Dom należy do Pomeroya? – spytał Montoya, wezwany na miejsce zbrodni. Centrala natychmiast powiadomiła wydział zabójstw i FBI.
Był późny wieczór. Zainstalowano lampy, a cały teren został otoczony policyjną taśmą. W domu kłębili się śledczy, agenci z lokalnego biura FBI i pracownicy stanowej policji, a także detektywi z Cambrai i Nowego Orleanu, którzy starali się współpracować i nie wchodzić sobie w drogę. Była też Bonita Washington, rzeczowa jak zawsze, i Inez Santiago, która robiła zdjęcia i pomiary. Dwie inne osoby zbierały odciski palców i badały układ plam krwi. Wszyscy byli poważni i spięci.
Stało się oczywiste, że w okolicy pojawił się nowy seryjny morderca.
Wszystko wyglądało bardzo podobnie jak w wypadku morderstwa Giermana i LaBelle, z tym wyjątkiem, że Hannah Jefferson nie miała na sobie sukni ślubnej, lecz ubranie, w którym wyszła z domu. Jej mąż dokładnie opisał granatowy kostium i bluzkę.
Charles natomiast był zupełnie nagi. Jego rzeczy leżały porzucone przy kominku: buty, kapelusz, spodnie, marynarka i bielizna. Na ubraniu nie było ani śladu krwi. Najwyraźniej został rozebrany, a później zabity. Tak jak Gierman.
– Przyjrzyj mu się dokładniej – powiedział Bentz, podchodząc do ciała Pomeroya. – Widzisz te małe zaczerwienienia na szyi, blisko siebie?
– Paralizator elektryczny?
– Tak sądzę.
– A ona? – Montoya wskazał głową ciało Hannah Jefferson.
– Na razie niczego nie znaleźliśmy.
– A więc nasz morderca unieszkodliwił w ten sposób tylko Pomeroya.
– Zgadza się. Cóż, to był potężny mężczyzna i mógł sprawiać trudności. Podobno był bardzo silny.
– Najwyraźniej nie dość silny – zauważył Montoya i zmarszczył brwi. – Jeśli to ten sam facet, a założę się, że tak jest, to wprowadził pewne zmiany. Giermana i LaBelle nie potraktował prądem. No i to – wskazał palcem podłużne nacięcie na policzku Hannah Jefferson. – To także coś nowego.
– Może ta dwójka była mniej potulna. A może postanowił wprowadzić ulepszenia. Za pierwszym razem nie poszło tak gładko, jak się spodziewał. Zmodyfikował system, dodał nóż i paralizator.
– Albo zaczął go podniecać ból ofiar – mruknął Montoya.
– Sprawdzamy już, kto ostatnio kupił paralizator. Może z rozstawu śladów na szyi Pomeroya dowiemy się, jaki to model.
– To by nam pomogło – zgodził się Montoya. – A narzędzie zbrodni?
– Rewolwer, który najprawdopodobniej należał do męża pani Jefferson, Waltera. Kilka tygodni temu zgłosił na policji kradzież jednego ze swoich rewolwerów. W skrzynce były dwa, ale zniknął tylko jeden. Trzymał je w domu, zapewne ktoś go zabrał, kiedy oboje byli w pracy. Jefferson jest w kiepskim stanie, obwinia się o to, że dopuścił do kradzieży broni. Zaroster i Brinkman już z nim rozmawiali. Postarali się, żeby został z nim jeden z jego braci, na wypadek gdyby przyszło mu do głowy zrobić coś głupiego.
– Coraz lepiej – mruknął Montoya sarkastycznie. Rozejrzał się po wyłożonym drewnem wnętrzu. Wszędzie leżały studolarowe banknoty. Tam, gdzie zamordowano Giermana i LaBelle, nie było pieniędzy, tylko pióra z rozerwanej poduszki. – Ile tego jest?
– Nie można tak dokładnie powiedzieć, nie ruszając ciał. Na oko jakieś sześć tysięcy.
Montoya gwizdnął przeciągle.
– Czyli nie chodziło o pieniądze.
– Rozmawiałem z żoną Pomeroya. Ona twierdzi, że Charles zawsze miał pięć tysięcy w schowku na rękawiczki, na wypadek, gdyby mu się zachciało zagrać w pokera. Trzymał je w fioletowym aksamitnym woreczku po whisky. Poza tym zazwyczaj miał przy sobie jeszcze około półtora tysiąca, spięte złotą spinką do banknotów, którą dostał od żony w prezencie na Boże Narodzenie kilka lat temu.
