ROZDZIAŁ 8

Gemma


To było NIESAMOWITE. Zaklejanie banków. Wspólne zmywanie naczyń. Codziennie zapiekanka z ziemniaków i fasolka na kolację. Super!

No dobra… było nieźle, naprawdę. Za dużo wtedy myślałam. Wiesz… gdzie są te dzikie balangi, gdzie życie ulicy, gdzie jest MIASTO?

Ale dla Smółki był to wspaniały czas i dlatego mówię, że było nieźle. Słowo daję, musiał czuć się jak w niebie. Wszystkich lubił. Wielbił Richarda. Lubił nawet Vonny mimo jej oczywistej wrogości.

No i naturalnie miał mnie.

Mogliśmy kłaść się dowolnie późno i wstawać, kiedyśmy chcieli. Mogliśmy być razem całe dnie i całe noce. I muszę przyznać, że było to całkiem fajne. Gdyby nie Smółka, nie wytrzymałabym ani jednego dnia. Lecz był tam. A więc…

Ponieważ nie miał pieniędzy, w zamian za utrzymanie miał remontować dom. Richard skombinował skądś kilka galonów farby i Smółka wstawał o dziewiątej rano i zamazywał ściany, pokój za pokojem, na obrzydliwy blady kolor. Ja też oczywiście byłam na ich utrzymaniu. Nie mogłam wydać swoich stu funtów – bo niby jak? – więc musiałam mu pomagać. Wkrótce jednak udało mi się zmienić zwyczaj wstawania o dziewiątej. Zwlekaliśmy się około południa. Rano kotłowaliśmy się w łóżku, a po południu w farbie.

Odkąd zaczęliśmy sypiać razem, pragnęłam go jak wariatka i trudno było nam powstrzymać się od uścisków i obmacywania. Kiedy się rozbierałam, białe ślady jego palców widoczne były na całym moim ciele!

Smółka to świetny kumpel. Musiał chyba przemyśleć każdą rzecz w taki czy inny sposób, bo zawsze ma coś do powiedzenia. Ale też zawsze słucha. Marszczy czoło, jakby usiłując nie przeoczyć niczego, jak gdyby jego winą – a nie moją – było to, że powiedziałam coś głupiego, co się zresztą często zdarzało. I ma poczucie humoru. Mam na myśli to, że podobają mu się moje żarty. Prawie bez przerwy pokładaliśmy się ze śmiechu. Po prostu dobrze nam było ze sobą.

Miał też jednak parę denerwujących nawyków. Myślę, że był trochę nadgorliwy z tą swoją chęcią bycia użytecznym. Co do mnie, to… w porządku, dawali nam jeść, ale myśmy zarabiali na swoje utrzymanie. Przecież pokój, który remontowaliśmy, nie należał do nas. Lecz Smółka był tak pełen patetycznej wdzięczności i jakiegoś poczucia winy, że większość czasu biegał za ich sprawami. Gotował, sprzątał… co tylko chcecie. Inną znów kwestią – i to taką, która mi najbardziej doskwierała – były niekończące się dyskusje o Gemmie.

Oczywiście to Vonny stała za tym wszystkim. Bez przerwy ustalała, co jest słuszne, i zmuszała innych ludzi, żeby się do tego zastosowali. Właściwie postępowała tak wobec wszystkich. Zawsze czegoś chciała od Jerry’ego – to miał otworzyć z Richardem kolejny dom, to posprzątać kuchnię albo pościelić łóżko, albo zanieść rzeczy do pralni. Niespecjalnie jej się to udawało. On chciał jedynie siedzieć sobie w spokoju i upalać się. Ale lepiej poszło jej ze Smółką. Zalazło mi to za skórę jeszcze bardziej niż jej próby ze mną. On oczywiście uwielbiał te sytuacje. Wystarczyło, że głośno oznajmiła, co ma być na kolację, a już zrywał się na równe nogi i żebrał o pozwolenie pobiegania po sklepach z torbą na zakupy. Wdzięczność to nie jest właściwe słowo. To było poniżające. A jeśli szukał sobie drugiej matki… przecież dopiero co od jednej się uwolnił.

