Abby prawie nie była w stanie oddychać. Zamknięta w szafie, z ustami zaklejonymi taśmą i skrępowanymi rękami i nogami patrzyła przez szparę w drzwiach, tak jak młody Pomeroy wiele lat temu.
Dlaczego siedział wtedy w szafie?
I dlaczego go nie zapamiętała?
Bo wyparłaś to wszystko… nie pamiętałaś o Hellerze i nie pamiętałaś o Christianie Pomeroyu… A teraz zacznij myśleć o tym, jak ocalić własną skórę!
W pokoju zapadła ciemność. Pomeroy, przed wyjściem, zaciągnął w oknach grube, nieprzepuszczające światła zasłony. Na kominku paliła się jedna lampa, rzucając na pokój słaby, chybotliwy blask.
Abby nie była sama. Pomeroy rozciągnął na łóżku Leona Hellera i przykuł go tam łańcuchami.
Poruszyła się, w ramionach eksplodował ból. Nie miała zbyt wielkiego pola manewru. Pomeroy przywiązał ją do haczyka na ubrania tkwiącego w tylnej ściance szafy w taki sposób, że im bardziej się wierciła, tym bardziej wykręcała sobie ramiona do tyłu.
Przypomniała sobie o sprayu z pieprzem, który schowała w plecaku, i łomie. Jedno i drugie było niedostępne. Cholera!
Nie poddawaj się. Myśl! Teraz go tu nie ma. To twoja szansa!
Obmacała wnętrze szafy związanymi rękami. Haczyk był tylko jeden, ale w poprzek tylnej ścianki biegła cienka wystająca listwa, na której kiedyś zapewne opierała się półka. Miała dość ostrą krawędź. Gdyby Abby wspięła się na palce i zaczęła pocierać o nią taśmą, może udałoby się ją przeciąć. Może.
Wiedziała, że to bardzo trudne, ale nie miała innych możliwości.
Nie zwracając uwagi na ból w ramionach i drżące z wysiłku łydki, wspięła się na palce i zaczęła pracować. Szybko. Mocno. Czuła na rękach ciepło tarcia.
Dalej.
Nie poddawaj się.
Dasz radę.
Ale nagle poprzez bicie własnego serca i wyjący za oknem wiatr usłyszała kroki na schodach.
Och nie!
Spiesz się! Trzyj!
Czy taśma obluzowała się trochę? Czy to tylko jej podsycana nadzieją wyobraźnia?
Poruszała rękami coraz szybciej. Ramiona paliły ją żywym ogniem, palce u stóp zdrętwiały. Czuła, że zdarła sobie skórę z nadgarstków.
Kroki były coraz bliżej, aż w końcu zatrzymały się pod drzwiami pokoju.
Nie! Jeszcze nie! Proszę!
Zazgrzytał klucz w zamku, zaraz potem drzwi otworzyły się bezgłośnie.
Przez szparę widziała, jak Pomeroy wchodzi do pokoju. Niósł coś… nie, kogoś… inną kobietę…
O Boże!
Straciła resztki nadziei.
To była jej siostra. Gina.
Bentz gnał jak wariat w ulewnym, zacinającym deszczu.
Montoya dotąd się nie odezwał.
Oczywiście.
Bentz zaalarmował już biuro szeryfa. Problem tkwił jednak w tym, że akurat nie było tam ludzi, zajętych karambolem na jednej z lokalnych dróg. Policja miała pełne ręce roboty.
Skręcił w stronę klasztoru. Wiał silny wiatr, w koronach drzew brzęczały moskity. Nie zwolnił, ale wyłączył syrenę i światła.
Miał złe przeczucia co do tego starego szpitala i uznał, że będzie lepiej, jeśli pojawi się tam pierwszy i spróbuje wykorzystać element zaskoczenia.
Kolejny zakręt i znalazł się na rozwidleniu dróg. Jedna prowadziła do zabudowań klasztornych, druga do starego szpitala. Skręcił w stronę szpitala, a po chwili zatrzymał się, wziął broń i wysiadł z samochodu.
Brama była zamknięta, ale nie dość wysoka, by nie można się było na nią wspiąć. Za młodu Bentz trenował zapasy i należał do drużyny futbolowej. Co z tego, że pada deszcz i metalowe pręty są śliskie? To tylko głupia brama. Dwa, może dwa i pół metra.
