ROZDZIAŁ 23

W wigilię Bożego Narodzenia, tuż po południu, zaczął padać śnieg. Opadał niczym diamentowy pył, lekkimi puszystymi płatkami. Do wieczora ziemia był czysta i biała. Niebo pobłyskiwało lekko, rozjaśnione światłami miasta.

Catherine była ubrana w nowy, zrobiony własnoręcznie sweter z miękkiej rdzawej wełny, poniżej piersi przewiązany paskiem. Tym razem postanowiła stawić czoło Elizabeth Forrester. Kiedy jednak zbliżała się do frontowych drzwi, jej pewność siebie zaczęła się chwiać na myśl, co wielka dama powie na jej sterczący brzuch.

– Czy sądzisz, że już jest? – zapytała Claya spłoszona, gdy stał przy drzwiach z ręką na klamce.

– Jestem pewny, że tak. Zrób po prostu to, co ci powiedziałem, staw jej czoło. Ona to lubi.

Uśmiech, jaki zdołała przywołać na twarz, znikł, kiedy weszli do środka, gdyż Elizabeth Forrester stała właśnie na wprost nich na schodach. Opierała się na lasce, do której rączki był przywiązany czerwoną wstążką niedorzeczny zielony bukiecik.

– No, najwyższa pora, dzieci! – zganiła ich władczym tonem.

– Wesołych świąt, babciu – przywitał się z nią Clay, ujmując jej ramię, kiedy zeszła na najniższy stopień.

– Tak, dano mi do zrozumienia, że są to wesołe święta. Sama potrafię zejść po schodach, jeśli łaska. Jeśli masz się o kogoś troszczyć, to jak sądzę twoja żona jest tą kobietą, która wymaga troski. Czyż nie tak, kochanie? – Popatrzyła na Catherine swymi sokolimi oczyma.

– Jestem zdrowa jak koń – odparła dziewczyna, oddając swój płaszcz Clay owi i obciągając obszerną suknię.

Na wargach Elizabeth zaigrał przez moment delikatny uśmiech, a oczy, których celowo nie skierowała na brzuch Catherine, błyszczały tak samo jak klejnoty na jej palcach. Spojrzała na swego wnuka.

– Wiesz, podoba mi się styl tej kobiety. Mogę dodać, że trochę przypomina mój własny. – Laska z rączką z kości słoniowej dwukrotnie dotknęła brzucha Catherine, podczas gdy matrona oświadczyła: – Jak już powiedziałam, oczekuję, że będzie piękny, i nie trzeba dodawać, że inteligentny. Wesołych świąt, moja droga. – Przysunęła policzek do policzka Catherine, nie dotykając go, po czym weszła do salonu, pozostawiając Catherine wpatrzoną w Claya.

– To wszystko? – szepnęła Catherine, szeroko rozwierając oczy.

– Wszystko? – uśmiechnął się Clay. – Piękny i inteligentny? To całkiem spore zadanie.

W kącikach oczu Catherine pojawił się uśmiech.

– A co się stanie, jeśli ona będzie milutka i średniej inteligencji?

Clay wyglądał na zaszokowanego.

– Nie ośmieliłabyś się!

– Nie, chyba nie, prawda?

Przez chwilę uśmiechali się jeszcze, zapomniawszy o spotkaniu z Elizabeth Forrester. Spoglądając na Claya, na jego uśmiech, na jego czarujące usta i tę brew, która tak prowokacyjnie wyginała się nad jego lewym okiem, Catherine poczuła, jak opuszcza ją powściągliwość. Zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu stoi tak ze wzrokiem zatopionym w jego oczach, i pomyślała: To ten dom. Co się ze mną dzieje, kiedy jestem z nim w tym domu? Omiotła spojrzeniem wspaniały hol, szukając jakiegoś tematu do rozmowy.

– Uważam, że dziś wieczór do tego domu panowie powinni przybyć w pelerynach, a panie z futrzanymi mufkami. Niemal słyszę, jak na podjeździe rżą konie zaprzęgnięte do sań.

– Tak, mama jak zwykle zaszalała.

