Caitlyn! Caitlyn Bandeaux!
Kelly wzdrygnęła się i zapłaciła dziewczynie za barem dwa dolary za kubek mrożonej kawy.
– Reszty nie trzeba. – Może kobieta, która wzięła ją za Caitlyn, odkryje swoją pomyłkę i da jej spokój.
Nic z tego.
– Pamięta mnie pani?
Kelly spojrzała przez ramię. Nie pamiętała.
– Przykro mi.
– Nikki Gillette. – Kobieta koło trzydziestki, o ostrych rysach i jasnych włosach z różowawym połyskiem, wyglądała na bardzo pewną siebie i śmiało wyciągnęła na powitanie rękę. – Pracuję w „Savannah Sentinel”. Dzwoniłam parę dni temu, pamięta pani? Prosiłam o wywiad na wyłączność. Naprawdę chciałabym z panią porozmawiać.
– Rozmawia pani z niewłaściwą osobą – powiedziała Kelly. Była w okularach słonecznych, a włosy miała zaczesane do tyłu. Nawet nie zadała sobie trudu, żeby się uśmiechnąć, wzięła kawę i pomaszerowała do wyjścia.
– Zabiorę pani tylko chwilkę. – Kobieta szła za nią.
– Już pani powiedziałam, nie jestem Caitlyn Bandeaux. – Biodrem popchnęła szklane drzwi i kątem oka dostrzegła niedowierzanie na twarzy Nikki Gillette.
– Nie? Chwileczkę. Ale…
– Powiedziałam, nie jestem Caitlyn Bandeaux.
– To musi być pani jej krewną. – Przerwała i zmarszczyła brwi. – Jest pani tak podobna… Pewnie jest pani jej siostrą bliźniaczką!
Kelly posłała jej uśmiech mówiący coś w rodzaju „nie pierdziel, Sherlocku”.
– A pani jest pewnie wścibską dziennikarką. Proszę posłuchać, jestem siostrą Caitlyn, która przechodzi teraz ciężki okres, więc niech pani wyświadczy nam przysługę i zostawi nas w spokoju, dobrze? Może kiedy… otrząśnie się z żałoby, czy jak to tam nazwać, to spotka się z panią. Ja bym tego nie zrobiła, ale ona może się zgodzi.
– Więc chciałabym porozmawiać z panią lub z kimś z rodziny.
Nie zatrzymując się, Kelly posłała jej mordercze spojrzenie. Napastliwa reporterka nie rezygnowała, wciąż deptała jej po piętach. Kelly postanowiła ją zgubić. Skręciła w następną ulicę i szybko wśliznęła się do sklepu ze starociami. Sprzedawczyni o zdumiewających włosach przypominających niebieską watę cukrową rzuciła jej ostre, niezadowolone spojrzenie, patrząc znacząco na kubek z kawą. Na szczęście była zajęta klientką, zachwalała właśnie tandetną kopię rzeźby Bird Girl, symbolu Savannah. Kelly wyceniła nędzną figurkę na mniej niż połowę żądanej sumy. Niebieskowłosa zerkała na Kelly badawczo. Świetnie. Po prostu świetnie. Kątem oka spoglądając w kierunku okna wystawowego, przez które mogła obserwować, co się dzieje na ulicy, Kelly udała zainteresowanie imitacją zabytkowego telefonu i zegarem z Elvisem kręcącym biodrami. Niebieskowłosa dobiła tymczasem targu.
Kiedy przyjmowała od klientki kartę kredytową, Kelly zapytała:
– Przepraszam, czy jest tutaj łazienka?
W pierwszym odruchu sprzedawczyni chciała chyba burknąć, że nie, ale nie chciała ryzykować sprzeczki w obecności klientki, a może bała się pomylić przy kasie, bo powiedziała:
– Chwileczkę.
– Proszę się nie fatygować. Sama znajdę.
– Ale ona nie jest dla klientów.
Kelly zdążyła tymczasem wparować na zaplecze. Tuż obok łazienki, pomiędzy półkami zawalonymi towarem znalazła tylne drzwi. Wyszła na zewnątrz, na niewielki plac z parkingiem.