Bułka z masłem.
Na widok siostry Abby omal nie zemdlała.
Co chce zrobić ten potwór?
Nie miała wątpliwości, że Pomeroy jest mordercą, który zabił już kilka osób, w parach, pozorując jakieś rytualne morderstwa samobójstwa.
Jak mogłaby ocalić życie swoje, swojej siostry i Hellera? Spojrzała na łóżko, w którym dwadzieścia lat temu sypiała jej matka. Psychiatra leżał na plecach, z ustami znów zaklejonymi taśmą, z szeroko otwartymi oczami, w zabrudzonych spodniach, kwiląc coś niewyraźnie, jak jagnię prowadzone na rzeź. Nienawidziła go, ale czuła, że nie może zostawić go tu na pewną śmierć. Jeśli znajdzie jakiś sposób ucieczki, będzie musiała spróbować uratować go, a później zaprowadzić przed sąd.
Pomeroy, utykając lekko, rzucił Ginę bezceremonialnie na podłogę. Leżała i nie mogła się ruszyć. Jej oczy były wywrócone białkami do góry i Abby zrozumiała, że siostra została potraktowana paralizatorem albo znajduje się pod wpływem środków odurzających.
Drań! Widziała satysfakcję w oczach Pomeroya, kiedy spoglądał w stronę szafy. Delektował się tą sytuacją. Podniecała go bezsilność ofiar, ich przerażenie.
Gina nie będzie mogła ci pomóc. Jesteś sama. Jest silniejszy od ciebie, a więc musisz go przechytrzyć… Bądź czujna…
Wiedziała o nim niewiele poza tym, że przebywał w szpitalu w tym samym czasie, co jej matka. Był pierworodnym synem Charlesa Pomeroya, niemal zupełnie zapomnianym od czasu kiedy Charles porzucił swoją pierwszą żonę Karen, dla drugiej żony i drugiego syna, Jeremy’ego.
Pomeroy skrzywił się lekko, potarł pierś i popatrzył na Abby tak intensywnie, że dostała gęsiej skórki. Nazywał ją imieniem jej matki w sposób, z którego wynikało, że musiała być mu bliska. Może nawet bardzo bliska. Kiedy mówił: „Witaj w domu, Faith”, w jego oczach były tęsknota i żądza.
Na myśl o tym, co robił jej matce, Abby ogarnęły mdłości. A może robił to za jej przyzwoleniem? O Boże…
Wykorzystaj to, co wiesz. Udawaj, że jesteś Faith. Rozbudź jego fantazję. Pomeroy nie będzie chciał stracić Faith po raz drugi. Udawaj, że nią jesteś. Pamiętaj, to nie on ją zabił… Zrobił to Heller!
Kątem oka spojrzała na mordercę matki, skutego łańcuchami i oszalałego ze strachu, i nagle z porażającą jasnością przypomniała sobie, jak wypchnął Faith przez okno. Udawał tylko, że chce ją ratować. Powstrzymał Abby, by także nie wypadła, ale z całą pewnością wypchnął z okna jej matkę.
Leżąca na podłodze Gina jęknęła, a Pomeroy podszedł do nocnej szafki, wysunął górną szufladę i wyjął z niej dwa rewolwery.
Pierwszy należał kiedyś do Nicka.
O słodki Jezu. Ten szaleniec był u niej w domu, chodził po pokojach, wśliznął się do jej sypialni, może nawet dotykał poduszki i leżał na jej łóżku. Znowu zrobiło jej się niedobrze. Zaczęła się gwałtownie trząść.
Trzymaj się. Może uda ci się przeciąć tę taśmę.
Ale nie była w stanie oderwać wzroku od Pomeroya, który wziął drugi rewolwer, większy i z dłuższą lufą, i podsunął go pod nos przerażonego lekarza. Heller próbował się odsunąć, naciągając łańcuchy, brzęcząc kajdankami jak lis schwytany we wnyki. Nadgarstki i kostki miał otarte do krwi. Rzucał się na łóżku, krzycząc coś przez taśmę na ustach.
– Nie wyrwiesz się – powiedział Pomeroy. – Twój los jest przypieczętowany.
