ROZDZIAŁ 25

W dniu kiedy Herba zwolniono z obozu pracy, ciepłe wiatry wiały gdzie indziej. W Minnesocie zimne, ołowiane niebo odpowiadało nastrojowi Andersona. Podmuchy wiatru lodowatymi językami lizały kostki jego nóg, a zamarznięty śnieg mroził stopy. Od czasu do czasu gładkie podeszwy jego butów ślizgały się na nierównym poboczu i Herb klął pod nosem. Autostopem dostał się do Minneapolis, stwierdzając, że w mieście panuje równie okropna pogoda jak na autostradzie. Ulice pokrywał brudny lód, posypany piaskiem i solą.

Było późne popołudnie. Przechodnie, z twarzami osłoniętymi wysoko postawionymi kołnierzami, spieszyli do domów, nie podnosząc wzroku. Herb wsiadł do wyziębionego miejskiego autobusu. Jechał szczękając zębami i ponurym wzrokiem patrząc przez okno.

Jezu, alebym się napił. Ani kropelki przez tyle miesięcy. Do diabła, jak im się wydaje, kim są, pozbawiając człowieka wolnej woli? Mogę nie pić, kiedy tylko zechcę. Zawsze to mówię! Kto dał tym sukinsynom prawo, żeby mnie do tego zmuszać? Jak tylko dotrę do baru Haleya, pokażę tym sukinsynom, że Herb Anderson rzuca picie wtedy, kiedy Herb Anderson jest do tego gotowy i ani o dzień wcześniej!

W barze Haleya stali goście całowali szklaneczki pełne alkoholu, zamiast całować swoje dzieci.

– Patrzcie, kto przyszedł! Trzymaliśmy dla ciebie stołek, Herb.

Kumple odsunęli się, by zrobić mu miejsce, poklepywali po ramieniu, usadzali.

– Ja stawiam pierwszą kolejkę, dobra? Hej, Georgie, daj Herbowi posmakować tego, czego mu brakowało!

Ach, tego właśnie facet potrzebuje, pomyślał Herb. Przyjaciół, którzy mówią takim samym językiem jak on.

Z rozkoszą rozparł się łokciami na pociągniętym werniksem barze. Niewyraźny neonowy blask wokół szafy grającej cudownie raził jego odwykłe od tego oczy. Jazgotliwy wrzask dobrych starych piosenek country and western, o wzgardzonych miłościach i zranionych sercach, sprawiał, że zabliźnione rany znowu krwawiły. Herb podniósł następny kieliszek i wypił jednym haustem, po czym cisnął go za siebie i zachwycony poczuł się w centrum zainteresowania.

A przez cały czas alkohol wykonywał swą brudną robotę i wszystkie krzywdy, jakimi życie naznaczyło Herba Andersona, wróciły do niego ze zdwojoną siłą.

Ada zmartwiała, położyła na ustach drżące palce, kiedy usłyszała, że ktoś po omacku dobiera się do drzwi. Były zamknięte na klucz, rozległ się jednak szczęk zamka, drzwi rozwarły się na oścież i stanął w nich Herb na niepewnych nogach.

– Proszę, proszę, oto i Ada, podtrzymująca ciepło domowego ogniska – rzucił bełkotliwie.

– Och, Herb! – wykrzyknęła, jak zwykle nieśmiało – wyszedłeś.

– Masz cholerną rację, wyszedłem, i to wcale nie dzięki tobie.

– Ależ, Herb, powinieneś był mnie zawiadomić, że wracasz do domu.

– Po to, by twój kochaś mógł mnie nie wpuścić?

– Zamknij drzwi, Herb, jest zimno. Ponuro spojrzał na żonę.

– Jeśli uważasz, że na zewnątrz jest zimno, to powinnaś posiedzieć w więzieniu. – Zatoczył się i mocno walnął pięścią w drzwi, aż trzasnęły o framugę i ponownie się otwarły. Ada obeszła go ostrożnie i zamknęła je. Herb przyglądał się żonie spod oka, lekko chwiejąc się na nogach.

– Jak się masz, Herb? Nadal patrzył na nią wściekłym wzrokiem.

– Co cię to, do diabła, obchodzi, Ada? Troszczyłaś się o to w listopadzie? Mężczyzna oczekuje, że w takich razach żona będzie stała przy nim.

– Powiedzieli mi, że nie muszę przychodzić, Herb, a ponadto Steve był w domu.

– Słyszałem. Postaraliście się, żebym nie zobaczył własnego dziecka, prawda!