Mnie raczej nie lubiła. Na twarzy miała wypisane, co sobie o mnie myśli: zepsuta gówniara. Nie lubiła ani mojego sposobu mówienia, ani postępowania, ani wyglądu. Uważała, że powinnam być w szkole, w domu i w ogóle poza jej życiem. Pewnie wyobrażała sobie, że trzeba mnie układać do snu w łóżeczku.

Moim zdaniem na tym polegał jej problem.

W zasadzie cały czas prowadziła kampanię zmierzającą do usunięcia mnie stamtąd i odesłania do domu. Nie znała mnie, bo inaczej by wiedziała, że najlepszy sposób, żeby nakłonić mnie do zrobienia czegoś, to powiedzieć, żebym tego nie robiła. Cały czas jednak truła głowę Richardowi, a on chyba przyznawał jej rację. Był o niebo sympatyczniejszy, ale właściwie taki sam jak ona. Jeśli masz czternaście lat, to należysz do kogoś – w moim wypadku do mamy i taty.

Vonny zadręczała tym Smółkę CAŁY CZAS. Poddawała go obróbce. Podlewała gorącą oliwą, żeby aż skwierczał. Powtarzała, jaki jest samolubny, bo wyrwał tak młodą i niewinną istotę jak ja z łona ukochanej rodziny.

– Jak muszą czuć się twoi rodzice? – jęczał.

– Pewnie tak samo dobrze jak ty dzięki Vonny – odparłam. Miał taki sam wyraz twarzy jak wtedy, kiedy jego prawdziwa matka, tam w Minely, owijała go sobie wokół palca.

W gruncie rzeczy Richard i Vonny tworzyli doskonałą parę rodziców. Gdybym tak miała ich zamiast tej nieudacznej pary przygłupów, którymi obdarzył mnie Pan Bóg, nigdy bym nie uciekła. Było doskonale. Mogłam spędzać noce ze swoim chłopakiem. Dawali mi trawkę. Mogłam pomalować swój pokój na dowolny kolor i pozostawać poza domem tak długo, jak długo chciałam. Jako rodzice byli doskonali.

Jedyny problem polegał na tym, że nie po to uciekłam z domu, żeby szukać sobie nowych rodziców.

Nie mówiłam o tym Smółce, ale myślałam sobie: no cóż, na razie tak jest dobrze. Miałam zamiar rozglądać się czujnie za właściwymi przyjaciółmi. Ludźmi w naszym wieku albo niewiele starszymi, którzy nie przejmowaliby się tak bardzo legalnością naszego statusu, ponieważ sami byliby równie nielegalni.

Spotykaliśmy się już z różnymi ludźmi. Richard, Jerry i Vonny mieli wielu przyjaciół. Nadszedł w końcu wieczór, kiedy mogliśmy nareszcie – HURRA!!! – ZAPALIĆ ŚWIATŁA W DOMU. I chodzić sobie swobodnie w blasku Prawdziwego Elektrycznego Oświetlenia.

No tak. To naprawdę było ekscytujące po tygodniu pełzania przy świeczkach. Po raz pierwszy zaprosili wtedy parę osób. Siedzieli sobie w kręgu, rozmawiali, popijali i wstawiali się. Żadnych tańców ani nic takiego. Richard przyniósł swój sprzęt grający. Usiedliśmy ze Smółką w kącie, niczym para oswojonych papug. Od czasu do czasu ktoś podchodził i zagadywał coś sympatycznie. Wszyscy byli starzy.

Jedynym interesującym rezultatem tego spotkania było to, że mieliśmy zorganizować parapetówkę w następną sobotę, aby oficjalnie otworzyć siedlisko. Impreza pełną gębą, z tańcami i głośną muzyką. Richard zapowiedział, że zaprosi parę osób bardziej zbliżonych wiekiem do nas. On zna chyba wszystkich. Otworzył przecież tyle domów. Napomknął, że o parę ulic od nas mieszkają tacy ludzie, co brzmiało interesująco. Mówił, że są inni niewiele dalej i też mogą przyjść… Zaczynałam myśleć, że opłacało się poczekać.

