Rozdział 1

Dwadzieścia lat później

Cambrai, Luizjana

Chciałam ci tylko złożyć życzenia urodzinowe – powiedziała siostra do automatycznej sekretarki.

Abby stała pośrodku swojej małej kuchni. Słuchała i zastanawiała się, czy jednak nie podnieść słuchawki. W końcu postanowiła, że nie. Nie była w nastroju. Spędziła cały dzień w swoim studiu w Nowym Orleanie, użerając się z dziećmi, które miały własne pomysły na to, jak powinien wyglądać portret bożonarodzeniowy. Teraz miała tylko ochotę na kieliszek wina. Może dwa. A nie na wysłuchiwanie życzeń urodzinowych.

– No to… zadzwoń do mnie, jak już wrócisz. Na Zachodnim Wybrzeżu jest jeszcze dość wcześnie, wiesz. Chciałabym… chciałabym z tobą porozmawiać, Abby. Trzydzieści pięć lat to w pewnym sensie przełom.

Tak, pomyślała Abby, pod wieloma względami. Otworzyła lodówkę i wyciągnęła butelkę chardonnay. Kupiła ją miesiąc wcześniej, kiedy sądziła, że jej przyjaciółka, Alicia, odwiedzi ją w Luizjanie.

– Kiedy… kiedy odsłuchasz tę wiadomość… to znaczy, zakładając, że nie słuchasz jej teraz… tylko nie chcesz ze mną rozmawiać… W każdym razie zadzwoń do mnie, dobrze? – Gina urwała na moment. – Minęło dużo czasu, Abby – dodała. – Pora zakopać topór wojenny.

Abby nie była tego całkiem pewna. Odkręciła wodę i opłukała kieliszek, na którym od dwóch lat zbierał się kurz.

– Wiesz, Abby, że nie chodzi tylko o ciebie – przypomniała Gina.

– Oczywiście, że nie. Chodzi o ciebie.

– Dla mnie to również ciężki dzień. Ona była także moją matką.

Abby zacisnęła zęby. Znowu zaczęła się zastanawiać czy nie podnieść słuchawki, i znowu zdecydowała, że nie. Sięgnęła do szuflady, wyciągnęła korkociąg i zaczęła otwierać butelkę wina.

– Słuchaj, Abs, naprawdę mam nadzieję, że nie siedzisz teraz sama w domu i nie słuchasz tego, co mówię… Powinnaś się jakoś zabawić.

Mam zamiar.

Klik! Gina odłożyła w końcu słuchawkę.

Abby odetchnęła głęboko i oparła się o kuchenny blat. Może powinna jednak podnieść słuchawkę, przyjąć życzenia i udawać, że jest częścią jednej, wielkiej, kochającej się rodziny. Ale nie potrafiła tego zrobić. Nie dziś. Bo Gina na pewno na tym by nie poprzestała. W końcu zaczęłyby rozmawiać o matce, o tym, co się zdarzyło dwadzieścia lat temu, a potem pojawiłyby się te krępujące pytania o Nicka.

Odkorkowała butelkę.

Trudno wybaczyć siostrze, że spała z jej mężem. Oczywiście, to było dawno temu i zanim Abby wyszła za Nicka. Ale odkąd się o tym dowiedziała, to znaczy od pięciu lat, ta sprawa stanęła między nimi.

Cóż, Gina spotykała się z nim pierwsza, prawda?

No i co z tego? Abby nalała wina do kieliszka. Prawdę mówiąc, Nick nie sprawdził się ani jako chłopak, ani jako mąż. Abby rozwiodła się z nim, a Gina przecież pozostała jej siostrą. Tego nie da się zmienić. Może trzeba w końcu zostawić to wszystko za sobą, pomyślała, patrząc przez uchylone okno na zapadający zmierzch. Wieczorne powietrze, pachnące ziemią i wodą, wpłynęło do środka. Grały cykady, a na zamglonym, lawendowym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. To ładne miejsce, choć odosobnione. Abby i Nick kupili ten dom z nadzieją, że się staną typową amerykańską rodziną z dwójką dzieci i samochodem kombi.

