Rozdział 7

Spacer dobrze jej zrobił.

Umysł miała jaśniejszy niż rano, ale wspomnienia wciąż były poszatkowane i niewyraźne. Ciemne obrazy wydarzeń wczorajszej nocy malowane na odłamkach mlecznego szkła przesuwały się w zwolnionym tempie. Gdy weszła do kuchni, zauważyła, że na sekretarce jest szesnaście nowych wiadomości, żadnej jednak nie odsłuchała. Najprawdopodobniej wszystkie zostawili dziennikarze. Sprawdziła numery na wyświetlaczu. Niektóre były zastrzeżone, innych nie znała, żaden nie był numerem telefonu Kelly.

Poszła na górę, przebrała się w bawełnianą sukienkę na ramiączkach i cienki, ale z długim rękawem sweter, i przeszła przez korytarz do gabinetu.

Chwyciła klucze leżące na biurku i pomyślała, że włosy zdążą jej wyschnąć w drodze do Oak Hill. Zatrzymała się jednak, gdy spojrzała na zegarek stojący w gabinecie. Pokazywał właściwą godzinę, w przeciwieństwie do zegara w sypialni. Późnił się nie więcej niż minutę. A więc nie było przerwy w dostawie prądu?

Obejrzała pozostałe zegary w domu. Wszystkie pokazywały dobrą godzinę. Nic nie świadczyło o przerwie w dostawie prądu.

Przeszedł ją dreszcz.

Jeśli to nie awaria w elektrowni… może wyciągnęła wtyczkę z kontaktu? Ale przy sprzątaniu zauważyła, że wtyczka jest włączona do gniazdka. Gniazdko na pewno nie było popsute, bo lampka działała.

Ktoś wyciągnął wtyczkę celowo lub przypadkiem i, śpiesząc się, zapomniał przestawić budzik.

Kto? Dlaczego? I na litość boską, jaki to miało związek z krwią w sypialni?

Kolejny ulotny obraz przemknął jej przed oczami.

Bar. Głośna muzyka. Śmiech, głosy stłoczonych ludzi. Siedzi przy stoliku, przed nią dwa drinki; czeka, patrzy na zegarek, czuje na sobie wzrok barmana. Wypija jednego drinka… potem drugiego… Kelly, czekam na ciebie. Kelly, gdzie, do diabła, jesteś?

Obraz znikł równie szybko, jak się pojawił, i Caitlyn nie dowiedziała się nic więcej na temat wydarzeń wczorajszej nocy. Ale nie będzie się nad tym teraz zastanawiać. Rodzina czeka.

Sprawdziła dokładnie wszystkie drzwi, wsiadła do samochodu i wyjechała z miasta, kierując się na wschód. Spojrzała we wsteczne lusterko, żeby upewnić się, czy nie jadą za nią dziennikarze lub policja.

– To już jest paranoja – mruknęła pod nosem, gdy zatrzymała się na światłach i zobaczyła swoje odbicie w lusterku. Żaden samochód nie wyglądał podejrzanie, nie zauważyła ani jednej furgonetki czy wozu terenowego z przyciemnionymi szybami. Na wszelki wypadek skręciła parę razy w wąskie uliczki i zganiła się za swój strach. Gdy wyjechała z Savannah i znalazła się na głównej drodze, dodała gazu, aby jak najszybciej uciec od tego miasta, policji, prasy i ciemności spowijającej wydarzenia ostatniej nocy.

Przekroczyła dozwoloną prędkość, myśli jej wirowały tak szybko jak koła lexusa. Dlaczego Kelly nie zadzwoniła? – zastanawiała się, opuszczając daszek przeciwsłoneczny.

Może dzwoniła, kiedy byłaś na spacerze z Oskarem. Albo gdy brałaś prysznic. Wyłączyłaś przecież dzwonek telefonu. Być może jeden z tych szesnastu telefonów był od Kelly.

Przygryzła dolną wargę i uświadomiła sobie, że popełniła błąd. Powinna była odsłuchać wiadomości i skontaktować się z Kelly, zanim spotka się z matką. Teraz będzie musiała poczekać jeszcze kilka godzin, bo w Oak Hill nie odważy się nawet wspomnieć o Kelly.

