Rozdział 9

Gdy Caitlyn wróciła do domu, dziennikarze koczowali pod drzwiami. Skręcając w uliczkę za domem, zauważyła reportera i kamerzystę siedzących w białej furgonetce i palących papierosy. Właśnie włączyły się latarnie, zapadał zmierzch, a oni wciąż na nią czekali.

Boże, co za dzień! Z każdą minutą coraz gorszy. W bocznym lusterku zobaczyła, jak gaszą papierosy i otwierają drzwi samochodu. Świetnie. Caitlyn nacisnęła pilota od garażu, skręciła i czekała, aż brama się otworzy.

– Szybciej, szybciej – zaczęła ponaglać powolny mechanizm, gdy zobaczyła, że uliczką pędzi w jej kierunku dziennikarz.

Gdy brama podniosła się na tyle, żeby wjechać, nie rysując dachu, Caitlyn nacisnęła pedał gazu. Lexus wyrwał do przodu. Wyłączyła silnik i znów nacisnęła pilota. Brama zaczęła opadać, ale reporter, wysportowany mężczyzna o kwadratowej szczęce, z nieprawdopodobnie gęstą czupryną, szybko wszedł do garażu i postawił nogę na linii czujnika, blokując bramę.

– Pani Bandeaux, jestem Max O’Dell z WKAM – powiedział.

– Wiem, kim pan jest. – Zdążyła już wysiąść z samochodu. Rozpromienił się, jakby usłyszał komplement.

– Chciałbym porozmawiać z panią o pani mężu. Przepraszam, że panią nachodzę, ale mam kilka pytań.

– Bez komentarza. – Caitlyn chwyciła torebkę. Na podjeździe pojawił się facet z kamerą na ramieniu.

– Proszę, to zajmie tylko kilka minut – nalegał O’Dell.

– Nie teraz.

– Ale…

– Jest pan w moim garażu i proszę, żeby pan wyszedł. Nie mam panu nic do powiedzenia. – Kątem oka zobaczyła, że kamerzysta zaczyna ją filmować. – Nie chcę wzywać policji, ale zrobię to.

– Była pani z mężem w separacji.

– Wszedł pan do prywatnego domu. – Za drzwiami zawzięcie ujadał Oskar. – Wchodzę do środka. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu… albo nawet jeśli pan ma. – Nacisnęła guzik i brama garażowa znów ruszyła, tym razem w górę. Spojrzała na reportera zza okularów słonecznych. – Zanim wypuszczę psa i zadzwonię po policję, zamknę bramę, więc na pana miejscu zwiewałabym, gdzie pieprz rośnie. – Nie czekając na odpowiedź, nacisnęła guzik i weszła do domu, gdzie przywitał ja Oskar, skacząc do góry jak na sprężynach.

Caitlyn uśmiechnęła się i wzięła na ręce rozradowany kłębek futerka. Długi różowy jęzor liznął ją po twarzy.

– Ja też za tobą tęskniłam – powiedziała cicho, gdy mokry nos przejechał po jej policzku. – Bardzo. – Obawiała się, że natarczywy reporter pójdzie za nią, ale usłyszała głosy po drugiej stronie ogrodzenia i zorientowała się, że Max O’Dell i jego kolega z WKAM odpuścili już na dzisiaj. Dzięki Bogu.

Nakarmiła psa i odsłuchała nagrane wiadomości. Trzech dziennikarzy, w tym Nikki Gillette, zostawiło numery swoich telefonów z prośbą o oddzwonienie. Caitlyn skasowała. Dwie osoby zadzwoniły, ale nie zostawiły żadnej wiadomości. Była też wiadomość od detektywa Reeda z prośbą o telefon. Serce jej nagle zabiło. W głowie zadźwięczał ostrzegawczy dzwonek. Czego może od niej chcieć? Co już wie? Troy mówił, żeby nie rozmawiała z policją. Ale przecież nie może ich zignorować! Boże, a nawet nie zaczęła jeszcze szukać adwokata.

Wyprostowała się i wystukała numer, który podał jej Reed. Telefonistka powiedziała, że detektyw Reed ma dzisiaj wieczorem wolne. Caitlyn rozłączyła się i zabębniła nerwowo palcami po blacie.

