Clay stał w oknie apartamentu, który dzielił z Jill, patrząc z wysokości wielu pięter na lodową przestrzeń jeziora Minnesota, spowitego w zimny fioletowy zmrok. Zachodni brzeg przecinały liczne zatoki, kanały i cieśniny. Clay pragnął, by już było lato. W lecie jezioro było rajem dla tych, którzy kochali wodę: żeglarzy, narciarzy wodnych, rybaków, plażowiczów. Z szafirowych wód niczym szmaragdy wyłaniały się wyspy. W miejscach, gdzie brzeg pozostawiono naturze, każdego sierpnia wybuchały fioletem kwiaty tojadu.
Teraz jednak, w początkach grudnia, Clay z niesmakiem przyglądał się zamarzniętej powierzchni jeziora. Wiatry sprawiały, że wzburzona piana zamarzła, przybierając fakturę i kolor lawy. Wyciągnięte na brzeg łódki i jachty wyglądały smętnie. Brezentowe pokrycia przysypał brudny śnieg. Na rei trzy smutne wróble stroszyły piórka w zimnym arktycznym wietrze, aż w końcu zmiótł je silniejszy podmuch. Małe stado krzyżówek przez chwilę stawiało czoło wiatrowi, lecz ptaki szybko odfruwały w poszukiwaniu otwartych wód.
Clay zastanawiał się apatycznie, gdzie podziała się jesień. W tym roku miał czas, by cieszyć się polowaniem, które tak bardzo kochał, ale ani razu nie wyciągnął strzelby z futerału. Dawniej najczęściej polował z ojcem. Brakowało mu ojca. Jednakże w miarę jak zima stawała się coraz zimniejsza, rosła dezaprobata jego rodziców, że mieszka z Jill. Chociaż od czasu do czasu telefonowali, Clay wyczuwał ich niemą naganę, tak więc nigdy do nich nie oddzwaniał.
Zobaczył samochód Jill, jak skręca na parking i zjeżdża do garażu. Kilka minut później usłyszał w zamku klucz. Innym razem pobiegłby, żeby jej otworzyć, dzisiaj jednak nadal wpatrywał się ponuro w zimową scenerię za oknem.
– Och, Boże, ale zimno! Mam nadzieję, że czeka na mnie coś miłego i ciepłego! – Podeszła do Claya, rozrzucając rękawiczki, szalik, torebkę i płaszcz po pokoju. Drażniło to Claya, gdyż właśnie posprzątał mieszkanie. Jill wsunęła mu rękę pod ramię i na powitanie potarła zimnym nosem jego policzek.
– Lubię, gdy ty wracasz pierwszy do domu i czekasz.
– Jill, czy musisz tak rozrzucać swoje rzeczy?
– Och, rzuciłam coś? – Spojrzała w tył na ślady swojego przyjścia, po czym znowu otarła się o Claya. – Po prostu tak bardzo mi się do ciebie spieszyło, kochanie. Wiesz, że zawsze miałam pokojówkę.
– Tak, wiem. To twoja zwykła wymówka. – Nie mógł oprzeć się wspomnieniu, jak wielką przyjemność sprawiało Catherine utrzymywanie porządku w ich domu.
– Jesteś dzisiaj rozdrażniony, kochanie?
– Nie, jestem po prostu zmęczony życiem w bałaganie.
– Jesteś rozdrażniony. Potrzebujesz jakiegoś płynnego środka orzeźwiającego. O czym tak myślałeś, znowu o rodzicach? Jeśli tak bardzo cię to martwi, dlaczego po prostu ich nie odwiedzisz?
