Na dole paliła się jedynie lampka na konsoli. W jej świetle Clay dostrzegł swe odbicie w lustrze. Zobaczył ściągnięte brwi. Catherine Anderson, pomyślał. Catherine Anderson. Ponieważ nie spodobało mu się to, co zobaczył, szybko zgasił światło.
Na górze drzwi do sypialni rodziców były otwarte. Lampa z ich pokoju rzucała na korytarz snop światła. Clay zatrzymał się z rękami opartymi na biodrach, wpatrując się w podłogę w sposób, w jaki to zwykle czynił, gdy był zmartwiony, i zastanawiał się, co im powiedzieć.
– Clay? Słyszeliśmy, jak wróciłeś. Wejdź. – Ojciec podszedł do otwartych drzwi. Stojąc w cieniu, Clay przyglądał mu się, jego ciężkiej welurowej bonżurce, opadającej na spodnie niczym krótkie kimono. Włosy okalały zdrową twarz starszego pana miękkimi srebrnymi falami. Przez chwilę Clay chciał objąć ojca za szyję i wtulić twarz w te srebrne fale, poczuć przy swoim policzku jego opalony policzek, jak wówczas kiedy był dzieckiem i przybiegał rano po uścisk.
– Nie chciałem, żebyście ty i mama tak długo na mnie czekali.
– Tak czy owak nie mogliśmy spać. Wejdź. Dywan koloru kości słoniowej tłumił kroki ojca, kiedy Clay podążył za nim. Zastał matkę ubraną w elegancki kremowy szlafrok, ze stopami podwiniętymi w rogu szaroniebieskiego krzesła obitego jedwabiem.
Miał wrażenie, że czas cofnął się o dwadzieścia lat. Jako że każde z nich podążało własnymi ścieżkami, rzadko przebywali razem nie ubrani wyjściowo. Teraz nie było wytwornego kostiumu, wysokich obcasów i biżuterii. Na brzegu krzesła siedziała skulona, nieszczęśliwa kobieta. Clay ponownie miał to dziwne uczucie, jakiego doznał w korytarzu. Chciał wtulić twarz w jej kolana i znowu być jej małym chłopczykiem. Powstrzymał go jednak wyraz twarzy matki.
– Wypiliśmy właśnie po kieliszku białego wina, żeby uspokoić zszarpane nerwy – powiedział ojciec, przechodząc przez pokój, by napełnić kieliszek trunkiem z kryształowej karafki, podczas gdy Clay usiadł na takim samym krześle, jak krzesło matki. – A ty się napijesz?
– Nie, dziękuję. – Z ironią pomyślał: wino, zdradzieckie wino.
– Clay, niczego nie zakładamy. Jeszcze nie – zaczął ojciec. – Nadal czekamy na twoją odpowiedź.
Clay spojrzał na zaniepokojoną twarz matki, na całą jej postać, która milcząco błagała o jedno: nie chcę wiedzieć tego, co może być prawdą. Ojciec stał z kieliszkiem w dłoni, wpatrując się w niego, czekając.
– Wygląda na to, że Catherine ma rację – wyznał Clay, nie mogąc oderwać wzroku od zmieniającego się wyrazu twarzy matki, jej rozszerzających się oczu, które wpatrywały się w niego przez chwilę, zanim poszukały wzroku męża. Claiborne jednak badał wyraz malujący się na twarzy syna.
– Czy jesteś pewny, że to twoje? – zapytał bez ogródek Claiborne.
Clay pocierał ręką o rękę, pochylony do przodu, wpatrywał się w podłogę.
– Tak mi się wydaje.
Zaskoczona Angela wyraziła to, co ona i jej mąż roztrząsali przez ostatnie kilka godzin.
– Och, Clay, dzisiaj nawet jej nie poznałeś. Jakże może to być prawda?
– Spotkałem ją tylko raz, dlatego w pierwszej chwili jej nie poznałem.
– Jak widać, raz wystarczyło! – rzucił oschłym tonem Claiborne.
– Zasługuję na to, wiem.
Nagle jednak Claiborne Forrester ojciec stał się Claiborne'em Forresterem adwokatem. Przez chwilę chodził tam i z powrotem po pokoju, a następnie zatrzymał się tuż przed synem, machając kieliszkiem, jak często wymachiwał palcem na klienta, zbyt szybko przyznającego się do winy.
– Clay, chcę, żebyś był zupełnie pewny, że jesteś odpowiedzialny za to, zanim pójdziemy krok dalej, rozumiesz?
Clay westchnął, wstał i przeczesał włosy szczupłymi palcami.
– Ojcze, doceniam twoją troskę i… uwierz mi… kiedy dowiedziałem się, po co ona tutaj przyszła, byłem równie zaskoczony jak ty. Dlatego zabrałem ją na przejażdżkę. Pomyślałem, że jest może dziewczyną szukającą żyły złota, która próbuje mnie przypisać winę, ale wydaje mi się, że tak nie jest. Catherine nic ode mnie nie chce, ani od ciebie, jeśli o to chodzi.
– Dlaczego wobec tego przyszła?
– Twierdzi, że to był wyłącznie pomysł jej ojca.
– Co?! I ty w to wierzysz?
– Bez względu na to, czy jej wierzę czy nie, nie chce ode mnie złamanego centa.
Jego matka powiedziała z nadzieją:
– Może nagle poczuła wyrzuty sumienia, że niesłusznie cię obwinia.
– Mamo – westchnął Clay, spoglądając na nią. Bez makijażu robiła wrażenie takiej bezbronnej. Clayowi serce się krajało, że musi ją zranić. Podszedł do niej i schylił się, ujmując jej dłonie. – Mamo, nie byłby ze mnie dobry prawnik, gdybym nie potrafił dobrze przeegzaminować świadka, prawda? – zapytał łagodnie. – Gdybym mógł uczciwie powiedzieć, że dziecko nie jest moje, zrobiłbym to. Nie mogę tego jednak powiedzieć. Mam pewne powody, by sądzić, że jest moje.
Jej przestraszone oczy wpatrywały się błagalnie w syna.
– Ależ, Clay, nic nie wiesz o tej dziewczynie. Jak możesz być pewny? Mogli… – Usta jej zadrżały. – Mogli być inni.
Ścisnął jej dłonie, spojrzał w pełne rozpaczy oczy, po czym powiedział najłagodniejszym tonem:
– Mamo, ona była dziewicą. Angela chciała krzyknąć: „Dlaczego, Clay, dlaczego?”
Wiedziała jednak, że to nie ma sensu. On teraz również cierpiał – widziała to po jego oczach – dodała więc tylko uścisk. Niespodziewanie po jej policzkach potoczyły się dwie łzy. Pociągnęła go ku sobie, zmuszając, by przy niej klęknął. Clay poczuł ból, że tak ją zawiódł, i przypływ miłości, że tak zareagowała.