Kelly wciąż nie dzwoniła. Może wyjechała z miasta. Pracowała w dziale zaopatrzenia jednego z największych dom ów towarowych w mieście, często wyjeżdżała… ale zwykle sprawdzała nagrane wiadomości. Caitlyn przeszła przez pokój i wyjrzała przez okno od frontu. Furgonetki WKAM nie było już na ulicy. Na szczęście do Maksa O’Della dotarło, co powiedziała.

Ale wróci. I inni też.

Caitlyn miała już do czynienia z dziennikarzami i wiedziała, że jeśli wywęszą temat, będą uparcie szli tropem i nie zrezygnują. Jak świetnie wyszkolone psy myśliwskie.

Wzięła telefon i weszła do salonu. Róże w wazonie zaczęły już więdnąć i gubić płatki. Opadła na miękką kanapę i spojrzała na błyszczący fortepian. Stało na nim zdjęcie Jamie. Kochane dziecko.

Kręcone włosy, oczy tak przejrzyste i jasne jak czerwcowe niebo, piegowaty nos jak guzik – pulchny, uroczy skrzat. Jamie patrzyła ponad głową fotografa, ku górze, ręce miała splecione, uśmiech odsłaniał drobne ząbki… strasznie grymasiła, kiedy się wyrzynały… Caitlyn ścisnęło w gardle. Czy to możliwe, że odeszła… tak cenne życie przerwane zaledwie po trzech nieprawdopodobnie krótkich latach?

Caitlyn przypomniała sobie, jak szybko do kataru dołączyła wysoka gorączka, a wirus atakował w zastraszającym tempie. Zaczęło się w piątek wieczorem, a w sobotę rano Jamie była już bardzo słaba. Caitlyn zadzwoniła do przychodni, ale okazało się, że jest zamknięta. Po południu stan Jamie jeszcze się pogorszył i Caitlyn zawiozła ją do szpitala. A tam, mimo wysiłków lekarzy, jej jedyne dziecko umarło. Nieznany wirus. Caitlyn nigdy nie wybaczyła Bogu.

– …zostaw wiadomość. – Sygnał sekretarki Kelly wyrwał ją z zamyślenia. Spostrzegła, że po policzkach ciekną jej łzy. Serce przygniatał ogromny ciężar, a w piersi czuła dotkliwy, dławiący ból. Rozłączyła się. Kelly wyjechała, pewnie służbowo. Częściej bywała w rozjazdach niż w domu. Fakt, że rodzina za nią nie przepadała, chyba nie był tu bez znaczenia. Zresztą i Kelly nie miała najlepszej opinii o klanie Montgomerych.

Caitlyn zmarszczyła brwi. Więc co powinna teraz zrobić?

Josh nie żył.

Morderstwo albo samobójstwo.

Josh, którego kochała tak szaleńczo.

Josh, który ją zdradzał.

Josh, który był ojcem jej jedynego dziecka.

Josh, który w przypływie złości i żalu mówił, że Caitlyn nie nadaje się na matkę, krzyczał, że powinna stanąć przed sądem za zaniedbanie albo za coś jeszcze gorszego. Powtarzał to publicznie i w cztery oczy.

Josh, który zamierzał spełnić te groźby, pisząc pozew o spowodowanie śmierci. Drżąc, potarła energicznie ramiona, aż skóra na zabandażowanych nadgarstkach zaczęła piec i swędzieć.

Patrząc na zimny kominek, próbowała zebrać myśli. Wczoraj wieczorem Kelly zostawiła jej na sekretarce wiadomość i poprosiła o spotkanie w centrum miasta. Tak, to się zgadzało. Caitlyn była już śmiertelnie znudzona projektowaniem strony internetowej, praca doprowadzała ją do szału, więc skorzystała z okazji, żeby wyrwać się z domu. Włożyła bojówki i bawełnianą koszulkę, narzuciła rozpiętą bluzkę i pojechała na wybrzeże… a potem… potem weszła do baru. Do baru, który odkryła Kelly. Nazywał się The Swamp.

