Ada Anderson od szesnastu lat pracowała na dziennej zmianie w zakładach Munsigwear przy Lyndale Avenue, w północnej części Minneapolis. Pracowała tam tak długo, że ani ta fabryka, ani okolice nie robiły już na niej wrażenia. Przyzwyczaiła się do brzydkich fabrycznych budynków i ponurego otoczenia, hałaśliwych hal i do monotonii.
Jednak gdy Catherine wysiadła z miejskiego autobusu, spojrzała przygnębiona na budynek, w którym jej matka przez całe lata przyszywała kieszenie do koszul i gumki do majtek. Fabryka zawsze wpędzała Catherine w depresję, było to jednak miejsce, w którym mogła swobodnie porozmawiać z matką.
Ada wyszła, szurając nogami, z hałaśliwego, pełnego ścinków pomieszczenia. Na jej prostej twarzy malowało się jeszcze zdziwienie, gdy brygadzista odwołał ją od maszyny, mówiąc, że ma gościa – coś bardzo niezwykłego w tym miejscu. Uśmiechnęła się na widok córki.
– Och, Catherine – powiedziała zmęczonym głosem.
– Cześć, mamo.
– Myślałam, że pojechałaś gdzieś na Zachód.
– Nie, mamo, przez cały czas byłam w mieście. Nie chciałam tylko, żeby tato wiedział, że tu jestem.
– Był okropnie wściekły, że uciekłaś. Catherine bardzo chciała, żeby matka ją uściskała, ale tak się nie stało.
– Czy on… odegrał się za to na tobie, mamo?
– Nie. Tylko pił. Odkąd opuściłaś dom, nie trzeźwiał.
– Mamo, czy mogłabyś gdzieś usiąść?
– Nie wiem, kochanie, mam przerwę dopiero za jakieś pół godziny.
– Możemy usiąść w jadalni?
– Siedzą tam zawsze dziewczęta, a one mają wielkie uszy. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć.
– Mogłybyśmy pójść gdzieś, gdzie przynajmniej jest cicho.
– Chwileczkę, zapytam. Coś załamało się w Catherine, poczuła irytację z powodu niezdecydowania matki. Nawet tutaj, po szesnastu latach, i to w sytuacji, która mogła tyle dla niej znaczyć, matka nie potrafiła o niczym zadecydować i na chwilę przejąć inicjatywy.
– Na litość boską, mamo. Czy rzeczywiście nie możesz na pięć minut opuścić maszyny?
Ada potarła brodę, niepewna, zakłopotana. Catherine natychmiast poczuła skruchę, iż zaatakowała matkę za coś, czego sama nie była w stanie zmienić. Poklepała matkę serdecznie po ramieniu.
– Dobrze, zapytaj, poczekam. Kiedy znalazły się na schodach, a hałas za nimi ucichł, w jakiś dziwny sposób to miejsce wydało się odpowiednim tłem dla tej kobiety, która wyglądała o piętnaście lat starzej niż mogłaby w tym wieku. Catherine pomyślała nagle o swojej matce jako o pokonanej przez czas i los.
– No, mamo, usiądźmy tu na chwilę, dobrze? Co sobie zrobiłaś w palec? – Ada miała zabandażowany wskazujący palec prawej ręki.
– Nic takiego. W zeszłym tygodniu podłożyłam go pod maszynę. Myślałam, że mam więcej wprawy po tych wszystkich latach. Kazali mi zrobić sobie zastrzyk przeciwko tężcowi, a to było jeszcze gorsze.
Catherine zastanawiała się, czy to nie jej ucieczka tak bardzo zdenerwowała matkę.
– Nie chciałam, żebyś się martwiła, mamo. Bałam się, że ojciec wyśledzi mnie na uczelni i znowu zacznie sprawiać kłopoty mnie i Forresterom. Pomyślałam, że zostawi ich w spokoju, gdy mnie nie będzie.
– Catherine, próbowałam go przekonać, by zapomniał o wszystkim. „Herb, mówiłam, nie możesz narażać się takim ludziom jak Forresterowie”. On jednak poszedł i pobił tego młodego człowieka, po czym spędził noc w więzieniu. Odtąd zaczął pić więcej niż kiedykolwiek przedtem, a teraz chodzi, mówiąc do siebie, jak to wydusi z nich pieniądze. Przeraża mnie to. Mówię mu: „Herb, rozchorujesz się, jak będziesz tak dalej postępował”.