Marzenia.

Otworzyła okno szerzej, bo wieczór był bardzo ciepły. Z daleka dobiegał stukot pociągu, bliżej, u sąsiada, rozszczekał się pies. Przez gałęzie drzew przeświecał wschodzący księżyc.

Aparat leżał na blacie koło tylnych drzwi. Wieczór był tak cichy i spokojny, niknące powoli światło tak intrygujące, że Abby postanowiła pstryknąć kilka zdjęć i skończyć dawno rozpoczętą rolkę filmu. Teraz używała w pracy głównie aparatu cyfrowego. Wyszła na zewnątrz, a kot, Ansel, wymknął się za nią i wskoczył na ławkę pod drzewem magnolii. Zrobiła mu kilka zdjęć. Czemu nie miałaby uwiecznić dnia swoich trzydziestych piątych urodzin?

Nagle rozległ się głośny trzask łamanej gałęzi.

Serce podeszło jej do gardła.

Odwróciła się szybko, pewna, że ktoś czai się w krzakach. Na rękach pojawiła się jej gęsia skórka, serce waliło jak młotem. Ale choć wytężyła wzrok, nikogo nie zauważyła. Zdenerwowana wróciła do domu i zawołała kota przez otwarte drzwi. Ansel nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Stał nieruchomo, wpatrując się czujnie w mroczne krzewy.

– Daj spokój, Ansel. Dosyć wrażeń na dziś.

Kot zasyczał przeciągle, sierść na jego grzbiecie podniosła się powoli. Położył uszy po sobie, poruszył lekko ogonem i nagle rzucił się przez werandę w kierunku studia. Wiedziała, że nie da rady go złapać.

– No, no, ale bohater – mruknęła ironicznie, ale zamykając za sobą drzwi, ciągle była zaniepokojona. Nigdy dotąd nikt nie kręcił się koło jej domu, ale przecież zawsze jest pierwszy raz. Położyła aparat na stole w jadalni i poszła do kuchni. Czerwone światełko automatycznej sekretarki znowu przypomniało jej o Ginie.

Nigdy nie były sobie bliskie. Może dlatego, że była między nimi niewielka różnica wieku, zaledwie czternaście miesięcy? A może dlatego, że Gina była zawsze taka ambitna i żądna sukcesu? A może… może wina leżała, choćby częściowo, także po stronie Abby?

– Cholera – mruknęła, pociągając łyk z kieliszka. Zimne wino nie przyniosło ulgi.

Było gorąco. Wilgotno. Abby otarła pot z czoła ściereczką do naczyń. Może jednak powinna odebrać ten głupi telefon?

Nie. Nie była na to gotowa. Nie dziś. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie.

Dwadzieścia lat temu…

Przypomniała jej się ulubiona piosenka matki.

– Ani się waż – upomniała samą siebie. Nie będzie roztrząsać przeszłości, tak jak to robi od dwudziestu lat. Czas pójść do przodu, spojrzeć w przyszłość. Tak, obiecała sobie w duchu, zacznę dziś wieczorem. Spróbuję zapomnieć o tym, co wydarzyło się dokładnie dwadzieścia lat temu, kiedy jej matka kończyła trzydzieści pięć lat – tak jak Abby dzisiaj. Tyle że Faith Chastain w dniu urodzin zakończyła życie. W taki straszny, tragiczny sposób.

– Och mamo – szepnęła Abby. Wspomnienia, które tak bardzo chciała zostawić za sobą, napłynęły nieubłaganie.

Samochód ojca wjechał przez żelazną bramę i zatrzymał się przed starym budynkiem z czerwonej cegły, koło fontanny na podjeździe. Abby już zaczęła się interesować chłopcami, i rozmyślała właśnie o zaproszeniu Treya Hilliarda na potańcówkę u Sadie Hawkins. Wysiadła z samochodu, trzymając prezent z wielką kokardą w kolorze fuksji, i spojrzała w okno pokoju na drugim piętrze, który zajmowała jej matka.

Ale w pokoju nie paliło się światło.

