Catherine obudził szelest rozsuwanych zasłon. Zerwała się, jakby studwudziestoosobowa orkiestra dęta zagrała marsza tuż koło jej ucha. Clay stał w promieniach słońca i śmiał się.
– Czy zawsze tak się budzisz? Zamrugała powiekami, opadła na poduszkę niczym stara szmaciana lalka i zakryła oczy przedramieniem.
– Och, Boże, a więc jednak miałeś na sobie piżamę. Znowu się roześmiał, swobodnie i wesoło, odwrócił w stronę okna i spojrzał na miasto budzące się w różowozłotej poświacie.
– Czy to oznacza: „dzień dobry”?
– Oznacza to, że zmarnowałam noc, zastanawiając się, czy masz na sobie piżamę czy nie.
– Następnym razem po prostu zapytaj.
Catherine nagle zerwała się z łóżka i pobiegła do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi.
– Nie słuchaj! – rozkazała.
Clay oparł się o parapet okna, chichocząc do siebie, myśląc o niespodziewanych urokach życia w małżeńskim stadle.
Wyszła z łazienki z niewyraźną miną i natychmiast złapała okrycie.
– Przepraszam, że tak gwałtownie to zrobiłam, ale ten mały człowieczek w moim brzuchu zaprowadza własne porządki, do których nie jestem jeszcze przyzwyczajona.
– Czy ta poufna wiadomość ma oznaczać, że już nie jesteś na mnie wściekła?
– Byłam na ciebie wściekła? Nie pamiętam. – Zajęła się wiązaniem peniuaru.
– Tak – odparł, odchodząc od okna. – Uczyniłem ci niedwuznaczną propozycję, a ty się zezłościłaś.
– Nie ma o czym mówić. Bądźmy przyjaciółmi. Nie lubię się kłócić.
Stanął teraz do niej przodem, z odsłoniętą piersią, rzucając szybkie spojrzenie na jej włosy, a ona machinalnie przyczesała je palcami.
– Rano nie wyglądam najlepiej – wyjaśniła.
– A kto wygląda? – odparł pocierając brodę. Podszedł do walizki i zaczął w niej grzebać, pogwizdując cicho.
Catherine była przyzwyczajona, że co rano jej matka chodzi po domu szurając nogami, z miną męczennicy, wyczerpana, jakby dzień się kończył, a nie zaczynał. I do ojca, który bekał i drapał się, popijając kawę z whisky i klnąc pod nosem.
To było coś nowego: mężczyzna, który pogwizdywał przed śniadaniem.
Zatrzymał się w drodze do łazienki, ze skórzaną męską kosmetyczką w ręce.
– Co powiesz na to, żebyśmy się ubrali, zjedli śniadanie, a potem pojechali do domu rodziców po prezenty?
– Umieram z głodu. Nie jadłam wczoraj kolacji.
– I pewnie nie tylko ty jesteś głodna? – Popatrzył wymownie na jej brzuch.
– Nie, nie tylko ja.
– Pozwól, że postawię wam obojgu śniadanie.
Catherine zarumieniła się i odwróciła, uświadamiając sobie, że podoba się jej poranne zachowanie Claya.
Kiedy z łazienki dobiegł szum prysznica, znowu opadła na łóżko i rozmyślała o tym, jak inny jest dziś Clay. Jego żarty sprawiały jej przyjemność. Usłyszała, jak upuścił mydło, zduszony okrzyk i znowu ciche pogwizdywanie. Przypomniała sobie, jak odwrócił się od okna, a piżama opadła mu kusząco poniżej bioder, odsłaniając pionową cienką linię rudozłotych włosów na brzuchu. Catherine jęknęła i położyła się na boku, zasłaniając twarz zgiętym w łokciu ramieniem. Słońce padało na nią ciepłymi złotymi promieniami i czekając na męża zasnęła.
Clay wszedł do sypialni w spodniach od piżamy i z ręcznikiem zarzuconym na szyję. Uśmiechnął się na widok, jaki miał przed sobą. Catherine leżała wyciągnięta swobodnie, żółty materiał oblepiał jej ramiona, plecy, pośladki. Jedną nogę zgięła w kolanie, druga noga zwisała poza krawędź łóżka. W świetle dnia, pomyślał, wygląda dużo ładniej. Drobna wymiana zdań po przebudzeniu sprawiła mu przyjemność.