– Mamo, zrozum, on już jest chory.
– Nie mów tak, kochanie… – W oczach Ady znowu pojawił się strach. Niepewnie spojrzała w bok. – Wkrótce się uspokoi.
– Wkrótce? Mamo, mówisz tak, odkąd sięgam pamięcią. Dlaczego godzisz się z tym?
– Nie mogę nic zrobić.
– Możesz odejść – powiedziała cicho Catherine. W oczach Ady znowu pojawił się wyraz, który Catherine już znała.
– A gdzie miałabym pójść, kochanie? Nie pozwoli mi się nigdzie ruszyć.
– Pomogę ci. Są takie miejsca, mamo, nawet tu, w naszym mieście, gdzie ojciec znajdzie pomoc.
– Nie, nie – zaprotestowała Ada gwałtownie – nic by to nie dało. Wyszedłby stamtąd jeszcze gorszy. Znam Herba.
Catherine myślała o Instytucie Johnsona, mieszczącym się tuż, tuż. Wystarczyło zatelefonować. Nie chciała jednak wytaczać teraz argumentów, tak samo wyświechtanych jak metody samoobrony zaślepionej Ady.
– Posłuchaj, mamo, mam dla ciebie dobrą wiadomość.
– Dobrą wiadomość? – W oczach Ady pojawiła się nadzieja, choć ona sama nadal była smutna.
– Nie wiem, jak to się stało, ale wychodzę za mąż za Claya Forrestera.
Catherine trzymała obie dłonie matki, pocierając kciukami jej błyszczącą skórę, tak cienką, że prześwitywały przez nią żyły. Twarz Ady rozpogodziła się.
– Wychodzisz za mąż za tego przystojnego młodego człowieka, który twierdził, że cię nie zna? Jak to może być?
– Widywałam się z nim, mamo, i kilka razy byłam u niego w domu. Rozmawiałam z jego rodzicami, którzy są naprawdę bardzo mili, wyrozumiali i pomocni. Możesz w to uwierzyć, mamo? Będę miała prawdziwe wesele!
– Prawdziwe wesele? – Ada pogłaskała córkę po policzku. – No cóż, kochanie… – Znowu uścisnęła rękę Catherine. – A więc tam uciekłaś, do tego młodego człowieka.
– Nie, mamo, mieszkam niedaleko uczelni. Zaprzyjaźniłam się tam z wieloma osobami, widywałam się z Bobbi, a ona przekazywała mi, jak się czujesz.
– Nie powinnaś się o mnie martwić, kochanie. Wiesz, że zawsze jakoś sobie radzę. Ale ty, tylko popatrz! Prawdziwe wesele. – Ada sięgnęła do kieszeni, znalazła chusteczkę i wytarła załzawione oczy. – Posłuchaj, kochanie, mam trochę zaoszczędzonych pieniędzy, niewiele, ale…
– Cicho, mamo. Nie musisz się o nic martwić. Wszystkim się zajęła matka Claya.
– Ale jesteś moim dzieckiem, moją córeczką. To ja powinnam…
– Mamo, Forresterowie chcą się tym zająć, naprawdę. Mogłabym wziąć ślub po cichu, gdybym tego chciała, ale pani Forrester… ona rzeczywiście jest po naszej stronie, mamo. Nigdy w życiu nie spotkałam nikogo takiego.
– Ona jest prawdziwą damą.
– Mamo, chcę, żebyś była na weselu. Ada podniosła na nią zaskoczony wzrok.
– Och nie, kochanie, co ty mówisz, nie pasuję do takiego miejsca.
– Posłuchaj, mamo. Przyjeżdża Steve.
– Steve? – powtórzyła Ada z niedowierzaniem.
– Tak, i może będzie chciał przyjść do domu.
– Do domu. Obie wiedziały, że minęło już sześć lat.
– Tak, mamo. I kazał mi przekazać, że zabierze cię ze sobą na wesele. Przyszłam, żeby ci to powiedzieć.