– Och, Clay – powiedziała, gdy już mogła mówić – gdybyś znowu miał sześć lat, wszystko byłoby łatwiejsze. Mogłabym cię po prostu ukarać i odesłać do twojego pokoju.
Uśmiechnął się smutno.
– Gdybym miał sześć lat, tobyś nie musiała tego robić. Jej łobuzerski uśmiech zniknął.
– Nie rozśmieszaj mnie, Clay. Głęboko mnie zawiodłeś. Daj mi chusteczkę. – Wyciągnął ją z kieszeni. – Myślałam, że nauczyłam cię – wytarła oczy, szukając eleganckiego wyrażenia – szacunku dla kobiet.
– Tak, nauczyłaś. Oboje mnie tego nauczyliście. – Clay wstał gwałtownie, wsunął ręce do kieszeni i odwrócił się.
– Ale na Boga, mam dwadzieścia pięć lat. Czy rzeczywiście sądziliście, że w tym wieku nie miałem do czynienia z kobietami?
– Matka o tym nie myśli.
– Byłbym nienormalny, gdybym do tej pory był nieskalany jak świeży śnieg. Cóż, ty i ojciec byliście już po ślubie, zanim on skończył dwadzieścia pięć lat.
– Właśnie – wpadł mu w słowo Claiborne. – Byliśmy na tyle odpowiedzialni, że wszystko widzieliśmy we właściwej perspektywie. Najpierw ożeniłem się z twoją matką, nie bacząc na to, co mi podszeptywały niskie instynkty, kiedy się spotykaliśmy.
– Przypuszczam, że wygłosisz mi kazanie, gdy ci powiem, że dzisiaj rzeczy mają się inaczej.
– Oczywiście, że tak. Clay, jak mogłeś pozwolić, żeby przydarzyło ci się coś takiego jak randka w ciemno, i to z taką dziewczyną! Można by to wytłumaczyć, gdybyś był z dziewczyną zaręczony lub widywał się z nią od jakiegoś czasu. Gdybyś… gdybyś ją kochał. Nie stój tak i nie proś, żebym tłumaczył twój nierozsądny krok, bo tego nie zrobię!
– Nie oczekuję tego.
– Powinieneś był wykazać więcej rozsądku! – krzyknął starszy pan, przechadzając się gorączkowo po pokoju.
– Tamtego wieczoru zdrowy rozsądek nie wchodził w rachubę – odparł sucho Clay.
Oczy Claiborne'a zabłysły.
– To się samo przez się rozumie, bo jak widać, nie miałeś dość rozumu, żeby przy tej okazji nie zaszła w ciążę!
– Claiborne!
– Cóż, do licha, Angelo, on jest dorosłym człowiekiem, który zachował się jak dziecko pozwalając, żeby doszło do czegoś takiego. Mam prawo oczekiwać, żeby mężczyzna, który ma dwadzieścia pięć lat, wykazywał zdrowy rozsądek dwudziestopięcioletniego mężczyzny!
– Oboje założyliśmy, że drugie się zabezpieczyło – wyjaśnił Clay ze znużeniem.
– Założyliśmy! Założyliśmy! Tak, założyłeś i przez swoją głupotę wpadłeś prosto w ręce tego jej odrażającego, chciwego ojca! Ten człowiek to skończony idiota, ale przebiegły. Ma zamiar nas oskubać!
Clay nie mógł temu zaprzeczyć, nawet Catherine powiedziała, że to prawda.
– Nie odpowiadasz za moje czyny.
– Nie, nie odpowiadam. Ale czy uważasz, że taki człowiek jak Anderson rozumuje podobnie? Żąda rekompensaty za uwiedzenie jego dziewczynki i nie spocznie, dopóki nie uzyska sumy, o jaką mu chodzi.
– Czy powiedział, ile ma na myśli? – zapytał Clay, bojąc się usłyszeć odpowiedź.
– Nie musiał. Domyśliłem się sam, że jego mózg lepiej podlicza duże, okrągłe liczby. No i, Clay, wyszło coś, co warto wziąć pod uwagę. – Spojrzenie, jakie rzucił swojej żonie, powiedziało ich synowi, że jest to coś, o czym Angela wie również. – Członkowie miejscowej Rady Adwokackiej zwrócili się do mnie z pytaniem, czybym nie rozważył propozycji ubiegania się o stanowisko prokuratora okręgowego. Nie mówiłem ci o tym, bo sądziłem, że najlepiej będzie poczekać do czasu, aż zdasz egzaminy adwokackie i zaczniesz pracować w firmie. Nie muszę ci mówić, jak zgubna dla potencjalnego kandydata może być zszargana opinia. Dla głosujących nie będzie mieć znaczenia, gdzie bije źródło.
– Catherine powiedziała, że ma pewne plany, chociaż nie chciała mi powiedzieć jakie. Kiedy jednak opuści dom, jej ojciec nie będzie miał argumentu, żeby mi wytoczyć proces o ojcostwo. Ona odmawia udziału w tym spisku.
– Przestań się oszukiwać, Clay. Jesteś już prawie adwokatem, a ja nim jestem od dawna. Obaj wiemy, że proces o ojcostwo to najtrudniejszy orzech do zgryzienia. Nie tyle martwię się o wynik procesu, ile o to, jakie może wywołać reperkusje. Nie omówiliśmy jeszcze jednego tematu. – Spojrzał w głąb swego kieliszka, a następnie w oczy Claya. – Nawet jeśli ten człowiek zaniecha swoich żądań, pozostają nadal moralne zobowiązania, których nie możesz się wyprzeć. Gdybyś to zrobił, bardziej, o wiele bardziej bym się na tobie zawiódł, niż jestem zawiedziony teraz.
Clay gwałtownie podniósł głowę.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że oczekujesz, iż się z nią ożenię?
Ojciec przyglądał mu się uważnie, a w każdym rysie jego twarzy malowało się niezadowolenie.
– Nie wiem, Clay, nie wiem. Wiem jedynie, że zarówno przykładem, jak i słowem starałem się nauczyć cię uczciwości. Czy uważasz za uczciwe zostawienie kobiety w takiej sytuacji?
– Tak, jeśli ona tego chce.
– Clay, ta kobieta jest teraz prawie nieprzytomna ze strachu. Miota się pomiędzy człowiekiem, którego właściwie nie zna, a ojcem szaleńcem. Czy nie sądzisz, że zasługuje na wszelką pomoc, jaką może od ciebie uzyskać?
– Sam to powiedziałeś. Jestem dla niej obcy. Czy sądzisz, że chciałaby wyjść za mąż za obcego?
– Mogłoby ją spotkać coś gorszego. Pomimo bezmyślności i braku rozsądku, jaki ostatnio wykazałeś, uważam, że nie jesteś beznadziejnym przypadkiem.
– Byłbym, gdybym się z nią ożenił. Jezu, ta dziewczyna nawet mi się nie podoba.
– Po pierwsze, nie mów tego swojej matce; a po drugie, przestań nazywać ją dziewczyną. Jest dorosłą kobietą, co w namacalny sposób jest oczywiste. Jako kobieta powinna posłuchać głosu rozsądku.