Odchyliła się i poczuła jakieś wybrzuszenie na kanapie. Sięgnęła między poduszki i znalazła swoją komórkę, jak zwykle wyłączoną. Nie mogła zrozumieć, skąd wzięła się w salonie. Zresztą wszystko jedno. Włączyła telefon. Bateria była prawie rozładowana, ale udało jej się jeszcze odczytać na wyświetlaczu numery osób, które dzwoniły. Amanda, tak jak mówiła w Oak Hill, zostawiła wiadomość.

Druga wiadomość była od Kelly.

Nacisnęła guzik, żeby odsłuchać obie wiadomości, i usłyszała poirytowany głos Amandy.

– Jezu, Caitlyn, czy ty tego nigdy nie włączasz? Próbuję się z tobą skontaktować. Słyszałam o Joshu i naprawdę mi przykro. Powiedz, czy mogę ci jakoś pomóc. Oddzwoń.

Caitlyn skasowała wiadomość, a potem usłyszała wyraźny głos Kelly.

– Caitlyn, to ja. Dostałam wiadomość, ale masz wyłączony ten cholerny telefon, jak zwykle. Oddzwoń. Może mnie nie być w domu, muszę na parę dni wyjechać w interesach, ale odezwę się jeszcze. Trzymaj się. Wiem, że czujesz się okropnie po śmierci Josha, ale daj spokój, wiesz jak jest, śmierć tego sukinsyna to żadna strata.


– Może powtórzmy jeszcze raz – odezwał się Reed, gdy Gerard St. Claire ściągnął lateksowe rękawiczki i wrzucił je do kosza na śmieci. Ponury asystent ze słuchawkami na uszach wycierał stalowy stół do sekcji zwłok, przygotowując go na przyjęcie następnego ciała. – Twierdzi pan, że Bandeaux zmarł z powodu utraty krwi, zgadza się?

– Stracił dużo krwi. – Lekarz zdjął czepek i wrzucił go do kosza z brudną bielizną. Mimo niskiej temperatury, w sali panował zaduch. Środki dezynfekujące, formaldehyd, śmierć i pot. Błyszczące zlewy, stoły i narzędzia ze stali nierdzewnej kontrastowały ze starymi kafelkami i wyblakłą farbą. – Z raportu ekipy badającej miejsce zdarzenia wynika, że brakuje części krwi.

Reed przerwał mu gwałtownie.

– Brakuje? Jak to możliwe?

– Na miejscu zdarzenia nie znaleziono takiej ilości krwi, która odpowiadałaby ilości, jaką stracił. Nawet jeśli uwzględnimy parowanie. Więc jeśli Bandeaux nie oddał wcześniej w miejscowym szpitalu czterech litrów albo nie miał spotkania z wampirem, albo nie ma psa, który żywi się krwią, to mamy problem. Część krwi zniknęła.

– Ktoś ją ukradł? – To bez sensu. – A może ciało zostało przeniesione?

– Nie zostało. Diane Moses i ja zgadzamy się co do tego, a wie pan, że nigdy się ze sobą nie zgadzamy.

– Więc mógł stracić część krwi gdzie indziej… wrócić do domu… i stracić jeszcze trochę krwi.

– Nie ma żadnych śladów kapiącej krwi. Nie sądzę, żeby tak to się odbyło. Biorąc pod uwagę zesztywnienie ciała, sposób, w jaki krew rozłożyła się w organizmie, i problemy z funkcjonowaniem niektórych organów – na podłodze znaleźliśmy przecież mocz – założę się, że zginął na biurku. – St. Claire potarł czoło rękami. Na jego białych, sterczących włosach pojawiły się kropelki potu. – Większość krwi stracił z powodu przecięcia niewielkich tętnic na obu nadgarstkach. Te rany wyglądają zupełnie inaczej od pozostałych, które są raczej powierzchowne i zostały zrobione później.

– Żebyśmy myśleli, że to samobójstwo.

