ROZDZIAŁ 10

Na zewnątrz zrobiło się chłodniej i zaczął siąpić deszcz. Przez klimatyzację dostawało się do wnętrza samochodu jeszcze nie rozgrzane wilgotne powietrze. Catherine objęła dłońmi kolana, by powstrzymać ich drżenie.

– No i co o tym myślisz? – zapytał Clay.

– Nie przypuszczałam, że twoja matka wysunie taką propozycję.

– Ja także nie, ale chyba lepsze to niż kościół pełen gości, prawda?

– Nie wiem, czego się spodziewałam, ale z pewnością nie babć i dziadków na naszym ślubie.

– Nie przyniósł mnie bocian, wiesz? – powiedział, starając się zabarwić humorem tę wcale niewesołą sytuację. – Masz jakichś dziadków?

– Nie. Umarli. Ale gdyby żyli, przypuszczam, że gorzko by żałowali, iż spłodzili kogoś takiego jak mój ojciec. Clay, nie chcę, żeby ten człowiek uczestniczył w naszym ślubie.

– Cóż, nie zrani to moich uczuć, jeśli go nie zaprosimy, ale jak możesz pominąć jego, a zaprosić matkę? Czy o to ci chodzi?

– Nie wiem, o co mi chodzi. Cały ten pomysł, z… z tą uroczystością jest… jest taki niedorzeczny! Mój stary jak zwykle urządzi jakąś scenę. Albo będzie opowiadał swoim kumplom, że w końcu jego statek zawinął do portu!

– Cóż, nie wiem, jak tego uniknąć.

– Clay! – powiedziała niedowierzającym tonem.

– Co „Clay”? – powiedział przedrzeźniając ją.

– Ty naprawdę chcesz, żebyśmy zgodzili się na cały ten cyrk, prawda? I pozwolili wszystkim uwierzyć, że to na całe życie?

– Jeśli matka chce to zrobić, pozwólmy jej na to. Jest w swoim żywiole.

– Ale ja czuję się jak złoczyńca! Nie chcę oszukiwać twoich rodziców.

– Catherine, myślę, że musisz spojrzeć na tę historię z dystansu. Cała impreza będzie z pewnością kosztowała mniej niż jeden pierścionek mojej matki. Dlaczego więc nie pozwolić jej na trochę zabawy?

– Dlatego, że to nieuczciwe – powtórzyła z uporem. Clay zirytował się.

– Ustaliliśmy, że musimy przez to przejść.

– Nie moglibyśmy po prostu pójść do sędziego pokoju czy kogoś takiego?

– Możemy, jeśli rzeczywiście tego chcesz. Ale sądzę, że to by bardzo zraniło moich rodziców. Oni postanowili zaakceptować nasze małżeństwo i chcą, by wszyscy o tym wiedzieli. Czy nie po to urządza się wesela?

– Nie. Na ogół urządza się je tym parom, które chcą do końca życia być razem.

Clay wyczuł nowy ton w głosie Catherine.

– Nie chciałabyś żadnej „wstrętnej ostentacji” z twojego powodu, prawda? Zwłaszcza że rachunek mają uregulować ci nieznośni bogacze, których nauczono cię tak bardzo nienawidzić?

– Na początku rzeczywiście tak było, ale teraz już nie. W porządku, przyznaję, byłam uprzedzona. I to też prawda, że miałam z góry wyrobione zdanie na temat twojej rodziny.

Clay zacisnął zęby, zauważając w duchu, że nie włączyła jego osoby do tego sprawozdania ze swych odkryć.

– Chcesz powiedzieć, że ich polubiłaś?

– Żywię dla nich szacunek – powiedziała zgodnie z prawdą – a to samo w sobie stanowi dla mnie nowość.

– Czy wobec tego nie mogłabyś uszanować ich życzeń i zgodzić się na propozycję mojej matki?

– Boże, nie wiem. – Westchnęła ciężko. – Nie jestem w tych rzeczach dobra. Sądzę, że nie powinnam była zgadzać się na jej propozycję.

– Catherine, nie myśl, że moja matka manipuluje tobą. W naszej sferze jest już taka tradycja, że na tego rodzaju uroczystość zaprasza się wieloletnich współpracowników, z którymi przez lata nawiązało się coś więcej niż tylko zawodowe kontakty. Niektórzy są bliskimi przyjaciółmi moich rodziców. Przepraszam, jeśli to stanowi dla ciebie dodatkowy ciężar, ale tak już jest.

– Dlaczego mi tego nie powiedziałeś, kiedy po raz pierwszy rozmawialiśmy o naszym planie?

– Uczciwie mówiąc, nie pomyślałem.

– Och, to wygląda coraz gorzej.

