Rozdział 3

Caitlyn źle się czuła, tak źle, że musiała się zdrzemnąć, a teraz usiłowała nadrobić stracony czas… stracony czas… zawsze ten sam problem, pomyślała, wyciskając gąbkę nad wiadrem. Spieniona woda była czerwona od krwi, którą wytarła ze ścian, luster, zagłówka i dywanu w sypialni. Wyczyściła wannę i prysznic, wycierała, szorowała, skrobała, aż połamała paznokcie, a dłonie poczerwieniały i szczypały od środków czyszczących. Zdjęła firanki, wrzuciła do pralki i nastawiła płukanie. Oskara musiała zamknąć w garażu, bo zaczął węszyć i zlizywać krew z dywanu.

Nie mogła znieść tego bałaganu. Przypominał jej o tym całym koszmarze. Powtarzała sobie, że wcale nie chodzi o usuwanie śladów. Nie było żadnego przestępstwa. Miała krwotok z nosa i chociaż wiedziała, że cała ta krew nie może należeć do niej, to jednak nie mogła wezwać policji.

Czego się boisz?

Nie odpowiedziała sobie, wylała brudną wodę do brodzika i ostatni raz przetarła kafelki.

W pamięci znów odżył ten obraz.

Zamarła.

Papiery, dokumenty. Pozew leżący na biurku Josha. I krew… sącząca się, gęsta, czerwona krew i jego oskarżające, niewidzące oczy.

– Jezu! – wyszeptała i przeszedł ją dreszcz. To był sen. Nocny koszmar. Popędziła na dół, wstawiła szczotkę i wiadro do szafki w garażu. W łazience przy gabinecie umyła ręce, nie wiadomo który już raz. Obejrzała skaleczenia, posmarowała je maścią i owinęła bandażem. Rany nie były głębokie, zwykłe niewielkie nacięcia. Boże, czemu nie pamięta, jak się okaleczała?

O to chodzi, prawda? To jakaś poważna psychoza. Sama się tak zamęcza, aby zagłuszyć poczucie winy po śmierci Jamie. Czy nie tak powiedziałaby doktor Wade?

Chciałaby porozmawiać z doktor Wade. Opowiedzieć jej o wczorajszej nocy. Ona by zrozumiała. Spróbowałaby pomóc. Ona…

Ale jej nie ma. Opuściła cię. Wzięła urlop na badania naukowe i porzuciła cię. Zostawiła na pastwę demonów i duchów.

– Nie! – krzyknęła, waląc pięścią w ścianę. Z garażu dobiegło ją ostre, zaniepokojone szczeknięcie Oskara.

Spokój. Bądź silna. Na miłość boską, opanuj się albo znów skończysz w psychiatryku.

Wzięła kilka głębokich oddechów, a potem powoli, starając się zapanować nad sobą, natarła ręce kremem i spojrzała na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad umywalką. Była blada. Piegi stały się wyraźniejsze niż zwykle. Spociła się z wysiłku, a wilgotne kasztanowe włosy skręciły się. Poczuła w głowie narastający ucisk, resztki migreny pulsującej za okiem. I ten niepokój, wciąż czający się w ukryciu. Nie mogła pozwolić, żeby zawładnął nią strach, nie mogła pozwolić, żeby ogarnęła ją panika, bo to groziło szaleństwem. Czyż nie zapewniała doktor Wade, że potrafi stawić czoło światu?

– Jesteś pewna? – zapytała ją terapeutka podczas ostatniej sesji. Drobna kobieta z krótko przyciętymi rudymi włosami nie potrafiła ukryć wątpliwości. – Mogę cię z kimś skontaktować. Mam znajomych lekarzy, którzy chętnie się tobą zajmą. Pozwól, że dam ci kilka telefonów.

– Poradzę sobie. Myślę, że już najwyższa pora samodzielnie zająć się własnym życiem – zapewniała Caitlyn.

Doktor Wade bezskutecznie próbowała zwalczyć sceptycyzm. W końcu wręczyła Caitlyn kartkę z kilkoma nazwiskami.

– Wszyscy od czasu do czasu potrzebujemy wsparcia – powiedziała. – Nawet my, psychiatrzy.

– Może powinnam zająć się psychologią, rzucić robienie grafiki i projektowanie stron internetowych – mruknęła wtedy Caitlyn.

