Kiedy Clay przyjechał po Catherine, żeby zawieźć ją na lotnisko po Steve'a, była zupełnie nie przygotowana na to, co zobaczyła. Stanęła jak wryta.
Clay włożył sprane dżinsy, spraną niebieską flanelową koszulę i podejrzanie wyglądającą starą kurtkę z wytartymi kieszeniami i zepsutym zamkiem. Znoszone ubranie nie pasowało do Claya, ale przywodziło na myśl wspomnienie ich pierwszego spotkania. Tamtego wieczoru Clay był ubrany w stare levisy i koszulkę do tenisa.
Catherine stała jak zamurowana, podczas gdy Clay, nie zważając na jej reakcję, przywitał się z nią, mówiąc:
– Cześć, przyjechałem bronco. Pomyślałem, że tak nam będzie wygodniej. – Szedł już do drzwi, kiedy zdał sobie sprawę, że Catherine nie idzie za nim, odwrócił się więc do niej. – O co chodzi? A może powinienem się przebrać? Woskowałem corvette w garażu i zapomniałem, która godzina… Przepraszam.
– Nie, nie, wszystko w porządku… Wyglądasz… – Nie dokończyła jednak, tylko nadal wpatrywała się w niego.
– – Jak?
– N i e wiem – inaczej.
– Już widziałaś mnie w dżinsach. Tak, widziała, myślała jednak, że on tego nie pamięta. Wyszła w końcu za nim na zewnątrz. Stanęła raptownie, jakby zatrzymał ją płot z drutu kolczastego.
Przy krawężniku stał pojazd, który pamiętała z lipca, taka męska zabawka z wysokimi ławkowatymi siedzeniami, mnóstwem okien naokoło i miejscem na sprzęt myśliwski z tyłu.
– Pomyślałem, że będzie nam ciasno w corvetcie, z bagażem twojego brata i nami trojgiem. – Clay ujął ją za łokieć i popchnął do przodu.
– Czy to samochód twojego ojca?
– Tak. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa w drodze do bazy lotniczej w Bloomington. Catherine patrzyła przez boczne okienko, zdziwiona, że wspomnienia tak ją wzburzyły. Clay prowadził, rejestrując kątem oka, że jej wzrok raz za razem pada na jego spodnie. Nagłe spadło na niego olśnienie. Kobiety, zdał sobie sprawę, przykładają większą wagę do wspomnień niż mężczyźni. Przypomniał sobie, że czwartego lipca był ubrany w dżinsy i jeździł bronco.
Clay nie dotknął jej, kiedy szli do budynku bazy. Uczucie skrępowania znowu nimi zawładnęło.
Na odgłos ich kroków wysoki, szczupły blondyn, ubrany po cywilnemu, przerwał rozmowę z umundurowanym urzędnikiem za biurkiem. Podniósł wzrok i zawahał się, ale natychmiast uśmiechnął się i zaczął biec naprzeciw podbiegającej w jego stronę wysokiej blond dziewczyny. Padli sobie w ramiona, jak dawno nie widzący się kochankowie. Clay był zaskoczony, widząc oznaki prawdziwego uczucia u Catherine. Na twarzach rodzeństwa malowało się błogie uczucie szczęścia, kiedy z zamkniętymi oczami obejmowali się mocno, przełykając łzy. Clay stał niepewnie z tyłu, dyskretnie zerkając na nią spod oka. Steve uniósł Catherine, zakręcił nią wkoło, powtarzając czułe słowa, których Clay słuchał zażenowany i jednocześnie wzruszony.
– Dziecinko… Och, Boże, dziecinko, czy to rzeczywiście ty?
Usta Catherine zadrżały i przylgnęła do niego mocniej. Zdołała jedynie wypowiadać jego imię, cofać się, obejmować dłońmi jego opalone policzki, patrzeć w jego zmienioną twarz, a następnie na jego tak teraz szerokie barki, po czym znowu rzucić się w jego ramiona, wtulić w niego twarz, nie mogąc powstrzymać łez, kiedy zobaczyła jego łzy.
Dla Claya było to objawienie. Wpatrywał się w twarz Catherine, przypominając sobie, że taki sam wyraz malował się na niej owego wieczoru, kiedy rozmawiała z bratem przez telefon.
W końcu Steve wypuścił Catherine z ramion i powiedział:
– Jeżeli to Clay, to chyba trochę głupio się czuje. – Objął Catherine, a ona oplotła go ramionami, kiedy obaj mężczyźni ściskali sobie ręce.
