Rozdział 24

Chcę, żebyś dowiedziała się o tym ode mnie – powiedział Montoya w drodze na policję. Nie udało mu się złapać Abby po pogrzebie, zadzwonił więc do niej przy pierwszej okazji. – Siostra Maria zniknęła.

– Co?

Usłyszał napięcie w jej głosie.

– Domyślam się, że jeszcze o niczym nie słyszałaś.

– Nie.

Jej głos napływał falami, jakby zanikał zasięg.

– Najbardziej niepokojące jest to, że zniknął też Gregory Ray Furlough.

– O Boże.

– Nie wiemy, czy porwał ich ten sam człowiek, który zamordował tamte cztery osoby, ale sprawa nie wygląda dobrze.

– Nie – szepnęła. – Tak mi przykro.

Montoya zmienił pas.

– Zadzwoniłem do mojego brata Miguela w sprawie alarmu. Spróbują cię wcisnąć w grafik.

– Dzięki.

– Wpadnę do ciebie, tylko nie wiem kiedy. Jest z tobą siostra?

– Tak. Ma zamiar zostać kilka dni.

– To dobrze. I dobrze, że masz psa obronnego.

Abby zaśmiała się i Montoya, mimo niepokoju, także uśmiechnął się lekko.

– Nie zapominaj o Anselu, kocie alarmowym – powiedziała.

– Prawda, mój kumpel. – Skręcił w Chartres Street przy Jackson Square, gdzie grupka turystów słuchała grającego na ulicy zespołu jazzowego.

– Ansel tęskni za tobą – dodała Abby.

Montoya parsknął śmiechem.

– Powiedz mu, że odwzajemniam jego uczucia. – Przywołał w pamięci jej twarz, zalotnie spojrzenie złotych oczu i poczuł się lepiej po raz pierwszy od czasu zaginięcia ciotki. – Nie znalazłaś rewolweru?

– Nie – odparła, a jej głos spoważniał. Teraz słyszał ją dość wyraźnie. – Prawdę mówiąc, wcale go nie szukałam.

– Nie podoba mi się to.

– Wiem.

Im dłużej myślał o zaginionym rewolwerze, tym bardziej martwił się o Abby. Doszedł do wniosku, że kiedy jej siostra wyjedzie, a alarm nie zostanie jeszcze zainstalowany, zaproponuje jej, by zatrzymała się u niego, w mieście.

Zaparkował przed budynkiem policji. Nie został jeszcze oficjalnie odsunięty od sprawy, ale była to tylko kwestia czasu. Wiedział, że wkrótce zniknięcie jego ciotki zostanie powiązane z morderstwami.

Zamknął samochód i wszedł do budynku. Miał zamiar podłączyć aparat fotograficzny do komputera i wydrukować zdjęcia zrobione w czasie pogrzebu Giermana. Potem będzie musiał porównać je ze zdjęciami z uroczystości pożegnalnej Courtney LaBelle. Jej pogrzeb miał się odbyć następnego dnia po południu. Wiedział, że tam również musi pójść. Morderca też się tam z pewnością pojawi, będzie napawał się chaosem i cierpieniem, które wywołał, ocierał ramieniem o żałobników i jeszcze raz przeżywał swoją zbrodnię.

Tak, czekam na ciebie, obłąkany draniu, pomyślał, wchodząc na schody. Jestem gotowy.


– Dostałaś anonimowy list, w którym było napisane: „Wracaj do domu, Patricia cię potrzebuje?” – powtórzyła Abby, patrząc na siostrę w osłupieniu. Siedziały w restauracji na St. Charles Avenue.

To Gina, po dwugodzinnej drzemce, wpadła na pomysł, by „uciec od tego całego stresu”. Abby miała ochotę zostać w domu. Była wyczerpana po pogrzebie Nicka, ale z drugiej strony chciała w końcu poznać tajemnicę, którą znali jej siostra i ojciec. Tajemnicę, dotycząca dnia, gdy zmarła jej matka. A Gina obiecała, że powie jej wszystko, co wie.

W końcu pojechały do miasta samochodem Abby, przesiadły się do tramwaju i wylądowały w niewielkiej restauracji mieszczącej się w starym, wiktoriańskim domu. Był wczesny wieczór. Zajęły stolik przy oknie z widokiem na ogród ozdobiony mnóstwem malutkich lampek ukrytych wśród zieleni. Kelnerka postawiła przed nimi wysoką szklankę z paluszkami grissini, a zaraz potem Gina powiedziała Abby o liście.

