Smółka
Pochylasz głowę i po prostu to znosisz. Tak mija czas. Jeśli podlizujesz się klawiszom, kumple mogą narobić ci smrodu. Jeśli trzymasz z kumplami, klawisze myślą, że stajesz się twardym gościem i zaczynają cię zmiękczać. Siedzenie w zamknięciu przez cały dzień jest wystarczająco złe bez wydzierania się klawiszy.
Myślę, że jakoś to przetrwam. Jestem cierpliwy. Tak właśnie myślę od zeszłego tygodnia. Może to jest jakaś szansa. Przedtem byłem w strasznej depresji, a jeszcze wcześniej byłem chory oczywiście.
Pierwszą sprawą był głód po odstawieniu metadonu. Od ponad roku brałem go na receptę. Wsadzili mnie na dwadzieścia pięć miligramów i schodziłem po kilka miligramów tygodniowo, ale naturalnie przez cały ten czas brałem. No, nie przez cały czas. Dużo godzin spędziłem na sprzedawaniu metadonu, aby kupić herę. Uzależnionych od metadonu też jest całe mnóstwo. Potem trochę sobie popuszczałem i prosiłem doktora, żeby znów wsadził mnie na dwadzieścia pięć albo trzydzieści. Ale przez ostatnie tygodnie przed sprawą szło mi całkiem nieźle. Chyba miałem na czym się skupić. Mówiłem sobie: „nie używaj igieł, wciągaj nosem, jeśli musisz, rób wszystko, żeby nie brać w ogóle”. I wychodziło mi nie najgorzej, biorąc pod uwagę to bagno, w jakim tkwiłem przez ostatnie miesiące. Udało mi się obyć bez hery przez cały ostatni tydzień. To nieźle, bo wyobrażasz sobie, ile miałem pokus – daj sobie ostatni raz w żyłę, zrób sobie dobrze, sam wiesz…
Tak więc pierwszą rzeczą był głód i to było potworne. Odstawienie metadonu jest gorsze niż odstawienie hery. Czujesz się wtedy naprawdę źle. Oni są szaleni, bo to właśnie ci dają, kiedy wychodzisz z heroiny; coś, co jeszcze bardziej uzależnia i jest gorsze przy odstawieniu. Jedyny powód, dla którego to zapisują, jest taki, że metadon nie daje takiego kopa. To nie jest zabawne. To lekarstwo, więc nie może być przyjemne. Szaleństwo, słowo daję.
Spędziłem kilka godzin w celi wijąc się i jęcząc, aż w końcu pozwolili mi iść do apteki. Byłem w koszmarnym stanie – pociłem się tym obrzydliwym, lepkim żółtym sokiem i cierpiałem. Ból ciągle przechodził z jednego zęba na drugi.
Wytłumaczyłem pielęgniarce, czego potrzebuję, ale ona tylko mnie obśmiała.
– Nie mamy tutaj metadonu, Davidzie.
Głupi gnojek ze mnie. Aż mi serce podskoczyło. Pomyślałem: aha, przepiszą mi diamorfinę, to jest to, o co chodzi. Nigdzie nie dostaniesz czystszej niż w szpitalu.
– Ale ja potrzebuję czegoś…
– Przeżyjesz – odparła.
Czekałem kilka sekund, aż w końcu dotarło do mnie, że ta suka bez serca nie zamierza mi dać niczego. Moje zęby wyły z bólu.
– Nie rozumiem…
– Nie spodziewam się tego. Ale wiem, że nie dajemy metadonu narkomanom w zakładzie poprawczym.
– Chociaż valium – poprosiłem.
– Przykro mi.
– Cokolwiek – zaskrzeczałem.
Skrzywiła się, poszła do gabinetu lekarskiego i wróciła z dwiema tabletkami, które mi podała.
– Dwa paracetamole? – zapytałem. Nie do wiary. Czy ona w ogóle coś rozumie?
Spróbowałem zdobyć się na cierpliwość i zacząłem tłumaczyć:
– Dwa paracetamole nic mi nie dadzą. Jestem ciężko uzależniony. Potrzebuję czegoś odrobinę mocniejszego… – Uśmiechnąłem się do niej zachęcająco, co nie było łatwe, ponieważ moje kości właśnie same łamały się wewnątrz ciała. Tymczasem ona straciła cierpliwość.
– Muszę przyjąć sporo osób…
Stałem gapiąc się na swoje dwie nędzne tabletki paracetamolu, dopóki klawisz nie szturchnął mnie w plecy i nie wypchnął na zewnątrz.
Byłem przerażony. Dwa paracetamole! To potworne! To musi być wbrew Konwencji Genewskiej i wszystkim prawom. No bo mogę zrozumieć, że zamykają, może nawet przystawiają elektrody do tyłka. Ale dawać mi dwa paracetamole w trakcie odstawiania metadonu to nieludzkie.
– Pan nie rozumie – zwróciłem się do klawisza, kiedy zatrzaskiwał drzwi celi przed moim nosem. Spowodowany tym podmuch poczułem w krzyżu. Myślałem, że rozleci się na dwadzieścia kawałków.
