Rozdział 23

Abby przeciągnęła się i otworzyła oczy. Przez szpary w żaluzjach do pokoju wpadały promienie słońca, kładąc się długimi pasmami na zmiętej pościeli, w której leżał detektyw Montoya, oddychając głęboko, z jednym ramieniem zarzuconym nad głowę i lekko otwartymi ustami. Czarne włosy były zmierzwione, nadając surowej twarzy chłopięcy wyraz.

Uśmiechnęła się na wspomnienie tego, co wydarzyło się w nocy. Przysunęła się bliżej, objęła go ramieniem i pocałowała w ucho, wyczuwając wargami kolczyk.

– Mamy pół godziny.

– Nie śpisz.

– Oczywiście, że nie – odparł niskim, gardłowym głosem, a potem przewrócił się szybko, przyciskając ją do materaca. Zaczął ją całować i pieścić, a kilka sekund później Abby włączyła się do gry, na nowo odkrywając namiętność, która obudziła się w niej ubiegłej nocy.

Chyba się w tobie zakocham, pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów głośno. Nie. Dobrze się czuła w towarzystwie tego człowieka, seks z nim dostarczył jej wiele radości, ale nie była zakochana. Nie pomyli pożądania z miłością. Owszem, zależało jej na nim. Lubiła go. Bardzo. Ale to nie była miłość.

Później, kiedy leżeli obok siebie, odpoczywając, Montoya spojrzał na kota, który przycupnął na półce z książkami i patrzył na nich z zainteresowaniem.

– Zboczeniec – mruknął.

– Może robi notatki.

Montoya uśmiechnął się, wstał i włożył dżinsy.

– Psujesz mi widok – zażartowała.

– Może później znowu będziesz mogła sobie popatrzeć.

– Trzymam cię za słowo, detektywie.

– Proszę bardzo. – Sięgnął po rewolwer, leżący na nocnym stoliku, i przypiął go do paska. – Zrobić kawę?

– Mmm… – Abby przeciągnęła się leniwie. – Świetny pomysł. I wypuść psa na zewnątrz, dobrze?

– Jasne. Tylko najpierw polecę jeszcze po gazetę i bukiet róż – mruknął i wyszedł z pokoju.

Mogłabym się do tego przyzwyczaić, pomyślała, opadając na poduszki i przypominając sobie chwile namiętności. Potarła oczy i wydała pomruk zadowolenia. Było tak cudownie.

Do sypialni weszła Hershey i bez zaproszenia wskoczyła na łóżko.

– Cześć, mała, co słychać? – Abby usiadła na łóżku i poklepała suczkę. Łóżko zatrzęsło się lekko, to Ansel wskoczył na materac. Syknął na Hershey, usadowił się obok Abby na poduszce i zaczął mruczeć.

Usłyszała dźwięk otwieranych i zamykanych szafek kuchennych i zawołała:

– Kawa jest na prawo od kuchenki… na górnej półce.

Drzwiczki trzasnęły jeszcze parę razy.

– Chyba się pogubił. Lepiej pójdę mu pomóc, kochani. – Szybko narzuciła szlafrok i boso zeszła do kuchni, gdzie Montoya właśnie odnalazł kawę i młynek. – Jesteś prawdziwym detektywem.

– Uważaj – odparł z uśmiechem. – Mam broń.

Abby spoważniała, przypominając sobie o zaginionym rewolwerze Nicka.

– Pomóc ci? – spytała i usiadła na stołku.

– Chyba dam sobie radę.

– Na pewno?

Ciemne oczy Montoi błysnęły rozbawieniem.

– Wychodziłeś na zewnątrz? – spytała.

Kiwnął głową.

– Sprawdziłem, czy pod oknem pralni nie ma jakichś śladów. Nic nie znalazłem, ale poproszę kogoś z laboratorium, żeby przyszedł poszukać odcisków palców i rozejrzał się tu trochę.

– Myślałam, że do tego trzeba najpierw popełnić przestępstwo.