W innych porach roku ten dom również emanował serdecznością ale w czasie świąt Bożego Narodzenia miał szczególny urok. Gałązki sosny oplatały balustradę, a ich mocny zapach witał przybywających. Stoliki zdobiły czerwone świece wetknięte pomiędzy świeżo ścięte gałęzie ostrokrzewu. Zapach sosny mieszał się z zapachem dymu z płonących kominków i aromatyczną wonią dochodzącą z kuchni. W gabinecie zapalono świece w staroświeckich sztormowych latarniach, ustawionych na gzymsie kominka. W salonie jakieś dziecko grało kolędy na fortepianie. Tam, pod oknem, stała ogromnych rozmiarów choinka, dumna stara jodła przystrojona tradycyjnie różnokolorowymi lampkami, które rzucały tęczowe błyski na ściany i twarze znajdujących się tam ludzi, odbijały się w złocistych łańcuchach oplatających gałązki drzewka. Były one obwieszone tak licznie wspaniałymi ozdobami, że aż uginały się pod ich ciężarem. Góra prezentów – każdy opakowany w ozdobny papier i przewiązany wstążkami z zatkniętymi pod nie zielonymi gałązkami – piętrzyła się pod choinką. Na najdłuższej ścianie salonu znajdował się ogromnych rozmiarów wieniec z orzechów, udekorowany czerwoną kokardą z aksamitu, której końce podtrzymywały w dziobach złocone przepiórki, zawieszone po obu stronach wieńca. Zewsząd dobiegał szmer szczęśliwych głosów, ponad którymi przebijał śmiech Angeli, rozlewającej w jadalni poncz. Ona sama wyglądała jak delikatna świąteczna dekoracja, w bladolawendowej sukni z miękkiego weluru i maleńkich srebrnych pantofelkach, współgrających z cienkim paskiem w talii i z cienkim łańcuszkiem na szyi.

– Catherine, kochanie – powitała ich, podchodząc do nich natychmiast, zaniechawszy swego zadania – i Clay! – W jej melodyjnym głosie zabrzmiała zwyczajowa nuta powitania, Clay jednak przybrał obrażoną minę.

– Wiesz, zazwyczaj było „Clay, kochanie”, a potem „Catherine, kochanie”. Zostałem chyba zepchnięty na drugi plan.

Angela spojrzała na niego z przyganą, jednak i tak najpierw pocałowała Catherine, a dopiero potem jego, prosto w usta.

– Proszę, na to czekałeś? – Rzuciła rozbawione spojrzenie powyżej jego głowy, gdzie nad drzwiami wisiała jemioła. – Jakbyś nie wiedział, że wisi tu co roku – zażartowała.

Clay cofnął się szybko, udając, że się boi, co Angelę bardzo rozbawiło. Śmiejąc się poprowadziła Catherine do wazy z ponczem, gdzie stał Claiborne.

Dzwonek u drzwi dzwonił niemal bez przerwy i wkrótce cały dom rozbrzmiewał gwarem i śmiechem. Goście podchodzili do Catherine i składali gratulacje z powodu oczekiwanych narodzin dziecka i obcałowywali ją, korzystając z okazji, że stoją pod jemiołą, co wywołało ogólną wesołość. Catherine starała się ze wszystkich sił nie pokazać po sobie wzruszenia.

Na stół, uginający się od jedzenia, wjechał gorący prawdziwy angielski pudding śliwkowy. Wtedy właśnie dziadziuś Elgin złapał Inellę pod jemiołą, gdy ta zaabsorbowana była wydawaniem ogrzanych talerzyków deserowych. Catherine, stojąc w pobliżu z filiżanką kawy w ręce, roześmiała się na widok drobniutkiego zasuszonego staruszka całującego służącą w drzwiach do kuchni. Wtem wyczuła czyjąś obecność za plecami i kiedy się obejrzała, zobaczyła Claya. Uniósł brwi i spojrzał w jakiś punkt nad jej głową.

– Lepiej uważaj. Zaraz dobierze się do ciebie dziadziuś Elgin – powiedział.

Catherine szybko uciekła spod jemioły.

– Nie podejrzewałabym o to twojego dziadka – powiedziała z uśmiechem.

– W czasie świąt wszyscy trochę wariują.