To śmieszne: uciekać przed dziennikarzami. Wszystko przez to cholerne podobieństwo do Caitlyn.
W dzieciństwie zdarzało jej się dla kawału udawać Caitlyn, ale już jako nastolatka nie znosiła, gdy ludzie je mylili. Teraz takie pomyłki doprowadzały ją do szału. Wkurzające, że ktoś może ją brać za Caitlyn, tę naiwną ofiarę losu.
Zapaliła papierosa. Co, do diabła, zrobić z tą Caitlyn? Czekać, aż ją aresztują? Albo aż rozwiąże jej się język i zacznie zwierzać się policji? Zrobi to. Kelly wiedziała, czuła, że Caitlyn znów się załamie. Jasne, udaje, że nad sobą panuje, spotyka się z psychoterapeutą, może nawet będzie brała jakieś leki na depresję, coś na uspokojenie, coś, co ją otępi. Może prozac? A może podda się lobotomii czołowej?
Boże.
Zaciągnęła się papierosem i spróbowała zebrać myśli. Nie miała czasu zajmować się kłopotami Caitlyn. Miała własne życie, własne plany. Ale po kolei. Na razie musi uważać, żeby znów nie wpaść na tę cholerną dziennikarkę albo na policjanta, albo jakiegoś znajomego Caitlyn, który nie potrafi ich odróżnić.
Ostrożnie cofnęła się kawałek.
Zdaje się, że Nikki Gillette dała jednak za wygraną, więc Kelly wróciła do samochodu, zgasiła papierosa i usiadła za kierownicą. Skórzane obicie paliło ją w nogi. Przekręciła kluczyk, włączyła klimatyzację i otworzyła dach. Chodnikiem przeszła kobieta z wózkiem i Kelly poczuła ukłucie w sercu. Sama pewnie nigdy nie będzie miała dzieci. Widać nie było jej pisane.
Żeby mieć dziecko, najpierw potrzebny jest mężczyzna, a Kelly nie miała ochoty na żadnego. Przeżyła już swoją porcję rozczarowań. Większość facetów, których znała, to nieudacznicy albo dranie. Weźmy Josha Bandeaux. Niech spoczywa w spokoju. Cha, cha! Dobre! Nie ma spokoju dla takich jak on, a w każdym razie nie powinno być. Trudno o większego sukinsyna. Miał nawet czelność przystawiać się do niej. Do niej! Siostry własnej żony, na miłość boską. W dodatku odniosła wrażenie, że najchętniej zaciągnąłby do łóżka ją i Caitlyn jednocześnie. Co on sobie wyobrażał, do diabła? Że tylko marzą o uroczym rodzinnym trójkącie?! Chore męskie fantazje. Dosyć już, zapomnij o tym, Kelly!
Wrzuciła bieg i włączyła się do ruchu. A swoją drogą, czy Caitlyn zawsze była taka dziwna? Może trochę. Ale po wypadku na łódce zaczęło być coraz gorzej. Kelly zacisnęła szczęki, przypominając sobie wydarzenia sprzed lat. Wybuch silnika, przerażony krzyk Caitlyn, pęknięta łódka i woda. Długie, ciemne fale.
Ścisnęło ją w gardle, zatrzymała się na czerwonym świetle.
Wypadek na łódce.
To wtedy wszystko zaczęło się psuć.
Adam czuł, że coś przeoczył. Coś istotnego. A czasu miał coraz mniej. Jeszcze długo po wyjściu Caitlyn tkwił w fotelu i gapił się w róg kanapy, gdzie wcześniej siedziała. Ta niezwykła kobieta, delikatna i silna zarazem, zaufała mu i otworzyła się przed nim. Dręczyło go sumienie. Wykorzystywał ją. Przyszła po pomoc i wsparcie, a on wykorzystywał ją do własnych celów.
– Do diabła – wymruczał.
Musiał się pośpieszyć.
Sesje z Caitlyn przebiegały dobrze, ale nie dowiedział się jeszcze niczego, co było mu potrzebne. Miał wrażenie, że drepcze w miejscu. Albo raczej dryfuje w wodzie, która robi się coraz głębsza i ciemniejsza. W wodzie wzburzonej emocjami. W wodzie, w której łatwo utonąć. Spojrzał na ścianę z dyplomami i skrzywił się.
