Rozdział 33

Musimy tam wejść – nalegał Adam, szalejąc z niepokoju. Tępy policjant trzymał go na muszce. – Natychmiast! Musimy! Tam jest morderca i…

– Proszę się odwrócić, oprzeć ręce o samochód, a nikomu nic się nie stanie. – W jednej ręce trzymał kajdanki.

– Błagam, niech pan posłucha. Ona jest w niebezpieczeństwie. W poważnym niebezpieczeństwie. Caitlyn Bandeaux. To wdowa po zamordowanym Joshu Bandeaux.

– Wiem, kim ona jest. Proszę się odwrócić.

– Niech mi pan wierzy! Nie ma czasu do stracenia!

– Rób, co mówię! – rozkazał policjant, a gdy Adamowi przyszło do głowy, że mógłby wyrwać mu pistolet, ostrzegł: – Nawet o tym nie myśl.

– Ale musimy jej pomóc. Musimy. Chodzi o jej życie!

Gliniarz zawahał się przez moment i rzucił Adamowi jeszcze groźniejsze spojrzenie. Pewnie słyszał to tysiące razy. Więc usłyszy jeszcze parę.

– Błagam, szybko! Zanim będzie za późno. Muszę wejść do środka…

– Nie ma mowy.

– Ale…

– Dość tego! Odwrócić się!

Adam nie miał zamiaru się poddać.

– Proszę zadzwonić do detektywa Reeda z policji w Savannah. Wydział zabójstw. Proszę mu powiedzieć, że Caitlyn cierpi na rozdwojenie osobowości, że jest Kelly Montgomery.

– Co za bzdury – warknął policjant. – Dość tego pyskowania.

– Nie! Jestem jej psychologiem. Ona tutaj jest. Proszę spojrzeć, to jej samochód, niech pan sprawdzi.

Gliniarz spojrzał na białego lexusa i znów nieznacznie się zawahał.

– Nie mamy czasu! Proszę zadzwonić do Reeda. Natychmiast!

– Najpierw proszę położyć ręce na masce.

– A potem zadzwoni pan do niego.

– Potem się zastanowię.

– Cholera! – Adam chciał przywalić skurwielowi w mordę, ale wiedział, że to tylko pogorszy sytuację. Odwrócił się z ociąganiem, zrobił, co mu kazano, i dał sobie skuć ręce. – Proszę, niech pan zadzwoni!

– Najpierw odstawię cię do pudła.

– Nie ma czasu…

– Właź, kurwa, do środka! – Gliniarz otworzył drzwi, położył dłoń na głowie Adama i niemal siłą wepchnął go do radiowozu, na siedzenie pachnące dość podejrzanie. Moczem? Tak, moczem i detergentem. Udało mu się usiąść tak, by móc coś widzieć przez okno. Gliniarz zatrzasnął drzwi i rozmawiał z kimś przez komórkę. Czas uciekał. Mijały cenne minuty, może decydujące o życiu Caitlyn… O Boże, co robić? Że też dał się zamknąć w tym samochodzie.

– Hej! – Zaczął kopać w szybę. – Musimy tam wejść! Ona tam jest!

– Zamknij się! – warknął gliniarz, ale wyciągnął pistolet. Wyglądało na to, że zamierza wejść do domu. Sam. O Boże, tępy dupek nie wie, co go czeka.

Adam kopał jak oszalały.

Przed oczami stanęła mu twarz Caitlyn – twarz Kelly. Wyobraził sobie jej zakrwawioną twarz, blade usta, szklane, martwe oczy patrzące w sufit. Nie! Nie! Nie! Walił butami w szybę, aż usłyszał syreny. Przez tylną szybę zobaczył dwa wozy policyjne.

Odsiecz? Wrogowie? Nie był pewien.

Samochody zatrzymały się z piskiem opon.

Z radiowozu wysiadło trzech policjantów.

Znów zaczął kopać w szybę, żeby narobić hałasu.

Nagle do środka zajrzał gliniarz, ten który go skuł.

– Jeszcze raz, a zakuję cię w kajdany tak, że się nie ruszysz.

– Zawiadomcie Reeda…

– Posłuchajmy, co on ma do powiedzenia. – Usłyszał inny głos. – Jestem Reed. Proszę wyjść z samochodu. I niech pan nie robi nic głupiego.

Adam wytoczył się z tylnego siedzenia i wyprostował. Wreszcie jakiś rozsądny glina.

– W porządku, Hunt. Co nam pan powie?

Obok Reeda stała policjantka, wysunęła do przodu jedno biodro, zapaliła papierosa i przyglądała mu się uważnie. Podała zapalonego papierosa młodemu wysokiemu mężczyźnie w czarnych spodniach i skórzanej kurtce, potem zapaliła kolejnego.

– Caitlyn Bandeaux to Kelly Montgomery. To znaczy wydaje jej się, że nią jest – powiedział szybko. – Cierpi na dysocjacyjne zaburzenie tożsamości i prawdopodobnie na schizofrenię.

– Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości? Co to, do diabła, jest? – zapytała kobieta.

– Rozdwojenie osobowości. – Ten w skórze przyjrzał mu się i zaciągnął się mocno papierosem.

– Pierdoły! – mruknął Reed.

Młody policjant zapytał:

– I co z tego, że ma rozdwojenie osobowości? Po co pan nam o tym mówi? – Wypuścił chmurę dymu.

– To może oznaczać, że znalazła się w niebezpieczeństwie. Albo że sama jest niebezpieczna, wszystko jedno! Musimy ją znaleźć. Natychmiast!

– Co nam pan tu mydli oczy!

– Nie – zaprotestował Adam. – Moja była żona… to ona ją zdiagnozowała.

– Pańska żona? – Reed przyjrzał mu się uważnie. Adam był coraz bardziej przerażony. Tracili czas. Uciekały cenne sekundy.

– Rebeka Wade. Przyjechałem tu, żeby ją odnaleźć. To długa historia. Nie ma teraz na to czasu, już wcześniej zdarzało jej się znikać, od lat jesteśmy rozwiedzeni, ale… – Zauważył, że policjanci wymieniają spojrzenia. – Co takiego? O Boże!

– Obawiam się, że mam dla pana złe wieści – powiedział Reed. Ta noc miała być gorsza, niż mu się wydawało.

Adam przygotował się na najgorsze. Wiedział, co zaraz usłyszy. A mimo to nie był gotów na te okropne słowa.

– Znaleziono ciało pańskiej byłej żony. Nie ma wątpliwości, że to Rebeka Wade.

– Gdzie? Jak… – Na moment stracił oddech. Rebeka nie żyje? Energiczna, ciesząca się każdą chwilą Rebeka? Nie… O Boże… Zrobiło mu się niedobrze.

– Znaleźliśmy ją w wodzie niedaleko wyspy St. Simons. Leżała tam przez kilka tygodni.

– Ona… – Potrząsnął głową. – Czy ona…?

– Została zamordowana? – zapytał Reed i skinął głową. – Przykro mi – powiedział i położył Adamowi rękę na ramieniu.

Na myśl o tym, że Rebeka została zamordowana, Adama przeszedł dreszcz. Różnili się, często się kłócili, ale była przecież tak pełna pasji i życia. Adam zacisnął powieki. Nie spodziewał się, że to aż tak zaboli. Ale wiedział, że jeśli nie zacznie szybko działać, ten sam los może spotkać Caitlyn.

– Musimy… musimy ją znaleźć – powiedział. – Caitlyn… musimy ją znaleźć, zanim będzie za późno.

– Zgoda. – Reed spojrzał na policjantów. – Chodźmy. Zanim zostanie popełnione kolejne morderstwo. A pan niech wsiada do samochodu.

– Ale…

– Proszę nie dyskutować. – Spojrzał na olbrzymiego policjanta, który skuł Adama. – Zostań z nim i wezwij posiłki.

Potem, zanim przeklęty psycholog zdążył zaprotestować, ruszył z Sylvie i Montoyą do tonącego w ciemnościach domu. Unosił się w nim zapach śmierci. Usłyszeli muzykę, jakąś dziwną piosenkę. Reed miał złe przeczucia, coraz gorsze w miarę jak zaglądał do kolejnych ciemnych pomieszczeń. Weszli po schodach na górę i przez otwarte drzwi do sypialni.

– Skurwysyn. Pierdolony skurwysyn – wyrzuciła z siebie Morrisette, patrząc na łóżko. Po ciałach posypanych czymś białym, chyba cukrem, pełzało robactwo.

– Sukinsyn. – Montoyą zacisnął usta w wąską kreskę. Chyba nie po raz pierwszy widział taką scenę.

Gdy Morrisette rozpoznała Sugar i Cricket Biscayne, najpierw zaniemówiła, a potem zaklęła tak siarczyście, że gdyby musiała wrzucić za to pieniądze do skarbonki, nie wypłaciłaby się do końca życia.

– Co za chory sukinsyn?! – zapytała. – Cukier i świerszcze. Takie miały przezwiska… o Boże, wykończmy tego świra.

– Najpierw musimy go znaleźć. Albo ją – powiedziała Reed. – Wezwijcie ekipę do zabezpieczenia śladów. – Wyjrzał przez okno w ciemną noc. – Chodźmy. Jeszcze nie skończyliśmy. Może znajdziemy więcej ciał.

– Jezu – wyszeptała Morrisette.

– Albo zabójcę – dodał Montoyą.

– Racja. Chodźmy. Może uda nam się znaleźć Caitlyn Bandeaux.

– Jeśli nie jest za późno – wyszeptała Morrisette i Reed ze zdumieniem zobaczył, że kreśli na piersiach znak krzyża.

