Rozdział 13

Gdzie pani była tej nocy, kiedy zmarł pani mąż?

Caitlyn machinalnie głaskała Oskara. Spodziewała się tego pytania, ale i tak wytrąciło ją z równowagi. Siedziała przy kuchennym stole, a naprzeciwko niej policjanci, Reed i Morrisette.

– Przecież mówiłam już, że wyszłam z domu – wyjaśniła. Chyba jednak źle zrobiła, godząc się na tę rozmowę. Kiedy zadzwonił Reed i zapytał, czy może przyjść, nie protestowała. Teraz pomyślała, że może powinna była domagać się obecności adwokata. – Miałam się spotkać z siostrą na nadbrzeżu w barze The Swamp, ale coś ją zatrzymało i spędziłam tam wieczór sama.

– Więc nie była pani tej nocy w domu swojego męża?

– To był kiedyś również mój dom – wyrwało się jej. Czuła, że ją podejrzewają. A dlaczego by nie? Czy nie jest zwykle tak, że zabójcą okazuje się ktoś z rodziny? – Proszę posłuchać – powiedziała. – Myślę, że powinnam zadzwonić do adwokata.

Policjantka o nastroszonych włosach wzruszyła ramionami.

– Skoro uważa pani, że potrzebuje adwokata… My tylko zadajemy pytania.

Caitlyn przeszły ciarki.

– Prawda jest taka, wydaje mi się, że już o tym wspominałam, że niezupełnie pamiętam, co robiłam tamtej nocy.

– Dlaczego?

Chciała opowiedzieć o swoich chwilowych utratach przytomności, zanikach pamięci, kłopotach z poczuciem czasu, ale bała się, że zabrzmi to podejrzanie. Rutynowani policjanci jej nie uwierzą.

– Czasami zdarza mi się wypić zbyt dużo – odpowiedziała.

– I tamtej nocy była pani tak pijana, że pani nie pamięta?

– Myślę, że powinnam skontaktować się z adwokatem. – Zepchnęła Oskara z kolan i wstała. Czas to skończyć.

Reed odsunął krzesło.

– Skoro potrzebuje pani adwokata…

– Niech pan mi powie, czy potrzebuję, detektywie. To pan zadaje tu pytania.

– My tylko próbujemy dowiedzieć się, co się stało. – Reed wykrzywił usta w grymasie, który miał uchodzić za uśmiech.

– W porządku. Ale w obecności mojego prawnika – powiedziała i podeszła do drzwi, Oskar pobiegł za nią, stukając pazurkami o podłogę.

– Pani Bandeaux, czy widziała pani swojego męża w dniu jego śmierci? – zapytała detektyw Morrisette.

Czy widziała? Boże, co miała im powiedzieć? Że nie jest pewna?

– O pomocy sąsiad zauważył na podjeździe pani samochód. Albo inny, bardzo podobny.

Zesztywniała. Serce zaczęło jej łomotać ze strachu. A więc była tam…

– Na miejscu oprócz krwi Bandeaux znaleźliśmy też inną krew.

– Inną? – Kolana się pod nią ugięły, a rany na nadgarstkach znów dały o sobie znać.

– 0 Rh+. Będziemy robić badanie DNA, więc potrzebujemy również próbki pani krwi.

– Myślicie, że zabiłam Josha.

– Chcemy po prostu zawęzić krąg podejrzanych. – Reed patrzył na nią zimnymi oczami, a ta Morrisette była bardziej ponura niż zwykle. Nie bawili się w dobrego i złego policjanta. Karty na stół, droga pani.

– Mój adwokat się z wami skontaktuje – powiedziała, gdy wychodzili. Zamknęła za nimi drzwi. Cała się trzęsła, pulsujący ból za okiem ciął mózg na kawałki. Ból taki jak ten, który zwykle poprzedzał chwilowe utraty świadomości siejące spustoszenie w jej pamięci.