Okno było ciemne.

Poczuła nagle, że stało się coś złego. „Mama?” – szepnęła, choć od dziesięciu lat nie zwracała się do matki w ten sposób. Ruszyła szybko schodami, kiedy usłyszała głośny trzask.

Uniosła głowę.

Tysiące odłamków szkła migotało w błękitnawym świetle.

A potem ciszę rozdarł ten straszny krzyk. Z okna wypadła ciemna sylwetka i z chrzęstem łamanych kości uderzyła w beton podjazdu.

Ogarnął ją przeraźliwy strach. Upuściła prezent i rzuciła się w stronę leżącego na podjeździe nieruchomego kształtu. Pod głową matki rosła kałuża krwi. Wielkie złote oczy patrzyły w niebo.

– Abby! – Usłyszała głos ojca, dochodzący jakby z bardzo daleka. – Abby, nie! O Boże! Pomocy! Niech ktoś nam pomoże! Faith!

Osunęła się na kolana, zaczęła płakać i wołać matkę. W końcu czyjeś silne ręce odciągnęły ją od ciała.

Teraz zamrugała, usiłując otrząsnąć się z koszmaru.

– Jezu – szepnęła.

Nagle uświadomiła sobie, że z kranu ciągle leje się woda. Ochlapała szybko twarz i szyję, a potem otarła je ściereczką do naczyń. Co się z nią dzieje? Czy nie obiecała sobie właśnie przed chwilą, że nie będzie o tym więcej myśleć?

– Weź się w garść – mruknęła i wzięła kieliszek do ręki. Przez chwilę patrzyła na niego, a potem go uniosła.

– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, mamo – szepnęła, jakby Faith była z nią w pokoju, i upiła łyk wina. – Za nas.

Matka zawsze jej powtarzała, że łączy je szczególna więź, bo mają urodziny tego samego dnia. Mawiała, że są jak dwie krople wody.

Cóż… niezupełnie.

Nie.

Wcale nie.

– A teraz… odejdź, proszę – wyszeptała. – Zostaw mnie w spokoju.

Dopiła wino, zakorkowała butelkę i wstawiła ją do lodówki, a potem stanowczym ruchem postawiła kieliszek na blacie. Zrobiła to chyba zbyt gwałtownie, bo nóżka pękła i Abby skaleczyła się w kciuk

– Świetnie – mruknęła. Tylko tego jej brakowało. Wyjęła z szuflady plaster i owinęła ociekający krwią palec. Potem wytarła krople krwi z blatu, wyrzuciła szkło do kosza i poszła do garażu. Oparta o stos drewna stała tam tablica z napisem: na sprzedaż bez pośredników. Wzięła ją, zaniosła na koniec podjazdu i powiesiła na paliku, który po południu wbiła w ziemię.

– Doskonale – mruknęła, choć w sercu poczuła ukłucie żalu. Kiedy kupowali dom, wiązała z nim tyle nadziei. Tak bardzo chciała znaleźć tu szczęście.

I była taka głupia. Spojrzała na dom w zapadającym zmierzchu. Został przebudowany i odnowiony. Teraz znajdowały się w nim dwie małe sypialnie, łazienka i stryszek, gdzie mieściło się biuro. W drugim, mniejszym budynku, który pierwotnie miał być domkiem dla gości, Abby urządziła studio fotograficzne, ciemnię i zainstalowała drugą łazienkę.

Pięć lat temu uznali, że dom jest idealny, i mieszkali w nim do czasu, kiedy wszystko się rozpadło. W końcu Nick wyprowadził się do innej kobiety… Nie, nie, było inaczej. Kobiety pojawiły się najpierw. Poczynając od Giny.

Teraz nie miało to żadnego znaczenia.

Nick Gierman, niegdyś szanowany spiker radiowy i dyskdżokej, był już zamkniętym rozdziałem jej życia. Od dnia, w którym sędzia oficjalnie uznał ich małżeństwo za rozwiązane, minął rok.

