Wszyscy tutaj, w WSLJ, jesteśmy głęboko wstrząśnięci – mówił dyskdżokej. – I wszystkim nam będzie bardzo brakować Nicka Giermana. Ten człowiek jeszcze za życia stał się legendą…
Bez przesady, pomyślała Abby i wyłączyła radio.
– Teraz rozpocznie się proces kanonizacji – mruknęła do Anselma, który siedział na oparciu kanapy i wpatrywał się w kolibra, posilającego się w karmniku. – Niewiarygodne.
Za oknem rozległ się chrzęst opon na podjeździe. Ansel stracił zainteresowanie kolibrem, zeskoczył z kanapy i ruszył do drzwi.
– Co? – Abby spojrzała w okno.
Przyjechał detektyw Montoya. Z Hershey. Serce Abby zabiło mocniej. Naprawdę tęskniła za tym psem. Otworzyła drzwi, wpuszczając do domu powiew rozgrzanego, październikowego powietrza.
Hershey parła do przodu, szeleszcząc opadłymi liśćmi. Detektyw Montoya biegł truchtem za nią, trzymając naprężoną smycz w wyciągniętej ręce. Podniósł wzrok, zauważył Abby i uśmiechnął się do niej.
Był to szczery, chłopięcy uśmiech, który zupełnie zaskoczył Abby.
– Chyba za panią tęskniła – powiedział, gdy Hershey wskoczyła na ganek. Skakała, popiskiwała i machała ogonem, domagając się całej uwagi swojej pani.
– Tak, grzeczna dziewczynka, bardzo grzeczna. – Abby poklepała ją po grzbiecie i przyklękła obok psa, który natychmiast zaczął ją lizać po twarzy. – Ja też bardzo się za tobą stęskniłam. Dziękuję za to, że ją pan przywiózł – powiedziała, chwytając za smycz.
– Nic takiego.
Uniosła ze zdziwieniem brew.
– No cóż, nie mieszkam obok komisariatu. Może przynajmniej napije się pan czegoś, piwa albo coli… ale mam tylko dietetyczną…
– Naprawdę dziękuję.
Abby odpięła smycz i Hershey natychmiast rzuciła się za Anselem do domu.
– To ich ulubiona zabawa – uśmiechnęła się Abby.
– Pani były mąż często zostawiał tu psa?
– Mniej więcej w każdy weekend. W trakcie rozwodu walczył o Hershey jak lew, ale pies nie bardzo pasował do jego stylu życia. Nick rzadko bywał w domu. Dużo pracował i miał wiele pasji. Jeśli nie pływał albo nie jeździł na nartach czy coś w tym rodzaju, spędzał wiele godzin w siłowni. Ale nie narzekam, jak mówiłam, brakowało mi Hersh. – Westchnęła. – Śmierć Nicka… nie byliśmy w najlepszych stosunkach i nasza ostatnia rozmowa… bardzo źle się z tym czuję… była okropna… a następnego dnia obsmarował mnie w tej audycji…
– Słuchała pani?
Abby wzniosła oczy do góry.
– Tak. Chyba byłam ciekawa, a może w głębi ducha jestem masochistką. Ale to był błąd. – Spojrzała na psa i z roztargnieniem potarła ramię dłonią. – Nick naprawdę pokazał wtedy, na co go stać.
– Była pani na niego zła?
– Wściekła – przyznała i spojrzała na Montoyę. – Każdy by się wściekł… ale nie, nie byłam aż tak wściekła, żeby go zabić. Wiem, że pan się nad tym zastanawia. Ja tego nie zrobiłam.
– A Courtney LaBelle. Przypomniała sobie pani coś?
– Nie. Ale jej nazwisko brzmi znajomo.
– Był taki piosenkarz – podsunął Montoya. – I dyskdżokej w radiu WNAB.