Po raz pierwszy zorientowała się, że miewa zaniki pamięci, gdy była dzieckiem. Dochodziła wtedy do zdrowia po ciężkiej infekcji zatok. Miała sześć czy siedem lat, ale do dziś pamiętała to uczucie zaskoczenia: ocknęła się nagle na szkolnym boisku, było już zupełnie ciemno. Kiedy wreszcie wróciła do domu, nie potrafiła wytłumaczyć przerażonej i rozgniewanej matce, co się stało. Nikt nie wiedział, dlaczego nie wsiadła po szkole do autobusu, nawet Griffin, który widział ją ostatni i który zaproponował, żeby drogę do domu, prawie pięć kilometrów, pokonali pieszo.

Dziwne, że przypomniało jej się to właśnie teraz. Weszła po schodach, przeszła przez sypialnię do łazienki i zauważyła odbarwienie na dywanie. Co się, do diabła, stało tej nocy, kiedy zginął Josh? Skąd ta krew w jej pokoju… i skąd krew jej grupy w domu Josha?

To jeszcze nie dowód na to, że była w domu Josha. Mnóstwo ludzi ma grupę 0 Rh+. W tym większość członków jej rodziny. Jednak na nowo zdjął ją strach, przemożny i mroczny. Czy mogła… czy byłaby w stanie zabić męża?

Nawet tak nie myśl! Przytrzymała się umywalki i poczekała, aż atak paniki minie. Opanuj się. Zrób coś! Zacznij działać, na litość boską! W szafce łazienkowej znalazła buteleczkę z proszkami od bólu głowy, wzięła dwie tabletki, poszła do gabinetu, usiadła przy biurku i podniosła słuchawkę telefonu. Potrzebowała adwokata, i to szybko.

A co z alibi? Czy nie tego naprawdę potrzebujesz?

– Och, zamknij się – warknęła. Usiadła na fotelu przy biurku i szybko przejrzała pocztę elektroniczną. Żadnej wiadomości od Kelly ani od nikogo innego. Zastanawiając się jak skontaktować się z Kelly, wykręciła numer do biura Amandy. Ale było już późno i nikogo nie zastała.

– Świetnie – mruknęła i rzuciła słuchawkę. Gdzie, do diabła, podziewały się jej siostry, kiedy ich potrzebowała? Kelly wiecznie w rozjazdach, a Amanda prawie zawsze pochłonięta pracą. Cóż, tak czy inaczej, trzeba działać. Nie ma czasu do stracenia. Kto wie, jakiego asa kryje policja w rękawie.

Kiedyś przez kilka lat Amanda pracowała w biurze prokuratora okręgowego, zanim doszła do wniosku, że mama płaca, długie godziny pracy i „kontakty z najmarniejszymi szumowinami, którym przypadkiem udało się wypłynąć na powierzchnię”, to nie dla niej. Bez trudu zmieniła działkę i zajęła się prawem cywilnym. Teraz tym samym szumowinom pomagała się rozwodzić. Powinna jednak znać jakiegoś dobrego adwokata w sprawach karnych.

Caitlyn wykręciła numer do domu Amandy, odchyliła się na fotelu i czekała, przygotowana na kolejne połączenie z automatyczną sekretarką.

– No, szybciej – ponagliła szeptem i usłyszała za sobą jakiś hałas. Zamarła. Przeszły ją ciarki, ale zebrała się na odwagę i odwróciła. To Oskar wszedł do pokoju. Odetchnęła z ulgą, ale w lustrze wiszącym na uchylonych drzwiach zobaczyła swoje odbicie. Wyglądała strasznie. Wyczerpana. Zaniedbana. Włosy miała potargane, cerę bladą i cienie pod oczami.

– No, odbierz – wyszeptała, poklepując się ze zniecierpliwieniem po kolanie. Włączyła się automatyczna sekretarka i głos Amandy poprosił o zostawienie wiadomości po sygnale.

