Napięcie w rodzinie Forresterów narastało, ponieważ miejsce pobytu Catherine nadal pozostawało nieznane. Angela chodziła ze ściągniętymi ustami, a Clay często dostrzegał we wpatrzonych w niego oczach ból. Herba Andersona wypuszczono z aresztu po dwudziestu czterech godzinach, nie stawiając mu żadnych formalnych zarzutów. Konieczność puszczenia mu wszystkiego płazem bardzo drażniła zarówno Claya, jak i jego ojca.
Anderson opuszczał areszt w bardzo dobrym nastroju.
– Mam tych skurwysynów w garści i nie puszczę, dopóki nie wycisnę z nich trochę zielonych! – mamrotał pod nosem. Kiedy dotarł do domu, Ada stała pośrodku pokoju i czytała jakąś kartkę. Podniosła wzrok, zaskoczona jego widokiem.
– Cóż to, Herb, wypuścili cię?
– Masz cholerną rację, tak, wypuścili mnie. Ci Forresterowie wiedzą, co dla nich dobre. Gdzie jest dziewczyna? – Oczy miał nabiegłe krwią, ręce owinięte teraz już brudnym bandażem. Wionęło od niego przetrawionym dżinem.
– Wszystko z nią w porządku, Herb – powiedziała Ada bojaźliwe, podając mu pocztówkę. – Spójrz, jest w Omaha u przyjaciółki, która…
– W Omaha! – ryknął tak, że aż się zatrzęsły szyby w oknach. Zatoczył się i wyrwał kartkę z ręki żony. Skulona przyglądała się, jak zabrudzonym bandażem przeciera oczy. Kiedy wzrok mu się przejaśnił, przyjrzał się pocztówce, po czym szepnął: – Te pierdolone skurwysyny zapłacą mi za to! Nikomu nie uda się zrobić mnie w konia! – Po czym przeszedł obok Ady, jakby jej wcale nie było, i wyszedł z domu.
Ada opadła na krzesło z westchnieniem ulgi.
W Horizons Francie wyrównała rachunki za pewne niesprawiedliwości losu, kradnąc buteleczkę perfum „Charlie” z toaletki Catherine Anderson.
Na parkingu uniwersyteckim Jill Magnusson wsuwała w tej samej chwili swe wspaniałe rasowe nogi do corvetty Claya Forrestera.
– Spóźniłeś się – zganiła go, blokując drzwi, tak by Clay nie mógł ich zamknąć, obdarzając go równocześnie czarującym uśmiechem, za który jej ojciec zapłacił ortodoncie w przybliżeniu dwa tysiące dolarów. Jill była pięknością a także członkinią elitarnego stowarzyszenia Kappa Alpha Theta, od lat znanego jako stowarzyszenie bogatych studentek Uniwersytetu Minnesota.
– Miałem wiele zajęć – odparł Clay, nagle zły z powodu sposobu, w jaki opóźniała ich odjazd. Zbyt był zaprzątnięty własnymi myślami, by dać się teraz oczarować tym kształtnym nogom. Zatrzasnął drzwi i obszedł samochód. Silnik zawarczał, gdy odjeżdżali od krawężnika.
– Muszę wstąpić do laboratorium fotograficznego i odebrać zdjęcia do projektu badawczego.
Jill miała coś więcej niż urodę – robiła dyplom z elektroniki lotniczej i była przekonana, że zaprojektuje pierwszy prom kosmiczny między Ziemią a Księżycem. Mając tak wygórowane ambicje związane z karierą, ani trochę nie interesowała się zamążpójściem. Bardzo dobrze rozumieli się z Clayem.
Dziś jednak Clay był niezwykle rozdrażniony.
– Spóźniłem się, a ty akurat nalegasz, żebyśmy się zatrzymali przy laboratorium fotograficznym w drodze na przyjęcie! – rzucił, pozostawiając czarny ślad opon na asfalcie, kiedy samochód ruszył ostro do przodu.
– Och, ależ jesteś dzisiaj drażliwy.
– Jill, powiedziałem ci, że wolę zostać w domu. To ty nalegałaś, aby pójść na przyjęcie. Wybacz mi.