– Tak mi się wydaje. – Potarł w zamyśleniu brodę. – Ale to nie jedyna zagadka. Wydaje się, że Josh miał alergię, prawdopodobnie na siarczyny obecne w domowym winie. Reakcja na alergen była bardzo gwałtowna, doznał wstrząsu anafilaktycznego. Właściwie mógł od tego umrzeć, ale niewykluczone, że zażył antidotum. Ciągle jeszcze badamy obecność związków chemicznych w jego krwi. Znaleźliśmy pewien związek, GHB, gammahydroksymaślan, który mógł pozbawić Bandeaux przytomności.

– Narkotyk gwałtu?

– Jeden z wielu – przytaknął St. Claire.

– Co oznacza, że nawet jeśli miał zestaw przeciwwstrząsowy, być może nie mógł z niego skorzystać.

– Ani pojechać do szpitala, ani też zadzwonić na pogotowie.

– Zgadza się. Ostateczne badania powiedzą nam więcej.

– Dlaczego GHB? – spytał Reed.

– Narkotyk dość łatwo kupić, zwłaszcza jeśli ma się odpowiednie kontakty. Można dodać go do drinka. Jeśli tak się stało, to Josh był bezwolną marionetką w rękach zabójcy. Nie jestem w stanie orzec, jak podziałał narkotyk. Być może Bandeaux był bliski śpiączki, ale jest też duże prawdopodobieństwo, że niemal do końca zachował świadomość.

W drugim końcu sali otworzyły się drzwi i krępy pielęgniarz wprowadził wózek z ciałem zapakowanym w worek. Zanim drzwi się zamknęły, Reed zauważył zaparkowany na betonowej rampie ambulans.

– Czy ktoś mógłby podpisać odbiór? – zapytał pielęgniarz.

Asystent St. Claire’a pokiwał głową i wytarł ręce. Wprawnym ruchem odrzucił włosy, słuchawki spadły mu na ramiona. Dudnienie basów rozeszło się po całym pomieszczeniu.

St. Claire powiedział:

– Moim zdaniem on nie popełnił samobójstwa. Wydarzyło się coś innego i… zresztą niech pan spojrzy. Dołączę to do raportu. – Podszedł do chłodni i wyciągnął szufladę z ciałem Josha Bandeaux. Odchylił prześcieradło. Reed zobaczył martwe, sine ciało ze śladami cięć zrobionych podczas sekcji. St. Claire podniósł delikatnie rękę Josha. – Proszę spojrzeć na ślady na nadgarstkach. Większość z nich wygląda, jakby powstała w wyniku samookaleczenia dokonanego przez praworęczną osobę. Pasują do ostrza noża z odciskami palców ofiary – tego scyzoryka, który znaleźliście na dywanie. Ale jeśli spojrzy pan tutaj… Nacięcia zrobiono pod innym kątem, jakby nóż ustawiony był pionowo. Tak jak mówiłem, nacięcia są głębokie, naczynie równo przecięte czymś bardzo ostrym. Jakby nożem chirurgicznym lub nożem myśliwskim. To z powodu tych ran Josh umarł. Sam raczej by ich sobie nie zadał.

– Więc twierdzi pan, że samobójstwo zostało upozorowane.

– Stawiam na to moje ferrari.

– Nie ma pan ferrari.

– Tak, ale gdybym miał, tobym postawił. – Opuścił prześcieradło i wsunął szufladę z powrotem. – Rodzina chce, żebym wydał ciało. Czy ma pan coś przeciwko temu?

– Nie, jeśli pan ma już wszystko, czego potrzebujemy.

– Mam – powiedział St. Claire, opierając się o stół i schylił się, żeby zdjąć z butów zielone ochraniacze.

Zapiszczał pager. Reed spojrzał na wyświetlacz i rozpoznał numer Morrisette.

– Muszę lecieć. Dzięki za szybkie załatwienie sprawy.

– Nie ma za co.

Reed pchnął ramieniem grube drzwi i wyszedł na korytarz. Wywoskowana podłoga błyszczała, ściany pomalowano na uspokajający zielony kolor. Detektyw wspiął się schodami do wyjścia. Owiało go gorące, gęste jak smoła powietrze. Miejscowym prawie to nie przeszkadzało, ale dla kogoś, kto dorastał w Chicago i większość swojego dorosłego życia spędził w San Francisco, upał był piekielny. Nawet niedawny przelotny deszcz nie przyniósł ulgi, a jedynie zmył kurz i pozostawił kilka kałuż na ulicach.