Był już zresztą najwyższy czas. Dwa tygodnie życia przy świeczkach i malowania ścian wyczerpało mój limit.

Ciągle miałam sto funtów, które ukradłam za pomocą karty magnetycznej taty. Dotąd nie musiałam ich wydać. Oni płacili za jedzenie. Vonny i Jerry zaopatrywali mnie nawet w szlugi. No i dobrze… myślałam sobie. Tak więc następnego dnia oznajmiłam Smółce, że wychodzimy.

Czy uwierzysz, że wyciągnięcie go z domu zabrało mi całe wieki? On w dalszym ciągu z obłąkaną gorliwością chciał malować te cholerne pomieszczenia. Trzeba było niemal negocjować z nim zrobienie czegokolwiek oprócz malowania i jeszcze jednej czy dwóch rzeczy. W końcu prawie na siłę wypchnęłam go z domu.

Udaliśmy się do miasta, żeby trochę zaszaleć.

Po drodze układałam sobie w myślach plan całego dnia. Zanim doszliśmy do Woolsworth, wiedziałam dokładnie, co chcę zrobić ze swoimi pieniędzmi. Pierwszą rzeczą był ogromny, tłusty, ohydny hamburger. Za domem tęskniłam tylko z jednego powodu – mięsa. Miałam dosyć fasolki i mleka sojowego. Smółka bąkał jakieś wegetariańskie frazesy, ale zaciągnęłam go do McDonalda i zamówiłam dwa duże hamburgery.

– Krowie zwłoki.

– Krowie zwłoki – powtórzył z powagą.

Pochłonęliśmy hamburgery w okamgnieniu. Były niewiarygodnie pyszne. Potem wzięliśmy sobie po dużym shake’u i zaczęliśmy wertować egzemplarz „City Limits”. W Albert Chapel miała grać jakaś kapela. Punkowa. Dałam Smółce parę funtów i powiedziałam: „Bądź tam”. Potem się go pozbyłam. Nie chciałam, żeby się nudził, kiedy będę buszować w sklepach z ciuchami i kupować sobie rzeczy. A poza tym Smółka starał się być rozsądny. Mnie przerażałoby wydanie moich stu funtów na śpiwory i porządne buty.

Pragnęłam wydać wszystko.


Złapałam autobus do centrum targowego przy stadionie. Chciałam się ubrać. Byliśmy tam przedtem, w niedzielne popołudnie, w dniu naszej akcji. Wtedy niczego nie kupowałam, ale cały czas miałam oczy szeroko otwarte. Moje wrażenia potwierdziły się podczas ostatniej imprezy w naszym domu.

Byłam o tysiąc lat do tyłu.

Puszyste dzianiny, wytarte dżinsy i ogólnie miły dziewczęcy wygląd zdecydowanie wyszły z mody. Na litość boską, wyglądałam starzej od Vonny! Ona nosiła irokeza i kółko w nosie, podczas gdy ja ciągle paradowałam w mięciutkich sweterkach.

Pierwsza sprawa to czarna skórzana kurtka. Zrobiłam niezły interes – pięćdziesiąt funtów za trochę znoszoną, z taniej odzieży. Była super. Pachniała potem i skórą i miała z przodu zamek błyskawiczny, zdolny oprzeć się gorylowi.

Albo utrzymać go w ryzach. Chciałam też kupić skórzane spodnie, ale były za drogie, a poza tym nosić coś takiego to obciach, czego dowiedziałam się później.

Wszystko musiało być CZARNE, CZARNE, CZARNE. Kupiłam czarne rajstopy, czarną mini i parę wielkich buciorów. Wszystko z demobilu za dwanaście funtów. Ciekawe, co miałby robić sierżant w krótkiej, czarnej spódniczce. Aha, jeszcze podkoszulek pradziadka, wiązany z przodu wytartymi tasiemkami.

