Rozdział 20

Nie powinnaś tu przyjeżdżać.

Usłyszała własny drwiący głos. Przekręciła kluczyk w stacyjce i wsłuchała się w dźwięk gasnącego silnika. Orzeźwiający wiatr kołysał gałęziami dębów i szeleścił w gęstych zaroślach.

– Wiem, ale to urodziny Jamie – powiedziała głośno. Dom był taki spokojny, ciepłym światłem rozjaśniał ciemność.

Dom Jamie. Ścisnęło ją w gardle, gdy wyobraziła sobie śliczną buzię trzyletniej córeczki. Nie rozpłakała się. Dawno temu zdążyła już wypłakać rzekę łez. Szybko, zanim opadły ją złe myśli, schowała kluczyki do kieszeni i wysiadła z lexusa.

Noc była ciepła, wiatr delikatnie muskał jej policzki. Poszła w stronę kutej żelaznej bramy. Myślała, że będzie zamknięta, ale klamka ustąpiła, zaskrzypiały stare zawiasy. Z ziemi niczym dym podniosła się osobliwa mgiełka, zatańczyła wokół jej stóp i przeleciała między koronkowymi gałęziami. Kiedy tak stała przed domem, który był niedawno również jej domem, obudziły się w niej wątpliwości. Czy podjęła słuszną decyzję? Była sama. Ale przecież zawsze była sama, prawda? Jedna z siedmiorga rodzeństwa, a mimo to samotna. Bliźniaczka – samotna. Mężatka – samotna. Matka – teraz samotna.

Wiatr rozwiewał jej włosy, gorący jak w południe. Ledwie słyszała przejeżdżający samochód i szczekanie psa sąsiada, tak głośno i boleśnie biło jej serce.

Teraz albo nigdy.

Albo porozmawia z Joshem, albo pozwoli umrzeć ich małżeństwu.

Zebrawszy się na odwagę, ruszyła kamienną ścieżką. Trzy stopnie prowadzące na werandę, gdzie wisiały koszyki z petuniami i odurzająco pachniał wiciokrzew. Już miała zapukać, ale drzwi były uchylone.

Zapraszająco.

Nie rób tego! Nie wchodź tam! Usłyszała głos Kelly tak wyraźnie, jakby siostra stała tuż obok.

Skuszona srebrną smugą światła weszła do środka, a jej kroki odbiły się echem w wysokim holu. Zegar zaczął wybijać godzinę, z głośników sączyła się delikatna muzyka… melancholijna, klasyczna – dochodziła z gabinetu Josha.

Przeszła przez próg i zobaczyła go leżącego na biurku. Jedna ręka zwisała z biurka, z nadgarstka kapała krew, tworząc kałużę na miękkim dywanie.

– Josh! – krzyknęła. Zadzwonił telefon.

Jeden dzwonek. Telefon stał na biurku tuż przy głowie Josha.

Drugi dzwonek. Boże, czy powinna odebrać?

Trzeci dzwonek.


Caitlyn usiadła gwałtownie, zlana potem. Serce biło jej jak szalone. Była we własnym domu. W swoim łóżku. Ale wciąż miała przed oczami ten przerażający obraz.

Martwy Josh leżący na biurku w swoim gabinecie. Otwarte drzwi na werandę, pozew o spowodowanie śmierci córki. Nie musiała oglądać zdjęć z miejsca zbrodni, żeby wiedzieć, że to wszystko prawda. Skąd to wie? Może tam była? Może była świadkiem zbrodni? Nie, niemożliwe. To nie może być prawda.

Zadzwonił telefon. Sięgnęła po słuchawkę.

– Słucham – wyszeptała.

Cisza.

Dreszcz przebiegł jej po plecach.

– Halo? Kto mówi?

Cisza.

Przerażona rzuciła słuchawkę. Boże, co się dzieje? Trzęsącą się ręką potarła czoło.

To tylko zły sen. Bardzo zły sen.

Kto mógł dzwonić o trzeciej piętnaście nad ranem?

Kto zadzwonił i nie odezwał się ani słowem?

Pomyłka?

Starając się opanować, zaczerpnęła głęboko powietrza. W nogach łóżka leżał Oskar, ziewał, przeciągał się.