Oskar wskoczył na jej kolana.

– Amanda? Tu Caitlyn – powiedziała, niezadowolona, że musi rozmawiać z maszyną. Podrapała psa za uszami. – Potrzebuję twojej pomocy. W przeciwieństwie do mamy dobrze wiem, że nie jesteś obrońcą w sprawach karnych, ale mam nadzieję, że możesz mi kogoś polecić…

Trzask.

– Caitlyn? – głos Amandy brzmiał niespokojnie. – Jesteś tam jeszcze? Dopiero weszłam. Co się dzieje?

Caitlyn odetchnęła z ulgą.

– Właśnie była u mnie policja.

– O rany.

– No, niezła afera. Chcą ode mnie próbkę DNA. – Desperacko pragnęła ukryć ogarniający ją strach. Mocno zacisnęła palce na słuchawce. – Myślą, że byłam tej nocy u Josha. Nie mówili zbyt wiele, ale zdaje mi się, że nie wierzą w samobójstwo. Uważają, że ktoś go zabił. Chociaż tego nie powiedzieli, dałabym głowę, że jestem główną podejrzaną i… i… potrzebuję prawnika, Boże, nic nie pamiętam i…

– Caitlyn! Weź się w garść! – warknęła Amanda, a potem dodała łagodniej: – Przepraszam, ale śmiertelnie mnie przeraziłaś i nie bardzo rozumiem, o co chodzi. Weź kilka głębokich wdechów i zacznij jeszcze raz, dobrze? Od początku. Powiedz, co się dzieje. Zacznij od przyjazdu policji.

Opowiedziała wszystko po kolei. Gdy przypomniała sobie zimny, przenikliwy wzrok detektywa Reeda i swoje mętne odpowiedzi, obezwładnił ją porażający strach. Ten sam, który towarzyszył jej, odkąd obudziła się w sypialni wymazanej krwią, tyle że teraz uderzył z całą siłą. Zadygotała. Boże, oskarżając śmierć Josha, a ona nawet nie pamięta, co robiła tej nocy.

– Nie powiedzieli wprost, ale… jestem pewna, że mnie podejrzewają.

– Przecież myśleli, że to samobójstwo? Podobno Josh zostawił list pożegnalny… chyba tak było?

– Policji to jakoś nie przekonało… może myślą, że zabójca zostawił list… O Boże, sama nie wiem.

– Może nie jest tak źle, jak nam się wydaje – zauważyła trzeźwo Amanda.

– No to mnie pocieszyłaś, bo dla mnie wygląda to cholernie źle.

– Wiem i skłamałabym, gdybym powiedziała, że na pewno nie jesteś podejrzana. Może i jesteś główną podejrzaną, ale na pewno nie jedyną. Prawdę mówiąc, nie wierzę w to, co powiedział Reed o zawężaniu kręgu podejrzanych. Myślę, że koncentrują się na tobie.

– Przed chwilą powiedziałaś, że nie jest tak źle.

– Musimy po prostu przypomnieć im, że są jeszcze inni podejrzani. Przygotuj swoją wersję wydarzeń i alibi.

– Alibi? – zapytała z niedowierzaniem. – Chcesz, żebym kłamała?

– Oczywiście, że nie. Nie dorzucajmy do możliwych oskarżeń jeszcze krzywoprzysięstwa. Znam kilku dobrych obrońców w sprawach kryminalnych, takich, których nie chciałam spotkać na swojej drodze, gdy pracowałam w biurze prokuratora okręgowego. Cenią się, ale są warci pieniędzy, jakich żądają.

– Obrońcy w sprawach kryminalnych – powtórzyła Caitlyn, jeszcze nie dowierzając, że będzie musiała skorzystać z ich usług. Znów zerknęła w lustro i zobaczyła swoje odbicie – zmęczona, wyczerpana, śmiertelnie przerażona kobieta. – W porządku, podaj mi ich nazwiska.