– Mam go przy sobie. – Schyliła się i wyjęła z torebki prostą białą kopertę. Na znaczku była pieczątka z Nowego Orleanu, nie było jednak nazwiska ani adresu nadawcy.

Choć popołudnie było ciepłe, Abby nagle zrobiło się zimno.

– Nie wydało ci się to dziwne?

– Owszem, trochę. – Gina sięgnęła do szklanki i wyjęła paluszka.

– Bardzo dziwne. Nikt nigdy nie nazywał mnie Patricią, poza mamą.

– Cóż, ona na pewno nie wysłała tego listu.

– Właśnie. Więc kto? Kto chciał, żebyś tu przyjechała?

– Myślałam, że może ty wysłałaś ten list.

– Żartujesz.

– Pomyślałam, że może wybrałaś taki sposób, żeby mnie ściągnąć, nie tracąc przy tym twarzy. – Gina nabrała na paluszek odrobinę masła.

– Gdybym chciała, żebyś przyjechała, zadzwoniłabym do ciebie. Wiesz o tym.

– To może… sama nie wiem… może tata go napisał.

– Tata? – Abby wzięła list do ręki i potrząsnęła nim przed twarzą siostry. – A jak zdołał go wysłać?

– Może poprosił Charlene.

– A dlaczego się pod nim nie podpisał? Po co ta szopka rodem z romansu? A w ogóle, czy nie łatwiej byłoby mu po prostu zadzwonić? Każdy normalny człowiek tak właśnie by zrobił.

– To już nie wiem – powiedziała Gina defensywnie. Wydawała się jednak trochę zaniepokojona. – Słuchaj, nie martwmy się tym teraz. Porozmawiamy o tym cholernym liście później. – Wyrwała kartkę z ręki Abby i wsunęła ją do koperty w chwili, kiedy do stolika podeszła kelnerka.

– Czy mogę przyjąć zamówienie? – spytała uprzejmie. Była pulchna i miała różowe policzki, w ręce trzymała bloczek. Spojrzała na Abby i dodała: – Może potrzebują panie jeszcze trochę czasu?

Gina, która w jakiś sposób zdążyła przejrzeć menu, powiedziała:

– Poproszę dużą sałatkę z krewetkami, karmelizowaną cebulą i sosem serowym.

Kelnerka zwróciła się do Abby, która jednak straciła apetyt. Kiedy wchodziła do restauracji, była głodna jak wilk, ale teraz nie miała ochoty najedzenie. Kto mógł wysłać do Giny ten list?

– Abby? – ponagliła ją Gina, zerkając na kelnerkę. – Wiesz już, co zamawiasz?

Chcę, żeby to wszystko się skończyło… wszystkie te zagadki i tajemnice…

Spojrzała na menu, usiłując się skupić. Czy jej się wydaje, czy naprawdę kilka osób siedzących przy innych stolikach odwróciło głowy w jej stronę? Weź się w garść, Abby. Nie rób scen, pomyślała. Ale ręce drżały jej tak, że w końcu schowała je pod stolikiem.

– Może jednak przyjdzie pani później – powiedziała Gina.

Abby spojrzała na nią ostro, a potem zamówiła pierwsze danie z karty.

– Proszę sałatkę ze szpinaku, z krewetkami z grilla i sosem firmowym.

Zaczekała, aż kelnerka się oddali, a potem popatrzyła na Ginę ze złością.

– Powinnaś powiedzieć mi wcześniej o tym liście.

– Chciałam zrobić to dopiero po pogrzebie.

– Wiedziałaś, że mnie to zdenerwuje?

– Wiedziałam, że cię to zdenerwuje jeszcze bardziej. – Gina spojrzała na sufit, gdzie skrzydła wentylatora miarowo mełły powietrze.

Abby postanowiła zmienić temat.

– A co chcesz mi powiedzieć o tym dniu, kiedy zginęła mama?

Gina wbiła wzrok w blat stolika.

– Gino? – Abby pochyliła się w stronę siostry.

Gina zamknęła oczy i powoli pokręciła głową. Potem westchnęła i sięgnęła po szklankę z herbatą.

– W porządku… miałam ci o tym nie mówić…

– Dlaczego? Co się stało? Kto powiedział, że nie powinnaś mi o tym mówić?

– Lekarze. Twoi lekarze, Abby. Ci, do których chodziłaś zaraz po śmierci mamy.

Abby nagle zakręciło się w głowie. Zacisnęła palce na kolanach.

– Powiedz mi – zażądała.

Widząc jej reakcję. Gina omal nie zmieniła zdania.

– Może to nie jest odpowiednie miejsce.

– Powiedz! – powtórzyła Abby z naciskiem.