Zirytowało go, że tak to upraszcza, jakby odwiedziny mogły rozwiązać jego problemy. Jill zrzuciła buty na środku pokoju w drodze do barku. Wyjęła butelkę koniaku, odwróciła się do niego swobodnie i zaproponowała:
– Napijmy się, a potem wyjdźmy coś zjeść. Był piątkowy wieczór, ponury i zimny, Clay dość już miał bieganiny. Chciał, by chociaż raz przyrządziła obiad w domu. Wróciło tak teraz miłe wspomnienie o dzieleniu się popcornem i wspólnym uczeniu się z Catherine. Wyobraził sobie ich dom, Melissę na huśtawce i Catherine w dżinsach, siedzącą po turecku. Patrząc na zimne, zamarznięte jezioro, które już się oddawało w objęcia nocy, zastanawiał się, jak zareagowałaby Catherine, gdyby zjawił się u jej drzwi. Podszedł gwałtownie do okna i zaciągnął zasłony. Zanim zdołał sięgnąć do przełącznika lampy, Jill podeszła do niego w ciemności. Objęła go ramionami, przytuliła się do jego pleców i westchnęła.
– Może potrafię wymyślić sposób, by wyrwać cię ze złego nastroju – szepnęła ochryple w jego usta.
Pocałował ją czekając na przypływ pożądania, ale odczuł tylko głód – nie jadł dzisiaj lunchu. Uderzyło go to, że burczenie w brzuchu wyparło żądzę. Poczuł się jeszcze bardziej pusty, odczuwając głód; tak, był głodny, ale nie myślał ani o jedzeniu, ani o seksie.
– Później – powiedział, odgarniając jej włosy do tyłu, czując się winny za swój brak pożądania. – Weź płaszcz i chodźmy coś zjeść.
Melissa, która ząbkowała, stała się kapryśna i płaczliwa. Nie chciała spać w łóżeczku, tak więc Catherine kładła ją na podłodze dziennego pokoju, czekała, aż mała zaśnie, po czym zanosiła ją do łóżeczka.
Zadźwięczał dzwonek u drzwi i oczy Melissy znowu się otworzyły.
Och, do licha, pomyślała z niechęcią Catherine. Pocałowała dziecko w czoło i szepnęła:
– Mamusia zaraz wraca, pączusiu. Stojąc pod drzwiami, Clay usłyszał stłumiony głos Catherine:
– Kto tam?
– To ja, Clay.
Nagle Catherine zapomniała o swoim rozdrażnieniu. Miała wrażenie, że żołądek podchodzi jej do gardła, po czym wraca na swoje miejsce w denerwująco niespokojny sposób. To Clay, to Clay, to Clay, pomyślała, szaleńczo szczęśliwa.
Po drugiej stronie drzwi Clay zastanawiał się, co jej powie. Ona z pewnością przejrzy go na wylot.
Catherine otworzyła drzwi na oścież i oniemiała: Clay wyglądał niezwykle atrakcyjnie, z rozwianymi wiatrem włosami, opadającymi na postawiony kołnierz starej skórzanej kurtki. Spłowiałe dżinsy przylegały do jego szczupłych bioder. Ręce wsunął do kieszeni jak nieśmiały licealista, który po raz pierwszy dzwoni do drzwi dziewczyny. Zawahał się, nie wiedząc, co powiedzieć, po czym jego wzrok powędrował w dół, do jej kolan, następnie w górę, a w niej wszystko zamieniło się w galaretę.
– Cześć, Catherine.
– Cześć, Clay.
– Przyniosłem Melissie prezent gwiazdkowy.
Nagle przypomniała sobie, że Melissa leży na podłodze, a do pokoju wdzierają się zimne podmuchy wiatru. Cofnęła się i wpuściła go do środka.
Clay obrzucił spojrzeniem jej ubiór.
– Położyłaś się j u ż spać?
– Och, nie. – Zażenowana podciągnęła zamek błyskawiczny w podomce o dwa cale w górę i wepchnęła ręce do kieszeni.
– Powinienem był chyba wcześniej zatelefonować. – Stał tak, czując się niezręcznie, jak intruz. Bladoróżowa podomka z kapturem i kieszeniami z przodu wyglądała jak przydługa sportowa bluza. Włosy Catherine, odgarnięte do tyłu, przytrzymywała elastyczna opaska, ich końce były wilgotne. Jej twarz błyszczała, świeżo umyta, więc chyba Catherine przed chwilą wyszła spod prysznica. Wiedział, że nie ma biustonosza pod tym puchatym różowym runem.