Dałam sobie przekłuć uszy. I nos. W dwóch miejscach. To bolało i właściwie miałam zamiar zrobić to tylko raz, ale Vonny miała jeden kolczyk, więc chciałam…

Potem poszłam zrobić coś z włosami. Zostało mi tylko dwanaście funtów, żeby je ufarbować, ale w sumie wyszło w porządku.

No i byłam… Cóż, powiem to sama. Cholernie wspaniała.

Wiem, co chcecie teraz powiedzieć. „Punk za sto funciaków”. Dobra, wiem. Jeśli zabrać się do rzeczy we właściwy sposób, to można wydać ze dwa i pół funta. Ale bądźcie sprawiedliwi. To było moje pierwsze podejście. Ta dziewczyna postąpiła słusznie. Kupiłam kosmetyki i musiałam pójść do kibla, żeby się umalować. Czarna szminka i tusz do rzęs. Takie sprawy. I wreszcie…

Spojrzałam w lustro i powiedziałam do siebie: „Gemma… mmmmm!”.

Punkowy styl pasował do mnie. Nigdy nie byłam ślicznotką, nawet jako małe dziecko, ale zapewniam, że wydobyłam z siebie to, co najlepsze. Naprawdę. Chodzi o to, że jeśli od samego początku wygląda się ślicznie i odjazdowo, nie trzeba się nawet starać. Wystarczy, że zatrzepoczesz rzęsami i już wszyscy lecą na ciebie. Jeżeli jednak zaczyna się tak jak ja, z wyglądem wygłodzonej żaby, która ma kłopoty ze zgryzem, należy osiągnąć cel innymi sposobami. Kiedy byłam mała, często patrzyłam w lustro i wzdychałam: „Boże! Muszę przejść przez całe życie z takim wyglądem!”. Później, w wieku mniej więcej dwunastu lat, zauważyłam, że ludzie przyglądają mi się. Zaczęłam patrzeć na siebie inaczej, myśląc: Mmmm, coś jednak w końcu się zmieniło.

Niektórzy spoglądali na mnie i nie dostrzegali niczego specjalnego. Ot, zwykła dziewczyna ze zbyt dużymi ustami i zbyt szeroko rozstawionymi oczyma. Ale inni patrząc widzieli we mnie o wiele więcej – mój sposób bycia. Oto dlaczego potrafię natychmiast ocenić, czy jestem w czyimś typie.

Ta dziewczyna postąpiła słusznie.

Zapuściłam się do sklepu z rękodziełem, żeby kupić prezent Smółce. Potem poszłam do kawiarni, w której się umówiliśmy.

W tym momencie byłam już goła. Co za wstyd. Myślałam, że zabawimy się na całego, upijemy, a może nawet załatwimy sobie coś ciekawszego. Nic z tego. Ale z drugiej strony, komu potrzebne są pieniądze, kiedy wygląda się tak dobrze?

Najlepsze ze wszystkiego było to… że mnie nie poznał. Słowo honoru. Siedział przy stoliku koło okna, a ja usiadłam przy sąsiednim. Gapił się ponad moją głową, jakbym była kimś nieznajomym. Pomyślałam sobie: dobrze, zobaczymy, jak naprawdę jest z męską wiernością. Zaczęłam ostentacyjnie mu się przyglądać, jak gdybym na niego leciała. Widziałam, że zaczyna go ogarniać panika. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Wpatrywałam się weń, a potem puściłam oko i uniosłam brwi, a on spłonął rumieńcem. Po chwili ostrożnie spojrzał na mnie i posłał mi niewyraźny uśmiech. Następnym razem, kiedy złapał moje spojrzenie, mrugnęłam i wstałam, żeby się do niego przysiąść.

Myślałam, że zaraz skona! Lecz w miarę jak podchodziłam, rozjaśnił się cały i wykrztusił:

– GEMMA?!?