– Był tylko parę dni.

– Ada, on jest, do cholery, moim jedynym dzieckiem i mam jakieś prawa!

Ada spuściła wzrok i bawiła się guzikiem podomki.

– Wiesz, o czym mężczyzna myśli w więzieniu, Ada?

– To nie było przecież więzienie, tylko obóz…

– To to samo co więzienie i ty o tym wiesz! – ryknął. Chwycił ją za chude ramię i odwrócił twarzą do siebie.

– Czemu mi to, do diabła, zrobiłaś? Czemu? – Ada gwałtownie odwróciła twarz od jego cuchnącego oddechu, on jednak złapał ją za podomkę i podniósł, trzymając zaledwie o cal od swojej twarzy. – Kim on był? Po tych wszystkich latach zasługuję na to, by wiedzieć.

– Proszę, Herb. – Próbowała rozluźnić jego pięść, on jednak zacisnął ją jeszcze mocniej.

– Kto to? Siedziałem w tej zatęchłej dziurze i postanowiłem, że w końcu wydobędę to z ciebie.

– To przecież nieważne. Zostałam z tobą, prawda?

– Zostałaś, bo wiedziałaś, że zabiłbym was oboje!

– Nagle puścił ją, a ona padła bezwładnie na sofę. – Zabiję tę dziwkę, twoją córkę, którą poczęłaś, kiedy ja walczyłem z tym cholernym Wietkongiem! Jak mogłaś zrobić coś takiego? Jak?! Wszyscy patrzą na ciebie i na mnie, a ja potrafię czytać w ich myślach. Biedna Ada, żyje z tym beznadziejnym pijakiem Herbem! Przez te wszystkie lata oszukiwałaś ich, odgrywając cichą myszkę. Ale nie mnie, nie mnie! Nie zapomniałem ani na chwilę, co mi zrobiłaś, gdy walczyłem dla ciebie na wojnie. Za każdym razem, kiedy patrzę na te blond włosy i tę jej bękarcią twarz, pamiętam o tym, i dawno temu poprzysiągłem sobie, że pewnego dnia wyrównam z wami rachunki. W końcu miałem swoją szansę, kiedy ta mała dziwka zaszła w ciążę z tym bogatym sukinsynem, i pomyślałem sobie, że po raz pierwszy w życiu stary Herb dostanie w końcu zapłatę za to, co musiał znosić przez te wszystkie lata. A wiesz, jak słodka była myśl, że spotka mnie to dzięki tej, która była mi to winna – tej kurwie, takiej samej jak jej matka? – Herb chwiał się na nogach, jego oczy płonęły nienawiścią. – Byłaś mi to winna, Ada! Obie byłyście mi to winne! A co ty zrobiłaś? Dopilnowałaś, bym znowu wylądował z pustymi rękami, prawda?

– Ja nigdy…

– Zamknij się! – warknął, celując palcem w jej nos.

– Zamknij się! – Górował nad nią, nachylając się niebezpiecznie. – Przez dziewiętnaście lat starałaś się o to, Ada.

Przez dziewiętnaście lat patrzyłem na twojego bękarta i przyglądałem się, jak moja własna krew, mój syn, zwraca się przeciwko mnie. To przez knowania was obu uciekł z domu. Pozwoliłaś tym burżujom wpakować mnie do więzienia. I jakby tego było mało, przekręcasz nóż w mojej ranie i pozwalasz jej wyjść za mąż za faceta, dzięki któremu mogłem się urządzić. Do diabła, Ada, przeczytałem o ich ślubie w gazecie! Celowo trzymałaś mnie z dala i nawet nie zobaczyłem się ze Steve 'em!

– Nie miałam z tym nic wspólnego… Uniósł kulące się ciało Ady.

– Nie kłam, dziwko! Przez dziewiętnaście lat znosiłem twoje kłamstwa i do czego mnie to doprowadziło? Do więzienia!

Zatoczył się i uderzył Adę pięścią w głowę. Zachwiała się, osłaniając ramionami twarz.

– Cały czas byłaś po ich stronie, zawsze przeciwko mnie! Następny cios dosięgnął szczęki i powalił ją na podłogę.

– Mój statek mógł wreszcie zawinąć do portu, i ty to wiedziałaś!

Bolesny kopniak uniósł Adę i ponownie rzucił na podłogę.