– Nieważne, wszystko w porządku.
– Następnym razem na pewno najpierw zadzwonię. Przejeżdżałem w pobliżu i postanowiłem wpaść.
– Powiedziałam ci, że wszystko w porządku. Nie robiłyśmy nic szczególnego.
– Nie robiłyście? – zapytał głupio.
– Ja się uczyłam, a Melissa ząbkowała. Uśmiechnął się szerokim, ciepłym cudownym uśmiechem, a ona przygarbiła się i tak głęboko wepchnęła ręce w kieszenie, jak tylko się dało, ponieważ nie wiedziała, jak inaczej ukryć swoje szczęście, że on tu jest.
Nagle rozległ się łomot i w salonie zapanowała ciemność, a po sekundzie rozległ się wrzask przestraszonej Melissy.
– Och, mój Boże! – usłyszał Clay. Natrafił po omacku na kosmatą podomkę, uczepił się jej, idąc za Catherine po schodach.
– Gdzie ona jest?
– Zostawiłam ją na podłodze.
– Podnieś ją. Ja zapalę światło w kuchni. Melissa wrzeszczała, a Catherine miała wrażenie, że serce jej pęknie. Szukając po omacku przełącznika, Clay także poczuł nagły przypływ paniki. Znalazł przełącznik, po czym zrobił pięć długich kroków i ukląkł za Catherine, która uniosła dziecko i tłumiła krzyki Melissy, przytulając ją do siebie.
W niewyraźnym świetle Clay dostrzegł na podłodze rozbitą lampę. Dotknął ramienia Catherine, a następnie główki Melissy.
– Catherine, zanieśmy ją do łazienki, tam jest jasno, i zobaczymy, czy się nie zraniła. – Podnosząc Catherine z klęczek wyczuł przez podomkę drżenie, wiedział, że i ona płacze. – No chodź – ponaglił ją łagodnie.
Położyli Melissę na toaletce, na grubym ręczniku kąpielowym. Lampa uderzyła dziecko w tył główki. Zobaczyli maleńkie rozcięcie i niewielki siniak. Catherine była tak zdenerwowana, że jej niepokój udzielił się Melissie, która zaczęła płakać jeszcze głośniej. Tak więc to Clay obmył ranę i uspokoił je obie.
– To wszystko moja wina – oskarżała się Catherine. – Nigdy przedtem nie zostawiałam jej samej na podłodze. Powinnam była przewidzieć, że dobierze się do sznura od lampy – robi to, jak tylko ma ku temu okazję. Ale spała, kiedy zadzwoniłeś, i nie pomyślałam o tym.
– Hej, to nic poważnego. Nie obwiniam cię przecież, prawda? – Wzrok Claya napotkał w lustrze jej wzrok.
– Ale taka duża lampa mogła ją zabić.
– Ale nie zabiła. I to nie jest ostatni guz, jaki sobie nabiła. Czy zdajesz sobie sprawę, że jesteś bardziej zdenerwowana niż Melissa?
Miał rację. Melissa już nie płakała, przyglądała się im wilgotnymi oczami. Catherine uśmiechnęła się z zakłopotaniem, pociągnęła nosem, wyciągnęła chusteczkę i wytarła nos. Clay objął ją i przytulił do siebie, jakby chciał powiedzieć: głupia dziewczynka. Wtedy zrozumiał, dlaczego natura wymyśliła, że rodziców musi być dwoje. Tak, jesteś dobrą matką, Catherine, pomyślał, ale nie wówczas, gdy dzieje się coś niespodziewanego. W takich razach potrzebujesz mnie.
– Co powiesz na to, byśmy jej pokazali gwiazdkowy prezent, który dla niej kupiłem? Może zapomni o wypadku.
– Dobrze. Ale czy nie uważasz, że powinno się jej założyć szwy?
Przytrzymali maleńkie rączki Melissy i podczas gdy oboje badali jej obrażenia, ona ponownie zaczęła protestować.
– Nie znam się na tym, ale nie sądzę, by to było konieczne. Rana jest maleńka i zakrywają ją włoski, więc blizny nie będzie widać.