– Jeśli poprosisz mamę, żeby ograniczyła swoje zapędy, jestem pewny, że tak zrobi. Gwarantuję ci jednak, że dzięki niej wszystko będzie przeprowadzone sprawnie i elegancko. Czy trudno ci to zaakceptować?

– To… to mnie przeraża. Nie mam pojęcia o… weselach w takich sferach.

– Ale ona ma. Pozwól, żeby tobą pokierowała. Odnoszę wrażenie, że będziecie się rozumiały, kiedy już się poznacie.

Catherine poczuła się przyparta do muru. Clay tak bardzo pragnął zadowolić rodziców, że zgodziłby się na prawdziwe weselisko. Nawet wbrew rozsądkowi. Przypomniała sobie jego dotyk i wymowne spojrzenia, postanowiła więc poruszyć teraz ten temat, tak by miał pełną świadomość, jakie jest jej stanowisko w tej sprawie.

– Odegrałeś wspaniałe przedstawienie przed swoimi rodzicami, i to zupełnie niepotrzebnie. Jestem pewna, że nie są tacy naiwni.

– Chciałem tylko, żeby zadawali jak najmniej pytań.

– Nie masz sumienia, prawda?

– Przerabialiśmy to już raz, darujmy więc sobie. Jeżeli od czasu do czasu będę musiał cię objąć, żeby uwiarygodnić nasz związek, to przepraszam.

– Nie było tego w umowie.

– Zapomnij o wszystkim. Nie miałem nic na myśli, to była tylko gra.

Tylko gra, pomyślała Catherine, tylko gra.

W samochodzie było już ciepło. Opierała się na wygodnym siedzeniu i słuchała uspokajającego szumu deszczu za oknem. Miarowy pomruk silnika, lekka wibracja kół na jezdni, od czasu do czasu delikatne kołysanie, kiedy brali zakręt lub zmieniali pasy, wszystko to sprawiło, że przeniosła się w jakieś miejsce pomiędzy snem a jawą, Zahipnotyzował ją ruch wycieraczek na szybie, tak że zapomniała o bożym świecie, bawiąc się w grę w udawanie, w którą tak często bawiły się w dzieciństwie z Bobbi. Co się stało z tą dziewczynką, która w okresie dorastania wypisywała w pamiętniku romantyczne historie? Co się stało z tymi marzeniami, które stanowiły dla niej wówczas ucieczkę? Co by było, gdyby ślub nie był jakąś rozdmuchaną komedią? Gdyby był prawdziwy i zarówno ona, jak i Clay pragnęli go?

…W dłoniach trzymała bukiet pachnących kwiatów, kiedy przechodziła przez tłum uśmiechniętych ludzi. Miała na sobie oszałamiająco piękną białą suknię, tak suto marszczoną w pasie, że wypełniała nią całą szerokość schodów. Głowę otulał przezroczysty welon, unoszący się za nią niczym obłok, kiedy mijała stół nakryty koronkowym obrusem, na którym piętrzyły się prezenty. Nie zwróciła na nie uwagi, szukając w tłumie znajomych twarzy. Już po chwili Bobbi całowała ją w policzek, popłakując ze szczęścia. Ona jednak nadal szukała szarych oczu, a gdy je znalazła, one uśmiechnęły się do niej. Clay czekał na nią, a kiedy do niego doszła, doznała spokoju i spełnienia przeznaczenia.

Spadł grad ryżu, Catherine rzuciła bukiet prosto w uniesione ręce Bobbi, a ta przesłała jej pocałunek i powiedziała: „Widzisz? Stało się tak, jak marzyłyśmy, najpierw ty, potem ja”. W tłumie dostrzegła twarz matki, teraz już spokojną, gdyż Cathy wybrała właściwego mężczyznę. Następnie ona i ten bardzo właściwy mężczyzna o bardzo szarych oczach przeszli przez próg i od tej chwili zaczął się ich miodowy miesiąc, pierwszy miesiąc długiego miodowego życia, wszystko było takie prawdziwe… prawdziwe… prawdziwe.

Głowa Catherine opadła bezwładnie na oparcie siedzenia. Clay nachylił się ku niej, łagodnie potrząsając ją za łokieć.

– Hej, Catherine, zbudź się. Światło deski rozdzielczej padało na złociste rzęsy, które rzucały długie cienie na jej policzki. Zmierzwione z jednej strony włosy odsłaniały ucho. Clay po raz pierwszy zauważył, że nosi maleńkie srebrne kolczyki.