– Nie, to nie to… – Abby zastanawiała się nad tym przez cały dzień. Odkąd usłyszała nazwisko dziewczyny, czuła się dziwnie nieswojo. Jakby powinna sobie coś przypomnieć. Coś istotnego. – Przykro mi. To pewnie nic ważnego.
– Czy pani były mąż nosił jakąś biżuterię? Coś, co miało dla niego znaczenie?
– Na przykład co? Kółko w nosie?
Montoya parsknął śmiechem.
– Nie wiem, ale zacznijmy od pierścionków. Wie pani, takich kółek na palce.
– Nawet obrączkę nosił tylko przez pół roku. Później powiedział, że miał wypadek na żaglach… obrączka o coś zahaczyła… tak przynajmniej twierdził. I przestał ją nosić. Później domyśliłam się, że nie chciał chwalić się faktem, że jest żonaty. Ciągle ją mam w swojej kasetce – przyznała zażenowana.
– A zatem… nie nosił obrączki ani innych pierścionków?
– Nigdy nie widziałam u niego niczego w tym rodzaju. – Abby spojrzała znacząco na kółeczko w uchu Montoi. – Nie nosił też kolczyków, bransoletek ani łańcuszków… z biżuterii, jeśli można to tak nazwać, nosił tylko zegarek. Nigdzie się bez niego nie ruszał.
Doskonale pamiętała dzień, kiedy wybiegła przed dom, w deszczu, żeby zamknąć dach bmw Nicka – i zabrać jakieś dokumenty. W schowku na rękawiczki natknęła się na ten kosztowny zegarek wraz z liścikiem, podpisanym inicjałami Connie Hastings, właścicielki konkurencyjnej stacji radiowej, która próbowała od jakiegoś czasu zwabić Nicka do siebie. Z treści liściku wynikało, że Nick, niestety, nie jest wierny żonie. Znowu ją zdradzał.
Boże, była taka głupia. Gdyby nie była wtedy w ciąży, natychmiast by się z nim rozwiodła.
Teraz spojrzała na Montoyę, który najwyraźniej czekał na dalszy ciąg.
– A tak… Zegarek. To rolex, można w nim nurkować, wytrzymuje duże ciśnienie i dekompresję, i tak dalej. I chyba mu się podobał, bo nigdy go nie zdejmował. Przynajmniej wówczas, kiedy byliśmy małżeństwem.
– Ubezpieczył go?
– Nie wiem. Ale skoro pan pyta, zakładam, że zniknął.
– Robimy spis wszystkich rzeczy, jakie miał pani były mąż.
– Gdyby miał go na ręce, wiedziałby pan o tym, prawda? Nie musiałby pan mnie o to pytać.
– Nie możemy na razie wykluczyć, że motywem był rabunek.
– Jeśli to Courtney go zabiła, to nie po to, żeby go okraść. Ale jeśli zrobił to ktoś inny, to po cóż miałby zadawać sobie tyle trudu i wywozić go na takie odludzie? – spytała Abby z irytacją. – Złodzieje okradają ludzi na ulicach, w pracy, w domu albo w samochodzie. Nie tracą czasu na wywożenie dwóch ofiar, żeby upozorować jakieś dziwaczne morderstwo – samobójstwo.
– Chyba że o to im właśnie chodzi – odparł Montoya.
– Dlaczego nie powiedział mi pan więcej o tym, co się tam wydarzyło? Czy istnieje jakiś powód? – Abby postanowiła wyartykułować swoje najgłębsze lęki. – Jestem podejrzana czy coś w tym stylu?
– Wszyscy są podejrzani.
– Zwłaszcza byłe żony, publicznie upokorzone w dniu morderstwa, tak?
Wyraz twarzy Montoi zmienił się nagle. Spojrzał na nią twardo.
– Przyjadę tu jeszcze – obiecał. – I przywiozę drugiego detektywa, który panią przesłucha. Wtedy będzie pani mogła zadać wszystkie pytania, jakie przyj da pani do głowy.
– A pan na nie odpowie?
Uśmiechnął się lekko.