– Rzeczywiście tak jest – powiedział ojciec Claya, podchodząc do nich. – Czy będzie pan miał coś przeciwko temu, młody panie Forrester, jeśli starszy pan Forrester pocałuje twoją żonę?

Catherine nie stała już pod jemiołą, jednakże podniosła wzrok w górę i cofnęła się o krok.

– Ja nie…

– Oczywiście że nie, panie Forrester. Claiborne obdarzył ją serdecznym pocałunkiem, uściskał i spojrzał prosto w twarz.

– Wyglądasz jeszcze ładniej niż zwykle, moja droga. – Jednym ramieniem otoczył ją, a drugim Claya. – Nie przypominam sobie szczęśliwszych świąt.

– Mam wrażenie, że część tej radości można przypisać ponczowi – zażartował Clay.

Catherine i Clay znaleźli kącik, w którym mogli usiąść i zjeść pudding, ona jednak ledwie go skosztowała. Niewiele mieli sobie do powiedzenia. Od czasu do czasu Catherine czuła na sobie wzrok Claya.

Wkrótce Angela usiadła przy fortepianie, by akompaniować młodszym dzieciom, które fałszując śpiewały kolędy, aż wszyscy zaśpiewali na koniec „Cichą noc”. Claiborne stał za Angela, opierając ręce na jej ramionach i śpiewając pełną piersią. Kiedy przebrzmiała ostatnia nuta, pocałowała go w rękę.

– Nie śpiewałaś – powiedział Clay za plecami Catherine.

– Chyba nie potrafię. Stał tak blisko, że czuł zapach jej włosów. Przypomniał sobie to, co przeczytał w jej pamiętniku. Pragnął jej od tamtej pory.

– Wszyscy będą teraz wychodzić. Pomogę im znaleźć płaszcze.

– A ja zbiorę naczynia ze stołu. Jestem pewna, że Inella jest zmęczona.

Było już po północy. Clay i Catherine odprowadzili do drzwi ostatniego gościa, gdyż Angela i Claiborne gdzieś zniknęli. Wolnym krokiem Catherine przeszła w stronę salonu i łagodnego światła choinkowych lampek. Clay szedł tuż za nią, co czynił, zdawało się, coraz częściej. Ręce wsunął do kieszeni. Catherine przeczesała palcami włosy, odsuwając je za ucho.

Zatrzymała się na progu, dostrzegłszy jakiś ruch w ciemnym kącie pokoju. Stali tam Claiborne i Angela, całując się tak namiętnie, jak według Catherine nie mogą się całować ludzie w ich wieku. Claiborne miał przerzuconą przez ramię ścierkę do naczyń, a Angela była bez butów. Jego dłoń głaskała jej plecy, a następnie przesunęła się na jej pierś. Catherine szybko odwróciła się, czując się jak intruz, gdyż tych dwoje z pewnością nie zdawało sobie sprawy z jej obecności. Kiedy jednak chciała się dyskretnie wycofać, wpadła na Claya, który zamiast się cofnąć, położył jej palec na ustach, po czym podniósł go, wskazując na zawieszoną nad ich głowami jemiołę. Jego włosy, twarz i koszula były iluminowane zgaszonymi świątecznymi barwami – czerwienią błękitem, zielenią i żółcią; wyglądał równie zachęcająco, jak prezenty leżące pod choinką. W jego oczach również odbijał się blask choinkowych lampek. Przesunął palcem po brodzie Catherine, zostawiając płonącą ścieżkę do zagłębienia pod jej dolną wargą. Jej zaskoczone oczy rozszerzyły się, a oddech uwiązł w gardle. Położyła rękę na upstrzonym przez różnokolorowe światełka rękawie koszuli, mając zamiar go powstrzymać, on jednak złapał ją za obie ręce i zarzucił je sobie na szyję.

– Moja kolej – szepnął. Po czym zniżył swe usta do jej ust, oczekując, że zaraz zacznie się bronić. Nie zrobiła jednak tego. Wiedział, że nie postępuje fair, miał jednak na to ochotę przez cały wieczór, a gra fair była najodleglejszą myślą, gdy zagłębiał się w jedwabistości jej ust. Ich ciepłe języki dotknęły się. Skłonił ją do tego szczególnie delikatnie, pamiętając, co o tym napisała – że łagodną powolnością bardziej ją zapraszał, niż zmuszał.

