ROZDZIAŁ 21

Sposób, w jaki wykonywali jakieś czynności po raz pierwszy, niepostrzeżenie stawał się stałym zwyczajem. Clay pierwszy korzystał rano z łazienki, ona – wieczorem. Ubierał się w ich sypialni, kiedy Catherine brała prysznic, a gdy ona się ubierała, on w tym czasie składał swoją pościel. On pierwszy wychodził z domu, otwierał drzwi garażu, a ona zamykała je.

Zanim wyszedł w ten poniedziałkowy poranek, zapytał:

– O której godzinie wrócisz do domu?

– Około wpół do trzeciej.

– Będę trochę później, ale jeśli poczekasz, pójdę z tobą po zakupy.

Catherine nie potrafiła ukryć zdziwienia – była to ostatnia rzecz, jakiej oczekiwała: że chce robić razem z nią zakupy. Schludny i uczesany, stał w holu, patrząc w górę na Catherine, stojącą na schodach. Położył dłoń na klamce, uśmiechnął się, uniósł drugą rękę i powiedział:

– Życzę ci miłego dnia.

– Ja tobie również. Kiedy wyszedł, Catherine nadal wpatrywała się w drzwi, przypominając sobie jego uśmiech, lekkie machnięcie ręką na pożegnanie. Natychmiast też zobaczyła w myślach swojego ojca, drapiącego się w brzuch i wrzeszczącego: „Gdzie, do diabła, podziała się Ada? Czy człowiek sam musi sobie robić kawę w tej spelunie?”

Catherine nie mogła o tym zapomnieć w czasie całej drogi na uniwersytet, jadąc własnym samochodem, obawiając się, że tak jak w bajce o Kopciuszku, z powrotem zamieni się w dynię.

Było to dziwne miejsce, żeby się zakochać – na środku supermarketu – ale tam właśnie się zakochała. Nadal była zdziwiona, że Clay pojechał z nią po zakupy. Znowu próbowała sobie wyobrazić własnego ojca na jego miejscu, ale taki obraz był zbyt śmieszny, żeby się nad nim zastanawiać.

– Lubisz owoce? – zapytał Clay.

– Pomarańcze, ostatnio szaleję za pomarańczami.

– Wobec tego kupimy pomarańcze! – obwieścił dramatycznym tonem, podnosząc w górę torbę.

– Hej, najpierw zobacz, ile kosztują.

– To bez znaczenia. Wyglądają wspaniale.

– Oczywiście, że wyglądają wspaniale – zganiła go Catherine, patrząc na cenę. – Wybrałeś najdroższe pomarańcze w całym sklepie.

Kiedy jednak próbowała zastąpić je tańszymi, pogroził jej palcem i powiedział, że cena nie gra roli, kiedy kupuje się jedzenie.

Na stoisku z nabiałem sięgnęła po margarynę.

– Do czego będziesz jej używać?

– A jak sądzisz, nie będę przecież smarować nią włosów.

– Ani mnie nią karmić – powiedział, uśmiechając się łobuzersko, i wyjął jej z ręki margarynę. – Lubię prawdziwe masło.

– Ale ono kosztuje trzy razy tyle! – wykrzyknęła. Po czym włożyła do wózka margarynę, a masło odłożyła na półkę.

Clay natychmiast zamienił je znowu.

– Masło jest również trzy razy bardziej tuczące – poinformowała go – a ja wkrótce będę miała problem z wagą.

– Clay skłonił się z przesadą, po czym włożył margarynę do wózka, obok masła.

Gdy tak krążyli po sklepie, Catherine wypatrzyła dwugalonowy słój z keczupem i gdy Clay nie patrzył, zdjęła z półki wielki pojemnik i podeszła chwiejnym krokiem, opierając słój na brzuchu.

– Masz – wydyszała – to ci powinno wystarczyć do przyszłego tygodnia.

Clay obrócił się i wybuchnął śmiechem, po czym szybko wyjął jej pojemnik z rąk.

– Co ty robisz! Chcesz zgnieść moje dziecko?

