Adam nie poszedł prosto do samochodu. Po wyjściu z domu Kacie Griffin rozejrzał się po podwórku. Nie znalazł nic szczególnego poza kilkoma świeżymi plamami oleju w garażu. Potem ścieżką między drzewami poszedł nad rzekę. Dom stał tuż nad wodą, z werandy rozpościerał się widok na drugi brzeg, gdzie mieściła się posiadłość Oak Hill. Nie było przystani, ale wśród wysokich traw ktoś ukrył kajak, w środku leżały wiosła i latarka. Latarka wyglądała na nową, działała, do światła zaraz zleciały się brzęczące owady. Zgasił latarkę i popatrzył na ciemniejącą wodę.
Wyczuwał jakieś zło. W mroku czaiło się coś złowieszczego. Coś, co jak cień prześladowało Caitlyn.
Coś? Coś? A może wszystko?
Spędził w domu kilka godzin w nadziei, że ktoś się pojawi – Kacie, Kelly czy ktokolwiek inny. Poszedł znów na brzeg i przez nieuwagę wszedł do wody, potem usiadł na płaskim kamieniu i, przyglądając się drobnym falom na rzece, myślał o Caitlyn. Zależało mu na niej. Bardzo zależało. Choć nie powinien sobie na to pozwalać. Była pierwszą kobietą od czasów Rebeki, której pozwolił zbliżyć się do siebie.
Była też najbardziej skomplikowaną kobietą, jaką znał.
Chcesz chyba powiedzieć: najbardziej sfiksowaną.
Caitlyn i Kelly. Bliźniaczki. Tak podobne, a jednak, jak twierdziła Caitlyn, tak różne. Kelly nie żyje. Przynajmniej wszyscy tak myśleli, wszyscy prócz Caitlyn. Jednak ciała Kelly nigdy nie odnaleziono. Rodzina urządziła symboliczny pogrzeb na tym samym cmentarzu, gdzie leżeli Josh Bandeaux, jej ojciec i bracia. Miała swój grób, widział go, a widok marmurowej płyty z wyrytym nazwiskiem przyprawił go o gęsią skórkę.
Caitlyn nie wierzyła w śmierć siostry. Uważała, że Kelly żyje, ale ukrywa się, nie chcąc utrzymywać kontaktów z rodziną.
Czy to prawda?
Czy Kelly istniała?
Czy była duchem?
Cholera, to musi być przemęczenie. Nie ma żadnych duchów. Tylko wybujała, usłużna wyobraźnia. Caitlyn już w dzieciństwie miała wyimaginowanego przyjaciela. A potem nie poradziła sobie ze śmiercią siostry, więc wymyśliła ją sobie, przywróciła do życia.
Podniósł się, otrzepał ręce i spojrzał w kierunku Oak Hill. Dom stał na urwistym brzegu, jakieś osiemset metrów w dół rzeki. Przyglądał się posiadłości Montgomerych i zastanawiał się, jak często robiła to Kacie, kimkolwiek była.
Popatrzył na zdjęcia, które zabrał z jej domu. Przedstawiały Caitlyn, Kelly, Amandę, Hannah, Troya i zapewne Charlesa. Było tam nawet zdjęcie małego dziecka, prawdopodobnie Parkera, który zmarł na syndrom nagłej śmierci łóżeczkowej niemowląt.
Albo został zabity.
Tyle śmiertelnych wypadków? Czy to Kelly jest za nie odpowiedzialna? Może Caitlyn? A może ktoś inny? Musi porozmawiać z Caitlyn, a potem pójdzie na policję i powie wszystko, co wie. Najpierw poradzi Caitlyn, żeby wzięła dobrego adwokata. Nie! Nie możesz nic powiedzieć policji, jesteś jej psychoterapeutą.
Ale musi ją przecież ratować. Przed kim?
Teraz wydawało mu się, że próbuje ją ocalić przed nią samą.
Jeśli to w ogóle możliwe.