– To ona mogła to zrobić – przypomniał im trzeźwo Reed. Kto to, do diabła, wie? Adam Hunt uważa, że Caitlyn ma rozdwojoną osobowość. To wiele wyjaśniało, ale Reed nie był do końca przekonany. To jakiś psychologiczny bełkot. Jedno, co wiedział, to to, że Caitlyn może być morderczynią.

Albo ta druga, która kryła się pod tą samą postacią.

Ta druga mogła być też wygodną wymówką.

Dopóki nie znajdzie Caitlyn Montgomery Bandeaux, nie będzie niczego przesądzał.


W głowie jej wirowało, zawieszona między życiem a śmiercią raz była Caitlyn, raz Kelly. Leżała na biurku w białym pokoju. Jaskrawe lampy fluorescencyjne oświetlały podłogę wyłożoną płytkami i przykrytą brezentem.

Caitlyn miała otwarte oczy, ale prawie nie mogła się poruszać, z ust ciekła jej ślina, leżała z przekrzywioną głową, policzek spoczywał na zimnym blacie biurka… w takiej pozycji zginął Josh. Pokój wirował, ale jak przez mgłę udało jej się zobaczyć oprawczynię – Atropos. Krzątała się pracowicie, odmierzała nitki, cięła je długimi nożyczkami. Atropos, pieprzona gadka, pomyślała Caitlyn. Morderczynią, która właśnie mówiła coś sama do siebie, była Amanda, siostra Caitlyn. Miała na sobie fartuch chirurgiczny, lateksowe rękawiczki, ochronne pantofle i czepek, pod którym schowała włosy.

Caitlyn nie mogła w to uwierzyć. Nie chciała uwierzyć. Amanda, do której zwracała się po pociechę i radę.

Więc to Amanda popełniła te wszystkie okrutne morderstwa?

Amanda? Niemożliwe. Amanda też została zaatakowana. Ale przeżyła. Drzewo, w które uderzyła, było jedynym drzewem w okolicy. Mogła upozorować zamach na swoje życie. Nie, to szaleństwo! Caitlyn czuła pulsujący ból głowy. Nie mogła się ruszyć.

Amanda spojrzała na nią i dopiero teraz Caitlyn zdała sobie sprawę, że jej starsza siostra, splatając czerwone i czarne nici, mówi do niej.

– …więc widzisz Caitlyn… a może Kelly? Czasami trudno was odróżnić. Kiedy tu przyszłaś, byłaś zdecydowanie Kelly.

Co? Kelly jest tutaj? Gdzie?

Amanda przyglądała się Caitlyn w zamyśleniu.

– Musisz być Caitlyn, bo zdaje się, że nic nie rozumiesz. Nawet nie pamiętasz, że Kelly naprawdę nie żyje. Nawet nie wiesz, że czasami stajesz się nią.

Słowa Amandy nie miały sensu, a mimo to, jakąś cząstką umysłu, Caitlyn musiała się z nią zgodzić.

– Tak, Caitie-Did, jesteś wariatką. Siedzą w tobie co najmniej dwie osobowości. Kiedy myślisz, że jesteś Kelly, wyglądasz, jakbyś w to wierzyła. I jeszcze ten stary domek… Jezu, ten po drugiej stronie rzeki i te twoje zaniki pamięci. Dopadła cię klątwa Montgomerych. Nie wiedziałaś?

Mylisz się, chciała powiedzieć, to ciebie dopadła. To ty jesteś szalona. To ty masz podwójną osobowość. Amanda i Atropos.

– W każdym razie ci, którzy mieli zginąć, wszyscy pretendenci do fortuny Montgomerych nie zostali tak po prostu zabici. Ich śmierć była zawsze zaplanowana… starannie przygotowana. A wszystko to dzięki mnie. Bo ja jestem Atropos. – Zaczęło się od Parkera. Zabiłam go. Był moim pierwszym i to był… – Zręczne palce Amandy zatrzymały się na moment, gdy zaczęła się zastanawiać. – No cóż, to był właściwie przypadek.

O Boże, Amanda zabiła małego Parkera. Caitlyn omal nie zwymiotowała. To było takie okropne. Takie dziwaczne.

– …Udusiłam go, gdy nikt nie widział. Dziecinnie proste – powiedziała Amanda, przypominając sobie zdarzenie z przeszłości. – I naprawdę wyświadczyłam wszystkim przysługę. Cały czas płakał, ciągle miał kolki i… był jak wrzód na tyłku. Wrzaskliwy, zepsuty bachor. Nie mogłam uwierzyć, że matka urodziła kolejne dziecko, po tym jak… No przecież wiesz, że Cameron, kochany tatuś, pieprzył się z innymi. A mimo to wciąż miał czas zrobić matce brzuch i spłodzić kolejnych Montgomerych.

Amanda spojrzała na Caitlyn.