Próbując nie myśleć o tym, że już zaczyna się pocić, wybrał numer posterunku i poprosił o połączenie z Morrisette, ale zgłosiła się tylko jej poczta głosowa. Cholerna technika. Zirytowany zostawił krótką wiadomość i ruszył na komisariat. Miał do przejścia zaledwie kilka ulic. Kiedy stanął przed biurkiem Sylvie, akurat kończyła rozmowę, od której pałały jej policzki.

– Pierdo… pieprzony były – warknęła, gdy Reed przesunął nogą krzesło i usiadł.

– Dostałem twoją wiadomość na pager. Rozmawiałem z lekarzem.

Uniosła brwi.

– W sprawie Bandeaux?

– Tak.

– Coś ciekawego?

– Nawet bardzo. – Krótko streścił jej, czego dowiedział się od St. Claire’a. – Szybko się z tym uwinął. Jutro będziemy mieli gotowy pisemny raport.

– GHB? Jezu, o co tu chodzi? Przecież nie o gwałt na randce.

– Może o morderstwo na randce. Chyba że Josh chciał sobie poeksperymentować.

– Z narkotykiem gwałtu? Musiałby mieć nierówno pod sufitem. – Wstała i przeciągnęła się, jakby kręgosłup ją bolał. – Więc sądzisz, że ktoś go zabił.

– To bardzo możliwe. Na to wygląda.

– Tylko po co upozorował samobójstwo? – zapytała Morrisette.

– Dobre pytanie. I dlaczego tak spieprzył sprawę? A co z tym winem? Czy to morderca popełnił błąd? Czy nie zdawał sobie sprawy, że Josh jest uczulony, i podał mu narkotyk z alkoholem?

– Ale przecież Bandeaux uważałby, co pije.

Reed wzruszył ramionami.

– Może nie wiedział, że to wino zawiera siarczyny. Poza tym może to nie było wino. Musimy skontaktować się z lekarzem Bandeaux i dowiedzieć się, na co dokładnie był uczulony.

– W porządku, ale na razie załóżmy, że to jednak wino.

– Dobra.

– Gdyby twoje życie zależało od tego, jakie pijesz wino – powiedziała, marszcząc wyskubane brwi – nie sprawdziłbyś, co pijesz?

– Jasne, że tak, ale pewnie tylko butelkę, a nie samo wino.

– A to oznacza?

– Że butelka mogła być sfałszowana, zamieniono etykiety albo ktoś nalał wino w innym pokoju i przyniósł je Bandeaux.

– Ktoś, komu ufał – dodała.

– Czy znaleźliśmy w domu jakąś butelkę z winem?

– Tylko ze dwie setki w piwnicy, ale wszystkie pełne – powiedziała, pochylając się nad biurkiem i sięgając po teczkę. – Wydaje mi się, że w śmieciach była jakaś butelka; zobaczmy… Mam tu listę wszystkich znalezionych rzeczy… – Wyciągnęła wydruk komputerowy i przesunęła srebrnym paznokciem wzdłuż pierwszych kilku stron. – Jest… butelka po winie Pinot Noir. Z importu. Z Francji.

– Korek?

Spojrzała jeszcze raz na spis.

– Tak, jest.

– Nic podejrzanego?

– Nic więcej tu nie napisali. A o co ci chodzi?

– W laboratorium sprawdzili, czy coś zostało w butelce? Chcę zobaczyć, co to było i czy ktoś majstrował przy korku. Czy zawartość odpowiada etykiecie… A co ze szminką na kieliszku?

– Jeszcze nic nie wiadomo.

Reedowi nie podobało się to wszystko. Niektóre elementy układanki w ogóle tu nie pasowały. Morderca zupełnie spartaczył robotę. Z pośpiechu? Z głupoty?

– A ty co myślisz? – spytał Morrisette. – Samobójstwo czy morderstwo? – Opadła na fotel, potrącając komputer. Ekran zamigotał i pojawiło się na nim zdjęcie leżącego na biurku, martwego Josha Bandeaux.

