Minęły dwadzieścia cztery godziny od chwili, kiedy Herb Anderson pojawił się w domu Forresterów. Dwadzieścia cztery godziny, w czasie których Clay Forrester spał niewiele i zupełnie nie mógł się skoncentrować na ewolucji prawa, na którą wpłynęła sprawa McGratha przeciwko Harde'owi, jaką aktualnie analizował, przygotowując się do egzaminu.
Angela usłyszała trzaśniecie drzwi samochodu i podeszła do biurka, przy którym Claiborne siedział na obrotowym krześle.
– Przyjechał do domu, kochanie. Czy jesteś przekonany co do tego, co postanowiliśmy?
– O tyle, o ile jest to możliwe w tych okolicznościach.
– Bardzo dobrze, ale czy musisz z nim rozmawiać, siedząc za biurkiem niczym sędzia? Poczekajmy na niego na sofie.
Kiedy Clay wszedł do gabinetu, wyglądał na zmizerowanego. Stał, prawie nieświadomy przyjemnego ciepła, jakie dawał płonący ogień na kominku. Zbyt go przejęło napięcie malujące się na twarzach rodziców.
– Wejdź, Clay – zaprosiła go Angela. – Porozmawiajmy.
– Miałem straszny dzień. – Clay ze znużeniem opadł na fotel przy stoliku do kawy, odwrócony do nich tyłem, i pochyliwszy głowę, masował sobie kark. – A jak wy?
– Podobnie – odparł ojciec. – Spędziliśmy popołudnie w Arboretum i rozmawialiśmy. O tej porze roku, kiedy nie ma wycieczkowiczów, jest tam spokojnie.
– Niewiele udało mi się dzisiaj zdziałać, równie dobrze mogłem zostać w domu. Cały czas myślałem o niej.
– I?
– Nic się nie zmieniło od wczorajszego wieczoru. Chcę po prostu zapomnieć, że istnieje.
– Ale czy potrafisz, Clay?
– Mogę spróbować.
– Clay – zaczęła matka głosem przepełnionym troską – nie rozmawialiśmy o tym wczoraj, chociaż jestem pewna, że wszystkim przyszła taka myśl do głowy. Chodzi o to, że ta dziewczyna może dokonać aborcji.
– Rozmawialiśmy o takim rozwiązaniu – przyznał Clay. Angela poczuła skurcz w żołądku, a serce podeszło jej do gardła.
– Tak… No i?
– Zaproponowałem jej pieniądze, ale odmówiła.
– Och, Clay. – Łagodny ton rozczarowania w jej głosie powiedział Clayowi, jak bardzo zabolało ją poznanie prawdy.
– Mamo, ja ją tylko sprawdzałem. Nie jestem pewny, co bym zrobił, gdyby się zgodziła. – Clay odwrócił głowę w stronę rodziców. – Och, do diabła, po co zaprzeczać? Wtedy wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem.
– Clay – powiedziała Angela tonem przygany; nie mówiła tak od lat – nie mogę zrozumieć, jak twoje uczucia do tego dziecka jako ojca mogą się różnić od naszych uczuć jako jego dziadków. Jak możesz myśleć o odmawianiu mu prawa do życia lub o spędzeniu reszty swojego własnego życia na zastanawianiu się, gdzie i kim jest twoje dziecko?
– Mamo, rozmyślałem nad tym samym przez cały dzień.
– Co zamierzasz zrobić? – zapytała Angela.
– Nie wiem, jestem taki skołowany… ja… och, do licha.
– Zgarbił się jeszcze bardziej.
– Matka próbuje ci uświadomić, że jesteś odpowiedzialny za byt i przyszłość tego dziecka. Przemawia w imieniu nas obojga. To nasz wnuk. Chcielibyśmy wiedzieć, że jego życie będzie najlepsze, jak to możliwe w tych okolicznościach.
– Czy chcecie powiedzieć, że mam poprosić tę dziewczynę, by za mnie wyszła?
– To, czego chcieliśmy, zostało zniweczone przez twój bezmyślny postępek. Chcemy dla ciebie tego, czego zawsze chcieliśmy – wykształcenia, kariery, szczęśliwego życia…
– I uważacie, że będę to miał, poślubiając kobietę, której nie kocham? – Clay nagle wstał i podszedł do okna, spojrzał, nie widząc, na zapadający na zewnątrz zmierzch, po czym odwrócił się do nich gwałtownie. – Nigdy przedtem tego nie mówiłem, nie tak wyraźnie, ale pragnę takiego związku jak wasz. Pragnę żony, z której byłbym dumny, kogoś z mojej sfery, jeśli o to chodzi, której ambicje są równe moim, błyskotliwej i… kochającej, i która chce od życia tego samego co ja. Kogoś takiego jak Jill.