W końcu Melissa opuściła łazienkę na rękach matki, patrząc na ojca badawczo szeroko otwartymi oczami. Clay włączył lampkę do kontaktu i wszyscy usiedli na podłodze w pokoju dziennym, a dziecko, w żółtych śpioszkach, tak się wpatrywało w Claya, że ten w końcu roześmiał się. Dolna warga Melissy zaczęła znowu drżeć, więc Clay zasugerował:
– Pospiesz się i otwórz to, zanim nabawię się kompleksów.
Jaskrawo czerwony szeleszczący papier przykuł uwagę dziecka. Na widok białego misia koala o płaskim nosku i błyszczących oczach Melissa wydała przeciągłe „ooo” i zagruchała. Wewnątrz misia znajdowała się pozytywka i wkrótce zasłuchana w melodyjkę Melissa dała się ułożyć w łóżeczku.
Wróciwszy z pokoju Melissy, Catherine zastała Claya czekającego na nią u stóp schodów, jakby miał zamiar zaraz wyjść. Poczuła ukłucie rozczarowania. Zatrzymała się na ostatnim stopniu, zaginając palce stóp na jego krawędzi, opierając się jedynie na piętach. Palcami rąk nieświadomie wygrywała jakiegoś marsza na balustradzie.
– Już śpi – powiedziała tonem niezupełnie zapraszającym, ale i nie całkiem odstraszającym.
– To dobrze… cóż… – Wbił wzrok w dywan, powoli wsuwając ręce do kieszeni kurtki. Nadal wpatrując się w podłogę, wygładził kołnierz i odchrząknął. Catherine mocno zacisnęła dłonie na balustradzie.
– No, chyba już pójdę. – Jego głos zabrzmiał ochryple, starał się mówić cicho, żeby nie obudzić Melissy.
– Tak, chyba tak. – Oddychanie sprawiało Catherine wielką trudność. Balustrada nagle wydała się śliska.
Clay powoli podniósł głowę, jego spłoszony wzrok napotkał jej spojrzenie. Poruszył ręką, jakby machając jej na pożegnanie.
– Na razie. Prawie tego nie usłyszała, tak cicho wypowiedział te słowa.
– Na razie.
Zamiast jednak odejść, stał przyglądając się jej. Oczy Catherine były szeroko rozwarte i poważne, oddech urywany i płytki. On sam także nie oddychał spokojnie. Pragnął, by nie miała tak nieszczęśliwej miny, ale wiedział, że Catherine ma wszelkie powody, by się bać, tak samo jak on się bał w tej chwili. Włosy już jej wyschły, a ich końce zakręcały się lekko na ramionach, na fałdach kaptura. Stała całkiem nieruchomo i wyglądała w tej podomce tak, że Clayowi zapierało dech w piersiach. Z błyszczącą twarzą pozbawioną makijażu, nie ułożonymi włosami, gołymi stopami. Starał się nie analizować, nie myśleć: „powinienem, nie powinienem”, ponieważ wiedział, że tylko musi. Zrobił trzy powolne kroki w jej stronę, omiatając wzrokiem jej twarz. Po czym bez słowa pochylił się i wtulił twarz w jej włosy. Chłonął zapamiętany zapach – delikatny kobiecy zapach, który zawsze kochał. Usta Catherine rozwarły się, przytuliła twarz do jego skroni, a głęboko w niej wszystko się rozpływało, w nim zaś sprężyło. Jej serce usilnie próbowało się z tym uporać, chociaż zdawało się, że minęły lata świetlne, nim Clay wyprostował się i ich spojrzenia spotkały. Zadali sobie nieme pytania, przypomnieli dawne urazy, jakie do siebie nawzajem czuli. Po czym, z rękami nadal w kieszeniach, Clay pochylił się i delikatnie dotknął jej ust swoimi, widząc, jak jej rzęsy opadają, zanim jego własne powieki opadły. Całował, lekko dotykając jej ciała swoim ciałem, pozwalając, by przeszłość odeszła w mrok. Powiedział