Catherine uśmiechała się radośnie. Zaborczo trzymała Steve'a pod ramię. Clay poczuł dziwny przypływ zazdrości, lecz szybko się otrząsnął, zajęty powitaniem. Panowie obrzucili się taksującymi spojrzeniami.
– A więc to o tobie mi opowiadała. – Uścisk dłoni Steve'a był mocny, ujmujący.
– A ty jesteś tym, o którym mnie opowiadała.
Clay wziął żołnierski worek, we trójkę przeszli korytarzem i przecięli parking, podczas gdy Steve i Catherine wymieniali informacje o rodzinie i przyjaciołach. Uścisnął ją mocno jeszcze raz i roześmiał się.
– Popatrzcie tylko na moją małą siostrzyczkę. Co się stało z twoimi mysimi ogonkami i pryszczami? – Impulsywnie uścisnął ją jeszcze raz i wszyscy wsiedli do samochodu.
– Dokąd jedziemy?
– Zarezerwowałem pokój w hotelu w śródmieściu.
– Ależ, Steve, nie będziemy mieli nawet okazji porozmawiać! – zaprotestowała Catherine.
– Posłuchajcie, może podrzucicie mnie do domu i weźmiecie samochód?
– Och, Clay, naprawdę? – W niebieskich oczach Catherine zabłysła wdzięczność.
– To cholernie miło z twojej strony, stary – powiedział Steve.
– Nie ma o czym mówić. Nie mogę zostawić mojego przyszłego szwagra bez środka lokomocji w jakimś hotelu w środku miasta, prawda?
Steve uśmiechnął się.
– Wobec tego wszystko załatwione.
Catherine i Steve rozmawiali przez całą drogę do Forresterów. Kiedy dojechali na miejsce, Steve omiótł wzrokiem obszerny dom, brukowany podjazd, rozległe trawniki i powiedział tylko:
– No, no. Mimo woli Catherine poczuła dumę, mając świadomość, jakie wrażenie wywarła na bracie rezydencja Forresterów.
– Tutaj ma się odbyć ślub.
– Dziecinko, cieszę się twoim szczęściem. Clay zatrzymał samochód, nie wyłączając silnika. Kiedy już wysunął jedną nogę, Catherine położyła mu rękę na ramieniu.
– Clay? – Poczuł jej dotyk i odwrócił głowę. – Nie wiem, co powiedzieć.
On również nie wiedział, co powiedzieć. Spojrzał tylko na nią, na przyjemny, ciepły wyraz twarzy, z jakim na niego patrzyła. Taka inna była dzisiaj, nigdy przedtem tak nie wyglądała. Zawsze się zastanawiałem, pomyślał, czy może taka być.
– Dziękuję – powiedziała szczerze.
– W porządku. Już mówiłem, że samochodów mamy więcej, niż nam potrzeba.
– Mimo wszystko dziękuję. – Impulsywnie przysunęła się do niego i otarła się policzkiem o jego policzek.
– Porozmawiajcie sobie. Ale prześpij się trochę, co?
– Obiecuję.
– Wobec tego do zobaczenia jutro wieczorem. – Skinęła głową. Zniżył głos i niezmiernie ją ucieszył, mówiąc:
– Wydaje mi się, że go polubiłem. – Jej jedyną odpowiedzią był ten sam szczery uśmiech, który już tak lubił. Po czym, już na zewnątrz samochodu, powiedział do Steve'a:
– Jutro będzie dość czasu, żebyś poznał moich rodziców.
– Posłuchaj, chłopie… – Steve wyciągnął rękę i uścisnął rękę Claya. – Wielkie dzięki… – Spojrzał na dom i znowu na Claya. Ton jego głosu uległ zmianie, kiedy dodał cicho: -…za nas oboje.
Między Steve'em a Clayem nawiązała się natychmiast nić sympatii, ta niewytłumaczalna więź zdarzająca się tak rzadko przy spotkaniu ludzi dotąd sobie obcych. Nie miało to nic wspólnego z Catherine ani z jej związkiem z jednym czy z drugim z nich. Nie miało to także nic wspólnego z wdzięcznością. Pojawiła się ot tak, po prostu. Jakieś fluidy przepływały pomiędzy ściskającymi się dłońmi mężczyzn i obaj zdawali się mówić: „Oto człowiek, z którym dobrze się czuję”.