– Świetnie, zapomnijmy o laboratorium. Sama mogę jutro odebrać te fotografie.
Hamując przed skrzyżowaniem, Clay zatrzymał samochód tak raptownie, że Jill poleciała siłą bezwładności do przodu.
– Co ci, do diabła, jest?! – krzyknęła.
– Nie jestem w nastroju do zabawy.
– To widać – rzuciła sucho. – Wobec tego zapomnijmy o laboratorium fotograficznym, a także o przyjęciu.
– Jak już mnie wyciągnęłaś na to cholerne przyjęcie, to idziemy!
– Clayu Forresterze, przestań do mnie mówić tym tonem. Jeśli nie chciałeś ze mną pójść, to trzeba było mi to powiedzieć. Mówiłeś tylko, że przez ten weekend musisz przestudiować pewną sprawę.
Clay wrzucił bieg i z piskiem przejechał aleją Uniwersytecką w stronę centrum kampusu, z piskiem opon wymijając inne samochody.
– Prowadzisz jak szaleniec – powiedziała chłodno Jill. Jej rude włosy powiewały przy gwałtownych zmianach prędkości.
– Tak się też czuję.
– Wobec tego wypuść mnie.
– Wypuszczę cię na tym cholernym przyjęciu – powiedział, wiedząc, że zachowuje się okropnie.
– Od kiedy zacząłeś tak kląć?
– Od mniej więcej szóstej po południu cztery dni temu – odparł.
– Clay, na miłość boską zwolnij, zanim zabijesz nas oboje albo dostaniesz mandat za przekroczenie dozwolonej prędkości. Policja bardzo dzisiaj uważa. W Northrup odbywa się koncert.
Przy skrzyżowaniu Clay dostrzegł patrol, zwolnił więc.
– Piłeś, Clay?
– Jeszcze nie!
– A zamierzasz?
– Może, jeśli będę mądry.
Jill przyglądała się jego profilowi, silnej szczęce, zaciśniętym teraz ustom, zazwyczaj bardzo zmysłowym.
– Nie sądzę, bym znała takiego Claya Forrestera – powiedziała cicho Jill.
– Bo nie znasz. – Wściekły patrzył przed siebie, nasunąwszy dolną wargę na górną, czekając, aż policjant pozwoli mu przejechać przez skrzyżowanie. – Ja także nie znam.
– Chcesz o tym porozmawiać? – zapytała głosem, który jej wydawał się zachęcający. Czekała, lekko pochyliwszy głowę do przodu, tak że włosy opadały jej na policzki niczym rdzawa kurtyna.
W końcu spojrzał na nią, myśląc: Boże, ależ ona jest piękna! Opanowana, inteligentna, namiętna, nawet trochę przebiegła. Podobało mu się to. Jeszcze bardziej podobał mu się fakt, że nigdy nie próbowała tego ukryć. Często droczyła się z nim, mówiąc, że może zmusić go do zrobienia wszystkiego, co tylko zechce, wykorzystując jedynie swe piękne ciało.
– Co byś powiedziała, gdybym się przyznał, że boję się z tobą o tym mówić?
– Na początek powiedziałabym, że to może usprawiedliwiać twoją jazdę.
Zaczął prowadzić bardziej ostrożnie.
– Naprawdę chcesz iść na to przyjęcie?
– Tak. Mam na sobie ten wspaniały nowy sweter z jagnięcej wełny i cudownie pasującą do niego spódnicę, a ty nawet tego nie zauważyłeś. Skoro nie powiedziałeś mi komplementu, chcę znaleźć kogoś, kto to zrobi.
– W porządku, załatwione – powiedział skręcając w lewo i zmierzając w stronę Alcorn.
Przyjęcie już trwało. Słychać było wesoły harmider. Alcorn przypominało bajkowy domek z piernika – z niszami, zakątkami i schowkami, gdzie łatwo się zgubić. Jill utorowała sobie drogę wśród tłumu, trzymając Claya za rękę, ciągnęła go do kuchni, gdzie ustawiono barek na odrapanym stole z marmurowym blatem, w stylu, który skończył się po drugiej wojnie światowej. Facet o imieniu Eddie zajmował się trunkami.