Abby podniosła młotek, który zostawiła tu wcześniej, i cofnęła się, żeby sprawdzić, czy tabliczka wisi równo. Jeszcze raz przeczytała napis i numer telefonu.

Tak bardzo chciała wyjść na prostą. Zrobiła wszystko, co sugerowali jej różni specjaliści, choć prawdę mówiąc, ich rady nie na wiele się zdały. Próbowała dać Nickowi jeszcze jedną szansę, ale nic z tego nie wyszło. Rozeszli się; jej został dom. Przyjaciele ostrzegali, że będzie jej przykro samotnie spędzać tu święta i rocznice, ale czas mijał, a jej wcale nie było aż tak ciężko. Może naprawdę straciła już serce do Nicka? Prawdopodobnie nigdy nie umiałby dochować wierności.

Trzask!

Pękła jakaś gałązka. Znowu! Abby spojrzała w stronę, z której dobiegł dźwięk, spodziewając się zobaczyć oposa czy nawet skunksa, ale wokół było pusto i cicho. Umilkły nawet żaby i cykady. Serce zaczęło jej bić szybciej, wytężyła słuch i nagle poczuła się całkiem bezbronna i samotna. Miała wrażenie, że ktoś jej się przygląda z krzaków. Zadrżała i natychmiast skarciła się w duchu. To urodziny i rozmyślania o matce tak ją rozstroiły.

Uspokój się, powiedziała sobie. Idź do domu. Tabliczka wisi i zrobiło się już ciemno.

Kątem oka dostrzegła jakiś ruch w krzewach, usłyszała szelest liści. Zamarła.

Spod jednego z krzaków wypełzł jakiś ciemny kształt. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, ale po chwili rozpoznała Ansela. Kot podszedł do niej, odwrócił głowę w stronę zarośli i głośno syknął.

Abby drgnęła.

– Na litość boską – szepnęła, kładąc dłoń na sercu. – Przestań! Chcesz, żebym dostała zawału? No to ci się prawie udało! – Schyliła się, żeby wziąć kota na ręce. – Ty też jesteś jakiś spięty. Może pójdziemy się napić? Dla mnie wino, dla ciebie świeżutka H²O.

Ale zanim zdążyła go złapać, Ansel rzucił się podjazdem w stronę domu i po chwili wbiegł do środka przez otwarte drzwi garażu. Czterysta metrów dalej pies sąsiadów rozszczekał się tak, że mógłby zbudzić umarłego.

Abby zacisnęła palce na młotku. Znowu miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Dość tego. Nie jesteś matką… Nie jesteś… szalona. Pies Pomerych szczeka. I co z tego?

Ruszyła do domu. Pod stopami szeleściły pierwsze jesienne liście. Weszła przez garaż do kuchni. Ansel siedział na parapecie nad zlewozmywakiem. Patrzył w okno, nerwowo poruszając ogonem.

– No, o co chodzi? – spytała.

Kot nie oderwał wzroku od szyby.

– Wiesz, że nie wolno ci wskakiwać na blat.

Nie poruszył się.

Stanęła przy zlewie i wbiła wzrok w ciemne drzewa, otaczające niewielki ogródek. Okno było lekko uchylone.

Znowu zaczął szczekać pies. W tej samej chwili drewniany dom jęknął, zaskrzypiały stare deski. Abby przepędziła kota z parapetu, zamknęła okno i zasunęła zasuwkę. Nie była szczególnie lękliwa, ale od jakiegoś czasu miała dość mieszkania na uboczu.

Ale to się wkrótce zmieni.

Przyjmie zaproszenie Alicii i przeprowadzi się do San Francisco. Będą dzieliły mieszkanie, jak w czasie studiów – z tą różnicą, że teraz obie są rozwiedzione, a Alicia ma pięcioletnie dziecko.

– Cudownie, prawda? – spytała kota, który, zrzucony z parapetu, schronił się pod stołem. – Tak, tak, Ansel, dąsaj się, proszę bardzo. To i tak nie był najmilszy dzień.

Zadzwonił telefon. Abby czuła się trochę winna, że nie odebrała telefonu siostry, teraz podniosła słuchawkę, nie patrząc na identyfikator numeru.