– Ach… Jill – powiedziała Angela z uniesionymi brwiami, po czym pochyliła się w przód, opierając łokieć na wdzięcznie skrzyżowanych kolanach. – Tak, myślę, że nadeszła pora, byś pomyślał o Jill. Gdzie ona była, kiedy to się stało?
– Posprzeczaliśmy się, to wszystko.
– Och, posprzeczaliście się. – Angela ponownie odchyliła się w tył, jej swobodne zachowanie nie licowało z powagą tematu. – A więc umówiłeś się z Catherine, żeby odegrać się na Jill, a czyniąc to, skrzywdziłeś nie jedną kobietę, lecz dwie. Clay, jak mogłeś!
– Mamo, zawsze bardziej lubiłaś Jill niż jakąkolwiek inną dziewczynę, z którą chodziłem.
– T a k, to prawda, zarówno twój ojciec, j a k i ja ogromnie ją podziwiamy. W tej jednak chwili uważam, że twoje zobowiązania wobec Catherine Anderson są większe niż wobec Jill. Poza tym nie mam najmniejszej wątpliwości, że gdybyś chciał się ożenić z Jill, oświadczyłbyś się jej już dawno.
– Rozmawialiśmy o tym niejeden raz, pora jednak nie była odpowiednia. Chciałem mieć studia za sobą i zdać egzamin adwokacki.
– Pominąłeś pewne fakty – powiedział Claiborne, podnosząc się z sofy i przyjmując pozę, którą Clay nazywał „postawą adwokata powoda”: obie stopy mocno oparte na podłodze, a szczęka i jedno ramię wysunięte w stronę oskarżonego. – Jej ojciec może ci przysporzyć więcej kłopotu, niż myślisz. Zdajesz sobie sprawę, że od egzaminów adwokackich dzieli cię niespełna rok i że stanowa Rada Adwokacka zadaje sobie sporo trudu, by ustalić, czy osoba składająca aplikację legitymuje się nienagannym świadectwem moralności. Do tej pory nie myślałem o tym w stosunku do ciebie, ale dzisiaj cały czas zastanawiałem się nad tym. Clay, coś takiego wystarczy, by odmówili ci prawa stawania do egzaminów! Gdy złożysz podanie, poproszą cię o świadectwo dotyczące twoich zwyczajów, by osądzić, jaką się cieszysz reputacją. Mają pełne prawo zażądać od ciebie raportu do przedstawienia go Ogólnonarodowej Radzie Adwokackiej. Czy zdajesz sobie z tego sprawę? Clay, wystarczy jeden zatwardziały konserwatysta, któremu aborcja nadal wydaje się niemoralna, bez względu na jej status prawny, lub który będzie uważał, że spłodzenie nieślubnego dziecka jest wystarczającym powodem, by wątpić w twoje morale, a będzie to dzwon pogrzebowy dla twojej kariery prawniczej. Masz niespełna rok. Czy chcesz, żeby wszystko poszło na marne? – Claiborne podszedł do biurka, z roztargnieniem dotknął pióra, po czym poszukał wzroku Claya. – Jest jeszcze jedna, mniej ważna sprawa, o której nie mogę tu nie wspomnieć. Jako wychowanek uniwersytetu, jestem członkiem Towarzystwa Doskonałości i Rady Gości. Jestem dumny z tych funkcji, a one dobrze o mnie świadczą. Są prestiżowe i z pewnością będą moim atutem, jeśli zdecyduję się ubiegać o stanowisko prokuratora okręgowego. Nie zniósłbym żadnej skazy na nazwisku Forresterów. A jeśli będę się ubiegał, liczę na to, że ty w czasie mojej kadencji poprowadzisz naszą firmę. Oczywiście wszyscy wiemy, o jaką stawkę chodzi. – Dla efektu Claiborne upuścił z hałasem pióro na biurko. Wszystko było jasne: groził, że wykluczy Claya z rodzinnej firmy, na której Clay zawsze budował swoje plany na przyszłość. Claiborne złożył dłonie i przez palce popatrzył na syna, po czym zakończył, nadal dwuznacznie: – Twoja decyzja, Clay, będzie miała znaczenie dla nas wszystkich.