– Hej, Jill, Clay, jak leci? Czego się napijecie?
– Clay chce się dzisiaj ululać, Eddie. Mógłbyś mu w tym pomóc?
Eddie błyskawicznie podał mu drinka koloru słabej kawy. Clay pociągnął łyk i zrozumiał, że trzy kieliszki zwalą go z nóg i nie zabierze mu to dużo czasu. Jill przyjęła znacznie słabszego drinka. Była zbyt mądra, żeby się upić. Clay nigdy nie widział, by w ciągu wieczoru piła więcej niż jeden koktajl.
Dokuczał jej teraz.
– Zawsze jesteś taka cholernie wyniosła. Pokaż chociaż raz, że jesteś takim samym człowiekiem jak ja i upij się. Potem, kiedy pójdziemy do łóżka, nie będziesz miała oporów.
Jill roześmiała się i odrzuciła swe długie do pasa włosy za ładnie zaokrąglone ramię.
– Jeśli zamierzasz zalać się w trupa, no to już. Ale nie oczekuj, że będę taka głupia jak ty.
Clay uniósł ironicznie brew i powiedział do Eddiego:
– Ta pani uważa, że jestem głupi. – Po czym wymamrotał do szklaneczki z drinkiem: – Gdyby wiedziała chociaż połowę.
W panującym ścisku i hałasie Jill nie usłyszała, co powiedział Clay, widziała jednak, że jest dzisiaj zmartwiony i nie zachowuje się normalnie.
– Nie wiem, co cię dzisiaj napadło, ale cokolwiek to jest, nie podoba mi się.
– Jeszcze mniej by ci się podobało, gdybyś wiedziała. Właśnie wtedy ktoś przeciskający się obok nich popchnął Jill, tak że oblała sobie nowy sweter.
– Och, do diabła! – krzyknęła, szukając w torebce chusteczki higienicznej. – Masz chusteczkę, Clay?
Clay sięgnął do tylnej kieszeni.
– To już drugi raz w tym tygodniu pani potrzebuje mojej chusteczki. Niech pani pozwoli, mademoiselle. - Złapał Jill za rękę, znalazł spokojny kąt obok lodówki i pchnął ją tam. Chusteczką zaczął wycierać miejsce, które alkohol już zaplamił. Jego twarz przybrała dziwny wyraz, ruchy spowolniały, a oczy poszukały jej oczu. Przycisnął się do jej szczupłego, zwinnego ciała, całując ją w usta z gwałtownością, która ją zaskoczyła. Pieszcząc jej pierś, łapczywie całując, przyciskał ją coraz mocniej do ściany. Jill pomyślała, że postradał rozum. Nie był to Clay, jakiego znała, to pewne. Sprawy miały się dużo gorzej, niż myślała.
– Przestań, przestań! Co się z tobą dzieje? – wysapała, uwalniając się z jego uścisku i usiłując zepchnąć jego rękę z piersi.
– Potrzebuję cię dziś wieczorem, Jill, to wszystko. Chodźmy gdzieś i zostawmy to rozwrzeszczane towarzystwo.
– Nigdy cię nie widziałam w takim stanie, Clay. Na miłość boską, puść mnie!
Puścił ją gwałtownie, cofnął się o krok, wsunął rękę do kieszeni i wbił wzrok w podłogę.
– Zapomnij o tym – powiedział – po prostu zapomnij. – Podniósł drinka i wypił duży haust.
– Pochorujesz się, jeśli będziesz pił w takim tempie.
– To dobrze.
– W porządku, pójdę z tobą, ale pod warunkiem, że sensownie porozmawiamy, zgoda? – Spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem. – Bez względu na to, co ci leży na sercu, porozmawiajmy o tym.
– Świetnie – odparł, prawie ze złością zabierając jej kieliszek i odstawiając go wraz ze swoim na stolik, zapełniony już dziesiątkami innych.
Bez słowa schwycił Jill za nadgarstek i zaczął przepychać się przez tłum.