Zacisnęła spocone dłonie na kierownicy. Minęła przedmieścia i jechała teraz wśród pól i mokradeł. Wrzuciła do odtwarzacza płytę Springsteena i próbowała zatopić się całkowicie w muzyce, ale okazało się to niemożliwe. Nie mogła zapomnieć o zabójstwie Josha i o tym, że według policji najprawdopodobniej jest w nie zamieszana, ani o tym, że nie może wyjaśnić, gdzie była i co robiła, gdy zginął Josh.

Do tego ta krew w pokoju… Skąd się tam wzięła? Krwotok? Daj spokój. Gdybyś straciła tyle krwi, leżałabyś teraz w szpitalu i przetaczaliby ci nową.

Z trudem przełknęła ślinę, omal nie wypadła z zakrętu, koła ześliznęły się na żwirowe pobocze. Serce jej załomotało i zwolniła trochę.

Więc czyja to krew? Josha? Ale on był daleko, w swoim domu.

Może przeniosłaś ciało.

Może przewiozłaś je swoim samochodem.

Ścisnęło ją w żołądku, pot wystąpił na czoło. Spojrzała na tylne siedzenie. Nie zauważyła żadnych ciemnych plam. Siedzenie pasażera też było czyste. Oczywiście, że nie zabiła Josha i nie przewiozła ciała do jego domu. Skąd te myśli? To obłęd. Szaleństwo.

Tak jak u babci Evelyn.

Przeszedł ją dreszcz. Najpierw poczuła go w brzuchu, potem w łydkach.

Nie rób tego… nie myśl w ten sposób. Skoncentrowała się na drodze, Wstążka asfaltu z przerywaną linią pośrodku wiła się w górę i w dół, wspinając się na nieduże wzniesienia i opadając w płytkie doliny. Caitlyn oddychała płytko, nierówno. Przez głowę przelatywały jej najróżniejsze obrazy. Josh przy biurku, krew. Na brzegu biurka kopia cholernego pozwu o przyczynienie się do śmierci ich dziecka przez zaniedbanie.

Zaniedbanie! Tak jakby Jamie nie była dla niej całym światem; głównym celem w życiu.

– Łajdak! – krzyknęła. Łzy popłynęły jej, gdy przypomniała sobie, jak godzinami siedziała przy łóżeczku córki, jak gnała do szpitala, jak ogarnął ją paraliżujący strach, gdy lekarze i pielęgniarki na ostrym dyżurze bez powodzenia próbowali ocalić jej ukochane dziecko, a potem… potem… ta straszna wiadomość, że Jamie odeszła. Współczujące spojrzenie, miłe gesty, delikatne dotknięcia ręki.

– Przykro mi, pani Bandeaux – powiedział cicho doktor Vogette w szpitalnej poczekalni. Z głośników sączyła się muzyka, w pokoju stały palmy i kanapy w kojących błękitach i zieleniach. Twarz miał spokojną, zza drucianych okularów spoglądały zatroskane oczy. – Czasami tak jest z wirusami. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy…

– Nie – krzyknęła i omal nie wypadła z drogi. – Nie zrobiłeś, ty draniu. Mogliście bardziej się postarać!

Nadjeżdżająca ciężarówka zaryczała klaksonem, kierowca gestem dał jej do zrozumienia, że jest idiotką, i cały ładunek benzyny na osiemnastu kołach przetoczył się z hukiem obok niej.

– Tak, tak wiem – mruknęła pod nosem, próbując odzyskać panowanie nad samochodem i nad sobą. Spojrzała w lusterko i zobaczyła, jak ciężarówka znika za zakrętem.

Tracisz kontrolę, Caitie-Did. Zupełnie tracisz kontrolę. Niemal słyszała pełen wyrzutu głos Kelly.

– Weź się w garść – nakazała sobie.

Zwolniła na moście i zobaczyła plantację.

Oak Hill.

Symbol bogactwa Montgomerych.

Wspomnienie długiej, pełnej blasku historii rodu.

Resztki świetności starej Georgii i dystyngowanego Południa.

Fasada. Cholerne oszustwo. Za solidnymi dębowymi drzwiami, kryształowymi szybami w oknach i grubymi białymi deskami czaiły się sekrety i kłamstwa, kryły się tragedia i wielki ból.

Nie myśl o tym teraz. Nie wolno. Nie po to tu przyjechałaś. Weź się w garść.