– Steve… przyjeżdża… do domu? – N a myśl o tym Ada niepewnie podniosła palce do ust. – Och, Boże, ale będą kłopoty. Herb i Steve…
– Tata nic nie będzie wiedział. Ty i Steve macie przyjść na wesele, ale tata nie. – Catherine stanowczym gestem ścisnęła dłonie matki.
– Nie wiem, jak to zrobić.
– Posłuchaj, mamo, proszę, posłuchaj. Możesz mu powiedzieć, że idziesz pograć w bingo, jak to czasami robisz w soboty.
– Ale on się domyśli, kochanie. Wiesz, jaki jest ojciec.
– Nie dowie się, jeśli mu nie powiesz. Wyjdziesz z domu, niby na spotkanie z panią Murphy, żeby pograć w bingo, podobnie jak setki razy przedtem.
– Ale on ma szósty zmysł.
– Mamo, Steve przyjeżdża, wiesz? Kiedy opuszczał dom, poprzysiągł, że jego noga nigdy w nim nie postanie, i dotychczas nie zmienił zdania. Jeśli chcesz zobaczyć Steve'a, musisz być na moim weselu.
– Czy u niego wszystko w porządku?
– Ma się świetnie. Robił wrażenie szczęśliwego i pytał, jak ty się miewasz, i kazał ci przekazać, że cię kocha.
– Steve ma teraz dwadzieścia dwa lata. Zamyślenia Ady nie rozpraszał hałas maszyn dobiegający z hali. Rytmiczny stukot towarzyszył jej niewesołym myślom, gdy ona sama kuliła się na schodach, dotykając kolanami kolan córki. Myśli o synu nie wygładziły sieci zmarszczek na jej twarzy, jednak nadały jej nowy wyraz. Gdy ponownie podniosła wzrok na Catherine, oświadczyła:
– Tyla ma schowany w magazynie kupon niebieskiego materiału, z którego uszyję sobie ładną sukienkę.
– Och, naprawdę, mamo? – uśmiechnęła się Catherine.
– Chcę się zobaczyć ze Steve'em i chcę być na ślubie mojej córeczki.
– Dziękuję. – Pod wpływem impulsu Catherine pochyliła się i szybko uściskała szczupłe ramiona matki.
– Muszę j u ż wracać, pracuję przecież na akord. Catherine skinęła głową.
– Tym razem nie powiem Herbowi słowa, zobaczysz.
– Dobrze. A ja dam ci znać, jeśli Steve znowu zatelefonuje.
Ada wstała z trudem, podpierając się rękami.
– Cieszę się, że przyszłaś, kochanie. Smutno mi było, kiedy myślałam, że ty i Steve jesteście tak daleko ode mnie. – Weszła po dwóch schodach, po czym spojrzała z góry na Catherine. – Czy to będzie wesele z kwiatami, tortem i białą suknią?
– Tak, mamo.
– No i kto by pomyślał – powiedziała jeszcze raz Ada. Zatrzymała się, a na jej twarzy wyraz zadziwienia stawał się coraz wyraźniejszy. – Kto by pomyślał – powtórzyła jakby do siebie.
Po raz pierwszy Catherine była w pełni szczęśliwa, że postąpiła zgodnie ze wszystkimi życzeniami Angeli Forrester.
Zaproszenia były wypisane na jasnoniebieskim papierze, ozdobnym pismem, które wyglądało jak piruety tancerza. Kiedy Catherine wyjmowała zaproszenia z pudełka, karteczki zaszeleściły w jej palcach jak krynolina baletnicy. Dotknęła tłoczonych liter, lekko przesunęła po nich palcami, tak jak niewidomi czytają alfabet Braille'a. Wypukłości tworzyły wdzięczne zawijasy, odbierane z czułością przez jej palce.
Przejęta przyglądała się zaproszeniu, jeszcze oszołomiona tym wszystkim, co się tak szybko działo.
Catherine Marie Anderson
i
Clay Elgin Forrester
zapraszają do wzięcia udziału w radosnej uroczystości
połączenia węzłem małżeńskim, która odbędzie się
piętnastego listopada o godzinie siódmej po południu
w domu Claiborne 'a i Angeli Forresterów
Highwiev Place 79
Edina, Minnesota
Catherine jeszcze raz przesunęła palcami po tłoczonych literach. Z głębokim żalem w sercu pomyślała: Tak, nie wystarczy czuć jedynie opuszkami palców.