Heller pokręcił głową.
– Ty ją zabiłeś.
Rozpaczliwe zaprzeczanie głową. Oczy wielkie jak spodki.
– Widziałem. Wypchnąłeś ją przez okno.
Przeczące jęki.
– A nawet jeśli jej nie zabiłeś, podawałeś jej leki, które były dla niej wyrokiem; sprawiały, że stała się uległa i pozwoliła, byś robił z nią, co chcesz. – Pomeroy patrzył na swoją ofiarę z pogardą. – Jesteś chorym człowiekiem, Heller. I leniwym. Zamiast wykorzystać swoją wiedzę jak należy, zamiast starać się uleczyć tę kobietę, ty wolałeś folgować swoim żądzom.
Heller się rozpłakał. Z zaklejonych taśmą ust wydobywał się urywany, jękliwy szloch.
– I zapłacisz za to, doktorze. Jesteś wcieleniem lenistwa, a lenistwo może pokonać tylko cnota gorliwości.
Heller znieruchomiał.
Lenistwo i gorliwość? Abby zmarszczyła brwi. O czym on mówi?
– Przywiodłem więc do ciebie anioła miłosierdzia. Kogoś, kto pokona twój grzech, grzech lenistwa cnotą gorliwości. – Pomeroy spojrzał znacząco na Ginę. – Przyznaję, straciła ostatnio nieco ze swej energii, ale tylko chwilowo i za moją sprawą.
Gina sprawiała wrażenie oszołomionej. Usiłowała podnieść głowę, ale nie była w stanie. Wyczerpana opadła znowu na podłogę.
Jaką makabryczną sztukę miał zamiar odegrać tu ten szaleniec?
Zamknięta w szafie Abby gorączkowo próbowała przeciąć taśmę na nadgarstkach. Nie zwracała uwagi na ból; wiedziała, że pozostało jej niewiele czasu.
Słyszał coś. Głosy. Jęki. Stłumione krzyki.
Robiło mu się słabo na myśl, co może za chwilę zobaczyć, ale wiedział przynajmniej, że ofiary jeszcze żyją. Abby? Heller?
Ostrożnie, niemal bezszelestnie, wchodził na schody. Od czasu do czasu oświetlał je latarką, żeby się nie potknąć. W drugiej ręce trzymał odbezpieczony rewolwer.
Deszcz i wiatr uderzały z furią w zabite deskami okna, korytarze były ciemne jak noc. Dobiegające z drugiego piętra odgłosy przybrały na sile, kiedy mijał upiorny witraż na podeście. Ale zatrzymał się dopiero wtedy, gdy wspiął się dość wysoko, by widzieć podłogę korytarza. Pod jednymi drzwiami dostrzegł wąski pas słabego światła.
Bez wątpienia był to pokój 307.
Pokój, w którym skończyło się życie Faith Chastain.
To z tego pokoju dobywał się brzęk łańcucha i stłumione, pełne przerażenia krzyki.
Nie było czasu, by czekać na wsparcie.
Montoya wiedział, że musi tam natychmiast wejść.
Taśma ustępowała powoli, zaczynała się strzępić na brzegach. Daleko, przez deszcz i wiatr, Abby słyszała odległe, słabe wycie syren. Proszę. Proszę. Przesuwała szybko rękami tam iż powrotem, trąc taśmą o ostrą krawędź.
Zmartwiała, widząc, że Pomeroy sięga po leżący na stole nóż. Podniósł go długie ostrze zalśniło w złotym świetle lampy.
Była pewna, że poderżnie Hellerowi gardło, ale on odwrócił się do Giny.
Nie! Nie!
Zaczęła poruszać rękami jeszcze szybciej w nadziei, że taśma pęknie na czas. Ale Pomeroy był szybki. Pochylił się i jednym ruchem przeciął taśmę na nadgarstkach, a zaraz potem na kostkach Giny.
Po co?
Czy chciał ją wypuścić? Ponieważ ma teraz ją, Abby? Córkę bardziej podobną do matki?
Już miała odetchnąć z ulgą, kiedy zorientowała się, że Pomeroy wcale nie ma zamiaru uwolnić jej siostry. Nie, Gina także była częścią tego chorego planu.
– Czas zapłacić za grzechy, doktorze – powiedział Pomeroy zimno.