– Tego nie mogę obiecać. Mogę tylko przyrzec, że nie będę pani okłamywał.
– Nie podejrzewałam, że zechce mnie pan okłamywać, detektywie.
Montoya kiwnął głową.
– Jeśli coś się pani przypomni, proszę do mnie zadzwonić.
– Dobrze – obiecała, znowu zirytowana, patrząc jak schodzi z ganku i idzie do samochodu. Był od niej o kilka lat młodszy, tak jej się wydawało, choć nie miała pewności, i chyba doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest pociągający i jak duże wrażenie robi to na kobietach.
Świetnie. Tylko tego jej trzeba, seksownego policjanta, który zapewne umieścił ją na czele listy podejrzanych. Zagwizdała. Do domu wbiegła ubłocona Hershey, wlokąc za sobą przyczepione do sierści liście. Abby otworzyła drzwi szafy i wyjęła ręcznik, którego używała do wycierania psich łap. Ale w tej samej chwili zadzwonił telefon, zostawiła więc Hershey, szarpiącą podniszczony materiał.
– Halo? – powiedziała, uśmiechając się do psa.
– Abby Chastain?
– Tak.
– Beth Ann Wright z „New Orleans Sentinel”.
Abby drgnęła. Prasa. No oczywiście.
– Była pani żoną Nicka Giermana, prawda?
– O co chodzi? – spytała Abby ostrożnie.
– Tak mi przykro – powiedziała Beth Ann. – Powinnam od razu wyjaśnić. W naszej gazecie publikujemy obecnie serię artykułów o znanych osobach z okolic miasta. W związku z tym chciałabym przeprowadzić z panią wywiad. Czy mogłybyśmy się spotkać jutro rano?
– Nick i ja byliśmy rozwiedzeni.
– Tak, wiem, ale chciałabym go przedstawić także jako osobę prywatną. Był sławny, w pewnym sensie, a moi czytelnicy na pewno chcieliby się dowiedzieć o nim więcej… Wie pani, coś o jego życiu, nadziejach, marzeniach i tak dalej.
– Trochę na to za późno – odparła Abby, nie starając się nawet ukryć sarkazmu.
– Ale pani znała go tak dobrze. Pomyślałam, że mogłaby pani opowiedzieć kilka anegdot… tak, by ludzie mogli poznać prawdziwego Nicka Giermana.
– Nie sądzę.
– Zdaję sobie sprawę, że ciągnęły się za państwem pewne sprawy…
– Słucham?
– Słuchałam ostatniego programu i…
Abby zesztywniała, zaciskając palce na słuchawce.
– …więc pewnie trudno jest pani o tym mówić, chciałabym jednak zadać kilka…
– Może innym razem – przerwała Abby, ale Beth Ann była szybka.
– Kiedy tylko pani zechce. Urodziła się pani w Luizjanie, prawda? Urodziła i wychowała. Nicka poznała pani w Seattle, gdzie pracował w radiu… Jak ta stacja się nazywa? Miałam to gdzieś zapisane…
– KTCY.
To nie była tajemnica.
– Właśnie. Ale wracając do pani… tu się pani wychowała i chodziła pani do miejscowych szkół, prawda? Pani rodzice także stąd pochodzą?
W głowie Abby zapaliło się czerwone, ostrzegawcze światełko. Zaczęła ją boleć głowa.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– Jacques i Faith Chastainowie.
– Nick był ich zięciem przez kilka lat, to wszystko – odparła zimno Abby.
– Chwileczkę… – mruknęła dziennikarka, jakby przeglądała notatki, choć Abby podejrzewała, że wszystko, co trzeba, miała pod ręką. – Pani matka nigdy go nie poznała, prawda? Czy to nie ona była tą kobietą, która rzuciła się z okna Szpitala Naszej Pani od Cnót? Tego, który ma zostać zburzony?
Beth Ann najwyraźniej odrobiła pracę domową.