– Zgłosisz kradzież rewolweru, a ja pociągnę za kilka sznurków. A potem założysz tu sobie alarm.

– Już próbowałam – powiedziała. – Najwcześniej za tydzień.

– Spróbuj zadzwonić do All-Security. Powołaj się na mnie.

– Tam też możesz pociągnąć za sznurki?

– Mój brat Miguel pracuje tam od lat. Myślę, że będzie mógł pomóc.

Montoya zmełł kawę, a kiedy warkot młynka umilkł, Hershey warknęła krótko i pobiegła do drzwi.

A potem zadzwonił dzwonek.

– Firma? – Montoya spojrzał na zegarek. – O ósmej?

– Nie wiem… – Abby zawiązała ciaśniej pasek szlafroka i podeszła do okna. Przez szparę w żaluzjach zobaczyła stojącą na ganku Ginę z bagażem, a obok mustanga Montoi samochód z wypożyczalni.

– Nareszcie! – powiedziała Gina, wchodząc do domu z walizką, torbą podróżną i laptopem. Hershey zaczęła ją obskakiwać, jakby od miesięcy czekała na tę wizytę. – Cześć, piesku! – Gina schyliła się, by ją pogłaskać. – Co to za samochód? – spytała, kiedy wyprostowała się w końcu. – To nie twój mustang, prawda? Chyba że sprzedałaś tę starą hondę? A może dostałaś go w spadku po… – Urwała na widok Montoi, który w samych dżinsach stał w przejściu między salonem i jadalnią. – Och… no… – Spojrzała na siostrę i chrząknęła. – Mężczyzna z bronią?

– Gino. – Abby poczuła, że na twarz wypływa jej rumieniec. – To detektyw Reuben Montoya. Jest policjantem, ma broń i czarnego mustanga. Montoya, to jest moja siostra. Gina.

Gina podeszła bliżej i uścisnęła mu dłoń.

– Chyba… eee… wpadłam w niewłaściwym momencie.

Montoya spojrzał z ukosa na Abby i zmrużył oko.

– Mogło być gorzej.

– Oooch… – Gina wyglądała tak, jakby była zazdrosna. Abby widziała, że jej siostra natychmiast uległa jego czarowi. Tylko tego teraz brakowało… żeby Gina zainteresowała się jej nowym mężczyzną… Nie jest twoim mężczyzną, upomniała się natychmiast w duchu.

– Myślę, że w tej chwili mojej siostrze wystarczą informacje, które już otrzymała – powiedziała, uśmiechając się z przymusem.

– Pozwól, że się tym zajmę. – Montoya chwycił bagaże Giny i ruszył bez wahania do pokoju gościnnego, jakby od dawna roznosił walizki gości po domu Abby.

Gina uniosła brwi i uśmiechnęła się lekko.

– No, Abby – szepnęła. – On jest…

– Detektywem prowadzącym dochodzenie w sprawie śmierci Nicka – dokończyła Abby.

Gina spojrzała na nią zaskoczona.

– I jest tu, z tobą? Z byłą żoną ofiary? To chyba sprzeczne z zasadami? Ale nie mogę cię winić…

Abby rzuciła siostrze ostrzegawcze spojrzenie.

– Detektyw Montoya właśnie robił kawę. Pewnie chętnie się napijesz.

– Owszem, bardzo chętnie. Lot był koszmarny. Naprawdę koszmarny. Najpierw upiorny facet obok, potem problemy techniczne, przesiadka, zero jedzenia… a skoro już o tym mowa, co masz?

Montoya wrócił i uśmiechnął się do Abby. Najwyraźniej usłyszał koniec rozmowy.

– Co? – spytała Gina.

– Nic – zapewniła ją Abby, ruszając do kuchni. – Detektyw Montoya przekonał się już, że moje możliwości kulinarne są raczej… ograniczone. – Otworzyła szafkę. – Mam tosty… i masło orzechowe.

– Bez tłuszczu?

Abby spojrzała na siostrę z politowaniem.