Kiedy znajdowali się w połowie drogi do drzwi, ktoś wrzasnął:
– Hej, Clay, poczekaj! – Odwracając się Clay zobaczył rumianą twarz Stu Glassa, który zbliżał się do nich, z obiema rękami w górze, poza zasięgiem naciskających łokci, starając się nie rozlać dwóch drinków. Stu krzyknął przez ramię: – Chodź za mną, kochanie. Chcę przez chwilę porozmawiać z Clayem.
Dwie pary spotkały się w szalejącym tłumie.
– Co to, Clay, już wychodzisz?
– Cześć, Stu, co powiedziałeś?
– Nie widziałem cię przez cały tydzień. Tata chce wiedzieć, czy ty i twój ojciec zdecydowaliście się już na polowanie na przepiórki w następny weekend.
Obaj zaczęli omawiać plany dotyczące polowania, pozostawiając Bobbi i Jill samym sobie. Znały się zaledwie przelotnie, dzięki przyjaźni, jaka łączyła ich chłopców, ale teraz po raz pierwszy Bobbi przyjrzała się Jill Magnusson bardziej badawczo niż kiedykolwiek przedtem. Zauważyła drogi sweter Jill w kolorze wina, jej spódnicę, tę jej anielską twarz, a także niedbały sposób, w jaki ramię Claya Forrestera otaczało jej talię, gdy rozmawiał ze Stu. Oni są dla siebie stworzeni, pomyślała Bobbi. Jill ze swoją złocistą cerą, z rysami twarzy godnymi modelki i tą wspaniałą grzywą włosów, i Clay, opalony, przystojny, ubrany z wyszukanym smakiem. Oboje pewni siebie, oboje z bogatych rodzin i urodzeni po to, by odnieść sukces.
Nagle Bobbi uderzyła myśl, że Catherine jest z zupełnie innej sfery niż Clay. Jego miejsce było przy dziewczynie, która teraz stała obok niego. Jakże daremne było życzenie, żeby cofnąć czas, żeby odmienić to, co się stało owego czwartego lipca, a jednak przyglądając się Clayowi i Jill, Bobbi poczuła ukłucie żalu.
Clay, rozmawiając ze Stu, zdawał sobie sprawę z obecności Bobbi. Kiedy w końcu ktoś z tłumu wpadł na nich i na chwilę zabrał Jill od jego boku, a wraz z nią Stu, miał swoją szansę.
– Cześć, Bobbi.
– Cześć, Clay. Oboje patrzyli na siebie trochę niepewnie.
– Co u ciebie nowego?
– Wszystko po staremu. Niech ją licho, pomyślał Clay, zmusi mnie, żebym ją o to zapytał.
Rzucił szybkie spojrzenie na Jill, która stała na tyle blisko, by wszystko słyszeć.
– Miałaś ostatnio jakieś wiadomości od kuzynki?
– Tak, właśnie dzisiaj, jeśli chcesz wiedzieć.
– Co u niej?
– Bez zmian. Clay rozejrzał się wokół.
– Nie zatelefonowała do mnie.
– Przekazałam jej wiadomość od ciebie.
– Czy mogłabyś ją poprosić jeszcze raz?
– To jej nie interesuje. Ktoś przeciskając się w tłumie za plecami Bobbi, popchnął ją. Znalazła się bliżej Claya. Skorzystał z okazji, żeby powiedzieć:
– Stało się coś ważnego. Muszę z nią porozmawiać! Jednak dokładnie w tej chwili Jill ponownie zjawiła się przy Clayu, w poufny sposób głaszcząc dłonią o pomalowanych paznokciach jego ramię i przytulając się do niego. Niektórym ludziom na tym świecie trochę za dobrze się wiedzie, pomyślała Bobbi, a inni nawet nie mają szansy. Tylko po to, by wszystko trochę zrównoważyć, jakiś zły duszek kazał Bobbi krzyknąć za oddalającą się parą:
– Powiem Catherine, że cię widziałam, Clay! Odwrócił się i rzucił jej mordercze spojrzenie:
– Przekaż jej ode mnie serdeczne pozdrowienia. Kiedy Jill i Clay zniknęli, Stu zapytał:
– O co chodziło?
– Och, o nic. Pamiętasz, latem umówiliśmy moją kuzynkę Catherine z Clayem?