– Możesz to sobie wyobrazić? Mieć dziecko z facetem, który pieprzy swoją przyrodnią siostrę? – Twarz Amandy spochmurniała, usta wykrzywiły się z obrzydzenia. – I to jeszcze nie wszystko. Copper też miała dzieci. Cameron nie potrafił utrzymać kutasa w spodniach. I nie miał zielonego pojęcia o antykoncepcji. Nasz ojciec był chorym sukinsynem. Umiał tylko płodzić kolejne dzieciaki. Z dwiema kobietami! Co za zwyrodniały dupek. Zasłużył sobie na śmierć.

Przegryzła nitkę zębami i spojrzała z dumą na swoje dzieło.

I najwyraźniej zebrało jej się na zwierzenia. Caitlyn rozpaczliwie pragnęła zachować jasność umysłu.

– Wiesz, Copper nie była jedyna. Tatuś miał jeszcze inne kochanki. – Wysunęła szczękę, przyglądając się siostrze. – Nawet zawsze wierna Lucille mu się nie oparła. Założę się, że nie wiedziałaś. Też bym nie wiedziała, ale podsłuchałam ich rozmowę. Prawdę mówiąc, to była przygoda tylko na jedną noc, a tu bach, zaszła w ciążę.

Caitlyn słuchała wstrząśnięta. Co ta Amanda mówi? Boże, czy ta chora kobieta naprawdę jest jej siostrą, dziewczynką, z którą dorastała?

– Tak, Marta Vasquez, córka Lucille, była naszą siostrą przyrodnią. Ale Lucille udało się przekonać wszystkich, że Marta jest dzieckiem jej byłego męża. Jak myślisz, dlaczego Lucille wyjechała tak szybko po śmierci mamy? Bo zorientowała się, co jest grane. Wiedziała, że ktoś zabija wszystkich związanych z klanem Montgomerych. Tu to miałam szczęście. Marta była na tyle głupia, żeby przyjść do biura, w którym pracuję; wiedziała, że to nasza firma zajmuje się testamentem ojca. Miała zamiar go podważyć, ponieważ dowiedziała się, że też należy do rodziny. Domyślam się, że Lucille wreszcie powiedziała jej prawdę. Głupia dziewczyna, zamiast pójść do kogoś innego, zaczęła ode mnie. Na szczęście nikt nie wiedział, że się spotkałyśmy. Więc… musiałam improwizować. – Amanda spojrzała na okropne drzewo z połamanymi gałęziami, wśród których było również zdjęcie Marty z dzieciństwa.

Caitlyn poczuła narastające mdłości.

Amanda pokiwała głową, jakby próbowała przekonać samą siebie.

– O tak, Marta musiała odejść. Tak jak i pozostali. – Zawahała się i po chwili dodała: – Tatuś też.

Caitlyn z trudem nadążała za jej wywodem, ale Amanda ułatwiła jej zadanie.

– Tak, zabiłam go. Nie wiedziałaś, prawda? Nikt nie wiedział. Tylko ja. Byłam z nim wtedy w samochodzie, chwyciłam cholerną kierownicę, przekręciłam i wpadliśmy do rzeki. Trochę pomogło mi, że był pijany, ale – uśmiechnęła się chytrze – najlepsze, że pomajstrowałam wcześniej przy jego pasie bezpieczeństwa. – Spojrzała na Caitlyn, jakby spodziewała się podziwu. – Chociaż z pasem to była prosta sprawa. Dopiero obcięcie jądra to było coś. Mówię ci, musiałam wypłynąć na powierzchnię, a potem zanurkować kilka razy. Dobrze, że potrafię na długo wstrzymać oddech.

Wysportowana Amanda. Oczywiście. Potrafiła pływać, strzelać, biegać, wiosłować… i jeszcze wiele więcej. Zawsze najlepsza. Caitlyn zadrżała. Przypomniała sobie Sugar i Cricket leżące w jej łóżku… pokryte pełzającym robactwem, ich oczy, usta wygryzione. To Amanda je zabiła… wszystkich zabiła.

To samo czekało teraz Caitlyn. To tylko kwestia czasu. Na samą myśl żołądek podszedł jej do gardła.

Amanda westchnęła.

– Zawsze byłaś takim mięczakiem, Caitie. Słaby charakter, co? Kiedy zniknęła Kelly, zmieniłaś się. Ach tak, tym też się zajęłam. Chciałam, żebyście obie zginęły, ale Kelly utonęła, a ty się uratowałaś i przejęłaś jej osobowość. Dziwne, że tylko ja się zorientowałam. Ale reszta rodziny była w takim szoku… Twoja choroba właściwie mi pomogła. Teraz miałam kozła ofiarnego – zawsze, gdy zabijałam, starałam się, żebyś i ty była na miejscu zabójstwa. Sprytne, nie sądzisz?

Ty suko!