– Dobrze już, dobrze… Tego dnia miałaś zanik pamięci wywołany emocjonalnym urazem. Tatuś rozmawiał z lekarzami, którzy cię badali po śmierci mamy, i oni powiedzieli, że to się zdarza. To amnezja emocjonalna. Czasami pamięć wraca po pewnym czasie, a czasami… cóż, nie wraca.

– Tak jak u mnie.

– Tak.

– I w ciągu ubiegłych dwudziestu lat ani tobie, ani ojcu nie przyszło do głowy, że powinniście mi powiedzieć?

– Odradzono nam to – odparła Gina z prostotą.

– Ale minęło dwadzieścia lat! – Abby ogarnął gniew, ale opanowała się szybko. – W porządku, Gino, o co chodzi? Co takiego strasznego wyparłam z pamięci? O czym nie pamiętam?

– Nie wiem. – Gina patrzyła na nią zaskoczona. – Chodzi o to, że pamięć cię zawodzi. – Kelnerka podeszła, by dolać im mrożonej herbaty do szklanek i Gina umilkła. – Nie wysiadałaś wtedy z samochodu, Abby. Kłóciłyśmy się o to, która z nas zaniesie mamie prezent. W końcu rzuciłyśmy monetę i ja wygrałam. Tata był zły, że kłócimy się o takie drobiazgi… w dniu urodzin mamy… i twoich, wiem. W każdym razie, kiedy podjechaliśmy pod szpital, ty wysiadłaś, zanim ojciec zdążył się na dobre zatrzymać, i wbiegłaś do szpitala. My ciągle jeszcze siedzieliśmy w samochodzie.

Abby zamrugała.

– I nie byłam na zewnątrz?

– Nie. Kiedy mama wypadła z okna, ty byłaś już w jej pokoju.

Szum głosów nagle się nasilił, ściany restauracyjnej sali zakołysały się, a świece na stolikach urosły do rozmiarów gwiazd. A więc to, co pamiętała, nie było prawdą. Przypomniała sobie mgliście, jak wpadła do mrocznego budynku, minęła chłopca na wózku inwalidzkim i pielęgniarkę, a potem stary zegar, który właśnie zaczął wygrywać kuranty. A później wbiegła na schody.

– Pamiętam – mruknęła, zdumiona. – Naprawdę pamiętam.

Gina spojrzała na nią niepewnie.

– Naprawdę?

– Tak.

Biegła po schodach, po dwa stopnie naraz. Omal nie zderzyła się przy tym z tą zakonnicą. Musiała się spieszyć. Musiała pierwsza złożyć Faith życzenia z okazji urodzin. To był ich dzień, ich szczególny dzień. Należał do nich i Abby nie mogła się już doczekać chwili, kiedy powie matce o potańcówce u Sadie Hawkins.

Na drugim piętrze, dysząc ciężko, pchnęła drzwi pokoju 307 i weszła do środka.

– Wszystkiego najlepszego… – zaczęła, ale nagle urwała. Faith stała przy oknie, obok nieposłanego łóżka. Bluzkę miała rozpiętą, stanik też. I nie była sama. Był z nią lekarz, w białym kitlu, ze stetoskopem wiszącym na szyi i rozwichrzonymi włosami. Wyciągał rękę w stronę Faith, jakby chciał ją chwycić.

Odwrócił się gwałtownie. Miał czerwoną twarz, na jego skroni pulsowała nabrzmiała żyła. Spojrzał na Abby z wściekłością.

– Nie wiesz, że to prywatny pokój? Powinnaś pukać!

– Ale… – Abby spojrzała na matkę.

Faith szybko zapięła stanik. Potem zajęła się guzikami bluzki, ale patrzyła na Abby ponad ramieniem lekarza. W jej oczach błyszczały łzy.

– Proszę, nie – powiedziała bezgłośnie.

Matka chciała, by dochowała tajemnicy. I Abby nie pisnęła ani słowa o tym, o widziała. Nigdy. Nie pamiętała nawet o tym, że była w tym pokoju. Teraz, drżąc na całym ciele, pojęła udrękę i rozpacz Faith.

Z zamyślenia wyrwał ją ostry głos Giny.

– Abby!

Wspomnienie odpłynęło i Abby znowu znalazła się w restauracji, nad talerzem z sałatką. Gina patrzyła na nią w skupieniu.

– Kelnerka pyta, czy chcesz świeżo mielonego pieprzu do tej sałatki.