– Czyli że nigdy nie miała okazji poznać Nicka jako swojego zięcia?
Abby rzuciła słuchawkę i przysięgła sobie, że jeśli telefon zadzwoni ponownie, pozwoli, by włączyła się automatyczna sekretarka. Tak, teraz zawsze będzie z niej korzystać. Każdy, kto zechce z nią porozmawiać, będzie musiał zostawić wiadomość.
Spojrzała na telefon. Cóż, musisz się do tego przyzwyczaić, pomyślała.
Przejażdżka do Baton Rouge była znośna. Brinkman nie irytował Montoi tak jak zwykle i nie poruszał tematów niezwiązanych ze zbrodnią. Jak dotąd badania laboratoryjne nie przyniosły wyników, ale samochód Giermana został odnaleziony w pobliżu klubu fitness, do którego chodził. Problem jednak, według Brinkmana, polegał na tym, że nikt tego dnia nie widział Giermana w klubie. Nie pojawił się na ćwiczeniach ze swoim trenerem ani na zbudowanej tam sztucznej ściance.
Jak dotąd bmw wydawało się czyste, ale policja ciągle jeszcze szukała śladów.
– Rozmawiałem też z jego byłą dziewczyną, Nia Penne – powiedział Brinkman i uchylił okno w samochodzie. Jechali właśnie drogą numer 10. Zapadał zmierzch, w którym coraz wyraźniej widać było światła samochodów. W powietrzu wisiał deszcz.
– I co powiedziała?
– Głównie to, że Gierman był babiarzem. Ciągle szukał czegoś nowego, ale jej zdaniem nadal kochał swoją byłą żonę.
– Ale to przecież ten sam facet, który obsmarował ją w swoim programie.
– Tak. Powtarzam tylko, co mi powiedziała. Też ją o to zapytałem, ale odparła, że nie mówił tego, co naprawdę myślał. Wierzysz w to?
Montoya raczej nie wierzył.
– Tak czy inaczej, jeśli chcesz znać moje zdanie, publiczne pranie brudów to nie jest najlepsza droga do serca kobiety. – Brinkman sięgnął do kieszeni i wyjął zmiętą paczkę papierosów. Włożył jednego do ust, a potem zaczął szukać po kieszeniach zapalniczki. – Zastanawiam się nad pieniędzmi – ciągnął, z papierosem zwisającym z kącika ust. – Kto co dostanie, przy założeniu, że po rozwodzie Giermanowi w ogóle coś zostało. Zazwyczaj żona kładzie łapę na wszystkim.
Montoya nie bardzo w to wierzył, ale nie miał za sobą trzech rozwodów, jak Brinkman.
– Ostry gracz, wszyscy o tym wiedzą. A ta dziewczyna ma jakieś alibi?
– Owszem, żelazne. – Brinkman znalazł zapalniczkę i zapalił papierosa. – Była wtedy w Toronto z przyjaciółmi, młodym małżeństwem i ich dziesięciomiesięcznym dzieckiem. – Wydmuchnął dym przez okno. – Kiedy Gierman został zabity, grała z przyjaciółmi w karty i piła wino w ich domu, mniej więcej do wpół do drugiej w nocy. Hałasowali trochę i pobudzili sąsiadów, którzy wezwali policję. Spisali wszystkich.
– Mogła kogoś wynająć.
– Nie wygląda na to. – Brinkman pokręcił głową i zmarszczył nos. – Była na niego wkurzona, bo zaczął romansować z jakąś kelnerką w hotelowej restauracji na Bourbon Street, a Nia się o tym dowiedziała. Zrobiła awanturę i przestała się z nim spotykać. Nie mieszkali razem i po prostu z nim zerwała. Sprawiała wrażenie osoby, której ulżyło.
– A ta kelnerka?
Brinkman zaciągnął się dymem.
– Jeszcze do niej nie dotarłem. Hej, czy to nie nasz zjazd?