Herb Anderson, niczym zwierzę w klatce, chodził tam i z powrotem po pokoju Catherine.
– Cholerna dziewczyna. Połamię jej wszystkie kości, jeśli w tej chwili nie jest z Forresterem i nie odbiera pieniędzy! – Kopnął ze złością otwartą szufladę, w której nie znajdowało się nic poza gazetą wyściełającą jej dno. Kopnięcie pozostawiło czarny ślad obok tego, który już przedtem zrobił.
Ada wyjąkała drżącym głosem:
– Jjjak… my – myślisz, Herb, dokąd ona poszła?
– A skąd, do diabła, mam wiedzieć? – ryknął. – Nigdy mi nie mówi, dokąd chodzi. Gdyby to robiła, to nie dałaby sobie zrobić dzieciaka, bo najpierw bym się upewnił, że wie coś o swoim kochasiu!
– Może… może ją oszukał.
– Oczywiście, że ją oszukał, a na dowód tego nosi w brzuchu jego bękarta! – Idąc do telefonu, odepchnął Adę brutalnie na bok, kontynuując swoją tyradę, gdy wykręcał numer. – Cholerna dziewczyna! Nie ma nawet tyle rozumu co kura, jeśli w tej chwili nie jest z Forresterem. Nie będzie wiedzieć, kiedy jej statek zawinie do portu; nawet wtedy, kiedy ją przepołowi! Ci Forresterowie to mój bilet do lepszego świata, do diabła! Mój bilet! Niech ją licho porwie, jeśli uciekła i…
Dokładnie w tym momencie Clay odebrał dzwoniący telefon i usłyszał w słuchawce ryk Andersona:
– Gdzie, do diabła, jest moja córka, kochasiu?! – Forresterowie nie słyszeli rozmówcy, ale domyślili się, kto i co mówi.
– Nie ma jej tutaj. – Pomiędzy odpowiedziami Claya następowały długie przerwy. – Nie wiem… Nie widziałem się z nią, od chwili kiedy zostawiłem ją przed domem wczoraj wieczorem… Niech pan mnie posłucha, panie Anderson! Powiedziałem Catherine, że pieniądze dam jej z przyjemnością ona jednak odmówiła. Nie wiem, czego więcej się pan po mnie spodziewa… To, co pan robi, jest nękaniem i jest karalne!…Chcę porozmawiać z pańską córką, nie mam jednak zamiaru układać się z takim oszustem jak pan. Powtórzę to jeszcze raz, niech nas pan zostawi w spokoju, Anderson! Będę przyjmować telefony jedynie od pańskiej córki, i tylko ona otrzyma ode mnie pomoc finansową. Co się zaś tyczy pana, nie powiedziałbym panu, jak dojść do kolejki po darmową zupę, nawet gdyby umierał pan z głodu! Czy wyrażam się jasno?… Świetnie! Niech ich pan przyprowadzi! Nie ma jej w tym domu! Gdyby tu była, poprosiłbym ją do telefonu… Tak, pańska troska jest bardzo wzruszająca… Nie mam pojęcia…
Nastąpiła dłuższa przerwa, w czasie której Clay odsunął słuchawkę od ucha, z której dobiegał przytłumiony, gniewny głos Herba Andersona. Kiedy Clay zakończył rozmowę, był w równym stopniu zły i zmartwiony.
– Cóż, wygląda na to, że zniknęła – powiedział, opadając na krzesło przy biurku ojca.
– Takie właśnie odniosłem wrażenie – odparł szczerze zmartwiony Claiborne.
– Ten człowiek to szaleniec.
– Zgadzam się. Nie poprzestanie na obraźliwym telefonie. Czy podzielasz moją opinię?
– Skąd mam wiedzieć? – Clay znowu podskoczył, przeszedł przez pokój i zatrzymał się, wzdychając.
– W czasie tej rozmowy Anderson zagroził nam co najmniej czterema czynami karalnymi.
– Czy wiesz, dokąd ta dziewczyna uciekła? – zapytał jego ojciec.
– Niestety. Wszystko, co mi powiedziała, to że ma pewne plany. Nie miałem pojęcia, że zamierza tak szybko zniknąć.