– Nie mam pojęcia, do czego zmierzasz. Wiesz już, z jakiej rodziny ona pochodzi. Ojciec szalony, matka ogłupiała. Spójrz, jak się ubierają, jakie mają maniery. Z pewnością nie chciałbyś, żebym się wżenił w taką rodzinę.
– Powinieneś był zwrócić uwagę na jej pochodzenie, zanim zaszła z tobą w ciążę, Clay.
– Jak mogłem, skoro jej nawet wtedy nie znałem? Claiborne Forrester posiadał wrodzony dar wyczuwania czasu, charakterystyczny dla każdego prawnika odnoszącego sukcesy, teraz więc wykorzystał przedłużającą się chwilę ciszy, by przemówić dramatycznie.
– No właśnie. Co zamiast cię uniewinnić, jak sądzisz, czyni cię – w moim mniemaniu – jeszcze bardziej odpowiedzialnym za los jej i dziecka. Nie pomyślałeś w porę o skutkach swojego postępowania. Nawet teraz zdajesz się zapominać, że chodzi o twoje dziecko!
– To jej dziecko!
Ojciec zacisnął zęby, jego oczy zaś zrobiły się lodowate.
– Kiedy stałeś się tak cyniczny, Clay?
– Dzisiaj wieczorem, kiedy wszedłem tutaj, a te sępy rzuciły się na mnie.
– Przestańcie obaj – zażądała Angela, podnosząc się z krzesła. – Żaden z was nie mówi rozsądnie, a jeśli dalej będziecie się tak zachowywać, obaj tego pożałujecie. Clay, twój ojciec ma rację. Masz moralne zobowiązania w stosunku do tej kobiety, a o tym, czy rozciąga się ono na to, czy masz ją poprosić o rękę, nie powinniśmy decydować dzisiaj. – Podeszła do męża i położyła mu dłoń na ramieniu. – Kochanie, wszyscy musimy to przemyśleć. Clay powiedział też, że dziewczyna nie chce wychodzić za mąż i że nie przyjęła pieniędzy. Pozwólmy, żeby oni oboje załatwili to między sobą, kiedy już trochę ochłoną.
– Angelo, uważam, że nasz syn potrzebuje… Położyła mu palec na ustach.
– Claiborne, ponoszą cię teraz emocje, a mówiłeś mi nieskończenie wiele razy, że dobremu prawnikowi nie wolno tego robić. Nie dyskutujmy już na ten temat.
Spojrzał jej w oczy, błyszczące z emocji. Były to wielkie, śliczne owalne oczy ciepłego orzechowego koloru, które nie potrzebowały żadnych kosmetyków, by podkreślić ich piękno. Claiborne Forrester, w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat, kochał je teraz tak jak wówczas, kiedy miał dwadzieścia lat, a ona starannym makijażem zwracała na siebie jego uwagę. Położył dłoń na dłoni spoczywającej na jego ramieniu. Nie musiał odpowiadać. Skłonił się ku jej sądowi, łagodnym, ciepłym uściskiem dając jej potwierdzenie swej miłości.
Claya, obserwującego rodziców, ogarnęło błogie poczucie bezpieczeństwa, które zawsze emanowało z nich, odkąd sięgał pamięcią. Marzył o takim związku z kobietą. Chciał podzielać miłość i zaufanie widoczne w błyszczących oczach rodziców, gdy tak na siebie patrzyli. Nie chciał poślubić dziewczyny, której nazwiska nie pamiętał, której dom przepełniała nienawiść.
Matka odwróciła się, ręce ojca nadal spoczywały na jej ramionach. Razem spojrzeli na swojego syna.
– Twoja matka ma rację. Prześpijmy to, Clay. Rano wiele rzeczy widzi się w jaśniejszych barwach.
– Może masz rację. – Clay, niepocieszony, wcisnął głębiej ręce do kieszeni.
Angeli wydał się w tej chwili wyrośniętym nad wiek chłopcem, który właśnie dostał burę. Intuicja podpowiedziała jej, z czym Clay walczy, i mądrze poczekała, aż sam z siebie to wyrzuci.
– Tak mi cholernie przykro – głos uwiązł mu w gardle i dopiero wtedy Angela rozwarła dla niego ramiona. Ponad jej ramieniem Clay poszukał wzroku ojca i w jednej chwili ramiona w welurowej bonżurce znalazły się przy nim, poklepując go w krótkim geście pocieszenia.
– Kochamy cię, Clay, bez względu na wszystko – przypomniała mu Angela.
– W tej chwili dowód na to może ci się wydać dziwny, ale jak to się mówi, miłość nie zawsze jest łaskawa – dodał Claiborne. Po czym, ponownie położywszy dłonie na ramionach Angeli, powiedział: – Dobranoc, synu.
Pozostawiając ich oboje, Clay wiedział, że będą działać wspólnie – zawsze tak robili. Nie chciał ich ze sobą skłócić, chociaż matka jakby bardziej rozumiała jego punkt widzenia. Jedność celów tych dwojga była częścią bezpiecznego dzieciństwa Claya. Nie wyobrażał sobie, żeby teraz mogło być inaczej. Zastanowił się, jaką tworzyliby parę – on i wybuchowa Catherine Anderson. Na myśl o tym przeszył go dreszcz.
Angela Forrester leżała mocno przytulona do pleców męża.
– Kochanie? – szepnęła.
– Hmm? – mruknął na tyle szybko, żeby jej dać znać, że także nie śpi.
Słowa zdawały się więznąć Angeli w gardle.
– Nie sądzisz, że ta dziewczyna przerwie ciążę, prawda?
– Zastanawiałem się nad tym samym, Angelo. Nie wiem.
– Och, Claiborne… nasz wnuk – szepnęła, przyciskając usta do jego nagich pleców, zaciskając powieki, a w jej umyśle pojawiły się wspomnienia: jak zakochała się w tym mężczyźnie, jak byli zachwyceni, kiedy zaszła w ciążę. Do oczu Angeli napłynęły łzy.
– Wiem, Angie, wiem – uspokajał ją Claiborne, jeszcze mocniej przytulając do siebie jej ciało. Po długiej, pełnej napięcia chwili odwrócił się od niej i wziął ją w ramiona.
– Zapłaciłbym każdą sumę, żeby tylko zapobiec aborcji, wiesz o tym, Angie.
– W… wiem, kochanie, wiem – powiedziała z twarzą wtuloną w jego pierś, wzmocniona jego znajomą pieszczotą.
– Musiałem jednak uświadomić Clayowi odpowiedzialność, jaką ponosi.
– O tym także wiem. – Ta wiedza jednak nie łagodziła bólu.
– Dobrze, wobec tego prześpij się trochę.