– Halo? – powiedziała, idąc do salonu.

– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.

Stanęła jak wryta i omal nie wypuściła słuchawki z ręki. To był Nick.

– Dzięki.

– Pewnie jesteś zaskoczona.

Eufemizm roku.

– Nawet bardzo. Do głowy mi nie przyszło, że możesz zadzwonić.

– Abs – powiedział, pieszczotliwe przeciągając zdrobnienie. – Wiem przecież, że to dla ciebie trudny dzień, ze względu na matkę.

Nie wierzyła w to. Za dobrze go znała.

– I co, dzwonisz, żeby mi poprawić nastrój?

– Tak.

– Czuję się świetnie – powiedziała z pełnym przekonaniem.

– To dobrze. Bardzo dobrze – odparł, wyraźnie zaskoczony, jakby spodziewał się, że zastanie ją we łzach. – Naprawdę dobrze.

– Dziękuję. Do widzenia.

– Zaczekaj! Nie rozłączaj się.

Usłyszała w jego głosie determinację, a oczami wyobraźni zobaczyła, jak wyciąga do przodu wolną rękę, jakby chciał powstrzymać ją od odłożenia słuchawki. Zawsze tak robił, ilekroć czegoś chciał, a wydawało mu się, że ona go nie słucha.

– O co chodzi, Nick?

Stała teraz w salonie, gdzie kiedyś oglądali razem telewizję, jedli popcorn i omawiali bieżące sprawy.

Albo się kłócili. Co zdarzało im się bardzo często.

– Posłuchaj… masz jeszcze te rzeczy, które zostawiłem? – W końcu przeszedł do prawdziwego powodu rozmowy.

– Jakie rzeczy?

– No wiesz – powiedział lekko, jakby właśnie sobie przypomniał. – Moje wędki, skrzynka z narzędziami… zestaw kijów golfowych. Sprzęt do nurkowania.

– Nie.

– Co?

– Pozbyłam się wszystkiego.

Spojrzała na biblioteczkę. Wśród innych albumów ciągle stały tam te ze ślubnymi zdjęciami.

– Co to znaczy, że się ich „pozbyłaś”? – spytał. Abby niemal widziała, jak mruży niebieskie oczy. – Chyba nie rozdałaś moich rzeczy? – Jego głos brzmiał teraz zimno. Podejrzliwie. Oskarżycielsko.

– Oczywiście, że rozdałam – odparła bez cienia poczucia winy. – Dałam ci pół roku na ich zabranie, Nick. Znacznie dłużej, niż zamierzałam. Nie przyjechałeś po nie, zaprosiłam więc Armię Zbawienia. Zabrali wszystko, łącznie z resztą twoich ubrań i tych śmieci, które leżały w garażu i na strychu.

– Jezu, Abby! Niektóre z tych rzeczy były naprawdę cenne! Nie było żadnych śmieci.

– To trzeba je było odebrać.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Abby zebrała się z sobie.

– Zaraz, zaraz… Nie pozbyłaś się moich nart, prawda? Nie zrobiłabyś tego. Te rossignole są ciągle na strychu? – Słyszała w jego głosie niedowierzanie. Wróciła do kuchni, otworzyła lodówkę i wyciągnęła butelkę z winem. – Abby, te narty kosztowały fortunę. Nie mogę uwierzyć, że… Chryste, powiedz, że deska surfingowa jest ciągle w garażu.

– Niestety. – Abby pokręciła głową. – Jestem pewna, że deskę także zabrali.

– Kupiłem ją na Hawajach! A kajak?

– Chyba poszedł na aukcji na rzecz Naszej Pani od Cnót.

– Naszej Pani?… To ten szpital, gdzie twoja matka…

– Fundusze poszły na kościół – przerwała. – Szpital od lat jest zamknięty.

– Kompletnie ci odbiło! – wybuchnął Nick. – Jesteś taką samą wariatką, jak twoja matka!