Czy cel uświęca środki?
W tym przypadku tak. Ale… przypomniał sobie, jak siedziała skulona na kanapie, obejmując rękami kolana i studiując wzór na dywanie. Jak opowiadała o swojej rodzinie. Było w niej jeszcze tyle tajemnic. Nieodgadniona, fascynująca i pełna sprzeczności…
I pociągająca jak diabli. Ale może nie jest tą, której szuka.
Obrócił się i spojrzał na komputer Rebeki. Na dyskietkach nie było żadnych kopii plików oznaczonych imieniem Caitlyn. Mimo to Adam przejrzał wszystkie. Na twardym dysku też nic nie znalazł. Ale był sposób, żeby odzyskać skasowane pliki, słyszał o tym od znajomego komputerowca. Podobno można odzyskać dane nawet wtedy, gdy dysk się zepsuje. Potrzebował pomocy. Gdyby istniała książka Hakerstwo dla opornych, chciałby ją mieć.
Prawie nietknięta kawa przypomniała mu znów o Caitlyn, o tym, jak otulała kubek dłońmi, zupełnie jakby chciała się ogrzać. A w pokoju było gorąco, co najmniej trzydzieści stopni. Jeszcze raz odtworzył w pamięci przebieg dzisiejszego spotkania. Opowiedziała mu dużo o swojej rodzinie. Wszystko to bardzo ważne, oczywiście, dobry początek terapii, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że tak naprawdę pragnęła porozmawiać o Joshu, o jego śmierci. Widocznie jeszcze nie była na to gotowa.
Jutro miała znowu przyjść. Splótł dłonie i oparł na nich brodę. Sam namawiał ją na to spotkanie. Musiał zwiększyć tempo.
Poza tym nie miał odwagi się przyznać, nawet przed sobą, ale był też inny powód. Najzwyczajniej w świecie chciał znów się z nią spotkać, i to niekoniecznie jak terapeuta z pacjentem, ale raczej jak mężczyzna z kobietą.
Zdawał sobie sprawę, że to zupełnie niestosowne.
Niebezpieczne dla ich obojga.
Gdyby zaangażował się uczuciowo w związek ze swoją pacjentką, mógłby stracić licencję.
Gdyby ona zaangażowała się uczuciowo w związek z nim, mogłaby stracić wszystko.
Zadzwonił telefon.
Sugar przerwała ścieranie kurzu z telewizora, wcisnęła szmatkę do tylnej kieszeni i chwyciła słuchawkę.
– Halo?
Cisza.
– Halo?
Żadnej odpowiedzi. Pomyślała o niezmordowanych telemarketerach usiłujących sprzedać przez telefon najróżniejsze rzeczy, od usług telekomunikacyjnych po wibratory.
– Słuchaj, rozłączam się! – warknęła, bo przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl. Może to jakiś zboczeniec, napalony facet, który widział ją w klubie. Miewała już takie telefony.
– Idź do diabła! – krzyknęła.
– To ty idź do diabła – usłyszała w słuchawce szept.
Zmroziło ją. Rzuciła słuchawką.
– Cholera! – Kto zdobył jej numer telefonu? Zapłaciła sporo pieniędzy, żeby go zastrzec, a i tak dzwonią do niej akwizytorzy. Albo jakieś czubki. – Cholera. – I jeszcze ten dziwny telefon nad ranem, na chwilę przedtem, nim wróciła poraniona Caesarina. Najpierw nikt się nie odzywał, potem wydawało jej się, że słyszy „Giń suko”. Przeszedł ją dreszcz. Czy jest między tymi telefonami jakiś związek?
Drzwi frontowe otworzyły się i zatrzasnęły.
Sugar podskoczyła.
Cricket wyglądała jak przepuszczona przez wyżymaczkę. Weszła do pokoju i rzuciła plecak koło stołu.
– Gdzie, do diabła, byłaś? – spytała Sugar, wciąż roztrzęsiona.
Spod kuchennego stołu wyszła Caesarina i zaczęła zawzięcie machać ogonem. Przeciągnęła się, ziewnęła i podeszła wolno do Cricket, dopraszając się pieszczot.