sobie, że musi iść, ale kiedy się odsunął, jej usta podążyły za nim, prosząc go, by tego nie robił. Na chwilę ich powieki podniosły się z drżeniem, jakby chciały przełamać tę chwilę niepewności, i Clay pewniej przywarł do jej warg. Nastąpiło pierwsze, bojaźliwe otwarcie ust, ciepły dotyk języka o język. Przytulili się bez pomocy rąk, gdyż ona nadal kurczowo trzymała się balustrady, a jego ręce zniknęły w kieszeniach, bał się bowiem zrobić coś, czego absolutnie nie powinien. Ta bezradność była jednak nieznośna. W następnej chwili miał wrażenie, że Catherine spada ze schodów, płynąc w to bezpieczne miejsce, które dla niej otworzył. Zamknął ją w kokonie swego napiętego, młodego ciała, uniósł ze stopnia, odwracając ku sobie, przytrzymując zawieszoną na nim, i całowali się zachłannie, bez pamięci, aż ona zaczęła się osuwać po jego ciele. Nagie palce jej stóp dotknęły jego butów. Ręka Claya odnalazła jej włosy, objęła kark, przyciskając jej usta do jego ust. Drugą ręką obejmował plecy Catherine, przyciskając jej ciało do swego. Przez materiał podomki czuła klamrę jego paska i twardy zamek dżinsów, i przypomniała sobie, jak spijała wino z jego skóry. Jak na ironię, ta myśl ją otrzeźwiła i spróbowała się odsunąć. Clay jednak trzymał j ą m o c n o, przyciśniętą do swego łomoczącego serca.
– O Boże, Cat – szepnął zduszonym głosem – tak właśnie zaczęliśmy.
– Wcale nie – odpowiedziała niepewnym głosem. – Daleko zaszliśmy od tamtej pory.
– Ty, Cat, ty. Jesteś teraz taka inna.
– Trochę wydoroślałam.
– Do diabła, co jest więc ze mną?
– Nie wiesz?
– Wszystko jest nie tak, odkąd ty i ja przypieczętowaliśmy ten cholerny układ. Ostatni rok był straszny. Już nie wiem, kim jestem ani dokąd zmierzam.
– Czy to ci coś wyjaśni?
– Nie wiem. Wiem tylko, że dobrze mi z tobą.
– Za pierwszym razem, kiedy się spotkaliśmy, także było nam dobrze, i popatrz, dokąd nas to zaprowadziło.
– Pragnę cię – na wpół jęknął w jej włosy, mocno ją obejmując. Zamknęła oczy i płynęła w ciepłym, wilgotnym miejscu, jakie stworzył, teraz czując się na tyle bezpieczna, by rzucić się głową w przód, by powiedzieć to, przed czym wzbraniała się przez te pełne udręki miesiące, które z nim spędziła.
– Kocham cię. I to cała różnica.
Spojrzał badawczo w jej twarz. Odczytał jej myśli i wiedział, na co czeka, odkrył jednak, że nie może powiedzieć, że ją kocha, dopóki nie będzie tego pewien. Sprawy potoczyły się tak szybko, że nie wiedział, czy powoduje nim impuls, czy uczucie. Wiedział jedynie, że Catherine wygląda zniewalająco i że jest matką jego dziecka, i że nadal są mężem i żoną.
Przywarł do niej tak mocno, że oboje runęli na pokryte dywanem schody. Jednym ruchem przygniótł ją i uniósł kolano, przyciskając je do jej brzucha, biodra i uda, pieszcząc ją nim, podczas gdy równocześnie szukał zamka podomki, a gdy go znalazł, pociągnął go w dół, włożył rękę do środka i przesunął ją na jej brzuch.
– Przestań, Clay, przestań – błagała go. Tuż przy jej ciepłej szyi powiedział gardłowym głosem:
– Nie chcesz, bym przestał, przyznaj się.
– Nasz rozwód będzie prawomocny za niecały miesiąc, a ty mieszkasz z inną kobietą.
– Ale cały czas porównuję ją z tobą.
– Czy dlatego tu przyszedłeś, Clay, żeby porównywać?