Rozejrzał się, dostrzegł róże, wyjął z wazonu jedną i zaczął nią łaskotać spód jej stopy. Poruszyła palcami, a w końcu potrząsnęła nią z irytacją i kopnęła go w kolano.
– Przestań – zganiła go. – Powiedziałam ci, że rano nie najlepiej się czuję. Jestem w złym nastroju prawie do południa.
– A ja właśnie sobie pomyślałem, jaka byłaś miła.
– Jestem niedźwiedziem.
– A co ty właściwie robisz? Miałaś się przygotowywać do śniadania.
Spojrzała na niego z jednym policzkiem i okiem zakrytym poduszką.
– Drzemałam.
– Drzemałaś?
– Cóż, to twoja wina.
– Ach, tak? A co ja zrobiłem?
– Osioł. Ciężarne kobiety dużo śpią, mówiłam ci to już przedtem. – Wyciągnęła rękę i pomachała palcami. – Daj mi.
Podał jej różę, a ona powąchała ją – jeden głęboki, przesadny wdech – a następnie przesunęła się na bok i powiedziała patrząc w sufit: – Zaczął się dzień. – I nie mówiąc już nic więcej poszła się wykąpać i ubrać.
Catherine zrozumiała, że jej największym przeciwnikiem jest normalność. Clay, dobrze do niej przystosowany, zamierzał iść do przodu, jakby ich małżeństwo było czymś zwyczajnym. Ona jednak cały czas miała się na baczności przed wciągającą zwyczajnością. Ten pierwszy dzień dał jej wyobrażenie, czym mogłoby być życie z Clayem, gdyby wszystko ułożyło się inaczej.
Przyjechali do domu Forresterów w jasnym słońcu listopadowego popołudnia, które stopiło prawie wszystek śnieg. Nie było już portiera, wiewiórki popiskiwały i biegały, nadal gromadząc zapasy na zimę. Kowalik sfrunął z girlandy przy drzwiach, gdzie pożywiał się wąsatą pszenicą.
A dom, jak zawsze, powitał ich ciepło.
Zastali Claiborne'a i Angelę siedzących razem czule na kanapie, niczym para ptaszków, i oglądających na ekranie telewizora mecz drużyny Minnesota Vikings. Przy powitaniu wszyscy ściskali się serdecznie, a teraz i Catherine była w to włączona. Razem – we czwórkę – rozpakowali większość prezentów, odrywając się od tego zajęcia, gdy pokazywano powtórki meczu, i żartowali z Catherine, że nie zna się na tej grze. Siedząc na podłodze na grubych poduchach, Catherine śmiała się razem z Clayem z dziwacznego słoja na ciasteczka, który pasowałby bardziej do murzyńskiej kuchni niż do wielkomiejskiego domu. Przy okazji dowiedziała się, że Clay najbardziej lubi czekoladowe ciasteczka. Rozpakowali maszynkę do wafli i wtedy Catherine dowiedziała się, że Clay woli naleśniki. Dowiedziała się także, że nie znosi Chicago Bears. Angela zrobiła kanapki, a Claiborne powiedział wesoło:
– Tę paczkę otwórzcie teraz.
Catherine poczuła się wessana w bezpieczną atmosferę tej rodziny.
Późnym popołudniem załadowali swoje łupy do samochodu i pojechali do miejsca, które odtąd mieli nazywać swoim domem. Catherine poczekała na Claya przy drzwiach i przyglądała się, jak odkłada pakunki i schyla się, by włożyć klucz do zamka. Sama też była obładowana pudłami.
Drzwi się otworzyły i zanim Catherine zdała sobie sprawę, co się dzieje, Clay odwrócił się i zręcznie wziął na ręce żonę i pudła, które trzymała.
– Clay!
– Wiem, wiem. Postaw mnie, prawda? Ona tylko się roześmiała, kiedy on zatoczył się, jakby miał nogi z gumy, i upadł na schodki, z Catherine na kolanach.
– Na filmach żona jakoś nie waży tyle – zażartował. Catherine skrzywiła się i bardzo brzydko go nazwała. Clay zepchnął ją ze swoich kolan.
– Zejdź ze mnie, tłuściochu.