– Wiem, jak bardzo lubisz keczup do hamburgerów – powiedziała niewinnie. Teraz już oboje się śmiali. Szli za swoją górą jedzenia, a przy stoisku z napojami Catherine dołożyła sok pomarańczowy, Clay zaś ananasowy. Jej był mrożony placek dyniowy. Jego jabłkowy. Ona dorzuciła kukurydzę. On szpinak.

– Co to jest? – zapytała z niesmakiem.

– Szpinak.

– Szpinak! Ohyda!

– Uwielbiam go!

– A ja nienawidzę. Wolałabym już jeść robaki.

Clay przeglądał towar rozłożony na półkach, jakby czegoś szukał.

– Hmm, przykro mi, ale nie ma w sprzedaży robaków. Zanim doszli do stoiska z mięsem, nie śmiali się już, lecz chichotali, aż ludzie zaczęli się im przyglądać.

– Lubisz steki? – zapytała Catherine.

– Uwielbiam. A ty lubisz klopsy?

– Uwielbiam!

– Cóż, a ja nienawidzę.

Poddając się regułom tej zabawy, groźnie przesunęła palcami po paczkach z hamburgerami. Clay popatrzył na nią ostrzegawczo kątem oka – jak pirat przyglądający się, czy ośmieli się nie posłuchać jego rozkazów.

Catherine podniosła hamburgery, ważąc je w ręce, planując zdradziecki czyn.

– Tak, moja pani? – Jego głos zabrzmiał jedwabiście. – Tylko spróbuj. – Uśmiechnął się złowrogo, obrzucając ją spojrzeniem pirata, aż Catherine odłożyła paczkę na miejsce.

Następnie Clay odwrócił się do niej, rozkazując władczo:

– Lepiej, żebyś lubiła kotlety wieprzowe! – Stanął w wyzywającej pozie, na rozstawionych nogach, z jedną ręką na paczce z kotletami, z drugą na nie istniejącej szabli u pasa.

– Bo jak nie, to co? – Starała się nie roześmiać. Clay zrobił wojowniczą minę i uniósł jedną brew.

– Bo jak nie… – rzucił szybkie spojrzenie w bok, na jego twarzy pojawił się uśmiech, schwycił jakąś paczkę i pomachał nią do Catherine – będziemy jeść wątróbkę.

Catherine zatknęła kciuki za pasek, podeszła do niego, spojrzała prosto w tę jego przystojną opaloną twarz i rzuciła:

– Doskonale, jadam wątrobę na surowo!

– Pewnie dlatego, że nie umiesz jej przyrządzić.

– Niech cię licho porwie, umiem! Kąciki jego ust ściągnęły się w powstrzymywanym śmiechu. Próbował zachować powagę, ale nie udawało mu się to.

– Masz szczęście, kobieto, po…nieważ ja nie… umiem.

Rozśmieszyło ich to oboje.

Catherine nie potrafiła dociec, skąd się bierze jej wesołość. Nigdy siebie o to nie podejrzewała. Spostrzegła, że swawolność ich obojga sprawia, że zachowują się zupełnie inaczej niż zwykle. Podobało jej się to. Po zabawie w supermarkecie takie wybuchy dobrego humoru zdarzały się częściej. Zdziwiło ją, gdy odkryła, że Clay nie tylko ma poczucie humoru, lecz jest także grzeczny i zrównoważony. Po raz pierwszy w życiu była wolna od huśtawki nastrojów. Z zaskoczeniem stwierdziła, że potrafi żyć w takiej harmonii z męskimi przedstawicielami gatunku ludzkiego.

Dom oczarował Catherine. Czasami przerywała jakieś zajęcie i szczypała się, by przywrócić poczucie rzeczywistości, wiarę, że to dzieje się naprawdę. Wkładała naczynia do zmywarki – lub patrzyła, jak robi to Clay – i mówiła sobie, że za kilka krótkich miesięcy wszystko to zostanie jej zabrane. Clay uczestniczył w pracach domowych ze szczególnym zapałem, co dziwiło Catherine niepomiernie. Zaczęło się to w ów wieczór, gdy uruchomił pralkę i suszarkę. Razem przeczytali instrukcję, zrozumieli, jak działa to urządzenie, po czym po raz pierwszy włożyli do niego brudną bieliznę.

