Rozdział 28

Reed rozsiadł się w swoim komfortowym fotelu przed telewizorem. Płaski ekran, trzydzieści sześć cali. Telewizor był naprawdę ekstra, kosztował majątek, ale Reed go uwielbiał. Postanowił najpierw zjeść gówniany obiad z mikrofalówki, zerkając przy okazji na mecz, a potem pokręcić się koło domu Caitlyn Bandeaux. Poprosił Morrisette, żeby trochę poobserwowała dom i zgodziła się, mimo że jej córka właśnie przechodziła ospę wietrzną. Reed musiał trochę odpocząć. Pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę i czuł, że trzeba nieco wyhamować, spojrzeć na wszystko z perspektywy.

Zanim Caitlyn Bandeaux znów zatrzaśnie ci drzwi przed nosem.

Do diabła.

Bravesi przegrywali siedem do jednego pod koniec ósmej zmiany, dwóch zawodników zostało usuniętych. Kiepsko to wyglądało. Metsi mieli dobrą passę.

Reed popił obiad piwem, wyrzucił plastikowy talerz do kosza i wyłączył telewizor. Gdy tylko wyszedł, zadzwoniła komórka. Odebrał, wsiadając do swojego el dorado.

– Reed, słucham.

– Cześć, to ja. – Usłyszał głos Morrisette.

– Już jadę.

– W samą porę. Opiekunka dzwoniła dwa razy.

– Gdzie jesteś?

– W bocznej uliczce naprzeciwko małego baru, który nazywa się Nickleby’s. – Podała mu adres. – I wiesz co, nasza wdowa ma chyba randkę. Z tym swoim doktorkiem. Piją drinki. Wyglądają na naprawdę bliskich znajomych.

Ciekawe.

– Będę za dwadzieścia minut. – Wyjechał z podjazdu i ruszył w kierunku miasta. Po chwili znów zadzwonił telefon. Pewnie opiekunka ponaglała Morrisette.

– Reed.

– Mówi Bell, zastępca szeryfa w St. Simons. Chciał pan, żebym zadzwonił, gdy ustalimy tożsamość tej kobiety, którą wyciągnęliśmy z wody na północy wyspy.

Reed skręcił w lewo i czekał w napięciu.

– Tak, zgadza się.

– To Rebeka Wade. Zidentyfikowano ją na podstawie dokumentacji stomatologicznej.

– Wiadomo, kiedy zginęła?

– Trochę już przeleżała w wodzie. Kilka tygodni lub miesięcy. Jeszcze nie ustaliliśmy.

– Przyczyna śmierci?

– Wciąż nad tym pracujemy. Jak tylko dostanę raport z autopsji, to przefaksuję go panu. Ale jest jeszcze coś dziwnego – dodał poważniejszym tonem, zwiastującym kolejne złe wieści. – Chyba powinien pan o tym wiedzieć.

Nie zdążył przyhamować i wpadł w zakręt z piskiem opon.

– Niech pan strzela.

– Jak mówiłem, jej ciało jest w kiepskim stanie… ale lekarz zauważył coś dziwnego, wspomni o tym w raporcie. Wygląda na to, że odcięto jej język.

Reed zacisnął szczęki. Ścisnął mocniej kierownicę.

– A nie zrobiło tego jakieś drapieżne zwierzę?

– Raczej nie. Lekarz mówi, że język został równo odcięty, zawinięty w folię i włożony do jej torebki. To jedyna rzecz, którą miała w torebce. Własny język zawinięty jak pieprzona kanapka z szynką.


Przed domem pozwoliła mu się pocałować.

To był jej pierwszy błąd.

Drugim było zaproszenie go do domu na drinka.

A trzecim pragnienie, by się z nim kochać. Świat jej się walił i rozpaczliwie pragnęła poczuć się bezpieczna w ramionach Adama. Poczuć, że żyje, gdy wokół wszyscy po kolei umierali.