– A myślałeś, że kto?

Twarz Smółki. Wszystko jest wypisane na twarzy Smółki. Był oszołomiony.

– Teraz nawet nie mogłabym wrócić do domu – powiedziałam.

To była prawda. Nie wyglądałam jak czyjakolwiek córka, a już na pewno nie jak córka państwa Broganów. Wstaliśmy i poszliśmy na koncert. Smółka był trochę spięty. Ludzie oglądali się za mną, a on był dumny z mojego towarzystwa, ale wstydził się swojej dumy. Rozumiesz, o co mi chodzi?

Szybko jednak przywykł do tej myśli i zapragnął mnie dotykać. Objął mnie i zaczął całować, próbując gmerać pod moim ubraniem, lecz dałam mu po łapkach.

– To jest, praktycznie biorąc, niewierność – powiedziałam z wymówką.

Roześmiał się. Naprawdę jednak nie chciałam, żeby mi rozmazał szminkę i resztę makijażu.


Kiedy dotarliśmy do miejsca, gdzie miał się odbyć koncert, byłam już podekscytowana. Akurat grała jakaś grupa reggae. Kilka osób tańczyło, ale większość siedziała, czekając na właściwą kapelę. Wzięliśmy coś do picia. Piwo. Podeszłam do baru i kupiłam je. Z takim wyglądem mogłabym zamówić cały budynek, a co dopiero drinka. Usiadłam obok Smółki i pod stołem ściskałam jego dłoń między udami.

Było mi tak dobrze.

Wewnątrz wrzało jak w ulu. Kochałam ten hałas. Kochałam ten tłum. Kochałam być sobą. Wstaliśmy i potańczyliśmy trochę, dopóki muzycy nie zeszli ze sceny. Oparliśmy się o ścianę, zamówiliśmy kolejnego drinka i czekaliśmy, aż będzie gotowa następna kapela.

Zespół punkowy. Nie wiem, kim byli. Weszli i zaczęli niedbale brzękać na swoich instrumentach. Wszyscy ci ludzie sprawiali wrażenie naładowanych. Żadnych przymiarek, żadnego „raz-dwa-trzy próba mikrofonu” i upewniania się, że nagłośnienie działa prawidłowo. Złapali parę akordów, a potem… wyglądało to jak wybuch jakiejś sprzeczki. Wokalista zaczął krzyczeć przez mikrofon na kogoś spośród publiki.

To było… to po prostu zaczęło wymykać się spod kontroli. Muzycy skupili się razem, a publiczność zaczęła gromadzić się tuż pod sceną i odkrzykiwać. Pomyślałam, że teraz zaczną się prawdziwe kłopoty. Kapela wyglądała tak, jakby miała zamiar rozwalić wszystko wokół siebie. To nie była gra. Ten gość z przodu naprawdę wygrażał publiczności. Naprawdę ją atakował. W dole kłębiło się pełno ludzi, a facet DARŁ SIĘ na nich. Pokazywał im wyciągnięty palec i wołał PIERDOLCIE SIĘ, a oni mu odkrzykiwali. Całe to miejsce buzowało agresją. Następnie wychylił się do przodu i splunął pełną gębą śliny. Widać było, jak obryzgał najbliżej stojących…

I wtedy zaczęli.

Trudno to wyrazić. To było niesłychanie gwałtowne. Grali utwór po prostu tak, jakby wrzeszczeli na kogoś, tylko że za pomocą muzyki. W jednej chwili publiczność zaczęła tańczyć pogo, błyskały reflektory i wszystko pulsowało, a ludzie w pobliżu sceny starali się opluć wokalistę, który robił uniki i ślizgał się, bo podłoga była już mokra od śliny…

To było to. To było przedstawienie! Po prostu krzyczałam z rozkoszy. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Wbiegłam w sam środek tłumu i zaczęłam tańczyć, wyjąc i skacząc bang-bang, bang-bang, w górę i w dół…

I ta kapela. Chciałabym wiedzieć, kim byli. Musieli być sławni albo staną się niebawem sławni, bo byli tak obsceniczni, tak brutalni i cudowni. Muzyka brzmiała niczym łomot, tyle że bezbolesny. Wiesz, o czy mówię. Ten tłum był gotów do linczu, lecz, zabawna sprawa, nie wszczęto ani jednej bójki.