Słowa te wydały jej się jakieś obce. Tak jakby pochodziły od kogoś innego – czy to Kelly daje o sobie znać? Nie… Kelly nie zginęła… Ależ tak. Wiedziałaś o tym od dawna, tylko nie potrafiłaś się z tym pogodzić.

Nie. Ja jestem Kelly.

Co? Nie… ty jesteś Caitlyn. Od zawsze o tym wiedziałaś. Postaraj się zachować przytomność, nie pozwól, żeby Kelly przejęła kontrolę. Musisz być świadoma. Walcz. Musisz się ratować. Caitlyn zadrżała, udało jej się nie zamknąć oczu i zauważyła, że umysł jej się rozjaśnia. W głowie wciąż pulsowało, ale widziała coraz wyraźniej.

Usłyszała hałas i spojrzała na podłogę. O Boże. Hannah, biedna Hannah była skrępowana, oczy miała wielkie jak spodki, po twarzy ściekał jej pot.

Żyje! Żyje! Przez sekundę Caitlyn zobaczyła promyk nadziei, który jednak zgasł szybko. Amanda nie pozwoli im uciec. Cięła czerwone i czarne nitki, kolejny spleciony sznurek, który powiesi na makabrycznym drzewie. Hannah nie wyglądała na otumanioną narkotykami, była po prostu nieziemsko przerażona.

Myśl, Caitlyn, myśl! Musisz ją uratować. I siebie. Musicie się wydostać z tego pokoju. Szybko!

– Ach… – Amanda zauważyła, że siostry wymieniają spojrzenia. – Chyba nie wiedziałaś, że Hannah też tu jest. Czekała na ciebie. Pokazałam jej też tamte dwie – wiesz, te w twoim pokoju, Sugar i Cricket. Po co pchały cholerne nosy w nie swoje sprawy?

Rozległ się jęk zakneblowanej Hannah.

– Zamknij się! – Amanda kopnęła ją, a potem znów spojrzała na Caitlyn. – Zawsze była rozwydrzona. Pyskowała. Ona też oberwie. I Troy… jeszcze nie zaplanowałam dokładnie. Nie będę mogła wrobić cię w to zabójstwo, więc upozoruję jakiś okropny wypadek, coś takiego jak ten pożar, w którym zginęła Copper Biscayne. – Podniosła brwi, dając do zrozumienia, że zabiła również Copper.

Hannah, jęcząc głucho, próbowała przetoczyć się po podłodze.

– Powiedziałam, żebyś się zamknęła! Chcesz dostać taki sam zastrzyk jak Caitlyn? Jezu, od samego początku zachowujesz się nieznośnie, odkąd zadzwoniłam z domu Caitlyn i udając ją, zaprosiłam cię na kolację do restauracji. I – dodała z perwersyjnym uśmiechem – och, nigdy nie dotarłaś do tej restauracji. Zaginęłaś, prawda? Nikt nie mógł znaleźć biednej Hannah i nawet jej starsza siostra, Amanda, szalała z niepokoju. – Amanda zaśmiała się. – Nie odgrywaj mi tu ofiary. To nie jest mamy horror klasy B.

Hannah mrugała gwałtownie. Była przerażona, oczy miała pełne łez. Caitlyn miała ochotę skulić się, udać, że to tylko sen i że zaraz się obudzi…

Przestań! Na litość boską, Caitie-Did! Nie ma czasu na rozczulanie się nad sobą. Musisz się ratować. Musisz uratować Hannah. Musisz mnie uratować. W głowie Caitlyn huczał głos Kelly.

Co mogłaby zrobić… co? Myśli goniły jak szalone, szukając ratunku. Patrzyła to na przerażoną Hannah, to na przeraźliwie spokojną twarz Amandy… Atropos, która wciąż splatała czerwone i czarne nici.

– Wiesz, wszystko sobie obmyśliłam – powiedziała, jakby zdradzała Caitlyn wielki sekret. – Zawsze zabijałam ich po tym, jak wcześniej spotkali się z tobą. Pamiętasz, jak odwiedziłaś ciotkę Alice Ann? Pamiętasz, jak mi o tym opowiedziałaś? A potem te zamachy na życie Amandy. Zadbałam o to, żebyś wcześniej była w garażu, żebyś dotknęła jej samochodu, żeby znalazły się na nim twoje odciski palców. Musiało to wyglądać jak zamach na jej życie – powiedziała, a Caitlyn zauważyła, że Amanda jest teraz Atropos – morderczynią, zupełnie inną osobowością.

No, Caitlyn, spróbuj się ruszyć. Spróbuj, do cholery!