– John Ingersol. Jest fantastyczny. – Caitlyn zanotowała nazwisko na odwrocie koperty. – I Marvin Wilder. A jeśli wolałabyś kobietę, to Sondra Prentiss z Atlanty też jest świetna. Wszystko zależy od tego, czy będą mieli czas. Wiesz co? Ty nic nie rób, strzel sobie kielicha, może ci trochę ulży, a ja zadzwonię do nich jutro rano. I na razie nie rozmawiaj z policją, dobrze?

– A jeśli tu wrócą?

– Nie rozmawiaj z nimi. Powiedz, że nie będziesz odpowiadać na pytania bez adwokata.

– Dobrze. – Poczuła się trochę lepiej.

– Chcesz, żebym przyjechała dzisiaj do ciebie? – zapytała Amanda. – Ian wyjechał, miałam właśnie przejrzeć zeznania, ale mogę to zrobić później.

– Dziękuję, ale nic mi nie będzie.

– Na pewno? A może pojedziesz do Oak Hill? Troy uważa, że powinnaś tam zostać, aż wszystko ucichnie, i to wcale nie jest zły pomysł. Zresztą, nawet jeśli nie dla ciebie, tak byłoby lepiej dla mamy. Przydałoby jej się towarzystwo.

– Ma Hannah.

Amanda prychnęła.

– Wielka z niej pociecha! Mama nie ma Hannah – powiedziała z rozgoryczeniem. – Nikt jej nie ma.

– Może po prostu nikt nikogo nie ma.

– Pesymizm, Caitlyn, ponury pesymizm! O, drugi telefon, ktoś próbuje się dodzwonić, a ja czekam właśnie na wiadomość od Iana. Zadzwonię rano, jak już skontaktuję się z jakimś adwokatem. Do tego czasu unikaj policji.

– Spróbuję.

– Nie próbuj, tylko rób, co ci mówię! Nie musisz odpowiadać na ich pytania. Jeśli będziesz chciała z kimś porozmawiać, zadzwoń do mnie albo do tego psychologa, ale do nikogo w mundurze. Jasne?

– Jasne.

– Dobrze. A teraz spróbuj się uspokoić.

O, tak. Pewnie. Caitlyn wiedziała, że jeszcze przez długi czas nie będzie mogła się uspokoić.


– Ona kłamie. – Reed zmrużył oczy, patrząc przez przednią szybę samochodu. Był pewny, że Caitlyn Bandeaux coś ukrywa, coś, co dotyczy śmierci jej męża.

– Tak. – Morrisette siedziała za kierownicą; z zawrotną prędkością, jak zawsze, gnała wąskimi cienistymi uliczkami na posterunek.

– Odnalazłaś tę doktor Wade?

– Jeszcze nie, ale jej gabinet został podnajęty innemu psychologowi, Adamowi Huntowi.

– Więc Rebeka Wade już nie wróci?

– Nie wiadomo. Nie w najbliższym czasie. Rozmawiałam z zarządcą budynku, taki neandertalczyk albo potomek Attyli. Oczywiście nie chciał mi nic powiedzieć, więc przycisnęłam go trochę, postraszyłam, że zajrzymy w jego akta i sprawdzimy, czy kontaktuje się z kuratorem nadzorującym jego zwolnienie warunkowe. Mimo to trzymał się swojej wersji, upierał się, że pani Wade nie zostawiła żadnego adresu. Skontaktowałam się też z firmą telekomunikacyjną. Wisi im za dwa miesiące, a do tej pory była idealną klientką i w terminie płaciła wszystkie rachunki. Zadzwoniłam też do firmy zajmującej się wynajmem domu. To samo. Nie zapłaciła czynszu za dwa miesiące. Nigdy wcześniej nie spóźniła się z zapłatą. Zwykle robiła to nawet z wyprzedzeniem. – Morrisette postukała palcami o kierownicę. – Kobieta z biura pośrednictwa nieruchomości powiedziała, że Rebeka Wade miała wyprowadzić się pierwszego czerwca, ale wyjechała wcześniej. Połowa jej rzeczy jest spakowana, połowa nie.