Leżący na łóżku Heller dostał szału. Krzyczał coś niewyraźnie, rzucał się jak w malignie, skopując pościel i brzęcząc metalową ramą łóżka.
Pomeroy poderwał Ginę na nogi.
– Leonie Heller – powiedział ze złością – zostałeś potępiony. Mieniłeś się lekarzem, przysięgałeś pomagać i leczyć. Zamiast tego dogadzałeś sobie. Krzywdziłeś swoich pacjentów i grzeszyłeś lenistwem, a lenistwo to jeden z siedmiu grzechów głównych.
Abby nie wierzyła własnym uszom. Siedem grzechów głównych? Lenistwo? To jest wyjaśnienie tych zbrodni? Pomeroy odgrywa rolę Boga… musi być naprawdę szalony.
Patrzyła, przerażona, jak Pomeroy obejmuje Ginę w pasie jedną ręką. Brutalnie przycisnął krocze do jej pośladków, wcisnął do jej ręki rewolwer z długą lufą. Uśmiechnął się, jakby dotyk ciała Giny sprawiał mu przyjemność.
Abby poczuła, że ogarniają ją mdłości. Zboczeniec! Chory, obłąkany zboczeniec!
Gina podniosła nagle oczy i Abby dostrzegła, że siostra nie jest wcale tak oszołomiona, jak się wydaje. Udawała. Ale co mogła zrobić?
Nic! Ty musisz jej pomóc!
Abby gorączkowo pocierała taśmą o deskę. Bolały ją ramiona i stopy, ale nagle poczuła, że taśma znowu obluzowała się nieco.
– Gino Chastain – ciągnął Pomeroy – ty, pierworodna Faith, odznaczasz się cnotą gorliwości, jest więc twoją powinnością oczyścić świat z grzechu lenistwa.
Heller znieruchomiał.
Pomeroy spojrzał na Abby, która zmartwiała z przerażenia. Czy zauważył, że próbowała się uwolnić? Serce tłukło się w jej piersi jak oszalały ptak.
– I twoja kolej wkrótce nadejdzie, Patricio, upokarzana latami przez folgującego swojej nienasyconej żądzy męża… – Przekrzywił głowę na bok i zmarszczył brwi. Jego oczy zaszły mgłą. – Faith? – wyszeptał, zdezorientowany. – Faith?
Kiwnęła głową w nadziei, że jej uwierzy, ale on tylko zamrugał. Jego oczy znów były przytomne.
– Nie… nie Faith. Patricia… Pokora… – Uśmiechnął się nagle, jakby odzyskał równowagę. – Pycha bez wątpienia jest już w drodze.
Pycha? Pokora? Lenistwo? Gorliwość? Grzechy i cnoty? O co tu chodzi? I kto ma symbolizować pychę? Zapewne ktoś, czyje imię zaczyna się na literę P… Pamiętała wszystkie grzechy i cnoty z lekcji w katolickiej szkole. Ale co to wszystko ma wspólnego z jej matką?
Cnoty?
Nasza Pani od Cnót!
Czy to jest wyjaśnienie? Zresztą, to nie ma już znaczenia. Ważna jest tylko ucieczka. Musi jakoś przechytrzyć tego potwora. Musi coś zrobić. Nie może przecież stać z boku i patrzeć jak z zimną krwią morduje dwoje ludzi.
– Wiesz, o kim mówię – powiedział Pomeroy, pocierając krocze o pośladki Giny i nie spuszczając wzroku z szafy. Musiał być naprawdę poważnie zaburzony. – Pycha… twój kochanek. Pedro.
Pedro! Abby nagle zrozumiała. Montoya wspominał, że jego ciotka nazywała go Pedro.
– Ten gliniarz – prychnął Pomeroy.
O Boże, więc ma zamiar zamordować również Montoyę.
– Teraz. – Pomeroy skierował rewolwer w klatkę piersiową Hellera. – Nadszedł czas.
Gina ledwo trzymała się na nogach, wydawała się zupełnie nieprzytomna. Ale przez opadające na twarz włosy znowu spojrzała znacząco w stronę Abby.
Pomeroy wycelował. Heller zaczął krzyczeć. Morderca nacisnął spust i w tej samej chwili Gina z całej siły uderzyła łokciem w jego pierś.