Montoya już hamował. Potem skręcił i wjechał w zalane deszczem ulice Baton Rouge. Nie było jeszcze ciemno, ale włączone już lampy uliczne rzucały rozedrgane odbłyski na mokry asfalt.
– A ludzie z tej stacji radiowej? Może był tam ktoś, kto miał ochotę pozbyć się Giermana?
– Nadal to sprawdzamy. Gadałem z kilkoma z jego współpracowników, ale na razie wszyscy trzymają się zasady, że o zmarłych mówi się dobrze albo wcale.
Montoya wjechał w dzielnicę willową. W miarę jak zbliżali się do uniwersytetu, domy były coraz bardziej okazałe. Starannie utrzymane trawniki, szerokie werandy, wszystko świeże, nowe i zapewne kosztowne. Podjechali pod bramy College’u Wszystkich Świętych.
– Wiesz, co chcesz znaleźć? – spytał Brinkman.
– Cramen Hall.
– Byłeś tu już kiedyś?
Montoya kiwnął głową.
– Córka Bentza, Kristi, mieszkała w tym akademiku, kiedy się tu uczyła.
Nie musiał wspominać, po co tu wtedy przyjeżdżał ani co przeżywał ojciec Kristi. Brinkman też o tym wiedział.
Montoya znalazł na parkingu miejsce dla odwiedzających, wysiedli z samochodu i weszli do budynku. Dziekan, doktor Sharon Usher, już na nich czekała. Była to drobna, nerwowa kobieta o krótkich, ciemnych włosach z lekka przetykanych siwizną i wąskich ustach. Bez śladu makijażu. Wyglądała jak typowa nauczycielka akademicka: okulary, długa tweedowa spódnica, brązowy sweter.
Przywitali się w głośnym, pełnym studentów holu i ruszyli za nią na trzecie piętro, gdzie było cicho i spokojnie. Drzwi do pokoju numer 534 zagradzała policyjna taśma.
– Mam nadzieję, że szybko to wyjaśnicie – powiedziała doktor Usher, jakby policja z reguły celowo przeciągała dochodzenie.
– Taki mamy plan – odparł Brinkman.
– To dobrze. Mam tu plan zajęć Courtney i listę studentów, uczęszczających na te zajęcia, oraz spis studentów, którzy tu mieszkają. To chyba wszystko, o co pan prosił. Powinniście też wiedzieć, że pan Gierman tu był, jakieś trzy tygodnie temu. Jako gość na zajęciach doktora Starra z komunikacji międzyludzkiej. Courtney była na tych zajęciach.
Montoya znieruchomiał. A więc między ofiarami był jednak jakiś punkt styczny.
– Nick Gierman tu był? – zapytał.
– Tak.
– Czy Courtney z nim rozmawiała?
– Nie sądzę, ale nie mam pewności. Rozmawiałam z doktorem Starrem. Administracja nie była zachwycona doborem gości na jego wykładzie. – Doktor Usher wyjęła klucz i otworzyła pokój. – Cenimy tu różnorodność i wolność słowa, ale to jednak dość konserwatywna szkoła.
– Z doktorem Starrem także będziemy musieli porozmawiać.
– Wiem, spotka się z wami później. Numer jego komórki i wszystko inne jest w moim gabinecie.
Montoya wszedł do pokoju i przez chwilę miał wrażenie, że znalazł się w innym świecie.
– Co to, u diabła, jest? – mruknął, włączając światło. Jedna strona pokoju była pomalowana na biało i zawieszona krucyfiksami, obrazkami Matki Boskiej i Jezusa na krzyżu. Drugą pomalowano na czarno, była całkiem pusta. Na biurku po białej stronie leżała Biblia i stały oprawione w ramki zdjęcia Courtney LaBelle, na gałce szafki wisiał różaniec. Po czarnej stronie biurka stała tylko mała drukarka i kilka książek o wampirach i zjawiskach paranormalnych.
– Nie rozumiem – powiedział Brinkman, i Montoya tym razem musiał się z nim zgodzić.