– Jezu! Co jej się stało? – zapytała Cricket, patrząc na pokrytą szwami ogoloną szyję psa. Skóra była zabrudzona zaschniętą krwią i żółtą maścią antyseptyczną. – Pogryzł ją niedźwiedź?
– Nie wiem. Stało się coś dziwnego. Wypuściłam jarano i wróciła pocięta, przerażona jak diabli, a to, jak wiesz, do niej niepodobne. Popędziłam z nią do weterynarza, powiedzieli, że miała szczęście… Myślałam, że pożarła się z oposem albo szopem, ale lekarka twierdzi, że obrażenia wyglądają, jak zadane jakimś ostrzem. Dziwnie mi się przyglądała. Pewnie podejrzewała, że poranne dźganie nożem własnego psa to moje ulubione zajęcie. Powiedziała też, że Caesarina musiała mieć kontakt z jakąś toksyczną substancją. Do diabła, sama dobrze nie wiedziała.
– To konowały – powiedziała Cricket, poklepując sukę po głowie.
– W każdym razie żyje i chociaż wygląda paskudnie, nie jest z nią źle. Wszystko to było dziwne. Najpierw ten telefon, potem ranny pies… – Sugar wciąż jeszcze dygotała ze strachu.
– Więc – wróciła do tematu. – Gdzie byłaś?
– Co cię to obchodzi? – Włosy Cricket domagały się szczotki, makijaż wyblakł, marszczona bluzka była poplamiona. Spod dżinsów, którym też przydałoby się trochę vanisha, wystawał fragment tatuażu. Przeciągnęła się, odsłaniając płaski brzuch, w pępku zabłysnął kolczyk.
– Nie zaczynaj ze mną, dobrze? Póki tu mieszkasz, opowiadasz się mnie. Od zmysłów odchodziłam, zamartwiałam się o ciebie.
– Nie mam już dziewięciu lat.
– Taa, dorosła panna jesteś.
– Jezu, co cię napadło?
Sugar postanowiła najpierw się uspokoić i dopiero wtedy powiedzieć o telefonach. To pewnie jakiś palant z klubu. Nie ma powodu siać paniki. Najpierw musi opanować te głupie nerwy.
– Po prostu jestem dzisiaj zdenerwowana.
– A to mój problem? Raczej nie. Ochłoń najpierw.
– Mogłaś zadzwonić.
– A ty mogłabyś przestać zrzędzić – odszczeknęła Cricket. – Daj mi spokój, dobrze?
Sugar wzięła głęboki wdech. Wreszcie ustąpił strach, który na moment ją sparaliżował.
– Nie chciałam na ciebie naskoczyć.
– To dobrze. Więc już daj spokój. Przestań odgrywać rolę matki. – Cricket ziewnęła. – Jest jakaś kawa? – Przeciągnęła ręką po krótkich włosach. Ufarbowane na czerwono z niebieskawo-czerwonymi pasemkami wyglądały dziwnie, ale nie najgorzej. Kiedy były uczesane. A dziś rano nie były.
– Jest, ale zimna.
– Wszystko jedno, byle z kofeiną. – Poszła do kuchni, wzięła kubek i nalała sobie gęstniejącego płynu ze szklanego dzbanka. Ziewając, wstawiła kubek do mikrofalówki.
– Mogłabyś zrobić sobie świeżej.
– Taka może być.
– Gdzie byłaś?
– Poza domem. – Spojrzała chłodno i nie powiedziała nic więcej.
– Tyle to ja wiem. Z kim byłaś?
Cricket tylko na nią patrzyła. Była tak drobna i zmęczona, śmiertelnie zmęczona, że Sugar poczuła wyrzuty sumienia. Nie spisała się najlepiej, nie dała rady. Kiedy ich matka zginęła, Sugar obiecała sobie zająć się młodszym rodzeństwem, ale schrzaniła wszystko. Dickie Ray wyrósł na drobnego cwaniaczka i oszusta, a Cricket, fryzjerka, która spóźniała się na umówione z klientkami wizyty, nigdy w pełni nie rozwinęła swoich możliwości. Ale… jeśli uda im się zgarnąć część majątku Montgomerych, to wszystko się zmieni.