Pewnego razu wróciła do domu i zastała go odkurzającego salon – na nowych kocach pełno było kłaczków. Z uśmiechem na twarzy, zatrzymała się zaskoczona. Clay wyłączył odkurzacz.

– Cześć, czemu się uśmiechasz?

– Próbowałam właśnie wyobrazić sobie swojego ojca robiącego to, co ty teraz robisz.

– Czy to ma zagrażać mojej męskości? Catherine uśmiechnęła się teraz szczerze.

– Wprost przeciwnie. Odwróciła się i wyszła, a on zastanawiał się, co też miała na myśli.

Było jasne i oczywiste, że połączą ich sprawy codzienne. Zainstalowano telefon, a numer umieszczono w książce pod nazwiskiem Forrester, Clay. W rogu kredensu powiesili taśmę papieru, na której robili listę zakupów, a na niej mieszały się ich zapotrzebowania i upodobania. Catherine kupiła sobie taśmę z nagraniami zespołu „The Lettermen” i puszczała ją na jego sprzęcie, doskonale zdając sobie sprawę, że nie zawsze będzie mogła z niego korzystać. Zaczęła przychodzić poczta, adresowana do pana i pani Forrester. Clayowi skończył się szampon i pożyczył trochę od niej, i od tej pory kupowali j u ż ten jeden rodzaj szamponu. Czasami nawet używali tej samej gąbki.

Jednakże każdego wieczoru wyjmowali zapasowe koce i Clay ścielił sobie na tapczanie, włączał taśmę i osobno leżeli w ciemności, w jedną noc słuchając jego ulubionych nagrań, w drugą jej.

Teraz już nauczyła się oczekiwać tego ostatniego nagrania dnia i zostawiała drzwi do sypialni otwarte, żeby móc je lepiej słyszeć.

Nadeszło Święto Dziękczynienia i było dla Catherine cudowne. Angela zaprosiła zarówno Steve'a, jak i Adę, a także dziadków Claya i kilkoro krewnych: ciotek, wujów i kuzynów. Po raz pierwszy od sześciu lat Catherine, Ada i Steve spędzili to święto razem i Catherine poczuła niezmierną wdzięczność dla Forresterów, że im to umożliwili.

Święto Dziękczynienia było przejawem tradycji w całej pełni. Chłodne policzki zbliżały się do ciepłych, przytulnych kominków, z pokoju zabaw dobiegał śmiech, stół naprawdę uginał się pod ciężarem świątecznego jadła i oczywiście wszędzie widoczna była magiczna ręka Angeli. Na środku stołu, na obrusie z belgijskiego lnu, stały bukiety z brązowych suchych liści, otoczone kryształowymi świecznikami. Siedząc za stołem, Catherine starała się stłumić przyprawiające ją o mdłości poczucie, że niedługo utraci to wszystko, i robiła co w jej mocy, żeby cieszyć się chwilą obecną. Ada wyszła ze swojej skorupy, uśmiechała się i rozmawiała. I w zupełnie zwariowany sposób Steve i Clay przypadli sobie do serca. Większość czasu przy stole spędzili na przekomarzaniu się, kto się na kim odegra po obiedzie, robili to jednak w doskonałych humorach.

Forresterowie uważają to wszystko za rzecz normalną, pomyślała Catherine, patrząc na otaczające ją twarze, przysłuchując się wesołym rozmowom, uspokojona i zaspokojona w równej mierze przez ich dobroć, jak i przez smakowite jedzenie. Co się stało z moimi wyobrażeniami o złych bogaczach? – zastanawiała się. W tej jednak chwili jej wzrok napotkał wzrok Claiborne'a. Zobaczyła w jego oczach zrozumienie, jakby czytał w jej myślach, i szybko odwróciła wzrok.

Po południu Catherine miała pierwszą lekcję gry w bilard. Czy sposób, w jaki Clay stał tuż za nią i nachylał się, by pokazać jej, jak trzymać lewą rękę z kijem na zielonym suknie, był przypadkowy czy zamierzony?

– Pozwól, niech kijek przesuwa się luźno – pouczył ją na ucho, kołysząc się w tył i w przód, podczas gdy jego ręka ocierała się o jej biodro. Ładnie pachniał i był ciepły. W tym wszystkim było coś zdecydowanie prowokacyjnego.