– Masło orzechowe, Gino. To głównie tłuszcz i… – popatrzyła na etykietę -…orzechy.

– Dobra, może być. Po tym, co było w samolocie…

Montoya parsknął śmiechem.

– Widzę, że on już cię zna – mruknęła Gina, czekając, aż Montoya rozleje kawę do kubków. – Zaraz po śniadaniu idę spać. Zbudźcie mnie godzinę przed pogrzebem, żebym miała czas doprowadzić się do porządku.

– Pogrzeb jest o jedenastej. – Abby wyjęła z zamrażalnika pół bochenka chleba, sprawdziła, że nie ma na nim pleśni, a potem wrzuciła dwie kromki do testera.

– To dobrze. Prześpię się trochę przed, a jeśli będzie mi mało, położę się jeszcze po. – Przez chwilę patrzyła w swój kubek. – Trochę się tego boję – dodała.

Ja też, pomyślała Abby.

W salonie rozległ się dzwonek komórki.

– To moja – powiedział Montoya i poszedł do salonu.

Gina powiodła za nim wzrokiem.

– Ładny tyłeczek. – Przeniosła wzrok na siostrę. – Prawdę mówiąc, ten facet w ogóle jest niezły. Chyba powinnaś mi powiedzieć?

– To… zaczęło się niedawno. Naprawdę niedawno.

Gina spojrzała znacząco na rozwichrzone włosy Abby i szlafrok.

– Wyglądasz, jakbyś już była bardzo zaangażowana.

– Naprawdę nie wiem, czy jestem bardzo zaangażowana.

– Daj spokój, Abby, facet jest naprawdę gorący. Ale policjant… sama nie wiem.

– Nie wychodzę za niego za mąż, Gino. Jesteśmy tylko… – Czym właściwie są? Parą? Nie. – Po prostu się spotykamy.

– Hm. – Gina upiła łyk kawy. – Nie mam ci tego za złe… ani trochę.


– Co to znaczy „zaginęła”? – spytał Montoya, czując, jak krew ścina mu się w żyłach.

Matka przełożona westchnęła.

– To znaczy, że przeszukaliśmy wszystko, budynek, ogrody, wszystko. Siostra Maria zaginęła. Widać, że spała w swoim łóżku, ale… nie ma jej. Nie chciałam do ciebie dzwonić, ale ona zawsze wyrażała się o tobie z takim uznaniem i mówiła, żeby z tobą się najpierw skontaktować, gdyby coś jej się stało.

Montoya zaczął się szybko ubierać.

– Kto widział ją ostatni?

– Chyba ja.

– Gdzie?

– Przy drzwiach jej pokoju, tuż przed wieczorną modlitwą, mijałyśmy się na korytarzu… i…

– Już jadę – powiedział Montoya, usiłując opanować zimny strach. – Proszę nikogo nie wpuszczać do jej pokoju ani nawet na korytarz. Będę tam za pół godziny.

Narzucił kurtkę i wrócił do kuchni. Abby właśnie smarowała tosty masłem orzechowym. Podniosła na niego wzrok.

– Muszę lecieć. – Nie miał czasu na wyjaśnienia, ale Abby wyglądała tak pociągająco w białym frotowym szlafroku, że nie mógł się powstrzymać. Objął ją, przyciągnął do siebie i pocałował w usta. – Zamknij drzwi na klucz – powiedział. – Zadzwonię później.

– W porządku.

Gina siedziała nad nietkniętym tostem na talerzyku.

– No, Abby – powtórzyła. – Naprawdę jest gorący.


– Szukała siostra wszędzie? – spytał Montoya, starając się zachować spokój. Usiadł na krześle w gabinecie matki przełożonej, wielkim, wyłożonym drewnem pokoju z kominkiem, szerokim biurkiem i oknami wychodzącymi na klasztor.

– W klasztorze wszędzie tam, gdzie zwykle chodzi. – Matka przełożona miała około osiemdziesiątki i była drobną, niewysoką kobietą o pergaminowej skórze i błękitnych oczach przesłoniętych okularami. Wokół jej ust rysowały się głębokie bruzdy, ale umysł miała jasny. – Siostra Maria często chodzi na spacery sama. Nieraz mówiłam, by tego nie robiła, ale… – Westchnęła i przeżegnała się, kręcąc głową.