– Więc co, do diabła, się z nią stało?

– Właśnie. Musimy się dowiedzieć. Pojechałam do jej domu i rozmawiałem z sąsiadką. Jest zaniepokojona jej nieobecnością.

– Czy zgłoszono zaginięcie?

– Przecież nie wiadomo, czy zaginęła.

– A co z jej krewnymi?

– Sąsiadka mówi, że była samotna, chyba rozwiedziona. Prawdopodobnie ma ciotkę w Kansas lub Wisconsin albo gdzieś na środkowym zachodzie. – Morrisette przejechała skrzyżowanie na żółtym świetle. – Sprawdzę to. Najwyraźniej pani psycholog jest bardzo skrytą osobą. Wiesz, mam pewną teorię na ich temat.

– Ich?

– No, psychologów. Wydaje mi się, że zajęli się psychologią, bo sami mieli ze sobą problemy.

Reed uśmiechnął się szeroko.

– Tak myślisz?

– Oczywiście. – Sięgnęła po paczkę papierosów. – W biurze pośrednictwa nieruchomości powiedzieli też, że pani Wade wyjechała już kiedyś z miasta na sześć miesięcy, ale wtedy zapłaciła czynsz z góry.

– Myślisz, że to może mieć coś wspólnego ze śmiercią Josha Bandeaux? – zapytał Reed. Byłby to dziwny zbieg okoliczności. Zniknięcie Rebeki Wade wiązałoby się ze sprawą, w której centrum znajdowała się Caitlyn Bandeaux. Ale przecież nie takie rzeczy się zdarzają.

– Pewnie nie. – Zapaliła zapalniczkę. – Zapytałeś o nią, więc ci powiedziałam. W biurze nieruchomości dostałam numer ubezpieczenia społecznego Rebeki Wade, to powinno przyspieszyć poszukiwania. Włączyłam go już do bazy danych.

– Świetnie. Jedźmy do baru The Swamp. Sprawdźmy, czy ktoś pamięta panią Bandeaux.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – zadrwiła Morrisette i popędziła w stronę nadbrzeża.

– I tak powinno być.


Caitlyn przeszył dojmujący chłód. Przemarzła do szpiku kości, choć letni upał przypiekał chodniki Savannah. Może powodem była wcześniejsza wizyta policji, może kolejny telefon od Nikki Gillette z „Sentinela”, cokolwiek to było, zmroziło ją przenikliwym zimnem. Może faktycznie powinna odpocząć? Nie było jeszcze ciemno, więc nie poszła do sypialni, tylko położyła się na kanapie. Naciągnęła na ramiona robiony na drutach wełniany pled i wydawało jej się, że w zawiłych splotach wciąż czuje perfumy babci. Babcia Evelyn bez przerwy machała drutami, dbając, aby ścieg był równy, i pilnując się, żeby nie pomylić wzoru; siedziała przed telewizorem, w którym oglądała wszystko jak leci, od muzycznego show Lawrence’a Welka po wieczorne wiadomości, dzięki czemu jej myśli nie mogły powędrować w zakazane rejony.

Rząd prawych oczek, dwa rzędy lewych, a może na odwrót? Babcia próbowała nauczyć Caitlyn i Kelly robić na drutach, ale bliźniaczki były mało pojętne. Ostatnia lekcja odbyła się w domku łowieckim, w Boże Narodzenie… Caitlyn przeszły ciarki, podciągnęła koc pod szyję. Była dzieckiem. Miała pięć, może sześć lat. Ponieważ cały dzień bawiła się na dworze, jej kombinezon i rękawiczki suszyły się koło kominka. Nadchodziła noc, a ona miała spać w jednym pokoju z babcią. Zimną babcią. Babcią robiącą na drutach. Dziwną babcią.