– Nie mogę zasnąć, bo gdy tylko zamykam oczy, widzę, jak ten ohydny człowiek grozi jej palcem. Och, Boże, Claiborne, on jest bezwzględny, to od razu widać. Nigdy nie wypuści tej dziewczyny z rąk, jeśli będzie uważał, że dzięki niej może się dobrać do naszych pieniędzy.
– Pieniądze to nic, Angie, nic – powiedział z gniewem.
– Wiem. Myślę o dziewczynie i o tym, że chodzi o dziecko Claya. Załóżmy, że będzie je wychowywać w tym samym domu z tym… tym złym człowiekiem. On jest taki gwałtowny…
W ciemności pocałował ją i poczuł, że jej policzki są wilgotne.
– Angie, Angie, nie płacz – szepnął.
– Ale to nasz wnuk – powtórzyła z ustami tuż przy jego uchu.
– Musimy wierzyć w Claya.
– Ale wygadywał takie rzeczy dziś wieczorem…
– Reaguje jak każdy mężczyzna. Miejmy nadzieję, że w świetle dnia lepiej zobaczy swe zobowiązania.
Angela odwróciła się na plecy, wytarła oczy prześcieradłem i starała się uspokoić. Nie mówili o jakimś rozpustniku. Mówili o własnym synu.
– Na pewno postąpi właściwie, kochanie – jest tak bardzo podobny do ciebie.
Claiborne pocałował żonę w policzek.
– Kocham cię, Angie. – Po czym przesunął się na jej stronę łóżka i przytulił ją do siebie, kładąc dłoń na jej piersi. Jej ręka wślizgnęła się pod piżamę na jego piersi, uspokajająco ciepłej. I w ten sposób czerpali z siebie nawzajem siłę w ciągu długich godzin, zanim sen nie przyniósł zapomnienia.
Wyprowadzenie w pole Herba Andersona wymagało wprawy i umiejętności. Miał szósty zmysł, który w jakiś niewyjaśniony sposób rozwija się u alkoholików, dziwną intuicję, która nagle może sprawić, że zamglony umysł pracuje z zatrważającą jasnością. Następnego ranka Catherine pilnie wykonywała swe rutynowe czynności, wiedząc, że każde odstępstwo wzbudzi jego podejrzenia. Stała przy kuchennym zlewie i jadła świeżą pomarańczę, kiedy do kuchni wszedł, szurając nogami, Herb Anderson. Owoce zaspokajały jakąś nową potrzebę, którą ostatnio odczuwała, ale ten fakt zdawał się go bawić w złośliwy sposób.
– Znowu ssiesz pomarańcze, co? – rzucił od drzwi. – Dużo ci z tego przyjdzie. Jeśli chcesz coś ssać, wyssij z tego starego Forrestera trochę forsy. Wczoraj się nie spisałaś. Stałaś tam jak kołek, a w ten sposób nic od Forresterów nie wydobędziemy!
– Nie zaczynaj znowu. Powiedziałam, że pójdę z tobą, ale nie będę popierać twoich gróźb. Teraz muszę iść na uniwersytet.
– Najpierw mi powiesz, co dostałaś wczoraj od swojego kochasia!
– Tato, przestań! Po prostu przestań. Nie chcę znowu przez to przechodzić.
– Cóż, musimy przez to przejść, tylko wypiję moją kawę, więc się nigdzie nie ruszaj, dziewczyno. Gdzie, do diabła, jest twoja matka? Czy w tym burdelu człowiek sam musi sobie robić kawę?
– Poszła już do pracy. Sam sobie zrób kawę. Potarł brodę grzbietem szorstkiej dłoni. Catherine wyraźnie usłyszała szelest jego zarostu.
– Zrobiłaś się zarozumiała po rozmowie z tym swoim kochasiem, co? – zachichotał.
Nie próbowała już powstrzymać go przed używaniem określenia „kochaś”. Kiedy to robiła, sprawiało mu to ogromną przyjemność. Zaczął trzaskać aluminiowym ekspresem do kawy, wyrzucając fusy do zlewu i wycierając ręce o swój rozciągnięty podkoszulek. Catherine cofnęła się nieznacznie, kiedy strumień wody uderzył w fusy, rozbryzgując je na wszystkie strony. Znowu zachichotał. Catherine nachyliła się nad zlewem, nadal jedząc podzieloną na cząstki pomarańczę. Stał tak blisko, że poczuła jego odór.
– Cóż, wyrzucisz to z siebie, czy cały ranek będziesz tak stała ssąc pomarańcze? Co ci kochaś powiedział?
Catherine podeszła do kosza na śmieci, stojącego obok starego, obitego pieca kaflowego, pozornie po to, żeby wyrzucić skórkę z pomarańczy, a tak naprawdę dlatego, że nie mogła znieść bliskości ojca.
– Nie chce bardziej ożenić się ze mną niż ja wyjść za niego. Mówiłam ci, że nie będzie chciał.
– Mówiłaś! Ha! Nic mi nie powiedziałaś, ty wywłoko! Musiałem przeczesać cały dom, żeby znaleźć dowód, którego potrzebowałem! Nadal bym nie wiedział, kim jest twój kochaś! Nie myśl, że pozwolę, żeby mu to uszło płazem!
– Mamrotał w kółko to samo: – Powiedziała mi… powiedziała mi, ha! Nic mi, do cholery, nie powiedziała…
– Tato, muszę iść na zajęcia.
– Tato, muszę iść na zajęcia - przedrzeźniał ją płaczliwym głosem, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.
– Jeśli chcesz iść na zajęcia, to najpierw mi odpowiedz! Co on na to, że zrobił ci dziecko?
– Zaproponował mi pieniądze – odpowiedziała, zgodnie z prawdą.
– No, to już lepiej! Ile? Ile, ile, ile! – myślała gorączkowo, jaką sumę wymienić.
– Pięć tysięcy dolarów.
– Pięć tysięcy dolarów! – wybuchnął. – Tak łatwo się nie wykręci. Mój statek dopiero zawinął do portu, a on chce się wykpić marnymi pięcioma tysiącami dolców? Jeden diament z pierścionka jego starej jest wart dziesięć razy tyle!
Catherine powoli odwróciła się do niego.
– W gotówce – powiedziała, zadowolona z pożądliwego światełka, jakie jej słowa zapaliły w jego oczach.
– Co mu powiedziałaś? – Na jego twarzy malował się ów lisi wyraz, którego nienawidziła. Oznaczał, że jego mózg pracuje. Znowu kombinował, jak by tu coś dostać za nic.
– Powiedziałam mu, że z pewnością odwiedzisz jego ojca.
– No, to pierwsza inteligentna rzecz, jaką od ciebie usłyszałem, odkąd tu wszedłem!
– I tak poszedłbyś do niego. Nie zmieniłam jednak postanowienia. Możesz próbować go oskubać, ale ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego, pamiętaj. – To było jej nieugięte stanowisko. Gdyby nagle ustąpiła, z pewnością zacząłby coś podejrzewać.