– Czy znasz jakichś jej przyjaciół?
– Tylko jej kuzynkę Bobbi, z którą chodzi Stu.
– Proponuję, żebyś sprawdził, czy nie wie, gdzie jest Catherine, a im szybciej to zrobisz, tym lepiej. Obawiam się, że Anderson nie powiedział ostatniego słowa. Chcę go powstrzymać, zanim sprawa nabierze rozgłosu.
Tymczasem w Omaha, w stanie Nebraska, siostra koleżanki Bobbi Schumaker z pierwszego roku psychologii wrzuciła pocztówkę do skrzynki pocztowej. Została napisana wyraźnym, charakterystycznym pismem Catherine Anderson i zaadresowana do Ady.
Następnego wieczoru Forresterowie siedzieli przy obiedzie, za stołem nakrytym białym adamaszkowym obrusem, brązowymi serwetkami i z płonącymi świecami pośrodku. Inella, pokojówka, podała właśnie kurczaka po kijowsku i wróciła do kuchni, kiedy usłyszała dzwonek u drzwi. Z westchnieniem poszła zobaczyć, kto to. Zaledwie ruszyła klamką, drzwi rozwarły się z hukiem, gwałtownie pchnięte. Gardłowy głos warknął:
– Gdzie on, u diabła, jest? Inella patrzyła zaszokowana szeroko otwartymi oczami, gdy nagle mężczyzna pchnął ją łokciem tak mocno, że wylądowała na balustradzie schodów, przewracając wazę z eukaliptusem. Zanim zdołała się podnieść, Herb Anderson w kurtce z napisem „Bar Warpa” znikał już w salonie, miotając przekleństwa, od których Inelli huczało w uszach.
– Powiedziałem ci, że cię dopadnę, kochasiu, i właśnie mam zamiar to zrobić! – wrzeszczał do zaskoczonej trójki siedzącej przy stole.
Ręka Angeli zatrzymała się w pół drogi do ust. Claiborne upuścił serwetkę, a Clay uniósł się ze swego miejsca. Nim jednak zdołał wstać, dosięgnął go cios w szczękę. Głowa Claya odskoczyła w tył, a przerażający odgłos pięści uderzającej w twarz jej syna sprawił, że Angela krzyknęła i poszukała pomocy u swojego męża. Clay zatoczył się i upadł wraz z krzesłem na podłogę, a wtedy mężczyzna w czerwonej ortalionowej kurtce rzucił się na niego. Zanim Claiborne zdołał zatrzymać rękę Andersona, ten zadał drugi cios. Stojąca w drzwiach Inella krzyknęła, po czym zakryła usta dłońmi.
– Na Boga, wezwij policję! – krzyknęła Angela. – Pospiesz się!
Inella pędem wybiegła z pokoju.
Claiborne zdołał złapać szaleńca za ramię i zakręcić nim młynka, tak że ciężki mężczyzna zatoczył krąg i grzmotnął plecami o krawędź stołu. Kryształowe puchary, kieliszki na wodę i świeczniki przewróciły się. Obrus zapalił się, kiedy rozlał się na nim wosk ze świec, jednak Angela, nie bacząc na nic, usiłowała razem z mężem powstrzymać atak napastnika. Clay podniósł się z krwawiącym nosem, zaskoczony, nie na tyle jednak, żeby z satysfakcją nie uderzyć Andersona pięścią w brzuch. Pozbawiło go to tchu, skulił się, a wtedy Angela złapała go za włosy i szarpnęła najmocniej, jak potrafiła. Clay wyglądał jak szaleniec, na jego twarzy malowała się furia, gdy przytrzymywał wykręcone ręce Andersona, a kolanem przyciskał do podłogi plecy w czerwonej kurtce. Ogień na stole rozprzestrzeniał się, na szczęście do pokoju wpadła Inella, i przewróciła wazon z chryzantemami, żeby ugasić płomienie. Stała, przyciskając dłonie do ust, po policzkach spływały jej łzy.
– Policja już jedzie.
– Ach, na Boga, niech się pospieszą – modliła się Angela.
Szok wywołany napaścią powoli ustępował. Forresterowie spoglądali po sobie ponad pokonanym mężczyzną. Angela dostrzegła rozcięcie na szczęce Claya i jeszcze jedno nad prawym okiem.
– Clay, nic ci nie jest?
– Wszystko w porządku… Tato, co z tobą?