– Nie, nie, nie to miałem na myśli. – Jego dłoń przesunęła się w dół jej brzucha, zmierzając do miejsca, które go opłakiwało. – Och, Catherine, zalazłaś mi za skórę.
– Niczym swędzące miejsce, do którego nie możesz sięgnąć. – Schwyciła go za nadgarstek i powstrzymała.
– Nie pogrywaj ze mną.
– To nie ja pogrywam, Clay, to ty. Poczuł jej paznokcie wbijające się w jego nadgarstek.
Odsunął się, opierając na jednym łokciu, żeby ją lepiej widzieć.
– Nie pogrywam. Pragnę cię.
– Dlaczego? Ponieważ jestem pierwszą rzeczą w twoim życiu, której nie możesz mieć?
Wyraz jego twarzy zmienił się. Clay, z zachmurzoną miną, gwałtownie usiadł na stopniu obok niej i zanurzył palce we włosy. Boże, czy ona ma rację? – zastanawiał się. Czy o to chodzi – o moje ego? Czy jestem aż takim draniem? Usłyszał, jak zasuwa zamek podomki, został jednak na swoim miejscu, obejmując głowę rękoma, jakby chciał zgnieść myśl o jej nagim ciele pod podomką. Długo tak siedział, a gdy przesunął dłońmi po twarzy, poczuł na nich zapach perfum, który zebrał z jej skóry niczym wiosenne kwiaty.
Usiadła obok, patrząc, jak stacza walkę z sobą samym. Po jakimś czasie rozciągnął się w poprzek schodów. Dostrzegła wiele mówiącą wypukłość. Clay przykrył oczy grzbietem dłoni, druga jego ręka spoczęła bezwładnie w kroku. Westchnął.
W końcu Catherine odezwała się, w jej głosie nie było gniewu.
– Clay, musisz wybrać. Nie możesz mieć nas obu.
– Wiem to, do cholery, wiem to – powiedział zmęczonym głosem. – Przykro mi, Catherine.
– Tak, powinno ci być przykro. Nie jestem taka odporna jak ty, Clay. Kiedy ktoś mnie zrani, ta rana boli mnie przez długi czas. I nie mam kochanka, do którego mogłabym pójść po pociechę.
– Mam uczucie, jakbym kręcił się w kółko, nic nie jest na swoim miejscu.
– To prawda. Mieszkasz z nią, przychodzisz do mnie, a pośrodku są jeszcze twoi rodzice. Co z nimi, Clay? Co chcesz udowodnić, traktując ich w ten sposób? Dlaczego podjąłeś pracę u kogoś innego?
Zobaczyła, jak jabłko Adama na jego szyi przesuwa się w górę i w dół, nie odpowiedział jednak.
– Jeśli chcesz się ukarać, Clay, nie wplątuj mnie w to. Jeśli nadal chcesz się stawiać w sytuacji, która rani cię do żywego, świetnie. Ja nie chcę, ułożyłam sobie życie na nowo, z Melissą i udowodniłam, że mogę żyć bez ciebie. Kiedy się poznaliśmy, to ty wiedziałeś, dokąd zmierzasz, byłeś tego pewny. Teraz mam wrażenie, że zamieniliśmy się miejscami. Co stało się z tym celem, tymi dążeniami?
Może utraciłem cel w życiu, kiedy utraciłem ciebie? – pomyślał.
W końcu podniósł się i stanął plecami do niej, wpatrując się w podłogę.
– Uważam, że powinieneś gdzieś wyjechać – powiedziała – i uporządkować swoje życie, przemyśleć, co jest dla ciebie najważniejsze. Jeśli ci się to uda i dojdziesz do wniosku, że chcesz się ze mną widzieć… – Zamiast jednak dokończyć myśl, powiedziała: – Po prostu nie przychodź tu, dopóki nie będziesz pewien, że chcesz zostać na zawsze.
Odgłos zapinanych zatrzasków jego kurtki zabrzmiał niczym uderzenia bicza. Clay wyprostował ramiona, po czym znowu przygarbił się, bez słowa, nie patrząc na nią pomachał jej ręką na pożegnanie i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.