Czuł, jak jej palce zaciskają się na kołnierzyku jego koszuli, i przestał poruszać j ę z y k i e m – czekał, delikatnie ją przytulając. Poczuł opuszki palców na swojej szyi i objął ją mocno w talii.

Od dnia ślubu jej ciało rozrosło się. Rozkwitło w rozkoszną pełnię, która teraz nie pozwalała ich biodrom się dotknąć. Przesunął dłonią w górę i dół jej pleców, pragnąc, by dziecko teraz zaczęło kopać – chociaż raz – by mógł je poczuć.

Niechętnie zakończył pocałunek.

– Wesołych świąt – szepnął.

– Wesołych świąt – szepnęła tak blisko, że poczuł jej oddech. W pokoju panowała absolutna cisza. Kiedy patrzyli sobie w oczy, z choinki opadła igła, wydając nikły dźwięk. Ich usta znowu były chętne, ciepłe i znowu zaczęły się szukać, a ona lekko przywarła do niego brzuchem. Zapragnęła, by trwało to wiecznie, ale już samo życzenie sprawiło, iż przypomniała sobie, że jest to niemożliwe, i cofnęła się. Zamiast jednak wypuścić ją z objęć, lekko splótł palce obu rąk na jej plecach, odchylił się w tył i leniwie kołysał wraz z nią, uśmiechając się w jej włosy, jej wargi i piersi, niezaprzeczalnie coraz większe.

Wiedziała, że powinna zażądać, by ją wypuścił z objęć, on jednak kusił ją, łagodny, przystojny, z twarzą oświetloną kolorowymi lampkami, z włosami koloru ognia. Odwrócili twarze, by spojrzeć na choinkę. Przez chwilę zadowolona, pozwoliła mu przyciągnąć się lekko do siebie, aż jej skroń oparła się o jego brodę. A z cienia blade twarze Angeli i Claiborne'a – w podobnym uścisku – przyglądały się młodszej parze, i Claiborne bez słowa zacieśnił uścisk.

– Mam wspaniały pomysł – powiedziała cicho Angela. Catherine przestraszyła się trochę, kiedy jednak chciała się odsunąć, Clay temu zapobiegł.

– Zanocujcie u nas. Clay poczuł, jak Catherine sztywnieje.

– Jeśli o mnie chodzi, to wspaniale – powiedział, kołysząc ją jak przedtem, on, wizerunek zadowolonego małżonka.

– Ale ja nie mam nocnej koszuli – powiedziała speszona Catherine.

– Jestem pewna, że jakąś ci znajdę, i na pewno mamy gdzieś zapasową szczoteczkę do zębów. Możecie spać w różowym pokoju.

Catherine zaczęła gwałtownie szukać wymówek i zaraz jedną znalazła.

– Musimy przecież zabrać moją mamę po drodze tutaj jutro rano.

– No, tak. Clay zmarkotniał.

– No cóż – powiedziała Angela – tak czy owak był to dobry pomysł. Bądźcie tu jednak jak najwcześniej.

W domu Clay długo ścielił sobie łóżko i korzystał z łazienki. Kręcił się po holu na piętrze, przyglądając się, jak Catherine ściąga kolczyki i buty.

– Napijesz się wody sodowej albo czegoś innego? – zapytał.

– Nie, dziękuję.

– Nie jestem zmęczony, a ty?

– Jestem wykończona. Clay rozpiął koszulę.

– Jak długo zamierzasz jeszcze chodzić na uczelnię? Czy nie powinnaś wkrótce zrezygnować? – W końcu postanowił wejść do sypialni, przeszedł się tuż obok niej i stanął przy komodzie, opróżniając kieszenie.

– Mogę chodzić na zajęcia, jak długo będę chciała.

– Ale jak długo jeszcze?