Siedzieli na kanapie, popijając drinki – ona cosmopolitana, a on whisky z lodem.

– Chyba mu się nie podobam. – Adam wskazał brodą Oskara. Pies leżał w przejściu i nie spuszczał oka z Adama.

– Nie jest przyzwyczajony do gości.

– Ale rozpoznaje Kelly?

Caitlyn westchnęła, zastanawiając się, czy dobrze zrobiła, opowiadając mu o siostrze.

– Chciałbyś z nią porozmawiać?

– Świetny pomysł.

– Poczekaj. – Poszła do kuchni, Oskar za nią. Znalazła torebkę, wyjęła telefon i wróciła do salonu. Adam siedział rozciągnięty na poduszkach w rogu kanapy. Włosy miał lekko zmierzwione, na twarzy pojawił się cień zarostu, długie nogi wyciągnął pod stolikiem. Poważnym spojrzeniem śledził każdy jej ruch, gdy usiadła obok niego i zaczęła wystukiwać numer Kelly.

– Może nie być w domu.

– Na pewno.

– Mówię poważnie… – Caitlyn odczekała chwilę, włączyła się sekretarka.

– Cześć Kelly, jestem w domu. Oddzwoń do mnie, dobrze? Muszę z tobą porozmawiać i nie… nie martw się, nie zamierzam przekonywać cię, żebyś poszła na pogrzeb mamy. Dobrze? Zadzwoń. – Rozłączyła się, spojrzała na Adama i dostrzegła powątpiewanie w jego oczach.

– Wciąż mi nie wierzysz, prawda? No cóż… – Jeszcze raz wystukała numer Kelly i podała mu telefon. – Posłuchaj jej głosu i zostaw wiadomość. Powiedz jej, na miłość boską, że chcesz z nią porozmawiać.

Nie spuszczał z niej wzroku. To było irytujące, że nikt jej nie wierzył, nawet psychoterapeuta. Ale kiedy włączyła się sekretarka Kelly, Adam nawet się nie zawahał.

– Mówi Adam Hunt. Pewnie słyszała pani, że pracuję z pani siostrą Caitlyn. Czy mogłaby pani do mnie oddzwonić? Byłbym bardzo wdzięczny. – Zostawił swój numer, rozłączył się i siedział przez dłuższy czas z telefonem w ręku.

– Wciąż mi nie wierzysz.

– Tego nie powiedziałem. – Oddał jej telefon.

– Mogę to wyczytać w twoich oczach. Wiesz, powinieneś nazywać się Tomasz. Niewierny Tomasz. – Pociągnęła łyk cosmopolitana, czując jak wzbiera w niej złość. Dlaczego przejmowała się tym, co on sobie myśli? Bo był jej psychologiem… nie, chodziło o coś więcej. Chciała, żeby jej wierzył niejako psycholog, ale jako człowiek, jej powiernik, jej przyjaciel, jej… kochanek. Nawet jeśli spotykała się z nim z powodu swoich problemów psychicznych.

– Przecież wiesz, o co mi chodzi – powiedział powoli. – Nikt poza tobą nie ma kontaktu z Kelly.

– Mylisz się. Kelly jest samotniczką, ale ma pracę. Ma klientów, dużo podróżuje.

– Czy ktoś jeszcze z twojej rodziny rozmawiał z Kelly po wypadku?

– Nie, ale… Na miłość boską, po co miałabym wymyślać sobie nieistniejącą siostrę? Ona istnieje. Możesz sprawdzić jej świadectwo urodzenia.

– Nie chodzi o jej narodziny – powiedział. – Martwi mnie raczej jej śmierć.

– Domniemana śmierć. Domniemana. Ona żyje. Wiesz co, namówię ją, żeby się z tobą spotkała. Kiedy oddzwoni, możesz z nią porozmawiać, a jeśli to cię nie przekona, odwiedzimy ją w domu.

– Gdzie to jest?