Potem Clay ze Steve'em grali przeciwko Catherine i nastoletniej kuzynce o imieniu Marcy. Wkrótce okazało się jednak, że szanse są nierówne, więc Catherine miała za partnera Steve'a i wtedy szybko pokonali drugą parę. Wyszło na jaw, że Steve, który spędził setki godzin przy stole bilardowym, był znany wśród graczy jako „Chudzielec z Minnesoty”. W końcu bilard znudził im się i zaczęli oglądać w telewizji mecz piłki nożnej. Catherine siedziała na wygodnej poduszce pomiędzy Clayem a Steve'em. W czasie powtórek Clay wyjaśniał jej zasady tej gry, komentując w dosadny sposób poczynania zawodników na boisku. Wygodnie rozparty na kanapie, co chwila nachylał się do ucha swej młodej żony.

Już przy drzwiach Angela zapytała Catherine:

– Jak się czujesz? Catherine podniosła wzrok i zobaczyła wyraz troski na twarzy teściowej, zaskoczona, że w tak bezpośredni sposób pyta ją o jej stan. Po raz pierwszy od dnia ślubu ktoś poruszył ten temat.

– C z u j ę się nabrzmiała – odparła z niewyraźnym uśmiechem.

– Wyglądasz wspaniale – zapewnił ją Claiborne.

– Tak, i nie pozwól, by wzięła w tobie górę kobieca próżność – dodała Angela. – To tylko przejściowe, wiesz.

W drodze do domu Catherine wspominała ich życzliwe nastawienie, troskę kryjącą się za konwencjonalnymi uwagami i poczuła się przez to bardziej zagrożona, niż miała ochotę się przyznać.

– Jesteś cicha dziś wieczór – zauważył Clay.

– Myślę.

– O czym? Catherine westchnęła.

– O całym dniu – jaki był. Twoja rodzina uważa to za rzecz normalną… to znaczy, nigdy dotąd nie miałam takiego Święta Dziękczynienia.

– Jakiego? Przecież to było zwykłe Święto Dziękczynienia.

– Och, Clay, ty rzeczywiście nic nie widzisz, prawda?

– Czego nie widzę?

Nie, nie widział i Catherine wątpiła, czy kiedykolwiek zobaczy, uciekła się więc do porównań:

– Święta stanowiły dla mojego ojca jedynie okazję, by się upić bardziej niż normalnie. Do wieczora był już pijany bez względu na to, czy mieliśmy zostać w domu, czy iść do wuja Freda. Nie pamiętam świąt, które nie byłyby zepsute przez jego picie. Zawsze panowało takie napięcie i wszyscy starali się, by było wesoło mimo jego ekscesów. Zawsze sobie życzyłam… Przepraszam – powiedziała cicho. Wówczas Clay wyciągnął rękę i łagodnie ścisnął jej ramię.

– Nie pozwól, żeby przykre wspomnienia zepsuły ci ten dzień, dobrze?

– Twój ojciec był dzisiaj dla mnie bardzo miły.

– A twoja matka dla mnie.

– Clay, ja… – umilkła, niepewna, jak ma wyrazić swój rosnący niepokój. Nie sądziła, że Clay zrozumie, iż to Święto Dziękczynienia było zbyt miłe.

Co?

– Nic.

Jednakże to nic było czymś dobrym, żywym, rosnącym, co w końcu – była tego pewna – będzie miało gorzkosłodki smak.

Niedługo potem pewnego wieczoru Clay wrócił do domu z czterofuntową torbą popcornu.

– Cztery funty! – wykrzyknęła Catherine.

– No cóż, ogromnie lubię popcorn.

– Chyba rzeczywiście – roześmiała się i rzuciła w niego torbą.

Tego wieczoru siedzieli na tapczanie i uczyli się; miska z popcornem stała między nimi, gdy nagle Catherine wysypała do niej to, co miała w garści. W jej oczach pojawiło się zaskoczenie, a książka wysunęła się spomiędzy palców.

– Clay! – szepnęła.

Nachylił się do niej, zaniepokojony. • – Co się dzieje?

– Och, Boże… – szepnęła, łapiąc się za brzuch.