Resztki zdrowego rozsądku opuściły Herba Andersona. Nienawiść, tłumiona przez taki długi czas, wybuchła dzikim, rozszalałym gniewem, który skrupił się na bezbronnej Adzie. Alkohol dodał mu bestialskiej siły, unosząc jego pięści, aż jego ofiara bez zmysłów legła na podłodze. Herb spojrzał na bezwładne ciało żony, wytarł strużkę śliny z kącika ust i uciekł z domu, z dzielnicy, z miasta i w końcu ze stanu.

Catherine pisała na maszynie, kiedy na dole zadzwonił telefon. Chwilę później usłyszała kroki Claya na schodach, po czym jego głos za sobą.

– Catherine? – Patrzył, jak unosi rękę i pociera obolały kark. – Cat? – powtórzył łagodnie.

To słowo – i tylko ono – sprawiło, że odwróciła się.

– Co się stało? – zapytała, widząc niepokój na twarzy Claya.

– Dzwoniła pani Sullivan, sąsiadka twojej matki.

– Mojej matki? – Catherine na wpół uniosła się z krzesła. – Co się stało?

Clay dostrzegł oznaki paniki na jej twarzy. Instynktownie podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu.

– Twoja matka jest w szpitalu. Chcą, żebyśmy natychmiast tam przyjechali.

– Ale co się stało?

– Chodź, porozmawiamy o tym po drodze.

– Clay, powiedz mi!

– Catherine, nie wpadaj w panikę. – Ujął ją za rękę i pospiesznie poprowadził do wyjścia. – W twoim stanie to nie jest wskazane. Włóż płaszcz, a ja wyprowadzę samochód z garażu.

Położył dłoń na jej ręce i zacisnął mocno palce.

– Cat, twój ojciec wyszedł z obozu pracy. Upił się i w tym stanie dotarł do domu.

– Och, nie – jęknęła, przykładając do ust koniuszki palców.

Clay poczuł strach, ale nie o jej matkę, lecz o nią.

– Chodź, Cat, pospieszmy się – powiedział łagodnie. Po raz pierwszy Catherine była wdzięczna, że Clay tak się spieszy. Prowadził corvette z ponurą determinacją kierowcy Formuły 1, ścinając zakręty i zmieniając pasy ruchu niczym robot, na mgnienie oka spuszczając wzrok z jezdni, by upewnić się, że Catherine dobrze się czuje. Siedziała skulona i drżąca, od czasu do czasu wyciągając rękę, by na zakrętach przytrzymać się deski rozdzielczej, wpatrzona martwym wzrokiem przed siebie. Kiedy dotarli do szpitala, błyskawicznie wysiadła z samochodu, aż Clay musiał biec, by dotrzymać jej kroku. W izbie przyjęć Catherine podeszła do korpulentnej kobiety, która natychmiast uniosła się z krzesła i podbiegła do niej z wyciągniętymi ramionami.

– Cathy, tak mi przykro.

– Jak ona się czuje, pani Sullivan? Oczy kobiety poszukały oczu Claya. Ten skinął głową.

– Jeszcze nie wiem. Lekarze nadal są przy niej. Och, dziewczyno, co ten człowiek z nią zrobił… – i pani Sullivan wybuchnęła płaczem. Clay objął Catherine i podprowadził ją do krzesła.

– Zdołała… do mnie zatelefonować – powiedziała łkając w chusteczkę pani Sullivan. – Nie wiem, jak jej się to udało.

Clay poczuł się bezradny. Mógł jedynie usiąść obok Catherine i trzymać ją za rękę. W końcu pojawiła się pielęgniarka z informacją, że lekarz zaraz się z nimi spotka. Clay powstrzymał Catherine, pociągając ją za rękę.

– Może zostaniesz tu, a ja z nim porozmawiam?

– Nie! – upierała się, wyrywając mu się. – Ona jest moją matką.

– Wobec tego nie sama. Podszedł do nich lekarz, przywitał się i spojrzał na figurę Catherine.

– Pani Forrester, życiu pani matki nie zagraża niebezpieczeństwo, rozumie pani?

– Tak. – Catherine wpatrywała się w drzwi, za którymi leżała jej matka.

– Pani ojciec pobił ją bestialsko i poranił jej twarz. Dostała środki uspokajające, tak więc nie ma sensu, by pani teraz do niej szła. Może jutro.

– Ona się uparła – powiedział Clay. Lekarz wziął głęboki oddech i westchnął.