Zacisnęła zęby i skręciła w długą prostą alejkę wysadzaną dębami. Dębów było trzydzieści dziewięć, jeden przewrócił się w czasie burzy i nigdy nie posadzono nowego na jego miejsce. Razem z Griffinem często je liczyli. „Spotkamy się pod siedemnastym” – szeptał do niej często. Siedemnasty był ich ulubionym.

Zbliżając się do starego domu, zwolniła. Trzy poziomy, dwa pierwsze z werandami i balustradami, trzeci z oknami mansardowymi w spadzistym dachu. Biała farba poszarzała, zaczęła się kruszyć i łuszczyć.

Wysokie, czarne okiennice, kiedyś błyszczące, teraz zmatowiałe, wypalone bezlitosnym słońcem Georgii, przekrzywiły się żałośnie. Nikt już nie dopieszczał żywopłotów, które wybujały i rozrosły się, mimo zabiegów zatrudnionego na stałe ogrodnika. Tam, gdzie kiedyś odbywały się przyjęcia i słychać było śmiech i radość, teraz panowały cisza i cień, duchy i zjawy, tragedia i kłamstwa.

Mieszkały tu już tylko matka i siostra Caitlyn. Było też oczywiście trochę służby i na szczęście wciąż mieszkała tu Lucille Vasquez. Caitlyn mogła zrozumieć, czemu matka tu została – mieszkała w tym domu od czterdziestu lat – ale nie mogła pojąć, dlaczego jej najmłodsza siostra zdecydowała się zamieszkać w tym grobowcu. Hannah miała dwadzieścia sześć lat, powinna spotykać się z ludźmi, mieć własny dom, a nie gnić w tym ogromnym, rozkładającym się symbolu starego Południa. Ale Hannah zawsze była trochę dziwna, inna, oderwana od rzeczywistości.

Tak jak ty?

Caitlyn zignorowała ten irytujący głos i zatrzymała się pod domem. Serce jej zamarło. Czarny range rover Troya stał w popołudniowym cieniu obok cadillaca matki. A więc był szybszy. Popędził tu pewnie, jak tylko skończył to swoje ważne spotkanie. A ona miała nadzieję, że sama opowie o tym co się stało. Cholera!

Wysiadła z lexusa.

W powietrzu unosiła się woń kwitnącego wiciokrzewu. Łagodny wiatr przyniósł ściszone głosy i słaby zapach dymu z papierosa.

– …zawsze jakieś kłopoty… od czasu tego wypadku… nie może dojść do siebie… – Cichy, spokojny głos matki. Caitlyn zesztywniała. Więc rozmawiali o niej. Znowu. Chociaż dzisiaj akurat było to pewnie usprawiedliwione.

– Potrzebuje pomocy. – Usłyszała głos Troya i brzęk kostek lodu. – Prawdziwej pomocy.

– Myślałam, że po śmierci Jamie… chodziła do jakiegoś lekarza… O Boże, kłopoty nigdy się nie kończą… bliźniaczki zawsze… – Głos matki był teraz mniej wyraźny, jakby odwróciła się w drugą stronę. -…nie wiedziałam, co robić… delikatne dziewczynki, nie takie silne jak reszta dzieci… czasami trudno być matką.

Caitlyn zatrzęsła się z oburzenia. Dlaczego wszyscy obchodzą się z nią jak z jajkiem?! Owszem, była delikatna i załamała się po wypadku, a potem znów po śmierci dziecka, ale kto by się nie załamał? Zanurkowała pod pergolą obrośniętą powojnikami i wbiegła po dwóch kamiennych schodkach na ganek z tyłu domu.

Rozmowa ucichła. Matka siedziała tyłem do schodów, przy stole ze szklanym blatem. Małymi łykami piła herbatę z lodem i wachlowała się ręką. Ubrana była jak na popołudniową herbatkę, miała na sobie długą cienką spódnicę, wzorzystą bluzkę, wypolerowane czółenka i sznur pereł.

Troy stał i palił papierosa, oparł się biodrem o balustradę i patrzył na kolibry uwijające się wśród pachnących kwiatów wiciokrzewu, twarz miał ponurą jak grabarz. Przez uchylone okno Caitlyn dostrzegła Lucille, pokojówkę matki. Lucille wychowała tutaj swoją córkę, Martę. Dawno temu Marta, Kelly i Caitlyn bawiły się razem.