– Przeszukaliście teren?

– Tylko wokół klasztoru, ale poprosiłam już pana DuLoca, by rozejrzał się po okolicy.

– Lawrence DuLoc, tak? Ogrodnik?

– Tak.

– Od jak dawna tu jest?

– Od… od ponad dziesięciu lat, na pewno. Musiałabym sprawdzić to w dokumentach.

– Zrobi to siostra?

– Nigdy nie było z nim żadnych problemów.

– Czy on mieszka na terenie klasztoru?

– Tak, w małym domku na obrzeżach posiadłości… ale naprawdę, pan DuLoc to prawdziwy dar niebios dla nas – powiedziała obronnie i uniosła lekko głowę, jakby ją uraził.

– Musimy sprawdzić wszystkich związanych z klasztorem, żeby odnaleźć siostrę Marię. Jestem pewny, że zechce siostra z nami współpracować.

Zakonnica zacisnęła usta.

– Oczywiście, detektywie, ale moim obowiązkiem jest także chronienie ludzi, którzy tu mieszkają.

– Oboje będziemy ich chronić. – Montoya wstał. – Czy mogę zobaczyć jej pokój?

Matka przełożona kiwnęła głową, zdjęła okulary na łańcuszku, a potem podniosła się i poprowadziła Montoyę na pierwsze piętro. Zagrodziła dojście do pokoju kilkoma krzesłami, a potem otworzyła drzwi.

– Pokój nie był zamknięty na klucz?

Podniosła na niego wzrok.

– Nie było takiej potrzeby.

– Aż do ubiegłej nocy.

Montoya zajrzał do niewielkiej izdebki. W rogu stało łóżko, na którym leżała skłębiona pościel. Kołdra opadała na podłogę. Montoi żołądek podszedł do gardła na myśl o walce, która tu się odbyła. Drzwi szafy były lekko uchylone, w środku wisiało kilka habitów i okryć wierzchnich. Małe okno także było otwarte, do pokoju wpływało przez nie chłodne powietrze.

– Nie dotykała tu siostra niczego?

– Nie. Siostra Rebecca, która zwykle chodziła z Marią na jutrznię, zapukała do jej pokoju, a potem weszła do środka. Siostry Marii nie było, więc zawołała mnie. Potem poszłyśmy do kaplicy, w przekonaniu, że siostra Maria do nas dołączy, ale tak się nie stało. Kiedy nie pojawiła się też na śniadaniu, zaczęłyśmy jej szukać. Rozmawiałam ze wszystkimi, ale nikt nie spotkał jej po tym, jak ja ją widziałam, czyli po ósmej wieczorem. Jak już wspominałam, nie sprawiała wrażenia osoby, którą coś gnębi. No i zadzwoniłam do pana. Dała mi kiedyś numer pańskiej komórki, na wszelki wypadek.

Oficjalnie nic nie mógł zrobić do czasu, aż od chwili zniknięcia miną dwadzieścia cztery godziny. Rozejrzał się jednak po klasztorze, porozmawiał z kilkoma zakonnicami, z którymi przyjaźniła się ciotka. Chodził po starym budynku i czuł, jak narasta w nim gniew. Nie była bezpieczna nawet w klasztorze. Tym samym, który stał się jej schronieniem, kiedy wyparła się jej rodzina.

– Znała siostra dobrze moją ciotkę – powiedział, kiedy matka przełożona odprowadzała go do samochodu.

– Jak każdy.

– Kiedy wstępowała do zakonu, siostra już tu była?

Zakonnica kiwnęła głową.

– Tak – odparła, uśmiechając się lekko. – Jestem tu od bardzo dawna. Młodsze zakonnice zapewne uważają mnie za dinozaura.

Montoya spojrzał na stojącą przed nim postać w habicie. Przypominała raczej małego ptaszka.