– Dopadnę was, bogate skurwysyny! – wyklinał Anderson, z twarzą przyciśniętą do żółtego dywanu. – Cholera! Puść moje włosy!
W odpowiedzi Angela pociągnęła go jeszcze mocniej.
Przed domem zawyły syreny. Inella wybiegła do holu. Przez drzwi, nadal stojące otworem, wbiegali policjanci w granatowych mundurach, mijając drżącą pokojówkę.
Anderson został szybko zakuty w kajdanki i zmuszony do pozostania na podłodze, ale cały czas przeklinał i rzucał groźby pod adresem rodziny Forresterów. Pokój wypełniała woń spalenizny. Policjanci dostrzegli zwęglony obrus, przewrócone naczynia oraz kwiaty rozsypane na stole i na podłodze.
– Czy coś się komuś stało? Wszyscy spojrzeli najpierw na Angelę, która z płaczem rzuciła się w ramiona męża.
– Angie, nic ci nie jest? – zapytał z troską, ona jednak tylko potrząsała głową, wtulona w pierś męża.
– Czy znają państwo tego człowieka? – zapytał policjant.
– Spotkaliśmy go tylko raz, przedwczoraj.
– Co się tu zdarzyło?
– Wdarł się siłą i napadł na mojego syna, gdy jedliśmy obiad.
– Jak się nazywasz, chłopie? – Policjant zwrócił się do Andersona, który teraz klęczał na podłodze.
– Niech pan zapyta ich, jak się nazywam, żeby tego nigdy nie zapomnieli! – Ze złością kiwnął głową w stronę Claya. – Niech pan zapyta tego kochasia, kim jestem. Jestem ojcem dziewczyny, której zrobił dziecko!
– Czy chce pan złożyć skargę? – zwrócił się policjant do Claiborne'a.
– A co ze mną? – zawył Anderson. – To ja jestem poszkodowany. Ten skurwysyn…
– Zaprowadź go do radiowozu, Larry. Będziesz miał okazję odpowiedzieć później, Anderson, kiedy zapoznasz się z przysługującymi ci prawami.
Policjant poderwał Andersona na nogi i popychając przed sobą poprowadził go do frontowych drzwi. Na dachu samochodu nadal obracało się czerwone światło, a z radiostacji dobiegał skrzekliwy głos dyspozytora. Anderson został zamknięty w zakratowanej tylnej części wozu, skąd miotał oskarżenia przeciw rodzinie Forresterów, które policjant siedzący na przednim siedzeniu ignorował i nadal zapisywał coś w notatniku.
Tuż przed kolacją następnego dnia w Horizons zadzwonił telefon. Ktoś krzyknął:
– To do Anderson! Zbiegając po schodach, Catherine wiedziała, że może to być tylko Bobbi.
– Słucham?
– Cath, czytałaś dzisiejszą gazetę?
– Nie miałam czasu, byłam na zajęciach.
– Szkoda. Catherine ogarnęło przerażające przeczucie, że jej obawy się urzeczywistniły, że Herb Anderson wyładował na żonie całą swoją wściekłość.
– Czy mama…
– Nie, nie, z nią wszystko w porządku. Chodzi o Claya. Twój stary wdarł się wczoraj wieczorem do ich domu i uderzył Claya.
– Co?
– Nie żartuję, Cath. Wdarł się tam i napadł na niego. Przyjechała policja i zawlekli słodkiego starego wuja Herba do więzienia.
– Och, nie. – Catherine przyłożyła koniuszki palców do ust.
– Pomyślałam, że pewnie będziesz chciała o tym wiedzieć.
Catherine zawahała się przez chwilę, po czym zapytała:
– Czy… czy Clayowi coś się stało?
– Nie wiem. W gazecie nic o tym nie napisali. Sama możesz przeczytać. Artykuł jest na ósmej stronie porannej „Tribune”.
– Czy rozmawiałaś z moją matką?
– Tak, wszystko u niej w porządku. Rozmawiałam z nią wczoraj wieczorem, musiało to być wtedy, kiedy twój tata był w Edinie. Robiła wrażenie, jakby była szczęśliwa, że wyjechałaś. Powiedziałam jej, żeby się nie martwiła, bo jesteś bezpieczna i wkrótce otrzyma od ciebie wiadomość.