– Siostro, nie masz nawet takiego rozumu, jaki Bóg dał cholernym kurczakom! – Wziął z kredensu brudną ścierkę i trzepnął nią o skraj zlewu. Ona jednak już dawno zobojętniała na zniewagi ojca, stała więc nieporuszona, pozwalając, by wypłynęła z niego cała złość. – Nie tylko nie masz dość rozumu, żeby nie zajść w ciążę, ale nie wiesz nawet, kiedy twój statek zawinął do portu! Czy ci nie powiedziałem, że właśnie teraz to się stało?
To określenie przyprawiało ją o mdłości, słyszała je wiele razy.
– Tak, tato, mówiłeś mi… tysiąc razy – powiedziała z kpiną, zanim dodała stanowczo: – Nie chcę jednak jego pieniędzy. Mam swoje plany. Obejdę się bez nich.
– Plany – prychnął – jakie plany? Nie myśl, że będziesz żerowała na mnie i wychowywała swojego bękarta tutaj, bo ja na to nie pozwolę! Nie znajduję pieniędzy na ulicy, rozumiesz?!
– Nie martw się, o nic cię nie poproszę.
– Mów, co chcesz, siostro, ale będziesz musiała odwiedzić swojego kochasia i powiedzieć mu, że ma wyłożyć kasę!
– Komu? Tobie czy mnie?
– Nie pogrywaj ze mną, siostro! Cholernie długo czekałem, żeby mój statek zawinął do portu! – Catherine zesztywniała, słysząc znowu to znienawidzone określenie.
– Wiem – skomentowała sucho, ale on i tym razem nie wyczuł jej sarkazmu.
– I teraz to się stało! – Wskazał brudnym palcem na podłogę, jakby na wytartym zielonym linoleum znajdował się garniec złota.
– Kawa ci się wygotuje. Zgaś płomień. Patrzył na ekspres niewidzącym wzrokiem, podczas gdy pokrywka podnosiła się przy każdym pyrknięciu, ale on nie zwracał uwagi na syk i zapach przypalanej kawy. Catherine poczuła nagłą rozpacz, widząc niezmienność tego człowieka i swojej sytuacji w tym domu. Wydawało się, jakby o niej zapomniał, rozmawiał teraz z ekspresem, opierając się o brzeg pieca, mamrocząc litanię, którą w miarę upływu lat powtarzał z rosnącym żarem:
– Tak, proszę pana… długi czas. I zasługuję na to, na Boga.
– Idę. Muszę złapać autobus. Wyrwał się ze swojego majaczenia, spojrzał na nią przez ramię z kwaśną miną.
– Tak, idź. Ale bądź gotowa docisnąć śruby staremu Forresterowi znowu dzisiaj wieczorem. Pięć tysięcy to gówno dla takiego bogatego skurwysyna.
Kiedy Catherine poszła, Herb oparł się o zlew i zaczął sam do siebie szeptać. Często do siebie szeptał. Mówił Herbowi, że świat się uwziął na Herba, a Herb zasługuje na lepszy los, na Boga, i Herb zamierzał się o to postarać! I żadna zarozumiała wywłoka nie pozbawi go tego, co mu się słusznie należy! W jej żyłach płynie kurewska krew jej matki. Zawsze to mówił. I czy mu tego w końcu nie udowodniła, zachodząc w ciążę? To tylko dowodzi, że jest sprawiedliwość. Tak, jest. Catherine była winna, Ada była winna – do diabła, cały cholerny świat był winien, jeśli już o tym mowa.
Nalał sobie następną kawę wzmocnioną whisky, żeby powstrzymać drgawki. Cholerne drgawki, pomyślał, to także wina Ady! Jednak po trzecim drinku był już tak spokojny jak żaba polująca na muchę. Wyciągnął rękę dla potwierdzenia tego faktu. Poczuwszy się lepiej, zaśmiał się na myśl, jaki jest sprytny. Wyczuł, że stary Forrester nie będzie chciał, by jakiś Anderson wiązał się z ich błękitną krwią! Nie minie tydzień a Forrester zapłaci, i to dobrze, żeby mieć pewność, iż nie dojdzie do ślubu pomiędzy jego wysoko urodzonym synem a ciężarną Catherine Anderson z biednej dzielnicy.
Było już prawie południe, kiedy Herb Anderson nasycił się kawą z whisky i wyszedł z domu na poszukiwanie następnego statku.
Z narożnego sklepu spożywczego Catherine przyglądała się, jak jej ojciec wychodzi, po czym pośpiesznie zatelefonowała do swojej kuzynki Bobbi Schumaker i wróciła do domu, żeby się spakować.
Podobnie jak Catherine, Bobbi studiowała na pierwszym roku na Uniwersytecie Minnesota, lubiła jednak mieszkać z rodziną. Dom kuzynki, tak różny od domu Catherine, był dla niej schronieniem w czasie dorastania, gdyż obie dziewczynki były przyjaciółkami i towarzyszkami od urodzenia. Nie miały przed sobą sekretów.
Godzinę później, podskakując na drodze w żółtym volkswagenie Bobbi, Catherine odczuła ulgę, że w końcu udało się jej uciec z domu.
– Jak poszło? – Bobbi rzuciła jej z ukosa spojrzenie przez ogromne okulary w szylkretowych oprawkach.
– Wczoraj wieczorem czy dzisiaj rano?
– W obu wypadkach.
– Nie pytaj. – Catherine ze znużeniem oparła głowę i zamknęła oczy.
– Tak źle?
– Myślę, że Forresterowie byli zaskoczeni, kiedy mój stary tam wpadł. Boże, szkoda, że nie widziałaś tego domu, to naprawdę coś.
– Czy zaproponowali, że zapłacą za wszystko?
– Clay zaproponował – przyznała Catherine.
– Powiedziałam ci, że tak zrobi.
– A ja ci powiedziałam, że odmówię. Bobbi wydęła usta.
– Dlaczego musisz być tak cholernie uparta? To także jego dziecko!
– Powiedziałam ci – nie chcę, żeby kiedykolwiek miał nade mną jakąś władzę. Gdyby zapłacił, mógłby uważać, że ma jakieś prawa.
– Nie myślisz racjonalnie! Przydałoby ci się trochę pieniędzy. Jak zapłacisz za drugi semestr?
– Tak jak za pierwszy. – Usta Catherine zacisnęły się w zdecydowaną linię, którą Bobbi tak dobrze znała. – N a d a l mam maszynę do pisania i maszynę do szycia.
– A on ma miliony ojca – odparowała sucho Bobbi.
– Och, daj spokój, Bobbi, nie są tak bardzo bogaci.
– Stu mówi, że śpią na pieniądzach. Mają ich tyle, że parę nędznych tysięcy nie ma dla nich znaczenia.
Catherine wyprostowała się i wysunęła brodę.
– Bobbi, nie chcę się kłócić. Mam dość awantur.