Tamtą listę zaraz zgubiła. Szkoda, teraz przydałby się jej jeden z tych lekarzy od głowy.

Myślami powędrowała znów do wydarzeń poprzedniej nocy.

Jak to się stało, że nic sobie nie może przypomnieć?

Skąd ta dziura w pamięci?

Co takiego zrobiła?

Gdzie, do diabła, jest Kelly? Nawet jeśli nie ma jej w mieście, musiała przecież zadzwonić do domu, żeby sprawdzić wiadomości… Dlaczego nie oddzwoniła?

Bo nie chce z tobą rozmawiać. Przyjmij to do wiadomości, dobrze? Twoja siostra cię unika. Uważasz, że niesłusznie? Dzwonisz zawsze, gdy masz problem, kolejny kryzys, nowe tarapaty.

Głos zdawał się dochodzić z każdego kąta łazienki. Nie rozumiesz? Ma dość słuchania o twoich kłopotach, dość ciągłego wspierania cię, po prostu ma cię dość!

Nie, to nie tak. Kelly była jej siostrą; były bliźniętami jednojajowymi. Były sobie bliższe niż ktokolwiek inny. Kelly widocznie miała dużo pracy… Zlana potem, nie zwracając uwagi na szalone bicie serca, Caitlyn ochlapała twarz zimną wodą.

– Opanuj się – powiedziała do swojego odbicia, osuszając policzki i czoło ręcznikiem. – Weź się w garść, i to już! Nie możesz się załamać.

Z garażu dochodziło zawodzenie i skrobanie Oskara.

– Już idę – powiedziała, rzucając ręcznik, zrobiła głęboki wdech i skierowała się ku drzwiom. Potrzebowała pomocy. Koniecznie. Zanim straci grunt pod nogami. Otworzyła drzwi garażu, do domu wpadł Oskar i zaczął kręcić młynka. – No dobrze już, dobrze, pójdziemy na spacer, chcesz? – Pies szczekał, nieprzytomnie szczęśliwy, i wirował w szalonym tańcu. – Uspokój się na chwilę. – Zmierzwiła mu sierść na grzbiecie. – Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Możesz mi pomóc.

Pośpieszyła na górę do gabinetu, a Oskar podreptał za nią. Włączyła komputer, odnalazła numer telefonu do doktor Rebeki Wade i szybko wykręciła go z rozpaczliwą, ale niewielką nadzieją, że terapeutka już wróciła. Albo zostawiła numer kontaktowy. Albo informację, do jakiego psychiatry mogą zwrócić się jej pacjenci.

Ręce zaczęły jej się pocić, gdy usłyszała sygnał w słuchawce. Bądź w domu, modliła się po cichu, ale zaraz bezosobowy głos z taśmy poinformował ją, że abonent zmienił numer i nie podał nowego.

– Świetnie. – Odłożyła telefon i zaczęła obgryzać paznokcie. Na jak długo doktor Wade miała wyjechać? Trzy miesiące? Sześć? Na czas nieokreślony? Czy miała pojechać do Los Angeles? A może do San Francisco? Dlaczego tego nie pamięta?

Spojrzała na kalendarz i zmarszczyła brwi. Kiedy miały ostatnie spotkanie? Nie w czerwcu. Przewróciła kartkę na maj… też nie… albo po prostu zapomniała zapisać w kalendarzu. Objęła głowę rękami i spróbowała się zastanowić. Jak nazywali się psychiatrzy, których poleciła jej doktor Wade? Albo przynajmniej ci, którzy pracowali z doktor Wade w tym samym starym budynku przerobionym na gabinety? Był tam chyba jakiś doktor Nash czy Nichols, a może Newell, jakoś tak… Może mogłaby do niego zadzwonić. Siedziała wpatrzona w telefon i nagle zdała sobie sprawę, że nie może wziąć ot tak, z powietrza czy z książki telefonicznej jakiegoś nazwiska. Musi to być ktoś, komu zaufa, zanim zdecyduje się opowiedzieć o swoim życiu. Strasznie pokręconym życiu.