– Wiedziałam, że nie będziesz nic pamiętać. – Atropos oderwała na chwilę wzrok od swoich nitek. – Nie powinnaś mi mówić o swoich spotkaniach z psychologiem. Ostrzegłaś mnie. Wiedziałam, że coś się dzieje, że się zmieniasz, stajesz się silniejsza, ale nie wiedziałam, co jest grane, dopóki nie zobaczyłam, jaka zaszła w tobie zmiana po tych seansach hipnotycznych. Raz widziałam na własne oczy, jak zmieniasz osobowość. Dziwne uczucie, naprawdę byłam pod wrażeniem. Zorientowałam się, jak można sprowokować w tobie taką przemianę, jak można sprawić, że serce zacznie ci szybciej bić, jak przywołać Kelly, gdy będzie mi potrzebna. Ale domyśliłam się też, że Rebeka Wade odkryła twoje rozdwojenie osobowości, więc włamałam się do jej gabinetu. Faktycznie, wszystko było w komputerze. Zrozumiałam, że zamierzała napisać o tobie książkę, byłaś niezwykłym przypadkiem. Więc ona też musiała za to zapłacić. To było ciekawe doświadczenie, wrzucić jej narkotyk do kawy, o nie, zaraz, to nie była zwykła kawa. – Zawahała się i podparła brodę palcem. – To była duża kawa z odtłuszczonym mlekiem i z lekką pianką, tak mi się wydaje. – Znów się zaśmiała, rozbawiona swoimi słowami. – Podobał ci się mój pomysł zapożyczony od mafii? Obcięłam jej język, żeby przestała nim mleć, choć i tak przecież już nie żyła.

O Boże, nie. Rebeka też!

Caitlyn poczuła coś. Jakieś mrowienie. Czy to jej wyobraźnia, czy rzeczywiście może ruszać palcem?

Nie słuchaj jej. Rusz się, na litość boską. Rusz się. To twoja jedyna szansa. Głos Kelly krzyczał w jej głowie.

– Ale notatki pani psycholog pomogły mi – ciągnęła. – Podpowiedziały mi, jak przywołać Kelly. Więc znalazłam sposób na wywołanie u ciebie przyśpieszonego oddechu i zwiększenie ciśnienia. Wtedy zjawiała się Kelly. A ty nie pamiętałaś, co się z tobą działo. I nie miałaś alibi.

Hannah zajęczała przeraźliwie.

– Sprytne? – zapytała Amanda, zawiązując sznurek.

Nie, ty wariatko. Psychiczne. Chore. Okropne. Amanda zabiła tylu ludzi, torturowała ich, wykorzystywała, a potem chciała wrobić w to Caitlyn. Ale Caitlyn odzyskała właśnie czucie w nogach i rękach. Nie uniosła głowy i nie dała nic po sobie poznać. Na razie, dopóki nie odzyska sił, lepiej udawać niezdolną do żadnego ruchu.

– A teraz musisz umrzeć tutaj, w tej kryjówce… Zeznam, że było odwrotnie, że to ty mnie tu uwięziłaś. Spójrz. – Podniosła ręce i pokazała sińce na nadgarstkach. – Kajdanki – wyjaśniła. – Będzie to wyglądało, jakbyś przykuła mnie do barierki w piwnicy. Uwolniłam się, potem była szarpanina, poprzewracałyśmy stoły, a w końcu cię zabiłam. W obronie własnej, oczywiście.

Zawiązała kolejny sznurek. Czas uciekał.

– Ułatwiłaś mi zadanie… a może to była Kelly… dokonując zamachu na życie Josha. Nie wiedziałaś, że przyjechałam tam przed tobą i widziałam, jak Josh pije wino. Gdy nie patrzył, dodałam mu do wina narkotyk. Uciekłam na patio i obserwowałam. I wiesz co? Wtedy pojawiłaś się ty. Josh nie domyślał się, że w jego winie jest narkotyk, więc nalał ci kieliszek. Świetnie, upiekłam dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Z podziwem patrzyła na swoją pracę. Caitlyn starała się nie ruszać. Zaczynała czuć mrowienie w kończynach, wracało jej czucie w rękach i stopach.

– Wiesz – powiedziała Amanda – sposób, w jaki zginął Josh, był idealny. Nie uważasz? Josh, krwiopijca, sam stracił życiodajną krew. – Skończyła zaplatanie. Caitlyn uważniej przyjrzała się siostrze. Jak ona mogła mordować wszystkich po kolei, tak metodycznie, z zimną krwią!

– …z małą Jamie nie było łatwo.

Co? Jamie?

Nie, o Boże… Nie! Nie! Nie! Jej ciałem wstrząsnął ból, szarpał ją wściekłym i pazurami, wdzierał się w każdy zakątek umysłu. Tylko nie dziecko. Proszę, proszę, nie moje ukochane, najdroższe dziecko.

Caitlyn drżała, czuła, że traci świadomość. Nie… nie teraz, nie może się teraz poddać. Nie pozwoli dojść Kelly do głosu. Musi walczyć. Musi wygrać. Caitlyn zawsze była słaba, ale teraz nie zrezygnuje. Nie!

– I tak by umarła – kontynuowała Atropos z błogim uśmiechem. – To wspaniałe dziecko, ale wiemy przecież, że była poważnie chora, że nie było już nadziei.