– Chodź tutaj. – Poklepała poduszkę obok, Oskar powoli przysunął się do niej i zwinął w kłębek. Głaskanie jego nastroszonego futerka i szum wentylatora pod sufitem uspokajały ją.

Znów zadzwonił telefon.

Wymacała kontakt, włączyła światło i podniosła słuchawkę.

– Halo?

Żadnej odpowiedzi.

– Halo?

Czekała z bijącym sercem, w słuchawce słyszała tylko czyjś płytki oddech.

– Kto to?

Nic. Żadnej odpowiedzi.

Dostała gęsiej skórki… czy jej się wydaje, czy w tle słychać muzykę? Dlaczego nikt nie odpowiada? Odłożyła słuchawkę i sprawdziła numer na wyświetlaczu. Numer nieznany. Tyle to sama już wiedziała. Potarła czoło ręką. Telefon znów zadzwonił.

Cholera! Podskoczyła na łóżku. Zanim odebrała, spojrzała na wyświetlacz. Dzwonił Troy. Odebrała.

– Słucham?

– Caitlyn? Mówi Troy. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale chyba powinnaś wiedzieć. Mamę właśnie zabrano do szpitala. Serce.

– Nie! Boże, i co?

– Nie wiem. Przed chwilą dzwonili z pogotowia. Właśnie jadę do szpitala Eastside General.

– Zaraz tam będę – powiedziała bez namysłu. – Spotkamy się w szpitalu. Troy, dzwoniłeś do mnie kilka minut temu?

– Nie. Bo co?

– Zadzwonił telefon, odebrałam, ale nikt się nie odezwał.

– To nie ja – powiedział.

Kurczowo zacisnęła palce na słuchawce.

– Pewnie pomyłka – powiedziała, nawet przez moment w to nie wierząc. Zdjęła koszulę nocną, włożyła dżinsy i bluzę. Wsuwając nogi w sandały, poczuła coś szorstkiego.

– Co do diabła? – warknęła i zobaczyła wewnątrz sandałów ciemne plamy. Instynktownie wiedziała, że te czerwonawe ślady to krew. Tej nocy, gdy zginął Josh, miała na nogach sandały. Zrobiło jej się niedobrze. Zrzuciła je jakby parzyły. W popłochu znalazła adidasy, włożyła je na nogi i zbiegła szybko po schodach. Gdy była przy tylnych drzwiach, znów zadzwonił telefon. Spojrzała na wyświetlacz.

Numer nieznany.

Serce jej zamarło.

Powinna odebrać; może to w sprawie matki.

Odebrała.

– Halo?

Żadnej odpowiedzi.

– Halo?

Nic, tylko elektryzująca cisza. Przeszły ją ciarki. Musi zdusić ten strach.

– Kto to? Nie, nie chcę wiedzieć. Kimkolwiek jesteś, idź do diabła!

– Ty pierwsza. – Usłyszała chrapliwy szept i poczuła się, jakby właśnie wydano na nią wyrok śmierci. Rzuciła słuchawkę. Kto to jest, u licha?! Dlaczego dzwoni?

Uspokój się!

Cofnęła się i wpadła na blat. Musi jechać do szpitala. Nie ma czasu się teraz zastanawiać, kto ją tak dręczy. Ale gdy wyszła w parną noc, wciąż prześladowały ją te złowieszcze słowa.

„Ty pierwsza”.


Rysujący się w mroku siedmiopiętrowy nowoczesny szpital kontrastował ze starymi budynkami. Caitlyn zaparkowała i zostawiła wiadomość na komórce Kelly.

– Kelly, tu Caitlyn. Właśnie dzwonił do mnie Troy. Chodzi o mamę,. Jest około czwartej nad ranem, mamę zabrano do szpitala Eastside General. Nic więcej nie wiem, ale gdy się dowiem, zadzwonię.

Popatrzyła przez szybę na pusty parking i zawahała się.

– Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć. Nic by ci się nie stało, gdybyś ją odwiedziła. Może pora naprawić kilka spraw. – Rozłączyła się, myśląc, że pewnie ją wkurzyła, ale co tam. Sytuacja była wyjątkowa.