Smółka był tam również, skacząc tuż obok mnie. Niekiedy traci rozum. Wyskakiwał w górę i w dół, w górę i w dół. Czarne włosy opadały mu na oczy i szczerzył zęby jak wariat. To trwało i trwało. Muzycy, ledwie kończyli jeden numer, już zaczynali następny. Aparatura nagłaśniająca wyła i trzeszczała, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Potem nastąpił łagodniejszy kawałek i, słowo daję… było kilka par, które – przysięgam – naprawdę robiły… no, wiesz co. Ja i Smółka przywarliśmy do siebie i zaczęliśmy nawzajem szukać językami swoich ust. Lizał mnie po całej twarzy. Potem kapela znów zagrała szybko i zaczęliśmy od nowa, i znów, i znów…

Byliśmy w tej punkowej jaskini bardziej lub mniej przypadkowymi gośćmi. Od razu można było rozpoznać, które dziewczyny są prawdziwymi punkówami. Wyglądały jak szmaciary. Nie przejmowały się niczym. Czułam, że stanowczo jestem za bardzo ubrana. Korzystając z okazji, że musiałam pójść do toalety, znalazłam dziurę w swoich nowych rajstopach i rozdarłam ją. Zrobiłam jeszcze jedną dziurę i też rozdarłam, tak że moja biała skóra prześwitywała przez dziury w czarnym materiale. Rozdarłam z przodu nową mini i próbowałam zrobić dziurę w koszulce, ale nie dałam rady. Materiał był zbyt mocny. Rozwiązałam zatem tasiemki do połowy i pośpiesznie wróciłam na salę, i zaczęłam znów skakać.

Nie mogłam znaleźć Smółki, ale to przestało mieć znaczenie. Torowałam sobie drogę prosto w ścisk pod sceną, wykonywałam szaleńcze podskoki i plułam na wokalistę razem z innymi. Było fantastycznie, ale tak gorąco i ciasno, że wydawało się niemożliwe wytrzymać zbyt długo. Tymczasem niektórzy zaczęli wspinać się na scenę i szaleć obok wokalisty. Ścisk zrobił się tak potworny, że można było zbiec ze sceny po głowach. Niektórym udawało się zrobić dziesięć, może dwanaście kroków, zanim tłum rzedł na tyle, że można było się potknąć i wpaść między ludzi. Ktoś przydeptał mi ucho.

Kiedy poczułam, że potrzebuję trochę przestrzeni, wycofałam się i zaczęłam tańczyć w innym miejscu. Tańczyłam, tańczyłam i tańczyłam. Zobaczyłam Smółkę, podskakującego jak idiota. Zderzyliśmy się i przez chwilę tańczyliśmy obok siebie. Potem on musiał odejść, zamówić drinka i ochłodzić się, ale ja tańczyłam dalej. Dalej, dalej, dalej, dalej.

Podchodzili jacyś ludzie i prosili, żebym z nimi zatańczyła. Tańczyłam, a potem ich gubiłam. Jakiś facet zapytał, czy chcę drinka. Odpowiedziałam, że tak, a on poszedł po coś do picia. Stałam i czekałam przez chwilę, ale ta muzyka… kapela zaczęła grać jakiś niezły kawałek, więc odbiegłam z powrotem w tłum i zaczęłam znów tańczyć, i zapomniałam o nim i jego drinku, i o wszystkim…

Nie widziałam go przez następne pół godziny. Tańczyłam z kilkoma innymi facetami. W którymś momencie podszedł Smółka i stwierdził, że ma dość i wraca do domu.

– No to cześć – odparłam.