Wytrącony z równowagi, pobiegł do samochodu. Zapadał zmierzch, na niebie migotały miliony gwiazd, a w powietrzu unosił się zapach rzeki. Słychać było kumkanie żab i bzyczenie owadów. Wydawało się, że panuje absolutny spokój, ale Adam wyczuwał zło. Wszechobecne odwieczne zło. Otworzył bagażnik, szukając szmaty do wytarcia butów, i natrafił na plecak Rebeki, ten, który znalazł w szafie w gabinecie. Zupełnie o nim zapomniał i przez cały czas woził w bagażniku.
Obok koła zapasowego znalazł starą ściereczkę, osuszył nogawki i buty, wytarł ślady błota. Już miał zamknąć bagażnik, gdy niemal bezwiednie wziął do ręki plecak Rebeki. W środku było kilka rzeczy, które zabrał z jej gabinetu i które zamierzał zwrócić. Kartoteki, dyskietki, kilka zdjęć i notatnik. Wyjął wszystko i przyjrzał się dokładniej plecakowi. Zwyczajny płócienny plecak wzmocniony u dołu skórą. Jeden z pasków był postrzępiony, skóra wytarta i miejscami podarta, zamek błyskawiczny nie dawał się zasunąć. Stary plecak w fatalnym stanie. Czy wciąż go używała? Dlaczego nie kupiła nowego? Przywiązanie? Raczej nie. Uwolniła się od mężczyzn, którzy byli kiedyś dla niej ważni, ale zostawiła sobie stary, zniszczony plecak? Nie, to nie w jej stylu. Podniósł plecak i obejrzał ze wszystkich stron w słabym świetle lampki samochodowej. Nagle zauważył coś dziwnego. Skóra na dnie plecaka była rozdarta i przyszyta do płótna.
Rebece chciało się zszywać stary zniszczony plecak? Więc dlaczego nie zreperowała przy okazji suwaka?
Ścieg był gęsty, rozcięcie zostało przeszyte ręcznie kilka razy. Nie miał noża, kluczem wyciągnął i przeciął nitki. Czuł się jak idiota; pewnie nie było w tym żadnej tajemnicy. Wreszcie udało mu się rozpruć szew. Zajrzał do środka. Wewnątrz znalazł głęboko ukrytą dyskietkę.
Zaschło mu w gardle. W ułamku sekundy zrozumiał, że dyskietka zawiera to, czego szukał – informacje na temat Caitlyn Montgomery Bandeaux.
Reed wrócił na posterunek razem z Metzgerem. Facet miał dwadzieścia pięć kilo nadwagi. Kiedy nie palił, żuł gumę. Miał żonę, piątkę dzieci i zabójcze stężenie cholesterolu. Był jednym z najlepszych gliniarzy, z jakimi Reed kiedykolwiek pracował.
Reed zostawił Diane Moses i jej ekipę w domu Caitlyn. Gdyby pani Bandeaux wróciła, Diane miała ją zatrzymać i natychmiast do niego zadzwonić. Poprosił też o próbki sierści psa i włosów Caitlyn zebranych ze szczotki. Diane obrzuciła go swoim słynnym spojrzeniem, które mówiło „nie ucz ojca dzieci robić”, więc się zamknął. Diane nie była zbyt sympatyczna, ale znała się na swojej robocie.
Gdy Reed i Metzger wjechali na parking, Morrisette i Montoya wysiadali właśnie z nieoznakowanego samochodu Reeda.
– No i jak? – zapytał, ale kwaśna mina Morrisette mówiła sama za siebie. Wrócili z niczym.
– Dupa. Nie znaleźliśmy Hunta ani w jego mieszkaniu, ani w gabinecie. Gabinet zabezpieczyliśmy. Nie udało nam się skontaktować z nikim z rodziny Montgomerych. Troya nie ma w biurze, sekretarka nie chce nic więcej powiedzieć, choć obiecuje zadzwonić do niego na komórkę. Facet pewnie gra w golfa albo jest z jakąś kobietą, z którą być nie powinien. Amandy też nie ma w biurze, wyszła gdzieś na spotkanie z klientem, sekretarka powiedziała, że spróbuje ją złapać. Wygląda na to, że Sugar Biscayne dołączyła do siostry, bo i jej nie można znaleźć, nikt nie widział jej od wczoraj. Hannah nie odbiera telefonu, zastępca szeryfa pojedzie tam i sprawdzi, co się dzieje. Lucille Vasquez wciąż jest na Florydzie? – zapytała Morrisette, a Reed zauważył, że twarz Montoi stężała.