– Po co ktoś miałby próbować go zabić dwa razy?

– Może to samobójstwo. Tak, wiem, wiem, nie wierzę, że Josh Bandeaux chciał popełnić samobójstwo, ale załóżmy, że tak, i zobaczmy, dokąd nas to doprowadzi – tylko teoretycznie. Może biedny Josh cierpiał na depresję, a wino i GHB działały zbyt wolno, więc chwycił za nóż.

– I pociął się? Rany, od których zginął, zostały zrobione innym narzędziem, nożem chirurgicznym lub myśliwskim. – Reed nie kupował tej teorii.

– Którego nie znaleźliśmy. – Przygryzła dolną wargę, studiując raport.

– No i GHB. Czy to pasuje nam do układanki?

– Nie. – Potrząsnęła głową i popatrzyła na ekran. – Nic nie pasuje. Jeśli został zamordowany, dlaczego morderca, który poświęcił czas, żeby upozorować samobójstwo, zostawił kieliszki, butelki, ślady po winie?

– To może świadczyć albo o głupocie – odezwał się Reed – albo o bezczelności morderczyni, która gra nam teraz na nosie zadowolona, że się tak łatwo wywinęła.

– Morderczyni? – powtórzyła Morrisette. – Na przykład pani Bandeaux?

– Niewątpliwie jest na liście podejrzanych.

– Razem z połową mieszkańców Savannah. Wygląda na to, że każdy, kto znał Bandeaux, miał z nim na pieńku – mruknęła. – Josh Bandyta był powszechnie znany.

Reed nie mógł się nie zgodzić. Morrisette miała rację; byli jeszcze inni podejrzani, których trzeba zbadać. Ale mimo to wina Caitlyn Bandeaux wydawała mu się coraz bardziej oczywista. Przeczytał kopię pozwu Josha oskarżającego żonę o spowodowanie śmierci dziecka. Ohydna sprawa. Bandeaux oskarżał Caitlyn o zaniedbanie i brak odpowiedzialności. Sąsiedzi widzieli, jak wielokrotnie przychodziła do Josha; nawet pokojówka, która znalazła ciało, przysięga, że Caitlyn była regularnym gościem w jego domu. Chociaż wiedziała, że Bandeaux miał przyjaciółkę.

– Czy znaleziono już Naomi Crisman?

– Jeszcze nie. Jeden ze znajomych Josha mówi, że nie ma jej w kraju. Pewnie nie wie nawet o jego śmierci.

– A co z wiadomościami na sekretarce i z pocztą elektroniczną?

– Albo nie było żadnych wiadomości, albo zostały skasowane.

– A poczta?

– Wciąż szukamy, przeszukujemy także śmieci. Do tej pory wiele nie znaleźliśmy. Tylko guzik na podłodze koło biurka. Wygląda jak guzik od koszuli Bandeaux.

– Urwany?

– Nie, odcięty. Nitka jest równo przycięta, a nie poszarpana. Ktoś celowo go odciął i musiał to zrobić tamtej nocy. Niemożliwe, żeby Josh włożył koszulę bez guzika.

– Po co ktoś miałby ucinać guzik?

– Może nie udało mu się wcelować w żyłę.

– A może nie – powiedział Reed, tknięty nagłą myślą. – Może ten, kto to zrobił, chciał coś wyrazić.

– Na przykład? Hej, Josh, lepiej by ci było ze spinkami do mankietu?

– Nie, raczej: Hej, Josh, zobacz, co mogę z tobą zrobić.

Reed próbował wyobrazić sobie tę scenę. Zobaczył sparaliżowanego Bandeaux leżącego na biurku, dwa kieliszki wina i otwarte drzwi na werandę. Sytuacja wydała mu się jakaś taka intymna. – Myślę, że morderca chciał zwiększyć napięcie. Bandeaux był sparaliżowany, nie mógł się ruszać. Więc może ktoś chciał mu pokazać, jak ostrą bronią dysponuje? Może poświęcił trochę czasu, żeby go porządnie nastraszyć?

Загрузка...