– A więc siostra wie, czemu ciotka podjęła taką decyzję.

Matka przełożona uniosła brwi.

– Żyjemy tu wszystkie bardzo blisko siebie. Każda ma jakieś tajemnice.

– Oczywiście.

Zawahała się, a potem powiedziała:

– I powinny nimi pozostać. To sprawy między człowiekiem a Bogiem. Ale… wiem o jej synu.

Dotarli do samochodu. Montoya otworzył drzwi.

– Nie wiem, czy zniknięcie mojej ciotki… siostry Marii… nie ma związku ze starym szpitalem – powiedział – ale chciałbym zobaczyć dokumenty. Potrzebuję informacji o ludziach, którzy tu pracowali, leczyli się, przyjeżdżali w odwiedziny.

Zakonnica spojrzała na niego gniewnie.

– Szpital jest od dawna zamknięty.

– Interesują mnie dokumenty. Na pewno jeszcze istnieją.

– To informacje poufne.

– Dostanę nakaz sądowy, to tylko kwestia czasu. Ale nie powinniśmy go marnować. – Spojrzał na nią twardo. – Nie wiem, jak i dlaczego, ale sądzę, że te podwójne morderstwa muszą mieć jakiś związek ze szpitalem. Może dokumenty pomogą mi odnaleźć ciotkę. – Na myśl o tym, że wkrótce po tym, jak rozmawiał z nią o szpitalu, siostra Maria zniknęła, ogarnęło go poczucie winy. – Prosiłem ją już o pewne informacje i dowiedziałem się tylko, że są objęte tajemnicą lekarską. A teraz ciotka zaginęła. Czy te dwa fakty mają ze sobą jakiś związek? Nie wiem. Ale muszę się dowiedzieć.

– Jakie informacje pana interesują? – zapytała.

– Chcę się dowiedzieć, co naprawdę stało się z Faith Chastain.

Matka przełożona zmarszczyła brwi.

– Nie wiem…

– I muszę odnaleźć moją ciotkę.

Zakonnica odwróciła na chwilę oczy, a potem najwyraźniej podjęła decyzję.

– Zobaczę, co da się zrobić. Może na to nie wyglądam, ale znam współczesny świat i jego bolączki, detektywie. Ale podobnie jak pan muszę przestrzegać pewnych zasad.

– Dziękuję. Wrócę niedługo. – Montoya wsiadł do samochodu i ruszył do miasta.

Jechał szybko. Po drodze zadzwonił do matki i poprosił ją, by zatelefonowała do wszystkich krewnych i znajomych i dowiedziała się, czy ktoś z nich widział Marię. Potem zadzwonił do Miguela w sprawie alarmu dla Abby.

– Reu, jesteśmy zajęci do końca miesiąca – narzekał Miguel. – Otworzyliśmy nową filię, ale ludzie dostali szału, wszyscy chcą montować alarmy. To przez te morderstwa. Kiedy ty masz robotę, jak też nie mam czasu usiąść.

Montoya trochę za szybko wszedł w zakręt.

– To bardzo ważne.

– Wszyscy tak mówią.

– Będę twoim dłużnikiem.

Już jesteś. Nigdy się nie wypłacisz. A tak przy okazji, kim jest ta dziewczyna?

– To przyjaciółka, która jest, być może, w poważnym niebezpieczeństwie.

Miguel zaśmiał się i zapalił papierosa.

– Nowa przyjaciółka?

– Tak.

– Najwyższy czas, żebyś znalazł sobie kobietę – mruknął Miguel. – W porządku, zajmę się tym w przyszłym tygodniu. Daj mi jej adres. Zaczekaj… muszę poszukać długopisu.

Kiedy wrócił do telefonu, Montoya podał mu wszystkie informacje, a potem powiedział, że Maria zniknęła.

– Z klasztoru? – spytał Miguel.

– Na to wygląda.

– Boże, człowiek nigdzie nie jest dziś bezpieczny. Znajdziesz ją, prawda? Całą i zdrową?