– Znaleźliście tę spinkę?
Bentz pokręcił głową.
– Myślisz, że morderca ją zabrał?
– Jeśli wierzyć żonie, Pomeroy nigdzie się bez niej nie ruszał. – Bentz spojrzał na Montoyę z ukosa. – Wiadomo że żony bywają niezadowolone z tego, co robią ich mężowie, kiedy urwą się ze smyczy.
Montoya obszedł ciała, by spojrzeć na nie pod innym kątem.
– Załóżmy, że żona wie, co mówi. W takim razie morderca zabrał spinkę do banknotów, ale zostawił całą forsę, jaką Pomeroy miał przy sobie, na miejscu zbrodni. W jakiś sposób dowiedział się o tym, że Pomeroy trzyma pieniądze w schowku, i stąd to confetti. Albo Pomeroy sam mu o tym powiedział, może usiłował kupić sobie życie albo morderca to ktoś, kto dobrze go znał.
– Nie dowiemy się tego, dopóki nie znajdziemy samochodu.
– Buick przed domem należał do pani Jefferson?
– Tak – Bentz kiwnął głową. Cały czas starał się nie patrzeć na ciała i Montoya przypomniał sobie, że Bentzowi na miejscu zbrodni zawsze zbierało się na wymioty.
– Jej też coś zabrał?
– Może. Pan Jefferson przysięga, że jego żona zawsze nosiła na szyi prosty złoty krzyżyk, który wiele lat temu dostała od matki.
– Domyślam się, że go nie ma. – Montoya spojrzał na ciała.
– Nie znaleźliśmy go.
– Bingo – mruknęła Santiago, opuszczając aparat fotograficzny. Spod skórzanej kanapy wystawał fragment fioletowego materiału.
– Żona miała rację – powiedział Montoya, patrząc jak Santiago wyciąga spod sofy aksamitny woreczek i wsuwa go do plastykowej torebki.
Widział już dość. Wyszedł z Bentzem przed dom i stanął na ganku.
– Courtney LaBelle zawsze nosiła krzyżyk z diamentów. Morderca go zostawił, a zabrał jej pierścionek – odezwał się Bentz.
– Facetowi nie chodzi o forsę.
– Seryjni nie mordują dla pieniędzy. Chcą się popisać swoją siłą, władzą. Dla nich to rodzaj misji.
– Poza tym rzadko mordują ludzi innej rasy. Zazwyczaj biali zabijają białych, czarni czarnych. A tu mamy trzy osoby białe i jedną Afroamerykankę.
– Zazwyczaj tak. – Bentz skrzywił się i wsadził ręce do kieszeni. – Ale co w tej sprawie wygląda zwyczajnie? Ten facet ma plan. To nie są przypadkowe ofiary. Może nie pasować do żadnego profilu.
– Słusznie. – Montoya znał statystyki i wiedział, że seryjni mordercy to zwykle biali mężczyźni koło dwudziestki lub trzydziestki, którzy w dzieciństwie często byli ofiarami przemocy. Często, ale nie zawsze. Od reguł są wyjątki i Montoya zastanawiał się, czy właśnie nie mają do czynienia z takim wyjątkiem. – Wydaje się oczywiste, że on chce nam coś powiedzieć. Przez sposób, w jaki układa ciała, przez to, co zabiera. Dlaczego mężczyźni są nadzy, a kobiety ubrane i leżą na mężczyznach? Chce nam pokazać, że chodzi o seks? A może o dominację? Dlaczego aranżuje wszystko tak, by na pierwszy rzut oka wydawało się, że to kobieta zabiła mężczyznę, a później sama odebrała sobie życie?
– Gdybyśmy to wiedzieli, już mielibyśmy faceta w garści. – Bentz podrapał się po głowie i spojrzał w górę. Właśnie nadleciał policyjny helikopter, błyskając błękitnymi światłami.
Zadzwoniła komórka Montoi. Odebrał.
– Cześć, mówi Zaroster. Słuchasz może teraz radia?
– Jestem na miejscu zbrodni.
– To zrób sobie przerwę i włącz WSLJ. Program Giermana. Może nasz zabójca wyszedł z cienia.
– Dobra – Montoya ruszył szybko do samochodu, Bentz za nim.
– Co jest?
– Zaroster uważa, że morderca skontaktował się z radiostacją.