Serce Caitlyn zamarło. Jak ten potwór może to mówić, tak zimno, tak obojętnie?

– Zrobiłam to z przykrością. Ale musiałam jej pomóc, tak jak matce. Wiesz, że była spadkobierczynią. Przeszkadzała. Zanim to zrobiłam, nagrałam Jamie na taśmę. Leżała w szpitalu i była przerażona. Zeszłaś na dół na obiad, to był jedyny moment, kiedy została sama. „Odwiedziłam” ją z dyktafonem w kieszeni. W telefonie słyszałaś głos Jamie i mój udający ją. – Przerwała na moment i dodała wystraszonym głosem: – Mamusiu… mamusiu… gdzie jesteś?

Caitlyn próbowała krzyczeć, próbowała się ruszyć. Jej dziecko! Jej własna siostra zabiła jej dziecko! Poczuła przypływ adrenaliny. Ogarnęła ją wściekłość. Palce zacisnęły się na krawędzi biurka.

Hannah wydała z siebie stłumiony jęk.

– Jesteście takie żałosne. Aż trudno uwierzyć, że mamy wspólne geny. – Spojrzała gniewnie na Hannah, a potem wycelowała palec w Caitlyn. – Teraz ty jesteś problemem. Caitlyn? Kelly? Bliźniaczki. Dwie osoby w jednym ciele? – Amanda zaczęła przemierzać pokój. – Myślę, że najlepiej byłoby przeciąć cię na pół. Przez sam środek. I ułożyć połówki osobno. Ale zrobiłby się straszny bałagan… Już raz narobiłam takiego bałaganu. Utoczenie krwi Josha i rozpryskanie jej w twoim pokoju… myślisz, że to takie łatwe? Byłaś nieprzytomna, a potrzebowałam odcisku twojej dłoni. Na szczęście rozbiłaś sobie nos, gdy upadłaś w gabinecie Josha. Założę się, że wpadłaś w panikę, gdy obudziłaś się następnego ranka, prawda? Myślałaś, że za dużo wypiłaś? – Zaśmiała się szatańsko. Caitlyn przeszedł dreszcz, ale próbowała wziąć się w garść. Mogła się ruszać. Z dużym trudem, ale mogła. Odzyskiwała ostrość widzenia i wydawało jej się, że poza monotonnym głosem Amandy słyszy też czyjeś kroki. Ale to chyba tylko złudzenie.

– Caitlyn, nigdy więcej nie pozwól, żeby ktoś dosypał ci narkotyk do drinka. Traci się wtedy świadomość i pamięć. – Uśmiechnęła się i stanęła obok potwornego drzewa rodowego. – Zresztą my ślę, że nie będziesz już musiała się o to martwić. Już o nic nie będziesz się martwić. – Hannah stopniowo przesuwała się w stronę Amandy. Spojrzała na Caitlyn, która mrugnęła, mając nadzieję, że siostra zrozumie.

Amanda nie przerywała swojej paplaniny, ale jej słowa ledwie docierały do Caitlyn. Skoncentrowała się na próbach poruszenia palcami rąk i nasłuchiwała. Czy to schody skrzypnęły? Omal nie podskoczyła… i poczuła, że odzyskuje kontrolę nad własnym ciałem. Jeśli spróbuje… W skupieniu próbowała podnieść palec prawej ręki.

Hannah zobaczyła ten ruch i zamarła.

Amanda patrzyła z podziwem na swoją pracę.

– A teraz – powiedziała do Caitlyn – najprzyjemniejsza część. Atropos przetnie nić. – Długimi nożyczkami chirurgicznymi przecięła czerwono-czarny sznurek.

Caitlyn znów udało się poruszyć jednym palcem. Z dużym trudem.

– Świetnie – powiedziała Amanda, odłożyła nożyczki na biurko i odwróciła się w stronę groteskowego drzewa. – Wkrótce dołączysz do pozostałych.

Nie, jeśli ja wkroczę do akcji! W głowie zabrzmiał jej głos Kelly. Rusz tą pieprzoną ręką, Caitlyn! Chwyć za nożyczki!

Caitlyn napięła mięśnie i przesunęła powoli rękę. Amanda stała odwrócona do niej plecami. Najwyraźniej myślała, że Caitlyn nie jest w stanie się ruszyć, nie zauważyła też, że Hannah podpełzła powoli w jej stronę. Na tyle blisko, że Amanda mogłaby się o nią potknąć przez nieuwagę.

– Co robisz? – zapytała nagle, patrząc na Hannah. – Nic do ciebie nie dociera. Chyba muszę dać ci nauczkę. – Sięgnęła po nożyczki i podniosła je szybkim ruchem. – Może powinnam ci pokazać, co się stało z Joshem?

Hannah potrząsnęła głową i zaczęła odsuwać się w panice.

– Wykrwawił się na śmierć, po kropelce. – Hannah skuliła się za biurkiem. Nad nią leżała Caitlyn.