Uśmiechnęłam się tylko. Wydało mi się, że wstrząsnął nim dreszcz.

– Nie mogę odejść bez ciebie – powiedział, robiąc się jakiś czujny.

– No to zaczekaj na mnie – rzuciłam i oddaliłam się w podskokach.

Nie zamierzałam wychodzić. Niby z jakiego powodu? Chyba to rozumiał? Ale dziesięć minut później podszedł i znów chciał wyjść, a ja pomyślałam: co za nudziarz. Nie powiedziałam jednak tego głośno. Widziałam, jak opiera się o bar i wygląda żałośnie. Więc to tak? Przecież zrobiłam to wszystko dla niego… przebrałam się, przyszłam na ten koncert, cały czas miałam w torbie prezent dla niego, a on jęczał i wyglądał tak, jakby tatuś mu przed chwilą przyłożył. Ale ja nie byłam jego tatusiem. „Pieprz się” – mruknęłam i poszłam tańczyć. Nie miałam zamiaru przestać. Nie dla niego w każdym razie, nie dla ciebie, nie dla kogokolwiek.

Niedługo potem tamten facet, z którym tańczyłam, wrócił z moim drinkiem. Stał tak, w tych potwornych czarnych dżinsach i z agrafką w nosie. Wyglądał, jakby nie spał od dziesięciu lat. Wyglądał, jakby go wybielono chemicznie i zostawiono na dłużej w szafie.

– Chodziłeś z tym cały czas? – roześmiałam się. Też się roześmiał i przytaknął.

– Zdążyłem połowę rozlać – powiedział.

Szybki jesteś, pomyślałam. Ale nie był natarczywy, nie przeszkadzało mu, że robię to, na co mam ochotę. Wypiłam duszkiem piwo i z powrotem ruszyliśmy na parkiet. Był świetnym tancerzem. Wirowaliśmy po całej sali. Byłam już wtedy pijana tańcem. Nie obchodziło mnie nic. Parę razy kątem oka dostrzegłam Smółkę. Wypchaj się. Teraz ty możesz pocierpieć dla odmiany, przeszło mi przez myśl. Chodziło o to, że znosiłam jego nudnych przyjaciół i ich zapiekankę z ziemniaków przez bite dwa tygodnie. Dlaczego nie mógł dla mnie wytrzymać jednego wieczoru?

Widać było po twarzy faceta, że uważa mnie za swoją zdobycz. I miał rację! Tańczyłam wijąc się w górę przy jego nodze. Trzęśliśmy się i podrygiwali, tonąc we własnym pocie. Znów grano wolny kawałek i on prawie położył się na mnie. Nie dbałam o to. To tylko taniec, myślałam. To tylko zabawa. W ogóle się nie przejmowałam. Miałam na sobie koszulkę, która tak się zrobiła mokra od potu, że kleiła się do mnie. On też nie mógł oderwać ode mnie rąk. Właściwie dlaczego miałby się powstrzymywać?

Na moment prawie odskoczyłam do tyłu. To głupie, ale naprawdę czegoś takiego się nie spodziewałam. To nie była prośba, żeby z nim pójść na kawę. W znanym mi do tej pory stylu życia nie mieściło się, żeby kogoś zaprosić do siebie ot tak, żeby się z nim przespać. W domu każdy miał rodziców. Do seksu była plaża.

Rozejrzałam się i doszłam do wniosku: Możesz chyba pozwolić sobie na spędzenie z kimś jednej nocy. Nie staniesz się od tego dziwką, co? A poza tym ten facet mi się podobał. Wyglądał jak należało. No, może nie chciałabym z nim zostać na resztę życia, ale byłam gotowa skorzystać z każdej okazji, jaka mi się trafi.

Nigdzie nie było widać Smółki.

– No dobra – stwierdziłam. – Chcesz iść teraz?

Odpowiedział skinieniem i dopił drinka. Poszłam po torbę.

I spotkałam Smółkę.