– Caitlyn! – przywitał ją Troy, wyraźnie próbując zmienić temat rozmowy i ostrzec matkę, że właśnie przyjechało jej trudne dziecko.

– Myślałam, że masz ważne spotkanie – odpowiedziała Caitlyn.

– Bo miałem. Ważne, ale krótkie.

– Jasne.

Blade policzki Bernedy zaróżowiły się lekko.

– Och, Caitlyn, tak mi przykro z powodu Josha – powiedziała z trudem, i łzy zabłysły w jej oczach. – Wiem, że go kochałaś.

– Kiedyś – przyznała Caitlyn, starając się panować nad sobą.

– To trudne. – Poklepała córkę po ręce, gdy ta musnęła ustami jej blady, zapadnięty policzek. Berneda od lat toczyła walkę z chorobą serca i powoli przegrywała.

– Nic mi nie będzie.

– Lucille! – Matka zawołała przez otwarte okno. Jej wyrazista twarz zdradzała ślady dawnej urody. W młodości Berneda była piękną kobietą o intensywnie zielonych oczach i ognistobrązowych włosach. Nosiła się z godnością, ale i z wdziękiem, a lekka skłonność do snobizmu dodawała jej tylko uroku. Kiedyś pracowała jako modelka i często powtarzała swoim dorosłym dzieciom, że gdyby nie wyszła za ich ojca i nie urodziła siedmiorga dzieci, co kompletnie zepsuło jej zgrabną talię, mogłaby znaleźć się na okładkach amerykańskich i europejskich czasopism. Dawała jasno do zrozumienia, że wybrała ważniejsze sprawy, poświęciła się dzieciom, a mimo to, za każdym razem, gdy któreś z nich coś narozrabiało, rzucała na stół swoje zdjęcie. „Patrz, co dla ciebie poświęciłam! Sławę i fortunę, którą mogłam sama zarobić. Mogłam nawet grać w filmach. Złożono mi propozycję…” Teraz jednak odgrywała rolę zatroskanej matki.

– Lucille, daj Caitlyn trochę herbaty z lodem.

– Nie chce mi się pić, mamo – zapewniła Caitlyn.

– Bzdura. Doznałaś potężnego szoku. – Posłała jej zmęczony, wymuszony uśmiech. – Och, Caitlyn, tak mi przykro. – Wyciągnęła ramiona i zapraszająco zatrzepotała palcami. Gdy Caitlyn znalazła się w jej objęciach, wyczuła zapach perfum, zapach, który towarzyszył jej, odkąd sięgała pamięcią. Tkwiły tak przytulone przez chwilę, aż Caitlyn usłyszała odgłos zamykanych siatkowych drzwi. Zjawiła się Lucille z tacą.

– Myślę, że moglibyśmy napić się czegoś mocniejszego. – Troy spojrzał na szklany dzbanek i szklanki ustawione wokół talerzyka z biszkoptami, winogronami i babeczkami orzechowymi.

Lucille nie zmieniła wyrazu twarzy, ale jakby lekko zesztywniała, a oczy jej pociemniały. Postawiła tacę na stole i napełniła szklanki. Podała Caitlyn herbatę z listkiem mięty.

– Przykro mi z powodu twojego męża.

– Dziękuję. – Znów ścisnęło ją w gardle, chociaż dobrze wiedziała, jakim był kłamcą i oszustem. Kiedyś nie wierzyła, ale teraz była już pewna, że ożenił się z nią dla nazwiska i pieniędzy. Co gorsza, aby dopiąć celu, zrobił jej dziecko.

Tak, poczęcie Jamie było częścią pokrętnego planu Josha. Chciał po prostu położyć łapę na jej pieniądzach. I pomyśleć, że chciał ją oskarżyć o śmierć córki… tak jakby mogła ją skrzywdzić.

– Caitlyn? – Z oddali usłyszała swoje imię. – Caitlyn?

Zamrugała.

– Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – zapytała Lucille.

Caitlyn, wyrwana z zamyślenia, wpatrywała się w krople ściekające po szklance, która nie wiadomo jak znalazła się w jej dłoni.

– W życiu nie czułam się lepiej – powiedziała z sarkazmem. Nie mogła nie zauważyć, jak Troy posyła Bernedzie szybkie znaczące spojrzenie. Ta wariatka nieprędko dojdzie do siebie, zdawał się mówić.