Jak bezbronnie wygląda, pomyślał, pochylona w bok, bez tej surowej rezerwy. Wyglądała pięknie, ale wiedział, że kiedy się zbudzi, szybko przyjmie znowu wyniosłą postawę, a w rozmowie pojawią się te chłodne podteksty, których Clay tak nie lubił. Zastanawiał się, czy nie mógłby jej pokochać, gdyby była tak ciepła i słodka jak teraz. Spojrzał na jej brzuch, na którym trzymała rękę. Gdzieś tam rozwijało się dziecko. Pozwolił ponieść się wyobraźni. Myślał o tym, czego on oczekuje od życia, a czego ona. Dłoń na jej brzuchu zadrżała. Jak łatwo mogła przeprowadzić aborcję. Przez chwilę żałował, że tego nie zrobiła, ale zaraz poczuł ulgę, że tak się nie stało. Zastanawiał się, jak ono będzie wyglądało, czy będzie to chłopiec czy dziewczynka. Poczuł dla Catherine przelotną czułość, ze względu na życie, które w sobie nosiła, i pomyślał, że to nie jest pomyłka – jego dziecko zasługiwało na lepszy start w życiu niż ten, który on, Clay, zapewnił mu do tej pory. Żałował, bardzo żałował, że wszystko nie potoczyło się inaczej, że ta dziewczyna nie jest taką, którą mógłby pokochać. Zdał sobie sprawę, że nadal trzyma ją za ramię, tuż powyżej łokcia. Czuł jej uległe ciało, jego ciepło poprzez rękaw płaszcza.

– Catherine, zbudź się – powtórzył cicho.

Jej rzęsy zatrzepotały, a język przesunął się po wargach. Uniosła głowę i jeszcze raz przymknęła powieki.

– Zasnęłaś – powiedział cicho, nadal trzymając dłoń na jej ramieniu.

– Hmmm… – mruknęła Catherine, na wpół śpiąc. Czuła jego dotyk, ale udawała, że nic się nie dzieje.

– Miałaś coś przemyśleć, a nie spać. – W jego głosie nie było jednak nagany, lecz nuta ciepła. Otworzyła oczy i zobaczyła niewyraźną w mroku postać pochylającą się nad nią.

– Przepraszam. Ostatnio często mi się to zdarza. Lekarz powiedział, że to naturalne.

Jej słowa, sprawiające wrażenie zażyłości między nimi, wywołały u Claya lekki skurcz żołądka. Nigdy przedtem nie zastanawiał się nad zmianami, jakie zachodzą w jej ciele, ani nad tym, w jaki sposób ciąża zakłóca jej codzienne życie. Uderzyło go, że to on jest odpowiedzialny za wiele zmian, jakich doświadczała.

– W porządku, naprawdę nic się nie stało. Po raz pierwszy rozmawiali tak bezpośrednio. Rozespana, przestała się pilnować.

– Udawałam – przyznała się.

– Co udawałaś?

– Tak naprawdę to nie udawałam, ale przypominałam sobie, jak Bobbi i ja godzinami wyobrażałyśmy sobie nasze śluby i przygotowywałyśmy suknie z ręczników, spinając je agrafkami, a welony ze starych firanek. Wszystkie nasze wspaniałe marzenia zapisałyśmy w pamiętnikach.

Zaśmiała się cichym gardłowym śmiechem i wzruszyła ramionami.

– Nigdy przedtem o tym nie mówiłaś. Jeśli pragnęłaś tego wszystkiego, to dlaczego wcześniej protestowałaś?

– Dlatego, że podtrzymanie tradycji będzie pustą i przygnębiającą sprawą, jeśli jej jedynym zadaniem ma być stworzenie parawanu dla czegoś, co nie istnieje.

– Serca i kwiaty?

Nigdy przedtem nie widziała, by był tak łagodny. Pomyślała znowu, co by czuł, gdyby to było prawdziwe.

– Nie zrozum mnie źle, jeśli powiem, że tak. Cofnął się nieznacznie, siadając sztywno w fotelu.

– Nie zrozumiem. Czy sądzisz, że mężczyznom nie chodzi o to samo?

– Nigdy się nie zastanawiałam nad tym, czego pragną mężczyźni.

– Czy zdziwiłoby cię, gdybyś się dowiedziała, że ja sam właśnie czegoś takiego sobie życzyłem?

Tak, pomyślała, tak, zdziwiłoby mnie to. Czy odarłam cię z twoich marzeń? Rzuciła spojrzenie na jego profil. Był to bardzo interesujący profil, na który tylko kilka razy patrzyła z tak bliska. Teraz Clay robił wrażenie bardzo uległego.

– Naprawdę? – zapytała po chwili.

– To takie refleksje, wiesz.

– Nie chcesz rozczarować rodziców, prawda?

– No właśnie. Nie chciała się okazać wścibska, jednak musiała wiedzieć – dręczyło ją to od tak dawna. Zaczerpnęła głęboko powietrza, wstrzymała go i w końcu zapytała cicho, ze spuszczonymi oczami:

– Ta dziewczyna, z którą chodziłeś… Jill… mieli nadzieję, że z nią się ożenisz, prawda?