– No dobrze, zanim jednak wejdziecie, muszę was ostrzec, że pacjentka nie wygląda dobrze. W pani stanie taki szok na pewno nie jest wskazany. Proszę się nie przestraszyć – sprzęt wygląda na bardziej skomplikowany, niż jest. Pani matka ma złamaną przegrodę nosową i dwa żebra. Utrudnia to oddychanie, dlatego też dokonano tracheotomii i w jej krtani tkwi rurka. Respirator sprawia przerażające wrażenie, pomaga jej jednak oddychać. Wkrótce sama będzie mogła to robić. W nosie ma tubę gastryczną, profilaksis, do opróżniania żołądka i by zapobiec wymiotom. Oczywiście odżywiamy ją dożylnie plazmą. Naprawdę chce pani wejść? – Chciał, by dziewczyna zaoszczędziła sobie widoku zmaltretowanej matki. Ona jednak przytaknęła, tak więc lekarzowi nie pozostało nic innego, jak wykonać swe zadanie do końca. Zawsze w takich sytuacjach zadawał sobie pytanie, czemu wybrał ten zawód.

Kobieta leżąca na łóżku nie była podobna do Ady. Miała spłaszczony nos, czoło znaczyły groteskowe, nabrzmiałe sińce koloru poziomkowego. Spuchnięte wargi były zmienione nie do poznania i widniały na nich ślady krwi. Jej ciało oplatała sieć rurek podłączonych do kilku butli wiszących nad łóżkiem. U wezgłowia stał respirator, którego mechanizm, przypominający miechy, wydawał jedyny słyszalny dźwięk w tym pomieszczeniu. Ramię chorej otaczał ciśnieniomierz podłączony do komputera, który przez cały czas podawał cyfrowy zapis oznak życia. W przeciwieństwie do opuchniętej twarzy reszta ciała Ady robiła wrażenie skurczonego i pozbawionego energii. Jej sine ręce leżały bezwładnie po bokach; mały palec lewej ręki umieszczony został w łubkach.

Na ten żałosny widok Clay raz za razem przełknął ślinę. Chwycił Catherine za rękę i poczuł, jak drży. W żaden inny sposób nie pokazała po sobie, co czuje. Ogarnęła go ogromna litość dla niej, gdyż wiedział, jak potrafi panować nad emocjami. Pomyślał o swoich własnych uczuciach, gdyby chodziło o Angelę, i przycisnął mocniej łokieć żony do siebie. Po chwili lekarz w milczeniu wyprowadził ich na korytarz. W drodze do samochodu Catherine szła jak automat.

Clay otworzył przed nią drzwi, musiał ją łagodnie popchnąć, by się schyliła, wsiadła i wciągnęła nogi do środka. Żałował, że lekarz nie przepisał jej jakiegoś środka uspokajającego, ale pewnie zrobił to rozmyślnie, ze względu na jej zaawansowaną ciążę. Zapalając silnik Clay poczuł zdwojony strach o Catherine i o dziecko. Siedziała nieruchomo jak kłoda, kiedy zapinał jej guziki płaszcza i stawiał kołnierz.

– Musisz się trzymać, Cat – powiedział z troską.

Suchymi oczami patrzyła przed siebie nieruchomym wzrokiem. Clay nie potrafił zmusić się do wypowiedzenia jakichś pustych frazesów. Banalne zwroty: „Nie martw się” albo „Nic jej nie będzie” wyrażały mniej, niż chciał powiedzieć tej udręczonej kobiecie obok siebie. Odnalazł w ciemności jej rękę i splótł swoje palce z jej palcami, mając nadzieję, że ten drobny gest pomoże jej znieść ból. Jednakże w czasie całej drogi do domu jej pozbawione życia palce spoczywały nieruchomo w jego dłoni.

Przeżywał mękę bezsilności, kiedy tak jechał przez noc i głaskał kciukiem grzbiet jej dłoni, wyrażając w ten sposób swoje współczucie, na co ona nie reagowała. Ich ręce leżały na jej szczupłych kolanach, a dłoń Claya opierała się lekko o jej mocno zaokrąglony brzuch. Pomyślał o bólu, jaki dzieci muszą znosić z powodu swoich rodziców, i miał nadzieję, że jego dziecko nigdy nie będzie musiało tak cierpieć, jak teraz cierpiała Catherine.

W domu pomógł jej rozebrać się, a potem patrzył, jak apatycznie wchodzi po schodach.

– Catherine, co mogę dla ciebie zrobić? Przygotować ci coś do picia?

Zatrzymała się, jakby nie wiedziała, gdzie jest. Podszedł do niej z rękami w kieszeniach, pragnąc, by powiedziała: „Zrób mi kakao, pomasuj mi plecy, nastaw jakąś muzykę, przytul mnie…” Zamiast tego odizolowała go, odcięła od swej pilnie strzeżonej samotności.