Wysiadła z lexusa prosto w parną, ciepłą noc. Od rzeki wiał lekki wiatr, słychać było warkot nielicznych samochodów. Ruszyła chodnikiem i zobaczyła czarnego range rovera Troya i tuż obok hondę Hannah.

Gdy podeszła do wejścia, szklane drzwi się otworzyły. Światła wewnątrz były przygaszone, korytarze ciche i tylko w izbie przyjęć paliło się jasne światło. Caitlyn spotkała się z rodziną w poczekalni.

Przygnębiony Troy stał przy kontuarze, a Hannah siedziała na długiej kanapie i bezmyślnie przeglądała gazetę. Lucille siedziała w fotelu i patrzyła prosto przed siebie. Caitlyn nie potrafiła powiedzieć, czy Lucille jest śmiertelnie zmęczona, czy też w ciężkim szoku. Amanda, po której zupełnie nie było widać, że miała wypadek, przycupnęła na brzegu plastikowego krzesła, Ian przyjechał w mundurze i nieskazitelnej koszuli, czapkę położył na stoliku. Wydawał się zaniepokojony, zdenerwowany. Cały czas spoglądał na zegarek lub obgryzał paznokieć.

– Co z mamą? – zapytała Caitlyn.

– Lepiej. – Troy próbował zajrzeć przez kotary do sali. Z głośników w ścianach sączyła się senna muzyka.

– Dzięki Bogu – odetchnęła Amanda. – Nie wiem, czy przeżyłabym kolejną tragedię.

– Ty byś wszystko przeżyła – powiedziała Hannah, nie podnosząc głowy znad starego numeru „People”. – Jesteś twarda jak skała.

– Skąd wiesz?

– Wiem. – Wolno przewróciła kartkę i Caitlyn mignęło zdjęcie Julii Roberts.

– Więc jesteś jasnowidzem.

– Nie, ja po prostu znam się na ludziach. To całe paranormalne gówno zostawiam Lucille.

Amanda już miała odparować, ale ugryzła się w język. Lucille nawet nie spojrzała w ich kierunku.

Troy nie zwracał uwagi na ich przekomarzanki.

– Lekarzom udało się ustabilizować jej stan.

– Miała kolejny atak – odezwała się Amanda.

– Serce?

– Uhm. Dławica?

– Dławica piersiowa – uściśliła Hannah, oderwawszy się na moment od czasopisma. – Ból wieńcowy.

– A nitrogliceryna? Nie pomogła?

– Nie tym razem.

Lucille westchnęła ciężko i splotła dłonie.

– Tym razem nic nie zadziałało, więc zadzwoniłam po pogotowie. – Czuła się winna, więc unikała wzroku Caitlyn. Spuściła oczy i siedziała wpatrzona w stolik. – Nic nie pomogło. Miała duszności i skarżyła się na ból. Zaprowadziłam ją do łóżka, podałam lekarstwo, ale jej wciąż się pogarszało. – Zacisnęła usta i potrząsnęła głową. – Zadzwoniłam do doktora Fellersa, ale nie odbierał. Wasza matka była okropnie zdenerwowana i bardzo ją bolało, ale nie chciała, żebym gdziekolwiek dzwoniła. W końcu nie wytrzymałam, zadzwoniłam na pogotowie. Przysłali karetkę.

– Zrobiłaś, co mogłaś – odezwał się Troy.

Hannah przewróciła oczami.

Amanda spojrzała na nią ostrzegawczo, ale najmłodsza siostra nic nie zauważyła.

– Powinnam była wcześniej zadzwonić – wyrzucała sobie Lucille.

– A ty gdzie byłaś, Hannah? – zapytał Troy.

– Nie było mnie – powiedziała ponuro i chwyciła torebkę. – Wychodzę na papierosa.

– Idę z tobą. – Troy sięgnął do kieszeni marynarki i dogonił ją. Szklane drzwi rozsunęły się. Wyszli na zewnątrz i stanęli przy popielniczce.

Caitlyn spojrzała na Amandę.

– Jak się czujesz?

– Tak w ogóle? Po prostu świetnie – odpowiedziała Amanda z ironią. – To był koszmarny tydzień.