– Przepraszam. – Caitlyn zdobyła się na uśmiech. – Wyłączyłam się na moment.

– To nie był łatwy dzień – powiedziała Berneda.

– Nie musisz mnie, mamo, tłumaczyć. Przyjechałam po prostu powiedzieć ci o Joshu.

Matka kiwnęła głową i westchnęła.

– Troy uważa, że mogłabyś zostać tu kilka dni.

Caitlyn zmierzyła brata morderczym wzrokiem.

– Raczej nie.

– Wspomniał, że policja może cię nachodzić.

– Chcą po prostu zadać parę pytań.

– Ale chyba… chyba nie podejrzewają, że masz coś wspólnego ze śmiercią Josha?

Szklanka omal nie wyśliznęła jej się z rąk. Więc o tym też już rozmawiali. Cudownie. Posłała Troyowi kolejne wściekłe spojrzenie.

– Nie wiem, mamo, co podejrzewają.

– Ale to niedorzeczne… – Berneda urwała, słysząc warkot silnika na podjeździe. – A to co znowu?

Samochód zahamował z piskiem i Caitlyn pomyślała, że to policja. Po nią. Wyobraźnia podsunęła jej scenę jak z filmu. Wysiedli, wyciągnęli broń i biegną ją aresztować jak groźnego przestępcę. Pot wystąpił jej na czoło. Już chciała uciekać, ale się opanowała. Pociągnęła duży łyk herbaty i wtedy usłyszała szybkie głośne kroki na tyłach domu.

Zza rogu wyszła Amanda Montgomery Drummond, najstarsza siostra Caitlyn, ubrana w czarną spódnicę i żakiet. Jej krótkie włosy wyglądały na nieuczesane, jedwabna bluzka była pognieciona. Podobne niedbalstwo prawie nigdy się Amandzie nie zdarzało.

– Próbowałam się do ciebie dodzwonić – zwróciła się do Caitlyn. Weszła szybko po schodkach. – Co się, do diabła, dzieje? Widziałam w wiadomościach, że Josh nie żyje. Czy to prawda?

Troy przytaknął i zgasił papierosa w popielniczce stojącej na balustradzie ganku.

– I nikomu nie przyszło do głowy, żeby do mnie zadzwonić?! – Powiedziała z furią, patrząc na brata zmrużonymi oczami.

– Caitlyn zadzwoniła do mnie – wyjaśnił, przeczesując włosy sztywnymi palcami.

– Świetnie! A ja sobie siedzę w biurze i nagle Rob Stanton – jeden ze wspólników – zagląda do pokoju i mówi, żebym poszła do sali konferencyjnej i obejrzała wiadomości o dwunastej. Jezu, czy nikt nie mógł chwycić za cholerny telefon i powiedzieć, co się dzieje? – Policzki jej pałały, a usta zacisnęły się w wąską kreskę.

– Powinniśmy byli tak zrobić – przyznał Troy.

– Potem próbowałam się do ciebie dodzwonić – zwróciła się do Caitlyn. – Ciągle włączała się sekretarka.

– Nie odbierałam telefonów. Wiesz, dziennikarze.

– Pewnie. Ohydni padlinożercy. Zwęszą najmniejszy ślad skandalu i zaraz wypełzają na światło dzienne. – Zaczerpnęła powietrza i potrząsnęła głową, jakby chciała uporządkować myśli; głos jej złagodniał. – Boże, Caitie, jak się czujesz?

– Bywało lepiej.

– Policja ją przesłuchiwała – wtrąciła Berneda.

– Tylko wpadli powiedzieć mi o Joshu.

– Ale przecież nie jesteś podejrzana? – Twarz Bernedy przybrała kolor sponiewieranych pogodą ścian domu.

– Powiedziała, że nie wie, co podejrzewa policja – wyjaśnił Troy najstarszej siostrze. – Josh popełnił samobójstwo albo… albo ktoś mu w tym pomógł, prawda Caitlyn? Czy nie tak ich zrozumiałaś?

– Cholera – wymamrotała Amanda.

– Jeśli okaże się, że to zabójstwo, zaczną się nam baczniej przyglądać. – Troy dostrzegł przerażone spojrzenie matki. – Daj spokój, mamo, wiesz, jaka jest procedura. Rodzina i znajomi ofiary zawsze są najbardziej podejrzani. Już przez to przechodziliśmy.