Mieszkanie spowijał przedwieczorny mrok, cichy, wyczekujący. Kiedy tak stali, rozglądając się po salonie, odnieśli wrażenie, że wabi ich ono swą intymnością, jak kochanka, która zamierza zrzucić ubranie: nowe meble, jeszcze z metkami i w ochronnych pokrowcach, czekały złożone pod ścianami. Lampy, z podstawkami nadal owiniętymi papierem, stały na kredensie, a abażury do nich leżały w plastikowych workach na podłodze. Stołki barowe i stoliki piętrzyły się w kącie. Fragmenty łóżka leżały obok materaca, a rama ze sprężynami stała oparta o ścianę. Pudła i walizki, które przywieźli wcześniej, ustawione jedne na drugich, stały pod oknem.
Ten widok sprawił, że przestali się śmiać i na chwilę spoważnieli. Catherine poczuła na ramionach palce Claya. Odwróciła się, żeby z zaskoczeniem stwierdzić, że stoi tuż za nią.
– Twój płaszcz? – powiedział pytająco. Przebrali się w dżinsy i bluzy i zabrali do pracy – ona w kuchni, on w salonie. Catherine przypominało to zabawę w dom. Układała prezenty w szafkach, przysłuchując się, jak Clay przesuwa meble w salonie. Godziny mijały i Catherine pozwoliła, by tego wieczoru linia odgradzająca rzeczywistość od fantazji uległa zatarciu.
– Chodź tutaj i powiedz mi, gdzie chcesz ustawić tapczan – zawołał Clay. Catherine podniosła się z kolan i poszła, by razem z nim zastanowić się, jak urządzić pokój.
A raz roześmiała się, pytając:
– Jak sądzisz, co to, do licha, ma być? – pokazała jakiś dziwny stalowy przedmiot, który mógł być zarówno rzeźbą, jak i maszynką do mielenia mięsa. Ze śmiechem zgodzili się, że jest to z pewnością rzeźba przedstawiająca maszynkę do mielenia mięsa i umieścili ją na lodówce, za pudełkiem z serwetkami.
Za oknami była już ciemna noc, gdy Clay pojawił się w kuchni z pytaniem:
– Czy są tu gdzieś żarówki?
– Przysuń to pudło. To chyba część prysznica. Znaleźli żarówki. Kilka chwil potem, nadal na kolanach, Catherine zobaczyła, że w salonie zabłysło światło, i uśmiechnęła się, słysząc głos Claya:
– Tak, teraz lepiej.
Skończyła już rozpakowywać sprzęty kuchenne i wykładała papierem szarki, kiedy Clay przeszedł przez hol, niosąc brzęczącą ramę łóżka.
– Uważaj na ścianę! – ostrzegła go… za późno. Rama uderzyła we framugę okna. Clay wzruszył ramionami i zniknął. Za chwilę wszedł niosąc oparcia, a następnie skrzynkę z narzędziami. Catherine zaczęła rozpakowywać obrusy, nadsłuchując odgłosów dobiegających z sypialni. Wieszała nowe ręczniki w łazience, kiedy Clay zawołał:
– Catherine, możesz tu przyjść na chwilę? Klęczał, próbując utrzymać pod kątem prostym boki i podstawę łóżka, równocześnie dokręcając śruby.
– Możesz to przytrzymać? Włosy miał zmierzwione i spocone czoło. Przytrzymując metalową ramę, Catherine czuła wibracje docierające do jej dłoni, gdy dokręcał śruby. Skończył.
– Musisz mi pomóc wnieść materac po schodach.
– Jasne – odparła, lecz czuła się niepewnie. Kiedy szli po schodach i nieśli niewygodny ciężar, Clay poprosił:
– Tylko kieruj, nie podnoś. Chciała mu powiedzieć, żeby się o nią nie troszczył, ale ugryzła się w język.
W końcu łóżko stało się łóżkiem i w pokoju zapanowała cisza. Popatrzyli na siebie – jego włosy były zmierzwione, a jej wysunęły się z grzebyków, którymi niedbale spięła je za uszami. Był spocony pod pachami, a ona ubrudzona na prawej piersi.
– No – oświadczył – teraz już ty możesz się wszystkim zająć.
Nowy, goły materac wprawił oboje w zakłopotanie.