Włożył kluczyk do stacyjki, włączył radio i odszukał WSLJ. W samochodzie rozległ się nosowy głos Maury’ego Taylora.
– …zgadza się, nie jestem pewny, czy to nie jest jakieś oszustwo – mówił. Montoya znieruchomiał i siedział ze wzrokiem wbitym w radioodbiornik, prawie nie oddychając. – Nie trzeba być wybitnie inteligentnym, żeby wysłać taki prosty, naprawdę prosty, list, do naszego radia. Każdy głupek umiałby to zrobić. Musisz zrobić coś więcej, by udowodnić, że naprawdę jesteś mordercą, bo ja wcale nie jestem o tym przekonany. Zakładam, że to oszustwo, że kimkolwiek jesteś, N.C., chcesz po prostu dostać swoje pięć minut. No cóż, ja ci ich nie dam. A teraz dość o tchórzach i oszustach, przejdźmy do tematu naszego dzisiejszego programu: zdrady. Czy jeśli jesteśmy w stanie utrzymać ją w tajemnicy, komuś dzieje się wtedy krzywda?
– Sukinsyn! – Montoya uderzył pięścią w kierownicę. – Morderca się z nim skontaktował! Z tym żałosnym dupkiem!
– Może tak, a może nie. Pamiętaj, z kim mamy do czynienia. Maury Taylor sprzedałby duszę diabłu, gdyby mogło mu to pomóc w karierze. Mógł wymyślić historię z tym listem, żeby zainteresować słuchaczy.
Montoya zaklął.
– Myślę, że czas już złożyć wizytę naszym przyjaciołom z WSLJ.
– Dobry pomysł. A ja skończę swoją robotę tutaj. Zadzwoń do mnie. I uważaj na samochód – dodał, spoglądając na zaciśniętą pięść Montoi. – Należy do państwa.
– Daruj sobie, Bentz, zjeżdżaj. Jadę wypruć flaki z tego kretyna.
Bentz wysiadł i zatrzasnął za sobą drzwi, a Montoya wycofał wóz i wcisnął gaz. Ale kiedy dojechał do bramy, musiał zwolnić i przepuścić kilka innych policyjnych samochodów. Za bramą przyspieszył znowu, zaciskając palce na kierownicy. Na głównej drodze włączył światło na dachu. Był pół godziny drogi od miasta, a miał zamiar dojechać tam w kwadrans.
W górę. W dół. W górę.
W dół.
Bolały go wszystkie mięśnie, ale ćwiczył dalej, pompka za pompką, słuchając audycji Giermana. Nie oszczędzał się i pot spływał mu po plecach, kapał z nosa.
W górę.
W dół.
W górę.
W dół.
Ten facet z radia to imbecyl. I to kompletne zero próbuje go podpuścić. W taki idiotyczny, naiwny sposób.
Nieważne. Liczy się tylko to, że list dotarł tam, gdzie miał dotrzeć.
Tutaj, do szpitalnej sutereny, nie zawsze docierały fale radiowe, ale akurat dzisiaj odbiór był całkiem znośny, mimo wyłożonych poduszkami ścian niewielkiej sali. W takich salach, a było ich tu więcej, kiedyś zamykano pacjentów, nad którymi lekarze nie byli w stanie zapanować. Teraz to pomieszczenie było jego prywatną siłownią. Ćwiczył tu codziennie w czasie, kiedy radio nadawało audycję Giermana. Nigdy nie kończył wcześniej niż zamierzał, ale tego dnia postanowił zrobić wyjątek. Usiadł i skrzyżował nogi, a potem wziął ręcznik i zaczął się wycierać.
– …musisz zrobić coś więcej, by udowodnić, że naprawdę jesteś mordercą, bo ja wcale nie jestem o tym przekonany.
To nieważne, idioto, oni wiedzą, że to prawda. Policja. Nie rozumiesz? Miałeś tylko przekazać wiadomość.
Uznał, że usłyszał już dosyć, i wyłączył radio zadowolony, że wszystko idzie zgodnie z planem. Wstał, wziął ręcznik i poszedł do łazienki, którą zainstalowano tu po ostatnim remoncie szpitala. Wszedł pod jeden z pryszniców, wiedząc, że zakonnice i tak nigdy nie domyśla się jego obecności, bo woda nie była podgrzewana i pochodziła ze studni na terenie klasztoru. Nie zdradzi go ani rachunek za gaz czy elektryczność, ani wodomierz.