– Nie, niczego nie potrzebuję. Jestem bardzo zmęczona, Clay. Chcę tylko spać. – Poszła na górę, ze sztywno wyprostowanymi plecami, weszła od razu do sypialni i zamknęła drzwi, wzgardzając pociechą, jakiej chciał jej udzielić.

Clay stał na środku pokoju i przez długi czas patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Potem zamknął oczy. Jabłko Adama podskakiwało w górę i dół na jego szyi. Przypomniał sobie Adę, a następnie twarz Catherine, kiedy patrzyła na nieruchome ciało matki. Przysiadł na skraju tapczanu i zakrył twarz dłońmi. Nie wiedział, jak długo tak trwał, w końcu z westchnieniem wstał i zatelefonował do swojego ojca. Pościelił sobie na tapczanie i ze znużeniem zdjął spodnie i koszulę. Zgasił światło, lecz zamiast położyć się, stanął w rozsuwanych przeszklonych drzwiach, wpatrując się w hebanową noc.

Potrzebował tej kobiety na górze równie mocno, jak ona jego.

Nagle w nocną ciszę wdarł się jakiś zdławiony jęk. Clay odsunął się od drzwi i zaczął nasłuchiwać. Po chwili znowu go usłyszał – wysoki, daleki, przypominający wycie wiatru za oknami – zawodzącego wiatru – i już wiedział, co to za dźwięk, zanim po ciemku poszedł schodami na górę. Zatrzymał się przy drzwiach sypialni i słuchał. Oparł dłoń i czoło o drewno. Kiedy nie mógł j u ż dłużej tego znieść, sięgnął do gałki i przekręcił ją bezgłośnie. W mroku dostrzegł niewyraźną plamę bladoniebieskiej narzuty na łóżku. Przeszedł cicho przez pokój, nachylił się i dotknął zwiniętego pod kołdrą ciała. Litość dławiła go w gardle, gdy słuchał jej wysokiego, zduszonego zawodzenia, dobiegającego jakby z łona, do którego się na powrót schroniła. Pociągnął delikatnie za nakrycie, ona jednak przytrzymała j e.

– Catherine – powiedział przez ściśnięte gardło. Gwałtownie pochwyciła chroniącą ją kołdrę, ale w końcu udało mu się wysunąć ją z jej palców. Leżała skulona, z głową zakrytą ramionami, z rękami wsuniętymi pomiędzy kolana. Clay łagodnie uniósł kołdrę i położył się za plecami Catherine, po czym okrył ich oboje. Próbował ją objąć, ona jednak skuliła się jeszcze bardziej, kwiląc cicho, co sprawiło, że Claya zaczęły piec oczy.

Głos mu drżał, kiedy szepnął:

– Cat, och, Cat, pozwól mi sobie pomóc.

Odnalazł jej pięści obejmujące głowę i odsunął je, przeciągnął dłonią po jej ramieniu, po czym przytulił się do jej wygiętych pleców. Potem, nie mogąc znieść jej cierpienia, uniósł się na łokciu, pochylił nad skuloną postacią i głaskał żonę po włosach, zapewniając ją gardłowym głosem:

– Jestem tutaj, Cat, jestem tutaj. Nie przeżywaj tego samotnie.

– Mamaaaa… – zakwiliła żałośnie w ciemności – mamaaa…

– Proszę, Cat, proszę – błagał ją Clay, przesuwając ręką po jej ramieniu i odnajdując jej zaciśnięte mocno w pięści dłonie pomiędzy kolanami.

– Mama… – zakwiliła znowu.

Poczuł, jak drży, i próbował ją uspokoić, ukołysać, obejmując dłonią jej kolano i przyciągając mocno do siebie.

– Kochanie, to ja, Clay. Proszę, przestań. Pozwól sobie pomóc… Pozwól mi cię przytulić. Odwróć się, Cat, tylko się odwróć. Jestem tutaj.

– Mamo, ja naprawdę nie chciałam – zaczęła zawodzić dziecinnym głosikiem, co potwornie przeraziło Claya. Głaskał ją po włosach, po ramieniu, przytulił policzek do jej głowy, czekając na jakiś znak, że go zrozumiała.

– Proszę, Catherine… ja… nie odpychaj mnie. Posłyszał jej pierwszy bezgłośny spazm, pierwszy szloch, który nie był jeszcze szlochem, i łagodnie, bardzo łagodnie, odwrócił ją ku sobie, aż niczym pęknięta sprężyna przywarła gwałtownie do niego i wtuliła się w jego ramiona, a z gardła wydobył się rozpaczliwy szloch.