Dziwne, pomyślał Clay, z całej rodziny Catherine to pierwsza osoba, do której czuję sympatię. Spodziewał się kogoś podobnego do ojca Catherine, kogoś szorstkiego, takiej młodszej wersji Herba Andersona. Zamiast tego zobaczył szczery uśmiech, inteligentne oczy i twarz bardzo podobną do twarzy Catherine, tylko cieplejszą. Pomyślał, że to może lata spędzone poza domem przywróciły Steve'owi Andersonowi zdolność do uśmiechania się do życia, czego Catherine nie potrafiła robić na zawołanie. W twarzy jej brata Clay ujrzał, jaka mogłaby być Catherine, gdyby przestała dźwigać to brzemię i ukrywać swe emocje pod maską. Clay od razu polubił Steve'a, bo chyba tylko on jeden potrafił wzruszyć Catherine, zmusić ją do odczuwania i do okazywania uczuć.
Kiedy nastała południowa przerwa i Ada Anderson odeszła od maszyny, w jej oczach, po raz pierwszy od lat, pojawiła się iskra życia. Oczy w siateczce zmarszczek ożyły oczekiwaniem. Jej zazwyczaj pozbawione życia szuranie zastąpił żwawy krok. Ada nawet pomalowała usta szminką.
– Ada?
Odwróciła się na dźwięk głosu swojej brygadzistki, niecierpliwa, bo już chciała znaleźć się za drzwiami.
– Trochę się spieszę, Gladys. Wiesz, mój syn przyjechał.
– Tak, wiem. Sprawdziłam twoją wydajność i w tym tygodniu była dobra. Cała brygada miała dobry tydzień. Może wzięłabyś sobie wolne na resztę popołudnia, co, Ada?
Ada przestała zajmować się kołnierzem płaszcza.
– Ależ, Gladys, mówisz poważnie?
– Oczywiście, że tak. Nie każdego dnia przyjeżdża syn lotnik.
Ada uśmiechnęła się, wsunęła pod pachę swą plastikową torebkę i zerkała niezdecydowanie to na drzwi, to na Gladys Merkins.
– To szalenie miło z twojej strony i jeśli kiedykolwiek będziesz miała kłopoty z normą, ja zostanę dodatkowo.
– Idź, Ada. Będziemy się martwić o normy kiedy indziej.
– Wielkie dzięki, Gladys. Gladys Merkins patrzyła za Adą, pospiesznie wychodzącą z szatni, i zastanawiała się, jak ta kobieta mogła dać się tak zdeptać, tak dokładnie i bezwzględnie, że nawet nie poprosi o dzień wolnego, żeby powitać syna, którego nie widziała od sześciu lat. Gdyby nie rozmawiano o tym w szwalni, Gladys nic by nie wiedziała. Widok tej żałosnej kobiety, po raz pierwszy uśmiechniętej, sprawił jej radość.
Ada omiotła wzrokiem ulicę, mocno otulając szyję kołnierzem płaszcza. Serce biło jej dziko. Wiatr podwiewał ubranie, szarpał przetykane siwizną włosy. Niepewnie rozejrzała się po brzydkiej ulicy. Zobaczyła jedynie zimne ceglane budynki fabryczne i posłyszała hałas ciężarówek. Na drucianej siatce płotu zatrzymały się niesione wiatrem kawałki papieru. W powietrzu unosił się jak zawsze zapach spalin. Ada poczuła się jak niepotrzebny śmieć.
Wtem z piskiem opon przejechał obok jakiś samochód i zatrzymał się przy krawężniku. Wypadł z niego młody człowiek, zapominając zatrzasnąć za sobą drzwi, machał rękami, uśmiechał się, biegł i wołał:
– Mamo! Mamo!…
I ludzki strzęp nagle ożył. Ada zaczęła biec z wyciągniętymi ramionami, z zalaną łzami twarzą. Gdy w końcu jej ramiona oplotły szyję syna, nie mogła uwierzyć, że to on, taki duży, taki szeroki w barach, taki rzeczywisty.
– Och, mamo… Jezu… mamo.
– Steve, Steve, puść mnie, chcę ci się przyjrzeć!
Pozwolił jej na to, ale wówczas i on lepiej się jej przyjrzał.
Wydawała się o wiele starsza, smutniejsza. Mógł ją jedynie znowu uściskać, z poczuciem winy, wiedział bowiem, że część tej starości, część tego smutku spowodował jego wyjazd. Płakała, poprzez łzy dostrzegał jednak znacznie głębszy smutek i miał nadzieję, że w jakiś sposób uda mu się trochę go złagodzić, zanim znów ją opuści.
– Chodź, mamo, Cathy jest w samochodzie. Pojedziemy na lunch.