– Co się dzieje, Catherine? – Przysunął się do niej bliżej, ze ściągniętymi brwiami.

Zamknęła oczy.

– Och… – westchnęła, podczas gdy on zastanawiał się, gdzie zapisała numer lekarza.

– Na Boga, o co chodzi?

– Coś… coś… – Nadal miała zamknięte oczy, a on poczuł, że się spocił. Catherine otworzyła oczy, a w kącikach jej ust pojawił się nieśmiały uśmiech. – Poruszyło się. – Jego wzrok powędrował w dół i spoczął na jej brzuchu. Catherine przytrzymywała brzuch obiema rękami, jakby gotowała się do rzutu piłką. Teraz Clay wstrzymał oddech. – Znowu – doniosła mu, przymykając oczy jakby w ekstazie. – Jeszcze raz… jeszcze raz… proszę – szepnęła błagalnie.

– Nadal się porusza? – zapytał cicho.

– Tak… nie!… Poczekaj!

– Mogę dotknąć?

– Zaraz. Poczekaj, znowu się porusza… nie, już nie.

– Clay kilkakrotnie wysuwał i cofał rękę. – Znowu. Zrobiła miejsce na jego dłoń obok wzgórka utworzonego przez jej dłonie. Przez długi, długi czas siedzieli jak zauroczeni. Nic się jednak nie wydarzyło. Spojrzała na niego. Czuła ciepło jego dłoni, jednak w jej brzuchu nic się nie działo.

– Nic nie czuję. – Clay poczuł się zawiedziony.

– Koniec na dzisiaj.

– Hej, a co to było?

– Chyba tylko bicie mojego własnego serca.

– Aha. – Nie odsunął jednak dłoni. Leżała taką ciepła obok jej dłoni. – Jakie to było uczucie, Catherine? – zapytał.

– Nie wiem. Jak… jakbyś trzymał kotka i przez jego futerko czuł mruczenie, tylko że trwało to zaledwie chwilę.

Clay poczuł wypieki na twarzy. Nadal jedną dłoń przytulał do jej brzucha w nadziei, że dziecko znowu się poruszy.

Dobrze jest jej dotykać, pomyślał.

– Clay, nie sądzę, żeby się to powtórzyło.

– Och. – Rozczarowany cofnął rękę. Na jej zielonej bawełnianej bluzce został ślad jego palców.

– Oznaczyłeś mnie – zażartowała, obciągając bluzkę. Nagle zdała sobie sprawę, że miło było czuć dotyk jego dłoni.

– Tak, na całe życie – powiedział lekkim tonem i odczuł nagłą chęć pocałowania jej, wydawała się bowiem bardzo zawiedziona, że wrażenie było tak krótkotrwałe. – Obiecujesz mi, że następnym razem pozwolisz, żebym i ja poczuł jego ruchy?

Nie obiecała mu jednak. Odsunęła się na bezpieczną odległość, wymamrotała coś na temat konieczności wywabienia plam z bluzki, zanim będzie za późno, i poszła do łazienki.

Kiedy wróciła, miała na sobie różową bluzę i kosmate getry. Z trudem koncentrował się na nauce, kiedy ponownie zajęła miejsce po drugiej stronie miski z popcornem.

Teraz już Catherine wiedziała, że Clay lubi rano pić kawę przy kuchennym stole. Kilka dni później siedział na swym ulubionym miejscu i czytał poranną gazetę, kiedy Catherine zeszła na dół. Dmuchał na gorącą kawę, pociągnął łyk, podniósł wzrok znad gazety i wówczas jego ręka z filiżanką zawisła w powietrzu.

– No, no, no… popatrzcie tylko – rzucił słodko. Catherine zaróżowiła się nagle i odwróciwszy się do niego plecami, zajęła się wkładaniem chleba do tostera.

– Pokaż no się.

– To tylko bluza dla ciężarnych – powiedziała, nie podnosząc głowy znad tostera, przyglądając się swojemu odbiciu w nim.

– Dlaczego więc jesteś taka zażenowana?

– Na litość boską, nie jestem zażenowana! – Odwróciła się. – Tylko wydaje mi się, że wszyscy się na mnie gapią!