Oskar szczeknął cicho. Zerknęła w okno. Przez zielone gałęzie sasafrasu dojrzała samochód policyjny skręcający w uliczkę za jej domem. Serce jej zamarło. A to co? Popędziła do sypialni, w której brakowało firanek i pościeli, a na podłodze leżał mokry dywan. Oskar podreptał za nią i przekrzywił łepek, a ona patrzyła przez szklane drzwi na policyjny samochód, który właśnie zatrzymał się na tyłach domu, przy pojemnikach na śmiecie. To nie wróżyło nic dobrego… nic a nic. Znów obrzuciła wzrokiem sypialnię. Czy będą chcieli tu zajrzeć? Czy zniszczyła dowody?

Dowody czego?

Z trudem przełknęła ślinę. Z samochodu wysiadły dwie osoby: wysoki, tyczkowaty mężczyzna o ciemnych włosach i ponurej twarzy, i kobieta, szczupła, ze sterczącymi platynowymi, prawie białymi, włosami, w okularach słonecznych. Caitlyn wydawało się, że zna tę policjantkę. Nonsens, skąd miałaby ją znać?

Policjantka spojrzała na dom, a Caitlyn ukryła się za ścianą, żeby nie zostać przyłapaną na gapieniu się. Jak morderca w starym czarnym kryminale. Tak jakby rzeczywiście miała coś na sumieniu. Popadasz w paranoję. Uspokój się.

Nie mogła jednak powstrzymać łomotu serca. Nagle zauważyła, że na futrynie drzwi do garderoby pozostał ślad krwi. Wspaniale. Po prostu… wspaniale. Oskar warczał i gdy wzięła go na ręce, spostrzegła, że przez bandaże na nadgarstkach zaczęła przesączać się krew. Z rozmysłem obciągnęła rękawy bluzy. Lepiej, żeby wścibscy policjanci nie zobaczyli czerwonych śladów i opatrunków na rękach.

Nie, żeby musiała coś ukrywać.

Poza litrami krwi rozsmarowanymi po całej sypialni.

No dobrze miała niewielki krwotok. Albo nawet całkiem spory. Krwotok z nosa. I próbowała podciąć sobie żyły. No i co z tego? To nie zbrodnia. A to jest jej własny dom, jej własne miejsce na ziemi.

Więc nie ma się czego bać. Wszystko w porządku?

Tylko ta krew… tak jej dużo… jak mogła nic nie zapamiętać? Za dużo alkoholu? Kolejny urwany film? Boże, nie! Cokolwiek się tu stało, było przerażające. Cholernie przerażające. A przypuszczenie, że sama się tak okaleczyła, było wręcz potworne.

Policjanci obeszli dom i gdy Caitlyn przeszła do gabinetu, zobaczyła, że stoją przy furtce przed domem. Przed chwilą łudziła się jeszcze, że przyjechali do któregoś z sąsiadów, ale teraz…

Do ciebie przyjechali. Przez ten cały bałagan w sypialni. Przyjechali, ponieważ coś zrobiłaś. Oni skądś wiedzą, co się stało. A ty nie wiesz.

Zacisnęła szczęki, głucha na rodzące się wątpliwości. Włożyła klapki i pośpieszyła na dół. Na dźwięk dzwonka u drzwi Oskar z głośnym szczekaniem wpadł do holu.

– Bądź grzeczny – ostrzegła Caitlyn, odetchnęła głęboko i zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi. Policjanci stali na ganku. Wysoki mężczyzna pokazał odznakę. Jego partnerka z bliska wydała się Caitlyn jeszcze drobniejsza. Twarz miała ponurą i też trzymała w ręku legitymację policyjną.

Złe wieści. Złe, złe wieści.

– Pani Bandeaux? – zapytał mężczyzna.

– Tak. – Skinęła głową, serce jej zamarło, a połamane paznokcie wpiły się w drzwi. – Nazywam się Caitlyn Bandeaux.

Wykrzywił usta w uśmiechu, ale jego oczy pozostały poważne.

– Jestem detektyw Reed, a to moja partnerka, detektyw Morrisette. Czy możemy na chwilę wejść?

Odznaki wyglądały na prawdziwe, zdjęcia nie wypadły zbyt dobrze, ale można było rozpoznać twarze. Zawahała się. Pomyślała o bałaganie na górze i krwi na drzwiach do garderoby. Pozbierała się jakoś, otworzyła szerzej drzwi i zauważyła, że kobieta mierzy ją wzrokiem.

– O co chodzi? – zapytała Caitlyn, ale w głębi serca wiedziała, że przyszli ze złą nowiną.