– O ile wiem, tak, chociaż ma przyjechać na pogrzeb Bernedy.
– Kiedy to – pojutrze?
Reed wzruszył ramionami.
– Wkrótce. Rodzina zażądała wydania ciała.
– Wydaliśmy je? – zapytała, gdy ruszyli w stronę komisariatu.
– Tak. Sekcja zwłok została zakończona. Badania toksykologiczne zrobione. Nie ma powodu, żeby nadal trzymać ciało.
– Czy morderca zostawił jakieś ślady? Czy znaleziono coś w pościeli, w pokoju, pod paznokciami?
– Wciąż sprawdzamy.
– Wiecie co, to jest wkurzające. – Morrisette zsunęła okulary na czubek głowy. – Cała pieprzona rodzinka jest nieuchwytna. Postawiliśmy wszystkich na nogi, żeby znaleźć Hunta i Caitlyn Bandeaux, ale dotąd bez efektów.
– Znajdziemy ich.
Reed po raz pierwszy zobaczył, jak Montoya uśmiecha się.
– To się nazywa pozytywne nastawienie.
– Tak – zgodziła się Sylvie. – Zawsze to lepsze niż siedzieć i płakać. Wśród tych kutasów, których aresztujemy, mamy wystarczająco dużo mazgajów. Nic, tylko użalają się nad sobą. Biedactwa. Przecież to nie ich wina, że zeszli na złą drogę. Mieli trudne dzieciństwo, tatuś bił, mamusia piła, nauczyciel się uwziął… W Nowym Orleanie też macie takich? Kurwa, ja nie mogę. Na świecie pełno jest płaczliwych dupków. – Nagle zadzwoniła jej komórka. – Morrisette – warknęła do telefonu. – Tak… jesteś pewien?… W porządku… rozumiem. Nie podoba mi się to. Wezwijcie posiłki i aresztujcie go. Już tam jedziemy. – Rozłączyła się, przybrała poważny wyraz twarzy. – Jedziemy – powiedziała, wracając do samochodu. – Namierzono samochód Hunta. Wygląda na to, że jechał do posiadłości Montgomerych. Ja poprowadzę. I, kurwa, nie próbujcie się ze mną sprzeczać.
Kelly szła w cieniu krzaków, czując w dłoni zimną stal pistoletu. Za plecami miała ogromny, stary dom, w którym jaśniało tylko jedno okno, migotało w nim niebieskie światło telewizora; było to okno jej sypialni. Wokół panowała cisza. Złowroga cisza. Wydawałoby się, że nikogo tu nie ma.
Ale ktoś tu był. Czuła to i ciarki przechodziły jej po plecach.
Nauczyła się strzelać dawno temu, jej ojciec na to nalegał. Stary sukinsyn. Dostał to, na co zasłużył. Wszyscy zasłużyli, czyż nie? Cameron, który zginął, wracając od swojej kochanki, stracił wtedy panowanie nad kierownicą i jedno ze swoich jaj. Szalona ciotka Alice, która dała się zamknąć w zakładzie i pozwoliła, żeby reszta rodziny sprzątnęła jej spadek sprzed nosa. Potem Charles zabity strzałą prosto w lodowate, nieczułe serce. Charles zdobywca stał się ofiarą… tak, te śmierci nie były przypadkowe. Nawet Josh… Kiedy Kelly straciła odwagę i stwierdziła, że nie jest w stanie go zabić, ktoś przyszedł z pomocą, oszołomił go narkotykami i pociął mu nadgarstki; Caitlyn piła wtedy w barze i nie wie, co się wydarzyło. To był najodpowiedniejszy moment.
Udając Caitlyn, pojechała jej białym lexusem do domu tego sukinsyna. Nadszedł czas, żeby pozbyć się Josha. Dręczyłby Caitlyn przez lata, niszcząc jej poczucie własnej wartości, a Kelly miała już tego dość. Stanęła więc na progu ze spreparowaną butelką wina. Udawała Caitlyn.