– Co? – Abby spojrzała na swój talerz. Ciemnozielone liście szpinaku, ćwiartki mandarynek, kiełki fasoli i pulchne, różowe krewetki. Boże, zapomniała, że jest w restauracji, w dodatku nie zauważyła nawet, że pojawiło się przed nią zamówione danie. Oszalała! Zupełnie jak mama…

Nie!

Szybko podniosła wzrok na kelnerkę, trzymającą w rękach duży młynek do pieprzu, i uśmiechnęła się z przymusem. Nie jest taka słaba na umyśle jak Faith.

– Pieprzu? – spytała kelnerka, zapewne po raz trzeci czy czwarty.

– Nie, dziękuję – wykrztusiła Abby

Kelnerka spojrzała na nią z zaciekawieniem i w końcu ruszyła do innego stolika.

– Co się z tobą dzieje? – syknęła Gina. – Weź się w garść, na litość boską!

– Pamiętam… – szepnęła Abby i pochyliła się nad stolikiem.

Gina nie udawała, że nie rozumie. Powoli odłożyła nóż do masła.

– Co się tam stało?

– Nie była sama.

– Wiem, ty też tam byłaś.

– Nie tylko ja. Był tam lekarz i… O Boże, nie mogę w to uwierzyć, ale myślę, że on coś jej robił…

– Robił jej? – Gina patrzyła na Abby tak, jakby podejrzewała, że jej siostra straciła rozum.

– Molestował ją.

– Abs!

– Wiem, wiem, ale pamiętam, że miała rozpiętą bluzkę i stanik, i… – zawahała się. – Widzę jego twarz, ale… Pamiętasz może, kto leczył mamę? Jak nazywał się ten psychiatra?

– Było tam wielu lekarzy… Nie wiem. Była w tym szpitalu kilka razy. Personel się zmieniał.

– Mówię o jej ostatnim pobycie w szpitalu. Kto zajmował się nią przed śmiercią?

– Nie pamiętam, ale tata będzie wiedział. – Gina pokręciła głową. – Tylko że on jest taki słaby. Nie chcę go w to wciągać.

– Chyba nie mamy wyboru. Czuję, że ten lekarz, kimkolwiek był, nie tylko molestował mamę, ale może też ją zabił…

– Daj spokój… O co oskarżasz tego człowieka? O molestowanie seksualne? Morderstwo? Myślisz, że mógł wypchnąć mamę z okna?

Abby zacisnęła powieki, usiłując się skupić, ale wspomnienie gdzieś umknęło.

– Idź jutro do taty. Dowiedz się, co on wie.

– A co ty zrobisz? – spytała Gina podejrzliwie.

– Będę próbowała przypomnieć sobie więcej. – Abby przeczesała włosy palcami. – Powinnaś mi powiedzieć. Nie obchodzi mnie, co mówili lekarze. Miałam prawo wiedzieć. I nadal je mam.

– Chcieliśmy, żeby przestały ci się śnić te koszmary.

– Śniły mi się, bo nikt nie był ze mną szczery.

– Dobrze już, dobrze…

Zapadła krępująca cisza, podczas której Abby bez apetytu zjadła trochę sałatki. Wiedziała już, co powinna teraz zrobić, ale nie mogła zwierzyć się siostrze. Gina dostałaby szału.

Musi pojechać do szpitala. Była pewna, że zbrojna w nową wiedzę, przypomni sobie wszystko. Pozna prawdę o śmierci matki. Ale w tym celu musi jeszcze raz wejść do pokoju 307.

Dopiero wtedy dowie się, co naprawdę się tam wydarzyło.


Montoya przesunął stertę zdjęć z pogrzebów na brzeg biurka, odchylił się na oparcie krzesła i potarł oczy palcami. Siedział tu od czterech godzin.

Jeśli nawet ten szaleniec pojawił się na którejś z ceremonii, zapewne przyszedł w przebraniu… może nawet przebrał się za kobietę… choć bardzo wysoką.

Sfrustrowany potarł kark, a potem wstał i się przeciągnął. Miał w sobie zbyt dużo energii, by godzinami siedzieć przy biurku. Został jednak odsunięty od linii frontu, dopóki nie wyjaśni się sprawa zniknięcia jego ciotki. Tak, to było naprawdę przygnębiające. Kto bardziej nadaje się do tego, by szukać Marii? Wiedział, że nie jest obiektywny, ale co z tego? Nikomu nie zależało bardziej na odnalezieniu porywacza niż jemu. I nikomu nie zależało bardziej na bezpieczeństwie Abby Chastain.

– Cholera – mruknął.