Odsunęła się na bok, wpuszczając ich do środka, i chociaż przez otwarte drzwi wtargnął do domu podmuch gorącego powietrza, niemal trzęsła się z zimna.

– Obawiam się, że mamy złe wieści, pani Bandeaux – powiedział mężczyzna, wskazując Caitlyn krzesło. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, chwyciła się oparcia.

– Co się stało?

– Chodzi o pani męża.

– Josha? – wyszeptała i poczuła zaciskające się na szyi lodowate palce. Nagły huk w głowie, jak odgłos fal morskich uwięzionych w grocie, niemal ją ogłuszył. Znów pojawił się obraz Josha leżącego na biurku. – Co z nim? – Przełknęła ślinę, usta miała suche jak Sahara. Wiedziała, co zaraz usłyszy.

– Nie żyje – odpowiedział Reed.

Huk w głowie Caitlyn spotężniał jeszcze, kolana się pod nią ugięły.

– Ale jak…?

– Jeszcze nie wiemy na pewno, co się stało. Badamy różne hipotezy i czekamy na raport koronera.

– Nie! – Gwałtownie potrząsnęła głową. – Nie wierzę. – Wierzyła jednak. Wiedziała. Jakimś cudem wiedziała.

– Przykro mi – powiedział Reed. Kobieta też wymruczała kondolencje, których mózg Caitlyn już nie zarejestrował. Zacisnęła palce na oparciu krzesła, nogi trzęsły się jej tak, że z trudem mogła ustać.

– Wiem, że to dla pani szok. – Głos kobiety dobiegał jakby z daleka. Caitlyn ledwo go słyszała. W głowie przewijał jej się kalejdoskop obrazów. Josh jako młody mężczyzna za sterami swego jachtu, w Neapolu, gdzie się jej oświadczył… Josh usiłujący ukryć rozczarowanie, że urodziła mu się córka, a nie syn… Josh ukradkiem wracający nocą do domu, jak twierdził, z pracy… Josh wściekły, gdy inwestycje mu nie szły… pobladły i zdruzgotany na pogrzebie córki.

– Czy pani mąż miał wrogów? – zapytała policjantka, jak ona się nazywała?

Caitlyn wróciła do rzeczywistości.

– Nie wiem… tak, wydaje mi się, że tak.

– Będą nam potrzebne nazwiska.

– Oczywiście… ale… on… on prowadził interesy w mieście. Niektóre z nich zakończyły się fiaskiem. – Głowa jej pękała, jakby nagle mózg przestał mieścić się w czaszce.

– Cierpiał na depresję?

– Josh? Na depresję? Nie wiem. Byliśmy… byliśmy w separacji… ale przecież na pewno to już wiecie, skoro tutaj jesteście. Nie mieszkaliśmy… nie mieszkaliśmy razem od jakichś trzech lat. – Cała zdrętwiała, próbowała zachować spokój. Bez powodzenia. Nagle zrobiło jej się słabo… ciemno przed oczami.

– Proszę usiąść, pani Bandeaux. – Dobiegł ją daleki głos. Kobieta chwyciła ją za ramiona i zaprowadziła do salonu. Caitlyn miała nogi jak z waty.

– Mój mąż… chciał wystąpić o rozwód. – Gdyby tylko udało jej się zachować spokój do odjazdu policji, gdyby tylko dali jej czas na zastanowienie się. Pozwoliła posadzić się na kanapie.

– A pani?

– Co ja?

– Czy chciała pani rozwodu?

– Nie wydaje mi się, żeby mogła teraz na to odpowiedzieć – powiedziała cicho policjantka.

Ale Caitlyn chciała odpowiedzieć. Chciała mieć już to przesłuchanie za sobą, jak najszybciej.

– Ja… ja myślałam, że znów możemy być razem, ale… – Poczuła łzę na policzku. Josh. Nie żyje? Zdrowy, energiczny, chwytający życie za jaja, Josh? Nie… nie mogła uwierzyć. To niemożliwe. Rozpłakała się na dobre. Ktoś, pewnie ta kobieta, podał jej chusteczkę, stłumiła szloch, ale łzy wciąż spływały strumieniami po twarzy.

– Czy miał kłopoty finansowe?

– Nic mi nie wiadomo. Nic konkretnego. – Ale zawsze brakowało mu pieniędzy. Zawsze cierpiał na chwilowy brak gotówki, zawsze przecież pożyczał od ciebie.