– Naprawdę? Ach, rzeczywiście, umówiliśmy. – Po czym wzruszając ramionami, ujął ją za łokieć i powiedział: – Chodź, weźmiemy sobie nowe drinki.
Clay i Jill postanowili pojechać do Interlachen Country Club, do którego należeli ich rodzice i dokąd sami jeździli, odkąd sięgali pamięcią, gdzie grali w golfa lub jedli obfite, późne niedzielne śniadania. Jadalnia była na wpół opustoszała, pozostawiona teraz tym bywalcom, którzy zostali, by tańczyć na małym parkiecie w takt muzyki wykonywanej przez tercet grający stare standardy. Jill i Clay usiedli przy stoliku w załomie pomiędzy oknami wychodzącymi na pole golfowe, oświetlone pojedynczymi latarniami, rozrzuconymi wzdłuż pól. Pole golfowe porastało pięćdziesiąt gatunków drzew. Gdyby to był jasny dzień, na ogromnej przestrzeni poniżej zobaczyliby wszystkie odcienie zieleni, lecz teraz, kiedy ponad akrami drzew i wypielęgnowanej trawy zapadła noc, w tym bajkowym krajobrazie widać było jedynie migotliwe ich sylwetki, wyłonione przez wymyślnie porozstawiane światła.
Siedzieli już od kilku minut, a Clay nadal patrzył przez okno na rozciągający się poniżej widok, podczas gdy Jill bawiła się kieliszkiem na długiej nóżce. Kiedy odczekała już tak długo, jak zamierzała, przeszła do rzeczy:
– Kto to jest Catherine? – Nawet tak bezpośrednie pytanie świadczyło o dobrym wychowaniu Jill, gdyż jej głos nie brzmiał ani oskarżycielsko, ani jędzowato. Wręcz przeciwnie, miał słodycz bursztynowego płynu spływającego po ściankach jej kieliszka.
Po chwili zastanowienia Clay odparł:
– Kuzynka Bobbi. Podnosząc kieliszek do ust, Jill mruknęła:
– Mmm… – po czym dodała: – Czy ona ma coś wspólnego z tym twoim kwaśnym humorem?
Clay nie odpowiedział, myślami był daleko.
– Co jest takiego ciekawego w tym widoku za oknem? Odwrócił się do niej z westchnieniem, oparł łokcie na lnianym obrusie i zasłonił oczy palcami. Po czym jęknął z przygnębieniem tak cicho, że ledwo go usłyszała:
– Do licha.
– Może byśmy o tym porozmawiali, Clay. Mam na myśli tę… Catherine. Sądzę, że zasługuję na odrobinę szczerości, prawda?
Odsłonił oczy, spojrzał na nią, zamiast jednak odpowiedzieć na pytanie, zadał inne:
– Czy ty mnie kochasz, Jill?
– Wydaje mi się, że nie to jest tematem naszej rozmowy.
– Odpowiedz mi.
– Dlaczego?
– Dlatego, że ostatnio myślałem o tym… wiele. Kochasz mnie?
– Być może. Nie jestem pewna.
– Ja sam zadawałem sobie pytanie, czy cię kocham. Ja także nie jestem pewny tego uczucia.
– To zbyt analityczne, żeby było romantyczne, Clay.
– Roześmiała się cicho.
– Tak, przez ten tydzień byłem w dociekliwym nastroju – wiesz, analizowałem wszystko. – Rzucił jej krótki, łobuzerski uśmiech.
– Analizowałeś nasz związek?
Skinął głową wpatrując się w splot obrusu. W końcu podniósł wzrok, by przyjrzeć się nieskazitelnej twarzy Jill i jej włosom, połyskującym w przytłumionym świetle masywnego kandelabru, jej długim palcom o migdałowych paznokciach, które błyszczały, gdy z roztargnieniem bawiła się kieliszkiem i z wdziękiem rozpierała się w krześle, z jedną ręką przewieszoną luźno przez oparcie. Jill była niczym dziesięciokaratowy brylant; tak bardzo pasowała do tego otoczenia, jak Catherine Anderson do niego nie pasowała. Jej obecność tu byłaby czymś tak niestosownym jak oprawienie zwykłego kamienia w złoto. Ale Jill… Ach, Jill, jej uroda wprost oślepia.