– Zbyt często – zgodziła się, obserwując motyla przemykającego wśród bzów.

– Ale nie są pewni, że to morderstwo. To dobrze – myślała na głos Amanda.

– Nie ma w tym nic dobrego – zauważyła Berneda.

Twarz Amandy była ponura, jej mózg pracował na najwyższych obrotach.

– Marty z księgowości zna kogoś w policji. Może mógłby się od niego dowiedzieć, co policja naprawdę myśli.

– O Boże, widzę, że naprawdę się martwisz. – Gdy Berneda spróbowała poprawić się w fotelu, natychmiast zjawiła się przy niej Lucille. Zaczęła strzepywać i układać poduszki.

– Po prostu nie wierzę, że Josh popełnił samobójstwo – upierała się Caitlyn.

– Nie wiesz, jak było. – Amanda opadła na krzesło. – Nikt nie wie, co się dzieje w głowie drugiego człowieka. Weźmy Billa Blacka. Z pozoru miał wszystko – był wspólnikiem w jednej z najlepszych firm prawniczych na wschodnim wybrzeżu, miał młodą piękną żonę, dwójkę uroczych i zdrowych dzieciaków, dom wart fortunę i drugi w Catskills. Żyć nie umierać. I pewnego dnia, bez żadnych widocznych powodów, idzie do garażu, zakłada wąż na rurę wydechową swojego mercedesa i kończy z tym wszystkim. Nikt nie wiedział, że był szantażowany, nikt nie wiedział, że oskarżano go o gwałt na nieletniej klientce, w wyniku którego dziewczyna zaszła w ciążę. Nikt, nawet jego najlepszy przyjaciel, nie wiedział, że Bill miał jakiekolwiek problemy. Nie mieli pojęcia.

Caitlyn potrząsnęła głową i spojrzała na wzgórza i zachodzące słońce.

– Znam Josha.

– Znałaś – poprawił ją Troy. – A Amanda ma rację. Po prostu poczekajmy, co powie policja.

Berneda zwróciła się do starszej córki:

– Jeśli Caitlyn będzie potrzebowała prawnika, pomożesz jej?

– Nie jestem adwokatem w sprawach kryminalnych – odpowiedziała Amanda głosem pełnym napięcia. – Rzuciłam to dawno temu. Zajmuję się podatkami i nieruchomościami. Wiesz o tym.

– Wiem, wiem, ale się martwię. Pracowałaś dla prokuratora okręgowego.

– I nienawidziłam tej pracy, nie pamiętasz? Użeranie się z tymi wszystkimi kryminalistami i głupkami i… w każdym razie, cieszę się, że już tego nie robię.

– Możesz kogoś polecić? – zapytała Berneda, szarpiąc naszyjnik z pereł.

– Jezu, nie zastanawiajmy się nad tym! – Troy sięgnął do kieszeni koszuli po papierosy. – Caitlyn i ja już to omówiliśmy. Uważam, że nie powinna rozmawiać z policją bez prawnika, ale nie zachowujmy się, jakby była podejrzana. – Znalazł zapalniczkę i pstryknął kilka razy, zanim się zapaliła. – W porządku? – zapytał, wydmuchując dym.

– Oczywiście, że nie.

– Tak jak myślałem.

– Po prostu lepiej być przygotowanym – powiedziała Berneda.

– Zostaniecie na kolacji? – Lucille uśmiechnęła się łagodnie, jakby nie zdawała sobie sprawy z wagi tej rozmowy.

Berneda skinęła głową.

– Naturalnie, że zostaną.

– Ja nie. – Amanda spojrzała na zegarek. – Mam mnóstwo pracy. Mnóstwo. Nie dotrę do domu przed północą. – Dostrzegła urażone spojrzenie matki i westchnęła. – Przyjechałam sprawdzić tylko, czy dobrze się czujesz. Wiem, że takie rzeczy wyprowadzają cię z równowagi. Kiedy skończę pracować nad tą sprawą, przyjadę na weekend. Zgoda?

– Tak, choć wiem, że i tak nie przyjedziesz – mruknęła Berneda, ale twarz jej odrobinę pojaśniała.