– Jeszcze trochę, może do końca semestru. Patrzył, jak krząta się po pokoju, wiedział, że wykonuje wszystkie te czynności, żeby sprawić wrażenie zajętej. Oparł się o framugę drzwi do garderoby i patrzył, jak otwiera szufladę komody. Jasne włosy opadły jej na twarz, kiedy pochyliła się, żeby coś wyjąć. Skóra na piersiach napięła się mu jak struna. Jego serce uderzało niczym aksamitny młot. Kiedy się odezwał, jego głos miał głębokie, dźwięczne brzmienie.

– Do kiedy ciężarna kobieta może bezpiecznie współżyć z mężczyzną?

Ręce Catherine znieruchomiały. Gwałtownie uniosła głowę i napotkała w lustrze jego wzrok. Mięśnie jej krocza ściągnęły się bez udziału jej woli. Clay nie drgnął, nadal opierał się o framugę drzwi, z ręką wsuniętą niedbale do kieszeni spodni. Pod jego rozpiętą koszulą widoczny był wąski skrawek złocistej owłosionej skóry. Nic nie można było wyczytać z jego twarzy.

– Pragnę tego, wiesz – powiedział tym samym przyciszonym głosem, który przyprawiał ją o gęsią skórkę na plecach. – A ponieważ już jesteś w ciąży, co jeszcze może się stać? To znaczy, jeśli oczywiście jest to dla ciebie bezpieczne. – Ona jednak tylko wpatrywała się w niego. – Pragnę tego od tygodni, i mówiłem ci o tym na wszelkie możliwe sposoby. Dzisiaj wieczorem, kiedy całowaliśmy się pod jemiołą, postanowiłem, że ci to powiem. Jesteś bardzo godną pożądania żoną, wiedziałaś o tym, Catherine?

W końcu odzyskała głos.

– Jestem bardzo ciężarną żoną.

– To jednak wcale nie umniejsza twojej atrakcyjności. Zwłaszcza że to moje dziecko nosisz.

– Nie mów nic więcej, Clay – ostrzegła go.

– Nie bój się, Catherine. Nie będę nalegał. Decyzja należy wyłącznie do ciebie.

– Nie boję się, a odpowiedź brzmi „nie”. – Nagle znalazła w szufladzie to, czego szukała i zatrzasnęła ją.

– Dlaczego? Nadal stała odwrócona do niego plecami, patrząc na jakiś przedmiot znajdujący się na blacie toaletki, jednak w lustrze Clay mógł dojrzeć, jak mocno wsparła się o jej brzeg, trzymając w ręce niebieską zwiewną szatkę.

– Dlaczego robisz to dziś wieczór, po takim cudownym dniu?

– Powiedziałem ci, że chcę iść z tobą do łóżka. Czy byłoby to niebezpieczne?

– Lekarz nic na ten temat nie mówił.

– Cóż, może zapytasz go następnym razem, kiedy będziesz z nim rozmawiać.

– Nie ma takiej potrzeby.

– Nie ma? Cisza, jaka po tym nastąpiła, była równie brzemienna jak kobieta, która opierała się o toaletkę. Głos Claya zabrzmiał twardo.

– Mam już dość spania na tym tapczanie, kiedy jest tutaj wspaniałe łóżko i doskonała, ciepła kobieta, do której można się przytulić. I jak sądzę, jej także by się to spodobało, gdyby sobie na to pozwoliła. Co powiesz, Catherine, przecież są święta.

– Nie rób tego, Clay. Obiecałeś.

– Łamię obietnicę – powiedział, powolnym ruchem odrywając się od framugi drzwi.

– Clay – rzuciła ostrzegawczo, odwracając się do niego twarzą.

– Jak możesz całować w ten sposób i nie podniecać się, możesz mi to wyjaśnić?

– Nie zbliżaj się do mnie.

– Cały czas się nie zbliżałem. To tylko powoduje, że pragnę cię jeszcze bardziej.

– Nie zamierzam iść z tobą do łóżka. Możesz więc o tym zapomnieć!

– Przekonaj mnie o tym – odparł, podchodząc do niej.

– Wiesz, na czym polega twój problem? Na twoim ego. Po prostu nie potrafisz uwierzyć, że mogę z tobą mieszkać i nie poddać się twojemu śmiertelnemu urokowi, prawda?