– Czy ona…
– Wszystko u niej w porządku, Cath, tak jak powiedziałam. Zostań tam, gdzie jesteś, i nie pozwól, żeby to wydarzenie zmieniło twoją decyzję, dobrze? Clay potrafi zadbać o siebie, a noc spędzona w areszcie może zmiękczyć nawet twojego starego.
Zanim skończyła rozmowę, Bobbi powiedziała coś, o czym poprzednio postanowiła nie mówić Catherine, ale jednak zmieniła zdanie.
– Clay zatelefonował do mnie i zapytał, czy wiem, gdzie jesteś. Skłamałam.
Przez chwilę na linii panowało milczenie, a następnie Catherine powiedziała cicho:
– Dzięki, Bobbi.
Catherine znalazła artykuł w „Minneapolis Tribune” i przeczytała go kilka razy, próbując wyobrazić sobie scenę, jaką wywołał jej ojciec. Chociaż nie widziała jadalni w domu Forresterów, z łatwością potrafiła wyobrazić sobie jej luksusowy wystrój. Przed jej oczami pojawiła się twarz Claya Forrestera, jego szare oczy, ładny zarys szczęki, a następnie uderzająca w nią pięść jej ojca. Ogarnęło ją poczucie winy. Usłyszała głos Claya, kiedy prosił ją, żeby wzięła od niego pieniądze. Gdyby je przyjęła, ojciec by go nie napadł. Wiedziała także, że jej ucieczka zniweczyła nadzieje Herba Andersona na szybkie wzbogacenie się i stanowiła dodatkowe źródło jego wściekłości. Przynajmniej niepohamowany gniew Herba został odwrócony od Ady, jednak sumienie bezlitośnie dręczyło Catherine, dopóki nie ułagodziła go myślą, że w końcu starszy pan Forrester jest adwokatem i z łatwością może zaskarżyć jej ojca za napaść na swojego syna, na co Herb zasłużył sobie w zupełności. Ta myśl sprowadziła przelotny uśmiech na wargi Catherine.
Bobbi nie była zdziwiona, kiedy następnego dnia otworzyła drzwi i zobaczyła Claya Forrestera.
– Muszę z tobą porozmawiać – powiedział bez wstępów. – Możemy się przejechać?
– Jasne, ale to się na nic nie zda.
– Wiesz, gdzie ona jest, prawda?
– Może… Kto chce to wiedzieć, jej stary?
– Ja.
– Trochę na to za późno, Clay.
– Posłuchaj, czy możemy gdzieś pojechać i napić się kawy?
Bobbi przyglądała mu się przez chwilę, po czym wzruszyła ramionami i odparła:
– Poczekaj, wezmę sweter. Corvetta stała przy krawężniku. Bobbi spojrzała na nią z uznaniem i natychmiast pomyślała o głupocie Catherine, która nie starała się wykorzystać takiej sytuacji, choćby tylko finansowo. Przyglądając się, jak Clay obchodzi auto, Bobbi nie mogła powstrzymać się od myśli, że gdyby znajdowała się na miejscu Catherine, nie miałaby nic przeciwko wykorzystaniu Claya Forrestera na więcej niż jeden sposób.
Pojechali do małej kafejki „U Greena”, gdzie zamówili kawę, po czym siedzieli skrępowani, unikając swoich spojrzeń, dopóki jej nie podano. Clay nachylił się nad swoją filiżanką; wyglądał na roztargnionego. Zaciskał nerwowo szczęki, nad prawym łukiem brwiowym miał opatrunek.
– Ładnego masz siniaka, Clay. – Bobbi popatrzyła na niego i skrzywiła się.
– Ta sprawa zaczyna wymykać się spod kontroli, Bobbi.
– Jej stary zawsze był poza kontrolą. Jak ci się spodobał?
Clay pociągnął łyk kawy i spojrzał na nią znad filiżanki.
– Nie reprezentuje raczej mojego wzorca teścia – powiedział.
– Po co ci więc Catherine?
– Posłuchaj, chodzi tu o rzeczy, o których nie chcę teraz dyskutować. Chcę jednak, żeby na początek przyjęła ode mnie trochę pieniędzy po to, by jej stary zostawił mnie w spokoju. On nie spocznie, dopóki nie zobaczy paru dolarów, ale niech mnie licho porwie, jeśli dam mu choć pensa. Chcę tylko, żeby Catherine przyjęła pieniądze na wydatki szpitalne, swoje utrzymanie czy coś takiego. Czy wiesz, gdzie ona jest?