– Przytul mnie, Clay, przytul mnie, przytul – błagała, obejmując go rozpaczliwie, a jej gorące łzy parzyły mu szyję. Trzymał ją w żelaznym uścisku, kiedy drżała niepohamowanie i płakała.

– Catherine, och, Boże, tak mi przykro – powiedział zdławionym głosem.

– Mamo, mamo, to moja wina.

– Nie, Cat, nie – szepnął, przytulając ją jeszcze mocniej do siebie, jakby chciał ją wciągnąć we własne ciało i w ten sposób wchłonąć jej ból. – To nie twoja wina – pocieszał ją, całując czubek jej głowy.

Catherine mamrotała coś niewyraźnie, płakała i obarczała się winą za to, co się stało. Wszystkie tłumione łzy, którym Catherine od lat nie dawała ujścia, popłynęły teraz strumieniem. Przywarła do Claya całym ciałem, a on gładził ją po głowie, przytulając jej policzek do jedwabistych włosów na swojej piersi, kołysząc ją, zatracony w poczuciu litości. Zamamrotała coś niezrozumiale i znowu rozszlochała się. Clay przyjmował to z zadowoleniem, bo wiedział, że płacz jest dla niej lekarstwem.

– To wszystko moja w – wina, wszystko moja wina… Mocno przycisnął jej usta do swojej piersi, by przerwać te oskarżenia.

– Nie, Cat, nie możesz siebie obwiniać. Nie pozwolę ci na to.

– A a – le to prawda. To dlatego, że jestem w c – ciąży. Powinnam była w – wiedzieć, że będzie ch – chciał pieniędzy… b – bardzo. Nienawidzę go, n – nienawidzę. Dlaczego to zrobił… Przytul mnie, Clay… Musiałam uciec p – przed nim. Musiałam, ale żeby u – ciec, musiałam zostać t – tym, czym mnie zawsze n – nazywał, ale nie d – dbałam o to. Jesteś taki ciepły… Oni nigdy m – mnie nie tulili, nigdy nie c – całowali. Byłam grzeczna, z – zawsze byłam grzeczna, tylko ten jeden r – raz z tobą, ale on nie powinien był o – odgrywać się za to na niej. – Serce Claya waliło jak młotem, kiedy słuchał tej żałosnej skargi. – Nie powinnam była jej z – zostawiać. Powinnam była zostać, a – ale odkąd St – Steve wyjechał, było t – tak okropnie. On jeden mnie…

Z piersi Catherine wyrwał się głęboki szloch i jeszcze rozpaczliwiej przywarła do Claya. Zachęcił ją łagodnie, wiedząc, że musi to z siebie wyrzucić:

– „On jeden”?

– …mnie k – kochał. Nawet m – mama nie potrafiła, a ja nigdy nie r – rozmawiałam, dlaczego. Nigdy nigdzie mnie nie z – zabierali ani nie kupowali rz – rzeczy, jakie dostawały inne dzieci, ani się ze mną nie b – bawili. Wuj F – Frank mnie całował, a ja udawałam, że to on jest moim t – tatą. Steve mnie kochał, ale kiedy w – wyjechał, nie było już nikogo, a ja zaczęłam udawać, że mam dziecko, które mnie kocha. Myślałam, że jak będę miała dz – dziecko, nigdy już nie będę samotna.

W końcu wyznała mu prawdę o sobie.

Clay mocno zacisnął powieki. Czuł bicie jej serca tuż przy swoim sercu i jej ramiona oplatające mu szyję. Przepełniało go uczucie litości, współczucia i przemożna chęć uleczenia jej. Owładnęło nim pragnienie ochronienia, spełnienia i ukojenia jej, wynagrodzenia tych lat przeżytych bez miłości. Walcząc ze łzami, mocno i długo tulił ją do siebie, wiedząc, że to za mało, by ukoić jej ból. Trwali tak przytuleni, czując rodzącą się między nimi nową więź, ciepło i miłość, aż ściśnięte pomiędzy nimi dziecko zaprotestowało i poruszyło się niespokojnie. Gwałtowne uczucie uniesienia ogarnęło Claya, jakby właśnie diabelską kolejką dotarł na dół zjazdu.