– Nie chcę tam spać – powiedziała matce.

– Marudzisz. Kiedy tu przyjeżdżamy, ty i Kelly zawsze śpicie z babcią.

– Dzisiaj nie będę – powiedziała cicho. Babcia przez cały dzień nie odzywała się i, machając drutami, wodziła wzrokiem za Caitlyn bawiącą się na dworze, a potem rozgrzewającą ręce przy kominku.

– Nie wygłupiaj się. – Berneda nie chciała słuchać i obie, Caitlyn i Kelly, zostały zapakowane do piętrowego łóżka stojącego w dużym pokoju. Babcia miała własne duże łóżko z ciemnymi kotarami. Gdy nie spała, patrzyła przez fałdy materiału, gdy spała, słychać było jej chrapanie.

Jednak tej nocy babcia nie zasunęła kotar. Leżała wsparta o poduszki i udawała, że śpi, ale oczy miała półprzymknięte. Nie chrapała, nie odzywała się; ogień w kominku wygasł i zrobiło się ciemno. Caitlyn dobrze wiedziała, że babcia nie śpi, i sama starała się nie zasnąć, w końcu jednak zmorzył ją sen.

A potem poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i rękę obejmującą ją w pasie. Zaspana otworzyła jedno oko i zobaczyła babcię. Chciała coś powiedzieć, ale babcia przycisnęła kościsty palec do ust.

– Nie obudź Kelly – powiedziała, a Caitlyn spojrzała na skotłowaną pościel siostry. Pokój oświetlało słabe światło księżyca i Caitlyn zobaczyła, że łóżko siostry jest puste.

– Gdzie Kelly?

– Ciii! Mówiłam, że masz być cicho. Bądź dobrą dziewczynką, Caitlyn – wyszeptała babcia, niosąc ją do swojego łóżka. – Babci jest zimno. – Rzuciła Caitlyn na łóżko, położyła się obok i zaciągnęła zasłony.

Caitlyn zapłakała.

– Kochanie, musisz być cicho. Nie wiesz, że jesteś ulubienicą babci? – Lodowata ręka odgarnęła jej włosy z twarzy. Lodowate usta pocałowały ją w czoło. – O tak, przysuń się bliżej. Ogrzejesz starą babcię…

Teraz, prawie trzydzieści lat później, zatrzęsła się i odrzuciła babciny koc.

Wstrętna stara kobieta z zimnymi oczami, zimnymi dłońmi i ciemnymi, zimnymi sekretami.


– Tak, pamiętam tę kobietę. – Barman przyglądał się czarno-białej fotografii Caitlyn Bandeaux. Był krzepkim mężczyzną, miał na sobie koszulkę polo i luźne spodnie, w uchu błyszczał mu kolczyk, a siwiejący kucyk nie był w stanie odciągnąć uwagi od początków łysiny.

Było wczesne popołudnie. Do tej szczęśliwej godziny, kiedy drinki sprzedawane są po niższych cenach, pozostało jeszcze piętnaście minut. Bar The Swamp świecił pustkami, jeśli nie liczyć wypchanych aligatorów, czapli, sztucznych żab i sumów zawieszonych u sufitu. Nad kontuarem wisiał kajak z wiosłami. Na ścianach kurzyły się kołowrotki wędkarskie i kapoki. W kącie za perkusją upchnięte były pulpity na nuty, wzmacniacze, kable, mikrofony i stołki.

Przy automatach do gry dwóch stałych klientów sączyło piwo, a korytarzem prowadzącym do pozostałych sal i tylnego wyjścia przebiegał dzieciak, który nie wyglądał na dwadzieścia jeden lat.