Podstęp okazał się skuteczny, ale wymagał sprytu i zręczności. Musiała też ugryźć się w język, żeby nie kazać sukinsynowi iść do diabła, gdy otworzył jej drzwi ze słowami: „Co tu robisz, do cholery?”
Jezu, co Caitlyn widziała w tym idiocie? Kelly chciała go z miejsca zabić, ale nie zrobiła tego, wczuła się w rolę potulnej Caitlyn.
Stał na progu i powiedział, że nie chce jej tu widzieć. Jednak w końcu łaskawie zgodził się ją wpuścić. Popełnił błąd, prowadząc ją do gabinetu, gdzie na biurku leżał ten cholerny pozew oskarżający Caitlyn o przyczynienie się do śmierci dziecka. Facet zasługiwał na to, żeby zginąć. Co za chciwy kutas. Kelly cieszyła się, że przyniosła ze sobą wino z fałszywą etykietą. Udawała słabą i udręczoną, wyłamywała palce, tak jak Caitlyn, i Josh spuścił trochę z tonu.
Jezu, zakłamany, dwulicowy sukinsyn.
Miała szczęście tamtej nocy. Tak przynajmniej jej się wtedy wydawało. Josh już wcześniej dużo wypił, dlatego był taki miły. Złagodniał, zaproponował jej nawet kieliszek swojego wina, nie odmówiła. A potem otworzył butelkę, którą przyniosła – tę ze śmiertelną zawartością. Patrzyła zafascynowana, jak Josh Bandyta Bandeaux nalewa sobie wina. Nalewa sobie trucizny.
Piła ze swojego kieliszka i przyglądała się, jak on jednym haustem wychyla chardonnaya z siarczynami.
– Twoja wizyta nic nie zmieni – język zaczął mu się trochę plątać. – I tak wniosę ten pozew i… i… – Potrząsnął głową jakby z niedowierzaniem i dolał wina sobie i Kelly.
Gdy wypił kolejny kieliszek, zaczęła się wahać.
Nagle zdała sobie sprawę, że popełniła błąd. Nie chciała być morderczynią. W żadnym wypadku. Nie potrafiła go zabić. Wpadła w panikę.
– Nie pij więcej – powiedziała stanowczo. – Josh, słuchaj, popełniłam błąd. Poważny błąd.
– Popełniłaś wiele błędów, Caitie. – Oparł się ciężko o biurko, na górnej wardze i na czole pojawiły się kropelki potu.
– Chodzi mi o to, że to wino nie jest takie, jak myślisz – przyznała, patrząc mu prosto w oczy. – Potrzebny ci będzie zastrzyk epinefryny.
– Co takiego?
– I to jak najszybciej, Josh.
Omal nie wypuścił kieliszka z ręki. Sięgnął po butelkę i przeczytał etykietę.
– Tyle razy piłem to wino…
– W butelce jest co innego. Słuchaj, nie ma czasu na wyjaśnienia. Wino, które wypiłeś, zawiera siarczyny.
– Cholera! Otrułaś mnie? Ty… ty pieprzona suko! Caitlyn… czy… Jezu Chryste, kim ty, do cholery, jesteś? Wynoś się! Natychmiast! – Zrobił w jej kierunku jeden chwiejny krok, nagle szybko zawrócił i ruszył do łazienki, gdzie trzymał swój zestaw przeciwwstrząsowy. Przez otwarte drzwi, w lustrze nad umywalką widziała, jak wstrzykuje sobie zbawienny lek.
Nogi się pod nią ugięły. Dobry Boże, czy naprawdę chciała zabić męża Caitlyn? W głowie jej się kręciło… wszystko wirowało. Chyba zaczyna świrować, tak jak jej siostra. Obrazy przed oczami zaczęły się rozmazywać…
Skradając się teraz w ciemnościach, nie mogła przypomnieć sobie nic więcej z tamtej nocy. Tylko tyle, że czuła się dziwnie, umysł miała zmącony, nogi jak z waty. I że chciała stamtąd wyjść. Kątem oka zauważyła, że Josh wrócił do gabinetu, opadł na krzesło przy biurku, ale zanim zdążyła się do niego odezwać, zanim uświadomiła sobie, co się dzieje, potknęła się i… chyba upadła, uderzając o coś głową. Bo nie pamięta, co było dalej, nie pamięta już nic więcej. Później dowiedziała się, że Josh nie żyje.