– A jeśli wiem? – W jej głosie zabrzmiała nuta wyzwania. Clay przyglądał się jej przez chwilę, po czym odchylił się w tył, bawiąc się uszkiem filiżanki.
– Pewnie myślisz, że zasłużyłem na parę kopniaków, tak?
– Może tak. Kocham ją.
– Czy powiedziała ci, że zaproponowałem, iż zapłacę za to, co powinienem?
– Powiedziała także, że proponowałeś jej pieniądze na skrobankę. – Kiedy nic na to nie odpowiedział, Bobbi ciągnęła dalej: – Przypuśćmy, że właśnie teraz to robi? – Przez chwilę przyglądała mu się uważnie i dostrzegła na jego twarzy strach. Dodała z ironią: – Sumienie nie daje ci spokoju, Clay?
– Masz rację, cholera. Jeśli sądzisz, że chcę się z nią zobaczyć tylko po to, żeby Anderson się ode mnie odczepił, to się mylisz. – Zamknął oczy i przez chwilę ściskał nasadę nosa, po czym wyszeptał: – Boże, nie mogę przestać o niej myśleć.
Bobbi przyglądała mu się sącząc kawę. Podbite oko i posiniaczona szczęka w dziwny sposób podkreślały urodę Claya Forrestera. Bobbi trochę zmiękła, widząc zmartwienie malujące się w jego oczach.
– Nie wiem, dlaczego czuję się zmuszona ci to powiedzieć, ale z nią jest wszystko w porządku. Po prostu realizuje swój plan. Catherine jest silna.
– Zdałem sobie z tego sprawę owego wieczoru, kiedy z nią rozmawiałem. Większość dziewcząt w jej sytuacji przyszłaby do mężczyzny na kolanach, ale nie ona.
– Przeszła twardą szkołę. Wie, jak sobie radzić bez niczyjej pomocy.
– Więc nie powiesz mi, gdzie jest? – zwrócił na nią błagalne spojrzenie, sprawiając, że Bobbi niezmiernie trudno przyszła odpowiedź odmowna.
– Dałam jej słowo.
– W porządku. Nie będę zmuszał cię, byś je złamała, ale czy zrobisz coś dla mnie? Powiedz Catherine, że jeśli będzie czegoś potrzebowała – czegokolwiek – niech mi da znać. Powiedz jej, że chciałbym z nią porozmawiać, że to ważne, i zapytaj ją, czy mogłaby zatelefonować do mnie do domu jutro wieczorem.
– Przekażę jej to, ale za nic nie ręczę. Jest uparta… Prawie tak uparta jak jej stary.
Clay wbił wzrok w filiżankę.
– Posłuchaj, ona jest… – Przełknął ślinę, znowu podniósł wzrok i ze ściągniętymi zmartwieniem brwiami zapytał: – Ona nie zamierza zrobić skrobanki?
– Nie. Clay w widoczny sposób rozluźnił się.
Tego wieczoru Bobbi zaczęła rozmowę, mówiąc:
– Clay przyszedł się ze mną zobaczyć. Catherine właśnie odgarniała włosy z czoła. Zamarła w tym geście. Miała wrażenie, że jej serce również zamarło.
– Nie powiedziałaś mu?
– Nie, skomplementowałam tylko jego siniak. Twój tatuś rzeczywiście miał poważne zamiary!
Catherine z dużym wysiłkiem oparła się pokusie zapytania, czy Clayowi nic się nie stało.
– Jestem pewna, że nie przyszedł po to, żeby ci pokazać swoje rany bitewne. Czego chciał? – zapytała sztucznie rzeczowym tonem.
– Dowiedzieć się, gdzie jesteś. Chce z tobą porozmawiać.
– O czym?
– Cóż, jak myślisz? Cath, on nie jest taki zły. Nawet się nie żalił, że został pobity. Sprawia wrażenie, że autentycznie martwi się o ciebie i chce jakoś zabezpieczyć dziecko, to wszystko.
– Do diabła z nim! – wykrzyknęła Catherine, rzucając zaniepokojone spojrzenia i upewniając się, że nikt jej nie słyszy.
– Dobrze, dobrze! Jestem jedynie posłańcem. Chce, żebyś zadzwoniła do niego do domu dzisiaj wieczorem.