Powinnam była wiedzieć, że nie wróci beze mnie. Nie siedział przy stoliku, ale widział wszystko. Nie był z tych, co to podejdą i powiedzą: „Ona jest moja” albo „Co ty sobie właściwie myślisz?”. Lecz był tam pokazując, że nie odszedł i ciągle na mnie czeka. Miał kolor pleśniowego sera.

Spojrzałam na niego, a on na mnie.

– Ktoś zaprosił mnie do siebie – oświadczyłam. On tylko patrzył.

Pośpiesznie sięgnęłam po torbę. Jakbym się bała, że nie zdążę.

– Aha – powiedziałam – masz na autobus? – Pogrzebałam i znalazłam jakieś pieniądze. Śpieszyłam się, żeby je jak najszybciej wyciągnąć. Po prostu chciałam się go pozbyć. Wetknęłam mu pieniądze do ręki. On jedynie patrzył. Wtedy straciłam cierpliwość. Nie wiem dlaczego. Odwróciłam się i krzyknęłam: – Ja też nie jestem twoją pieprzoną matką!

A potem poszłam sobie. Tamten gość – nie wiem nawet, jak się nazywał – czekał na mnie z małą grupką. To byli prawdziwi ludzie. To, co mieli na sobie, prawdopodobnie nie kosztowało razem więcej niż piątaka, a było ich coś koło dziesięciu osób – chłopaków i dziewczyn. Widziałam, że obserwują mnie i Smółkę. To były prawdziwe, paskudne punki. Można było pomyśleć, iż gotowi są poderżnąć gardło, ale ja wiedziałam, że to pozory. To tylko teatr, no nie? Po prostu taki styl…

Jedna z dziewczyn puściła do mnie oko.

Weszłam pomiędzy nich i otoczyli mnie ciasno. Przy wyjściu owionęło nas nocne powietrze. Zaczęli mówić wszyscy naraz i śmiać się. Ktoś zwrócił się do mnie, a ja coś tam odpowiedziałam. Znów poczułam się szczęśliwa. Złapałam swoją torbę i wepchnęłam ją sobie pod pachę. Prezent dla Smółki ciągle tam był.

– Jedną chwilę – powiedziałam.

Ruszyłam z powrotem do środka. Smółka ciągle stał przy barze. Podbiegłam i uchwyciłam się go.

– Tędy – zawołałam, wtykając mu prezent do rąk. Pociągnęłam go za sobą w głąb sali, wypchnęłam tylnymi drzwiami i wybiegłam za nim. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Naprawdę byłam zdecydowana pójść z tamtymi ludźmi. Wiedziałam, że to moje towarzystwo. Miałam nieodparte wrażenie, że zawsze na mnie czekali.

Biegliśmy ulicą. Kiedy upewniłam się, że nikt nas nie goni, zatrzymałam go. Staliśmy tak, patrząc na siebie.

– Powinieneś zobaczyć swoją twarz – powiedziałam.

I oboje zaczęliśmy się głośno śmiać. Jak gdyby całe to zdarzenie było zabawne. Jakby to był od początku żart. Ale gdybym nie znalazła w ostatniej chwili prezentu, zrobiłabym mu to.

Potem żałowałam. Tego, że nie poszłam. Przecież chciałam. Lecz nie potrafiłabym zrobić tego Smółce. Tylko nie jemu, prawda?


Nie rozmawialiśmy na ten temat, ale oboje wiedzieliśmy, że niewiele brakowało. I oboje wiedzieliśmy, że mogłabym zrobić to jeszcze raz. W dowolnej chwili. Był bardzo czuły i pełen miłości. Myślał – jak przypuszczam – że dzięki temu będę go pragnęła. A przecież nie dlatego prawie odeszłam, że był nie dość miły.

Zdjęłam poszarpane rajstopy, spódniczkę i całą resztę. To w końcu był strój na zabawę, nie? Być może włożę go na oblewanie mieszkania, a może to nie będzie dobra okazja? Ale włożę go jeszcze kiedyś.

Niedługo.

Загрузка...