– Słodki stary wuj Herb znowu wstąpił na ścieżkę wojenną, co? – zapytała Bobbi ze słodyczą w głosie. Catherine skinęła głową. – Cóż, zyskałaś przynajmniej tyle, że nie będziesz musiała już tego znosić. – Kiedy Catherine nadal milczała, Bobbi powiedziała weselszym głosem: – Wiem, co myślisz, Cath, ale nie rób tego. Twoja matka wybrała wiele lat temu i to jej problem, czy będzie z tym żyła, czy to jakoś rozwiąże.
– On wpadnie we wściekłość, kiedy odkryje, że wyjechałam, i wszystko skrupi się na niej. – Catherine z ponurą miną wyglądała przez okno.
– Nie myśl o tym. Ciesz się, że udało ci się stamtąd wyrwać. Gdyby to się nie zdarzyło, zostałabyś tam na zawsze, żeby ją chronić. Poproszę mamę, żeby wpadła do was dziś wieczorem, tak że twoja nie będzie z nim sama. Posłuchaj, Cath, najważniejsze, że się stamtąd wyrwałaś. – Rzuciła na kuzynkę spojrzenie brązowych oczu i dodała z uśmiechem: – Wiesz, w pewnym sensie jestem wdzięczna Clayowi Forresterowi.
– Bobbi! – W niebieskich oczach Catherine pojawił się wesoły błysk przygany.
– Cóż, jestem. – Bobbi wyrzuciła ręce w górę, po czym ponownie schwyciła kierownicę. – Niezły ambaras.
– Obiecałaś, że nie powiesz Clayowi i nie zapominaj o tym! – przypomniała jej Catherine.
– Nie bój się – ode mnie się nie dowie, nawet jeśli uważam, że powinnaś postąpić inaczej. Połowa dziewcząt na uniwersytecie zrobiłaby wszystko, żeby wykorzystać sytuację, w której się znalazłaś, a ty kierujesz się dumą!
– Pobyt w Horizons jest darmowy. Wszystko będzie dobrze. – Catherine ponownie z rezygnacją spojrzała przez okno.
– Ale ja chcę, żeby ci było lepiej niż dobrze, Cath. Czy nie widzisz, że czuję się odpowiedzialna? – Bobbi wysunęła rękę, żeby dotknąć ramienia kuzynki, i ich spojrzenia ponownie się spotkały.
– Nie jesteś odpowiedzialna. Ile razy mam ci to powtarzać?
– Przedstawiłam cię Clayowi Forresterowi.
– Owszem, ale to wszystko, co zrobiłaś, Bobbi. Sama się w to wpakowałam.
Kłóciły się na ten temat wiele razy. Zawsze potem Bobbi czuła się smutna i przygnębiona.
– On będzie o ciebie pytał – powiedziała cicho.
– Musisz po prostu skłamać i powiedzieć, że nie wiesz, gdzie jestem.
– Nie podoba mi się to. – Usta Bobbi skrzywiły się w grymasie.
– Mnie także się nie podoba, że muszę zostawić matkę, ale takie jest życie, jak lubisz powtarzać.
– Pamiętaj tylko, żeby się trzymać tego, co postanowiłaś, kiedy będzie cię kusiło, żeby się poddać i zobaczyć, jak jej się wiedzie.
– To właśnie mnie niepokoi. Będzie się zamartwiała, biedaczka.
– Tylko przez jakiś czas. Pocztówki ją przekonają, że dobrze ci się wiedzie, a twój stary nie będzie cię szukał na uniwersytecie. Nie ma sposobu, żeby się dowiedział, że nadal jesteś w mieście. Jak tylko dziecko się urodzi, będziesz znowu mogła zobaczyć się z matką.
Catherine zwróciła na kuzynkę błagalne spojrzenie.
– Ale ty będziesz do niej wpadała, żeby zobaczyć, jak się miewa, i… dasz mi znać, czy u niej wszystko w porządku, prawda?
– Powiedziałam ci, że tak, więc się odpręż, i pamiętaj… że jak mama zda sobie sprawę, iż miałaś dość odwagi, by się spakować i go zostawić, sama może zdobędzie się na taki krok.
– Wątpię w to. Coś ją tu trzyma… coś, czego nie rozumiem.
– Nie usiłuj zrozumieć świata i jego problemów, Cath. Masz dość własnych.
Od chwili kiedy Catherine po raz pierwszy zobaczyła Horizons, poczuła się spokojna. Był to wielopokojowy, potwornie brzydki dom z przełomu wieków. Wokół niego biegł obszerny ganek, nie zadaszony, ozdobiony frędzlami przez kolejnych mieszkańców. Rośliny zwieszające się z kwietników wyglądały na zwarzone, jakby je dopadł późnowrześniowy przymrozek, podobnie jak klony rosnące wzdłuż alejki. Z ganku wchodziło się do obszernego holu, oddzielonego od salonu kolumnami pomalowanymi na pożółkły kolor kości słoniowej. Schody po lewej stronie korytarza tworzyły w drodze na górę dwa zakręty. Bogato rzeźbiona poręcz i toczone balaski świadczyły o dawno minionej świetności. Salon i zarazem jadalnia przypominały słoneczną, wygodną jaskinię. Barwne światło sączyło się przez stare witraże, malując pokój kolorami ametystu, granatu, szafiru i szmaragdu. Promienie padały przez kwietny wzór, niezmiennie od osiemdziesięciu lat albo i dłużej. Szerokie deski podłogowe i boazeria zostały jakimś cudem zachowane. W pokoju stała sofa i krzesła obite tapicerką o bardzo różnych wzorach, które w jakiś sposób wydawały się tu bardziej odpowiednie niż najstaranniej wybrany komplet. Krzesła otaczały stoły o wytartych blatach. Raził jedynie telewizor, teraz wyłączony, kiedy Catherine i Bobbi stanęły w holu, patrząc, jak trzy dziewczyny sprzątają pokój.
Jedna z nich klęczała sortując gazety, druga czyściła odkurzaczem podłogę, trzecia odkurzała stoliki. Jakaś dziewczynka pochylała się nad stołem jadalnym, przy którym z łatwością mogła się pomieścić cała futbolowa drużyna Minnesoty. Nagle wyprostowała się, położyła dłoń na swoim krzyżu i odgięła się do tyłu, pokazując wystający duży brzuch. Nie miała więcej niż pięć stóp wzrostu i jej piersi nie były jeszcze w pełni rozwinięte. Mogła mieć mniej więcej trzynaście lat, a była już przynajmniej w ósmym miesiącu ciąży. Gdy spostrzegła Catherine i Bobbi, na jej twarzy pojawił się radosny uśmiech.
– Hej, dziewczyny, mamy towarzystwo! – krzyknęła.
Odkurzacz zamilkł. Dziewczyna sortująca magazyny podniosła się z kolan, ta, która odkurzała, zarzuciła sobie ścierkę na ramię i wszystkie natychmiast podeszły do kolumnady.
– Cześć, mam na imię Marie. Szukacie pani Tollefson? – zapytała dziewczyna; jej wygląd pasował do imienia – była bardzo francuska, drobnokoścista, z wesołymi ciemnymi oczami, krótko przystrzyżonymi włosami i zabawną twarzyczką, którą Catherine od razu uznała za słodką.