– Czy był z kimś związany?

Wiedziała, że o to zapytają. Nie wiedzieć czemu wspomnienie niewierności męża przywróciło jej zdolność logicznego myślenia.

– Tak – przyznała i poczuła ból. Czym innym było żądanie rozwodu, a czym innym afiszowanie się z kochanką. – Nazywa się Naomi Crisman.

– Jak ją poznał?

– Nie jestem pewna, ale myślę, że spotkali się na jakiejś imprezie dobroczynnej. – Powoli przychodziła do siebie, złowieszcza ciemność rozpływała się. – Josh jest… był filantropem. – Zobaczyła, jak policjanci wymieniają się spojrzeniami, i nagle zdała sobie sprawę, że przyjechali tutaj nie tylko, żeby przekazać złe wieści, ale żeby wyciągnąć od niej informacje.

– Zna ją pani?

– Ona spotykała się z moim mężem, detektywie – powiedziała i pociągnęła nosem, opłakując męża, który jej nie kochał. – To nie sprzyja nawiązywaniu przyjaźni. – Potarła oczy i wyczuła bandaże ukryte pod rękawami bluzy. – Dziękuję, że przyszliście powiedzieć mi o mężu… Będę chciała go zobaczyć, jeśli to możliwe… ale zadajecie mi tyle pytań, a wspomnieliście, że to może być morderstwo, prawda?

– Nie mamy jeszcze pewności.

– Czy jestem podejrzana? – Wydawało jej się to nieprawdopodobne, ale patrząc na nieruchome twarze policjantów, wiedziała już, że jest na liście podejrzanych. To było niedorzeczne. Absurdalne. – Jak zginął mój mąż?

Dostrzegła pewne wahanie.

– Wciąż był moim mężem – zauważyła z nagłą złością. Chciała się na kimś wyładować. Na kimkolwiek. Choćby na tych wścibskich ludziach nachodzących ją w domu i przynoszących okropne wieści. – Sądzę, że mam prawo wiedzieć.

Detektyw Morrisette skinęła głową.

– Możliwe, że pani mąż sam odebrał sobie życie, ale tak jak mówiliśmy, nasuwa się wiele pytań i wciąż nie znamy odpowiedzi. Znaleźliśmy go w jego gabinecie. Miał pocięte nadgarstki.

Skuliła się. Znów zobaczyła Josha leżącego na biurku. Skąd wiedziała?

– Samobójstwo – wyszeptała z niedowierzaniem Caitlyn i pomyślała o nacięciach na własnych nadgarstkach. – Niemożliwe. Nie zrobiłby tego. – Potrząsała głową, próbując odegnać od siebie obraz Josha wykrwawiającego się na śmierć. – On… on użyłby broni albo włączył silnik w zamkniętym garażu i zatruł się spalinami, albo… – Zamilkła, zauważywszy, że słuchają jej z wielką uwagą.

– Albo? – zapytał Reed.

– Nie wiem.

Nie naciskał, ale jego spokojne oczy mówiły: Oczywiście, że wiesz. Żyłaś z tym facetem. Znałaś go. I to ty mogłaś go zabić. Rozwodził się z tobą. Dybał na twoje pieniądze. Miał inną kobietę. Groził ci pozwem o spowodowanie śmierci dziecka. Do tego cała ta krew w sypialni. Ale nie, o tym policjanci nie wiedzą. Przynajmniej na razie.

– Jeśli już państwo skończyli, myślę… chciałabym się położyć.

– Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, to chcielibyśmy zadać jeszcze kilka pytań – naciskała Morrisette z cieniem uprzejmego, choć Caitlyn była pewna, że nieszczerego uśmiechu. – A potem sobie pójdziemy.

Zadali kilka ogólnych pytań na temat Josha, jego rodziny i interesów, o których Caitlyn niewiele wiedziała, a potem wstali gotowi do wyjścia.

– Jeszcze tylko jedno pytanie – powiedział Reed. – Gdzie pani była ostatniej nocy?

Zastygła.

– Byłam poza domem.

– Całą noc?

O Boże!

– Wyszłam około wpół do dziewiątej lub o dziewiątej, a wróciłam koło północy. Nie wiem dokładnie – przyznała, czując na sobie nieustępliwe, świdrujące spojrzenie Reeda, który starał się wyłowić najmniejsze kłamstwo.

– Czy była pani wczoraj u męża?