– Ten pokój należy do Courtney LaBelle – powiedziała doktor Usher i przeszła na czarną stronę pokoju. – A także do Ophelii Ketterling.
– Mieszkały razem? – spytał Brinkman.
– Tak. Zachęcamy naszych studentów, by swobodnie wyrażali swoją osobowość. Niektórzy z nich, no cóż, trochę przesadzają. – Doktor Usher zasłoniła okno roletą i włączyła lampę stojącą na biurku po czarnej stronie, a potem wyłączyła górne światło. Na czarnej ścianie pojawiły nagle rysunki, widoczne tylko w lekko fioletowym świetle rzucanym przez czarną żarówkę. Maszkarony, wampiry i dziwne abstrakcyjne zwierzęta z piekła rodem o długich kłach i pazurach.
– Jezu Chryste – mruknął Brinkman.
– Ophelia studiuje sztukę i jest bardzo utalentowana, choć nie wszystkim podoba się tematyka jej prac. – Pani Usher włączyła górne światło i rysunki zniknęły.
– Jak układały się stosunki między dziewczętami?
– Nie układały się.
Jakie to dziwne, pomyślał Montoya z ironią.
– Skarżyła się komuś na te dziwne… ozdoby? – spytał Brinkman.
– Nie, ani mnie, ani radzie szkoły. To pierwszy semestr, rok szkolny dopiero się zaczął. Dowiedziałam się o tym – doktor Usher wskazała ręką czarne ściany – dopiero wtedy, kiedy wydarzyła się ta tragedia. To okropne.
– Czy dziewczęta znały się wcześniej? – spytał Montoya.
– Courtney i Ophelia? Nie. – Doktor Usher pokręciła głową.
– Dlaczego więc zamieszkały razem?
– Zostały dobrane przez komputer.
– Mimo że tak się od siebie różniły?
– Nie różniły się aż tak bardzo. Obie interesowały się sztuką, obie pochodzą z religijnych rodzin z klasy średniej. Ich matki studiowały kiedyś w tym college’u. Wcześniej obie chodziły do prywatnych katolickich szkół. Owszem, różnią się, ale mają też wiele wspólnego. – Usher uśmiechnęła się słabo. – Cóż, jak widać, nie był to trafny dobór.
– Możemy porozmawiać z panną Ketterling? – spytał Montoya.
– Tak, jest na dole w gabinecie.
Brinkman zaczął rozglądać się po pokoju.
– Zaraz tam zejdziemy – powiedział Montoya.
– Ja też tam będę. – Pani dziekan wyszła na korytarz, stukając obcasami.
– Boże, co to za dziwactwo… – mruczał Brinkman. – Te obrazki… te książki… czarne ściany… mała musi być poważnie zaburzona. Trzeba będzie chyba sprawdzić, gdzie była tej nocy, kiedy jej koleżanka zakończyła życie.
– Obecnie wiele ludzi interesuje się okultyzmem. To teraz bardzo modne.
– Modne nie znaczy dobre.
Przeszukali pokój, ale nie znaleźli nic interesującego. Po stronie Courtney były podręczniki, kilka par dżinsów, swetry, podkoszulki i jedna sukienka. W szufladzie biurka leżały notebook, iPod i telefon komórkowy. Dziwne, że nie miała go przy sobie, pomyślał Montoya. Spojrzał na symbole religijne: krucyfiksy i figurki Madonny. Jeden różaniec wisiał na gałce od szafy, drugi na wezgłowiu łóżka. Obrazki i medaliki spoczywały w specjalnej skrzyneczce.
– Coraz to dziwniejsze i dziwniejsze… – powiedział w końcu Brinkman. – Czy to z jakiejś starej książki?
– Z Alicji w Krainie Czarów.
– Może. A skoro mowa o czarach, ta mała jest kopnięta – powiedział i spojrzał na białą stronę pokoju. – Ta zresztą też.