– Zapamiętałem ją, bo zamówiła dwa drinki naraz. Dwa różne, inaczej niż większość ludzi. Zaniosła je do tego stolika. – Wskazał na kanapę z przepikowanej czarnej skóry otoczoną lustrami, chwycił za ścierkę i przetarł blat. – Wydaje mi się, że zamówiła cosmopolitana i… martini. Tak. Usiadła tam i czekała na kogoś… tak mi się wydaje, że czekała na kogoś… siedziała tam, piła, paliła, spoglądała na drzwi lub w lustro… potem zrobiło się tłoczno i przestałem jej się przyglądać. Wyszła po jakimś czasie.

Reed spojrzał na stolik.

– Pamięta pan, o której godzinie przyjechała?

Barman skrzywił się. Zaczął mocniej polerować dzwonek na kontuarze.

– Niech pomyślę. Chyba po tym, jak przyjechał zespół, czyli po dziewiątej… może nawet już po kilku piosenkach… nie jestem pewien. Tak jak powiedziałem, zrobiło się tłoczno, ale wydaje mi się, że siedziała jeszcze przez chwilę. Nie jestem pewien jak długo… Nie, zaraz, zespół miał przerwę, więc było wpół do jedenastej, może za kwadrans jedenasta.

– Czy z kimś rozmawiała?

– Nie wiem. Ładna z niej babka. Myślę, że ktoś mógł mieć ochotę ją poderwać, ale przecież nie śledzę takich rzeczy. Pamiętam tylko, że kilka razy spojrzałem w jej kierunku i zobaczyłem jej odbicie w lustrze. Paliła papierosa. Więcej nic nie wiem. Tej nocy był tu straszny kocioł. Jak zawsze w piątek wieczorem.

– Jeśli coś jeszcze pan sobie przypomni, proszę do mnie zadzwonić. – Reed wręczył barmanowi wizytówkę. Potem razem z Morrisette wyszedł z baru na zalane słońcem wąskie uliczki.

– Więc była tutaj. – Morrisette otworzyła drzwi samochodu.

– Przez jakiś czas.

– Ale zdążyłaby go zabić i wrócić.

– Na to wygląda. – Usiadła za kierownicą, Reed zapiął pasy.

– Dom Bandeaux jest niedaleko. Sprawdźmy, ile czasu potrzeba, by tam dojechać – zaproponował Reed. – I nie spiesz się zbytnio. Caitlyn Bandeaux wypiła dwa drinki i pewnie była na tyle rozsądna, żeby nie narażać się policji. Raczej nie chciała zwracać na siebie uwagi, więc zakładam, że przestrzegała ograniczeń prędkości. Potem wypiła z mężem jeszcze kieliszek lub dwa, żeby go oszołomić.

– Albo wywołać wstrząs anafilaktyczny. Potem odurzyła go narkotykiem, pocięła nadgarstki i popędziła z powrotem do baru, aby zapewnić sobie alibi.

– Tak… – Reed nie był przekonany. Morrisette ruszyła. Jakoś udało jej się nie przekraczać dozwolonej prędkości i nie przejeżdżać na żółtym świetle. – Ale jeśli chciała wykorzystać to alibi, to dlaczego przyznała się, że nic nie pamięta?

– Asekuruje się na wypadek, gdybyśmy odkryli, że czas się nie zgadza, i obalili jej alibi. – Morrisette prowadziła jak na niedzielnej przejażdżce. Do domu Bandeaux w starej dzielnicy miasta dotarli w niecałe dwadzieścia minut. – Nocą ruch na pewno był mniejszy. Mogła zdążyć w piętnaście. – Morrisette zaparkowała na podjeździe, a Reed zauważył żółtą taśmę policyjną wciąż przymocowaną do żelaznego ogrodzenia. Wisiała luźno, w jednym miejscu była naderwana, wkrótce pewnie ją zdejmą. W przeciwieństwie do pętli, która zaciska się na długiej szyi pani Bandeaux. A z każdym jej kłamstwem zaciska się coraz mocniej.