A jeśli nie? Może już za późno? Cholerny Flynn Donahue. Czas kopnąć tego leniwego prawnika w tyłek. Zadzwoni do niego dzisiaj. Gdy pomyślała o telefonie, przypomniał jej się zaraz ten szept w słuchawce.
„To ty idź do diabła”.
Kto to, do cholery, był?
– Zgadnij, kto wczoraj przyszedł do zakładu – powiedziała Cricket, zupełnie nieświadoma przerażenia Sugar. Zrzuciła z nóg sandały i podeszła do mikrofalówki.
– Kto?
– Pieprzona Hannah Montgomery.
Sugar poczuła ucisk w żołądku, jak zawsze, gdy myślała o Montgomerych.
Cricket zachichotała, chwyciła kubek i boso poczłapała w stronę tylnych drzwi.
– Chyba nie wiedziała, że pracuję teraz w tym salonie.
Sugar chwyciła butelkę dietetycznego Dr. Peppera, zagwizdała na psa i poszła za Cricket na werandę. Kilka lat temu Dickie Ray zainstalował na suficie wentylator, Sugar włączyła go. Pies zszedł po drewnianych schodach, obwąchał ogrodzenie i wypłoszył kilka ptaków.
Popijając kawę, Cricket usiadła na chwiejnym szezlongu przytarganym z jakiejś wyprzedaży.
– Na mój widok omal nie spadła z fotela Donny.
– Jak zareagowałaś?
– Przez cały czas stroiłam do niej głupie miny w lusterku. – Cricket spojrzała na siostrę, żeby sprawdzić, czy dała się nabrać. Nie dała się. – No dobra, powiedziałam „cześć” i przez następne dwie godziny nie zwracałam na nią uwagi. A co miałam zrobić?
– Stroić głupie miny – zażartowała Sugar.
– Powinnam, ale nie chcę, żeby mnie wywalili z pracy. I tak pewnie Donna straciła przeze mnie ważną klientkę. Masz papierosa?
– Myślałam, że rzuciłaś palenie.
– Rzuciłam. Prawie. Ale jestem zmęczona i muszę postawić się na nogi.
– Napij się jeszcze kawy.
Cricket skrzywiła się.
– To nie to samo.
– Nie marudź. – Sugar spojrzała na zachwaszczone podwórko. Taczki do połowy wypełnione chwastami stały tam, gdzie je zostawiła dwa dni temu, warstwa pokruszonej kory wokół krzaków wymagała uzupełnienia.
Cricket usiadła na podkulonej nodze i zapytała:
– Widziałaś się z nim wczoraj?
– Z kim?
– Wiesz z kim. Nie udawaj zdziwionej. Domyśliłam się. – Cricket pociągnęła duży łyk, nie spuszczając wzroku z siostry. – On cię wykorzystuje – dodała. – Jeśli liczysz na to, że przyjdzie tutaj, porwie cię i ożeni się z tobą, to jeszcze raz dobrze to sobie przemyśl.
Sugar nie była naiwna.
– Przynajmniej spędziłam noc w domu.
– Tym gorzej dla ciebie. Wezmę prysznic i idę do pracy. Nikt do mnie nie dzwonił?
– Nikt, kto miałby ochotę się przedstawić.
– Co masz na myśli?
– Głuche telefony.
– Pomyłki?
– Może tak… niektóre, ale… – Sugar wzruszyła ramionami i postanowiła nie martwić młodszej siostry. – Pewnie to nic takiego.
– Założę się, że to jakiś czubek z klubu. Klienci… tak ich nazywasz? Więc klienci Pussies In Booties nie są najwyższej próby.
Sugar zjeżyła się. Znów załatają fala wstydu, ale zdławiła to uczucie.
– Płacę nasz czynsz i jeszcze trochę zostaje na koncie.
– Tak, tak, wiem, już to słyszałam. – Cricket dopiła kawę i wstała. – Kiedyś będę miała klientów, którzy będą mi dawali studolarowe napiwki, i nie będę musiała za to zdejmować ciuchów.
– Już to widzę – powiedziała Sugar i natychmiast tego pożałowała. Cricket zaklęła cicho i weszła do domu. Po chwili dał się słyszeć szum wody płynącej starymi rurami.