– Cat, jesteś cholerną kłamczucha – oskarżył ją aksamitnym głosem. – Zapominasz, że to ja cię wcześniej całowałem. Co w tym złego? Jest to w końcu usankcjonowane prawem, jeśli już o tym mówimy – zapisane, opieczętowane i udokumentowane przez pastora. Czego się boisz?

Teraz znajdował się od niej zaledwie na długość ramienia, a jego szare oczy były cieplejsze niż kiedykolwiek przedtem. Nieświadomie zakryła obiema rękami swą powiększoną talię.

– Dlaczego to robisz? Dlaczego próbujesz ukryć się przede mną? Zawsze trzymasz mnie na odległość, unikasz nawet przebywania w tym samym pokoju co ja. Dlaczego nie możesz być częściej taka jak dzisiejszego wieczoru? Dlaczego ze mną nie porozmawiasz, nie powiesz, jak się czujesz, może nawet ponarzekasz na coś? Potrzebuję jakiegoś ludzkiego kontaktu, Cat. Nie przywykłem do prowadzenia takiego samotniczego życia.

– Nie mów do mnie „Cat”!

– Dlaczego? Powiedz mi, dlaczego.

– Nie powiem. – Już miała się odwrócić, jednak jego ramię ją powstrzymało.

– Nie odwracaj się ode mnie, porozmawiaj ze mną.

– Och, Clay, proszę. To był cudowny wieczór. Proszę, nie psuj teraz wszystkiego. Jestem zmęczona i dawno nie czułam się taka szczęśliwa, dopóki nie zacząłeś. Czy nie możemy udawać, że tego pocałunku nie było, i pozostać przyjaciółmi?

Chciał powiedzieć o źródle jej problemu, powiedzieć, że to, iż będzie się z nim kochać, nie zrobi z niej dziwki, o co oskarżał ją ojciec. Nie była jednak na to jeszcze gotowa, a ponadto tę prawdę musi odkryć sama. Wiedział, że jeśli ją zmusi, zanim pozna tę prawdę, wyrządzi jej tym ogromną krzywdę.

– Jeśli mówisz poważnie i jeśli rzeczywiście będziesz od tej pory przyjazna w stosunku do mnie, to już dobry początek. Nie spodziewaj się jednak po mnie tego, że zapomnę o naszym pocałunku, i nie oczekuj, że uwierzę także w to, iż ty o nim zapomniałaś.

– To ten dom. Coś jest w tym domu. Czuję się inna, kiedy tam idę, i tylko tam robię szalone rzeczy.

– Na przykład pozwalasz swojemu mężowi, żeby pocałował cię pod jemiołą?

Catherine walczyła z uczuciami, których nie potrafiła opanować, pragnęła go, a równocześnie bała się bólu, jaki może jej w końcu sprawić. Clay wyciągnął opaloną rękę, schwycił za kark i chociaż opierała się sztywno, przyciągnął do siebie.

– Boisz się mnie, Catherine. Nie musisz. Decyzja należy do ciebie. – Pocałował ją lekko w usta, nadal trzymając dłoń na jej napiętych mięśniach karku. – Dobranoc, Cat – szepnął i wyszedł.

Jej postanowienie opierania się Clayowi osłabło jeszcze bardziej, kiedy w świąteczny poranek otworzyła małą paczuszkę od niego i znalazła w niej dwa bilety na „Jezioro łabędzie”, wystawiane pod koniec stycznia w Northrup Auditorium. Przeczytała słowa wypisane na biletach i podniosła wzrok, on jednak w tej chwili rozpakowywał prezent od matki, tak więc Catherine pochyliła się i lekko dotknęła jego ramienia. Clay podniósł wzrok.

– Pamiętałeś – powiedziała, czując, jak w jej piersi rozlewa się ciepło. – Ja… cóż, dziękuję, Clay. Przepraszam, że nie mam dla ciebie żadnego prezentu.

– Od dawna nie byłem na balecie – odparł. Wyraz jego oczu sprawił, że przez chwilę atmosfera się skomplikowała, po czym Catherine przerwała napięcie, żartując:

– Kto powiedział, że cię ze sobą zabiorę? – i obdarzyła go jednym ze swych rzadkich uśmiechów.

Загрузка...