– Za miastem przy Sorghum Road… Mam adres, gdzieś w gabinecie. Ale listy nie przychodzą do niej na ten adres, odbiera je na poczcie – to pewnie część jej kamuflażu. Mieszka w takim małym, zwyczajnym domku niedaleko Oak Hill, tyle że za rzeką. Jak na ironię. Nie odwiedza Oak Hill, ale od siebie może widzieć, co się tam dzieje. Myślę, że rodzina nawet nie zdaje sobie sprawy z istnienia tego domu.

– Dlaczego?

– Może mój ojciec albo dziadek wiedzieli o nim, moi bracia też mogli go widzieć, gdy chodzili nad rzekę na ryby. Dom jest schowany między drzewami. Nikt nie podejrzewa, że Kelly tam mieszka. – Dokończyła drinka.

– Czy to nie wydaje ci się dziwne?

– Niejedno w mojej rodzinie wydaje mi się dziwne.

Ogarnął ją smutek, gdy przypomniała sobie o tych, których straciła, chłód tak straszny, że żaden alkohol nie byłby w stanie jej rozgrzać. Czuła ból tak głęboki, że nie wierzyła, by kiedykolwiek minął. I coś jeszcze. Strach, że jest w to wszystko zamieszana. Czy mogła sprowadzić cierpienie na tych, których kochała? Czy była tej nocy w domu Josha? I co? Przywiozła do swojego domu wiadra krwi? Czy naprawdę, tak jak twierdził Josh, zaniedbała własne dziecko? Matko Boska, nie… Przeszył ją dreszcz. Czy tego wieczoru, gdy matkę odwieziono do szpitala, poszła do jej sypialni i podmieniła tabletki nitrogliceryny, a potem zakradła się do szpitala i dokończyła swoje dzieło? Przed oczami skakały jej obrazy, niewyraźne, przerażające… Czy w okresach amnezji przemieniała się w zabójczynię? Jak doktor Jekyll i pan Hyde? Nie… tylko nie to.

– Caitlyn?

Drgnęła, wyrwana z zamyślenia. Adam patrzył na nią zatroskanym wzrokiem.

– Wszystko w porządku?

Skinęła głową, ale chyba jej nie uwierzył, bo objął ją i przytulił. Na wpół leżeli na kanapie, przytuleni do siebie.

– Wszystko będzie dobrze. – Pocałował ją delikatnie w czoło. Jego ramiona były takie silne. Położyła głowę na jego piersi i usłyszała miarowe, uspokajające bicie jego serca, wyczuła słaby zapach wody po goleniu.

– Skąd wiesz?

– Wiem.

– O tak, nie wątpię – drażniła się z nim.

– Zaufaj mi. – Pocałował ją w czubek głowy. – Są rzeczy, które trzeba przyjmować na wiarę.

Zaśmiała się cicho.

– I kto to mówi! Przecież ty mi nie wierzysz. Nie wierzysz, że Kelly żyje.

– Próbuję uwierzyć – zapewnił. Spojrzała mu w oczy i nie mogła się powstrzymać, żeby go nie pocałować. Jego usta smakowały whisky, winem i męskością. Mrucząc, oddał pocałunek, zamknął dłonie w jej włosach.

Caitlyn, nie rób tego, zastanów się.

Zlekceważyła ostrzegawczy głos i uległa. Pragnęła jego dotyku, pragnęła, by jej pożądał. Rozchyliła usta, pieścił językiem jej wargi, przyciskając ją do siebie. Całowali się coraz mocniej, coraz namiętniej, aż poczuła, jak płomień ogarnia całe ciało. Nie protestowała, gdy Adam znalazł suwak jej sukienki i rozsunął go, obnażając jej plecy. Delikatnie przesunął palcami po kręgosłupie i wśliznął się między uda.

Serce biło jej szybko, poddała się mrocznemu pożądaniu, które błagało o więcej.

– Caitlyn… – powiedział niskim, zachrypłym głosem. Pot wystąpił mu na czoło. – Nie powinniśmy.