Zapadła cisza. Catherine zbyt jasno zobaczyła w myślach jego dom, z całym tym wygodnym luksusem, z płonącym o zmierzchu kominkiem, ubranymi elegancko rodzicami i pogwizdującym Clayem, Clayem o włosach koloru jesiennych liści. Catherine poczuła zagrażającą jej słabość, jednak oparła się jej.
– Cath, słyszałaś mnie?
– Słyszałam.
– Nie zamierzasz jednak do niego zatelefonować?
– Nie.
– Powiedział, że koniecznie musi z tobą o czymś porozmawiać. – W głosie Bobbi dał się słyszeć proszący ton. – Posłuchaj, Cath, on mnie zaskoczył. Myślałam, że będzie się starał wydobyć ze mnie, gdzie się znajdujesz, ale nie. Powiedział, że nie ma zamiaru łamać twojego postanowienia.
– Bardzo budujące – skomentowała sucho Catherine, przypominając sobie zatroskanie malujące się na twarzy Claya, kiedy wysiadała z jego samochodu.
– Może to nielojalnie, ale zaczynam myśleć, że tak.
– Co, naprawdę?
– Cóż, czy rzeczywiście tak trudno w to uwierzyć? On naprawdę sprawia wrażenie… no, zatroskanego. Nie sądziłam, że będzie się tak zachowywał. Zaczynam się zastanawiać, co zrobiłby Stu, gdyby znalazł się w jego sytuacji. Sądzę, że uciekłby, gdzie pieprz rośnie. Posłuchaj, dlaczego nie dasz Clayowi szansy?
– Nie mogę. Nie chcę jego troski i nie zamierzam do niego telefonować. Nic dobrego by z tego nie wynikło.
– Prosił, żeby ci powiedzieć, że jeśli czegoś potrzebujesz, to on chętnie da na to pieniądze.
– Wiem. Już mi to proponował. A ja odpowiedziałam, że nic od niego nie chcę.
– Cath, czy rzeczywiście sądzisz, że mądrze postępujesz?
– Bobbi… proszę.
– Do diabła, on jest nadziany. Dlaczego trochę go nie skubnąć?
– No, teraz mówisz jak mój stary!
– W porządku, Cath, to twoje dziecko. Zrobiłam to, o co mnie prosił – przekazałam ci wiadomość. Zadzwoń dziś wieczorem. Od tej rozmowy wiele zależy. No, a jak tam jest?
– Naprawdę nie jest źle, wiesz? – Po czym, odpędzając od siebie myśli o Clayu Forresterze, dodała: – Nie ma tutaj mężczyzn i to już jest plus.
Głos po drugiej stronie słuchawki przybrał proszący ton:
– Hej, Cath, nie ustawiaj się tak. Nie wszyscy mężczyźni są tacy jak twój ojciec. Na przykład Clay Forrester…
– Bobbi, odnoszę wrażenie, że przechodzisz na drugą stronę.
– Nie przechodzę na drugą stronę. Jestem pośrodku, więc widzę lepiej. Zawsze będę po twojej stronie, nic nie mogę jednak na to poradzić, że uważam, iż przynajmniej powinnaś do faceta zatelefonować.
– Ani mi to w głowie! Nie chcę Claya Forrestera ani jego pieniędzy!
– Już dobrze, dobrze! Wystarczy! N i e zamierzam tracić czasu, kłócąc się z tobą na ten temat, bo wiem, jaka potrafisz być uparta.
Catherine tak pochłonęła rozmowa z Bobbi, że nie zauważyła, jak trzy dziewczyny przeszły o b o k niej do kuchni, a stamtąd doskonale można było podsłuchać. Kiedy odłożyła słuchawkę, wróciła do swojego pokoju, bardziej wstrząśnięta tym, co usłyszała od Bobbi, niż chciała się przyznać. Tak łatwo byłoby się poddać, przyjąć pieniądze od Claya lub też upomnieć się o moralne wsparcie od niego w czasie czekających ją trudnych miesięcy, bała się jednak, że gdyby skorzystała z jego pomocy, miałby nad nią władzę, miałby wpływ na decyzje dotyczące jej przyszłości, decyzje, których jeszcze nie podjęła. Lepiej było pozostać tutaj, g d z i e życie było przyjemniejsze niż tam, skąd odeszła. W Horizons nikt nikogo nie osądzał, gdyż wszyscy płynęli tą samą ł o d z i ą.
Tak przynajmniej im się zdawało.