– Może dlatego komputer postanowił je połączyć? Żeby się uzupełniały. Jin i jang – odparł Montoya.
– Mam ochotę zapalić. – Brinkman sięgnął do kieszeni. – Spotkamy się w gabinecie, co ty na to?
– Może być.
Był tam pies.
Psy zawsze stwarzają problemy.
Stał w ciemności, wśród gałęzi drzew i patrzył na jasno oświetlone okna domu.
Padał deszcz, woda spływała rynnami, wiatr niósł zapachy w przeciwnym kierunku. Tak jak kiedyś, obserwował ją, jak chodzi po domu. Wiedział, gdzie trzymała krem do rąk, gdzie chowała świąteczne dekoracje. I wiedział, że w szufladzie nocnej szafki, stojącej obok łóżka, miała rewolwer. Widział wcześniej, jak go wyciągnęła, patrzyła na niego przez chwilę, a potem wrzuciła z powrotem do szuflady.
Rewolwer ojca jej byłego męża. Dowiedział się tego z ostatniej audycji Nicka Giermana.
Teraz była w domu. Widział ją wyraźnie w oświetlonych prostokątach okien. Zaparzyła dzbanek kawy i popijała ją z kubka, przechodząc z jednego pokoju do drugiego. Mówiła do swoich zwierząt, włączyła telewizor, pracowała przy stole, na którym leżały zdjęcia i negatywy. Nie słyszał dzwonka, ale widział, jak podniosła słuchawkę telefonu w kuchni i rozmawiała z kimś bez cienia uśmiechu na twarzy.
Zapewne o swoim zmarłym mężu.
Patrzył na nią i zastanawiał się, jak mogła poślubić kogoś takiego jak Gierman. Człowieka, który ją zdradzał, a potem upokorzył na antenie.
Mary wyświadczyła ci przysługę, pomyślał. Tak, Mary wyświadczyła przysługę całemu światu, odbierając życie Giermanowi. A potem sama złożyła swoje życie w ofierze.
Widział, jak oparła się biodrem o blat i przechyliła głowę, przytrzymując słuchawkę ramieniem. Kręcone złotorude włosy opadały jej na ramiona. Nie miały tak głębokiego odcienia jak włosy Faith, ale były równie piękne. Płomienne. Ogniste.
Przełknął ślinę, czując jak krople deszczu spływają mu po twarzy, zatrzymują się na rzęsach, a potem ściekają wzdłuż nosa.
Pokręciła głową, jakby chciała rozruszać zesztywniałą szyję. Widok jej ramion i nagiej szyi nagle wywołał erekcję. Oblizał wargi, zamknął oczy i opanował się siłą woli.
Nie zawiodę, przysiągł sobie w ciemności, a potem otworzył oczy, by spojrzeć na jej piękną twarz, ale już jej nie było w oknie.
Dokąd poszła?
Ogarnęła go panika. Sprawdził wszystkie okna… nigdzie jej nie było. Czy wyszła na zewnątrz? Ale on nie jest jeszcze gotów! Sięgnął do kieszeni, namacał nóż myśliwski i zaczął się zastanawiać, czy będzie musiał go użyć.
Nagle pojawiła się znowu. Szła w stronę frontowych okien koło wejścia. Uspokoił się trochę. Szła do jadalni… Ale zatrzymała się nagle, jakby coś usłyszała. Odwróciła się i spojrzała wprost na niego, marszcząc brwi. Podrepta do okna i patrzyła w ciemność.
Zmartwiał.
Wstrzymał oddech.
Czyżby się poruszył? Zwrócił jakoś na siebie jej uwagę? A może nadszedł już czas… jej czas…
Nie! Trzymaj się planu. Zbyt długo nad tym pracowałeś, żeby go teraz zmieniać. Nie słuchaj instynktu… jeszcze nie.
Ale była taka podobna do Faith. Patrzył jej prosto w oczy. Niemal chciał, by go dostrzegła. Jakby rzucał jej wyzwanie.