Sugar odchyliła się na krześle i zamknęła oczy. Jak ta szczeniara śmie traktować ją z góry? Gdyby nie Sugar, po śmierci matki Cricket tułałaby się po domach dziecka. Albo jeszcze gorzej. Pewnie wylądowałaby w więzieniu za posiadanie marihuany i inne takie. Miewała do czynienia z policją.
Ale Sugar też. Miała znajomego policjanta, swoje prywatne źródło informacji. Za jego plecami nazywała go nawet Wtyka. Przynosił jej nowiny w nadziei, że kiedyś dorwie się do jej majtek, czy raczej stringów. Informował ją nawet o sprawie Josha Bandeaux. Uważał, że policjanci prowadzący śledztwo obstawiają morderstwo, a nie samobójstwo, co wydało się Sugar interesujące. Przydałoby się więcej szczegółów, ale informator był małomówny, pewnie chciał tym sposobem zaciągnąć ją do łóżka. Marne szanse.
Powiodła wzrokiem po okolicy. Suche zachwaszczone pola. Ten dwuhektarowy skrawek ziemi nie był najpiękniejszy w całej Georgii. Ale należał do niej. Spłaciła Dickie Raya i Cricket. Dogryzali jej, że pracuje w klubie, ale w trzy miesiące zarabiała więcej niż oni razem przez cały rok. Może to i nie było wielkie osiągnięcie, zważywszy, że Cricket trudno było utrzymać się w pracy, a Dickie Ray większość czasu poświęcał na wyłudzanie renty i zasiłków od pomocy społecznej. Wydawał te marne grosze na łatwe kobiety, alkohol, walki kogutów, hazard i kokainę. Nie miała pojęcia, dlaczego jeszcze go toleruje.
Bo ważne są więzy krwi.
Tak, idź i powiedz to Montgomerym.
Sugar skrzywiła się na samą myśl. Pociągnęła duży łyk coli. To zabawne, jak Montgomery i Biscayne’owie byli ze sobą związani. Zabawne i chore. Sugar była tak podobna do Amandy, bliźniaczek i Hannah, że z powodzeniem mogły uchodzić za prawdziwe rodzeństwo. Dickie Ray i Cricket też. Może przez to cholerne kazirodztwo Dickie Ray nie grzeszy bystrością. Zawsze brakowało mu piątej klepki. Żeby tylko! Sugar miała czasem wrażenie, że ktoś zwinął mu cały parkiet.
Od lat słyszała plotki, że jej matka, która była nieślubną córką Benedicta, romansowała z Cameronem Montgomerym, swoim bratem przyrodnim. Boże, jakie to chore! Na samą myśl, że może pochodzić z tego związku, robiło jej się niedobrze. Oznaczałoby to, że w jej żyłach krąży więcej krwi Montgomerych niż w żyłach prawowitych członków rodziny.
Prawowici! A to dobre. Jeśli chodziło o Montgomerych, to według niej nic w tej rodzinie nie było prawowite. Wszyscy tylko udawali, że pracują, i żyli z cholernych funduszy powierniczych, a Biscayne’ów traktowali jak śmieci lub jeszcze gorzej, jak trędowatych.
Czy Cameron był jej ojcem? Sugar nie miała pojęcia. Druga możliwość też jej nie zachwycała, bo Earl Dean Biscayne był gnojkiem najgorszego sortu, kłamcą i strasznym chamem. Trzymał ich wszystkich krótko, a za nieposłuszeństwo karał biciem. Sugar nie rozpaczała, że zniknął bez śladu. Mniej więcej w tym samym czasie zginęła matka, tu, w tym miejscu, w płonącej przyczepie. Straż pożarna stwierdziła, że przyczyną pożaru było zaprószenie ognia od papierosa, ale Sugar wiedziała, że matka nie zasnęłaby z papierosem w łóżku. Prawie nigdy nie paliła w domu, a jeśli już, to tylko w kuchni. Earl Dean nawet nie pojawił się na pogrzebie. Ale on nigdy nie dbał o pozory, więc nikt się specjalnie nie zdziwił. Tyle że Earl Dean nie pojawił się nigdy więcej. Niektórzy gadali, że dowiedział się o zdradzie Copper, zabił ją i zwiał. Może i tak.
