brzeżku.

– Śpij, sir Morvanie. Będę siedziała u twego wezgłowia.

Usiadł, ściągnął buty, po czym rozwinął i rozpostarł koc. Był bardzo wysokim mężczyzną i jego głowa spoczęła nie obok Anny, a na jej kolanach. Zaskoczona, wyprostowała się jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe.

Morvan podniósł rękę, pochylił ku sobie głowę dziewczyny i obdarzył ją długim, pełnym słodyczy pocałunkiem. Wreszcie oderwał się od ust, ale nie pozwolił jej się wyprostować. Wpatrywał się płonącym wzrokiem w jej oczy. Bała się, że Morvan usłyszy oszalałe bicie jej serca.

– Wygląda na to, że w chwili śmierci będę żałował dwóch rzeczy, a nie jednej, pani – rzekł, uśmiechając się smutno. – Kiedy znów odwiedzą cię aniołowie, musisz zażądać dla mnie całkowitego odpustu w nagrodę za wstrzemięźliwość.

Opuścił rękę i odwrócił się na bok, przytulając twarz do jej nóg i obejmując jedną ręką kolano dziewczyny.

Siedziała bez ruchu, jakby sparaliżowana dziwnymi wrażeniami, które owładnęły nią, gdy poczuła na sobie ciężar mężczyzny. Ciągle jeszcze była pod wrażeniem jego pocałunku, nadal miała trudności z oddychaniem, kiedy wyczuła, że ciało Morvana odpręża się i rycerz zapada w sen.

Przygasający ogień rzucał słabe światło na jego twarz, którą zaczęło opuszczać napięcie. Wygładzona, złagodniała, wyglądała młodziej. Malowała się na niej ta wzruszająca przyjaźń, którą Anna zawdzięczała zarazie i którą ta sama zaraza mogła jej lada chwila odebrać. Poczuła w sercu ostry ból, żal i gniew.

Bez zastanowienia uniosła ręce i zatrzymała je nad Morvanem. Z wahaniem, niepewnie opuściła je i zaczęła gładzić czarne fale jego włosów.

Загрузка...