Uśmiechnął się pod nosem na myśl o swoim sprycie. Nikt nigdy nie wpadnie na to, że spędza tu codziennie wiele godzin. Jeśli nawet stare rury jęczały i bulgotały, co z tego? Nikt poza nim tu nie przychodził.
Prawie nikt.
Ta dziewczyna przyszła. Córka. Ta, która jest tak bardzo podobna do Faith. Powinien się stąd wymknąć, zanim mogła go zauważyć, ale chciał, by poczuła jego obecność. Dlatego zamknął drzwi na pierwszym piętrze, kiedy ona próbowała się dostać do pokoju Faith na drugim. Niewiele brakowało, a przyłapałaby go ta zakonnica. Stara torba omal wszystkiego nie zepsuła. Usłyszał ją na szczęście w porę i wśliznął się szybko do pokoju 205, a później uciekł na schody przeciwpożarowe. Ledwo zdążył zamknąć za sobą okno. Zaraz potem obie kobiety znalazły się na pierwszym piętrze.
Gdyby go zauważyły, musiałby zmienić plan, a to byłoby bardzo niekorzystne. W końcu pracował nad nim tak długo i doprowadził go do perfekcji.
Odkręcił kurek i zacisnąwszy zęby, wszedł pod strumień lodowatej wody. Zamknął oczy i zaczął się myć, przesuwając dłońmi po muskularnym torsie… Ona też go kiedyś dotykała, dawno, dawno temu… I czyż nie zabierał jej często pod prysznic? O tak…
Na samo wspomnienie tych chwil jego serce przyspieszyło, a członek stwardniał. Tak dokładnie pamiętał, jak klękała przed nim, ociekająca wodą, a on powstrzymywał się, choć z trudem, by potem, kiedy czuł, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej, podnieść ją i wejść w nią szybko…
Faith, o Faith, będziesz pomszczona… twoje cierpienia nie zostały zapomniane.
Stał jeszcze przez moment, drżąc, pod strumieniem wody, a potem zakręcił kurek. Miał wiele do zrobienia. Nie wycierając się, wyszedł spod prysznica i ruszył długim korytarzem, oświetlonym tylko kilkoma żarówkami, do swojego sanktuarium, gdzie narodziły się wszystkie jego fantazje. W środku zapalił świece i przez chwilę patrzył na pełgające na ścianach cienie i ramkę ze zdjęciem stojącą na biurku. Faith. Patrzyła na niego oczami o barwie miodu. Tak bardzo za nią tęsknił,
Otworzył stary sekretarzyk i spojrzał na swoje skarby. Była tam też jego ostatnia zdobycz: spinka do banknotów tego starucha. Gruba, złota, w kształcie symbolu dolara.
– Chciwy, egoistyczny drań – szepnął.
Zakończenie jego nędznego żywota z pomocą tej czarnej kobiety sprawiło mu ogromną przyjemność. Trzęsła się tak bardzo, niewiele brakowało, a upuściłaby rewolwer. Pomógł jej jednak, zmusił ją, by pociągnęła za spust, i patrzył na przerażenie w oczach Charlesa.
Teraz wziął do ręki jej łańcuszek i podniósł go do góry, tak by mały złoty krzyżyk znalazł się na wysokości jego oczu.
– Wyświadczyłaś światu przysługę, odbierając mu życie – powiedział, jakby Hannah Jefferson mogła go słyszeć.
Ale świat jeszcze o tym nie wiedział. Nikt nie wie nawet, że Charles Pomeroy i Hannah Jefferson nie żyją. Wkrótce jednak fakt ten wyjdzie na jaw, policja rozpocznie kolejne śledztwo, zaczną się przygotowania do pogrzebów.
Czy może zaryzykować i pojawić się na pogrzebie Hannah Jefferson? Ten gliniarz, Montoya, będzie tam bez wątpienia. Udając, że jest zatopiony w modlitwie, będzie robił zdjęcia, tak jak na uroczystości pożegnania tej dziewczyny. Widział tam Montoyę, widział jego mały aparat, a jednak nie mógł odejść, oderwać wzroku od zapłakanych twarzy żałobników. Czuł ich ból, smutek i rozpacz i rozkoszował się świadomością, że to właśnie on jest ich sprawcą. To on rzucił ich na kolana. To on wymierzył grzesznikowi karę.
Dziewica była pierwsza.
Filantropka druga.
A przecież to dopiero początek. Nie mógł się już doczekać dalszego ciągu…