Amanda pochyliła się, ale nie rozwiązała Hannah rąk, nie sięgnęła do jej nadgarstków, chwyciła ją za włosy i szarpnęła, odsłaniając szyję.

O Boże!

Pistolet! Gdzie jest ten cholerny pistolet Charlesa?

Caitlyn rozglądała się w popłochu, zobaczyła go w rogu brezentowej płachty, rozpaczliwie daleko. Nie da rady go szybko podnieść. Narkotyk przestawał działać, ale bardzo powoli. Wciąż nie była w stanie się ruszyć. Pokiwała delikatnie palcami u nóg. Nie mogła dłużej czekać. I nie mogła też dosięgnąć tego cholernego pistoletu. Amanda kreśliła linię na szyi Hannah, która zaczęła płakać i skomleć.

– Patrz Caitlyn. Widzisz? – zapytała Amanda. – Będziesz następna. Ten brezent jest po to, żeby nie pobrudzić podłogi. Jak tylko uporam się z Hannah, zajmę się tobą. Za chwilę.

Rozwarła nożyczki. Ostrza błysnęły groźnie. Powoli, zwiększając napięcie, Amanda przyłożyła ostrze do białej szyi Hannah. Na skórze pojawiła się kropla krwi.

Teraz albo nigdy.

Zrób coś. Natychmiast coś zrób!

Caitlyn napięła mięśnie. Gwałtownie wyciągnęła rękę. Kątem oka Amanda dostrzegła to i szybko pociągnęła ostrzem, trysnęła krew. Amanda rzuciła się do Caitlyn z uniesionymi nożyczkami.

– Ty mała suko! Myślałaś, że ci się uda?

Ostrza opadły, skierowane prosto w twarz Caitlyn. Cudem dźwignęła się i przetoczyła, a nożyce uderzyły z całą siłą w biurko. Kopnęła Amandę w brzuch.

Zaskoczona Amanda zatoczyła się do tyłu i potknęła o Hannah, krztuszącą się i plującą krwią. O Boże, to już koniec!

Za ścianą rozległy się głosy.

– Co do cholery? – warknęła Amanda.

– Policja. Otwierać!

– Cholera! – Amanda chwyciła pistolet, oczy błyszczały jej wściekle. Spojrzała na Caitlyn. – To twoja wina, prawda? Ty ich tu sprowadziłaś – syknęła.

– Policja! Otwierać natychmiast!

– Pieprzcie się – mruknęła Amanda i wycelowała pistolet w głowę Caitlyn. – Nie tak to zaplanowałam, Caitie-Did, ale to musi mi wystarczyć.

Hannah przetoczyła się z piskiem w stronę Amandy, plamiąc krwią brezent.

Caitlyn chwyciła nożyczki i rzuciła się na siostrę.

Niezdarnie. Nieudolnie.

Amanda potknęła się, przewróciła na Hannah, a Caitlyn na nią.

Wystrzelił pistolet. Ogłuszający huk wstrząsnął całym pokojem.

Caitlyn poczuła ostry ból w brzuchu. Z całej siły pchnęła nożyczki głęboko w szyję Amandy i przetoczyła się na bok.

Trysnęła fontanna krwi, rozległ się przeraźliwy krzyk Amandy.

Drzwi runęły i do pokoju wpadli policjanci.

Caitlyn z trudem łapała powietrze, wiła się z bólu. Hannah, Boże, proszę, nie pozwól jej umrzeć!

Policjanci wycelowali pistolety w Caitlyn. Ogarnęła ją ciemność, kojąca ciemność, jak balsam na brzuch rozrywany bólem.

– Wezwijcie karetkę – krzyknął ktoś. Głos brzmiał znajomo. Reed. Tak, detektyw Pierce Reed.

– Już jedzie – odezwała się kobieta.

– Potrzebujemy lekarza! Jezu, one wszystkie wykrwawią się na śmierć!

Głosy dobiegały z oddali, powoli traciła przytomność. Przed oczami jak w kalejdoskopie migały jej obrazy. Kelly jako dziecko, śmiejąca się, drocząca się z nią, biegnąca w słońcu, potem eksplozja, wybuch ognia i światło rozjaśniające noc… Griffin zwierzający się w lesie ze swoich sekretów… Babcia z zimnymi oczami i jeszcze zimniejszym dotykiem… Leżący w lesie i krwawiący Charles, który już nigdy więcej nie przyjdzie w nocy do jej pokoju i Jamie, słodka Jamie latem na plaży… a potem Adam. Przystojny. Silny. Cierpliwy. Z zagadkowym uśmiechem… mądrymi oczami… Ścisnęło ją w gardle. Wyobraziła sobie, co powiedziałaby Adamowi, gdyby tylko dano jej szansę jeszcze z nim porozmawiać.

Proszę… Adamie… przepraszam, że nie byłam silniejsza.

Загрузка...