Z pewnością został zamordowany przez kogoś, kto po kolei mordował wszystkich członków rodziny Montgomerych.
Ktokolwiek za tym stał, wykazał się dużą dozą ironii, ale był też śmiertelnie niebezpieczny. Kiedyś usiłował zabić bliźniaczki, powodując wypadek na łodzi, a teraz próbował wrobić Caitlyn w zabójstwo Josha.
Kelly, skradając się po cichu, z bijącym sercem, minęła potężny dąb. W powietrzu unosił się mocny zapach rzeki i suchej trawy. Hiszpański mech powiewał złowieszczo, wyglądał jak zjawa przytulona do gałęzi. Zacisnęła zęby, próbując opanować zimny strach. Wyczuła, że nie jest sama. Że w pobliżu czai się zabójca. Uzbrojona w pistolet, komórkę i małą latarkę, którą znalazła w samochodzie, powoli posuwała się naprzód. Włosy zjeżyły jej się na głowie.
Musi być silna.
Nie może się teraz wycofać i stać się na powrót płaczliwą Caitlyn. Nigdy więcej. Nie pozwoli już, żeby jej słaba siostra wciąż była ofiarą. Dość tego. Koniec. Podmuch wiatru, który potargał jej włosy, zdawał się szydzić z jej odwagi.
Lucille mawiała: „Na plantacji są duchy, nie wiecie o tym? Słyszycie je przecież, prawda? Mówią do mnie i do was też mówią”.
Kelly uważała, że to chore gadanie, ale teraz, słuchając szeptu wiatru, patrząc na tańczący mech, nie była już taka pewna. Zacisnęła dłoń na pistolecie. Nie ma zamiaru chować się w samochodzie, jak mysz zagoniona w kąt, i czekać, aż ktoś się na nią – przepraszam, na Caitlyn – rzuci. Od czego pistolet Charlesa?
Zadzwonił telefon. Niepotrzebnie zabrała go z samochodu. Ten, kto na nią czyhał, też musiał to usłyszeć. Schowała się za starym budynkiem pompowni, odebrała telefon, ale nie odezwała się. Jakikolwiek hałas natychmiast naprowadziłby na nią zabójcę. Już miała wyłączyć komórkę, gdy usłyszała płacz dziecka. Żałosne rozpaczliwe zawodzenie.
– …Mamusiu? Gdzie jesteś?
Kelly wstrzymała oddech. Serce ścisnęło jej się boleśnie.
Więc na tym to polega. Ktoś sobie pogrywa na uczuciach Caitlyn, na jej macierzyńskiej miłości i poczuciu winy. A głos Jamie służy za przynętę.
Kelly przylgnęła całym ciałem do drewnianej ściany, łuszcząca się farba drapała ją w szyję.
– Jestem tutaj, kochanie, idę po ciebie – wyszeptała.
– Jest ciemno, boję się.
Kelly rozejrzała się: pomieszczenia gospodarcze, stary garaż, piwnica na owoce… stajnie i stare baraki dla niewolników.
– Wiem, że się boisz, kochanie. Powiedz mi tylko, gdzie jesteś… Mamusia po ciebie przyjdzie. – Starała się mówić drżącym głosem w nadziei, że ten, kto dzwoni, weźmie ją za Caitlyn. Udając płacz, zapytała: – Jamie? Kochanie, możesz mi powiedzieć, gdzie jesteś?
– Nie wiem… jest… ciemno… strasznie… jest… jest tu… pełno ziemi i szkła i brzydko pachnie… – Zaczęła płakać i przez chwilę Kelly omal nie nabrała się na tę nieudolną sztuczkę z przestraszonym dzieckiem. Omal. Ale nie do końca.
– Mamusiu, proszę, przyjdź tutaj!
– Już idę – wyszeptała. – Mamusia musi się teraz rozłączyć.
– Nie! Proszę… kocham cię, mamusiu, tak się boję… – Połączenie zostało przerwane.