– Jesteś tak cholernie piękna, że jest to aż niesamowite – powiedział Clay z dziwną nutą bólu w głosie.
– Dzięki. Dziś… nie ma to j u ż takiego znaczenia… Gdybyś powiedział to w ten właśnie sposób, tym tonem, z tym szczególnym wyrazem w oczach, powiedzmy… tydzień temu, albo, dajmy na to, cztery dni temu. – Nie znalazł na to żadnej odpowiedzi. – Powiedzmy, zanim pojawił się temat Catherine Jak – Jej – Tam – dodała.
Clay zagryzał dolną wargę w sposób, który doskonale znała.
– Cokolwiek to jest, nie mogę czekać całą noc, aż to z siebie wyrzucisz. To nie ja mam się uczyć przez ten weekend.
– Ja także nie – przyznał Clay. – Użyłem tego jako wymówki, ponieważ nie chciałem się z tobą dzisiaj spotkać.
– Dlatego więc rzuciłeś się na mnie jak więzień na przepustce?
Zaśmiał się cicho, podziwiając jej chłodny, opanowany sposób bycia.
– Nie, to było coś w rodzaju samoudręczenia.
– Za co?
– Za czwartego lipca. Jill coś zaświtało. Przypomniała sobie całkiem wyraźnie sprzeczkę, jaką wówczas mieli.
– Kto to był? Catherine? – zapytała cicho Jill.
– Właśnie.
– I?
– Jest w ciąży.
Opanowanie Jill było godne pochwały. Gdy wzięła głęboki, szybki oddech, jej doskonałe nozdrza zadrgały. Mięśnie na szyi na chwilę się napięły, ale natychmiast je rozluźniła, kiedy jej badawczy wzrok spotkał się ze wzrokiem Claya. Następnie oparła z wdziękiem łokieć na stole i grzbiet dłoni przyłożyła do czoła.
Ciszę przerwał kelner.
– Panno Magnusson, panie Forrester, czy mogę państwu jeszcze coś podać?
Clay, wyrwany z zamyślenia, podniósł wzrok.
– Nie, dziękuję, Scott. Niczego nie potrzebujemy. Kiedy Scott oddalił się dyskretnie, Jill uniosła głowę i zapytała:
– Czy to ona zrobiła ci tego siniaka, o którym starałam się dyskretnie nie wspominać przez cały wieczór?
– Tak, to sprawka jej ojca. – Pociągnął drinka i spojrzał na światła na polach golfowych.
– Daruję sobie oczywiste pytanie – powiedziała Jill z odrobiną złośliwości w głosie – zdając sobie sprawę, że nie powiedziałbyś mi o niej, gdybyś nie był całkowicie pewny, że dziecko jest twoje. Czy zamierzasz się z nią ożenić?
Tym razem to Clay wciągnął ze świstem powietrze w płuca. Siedział opierając stopę jednej nogi na kolanie drugiej, z łokciem na stole. Gdyby ktoś na niego spojrzał, na jego niedbałą pozę, na klasyczny krój jego szytego na zamówienie ubrania, piękny profil, nie zgadłby, że coś go dręczy, że jest kłębkiem nerwów.
– Nie odpowiedziałaś mi jasno na pytanie, czy mnie kochasz. – Clay spojrzał na nią ponownie, cierpiąc prawie tak, jak ona.
– Nie, nie odpowiedziałam.
– Czy jest to teraz… – Clay szukał odpowiedniego słowa – niemożliwe?
– Tak sądzę, tak, tak sądzę. Oboje spuścili wzrok. Kiedy Jill wypowiedziała te słowa, każde z nich doświadczyło dojmującego poczucia straty.
– Nie wiem, czy się z nią ożenię. Kilka osób wywiera na mnie nacisk.
– Jej rodzice? Roześmiał się łobuzersko.
– Och, Jill, nie uwierzysz, jakie to niewiarygodnie śmieszne. To straszne, że nigdy się nie dowiesz, jakie to niewiarygodnie śmieszne.