Rewolwer wystrzelił.
Heller wydał stłumiony krzyk i opadł bezwładnie na łóżko. Na jego piersi pojawiła się czerwona plama krwi. Gina jeszcze raz uderzyła mordercę łokciem. Pomeroy syknął z bólu i na chwilę zabrakło mu tchu w piersi. Gina wykorzystała to i kopnęła go w goleń.
– Ty dziwko… Ty wredna, nadgorliwa dziwko! – Pomeroy wyrwał jej z dłoni rewolwer i przytknął lufę do jej skroni. – Teraz twoja kolej!
Korytarzem wstrząsnął odgłos wystrzału, w pokoju rozległy się stłumione krzyki.
Jezu, nie! Abby?
Montoya zmartwiał z przerażenia.
Przybył za późno!
Z rewolwerem w dłoni naparł ramieniem na drzwi pokoju 307.
Stary zamek ustąpił z trzaskiem, Montoya wpadł do środka w chwili, gdy Pomeroy przyłożył rewolwer do skroni Giny.
– Policja! – krzyknął Montoya. – Rzuć broń!
Wystrzał!
Bentz nie tracił czasu.
Rozbił szybę rewolwerem, wspiął się na parapet, kalecząc dłonie kawałkami szkła, i wskoczył do wnętrza opuszczonego szpitala.
Potem natychmiast wyjął telefon i wystukał 911.
– Dziewięćset jedenaście. O co…
– Mówi Rick Bentz. Departament Policji Nowego Orleanu. – Podał numer odznaki i adres i zażądał wsparcia. – Strzały w starym Szpitalu Naszej Pani od Cnót.
Rozłączył się, wsunął telefon do kieszeni i z rewolwerem w ręce ruszył przez stary, ciemny budynek.
Kiedy Montoya wpadł do pokoju, Abby całym ciężarem ciała naparła na krawędź deski. Taśma popuściła trochę.
– Nie zbliżaj się! – rzucił ostrzegawczo Pomeroy, usiłując utrzymać w uścisku Ginę. Ciągle przyciskał rewolwer do jej skroni.
Oczy Giny były okrągłe ze strachu.
– Rzuć broń! – rozkazał Montoya. – Już!
– Żałosny do końca – prychnął Pomeroy.
Heller jęczał cicho na łóżku, jego oczy gasły.
Abby nie przestawała trzeć taśmą o deską. W tej chwili nie odczuwała już strachu.
– To powinnaś być ty – powiedział Pomeroy, spoglądając w stronę szafy. Cofał się powoli w stronę okna, używając Giny jako żywej tarczy.
– Stój! – rzucił Montoya.
Ale Pomeroy patrzył na Abby. Jego wargi drżały lekko.
– Taka piękna.
– Stój albo strzelam! – Twarz Montoi była ściągnięta, zęby zaciśnięte, oczy wbite w twarz Pomeroya, rewolwer wycelowany w jego głowę. – To już koniec.
– I tu się mylisz, Pedro – odparł Pomeroy ze spokojem, który ściął krew w żyłach Abby. – Bez względu na to, co się jeszcze wydarzy, to dopiero początek.
– Idziesz na dno.
– Ty też.
Gina poruszyła się gwałtownie, odrzuciła głowę do tyłu i znowu wraziła łokieć w pierś mordercy. Pomeroy syknął. Rewolwer w jego dłoni zadrżał.
Montoya wypalił.
Kula trafiła Pomeroya w ramię w chwili, kiedy naciskał spust.
Gina osunęła się na ziemię. Spod jej głowy zaczęła wypływać krew.
Taśma w końcu puściła. Abby wypadła z szafy i rzuciła się na podłogę obok siostry.
Montoya wystrzelił ponownie. I jeszcze raz.
Kule utkwiły w klatce piersiowej Pomeroya. Trysnęła krew.
Pomeroy uderzył w zasłonięte kocem okno. Szyba pękła i szaleniec runął w ciemność.
Abby krzyknęła.
Rozległ się głuchy odgłos uderzenia i trzask łamanych kości. Pomeroy spadł na beton pod oknem.
Abby klęczała przy siostrze. Z rany pod okiem Giny płynęła krew.