I to wszystko – dramat Catherine, pierwszy ruch jego dziecka, jaki odczuł w jej brzuchu, jej rozpaczliwe wołanie o miłość – sprawiło, że jego dłonie same przesuwały się po jej ciele, plecach, w dół, po jej ciepłych pośladkach i po nodze, leżącej na jego biodrze. A kiedy Catherine płakała na jego piersi, Clay odnalazł zagłębienie pod jej kolanem i mocniej przyciągnął ją do siebie. Ponownie przesunął ręką po jej biodrze, boku, odnalazł pierś i pieścił ją, czując przedramieniem wypukłość jej brzucha. Była ciepła, chętna i nie stawiała oporu, kiedy szepnął jej ochryple do ucha:

– Cat, och, Cat, dlaczego tak długo czekałaś? Dlaczego trzeba było tego wszystkiego?

Uniósł jej twarz ku sobie i pocałował słone od łez usta. Rozchyliła wargi i przyjęła go. Przestało mieć dla niej znaczenie, że wykorzystuje jej słabość. Jego ręka, ciepła, miękka i szukająca, przesunęła się, nie zatrzymana, od jej pełnej piersi do twardego, napiętego brzucha. Pieścił go badawczo, zadziwiony jego wielkością, myśląc o życiu, które w sobie nosi.

I wówczas dziecko poruszyło się, jakby usłyszało błagania ojca. Clay znieruchomiał, zaskoczony, z dłonią przylegającą ściśle do ciała Catherine, pragnąc, by dziecko poruszyło się jeszcze raz. I kiedy tak się stało, a on znowu to odczuł, bez wahania uniósł szeroką koszulę Catherine i przesunął dłońmi po nagiej jędrnej skórze. Raz po raz przesuwał ręką po ciepłym łuku brzucha, powiększonych piersiach, dużych sutkach i – jeszcze raz – po tym miejscu, gdzie wyczuwał trzepoczące się życie. Ile razy się zastanawiał, ile razy uważał, że ma prawo obserwować te zmiany, w których miał swój udział! Jak często i ona pragnęła się nimi podzielić. Opancerzyła się jednak przed nim, schroniła za tarczą udanej obojętności.

Jednak to, co zaczęło się od litości i współczucia, przeszło w zmysłowość, gdy pieszcząca ręka Claya przesunęła się niżej, dotykając krętych włosów. Bez słowa wsunął rękę pomiędzy jej uda, przykrywając nabrzmiałe to miejsce całą długością swych smukłych palców, naciskając łagodnie w górę, czując pulsowanie jej ciała, ucząc się jej. Myśl o jej seksualizmie, jej ciąży, o tym, czego – wiedział – nie może zrobić, sprawiła, że poczuł się onieśmielony. Ponownie położył rękę na jej brzuchu.

– Och, Cat – szepnął – twój brzuch jest taki twardy. Czy cię boli?

Przecząco pokręciła głową, zdziwiona jego naiwnością.

– Czułem, jak dziecko się poruszyło – szepnął prawie nabożnie, a jego przerywany oddech owionął jej skórę. – Poruszyło się tuż pod moją ręką. – Jakby zapraszająco rozpostarł palce na jej brzuchu jeszcze raz, kiedy jednak nic się nie stało, jego dłoń znowu zaczęła szukać intymnego świata pomiędzy jej nogami.

A Catherine zamknęła oczy i pozwoliła mu… pozwoliła mu… pozwoliła mu, odczuwając nieskończoność emocji, które tak długo powstrzymywała, mówiąc w duchu do swojego dziecka: to twój ojciec.

A ręka ojca napełniła się ciałem matki, które gotowało się na urodziny dziecka.

– Jest za późno, Clay – szepnęła.

– Wiem. – Nadal jednak całował twardy, ciepły krąg brzucha, po czym wtulił twarz w spojenie jej nóg, jakby musiał, niezdolny w żaden inny sposób, pocieszyć ją i siebie. Tuż przy uchu poczuł, jak dziecko kopnęło.

Catherine boleśnie powróciła do rzeczywistości z bezpiecznego miejsca, do którego pozwoliła sobie odpłynąć. Pulsowanie w dziwnych częściach ciała powiedziało jej, że pozwoliła Clayowi pójść za daleko, by bez bólu odejść od niego, kiedy nadejdzie czas.

– Przestań, Clay – powiedziała przepełnionym miłością szeptem.

– Tylko cię dotykam.

– Przestań, to nie na miejscu.

– Nie posunę się dalej. Pozwól mi się tylko dotykać – szepnął.

– Nie, przestań – nalegała sztywniejąc.