Ale jeśli nie Earl Dean był jej ojcem, to musiał nim być Cameron. Wolała się nad tym nie zastanawiać, wolała też nie myśleć o chorobach psychicznych nękających klan Montgomerych, bo sama miała być może podwójną liczbę złych genów. Czasami nie potrafiła zebrać myśli, szwankowała jej pamięć, świat zdawał się walić, miała wrażenie, że przez jej głowę biegną druty elektryczne. Ogarniało ją wtedy śmiertelne przerażenie. Ale teraz wszystko działało jak trzeba, wszystko było w najlepszym porządku.
Trzeba zadzwonić do tego prawnika. Niech się wreszcie przestanie obijać i mocniej naciska na zawarcie ugody. Czas, żeby zaczął zarabiać na te swoje dwieście dolarów za godzinę. Jeśli Flynn Donahue nie da rady, to jest jeszcze jeden sposób na wyciągnięcie pieniędzy od Montgomerych. Jeśli nie da się legalnie, pójdą inną drogą. Dickie Ray z ochotą zajmie się nimi „bardziej osobiście”, jak to określił. „Pozwól mi zająć się tymi bogatymi snobami po mojemu”, mawiał ze złym uśmieszkiem.
To ją niepokoiło.
Do tej pory powstrzymywała go.
Ale może trzeba będzie popuścić nieco smycz.
Jeszcze raz rozejrzała się po podwórku, pociągnęła z prawie pustej butelki. Rury zajęczały przeraźliwie: to Cricket zakręciła wodę w łazience. Sugar wstała i znów przypomniał się jej ten telefon. Może to nic takiego, zwykły głupi żart.
Ale czuła, że to coś więcej.
Coś czaiło się w pobliżu, skrywało w długich cieniach kładących się na bagnach, przemykało wśród trzcin i pałek wodnych. Coś złego. Przerażającego.
Caesarina też to czuła. Podniosła łeb i zajęczała niespokojnie. Może to tylko szwy na szyi dały o sobie znać, ale Sugar zadygotała przerażona. Gdzieś tu czaiło się zło. Znów usłyszała ten głos: „To ty idź do diabła”.
Atropos pędziła jak szalona. Wiatr rozwiewał jej włosy. Adrenalina buzowała w żyłach. W głosie Sugar Biscayne wyczuła strach, przerażenie. Boże, ale odlot! Mała bękarcica dostaje za swoje, i to nieźle!
Drogę zatarasował samochód z przyczepą pełną kurczaków, więc Atropos zjechała na przeciwny pas. Dodała gazu i minęła klatki, w których cisnęły się nieszczęsne ptaki, gubiąc po drodze pióra. Gdy zrównała się z kabiną ciężarówki, kierowca, wieśniak z kurzej farmy, uśmiechnął się do niej szeroko i zatrąbił, próbując ją poderwać.
Akurat!
Atropos uśmiechnęła się nieprzyzwoicie i zepchnęła skurwiela na pobocze, gdy nagle zobaczyła nadjeżdżający z przeciwka samochód. Bezczelnie zajechała ciężarówce drogę, za co znów została obtrąbiona.
Odwal się, pomyślała, przyspieszając. Przypomniała sobie przerażenie Sugar Biscayne. Dziewczyna zaczyna odchodzić od zmysłów, już jej się miesza w głowie. I dobrze! Całe życie pragnęła należeć do Montgomerych, niech teraz pozna, co znaczy być jedną z nich. Atropos nie żywiła do niej szczególnych uprzedzeń. Po prostu wymierzy sprawiedliwą karę każdemu, kto ma jakikolwiek związek z pieniędzmi Montgomerych… Czy nie tego Sugar zawsze chciała? Żeby traktować ją jak prawowitego członka rodziny?
Wreszcie jej marzenie się spełni. Dostanie dokładnie to, co inni.
Atropos włączyła radio… leciała akurat piosenka… kto to śpiewa? Def Leppard… tak, to oni. Pour Some Sugar On Me. Posyp mnie cukrem?
Tak, to jest pomysł.
Cholernie dobry pomysł.