Kelly zamarła. Nie spodziewała się, że ten ktoś się rozłączy.
Chyba że już ją namierzył.
Cholera.
Ogarnął ją strach. Musi zachować jak największą ostrożność, pozostać w ukryciu. Bezszelestnie minęła szopę i poidło dla zwierząt. Gdzie tu można się ukryć… gdzie można się ukryć w Oak Hill… jakie dostała wskazówki? Czego dowiedziała się od rozmówcy naśladującego szept dziecka?
Jest ciemno.
Do diabła, wszędzie tu jest ciemno.
Pełno ziemi i szkła i brzydko pachnie.
Piwnice.
Ale tu było kilka piwnic, które…
Nagle doznała olśnienia. Oczywiście, już wie gdzie.
Bawiła się tam, gdy była dzieckiem.
Adam pędził na łeb na szyję. Caitlyn zostawiła mu wiadomość, że jedzie do Oak Hill. Na szczęście zdążył ją jeszcze odsłuchać, ale zaraz potem bateria się wyczerpała. Nawet nie mógł nigdzie zadzwonić! Zacisnął dłonie na kierownicy. Nie ma czasu do stracenia.
Całe szczęście, że znalazł w plecaku tę dyskietkę. Włożył ją do laptopa i siedząc w samochodzie, w opuszczonej żwirowni, przejrzał notatki Rebeki. Jak to się stało, że nie zauważył tego, co teraz wydało mu się tak oczywiste? Przejechał przez most z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę i zobaczył drogę do Oak Hill. Jak mógł być tak ślepy!
Rebeka stwierdziła, że Caitlyn cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości, zwane też rozdwojeniem osobowości lub osobowością wieloraką; zaburzenie to nigdy nie zostało u niej rozpoznane. Z czasem pogłębiało się, a po wypadku na łodzi, w którym omal nie zginęła, Caitlyn przejęła osobowość swojej siostry bliźniaczki. Luki w pamięci spowodowane były tym, że okresowo zmieniała osobowość, stawała się Kelly. Caitlyn utrzymywała siostrę przy życiu, dała jej fikcyjną pracę i wynajęła jej dom nad rzeką. Zawsze w stresie, gdy serce zaczynało jej przyspieszać, gdy w żyłach zaczynała buzować adrenalina, Caitlyn stawała się Kelly.
Tak jak wtedy, gdy się kochali.
To nowe odkrycie, jeśli chodzi o dysocjacyjne zaburzenie tożsamości.
Nikt jeszcze nie opisał przypadku, w którym cierpiący na to zaburzenie przejmowałby w całości tożsamość innej istniejącej osoby. Zwykle osobowości wielorakie były słabo zintegrowanym zlepkiem różnych charakterów. Poza tym poszczególne osobowości nigdy się ze sobą nie porozumiewały. Ten przypadek bardziej chyba przypominał schizofrenię. W każdym razie był wyjątkowy. Nic dziwnego, że Rebeka tyle sobie po tym odkryciu obiecywała. Chciała podpisać umowę na milion dolarów na napisanie książki.
Boże, jaki był głupi.
Ślepy.
Bo popełniłeś błąd. Zakochałeś się w swojej pacjentce; w kobiecie, którą chciałeś wykorzystać do odnalezienia Rebeki.
Zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia, ale zacisnął zęby. Nie ma teraz czasu na skruchę. Nie teraz, gdy życie Caitlyn jest w niebezpieczeństwie.
Spojrzał w lusterko wsteczne i zobaczył migające światła radiowozu. Świetnie. Pomogą mu. Jeśli Caitlyn staje się Kelly, która w jakiś sposób może być odpowiedzialna za śmierć Josha, matki i innych członków rodziny, to jest niebezpieczna.
Nie tylko dla niego.
Dla siebie też.
Jezu, nie. Nie może jej teraz stracić. Nie straci.
Nacisnął pedał gazu, przydrożne drzewa migały za szybą.
Policja pędziła za nim, wyjąc i migając światłami.
Adam miał tylko nadzieję, że nie jest jeszcze za późno.