– Dlaczego? Wyglądasz w niej rozkosznie.

– Rozkosznie – powtórzyła z sarkazmem. – Jak słoń Dumbo.

– Cóż, będzie ci w niej wygodniej niż w za ciasnych ubraniach z nie dopiętymi zamkami i zatrzaskami. – Catherine znowu się zaczerwieniła. – Zauważyłem to tego wieczoru, kiedy dotykałem twojego brzucha.

– Miałam nadzieję, że babka Forrester nie zobaczy mnie w tych ciuchach dla przyszłych matek. Odwlekałam tę chwilę, jak długo się dało.

Clay odłożył gazetę i obszedł stół, by nalać sobie jeszcze jedną filiżankę kawy.

– Natura ma swoje prawa i nawet Elizabeth Forrester nic na to nie poradzi. Nie rób takiej miny, Catherine.

Odwróciła się, żeby posmarować grzankę masłem.

– Nie chcę myśleć o tym, kiedy po raz pierwszy stanę przed nią w tym stroju.

Pod wpływem impulsu podszedł do niej i musnął wargami jej włosy.

– Dojdzie do tego prawdopodobnie dopiero w Boże Narodzenie, przestań się więc zamartwiać.

Catherine zastanawiała się, czy to był pocałunek, gdy Clay otoczył ją ramieniem w talii i szeroko rozpostarł palce na jej brzuchu.

– Czy coś się tam dzieje? – zapytał. Dostrzegł, że jej szczęki znieruchomiały. Przełknęła z trudem kęs grzanki.

– Nie dotykaj mnie, Clay. – Nie poruszając żadnym mięśniem, powiedziała to niskim, dzikim, nabrzmiałym od uczucia głosem. Jego ręka zesztywniała, atmosfera w kuchni zgęstniała.

– Dlaczego? Jesteś moją żo…

– Nie mogę tego znieść! – warknęła, rzucając grzankę na blat stołu. – Nie mogę tego znieść!

Rozdrażniony jej niespodziewanym wybuchem, poczuł uderzenie krwi do głowy.

– Do licha, proszę cię o twoje cholerne wybaczenie! Gwałtownie odstawił filiżankę i wypadł z kuchni, z domu, nie mówiąc jej nawet „do widzenia”.

Kiedy zatrzasnęły się za nim drzwi, Catherine pochyliła się, oparła łokcie o blat i ukryła twarz w dłoniach. Miała ochotę zawołać: „Wróć, wróć! Nie wierz mi, Clay! Tak bardzo potrzebuję twojego dotyku. Wróć i spraw, żebym i ja cię dotknęła, nawet wówczas gdy się temu sprzeciwiam. Uśmiechnij się do mnie. Tak bardzo cię potrzebuję, Clay. Przytul mnie, pociesz mnie, dotknij mnie, dotknij mnie. Spraw tylko, by to coś znaczyło. Clay”.

Ten dzień był dla niej straszny.

Przygotowała kolację i czekała. I czekała. I czekała. On jednak nie przyszedł. W końcu zjadła sama, wpatrując się w pusty stołek obok, a jedzenie miało smak papieru. Zjadła bardzo niewiele.

Włączyła jedną z ulubionych taśm tylko po to, by usłyszeć jakieś dźwięki, lecz było jeszcze gorzej. Poczuła się nędzniej niż kiedykolwiek przedtem, gdyż muzyka przypominała jej tę chwilę, gdy trzasnął drzwiami. Włączyła swoją ulubioną taśmę, ale oczywiście piosenka „Jesteś zbyt dobry, żebyś był prawdziwy” skojarzyła jej się z Clayem. To ją jeszcze bardziej przygnębiło, postanowiła więc czekać w ciszy. O jedenastej poddała się i poszła spać.

Obudziła się o drugiej nad ranem, przeszła ciemnym korytarzem do salonu. W ciemności trudno było coś dostrzec. Idąc po omacku dotarła do tapczanu, wyciągnęła ostrożnie rękę i pomacała posłanie. Claya nie było.

W końcu o piątej rano zasnęła, ale półtorej godziny później obudził ją budzik. Nim zeszła na dół, wiedziała, że nie zastanie tam Claya.

Загрузка...