Teraz szła przez dom, mówiąc do kogoś, w stronę drzwi, które wychodziły na ścieżkę łączącą dom ze studiem. Kiedy przechodziła koło oszklonych drzwi, zrozumiał, do kogo mówiła. Przeklęty pies dreptał obok niej ze wzniesionym pyskiem, jakby rozumiał każde słowo. Za kilka sekund dojdzie do drzwi i wypuści tego cholernego psa na zewnątrz. A pies na pewno rzuci się, szczekając, w jego stronę.
Sięgnął do kieszeni, wyciągnął skradzioną komórkę, którą ustawił wcześniej tak, by nikt nie mógł zidentyfikować numeru i wcisnął guzik, oznaczający jej numer. Zaczął się oddalać od domu, przedzierając się przez krzaki. Nie czekał, żeby zobaczyć, czy odbierze.
Jeden sygnał.
Przyspieszył kroku.
Drugi sygnał.
Cholera, czyżby jednak postanowiła wypuścić najpierw psa?
Trzeci sygnał.
Nie odbierała. Do diabła, pewnie już jest przy drzwiach. Zaczął biec.
Czwarty dzwonek. Cholera!
Kliknięcie. Serce podeszło mu do gardła.
– Cześć, tu Abby. Zostaw wiadomość.
Rozłączył się, włożył telefon do kieszeni i biegł dalej przez las. Był szybki, ćwiczył regularnie. Nie, nie pozwoli na to, żeby jakiś głupi pies popsuł mu szyki. Samochód zostawił prawie dwa kilometry dalej, za szopą, przy opuszczonym tartaku.
Mimo ciemności nie potrzebował latarki. Przemierzył tę drogę wiele razy. Zwolnił przy ogrodzeniu rezydencji Pomeroya i minął ją najciszej jak potrafił. Spodziewał się, że rottweiler Pomeroyów zaraz zacznie szczekać.
Jeszcze jeden głupi pies, z którym trzeba będzie się rozprawić.
Ale pies się nie pojawił.
Przyspieszył znowu, przeszedł przez ulicę i wszedł na ścieżkę prowadzącą do tartaku. Po chwili był już przy samochodzie, mokry od deszczu i spocony. Nie dlatego, że biegł, ale dlatego że tak niewiele brakowało, by go zauważyła.
Przekręcił kluczyk w stacyjce i odetchnął z ulgą. Nie włączył świateł. Jeszcze nie. Na wypadek, gdyby ktoś był w pobliżu.
Furgonetka trzęsła się i podskakiwała na wyboistej drodze. Musiał się zatrzymać, wyjść, żeby otworzyć bramę, i potem jeszcze raz, żeby ją za sobą zamknąć. Wcześniej zmienił w niej zamek i teraz używał własnego klucza.
Doskonała kryjówka dla tego samochodu.
Wyjechał na główną drogę i włączył radio.
– …Dziś także będziemy wspominać Nicka Giermana. Wszyscy tu, w WSLJ i, jak sądzę, wszyscy w Nowym Orleanie, jesteśmy wstrząśnięci i głęboko zasmuceni tym, co się stało. Dlatego prosimy tych, którzy nas słuchają, aby jeśli coś wiedzą, pomogli policji w odnalezieniu sprawcy zbrodni. Czekamy na telefony. Będziemy także na bieżąco podawać wszelkie informacje dotyczące tej sprawy. A teraz przedstawimy fragmenty ulubionych programów Nicka…
Wyłączył radio. Hołd dla Giermana był żałosny, ale dzięki temu ludzie ciągle jeszcze słuchają o jego śmierci. To dobrze. Obywatele Nowego Orleanu są „wstrząśnięci i zasmuceni”. Doskonale. Już czas. Najwyższy czas.
Słuchajcie radia jutro, pomyślał. Jutro dostarczy im dwóch nowych ofiar.
Które już na niego czekają.