– Wszystko będzie dobrze – mówiła przez taśmę. – Wyjdziesz z tego… na pewno. Trzymaj się…
Montoya przykląkł i sprawdził puls u nasady szyi Giny, a potem rozciął taśmę na kostkach Abby. Później wyjął telefon, wystukał numer i zaczął wydawać rozkazy.
Abby była zupełnie oszołomiona. Bolały ją wszystkie mięśnie, kręciło jej się w głowie, jakby zaraz miała zemdleć. Przez rozbite okno do pokoju wpadał deszcz, wiatr niósł zapachy odległej zatoki.
Teraz wyraźnie już słyszała wycie syren, na ścianach pokoju pojawiły się migające, błękitne odblaski. Na schodach rozległy się kroki, do pokoju wpadł jakiś człowiek… Abby wydawało się, że go poznaje. To chyba ten drugi detektyw? Bentz? Ale wszystko było takie nierealne… wszystko wirowało dookoła Giny, która leżała bez ruchu na podłodze, z krwią spływającą z twarzy.
– Abby? Abby? – usłyszała jego głos i spojrzała w ciemne jak obsydian oczy… Montoya! Poczuła ucisk w gardle. Przyszedł po nią! Uśmiechnęła się słabo. – Jest w szoku.
Objął ją.
– Będzie bolało – powiedział i jednym ruchem zerwał taśmę z jej ust. Podrażniona skóra paliła ją żywym ogniem, ale Abby nie zwracała na to uwagi. Nic się nie liczyło, dopóki on tulił ją do siebie nad nieruchomym ciałem jej siostry.
– Gina…
– Karetka jest już w drodze – powiedział, przytulając ją do siebie mocniej. Czuła jego zapach, czuła ciepło bijące od jego ciała.
– Gina… tylko nie Gina…
– Wszystko w porządku – wyszeptał jej do ucha. Chciała mu wierzyć, ale w tym pokoju nigdy nic nie było w porządku. I nie będzie.
– Wiesz, kim był morderca?
Zamrugała.
– To Christian Pomeroy – szepnęła ochryple.
– Syn Charlesa? – spytał Bentz.
– Leczył się tu kiedyś. Widziałem go na liście pacjentów – powiedział Montoya.
Gdzieś na dole rozległy się trzaski wyważanych drzwi i po chwili w szpitalu zaroiło się od ludzi. Ich kroki odbijały się echem od ścian korytarzy. Wysoko, w górze, narastał warkot helikoptera.
– Ambulans – powiedział Bentz.
Do pokoju wpadli policjanci i sanitariusze.
– Proszę się odsunąć – powiedział jeden z nich do Montoi. Pochylił się nad Gina, sprawdził jej odruchy i przystąpił do tamowania krwi.
Inna sanitariuszka, drobna kobieta, spojrzała na Abby.
– Z nią wszystko w porządku?
– Tak – odparła stanowczo Abby, tuląc się do Montoi. Modliła się w duchu o życie siostry. Ginę ułożono na noszach, ciało Hellera zniknęło w czarnym, zapinanym na zamek worku.
– Co z nią? – Abby wskazała głową Ginę. – Co z moją siostrą?
– Na razie nic nie możemy powiedzieć – odparł sanitariusz. – Ale jest stabilna. – Spojrzał na Abby i dodał: – Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
– Facet na dole? Na podjeździe? – spytał Montoya.
– Nie żyje – odparł jakiś policjant i odwrócił się w stronę worka. – Tak jak ten.
Abby zadrżała. A więc w końcu będzie można pogrzebać przeszłość, by nie zasłaniała już przyszłości jak ciemna chmura… A może nie? Pomeroy powiedział coś tak tajemniczo, jakby miał jeszcze jakiś sekret, którym jeszcze się z nikim nie podzielił…
Zmarszczyła brwi. Na pewno kłamał. To już koniec… A jednak w uszach ciągle brzmiały jej słowa, które morderca wypowiedział z takim przekonaniem.
To dopiero początek…
– Wszystko będzie dobrze – powiedział Montoya, pomagając jej wstać. Powoli wyszli z pokoju, gdzie wydarzyło się tyle nieszczęść.
– Jesteś pewien?
– Tak. – Pocałował ją w czubek głowy. – Zaufaj mi.