Abby zacisnęła zęby, ale postanowiła, że nie da się w to wciągnąć. Przytrzymując słuchawkę ramieniem, odkorkowała butelkę. Skaleczony palec znowu ją rozbolał. Nie jest wariatką. Tylko raz zabrakło jej zdrowego rozsądku – wtedy, kiedy zgodziła się wyjść za Nicka.

– To jakiś koszmar! Koszmar! Wyrzuciłaś też trzydziestkę ósemkę mojego ojca? – Nie odpowiedziała, więc dodał: – Wiesz, ten rewolwer?

– Wiem, co to jest. – Abby nie zawracała sobie głowy szukaniem drugiego kieliszka i wyciągnęła ulubiony kubek.

– To rewolwer mojego ojca! Miał… miał go od lat. Był policjantem, do cholery… ten rewolwer miał dla mnie wartość sentymentalną. Nie mogłaś się go pozbyć!

– Hm. – Nalała wino do kubka, ochlapując przy tym blat kuchenny. – Pewnie się zastanawiasz, co zrobiłaby z nim Armia Zbawienia.

– Oni nie biorą broni palnej.

– Naprawdę? – Pociągnęła długi łyk wina. – To może wzięły go zakonnice z klasztoru Naszej Pani? Naprawdę nie pamiętam.

– Nawet nie wiesz, kto go zabrał? Oddałaś rewolwer i nawet nie wiesz komu? Abby, ten rewolwer został zarejestrowany na moje nazwisko! Jeśli ktoś go użyje…

– Cóż, nie mogę mieć co tego pewności i niech to zostanie między nami, ale wiele wskazuje na to, że matka przełożona nie zajmuje się na boku przemytem narkotyków.

– To wcale nie jest śmieszne!

– Ależ jest, Nick. Nawet bardzo.

– Te rzeczy należały do mnie! Do mnie! – Abby była pewna, że uderzył się przy tym kciukiem w klatkę piersiową. – Nie miałaś prawa rozdawać moich rzeczy!

– To pozwij mnie do sądu.

– Zrobię to! – rzucił ze złością.

– W takim razie nazywam się pani Sam-sobie-trzymaj-swoje-rzeczy. Nie prowadzę tu magazynu. Jeśli były takie cenne, czemu od razu nie zabrałeś ich ze sobą? Albo przynajmniej w ciągu następnych sześciu miesięcy?

– Nie mogę w to uwierzyć!

– To nie wierz. Nie wierz w to, Nick.

– To… to takie niskie, Abby. Jeszcze o tym usłyszysz, następną audycję poświęcę mściwym byłym żonom i temu, jak sobie z nimi radzić.

– Rób, co chcesz. Nie będę słuchać ani dzwonić do radia – rzuciła przez zęby i odłożyła słuchawkę. Żałowała, że nie sprawdziła, kto dzwoni, zanim odebrała telefon. – Nigdy więcej – obiecała sobie i upiła kolejny łyk w nadziei, że wino ją uspokoi. Nick miał irytującą zdolność wyprowadzania jej z równowagi. Jak nikt inny. Wcześniej myślała, że poczuje satysfakcję, kiedy w końcu powie mu, co zrobiła z jego skarbami, ale zamiast tego czuła dziwną pustkę. Jak to możliwe, że dwoje ludzi, którzy ślubowali sobie miłość, kończy w ten sposób?

Poszła do salonu i mimo upału rozpaliła ogień na kominku za pomocą zapalniczki do grilla. Płomienie buchnęły w górę, obejmując stertę przygotowanych wcześniej szczapek i starych gazet. Zawsze miała drewno na palenisku na wypadek spadku zasilania, tym razem jednak chodziło o coś innego. Zaplanowała ten mały rytuał na długo przed telefonem Nicka.

Z półki obok kominka zdjęła album ze ślubnymi fotografiami. Idąc za radą Alicii, przechowywała go przez cały rok po rozwodzie. Teraz nadszedł czas. Rozmowa z Nickiem tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że powinna wykonać swój plan.

Otworzyła oprawny w skórę album i spojrzała na pierwsze zdjęcie.