– Nie odsuwaj się… chodź do mnie. Teraz jednak sprzeciwiała się stanowczo, całkowicie odzyskując zdrowy rozsądek.

Clay przysunął się i próbował wziąć ją w ramiona, po czym zapytał:

– Dlaczego tak nagle się odsuwasz?

– Bo wydaje mi się to niewłaściwe, kiedy moja matka leży w szpitalu.

– Nie wierzę ci. Przed chwilą nie pamiętałaś o swojej matce, prawda? Dlaczego się odsuwasz? – Nie wiedziała tego. – Catherine – powiedział bardzo łagodnie – nie jestem twoim ojcem. Nie będę cię wyzywał i nie sprawię, że będziesz potem czuła się winna. Nie z powodu swojej matki odsuwasz się ode mnie, ale z powodu ojca, prawda? – Catherine tylko zadrżała. – Jeśli teraz się odsuniesz, on pobije cię tak samo, jak ją pobił, tylko że ślady, jakie na tobie zostawi, nie znikną.

– To moja wina, że ją pobił, bo oddałam się tobie. I teraz znowu to robię… ja… – Przerwała jednak, zakłopotana, przestraszona.

– On robi z ciebie uczuciową kalekę. Nie widzisz tego, Catherine?

– Nie jestem kaleką! Nie jestem! Czuję, pragnę, potrzebuję seksu, tak jak każdy!

– Dlaczego więc nie pozwolisz sobie na okazanie tego?

– W – właśnie to zrobiłam.

– Popatrz, czego było do tego potrzeba – powiedział przepełnionym bólem szeptem.

– Puść mnie – zadrżała znowu, on jednak nie pozwolił jej odsunąć się od siebie.

– Dlaczego? Czego się boisz, Catherine?

– Nie boję się! – Głos uwiązł jej w gardle.

Położył ją płasko na plecach, milcząco zmuszając, by przyznała się do tego, co przez tak długi czas powstrzymywało ją przed okazywaniem uczuć, obawiając się równocześnie, że to co robi, może zranić ją jeszcze bardziej.

– Tych wyzwisk? Więził ją, a ona sięgała pamięcią do tych brzydkich, nie chcianych wspomnień, które nie pozwalały jej się wyzwolić. Oddech Claya, który odczuła na twarzy, gwałtownie przywrócił ją do rzeczywistości, do tego mężczyzny, którego kochała i którego bała się kochać, bała się stracić.

– N – nie jestem – powiedziała z trudem. Wyczuwał jej przyspieszony puls, gdy trzymał ją za nadgarstki. Mięśnie jej ramion napięły się.

– Nie jestem, nie jestem… – powtórzyła. Poluzował uścisk, ponaglając ją łagodnie:

– Kim nie jesteś? Powiedz to, powiedz to i wyzwól się od tego. Kim? – Przestała się szamotać, a kiedy wypuścił jej ręce, jedną przyłożyła do oczu i zaczęła szlochać. Z nieskończoną czułością dotknął jej piersi, jej brzucha, nabrzmiałego świata pomiędzy jej nogami, szepcząc nagląco: – Kim nie jesteś, Catherine? Powiedz to, powiedz.

– Nie jestem… – spróbowała jeszcze raz, ale dławiąc się łzami przerwała.

– Nie, nie jesteś, nie jesteś. Uwierz mi. Powiedz to, Catherine. Kim nie jesteś?

Wylało się to potokiem bezsensownych dźwięków, które zmieniły się w końcu w słowa, gdy zakryła twarz rękami.

– Nie jestem dziwką, nie jestem kurwą, nie jestem, nie jestem!

Otoczył ją ramionami, przytulił mocno do siebie, zaciskając powieki, a ona zarzuciła mu ramiona na szyję i przywarła z całych sił. Clay poczuł, jak jej ciałem wstrząsa dreszcz, i powiedział całując jej włosy:

– Nie, i nigdy nie byłaś, bez względu na to, ile razy tak cię nazywał. Nigdy nie byłaś.

– Dlaczego więc tak do mnie mówił, Clay, dlaczego?

– Nie wiem… ciii… Najważniejsze, że mu nie wierzysz, że już nie pozwolisz mu się zranić.

W końcu spoczęli obok siebie, zmęczeni, milczący. Zanim zasnęła, Catherine na nowo przywołała w myślach obraz matki i zdała sobie sprawę, że dzięki Clayowi nie stanie się taką samą skrytą, nie okazującą uczuć osobą jak Ada.

I po raz pierwszy w życiu poczuła, że pobiła Herba Andersona.

Загрузка...