Odwrócił się do niej i zobaczył, jak niespokojnie przesuwa palcami po torebce. Podniosła oczy i ich spojrzenia się spotkały.

– Może. Nie wiem. – Znowu przyglądał się światłom na desce rozdzielczej.

– Może kiedyś spełnią się ich marzenia – powiedziała z niejakim poczuciem winy.

– Nie, nigdy do tego nie dojdzie. A więc rozmawiali na ten temat, Clay i Jill. Może to wesele będzie dla niego jedyną okazją by ożenić się w wielkim stylu. Sprawiał wrażenie, jakby go to martwiło. Jednak w chwili kiedy Catherine doszła do tego wniosku, powiedział:

– Ty podejmij decyzję co do ślubu i czego naprawdę chcesz, ja się na wszystko zgodzę. Mama będzie po prostu musiała pogodzić się z tym. Ale już sobie pewnie wszystko planuje, chciałbym więc przekazać jej twoją decyzję najszybciej, jak to możliwe.

– To także twój ślub, Clay – powiedziała cicho, wytrącona z równowagi domysłami o jego prawdziwych uczuciach.

– Śluby to zazwyczaj domena kobiet. Ty o wszystkim decyduj.

– Ja… dzię… dziękuję.

– Wiesz, za każdym razem, kiedy cię odwożę, daję ci określony czas na podjęcie jakiejś istotnej życiowej decyzji.

– Ale tym razem mam wielu pomocników – rzuciła. Clay zachichotał.

– Dom pełen ciężarnych niezamężnych nastolatek. Już sobie wyobrażam, jak bezstronna będzie ich rada. Prawdopodobnie w dalszym ciągu bawią się, upinając na głowach firanki i udając, że to welony.

Catherine pomyślała, jak bliski był prawdy. Deszcz uderzał o dach, ale w samochodzie było ciepło i bezpiecznie i przez chwilę Catherine nie miała ochoty wysiadać i wracać do rzeczywistości.

– Cokolwiek postanowisz, będzie dobrze – powiedział. – I nie pozwól, żeby te dzieciaki namówiły cię do czegoś.

Sięgnął do klamki przy swoich drzwiach, ale ona szybko powstrzymała go, by nie wysiadał z samochodu. Bez problemu dojdzie sama do domu. Kiedy chciała otworzyć drzwi, zatrzymał ją mówiąc:

– Catherine? Odwróciła się.

– Było… cóż, miałem zamiar powiedzieć, że świetnie, ale powinienem raczej powiedzieć po prostu, że dobrze. Było dobrze, że rozmawialiśmy bez kłótni. Chyba tego potrzebowaliśmy.

– Ja też tak sądzę. Jednak kiedy wysiadła z samochodu i biegła do domu, wiedziała, że skłamała. Nie potrzebowała tego, wcale tego nie potrzebowała. Och, Boże, zaczynała lubić Claya.

Marie czekała i nie spała jeszcze, kiedy Catherine weszła do środka i przyznała się, chociaż nie zamierzała tego zrobić:

– Wychodzę za mąż za Claya Forrestera. To, co nastąpiło, przypominało trzęsienie ziemi! Marie podskoczyła, zapaliła światło, wskoczyła na środek łóżka i wrzasnęła:

– Obudźcie się! Catherine wychodzi za mąż! Po chwili sypialnia zamieniła się w dom wariatów – dziewczęta piszczały, cieszyły się, skakały i przytulały, padając sobie w ramiona.

Pani Tollefson zawołała z dołu:

– Co się tam dzieje? – I zaraz przyłączyła się do zamieszania, gratulując Catherine, a potem zaproponowała, że zrobi kakao.

Minęła godzina, zanim wszystko się uspokoiło, ale przez ten czas część niepohamowanego entuzjazmu niektórych dziewcząt udzieliła się i Catherine. Może zaczęło się to wówczas, kiedy ją ściskały, gdyż po raz pierwszy poczuła, że odwzajemnia ich uściski bez rezerwy. Miała wrażenie, że obdarzyły ją jakimś trudnym do określenia prezentem, i nawet teraz, leżąc w łóżku, całkiem rozbudzona, nie miała pewności, co to jest.

Z drugiego łóżka dobiegł ją cichy głos Marie:

– Hej, śpisz?

– Nie.

– Daj mi rękę. Catherine wyciągnęła rękę i Marie po ciemku złapała jej palce. Zapadła cisza, ale Catherine wiedziała, że Marie, ta zawsze wesoła, zawsze radosna Marie, płacze.

Загрузка...