– Jasne – powiedziała z udaną wesołością. – Jakiego koloru wolisz prześcieradła? Mamy różowe z dużymi stokrotkami i beżowe w brązowe paski…
– To bez znaczenia – przerwał jej, pochylając się, żeby podnieść śrubokręt i wrzucić go do skrzynki z narzędziami. – Rozłóż to, na które masz ochotę. Ja będę spał na tapczanie.
Catherine znieruchomiała. Clay wyszedł z pokoju. Stała przez chwilę, patrząc niewidzącym wzrokiem, a następnie kopnęła nowiutką ramę łóżka, pozostawiając na niej ślad buta. Postała bezmyślnie, z rękami w kieszeniach dżinsów. Przeprosiła łóżko, następnie cofnęła przeprosiny, po czym odwróciła się i opadła na skraj nie zasłanego łóżka, nagle bliska płaczu. Z salonu dochodziły odgłosy bluesa, wspomagane dźwiękami fortepianu i żeńskim głosem. W końcu Catherine przestała się dąsać i zasłała łóżko świeżą, szeleszczącą pościelą, po czym postanowiła ułożyć swą garderobę w szufladach nowej komody. Zatrzymała się z rękami pełnymi swetrów i zawołała:
– Clay?
Widocznie nie usłyszał jej. Przeszła bezgłośnie przez wyłożony dywanem hol, zeszła po kilku schodkach do salonu i zobaczyła go stojącego w pozie kowboja, z szeroko rozstawionymi nogami, z kciukami wetkniętymi w tylne kieszenie, patrzącego przez rozsuwane szklane drzwi.
– Clay? Drgnął i spojrzał na nią.
– O co chodzi?
– Czy nie będziesz miał nic przeciwko temu, jeśli umieszczę swoje rzeczy w komodzie, a dla ciebie zostawię szafę?
– Oczywiście – odparł bezbarwnym głosem. – Rób, co chcesz. – Odwrócił się do okna.
Wnętrza szuflad komody pachniały świeżym drewnem. Wszystko w tym domu było takie nowe, takie nietknięte, tak inne od tego, do czego Catherine nawykła. Znowu uderzyło ją wrażenie nierealności tej sytuacji i tego domu, w którym się znalazła, i poczuła się tak, jakby zajęła czyjeś miejsce. Przed jej oczami pojawiła się Jill.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos wysuwanej szuflady, spojrzała więc przez ramię i zobaczyła, że Clay również układa swoje rzeczy. Kręcili się po sypialni, wykonując swoje prace, milcząc z wyjątkiem okazjonalnego „przepraszam”, kiedy zbytnio się do siebie zbliżyli. Zapaliła światło w garderobie i stwierdziła, że na wieszakach wiszą ubrania Claya: jego sportowe marynarki, koszule i spodnie. Catherine wyobrażała sobie, że to Inella zajmuje się garderobą Claya, utrzymując ją w nienagannym stanie, i zdziwiła się, że to on sam jest tak staranny. W zamkniętym pomieszczeniu utrzymywał się zapach jego wody kolońskiej, podobnie jak w samochodzie. Catherine zgasiła światło i wyszła z naręczem wieszaków.
– Zajmę chyba schowek w drugiej sypialni, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Mogę ścieśnić swoje ubrania.
– Nie, nie, wszystko w porządku. Drugi schowek jest przecież pusty.
Kiedy zniknęła w pokoju po drugiej stronie holu, Clay wpatrywał się w zamyśleniu w szufladę komody, do której wkładał swoje rzeczy.
Trochę później ich ścieżki skrzyżowały się w salonie, gdzie Clay był zajęty porządkowaniem swoich taśm z nagraniami.
– Jesteś głodny? – zapytała Catherine. – Nie jedliśmy kolacji.
– Tak, trochę. – Nadal układał kasety, nie podnosząc wzroku.
– No cóż… świetnie – wyjąkała. – Moglibyśmy wyjść i zjeść hamburgera albo coś takiego.
Podniósł wzrok i spojrzał na jej brzuch. Westchnął i wrzucił taśmę do tekturowego pudła. W pokoju zapanowała cisza. Clay klęczał z dłońmi opartymi o uda, po czym wolno potrząsnął głową. Spojrzał jej prosto w oczy.
– Masz ochotę na hamburgera? Potarła brzuch z nieśmiałym uśmiechem.
– Tak, umieram z głodu.