Zrobiło jej się słabo.

– Nie, tak jak mówiłam, byliśmy w separacji – odpowiedziała, powtarzając sobie, że te przerażające obrazy to tylko sen. Więc czemu były tak realne? Czemu akurat Josh leżący na biurku z zakrwawionymi nadgarstkami? – Czy potrzebuję adwokata? – zapytała zaskakująco ostro.

– Po prostu próbuję się dowiedzieć, co zaszło wczorajszej nocy.

Ja też!

– Kiedy już się to panu uda, proszę i mnie poinformować – powiedziała, czując jak oblewa ją fala gorąca.

– Oczywiście – wtrąciła się Morrisette. Rzuciła swemu partnerowi ostrzegawcze spojrzenie. – Wolałabym, żeby nie była pani sama – powiedziała, delikatnie dotykając jej ręki i niechcący uciskając rany.

Caitlyn zacisnęła zęby z bólu. Ostatnia rzecz, której pragnęła, to być teraz z kimś. No, może poza Kelly.

– Mogę zadzwonić do którejś z moich sióstr lub do brata.

– Obiecuje pani?

– Tak. Dam sobie radę. – Kłamczucho! Nigdy nie dajesz sobie rady!

Reed popatrzył sceptycznie, ale policjantka spojrzała na niego surowo, dając mu do zrozumienia, żeby nie protestował.

Marszcząc brwi, Reed zatrzasnął notatnik.

– Moglibyśmy zadzwonić w pani imieniu. Do kogoś z rodziny. – Podrapał się w brodę i zamyślił, patrząc przez okno na wiszący na magnolii, wolno obracający się karmnik dla ptaków. Na cienkiej gałęzi siedział kardynał, skubiąc zawzięcie malutkie nasionka. – Będzie pani kogoś potrzebowała. Gdy wyjeżdżaliśmy, w domu pani męża pojawiło się już kilku dziennikarzy.

Serce jej zamarło.

– Dziennikarze?

– Szybko zorientują się w sytuacji i przyjadą tutaj – zauważył trzeźwo.

– Cudownie. – Spotkanie z policją było już wystarczająco trudne; nie wyobrażała sobie rozmowy z prasą. Nie teraz.

– Na pani miejscu nie rozmawiałbym z nimi.

Nie ma obawy.

Detektyw Morrisette przytaknęła i założyła okulary.

– Potrafią być okropni. Niech pani pozwoli nam do kogoś zadzwonić. Do przyjaciółki, siostry czy brata. Nie powinna pani zostawać teraz sama.

– Nie, wszystko w porządku… – Idiotyczne zdanie. Już nigdy nic nie będzie w porządku. I pewnie nigdy nie było. Josh nie żyje, sypialnia ledwo doszorowana z krwi i do tego ten sen… Czy to był sen? Gdyby tylko mogła dodzwonić się do Kelly. Może ona wie, co się u diabła stało zeszłej nocy. Zmusiła się do uprzejmego, ale smutnego uśmiechu.

– Zadzwonię do brata, do Troya. Pracuje w centrum, w banku. – Gdy odprowadzała ich do drzwi, na twarzach policjantów malował się sceptycyzm.

– Jest sobota – zauważył Reed. – Banki są chyba nieczynne.

– Ale nie Montgomery Bank and Trust – powiedziała, spoglądając na zegar. Będzie czynny jeszcze przez kilka godzin. Takie zasady wprowadził jej dziadek wiele lat temu. – Mogę zadzwonić do brata. Dam sobie radę. – Sama nie wierzyła w to, co mówi. – Pozbieram się, potrzebuję tylko trochę czasu.

Wydawało się, że Reed chce coś jeszcze powiedzieć, ale dostrzegł, że Morrisette szybko potrząsa głową, więc ugryzł się w język. Caitlyn patrzyła za nimi przez chwilę. Zaskrzypiała stara brama. Oskar wypatrzył kota sąsiadów czającego się na gałęzi sasafrasu i zaczął ujadać jak wściekły.

Zanim udało mu się wybiec, Caitlyn przekręciła zamek i oparła się o chłodne drzwi. Musi się dowiedzieć, co wydarzyło się zeszłej nocy.

Josh nie żyje. Nie żyje.

Prawdopodobnie zamordowany.

A ona nawet nie może przysiąc, że tego nie zrobiła.

Загрузка...