– Jasne – odparowała uszczypliwie Jill. – Cha, cha, cha… czyż nie jestem śmieszna?
Sięgnął po jej rękę leżącą na stole.
– Jill, to się stało. Posprzeczaliśmy się strasznie poprzedniego wieczoru. Stu i Bobbi umówili mnie z tą kuzynką Bobbi… Do diabła, nie wiem…
– A ty zrobiłeś jej dziecko, ponieważ chciałeś zostać ze mną w domu, a ja nie chciałam opuścić spotkania Theta. Jakież to rycerskie! – Wyrwała mu rękę.
– Spodziewałem się, że będziesz miała do mnie żal. Zasłużyłem sobie na to. Cała ta cholerna sprawa jest potworną pomyłką. Ojciec dziewczyny jest szaleńcem, ale wierz mi, ani dziewczyna, ani ja nie chcemy mieć ze sobą nic wspólnego. Są jednak pewne okoliczności, które być może zmuszą mnie do tego, bym poprosił ją o rękę.
– Och, będzie zachwycona, że musisz! Która dziewczyna by nie była!
Westchnął i pomyślał z rozpaczą: Kobiety!
– Z niejednej strony wywierają na mnie naciski.
– O co chodzi, czyżby ojciec wymówił ci posadę w rodzinnej firmie?
– Jesteś bardzo przenikliwa, Jill, no, ale w końcu nigdy cię nie uważałem za głupiego rudzielca.
– Och, proszę, nie staraj się mnie rozbawić, nie w takiej sytuacji.
– Nie chodzi tu tylko o mojego ojca. Matka wygląda tak, jakby ją właśnie wychłostano, i co najgorsze, ojciec Catherine grozi, iż nada sprawie rozgłos. Jeśli do tego dojdzie, moje przyjęcie do Rady Adwokackiej stanie pod znakiem zapytania. I żeby sprawa jeszcze bardziej się skomplikowała, Catherine uciekła z domu.
– Czy wiesz, gdzie jest?
– Nie, ale Bobbi wie.
– Mógłbyś więc się z nią skontaktować, gdybyś chciał?
– Tak sądzę.
– Ale nie chcesz.
Wydał z siebie głębokie westchnienie i jedynie ze smutkiem potrząsnął głową. Po czym ponownie sięgnął przez stół po jej rękę.
– Jill, nie mam wiele czasu do stracenia. W tej chwili mam wrażenie, że uwzięły się na mnie wszystkie moce piekielne. Przykro mi, że musiałem cię w to wciągnąć i że zepsułem ci wieczór, chciałbym jednak wiedzieć, czy kiedyś w przyszłości, kiedy to wszystko się ułoży, kiedy skończę studia i zacznę żyć normalnie, czy pomyślałabyś o tym, żeby za mnie wyjść?
W jej opanowaniu pojawiła się rysa. Gdy jej oczy zaczęły zbytnio błyszczeć, odwróciła twarz. Ponownie skierowała jednak wzrok na tę znajomą, ukochaną twarz, której każdy rys tak dobrze znała. Zdławionym głosem odpowiedziała:
– Niech cię licho porwie, Clayu Forresterze. Mogłabym ci przyłożyć w tę twoją twarz Adonisa.
Jednakże nie słowa, lecz ton jej głosu powiedział mu, jak bardzo czuje się zraniona.
– Jill, znasz mnie. Wiesz, jakie miałem plany wobec nas, zanim to się stało. Nigdy bym cię nie poprosił o rękę w ten sposób i w takiej chwili, gdybym miał wybór.
– Och, Clay, moje serce… rozpada się na kawałki. Co mam ci powiedzieć?
– Powiedz, co czujesz, Jill. – Potarł kciukiem grzbiet jej dłoni, podczas gdy ona omiatała wzrokiem jego twarz, włosy, sylwetkę, pozwalając, by jej dłoń nieruchomo spoczywała w jego dłoni.
– Zbyt późno mnie poprosiłeś, Clay. Mijały bolesne chwile. Pianista ciągle brzdąkał jakąś starą melodię, na parkiecie tańczyło kilka par. W końcu Clay uniósł dłoń Jill, odwrócił ją i pocałował. Patrząc w jej twarz szepnął:
– Boże, jaka jesteś piękna. Jill przełknęła ślinę.