– I co o tym sądzisz? – zapytała Morrisette.

– Skoro nie była z nami zupełnie szczera, myślę, że pora zdobyć zezwolenie na pobranie od pani Bandeaux próbki krwi.

– Też tak myślę. A przy okazji poprosimy o nakaz przeszukania domu. Jeśli będziemy mieli szczęście, może uda nam się znaleźć narzędzie zbrodni.


Adam oparł się o podniszczoną poręcz werandy i zamieszał drinka. Z domu, który wynajął, miał widok na plac Waszyngtona. Zmierzchało już, światło dnia przygasało z każdą sekundą. Ruch był nieduży, w dole przetoczyło się zaledwie kilka samochodów, nadciągała noc. Czuł się podle. Okłamywanie Caitlyn kosztowało go więcej, niż się spodziewał. Powinien wyznać jej wszystko. Pociągnął duży łyk. Wiedział, dlaczego dręczą go wyrzuty sumienia. Podobała mu się. To było głupie. Mógł stracić licencję, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli. Musiał być ostrożny.

To dlatego, że od dawna nie miał kobiety.

Nie. To tylko połowa prawdy. Dawno nie spotkał kobiety, która by go pociągała. To pewnie z powodu byłej żony. Czy kiedykolwiek o niej zapomniał?

Może wreszcie teraz się uda.

Przynajmniej znalazł kogoś, o kim mógł fantazjować.

Tyle tylko, że ona jest twoją pacjentką.

– Do diabła – mruknął.

Pod drzewami spacerowała jakaś para, na ławce siedział wychudzony mężczyzna z laską, w zabawnie przekrzywionym kapeluszu. Dwie wiewiórki tańczyły na drzewie, śmigały wśród gałęzi, szeleszcząc liśćmi.

Co powiedziała Rebeka, gdy dzwonił do niej ostatni raz?

– To prawdziwy przełom, nie uwierzysz. To jest to, Adamie. Pamiętasz, chciałam napisać książkę o tym przypadku? Wreszcie mam materiał. Wezmę kilka miesięcy wolnego na uporządkowanie notatek i jeśli pacjentka się zgodzi, napiszę tę książkę. Będziesz zazdrosny!

Śmiała się niemal zalotnie i poczuł, że może istnieje jeszcze jakaś szansa na ocalenie ich związku. Od bardzo dawna nie słyszał w jej głosie radości. Zastanawiał się, ile w tym było jego winy.

Brakowało mu jej wesołego przekomarzania się.

Dzwonił jeszcze w nadziei, że znów usłyszy ten odmłodzony, pełen zapału głos.

Nie usłyszał. Nie oddzwoniła, a kiedy wreszcie przyjechał, okazało się, że zniknęła bez śladu, zostawiając niezapłacone rachunki.

A potem spotkał Caitlyn Bandeaux.

Piękna, seksowna, niedawno owdowiała.

Lód w szklance zastukał cicho.

Dzwoniła dzisiaj, wydawało mu się, że jest zdenerwowana, chciała się umówić na jutro. Zgodził się.

I nie mógł się doczekać tego spotkania.

Więc znów zagrasz rolę psychologa?

Wykrzywił usta, sumienie nie dawało mu spokoju. Powinien zakończyć już te podchody; powinien po prostu pójść na policję. Ale nie mógł. Jeszcze nie teraz. Jeszcze raz spróbuje działać na własną rękę, obiecał to sobie. I urok Caitlyn Bandeaux mu w tym nie przeszkodzi.

Był pewien, że czar, jaki na niego rzuciła, mógł mieć zgubne skutki. Powinien coś postanowić.

Niestety wiedział, że cokolwiek postanowi, będzie tego żałował. Pociągnął kolejny duży łyk starej whisky.

Czy mu się to podobało, czy nie, znalazł się w sytuacji bez wyjścia.

Teraz mogło być już tylko gorzej.

Загрузка...