Caitlyn musiała się z nią zgodzić, ale gdy przez mgłę zaczęły się sączyć pierwsze promienie świtu, opanowało ją dręczące przeczucie, że będzie jeszcze gorzej.


Musiał działać szybko.

Adam wśliznął się do gabinetu i dokładnie zamknął za sobą drzwi. Coś przeoczył, był tego pewien. Choć przeszukał już każdy kąt, zamierzał zrobić to jeszcze raz, zajrzeć w każdą szparę, zerwać tę cholerną podłogę, jeśli będzie trzeba. Czasu miał coraz mniej.

Boisz się. Nie chodzi o Rebekę, ale o Caitlyn. Przyznaj się, Hunt, jesteś poważnie zainteresowany, i to nie tylko zawodowo.

Zignorował tę myśl i zabrał się do roboty. Zajrzał wszędzie. Sprawdził szuflady, kartoteki, półki z książkami, stoliki, a nawet obicia kanapy i krzeseł. Zajrzał do szafy, do doniczek, za obrazy, które zdjął ze ścian, i do kieszeni wszystkich ubrań, które znalazł w szafie.

Zrolował dywan, przeszukał łazienkę i gdy na wschodzie zaczęło budzić się słońce, prawie dał za wygraną. Jeśli na twardym dysku nie było informacji, których szukał, to koniec. Coś go jednak dręczyło, coś się tu nie zgadzało. Usiadł na kanapie i rozejrzał się jeszcze raz, przypominając sobie, gdzie stały meble, gdy wszedł tu po raz pierwszy. Zastanowił się nad rzeczami, które stąd wyrzucił… coś mu nie pasowało.

Myśl, Hunt, myśl!

Jeszcze raz spojrzał na biurko, zlustrował całe wnętrze. Meble były nowe. Zrobione tak, żeby wyglądały na starsze, ale kupiono je w ciągu ostatnich kilku lat. Poza kilkoma książkami, parą butów, kurtką i plecakiem wszystkie rzeczy były dość nowe.

No i co z tego?

Zirytowany usiadł w kącie kanapy, tam gdzie zawsze siadała Caitlyn. Wydawało mu się, że czuje zapach jej perfum i serce zaczęło mu mocniej bić. Miała w sobie niewinność i erotyzm. Kusząca mieszanka.

To głupie, głupie, głupie. Jego zauroczenie Caitlyn to jakaś potworna pomyłka. Klęska zawodowa. Katastrofa osobista. Wiedział o tym, ale nie mógł się oprzeć jej urokowi. Lubił na nią patrzeć, kiedy zmagała się z gwałtownymi emocjami, kiedy usiłowała trzymać rezon i śmiechem pokrywała zdenerwowanie. Podobał mu się jej seksowny uśmiech, zmysłowe ruchy. A przede wszystkim czuł, że w głębi, pod pokładami strachu i niepokoju, kryje się inteligentna, bystra, myśląca kobieta. Szkoda, że Caitlyn tak rzadko pozwalała jej dojść do głosu.

Idiota! Nie miał czasu na romans, a już na pewno, nie z kimś tak skomplikowanym jak Caitlyn Bandeaux. Policja zaczęła już węszyć wokół niego, pytali o Rebekę. Jeszcze kilka dni, a może godzin i zorientują się, że podnajmuje jej gabinet i korzysta z jej sprzętu. Wtedy będzie musiał się tłumaczyć. Jej zniknięcie zostanie oficjalnie zaprotokołowane, zaplombują gabinet i dom. Zaczną śledztwo, będą mu się podejrzliwie przyglądać. Miałby ograniczoną swobodę działania. A przecież to on powinien odnaleźć Rebekę.

Mieszkał z nią.

Znał ją.

Rozumiał.

Wiedział, że jest w stanieją znaleźć.

Ale zaczynał się martwić, że może już nie zdążyć. Czas uciekał. Z każdym dniem nabierał pewności, że Rebeka nie żyje.

Co gorsza, miał złowieszcze przeczucie, że jej zniknięcie jest w jakiś sposób związane z Caitlyn Montgomery Bandeaux.

Загрузка...