Tak, to oni, świeżo poślubieni małżonkowie, pod przeźroczystą plastykową osłoną. Panna młoda i jej oblubieniec. Nick, przystojny, dobrze zbudowany, obejmował ramieniem Abby, sporo od siebie niższą. Rudawe włosy okalały drobną twarz w kształcie serca. Oczy błyszczały nadzieją.

– Do diabła z tym – mruknęła Abby, wyciągnęła zdjęcie z albumu i wrzuciła do ognia.

Znowu spojrzała na album. Zdjęcie rodzinne. Abby z ojcem i siostrą; Nick z rodzicami, i dwoma braćmi, z których żaden nie dorównywał mu pod żadnym względem. Adamem i Leksem. Na zdjęciu była też jego siostra, Anna, z mężem.

– Nie czas na sentymenty – powiedziała Abby do Ansela, który wszedł do pokoju i wskoczył na sofę. Rzuciła zdjęcie na płonące polana.

Kolejny łyk wina i kolejne zdjęcie. Tym razem Nick, sam, wyprostowany i dumny w czarnym smokingu. Był naprawdę przystojny, musiała to przyznać. Tak, przyznała w duchu, kochała go kiedyś, ale to było całe wieki temu. On pracował w radiu w Seattle i stawał się coraz bardziej popularny. Przyszedł do jej studia, bo potrzebował nowego zdjęcia portretowego.

Natychmiast zaiskrzyło między nimi. Nick był pewny siebie, śmiał się i dowcipkował. Abby zachowywała się tak, jakby fakt, że ma do czynienia z lokalną osobistością, nie robił na niej najmniejszego wrażenia. Właśnie ten udawany brak zainteresowania tak go zaintrygował.

Pół roku później oświadczył się i został przyjęty, a jeszcze później Abby dowiedziała się, dlaczego przyszedł wtedy do jej studia. Została zarekomendowana przez jego współpracownicę. Ginę. Żadne z nich nie wspomniało, że byli także kochankami. O nie. To wyszło na jaw później, prawie miesiąc po ślubie – ślubie, na którym Gina złapała bukiet panny młodej. Tej nocy, kiedy Nick nazwał Abby imieniem jej siostry. Nick i Gina przysięgali, że ich romans skończył się na długo przed ślubem, ale Abby w to nie wierzyła.

– Wspaniale, prawda? – zwróciła się do kota, który wdrapał się na oparcie sofy, ułożył na pledzie wydzierganym przez babkę Abby i ziewnął szeroko.

Szybko wytrząsnęła z albumu resztę zdjęć i zaczęła wrzucać je do ognia. Skręcały się i zwijały w płomieniach.

– Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz – szepnęła, kiedy ogień zaczął przygasać. Skończyła wino i przysięgła sobie, że teraz jej życie zmieni się diametralnie.

Nie wiedziała jeszcze, jak bardzo prawdziwe były te słowa.


Prześliznął się między deskami połamanego płotu i spojrzał na budynek, w którym wiele lat temu wszystko się wydarzyło.

Nocne owady brzęczały cicho, a mdłe światło księżyca ukazywało popękane cegły, suche, wyszczerbione fontanny i zarośnięte trawniki. Ogród, gdzie kiedyś były starannie przystrzyżone żywopłoty i porośnięte wodnymi liliami stawy, został zrujnowany. Budynek z czerwonej cegły, z wykuszami zdobnymi w maszkarony, chylił się ku upadkowi jak piękna kobieta, z której zostały tylko skóra i kości.

Zamknął na chwilę oczy. Przypominał sobie szpital w czasach jego świetności, dumną fasadę i brudne sekrety, które się za nią kryły. Zapachy i dźwięki: szepty modlitwy, tłumione krzyki. Tu Bóg spotykał się z Szatanem.

Dom.

Otworzył oczy i ruszył zarośniętą chwastami ścieżką, najwyraźniej od dawna zapomnianą przez wszystkich. Poza nim.

Dwadzieścia lat to całe pokolenie.

Dwadzieścia lat to całe życie.

Dwadzieścia lat to wyrok.