– Mam nadzieję. Ty też pogadaj, z kim trzeba. Z mamą już rozmawiałem. Zadzwonię później. – Rozłączył się i zwolnił przed światłami.

Był ciepły sobotni ranek. Słońce przeświecało przez rzadką mgłę, ulice i chodniki lśniły. Montoya opuścił szybę w oknie samochodu i spojrzał na zegarek. Minął Jackson Square i katedrę o trzech wieżach, których wierzchołki tonęły jeszcze w porannej mgle. Ulicami ciągnęli ludzie, pchali przed sobą wózki z dziećmi, spacerowali z psami, śmiali się i robili zakupy, jakby nie zdawali sobie sprawy, że w mieście czai się zabójca, i że spokój poranka to tylko pozory.

Musisz go powstrzymać. Jesteś dobrym gliną, wiesz, musisz dopaść drania uratować Marię. Nie pozwól, żeby ten szaleniec znowu odebrał komuś życie.

Zaparkował w pobliżu budynku policji i szybko wszedł do środka. Na drugim piętrze wpadł na Zaroster.

– Cześć – powiedziała, zdejmując żakiet. – Słyszałeś już? Gregory Ray Furlough zniknął.

Montoya zmartwiał.

– Żartujesz.

– Nie. Jego żona już zgłosiła zaginięcie, choć wygląda na to, że osoba, która widziała go ostatnia, opuściła jego posiadłość koło ósmej wieczorem. Najwyraźniej pastor i jego małżonka nie sypiają razem; on zazwyczaj zostaje na noc w swoim studiu na terenie posiadłości. Nie minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny, ale ze względu na te morderstwa wszyscy już nad tym pracują. Brinkman i Conway pojechali do jego domu z jednym z federalnych.

– Cholera. – Montoi zrobiło się słabo. – Moja ciotka też zniknęła. Z klasztoru.

– Co?

– Moja ciotka jest zakonnicą. Ostatnio widziano ją wczoraj, koło ósmej wieczorem.

– O Boże. – Zaroster chwyciła żakiet. – Jadę tam.

– Już tam byłem.

– Oszalałeś! Nie możesz prowadzić dochodzenia w sprawie członków swojej rodziny…

– Pojechałem tam nieoficjalnie – przerwał. – Tak się złożyło, że byłem pierwszym jej krewnym, do którego zadzwonili. Tak, zadałem kilka pytań, zrobiłem notatki, obejrzałem jej pokój, powiedziałem matce przełożonej, żeby nikogo tam nie wpuszczała. Domyślam się, że będziemy musieli współpracować z biurem szeryfa.

Zaroster zmarszczyła brwi i włożyła ręce w rękawy żakietu.

– Podejrzewasz, że znajdziemy twoją ciotkę z Furloughem.

Jin i jang – odparł Montoya.

Zaroster spojrzała na niego z ukosa.

– Wyjaśnij mi to.

– Ofiary giną parami, jedna osoba jest całkowitym przeciwieństwem drugiej. Kobieta ma sprawiać wrażenie, jakby to ona była zabójcą, jest ubrana i znajduje się zawsze dokładnie naprzeciw mężczyzny. – Czuł, że serce podchodzi mu do gardła. – I tak byłoby w przypadku mojej ciotki i Furlougha. Oboje są związani z kościołem; on ostentacyjnie, na pokaz, ona to cicha, pokorna zakonnica, która żyje z dala od świata.

– Co to jest? Zasady taoizmu czy jakiejś innej wschodniej filozofii?

– Nie wiem.

Zaroster wsunęła rewolwer do kabury.

– Pora wziąć się do roboty.


Pogrzeb był rozdzierający. Abby i Gina siedziały w jednej z tylnych ławek z ojcem i Charlene, słuchając, jak ksiądz rozwodzi się nad zaletami Nicka. Żałobnicy ocierali łzy, kilku bliskich przyjaciół wygłosiło krótkie przemówienia na temat tego, jakim był wspaniałym facetem. Abby rozpoznała jego współpracowników z radia, paru kumpli, z którymi po rozwodzie straciła kontakt, i nielicznych wspólnych znajomych.