– Tak, ja jestem Catherine, a to jest Bobbi.
– Witajcie – powiedziała Marie, natychmiast wyciągając rękę najpierw do jednej, potem do drugiej. – Która z was zostaje?
– Ja. Bobbi jest moją kuzynką – przywiozła mnie tutaj.
– Wobec tego witaj. Poznajcie pozostałe dziewczyny. To jest Vicky. – Vicky miała nieciekawą, pociągłą twarz, w której zwracały uwagę jedynie chabrowe oczy. – I Gover. – Gover wyglądała, jakby powinna pilniej się uczyć na lekcjach higieny – miała tłuste włosy, obgryzione paznokcie, niechlujne ubranie. – A ta, która miota się ze ścierką w jadalni, to nasza maskotka, Kruszynka.
Wszystkie były w różnych stadiach ciąży. Catherine zdziwiło jednak najbardziej to, że są takie młode. Z bliska Kruszynka wyglądała jeszcze dziecinniej. Marie sprawiała wrażenie najstarszej z tej czwórki, miała może szesnaście, siedemnaście lat, jednak pozostałe, Catherine była tego pewna, nie miały więcej niż po piętnaście. Co było zadziwiające, wszystkie robiły wrażenie wesołych, witając Catherine ciepłymi, szczerymi uśmiechami.
– Hej, podejdź no tutaj, Kruszynko. Wiesz, gdzie jest Tolly?
– Sądzę, że w biurze.
– Wspaniale. Chodźcie, dziewczyny. – Marie trajkotała jak najęta: – Jak powiedziałam, Kruszynka jest naszą maskotką. Naprawdę nazywa się Dulcie. Pani Tollefson jest fajna. Nazywamy ją Tolly. Jak tylko porozmawiasz z nią, ulokujemy cię gdzieś. Hej, dziewczyny, jadłyście już lunch?
Żadna z opinii na temat tego miejsca nie pasowała do tego, co Bobbi zobaczyła. Cztery poznane już dziewczyny emanowały wprost dobrą wolą i siostrzanymi uczuciami. Sprawiały wrażenie szczęśliwych, pracowitych i pomocnych. Idąc za Marie podskakującą wzdłuż korytarza, który prowadził na tyły domu, Bobbi przestała się martwić o Catherine. Doszły do małego pokoju pod schodami, kiedyś zapewne dla służby. Był równie wygodny jak salon, tylko bardziej zagracony. Znajdowały się w nim biurko, półki z książkami i sofa pokryta patchworkową narzutą w odcieniach rdzy i pomarańczy, nadająca pomieszczeniu domowy charakter. Przez otwarte okiennice wpadało południowe słońce, wprost na ogromną paproć wiszącą nad biurkiem.
– Hej, znowu coś zgubiłaś, Tolly? – zapytała Marie jakąś kobietę przeszukującą głębiny otwartej szuflady biurka.
– Nic ważnego. Pewnie się znajdzie. To tylko moje pióro. Ostatnim razem, kiedy Francie je sobie pożyczyła, wrzuciłam je do dolnej szuflady. Chyba będę musiała poczekać, aż mi powie, gdzie tym razem schowała to diabelne pióro.
– Hej, Tolly, mamy towarzystwo. Siwa głowa uniosła się gwałtownie znad stosu książek.
Bobbi ujrzała płaską, zwyczajną twarz kobiety w średnim wieku, ze zmarszczkami w kącikach oczu i wokół ust.
– Och, Boże, teraz mi to mówisz? – uśmiechnęła się i dodała: – Cóż, Catherine, nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie, powiedziałabym dziewczętom, żeby cię wyglądały i wniosły twoje rzeczy.
– Zajmiemy się tym, kiedy będziesz z nią rozmawiała – zaproponowała Marie – jeśli pokaże nam, gdzie zostawiła samochód. Będę jej siostrą – powiedziała Marie, zbierając się do wyjścia.
– Wspaniale! – wykrzyknęła kobieta. – Catherine, zazwyczaj jedna z mieszkanek pomaga nowej dziewczynie, pokazuje jej, gdzie co jest, mówi, jaki jest harmonogram prac, o jakich porach są podawane posiłki, tego typu rzeczy.
– I wtedy stają się dla siebie siostrami – dodała Marie.
– Chcesz mnie za siostrę?
– Ja… – Catherine zdawała się dusić od nadmiaru tej życzliwości, której się nie spodziewała, przynajmniej nie w tak bezpośrednich przejawach. Wyczuwając wahanie Catherine, Marie ujęła jej dłoń.
– Posłuchaj, wszystkie przez to przeszłyśmy pierwszego dnia, każdy potrzebuje odrobiny moralnego wsparcia, nie tylko dzisiaj, ale zawsze wtedy, kiedy czuje się zdołowany. Dlatego wszystkie tutaj jesteśmy siostrami. Polegam na tobie, a ty polegasz na mnie. Po pewnym czasie stwierdzisz, że jest to prawie dom, prawda, Tolly? – zaszczebiotała do pani Tollefson, która sprawiała wrażenie, jakby przywykła już do takich scen. W najmniejszym stopniu nie wydawała się zaskoczona, że Marie trzyma Catherine za rękę. Ta, która nie trzymała za rękę żadnej kobiety, odkąd przestała się bawić skakanką i grać w klasy, była najbardziej zakłopotaną osobą w pokoju.
– W porządku – odparła pani Tollefson. – Masz szczęście, Catherine, że Marie cię zaadoptowała. Jest jedną z naszych najsympatyczniejszych mieszkanek.
Puszczając rękę Catherine, machając dłonią w stronę pani Tollefson, Marie zbeształa ją:
– Och, mówi tak pani o każdej z nas. Chodź, Bobbi, ulokujemy Catherine w jej pokoju.
Kiedy wyszły, pani Tollefson zaśmiała się cicho i zagłębiła w fotelu przy biurku.
– Och, ta Marie to żywe srebro. Polubisz ją, jak sądzę. Usiądź, Catherine, usiądź.
– Czy wszystkie zwracają się do pani „Tolly”?
Kobieta była niedbale ubrana i promieniała przyjaznym ciepłem, które rozgrzewało Catherine. Miała na sobie spodnie w żakardowy wzór, zdecydowanie niemodne, obcisłą nylonową bluzkę i stary rozpinany sweter, który już dawno przybrał kształty obfitych piersi i ciężkich ramion pani Tollefson. Ogólnie mówiąc, Esther Tollefson była bardzo źle ubraną kobietą, ale brak stylu w ubiorze nadrabiała serdecznością.