W piwnicy pod barakiem dla niewolników było ciemno choć oko wykol i cicho jak w grobie. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i jeszcze czegoś… czegoś metalicznego. Koiły przełknęła z trudem ślinę i ruszyła schodami w dół. Boże, co ją tam czeka?
Stopnie skrzypiały, zdradzając jej obecność. Wreszcie stanęła na klepisku. Spod ściany zabudowanej półkami na wino wydobywał się srebrzysty strumień światła. Nagle usłyszała, jak z ciemnego kąta wybiega szczur. Omal nie upuściła pistoletu.
Weź się w garść, powtarzała sobie, ale przecież wiedziała, że znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Nie odrywając wzroku od światła, przypomniała sobie, co kiedyś słyszała. Baraki dla niewolników, nieużywane od pokoleń, wiele lat temu zostały wyremontowane, a w piwnicy zaczęto przechowywać wino. W rodzinie krążyła po cichu plotka, że Cameron kazał wybudować tu sekretny pokój, w którym spotykał się ze swoją kochanką. Czy to możliwe? Czy teraz ktoś jest w tym pokoju?
Kelly postanowiła zaryzykować. Wstrzymała oddech i włączyła latarkę, spodziewając się wystrzału i kulki prosto w serce.
Nic się jednak nie stało.
Szybko omiotła światłem puste wnęki, sterty zapomnianych jutowych worków, potłuczone butelki i gruz… wszystko stare, gnijące…
Nagle zamarła. Pośrodku, na brudnej podłodze, na potłuczonym szkle, leżał króliczek Jamie – pluszak z klapniętymi uszkami, ten, który powinien leżeć na jej łóżku w domu Caitlyn.
Serce jej się ścisnęło na wspomnienie siostrzenicy, niewinnego dziecka. Jak można było zabrać jej najcenniejszą zabawkę i rzucić tutaj! Jak można tak dręczyć nieszczęsną Caitlyn.
Ten, kto to zrobił, jest chorym, perwersyjnym sukinsynem.
Zaciskając zęby, Kelly skierowała latarkę na ścianę. Snop światła ślizgał się po starych butelkach, nagle zobaczyła błysk metalu, ukrytą dźwignię, której o mały włos nie przeoczyła.
Powoli ruszyła naprzód, minęła króliczka i uzbroiła się w odwagę. Z pistoletem gotowym do strzału nacisnęła dźwignię.
Ściana otworzyła się, szybko i bezszelestnie.
Jasne światło oślepiło Kelly.
Zamrugała powiekami i zobaczyła lampy fluorescencyjne, białe ściany, białe meble, błysk nierdzewnej stali.
Kątem oka dostrzegła ruch w ciemnym kącie starej piwnicy. Ktoś wyskoczył spod starych jutowych worków, wzbijając tumany kurzu. Uniósł nad głową gruby kij.
Kelly wycelowała. Strzeliła, a morderca – o Boże, kobieta – uchyliła się i zamachnęła gwałtownie kijem.
Trzask!
Kelly poczuła straszliwy ból rozsadzający czaszkę.
Zachwiała się.
Pistolet wyśliznął się jej z ręki.
Komórka upadła na podłogę.
Byle tylko nie stracić przytomności! Kiedy upadła na zimną, wilgotną podłogę, zobaczyła w ciemnościach błysk. Igła. Cienka. Złowróżbna. Śmiertelna. Jak przez mgłę widziała ostrze wbijające się w ramię.
Wydawało jej się, że słyszy w oddali wycie syren. Potem w klinicznie białym pokoju zobaczyła na białej ścianie groteskowe dzieło sztuki – drzewo z długimi, czarnymi i czerwonymi nićmi. Do nici przypięte były zniekształcone ciała… okropne zdjęcia. Przerażające.
– Jestem Atropos, Caitlyn. – Usłyszała znajomy głos. Powoli ogarniała ją ciemność, która miała pochłonąć ją bez reszty.
Atropos?
– Nadeszła twoja kolej. Czas dołączyć do reszty. – Znajoma twarz zbliżyła się do jej twarzy. Wiedziała już, że zginie. – Zgadza się… nadszedł twój czas – powiedziała Atropos ze złowrogim uśmiechem. – Wreszcie spotkałaś swoje przeznaczenie.