– Przyjadę. Jesteśmy umówione. Obiecuję.

Ledwie to powiedziała, zadzwonił jej telefon komórkowy. Pogrzebała w torebce, wyciągnęła telefon i przyłożyła do ucha. Rozmawiając przyciszonym głosem, odeszła w drugi koniec ganku i odwróciła się tyłem do wszystkich.

– Tak, wiem, wiem… ale to poważne sprawy rodzinne. Przyjadę. Tak, Powiedz mu, że za dwadzieścia minut, góra pół godziny… tak, rozumiem, w porządku. Powiedz mu, że dzisiaj sobota. Ma szczęście, że w ogóle pracuję. – Rozłączyła się, westchnęła głęboko i spojrzała na rodzinę. – Naprawdę muszę już lecieć. Ale wrócę, obiecuję. – Wrzuciła telefon do torebki i cmoknęła matkę w policzek. – Przyjadę z Ianem – obiecała. Uśmiech Bernedy zastygł na wspomnienie szwagra. Mąż Amandy pracował jako pilot w firmie zajmującej się handlem drewnem. Często nie było go w domu, rzadko pojawiał się na uroczystościach rodzinnych. Przystojny, wysportowany, zdolny rzucić czar nawet na najdziksze zwierzęta. Problem jednak w tym, że gdy zauroczone zwierzę odważyło się podejść bliżej, strzelał do niego i zabijał je. Na śmierć. I sprawiało mu to ogromną przyjemność. Tak, Ian Drummond miał swoją ciemną stronę. Rzadko ją pokazywał. Caitlyn miała raz okazję ją poznać, choć nigdy nikomu o tym nie powiedziała. I nigdy nie powie.

Amanda lekko chwyciła ją za rękę, dotykając ukrytego pod swetrem opatrunku. Caitlyn wstrzymała oddech. A jeśli Amanda wyczuje bandaże na nadgarstkach? Wyrwała się.

– Zadzwoń, jeśli będziesz chciała. – Na twarzy Amandy pojawił się cień uśmiechu. – A jeśli nie zamierzasz odbierać telefonu, to przynajmniej włącz cholerną komórkę. Na nią też nie mogłam się dodzwonić.

– Włączę.

Amanda znów złapała ją za rękę i ścisnęła tak mocno, że Caitlyn omal nie zawyła z bólu.

– Nie zapomnij. – Założyła okulary słoneczne na nos i popędziła ścieżką. Z rykiem silnika odjechała tak szybko, jak się pojawiła.

– No, to tyle – powiedział Troy, marszcząc się i mocno zaciągając papierosem. – Spełniła swój obowiązek.

– Co to ma znaczyć? – Berneda wyprostowała się na fotelu.

– To, że Amanda poświęca rodzinie wyjątkowo mało czasu.

– Nie rozumiesz, że jest zajęta? – Berneda potrząsnęła głową i Caitlyn zauważyła kilka srebrnych włosów, które miały czelność pojawić się wśród mahoniowych loków. – Wy nigdy nie potrafiliście się dogadać.

To była prawda. Caitlyn pamiętała wrogość panującą między starszą siostrą a bratem. Wydawało się, że trwa to od narodzin Troya aż do dzisiaj, ponad trzydzieści lat.

– Gdzie jest Hannah? – Caitlyn postanowiła zmienić temat.

– Wyszła. – Matka odwróciła wzrok. – Wyszła wczoraj wieczorem.

– Dokąd?

– Nie wiem. Była wściekła.

– Na co? – naciskała Caitlyn.

– Na cały świat. Na mnie. Na Lucille, na wszystkich. – Berneda machnęła lekceważąco ręką. – Wiesz, jaka ona jest. Uparta. Tak jak ojciec. Nie wiem… nie wiem nawet, czy wie już o Joshu, ale na pewno się dowie. – Spojrzała na zegarek. – Na pewno powiedzą w wieczornych wiadomościach. Myślę, że powinniśmy je obejrzeć.

Caitlyn nie miała najmniejszej ochoty patrzeć, jak reporterzy roztrząsają, analizują, wyjaśniają i snują hipotezy dotyczące śmierci jej męża. Ale musiała. Wcześniej czy później trzeba zmierzyć się z prawdą o śmierci Josha. Jutro, ani nawet za kilka dni, wcale nie będzie łatwiej.

Загрузка...