– Nie, nie wszystkie – odparła. – Niektóre mówią do mnie „Tolly”, inne zwracają się „hej, ty”, a jeszcze inne unikają mnie. Jeszcze inne nie zostają tu na tyle długo, by wiedzieć, jak się nazywam. Takie zdarzają się jednak rzadko. Niektóre z nich myślą o mnie jak o strażniczce, ale większość uważa mnie za przyjaciółkę. Mam nadzieję, że ty także będziesz do nich należeć. – Catherine skinęła głową, niepewna, co powiedzieć. – Widzę, Catherine, że jesteś zakłopotana, ale to nie ma sensu. Teraz musisz myśleć tylko o swoim zdrowiu i zdrowiu swojego dziecka. Będziesz musiała zadecydować, co zrobić ze swoim życiem, kiedy już się urodzi. Spotkasz młode kobiety, które przybyły tutaj z tego samego powodu co ty: urodzić dziecko poza związkiem małżeńskim. Nie zmuszamy cię, Catherine, do przyjęcia jakiejkolwiek roli, nie przyczepiamy etykietek ani nie oceniamy decyzji, jakie podejmiesz. Mamy jednak nadzieję, że spędzisz ten czas, myśląc o swojej przyszłości. Musisz wiedzieć, od czego zaczniesz, kiedy opuścisz Horizons. Do naszych celów potrzebujemy pewnych wstępnych informacji. Cokolwiek nam powiesz, pozostanie oczywiście całkowicie poufne. Ściśle będziemy strzec twojej prywatności. Wszystko jasne, Catherine?
– Tak, oczywiście. Nie chcę, by moi rodzice dowiedzieli się, gdzie jestem.
– Nie muszą. To zależy od ciebie.
– Pozostałe informacje… – Catherine przerwała, patrząc na kartę informacyjną, na miejsce, gdzie widniało „Nazwisko ojca dziecka”.
– Wypełnij teraz tylko to, co chcesz. Jeśli z upływem czasu będziesz chciała coś dodać – cóż, formularz jest tutaj. Przez te pierwsze dni chcemy, żebyś skoncentrowała się głównie, że tak powiem, na odzyskaniu równowagi. W odpowiednim czasie podejmiesz decyzje co do przyszłości. Zobaczysz, że rozmowa z innymi dziewczętami bardzo ci pomoże. Każda z nich ma inne poglądy. Może są wśród nich takie, które ogromnie ci pomogą. Moja rada brzmi, byś pozostała otwarta na wsparcie, jakiego zechcą ci udzielić. Nie zamykaj się przed nimi, bo być może ty sama będziesz mogła im pomóc. Wkrótce przekonasz się, o czym mówię.
– Czy wszystkie są tak przyjaźnie nastawione jak te, które spotkałam?
– Z pewnością nie. Niektóre są zgorzkniałe i zamknięte w sobie. O nie najbardziej się troszczymy. Jest też – poznasz ją niebawem – dziewczyna, której bunt przeciwko sytuacji, w jakiej się znalazła, przybrał formę kleptomanii. Nie stosujemy żadnych kar, nawet za kradzież mojego pióra. Jeśli Francie coś ci ukradnie, proszę, daj mi znać. Jestem pewna, że to zrobi, bez powodu, tylko po to, by poznać twoją reakcję. Najlepiej powiedzieć jej wtedy jakiś komplement albo zaproponować wykonanie za nią jakiejś pracy lub też poprosić ją o radę. Wówczas zwraca to, co ukradła.
– Będę o tym pamiętała.
– Dobrze. Cóż, Catherine, jak już powiedziałam, w ciągu pierwszych kilku dni chcemy, żebyś się odprężyła, odzyskała spokój i poznała inne dziewczęta. Słyszę, że już idą. Dadzą ci coś zjeść i zaprowadzą do pokoju.
W drzwiach pojawiła się Marie.
– Wszystko załatwione?
– Wszystko załatwione – odparła pani Tollefson. – Nakarm tę dziewczynę, jeśli jest głodna, a potem przedstaw ją wszystkim.
– Tak jest! – zasalutowała Marie. – Chodź, Catherine. Tędy, do kuchni.
Jakieś trzydzieści minut później Catherine odprowadziła Bobbi do samochodu. Zatrzymały się, a Bobbi odwróciła się i popatrzyła na dom.
– Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno niczego takiego.
– Wszędzie lepiej niż w domu – powiedziała Catherine gorzko.
Bobbi poczuła zarazem litość i ulgę – litość, ponieważ życie rodzinne jej kuzynki było tak boleśnie pozbawione miłości, do której każde dziecko ma prawo, ulgę, ponieważ Horizons wydawało się najlepszym dla niej schronieniem w tej sytuacji. Może tutaj Catherine będzie miała przynajmniej spokój.
– Cóż, trochę mi… lżej, że cię tu zostawiam, Cath.
Wyraz zamyślenia zniknął z twarzy Catherine, kiedy odwróciła się do kuzynki. Jasne jesienne słońce ogrzewało balsamiczne powietrze. Przez chwilę obie milczały.
– I ja się cieszę, że tu jestem, naprawdę – zapewniła Catherine swą kuzynkę. Wyczuła, że Bobbi znowu dręczy poczucie winy. – Nie waż się tak myśleć – zganiła ją domyślnie.
– Nic na to nie poradzę – odparła Bobbi, wsuwając ręce do kieszeni dżinsów i kopiąc spadły liść. – Gdybym cię z nim nie umówiła…
– Bobbi, przestań. Obiecaj tylko, że nikomu nie powiesz, gdzie jestem.
Bobbi podniosła głowę, nie uśmiechała się. Przygarbiła się, ręce nadal trzymała w kieszeniach spodni.
– Obiecuję – powiedziała cicho, po czym dodała: – A ty obiecaj, że zadzwonisz, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała.
– Obiecuję. Pomiędzy dziewczętami zaległa intymna cisza, podczas której każda myślała o lipcowej randce w ciemno, która sprawiła, że teraz dzieliły największy wspólny sekret. Przez chwilę Bobbi myślała, że może tym razem Catherine pierwsza się poruszy.
Jednak dla Catherine Anderson serdeczne gesty były sprawą niezmiernie trudną. Tak więc czekała niepewnie, dopóki Bobbi nie rzuciła się i nie uściskała jej z całych sił.
Catherine łaknęła czułości i miłości, ale nie zaznała tego w domu rodzinnym. Okazywanie uczuć, nawet wobec żywej, gadatliwej kuzynki przychodziło jej z największym trudem. Tak więc uścisk, jaki oddała, wiele mówił. Ona sama miała suche oczy, za to Bobbi dławiła się od łez.
– Nie przejmuj się – zdołała powiedzieć, ponownie wciskając ręce do kieszeni dżinsów.
– Oczywiście… i dziękuję.
Dopiero kiedy Bobbi odwróciła się i ruszyła do samochodu, wsiadła i odjechała, nie rzuciwszy jednego spojrzenia wstecz, Catherine przyznała się w duchu, że ma ochotę płakać. Nie płakała jednak. Nie płakała. W wieku jedenastu lat obiecała sobie, że nigdy więcej nie pozwoli sobie na tę słabość.