– Boże, ty także. To właśnie nasz problem. Jesteśmy zbyt piękni. Ludzie dostrzegają tylko fasadę, nie ból, wady, braki, których nie ujawniamy.
– Jill, przykro mi, że cię zraniłem. Naprawdę cię kocham, wiesz.
– Myślę, że nie powinieneś już na mnie liczyć, Clay.
– Mogę cię o coś zapytać?
– Nie, nie pytaj mnie o nic.
– Jill, to dla mnie bardzo ważne. Powoli uwolniła swoją dłoń z jego dłoni i podniosła torebkę.
– Dam ci znać, gdy mój prom kosmiczny wyruszy na Księżyc.
Tym razem stało się to tak szybko, że Clay nie zdążył zareagować. Wysiadał właśnie na podjeździe ze swojej corvetty, gdy spod żywopłotu wysunął się niewyraźny cień. Clay został brutalnie odwrócony, rzucony na błotnik samochodu ciosem mięsistej pięści w żołądek. Ogromna łapa bandziora nie pozostawiła żadnego śladu, nie połamała mu kości, pozbawiła jedynie boleśnie tchu; pochylił się w przód i opadł na kolana.
Zamroczony bólem, usłyszał skrzekliwy głos, który go poinformował:
– To od Andersona. Dziewczyna uciekła do Omaha. – A następnie ciężkie, pospieszne kroki cichnące w ciemności nocy.
Kiedy Bobbi zatelefonowała następnego wieczoru, była bardzo podniecona.
– Wpadłam na niego wczoraj na przyjęciu, Cath. Znowu pytał o ciebie i prosił, żebyś do niego zadzwoniła, to bardzo ważne. Musi z tobą porozmawiać.
– Co dobrego z tego wyniknie? Nie wyjdę za niego i nie potrzebuję jego pieniędzy!
– Och, Boże! Jesteś taka uparta! A co złego z tego wyniknie, do licha!
Jednak w tej właśnie chwili korytarzem przechodziła Marie i Catherine odwróciła się twarzą do ściany, zatykając dyskretnie słuchawkę. Widząc jednak jej znaczące spojrzenie, Catherine podejrzewała, że usłyszała ostatnią uwagę. Powiedziała cicho:
– Chcę, żeby myślał, iż wyjechałam z miasta. Głos Bobbi przybrał karcące brzmienie:
– Jeśli chcesz wiedzieć, to myślę, że jesteś mu to winna. Uważam, że nie wystarcza, że ty niczego nie potrzebujesz od Claya Forrestera. Może on potrzebuje czegoś od ciebie. Wzięłaś to pod uwagę?
Przez długą chwilę w telefonie panowała martwa cisza. Catherine nigdy przedtem o tym nie pomyślała. Tak mocno ściskała słuchawkę i przyciskała ją do ucha, że rozbolała ją głowa. Nagle poczuła się potwornie zmęczona tym, że w ogóle musi myśleć o Clayu Forresterze. Miała nerwy napięte do granic ostateczności, a własnych problemów więcej, niż mogła udźwignąć. Westchnęła i oparła głowę o ścianę.
Ponownie usłyszała głos Bobbi, teraz bardzo spokojny i cichy.
– Wydaje mi się, że ma potworne kłopoty z powodu tej sprawy, Cath. Nie wiem dokładnie, o co chodzi, bo nie chciał powiedzieć. Powiedział tylko, że sprawa wywołała spore reperkusje.
– Przestań! – poprosiła Catherine, ze znużeniem przymykając oczy. – Po prostu przestań, dobrze? Nie chcę tego słuchać! Nie jestem w stanie brać na siebie jego kłopotów. Mam aż nadto swoich.
Znowu zapanowała długa cisza, zanim Bobbi rzuciła ostatnią uwagę, która sprawiła, że w ciągu następnych dni i godzin Catherine bezlitośnie gryzło sumienie:
– Cath… Bez względu na to, czy chcesz to przyznać czy nie, uważam, że twoje i jego kłopoty to to samo.