Jego rodzina była bliska histerii. Od czasu zniknięcia Marii każdy z wujów, ciotek i kuzynów dzwonił do niego przynajmniej dwa razy, by domagać się odpowiedzi na swoje pytania albo po prostu wyrazić niepokój i strach.

A przecież nikt nie bał się bardziej niż on. Z każdą chwilą utwierdzał się w przekonaniu, że Maria i Furlough stali się ofiarami szaleńca. Ilekroć dzwonił telefon, spoglądał na aparat z przerażeniem, spodziewając się najgorszego.

Na razie jednak nikt nie zadzwonił.

Montoya westchnął głęboko i po raz kolejny spróbował poskładać fragmenty upiornej układanki w jedną logiczną całość.

Jeszcze raz przeczytał list od mordercy.


ŻAŁUJ

N C

Żałować? Za co? Co Nick Gierman, Courtney LaBelle, Charles Pomeroy i Hannah Jefferson mieli ze sobą wspólnego? Jaki grzech popełnili? I jaki ma to związek ze Szpitalem Naszej Pani od Cnót?

Jeszcze raz przejrzał zdjęcia z miejsc zbrodni. Dlaczego mężczyzna jest zawsze nagi, a kobieta ubrana? Dlaczego kobieta leży na mężczyźnie? Psycholog z FBI powiedział to, co zwykle… Seryjny morderca to zazwyczaj biały mężczyzna w wieku około trzydziestu lat, pochodzący z klasy średniej lub pracującej, który jako dziecko mógł być ofiarą poważnych nadużyć… Zaczynał od podpaleń, pobić i zabijania zwierząt… Zdarzało się, że fascynowała go policja albo prawo… Montoya znał to wszystko na pamięć.

Ale ten facet był inny. Ten facet przeniósł seryjne morderstwa na inny poziom.

Odkąd został odsunięty, Bentz i Brinkman zdążyli już wrócić do klasztoru i złożyć wizytę w domu Furlougha. Federalni zajęli się jego zrozpaczoną żoną i dziećmi. Sprawdzali też wszystkich jego znajomych członków rodziny i kościoła. Nadal czekali na żądanie okupu. Montoya wątpił w to, by kiedykolwiek nadeszło.

Otworzył szufladę biurka. Znalazł paczkę gum Nicorette, rozpakował jedną i włożył do ust. Spojrzał w stronę otwartych drzwi biura Bentza, a potem w okno. Znad zatoki nadpływały gęste, szare chmury.

Wkrótce nadejdzie noc.

Montoya bał się, że tej nocy morderca uderzy ponownie.

A jeśli to ten sukinsyn skradł rewolwer Abby?

Może jednak sama gdzieś go schowała?

Może ukradł go ktoś inny?

Jeśli jednak to morderca…

Zaklął pod nosem. Obejrzał na ekranie komputera mapę miasta obejmującą wszystkie miejsca, w których popełniono ostatnie morderstwa. Ale choć studiował ją dłuższą chwilę, nie dostrzegł żadnego związku. Żadnego wzoru.

Zmarszczył brwi i pokręcił głową. Nie, nie tędy droga.

Przyjrzał się samym morderstwom. Dwie osoby, zawsze. Jin i jang, ofiary wybrane na zasadzie przeciwieństwa, z których jedna reprezentuje zło, a druga dobro. Układ ciał sugeruje, że „dobro” pokonuje „zło”. No i oczywiście wszystkie te osoby były w ten czy inny sposób związane ze starym szpitalem psychiatrycznym. Nie mógł o tym zapomnieć.

Myślał ciągle o szpitalu, kiedy zadzwonił telefon.

– Montoya – rzucił do słuchawki.

– Witam, tu Maury Taylor, z WSLJ.

Montoya zesztywniał.

– Tak?

– Prosił mnie pan, żebym zadzwonił, jeśli znowu dostanę jakiś list. Dostałem. Dzisiaj.

Montoya już wkładał marynarkę.

– Proszę go nie dotykać – powiedział. – Zaraz tam będę.

– Pomyślałem, że mógłbym znowu powiedzieć coś do tego gościa w programie… Pociągnąć go trochę za…

– Nie!

– Zaraz, chyba mam prawo…

– Nie. Zrozumiano? Niech nikt nie dotyka tego listu, nie otwiera go ani…

– Już go otworzyłem. Mały głupi fiucie.

– Musiałem się upewnić, czy to od tego samego faceta. Ale proszę się nie martwić, nie dotykałem go… w każdym razie nie bardzo.

– Słuchaj, Taylor! Nic nie rób! Rozumiesz? Nic! – Montoya rozłączył się, wsunął komórkę do kieszeni i ruszył do drzwi.

Загрузка...