Dwadzieścia lat to dość, by zapomnieć.

Ale teraz nadszedł czas, by sobie przypomnieć.

Wyjął z kieszeni pęk kluczy i szybko podszedł do tylnych drzwi. Wybrany klucz bez trudu obrócił się w zamku.

Wszedł do środka i włączył małą kieszonkową latarkę. Przyzwyczajał się znowu do tego miejsca, wrócił tu niemal dwa miesiące wcześniej. Tyle czasu potrzebował, by się tu zadomowić i przygotować.

W środku było ciemno, latarka rzucała niewiele światła, ale w ciągu kilku ostatnich tygodni zdążył się ponownie zaznajomić z mrocznymi korytarzami, skrzypiącymi drewnianymi podłogami i zabitymi deskami oknami. Wbiegł lekko na schody i zatrzymał się na podeście. Stary witraż w oknie przetrwał w cudowny sposób. Skierował na niego snop światła i przypomniał sobie jej ciemną sylwetkę na tle barwnego szkła.

Ale nie było czasu na wspomnienia. Odwrócił się i szybko ruszył schodami na drugie piętro.

Do jej pokoju.

Poczuł ucisk w gardle na wspomnienie jej lśniących, kasztanowych włosów, błyszczących oczu, które otwierała tak szeroko, kiedy ją zaskoczył… linii jej policzków i szyi, którą tak pragnął całować…

Tak bardzo jej pożądał.

Nigdy nie pożądał nikogo tak jak Faith.

Znowu poczuł znajomy ból, zaczynający się w kroczu i obejmujący całe ciało. Na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Spodnie nagle wydały się za ciasne.

Z mocno bijącym sercem stanął u szczytu schodów.

Pokój 307 znajdował się w połowie korytarza, dokładnie nad półkolistym podjazdem. Tu, w tym małym pomieszczeniu jego życie zmieniło się na zawsze.

Ostrożnie otworzył drzwi i wszedł do pokoju, gdzie wszystko się wydarzyło.

Nie tak dawno temu…

Ten pokój zajmowała Faith. Piękna Faith. Przerażona Faith. Drżąca Faith.

Znowu ogarnęła go fala wspomnień. Tak wyraźnych, jakby nie minęło dwadzieścia lat.

Przypomniał sobie zapach jej skóry, słodki, niski głos, jej uśmiech, sposób, w jaki chodziła… pośladki unoszące się pod spódnicą.

Zacisnął zęby. Ból wzniecił w nim dawną żądzę, rozgrzewał krew, pulsował w skroniach.

Nie powinien jej pożądać.

To był grzech.

Nie powinien jej całować.

To był grzech.

Nie powinien zdejmować jej koszuli, by odsłonić piersi.

To był grzech.

Nie powinien jej brać, ociekając potem, podczas gdy ona zaciskała palce na jego ramionach i krzyczała z rozkoszy.

To było niebo.

I piekło.

Przeszedł przez pokój, gniewnie zaciskając dłonie w rękawiczkach. Faith. O, Faith, zostaniesz pomszczona.

Delikatnie, niemal z szacunkiem przesunął palcami po framudze okna, a potem spojrzał tam, gdzie kiedyś stało jej łóżko. Pamiętał, że w tym pokoju zawsze unosił się lekki zapach bzów i róż, a słońce przeświecało przez poruszane wiatrem muślinowe firanki.

Teraz było tu zupełnie pusto.

Oświetlił latarką zardzewiałe śruby, którymi kiedyś przykręcono łóżko do podłogi. Wokół leżały martwe muchy, kilka z nich tkwiło jeszcze w starych pajęczynach. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu, z drewnianych framug okien i drzwi niszczyła się farba. Tapeta w kwiaty zblakła i odpadała od ścian, z sufitu schodziły na nią ciemne, brązowe zacieki.

Tyle zła, tyle krzywdy wyrządzono w tym małym pokoju.

Ogarnął go ciemny, palący gniew.

W końcu będzie mógł naprawić wszystkie krzywdy.

Zemścić się.

Zacznie już dziś.

Загрузка...