– Zostawmy więc resztę porządków na jutro.
– Z przyjemnością a jutro kupię coś do jedzenia do domu.
I wszystko wydało się lepsze.
Ta iluzja trwała dopóty, dopóki nie nadeszła pora, by kłaść się spać. Wtedy znowu zaczęli chodzić jak po rozżarzonych węglach.
Kiedy wrócili po późnej kolacji, Catherine pospiesznie zdjęła płaszcz, zanim Clay zdołał jej w tym pomóc. Nie chciała, żeby ją dotykał.
– Lepiej się czujesz? – zapytał, gdy weszli do salonu.
– Tak, nie zdawałam sobie sprawy, jaka byłam głodna. Odwaliliśmy dzisiaj kawał roboty.
Nie mieli sobie nic do powiedzenia. Clay zaczął się przeciągać, skręcając w pasie, z łokciami uniesionymi w górę.
Catherine poczuła panikę. Czy powinna po prostu wyjść, czy też zaproponować, że pościeli mu łóżko?
Odezwali się oboje równocześnie.
– No cóż, musimy wstać…
– Czy mam… Catherine nerwowo zatrzepotała rękami, dając mu znak, żeby przemówił, ale on w tym samym czasie zrobił gest, żeby to ona się odezwała.
– Pościelę ci – powiedziała.
– Pokaż mi tylko, gdzie jest pościel, a ja sam to zrobię. Unikając jego wzroku zaprowadziła go po schodkach do schowka z pościelą. Kiedy sięgała na najwyższą półkę, on pospiesznie zaproponował:
– Pozwól, że ja to zrobię. Poruszył się szybko i uderzył ją w plecy, zanim zdołała się cofnąć. Omal nie zrzucił jej kołdry na głowę. Catherine zdjęła z półki komplet prześcieradeł i poszewek i położyła mu na kołdrze, którą trzymał w rękach.
– Zostawiłam ci pościel w beżowobrązowe wzory. Ich oczy na krótką chwilę spotkały się.
– Dzięki.
– Wyciągnę ci poduszkę. – Rzuciła się, żeby to zrobić.
Mieli jednak tylko dwie poduszki, które leżały na ich małżeńskim łożu, obleczone już w powłoczki w białe kwiatki. A potem wszystko potoczyło się nie tak, ponieważ Clay sięgnął po poduszkę, a kołdra wysunęła się jej z rąk i spadły z niej opakowane w plastik prześcieradła, a ona rzuciła się, żeby je złapać i wtedy ich palce się spotkały, a cała pościel wylądowała na podłodze u ich stóp.
Clay ukląkł i zaczął ją szybko zbierać, a ona schroniła się w zaciszu sypialni. Przebierała się właśnie w koszulę nocną, gdy wszedł, już w piżamie. Przedtem grzecznie zapukał do drzwi, a ona pozwoliła mu przejść obok siebie i zabrać pościel.
Usiadła na skraju łóżka, czekając, aż on pierwszy pójdzie do łazienki. Widocznie jednak siedział na dole i myślał, że ona zrobi to samo. Naturalnie oboje w tym samym czasie podjęli decyzję. Catherine zamarła na środku holu, a Clay w połowie schodów. Widząc niezdecydowanie swej młodej żony, sam nie zmienił zamiaru. W łazience przyglądał się jej wilgotnemu ręcznikowi na wieszaku, otworzył szafkę i zobaczył mokrą szczoteczkę do zębów. Położył swoją obok, wziął buteleczkę z witaminami, z zastanowieniem studiował nalepkę, po chwili odłożył ją na półkę.
Catherine usłyszała, jak Clay gasi światło w łazience, po czym cicho puka do drzwi.
– Catherine? Z drżącym sercem zapytała:
– Co?
– O której godzinie zazwyczaj wstajesz?
– O wpół do siódmej.
– Nastawiłaś budzik?
– Nie, nie mam budzika.
– Wobec tego obudzę cię o wpół do siódmej.
– Dziękuję. Catherine wpatrywała się w jaśniejszą plamę drzwi.
– Dobranoc – powiedział w końcu Clay.
– Dobranoc. Włączył taśmę, bo dobiegały ją dźwięki muzyki. Nadal, nie spała, kiedy taśma się skończyła. Usłyszała jeszcze, jak Clay idzie do kuchni napić się wody.