Montoya także był na pogrzebie, obserwował tłum, a po ceremonii stał przy wejściu do kościoła. Tłum zaczął się rozchodzić, ale dziennikarze z mikrofonami w rękach ciągle mówili coś do kamer.

Abby i Gina spędziły jeszcze kilka godzin z ojcem i Charlene, aż w końcu druga pani Chastain spojrzała znacząco na zegarek i oznajmiła, że czas się pożegnać. Ruszyła do swojego cadillaca, pchając przed sobą męża na wózku inwalidzkim. Gina i Abby pomogły jej usadowić Jacques’a w samochodzie, a potem włożyć wózek do przepastnego bagażnika.

– Uważajcie, żeby nie zarysować lakieru – powiedziała Charlene.

Gina zacisnęła zęby, a później, kiedy jechały do domu, powiedziała:

– Miałam ochotę rozwalić tego cholernego cadillaca. Chyba już zapomniała, kto kupił ten samochód. Co za suka!

– To nie jej wina, że ojciec jest w takim stanie.

– Jasne, ale przecież wiedziała, co mówi, kiedy składała przysięgę małżeńską. „W zdrowiu i chorobie”, tak? – Abby nie odpowiedziała. Gina westchnęła i dodała: – No dobrze, czepiam się, masz rację. Brak snu odbiera mi zwykłą pogodę ducha.

Abby zaśmiała się cicho.

– Co? – mruknęła Gina, opierając głowę o szybę.

– Pogodę ducha? Daj spokój.

– No dobrze, znowu masz rację. – Ziewnęła, sięgnęła po sweter leżący na tylnym siedzeniu i wsunęła go pod głowę. – No, tak lepiej…

– Zdrzemnij się.

– Nie rozmawiałaś z tym swoim nowym chłopakiem.

– To nie jest mój chłopak.

– Jasne, prawie mnie nabrałaś. – Gina ziewnęła znowu. – Zwykle, kiedy facet zostaje na noc, rano robi ci kawę, a przed wyjściem nie może się od ciebie oderwać, oznacza to, że jest twoim chłopakiem.

– Widziałaś, jak wszystkich obserwował?

– Jak wilk gotowy do ataku. – Gina poprawiła sweter pod głową i zamknęła oczy. – Abs?

– Tak? – Abby wyjechała na autostradę, zerknęła we wsteczne lusterko i przyspieszyła.

– Nigdy nie spałam z Nickiem.

– Gino, to nieprawda i obie o tym wiemy.

– Mam na myśli to, że nigdy nie spałam z nim po waszym ślubie. – Gina otworzyła oczy i spojrzała na siostrę. Była śmiertelnie poważna. – Nie zrobiłabym czegoś takiego. Nigdy. Wiem, co Nick ci naopowiadał, ale kiedy ty powiedziałaś „tak”, ja powiedziałam sobie „nie, nigdy”. I dotrzymałam słowa. Przed ślubem, cóż, o tym wiesz. Ale później już nie.

– Dlaczego teraz mi o tym mówisz?

– Bo teraz Nick nie może już kłamać. Nie może mieszać ci w głowie. – Gina westchnęła. – Ta historia z Nickiem… nie jestem z siebie dumna. Bardzo źle się z tym czułam. Ale już nic nie mogę z tym zrobić, tylko powiedzieć ci prawdę. Jasne, podobał mi się, ale był twoim mężem. – Urwała na moment. – Myślisz, że mogłybyśmy… zostawić to już za sobą i zacząć od nowa?

Abby zawahała się i spojrzała na siostrę. Czy to naprawdę jest takie proste?

Gina nie spuszczała z niej wzroku.

– Umowa stoi?

Nick nie żyje. To już skończone. Dlaczego więc nie miałaby zostawić przeszłości za sobą?

– Dobrze – powiedziała w końcu. – Umowa stoi.

Загрузка...