– Wiem. – Pocałowała kącik jego ust.

– Będą z tego kłopoty.

– Tylko jeśli na to pozwolimy – wyszeptała, znów go całując. Czuła żar jego ciała, jego pożądanie, pragnienie pulsujące we krwi. Przysunęła się jeszcze bliżej i Adam przestał się opierać.

– Boże, pomóż – wychrypiał, chwycił brzeg sukienki i uniósł ją. Muskał jej uda koniuszkami palców. Oszołomił ją jego zapach i smak, całowała go w usta, oczy, nos, a on ściągnął jej sukienkę, rozpiął stanik, zdjął z siebie koszulę i spodnie. Nie bronili się już. Całował ją tak, jakby nie miał zamiaru przestać. Szybko pozbyli się reszty ubrań. Serce Caitlyn waliło jak szalone. Posadził ją na sobie i uniósł biodra, wchodząc w nią. Zaczął pieścić jej piersi w rytm ruchów jej ciała.

Całował długo i namiętnie, z zamkniętymi oczami. Powietrze między nimi zgęstniało, żar był wprost namacalny. Zapadła w niebezpieczny mrok. Ich ciała poruszały się coraz szybciej, pokój wirował… Jej sutki stwardniały pod jego dotykiem, a gdy chwycił brodawkę ustami, krzyknęła. Zamknęła oczy. Czuła, jak narasta w niej pożądanie, pragnienie wyczerpujące i rozkoszne zarazem. Wiedział, gdzie dotykać jej ciała i jak to robić…

– Och… och… o Boże! – krzyknęła, gdy nadeszła pierwsza fala rozkoszy. Wstrząsnęła nią, przeniosła w inny wymiar. Caitlyn zabrakło tchu, na chwilę odpłynęła.

Czuła każdy mięsień jego ciała.

Krzyknął gwałtownie, wpijając palce w jej pośladki.

Zatracił się w niej. Otworzyła oczy i spojrzała na tego obcego mężczyznę, który wciąż był w niej. Drżąc, zamrugała gwałtownie. Kelly nagle zdała sobie sprawę, co się stało.

Głupia Caitlyn, kochała się z tym facetem… z tym swoim psychologiem. Niezły pasztet, pomyślała Kelly, wciąż na nim siedząc. Nawet przystojny, męskie rysy i w ogóle. Pieprzony Adonis z kwadratową szczęką, inteligentnym spojrzeniem i zadbanym ciałem. Był w jej typie. Zaczęła się wiercić i Adam jęknął cicho. Podobało jej się to. Absolutne panowanie seksu nad facetem.

Co za jazda!

– Caitlyn? – Uśmiechnął się łobuzersko.

Gdyby tylko wiedział. Caitlyn już nie było… i nie będzie jej przez wiele godzin. Może dni.

– Hm.

– Chodź tutaj – poprosił. Chciał, żeby położyła się obok niego, żeby przytulili się do siebie po tym, co razem przeżyli. Boże, jaki on był przewidywalny. Zawahała się, potem pochyliła, przebierając palcami po jego piersi. Nawet nie miał pojęcia, że teraz ona zawładnęła słabą, płaczliwą Caitlyn. Podniecało ją to. Mruczała, dotykając jego skóry. Tulił ją mocno. Poczuła na ramionach jego dłonie jego oddech we włosach. Jak romantycznie. I jak cholernie głupio. Ale mogła grać dalej, przecież nigdy się nie dowie.

Pochyliła się i przywarła ustami do jego piersi. Otworzył oczy, jakby zaskoczony, że znów jest gotowa, że znów rozpiera ją energia. Ale przecież w ogóle jej nie znał. Nie miał pojęcia, że igra z ogniem. Spojrzała mu prosto w oczy, czubkiem języka muskając brodawkę. Gwałtownie wciągnął powietrze.

– Powiedz mi – zapytała – dobrze ci było?

Загрузка...