– Baw się dobrze – rzucił i po prostu tak mnie zostawił.
Chciałem uciec. Chciałem popełnić morderstwo. Połamałem paracetamol na cztery połówki, wziąłem jedną, a resztę zostawiłem na później. Kiedy masz na przetrzymanie tylko tyle, równie dobrze możesz liczyć na efekt placebo. Jedną nawet rozkruszyłem i wciągnąłem nosem, ale to też niewiele pomogło.
Tak to się właśnie odbywa. Zjadłbyś gówno albo poszedł na ring, żeby walczyć przez dziesięć rund z Mike’em Tysonem. Niewolnik, bohater, ciota, alfons, pan wszechświata – gotów jesteś być kimkolwiek, żeby tylko zasłużyć na następną działkę.
Kiedyś robiliśmy niektóre z tych rzeczy. Rob obciągał druta, wiesz? Sprzedawał się pedałom w publicznych toaletach. Lily się wściekła, gdy się dowiedziała. Dosłownie dostała białej gorączki. Wszystko było w porządku, kiedy sama robiła to w domu, ale on? Z mężczyznami? Biegała naokoło wrzeszcząc i płacząc. Ja kradłem towar. Nie ze sklepów. Do tego już od dawna zabrakło mi ikry. Kradłem Gemmie, Robowi, Lily. Każdemu. Przychodziłem do jakiegoś kumpla wieczorem, siedziałam do późna, pytałem, czy mogę zostać, a potem wstawałem w nocy i myszkowałem po szufladach, szafkach i kieszeniach płaszczy.
Gemma jako jedyna wydawała się jakoś z tego wychodzić. Przestała robić wypady do salonu. Mimo to brała ostro. Brała tyle co ja, a zapewniam, że biorę sporo. A potem oczywiście wyłamała się. I zaufaj tu Gemmie.
Tamtej nocy, kiedy pojawili się gliniarze, rozgorzało piekło. Nie wiadomo, skąd wiedzieli wszystko. Lily darła się na mnie: „Suka! Suka! Suka!” – jak gdyby Gemma była częścią mnie. Właściwie to miałem świadomość, że coś takiego się szykuje. O ciąży dowiedziałem się dopiero o wiele później, ale Gemma cały czas mówiła o tym, że Lily bierze, mimo że ma dziecko. Chyba naprawdę ją to szokowało. Słyszałem, że wyszła frontowymi drzwiami tej nocy i wiedziałem, że wszystkie ubrania zostawiła w sypialni, więc musiało to wydawać się dziwne. No i nie wróciła.
Leżałem, rozmyślając: Czy o to tu chodzi? Po prostu leżałem. Myślałem sobie, że wkrótce się dowiem.
Zaskoczyli nas wszystkich. Ja i Rob wzięliśmy winę na siebie, czy przynajmniej próbowaliśmy. Lily chciała obciążyć Gemmę, ale to nie pomogło.
– To ta suka, która do was dzwoniła… dzwoniła, może nie? To wszystko jej, my tu tylko mieszkamy… – Stała na środku pokoju w krótkiej koszulce odsłaniającej jej piękne nogi, całe w śladach po zastrzykach… No właśnie.
Oboje są pod kuratelą. Jako jedyny dostałem wyrok skazujący. Lily i Roba już nie wypuszczono, nawet nie wyznaczono im kaucji, ponieważ uznano, że ryzyko jest zbyt duże. Lily poszła z dzieckiem na detoks do jednego ośrodka, Rob do innego. Potem od razu do dwóch różnych ośrodków rehabilitacyjnych. I są tam w dalszym ciągu, po ośmiu miesiącach. Gemma mówi, że za kilka miesięcy przeniosą się do zakładów częściowo otwartych. Nie przypuszczam, że kiedyś ich jeszcze zobaczę.
W gruncie rzeczy odstawienie mogło być gorsze. Jak powiedziała pielęgniarka, nie miałem dokąd pójść po drągi. Cóż, nawet to nie jest całkiem prawdą. W więzieniu można dostać wszystko; to raj narkomana, tylko że ja oczywiście w tamtym czasie tego nie wiedziałem. Chodzi o to, że nie miałem tego strasznego poczucia możliwości. Tego: Jedyne, co muszę zrobić, to…”
Potem popadłem w depresję. Nigdy nie byłem w takiej depresji. Nie ma czego wspominać poza tym, że przez to przeszedłem. Tylko tyle da się powiedzieć o byciu tutaj – wytrzymujesz to, cokolwiek się dzieje, bo nie masz wyboru. Gemma przyjechała mnie odwiedzić, a ja nie mówiłem jej, jak się czuję. Powiedziałem jedynie, że uważam na głowę, znoszę wszystko i pozwalam, żeby wszystko działo się samo.
I wreszcie – jak już mówiłem – pomyślałem sobie: może to nie jest takie złe? Jakoś udało mi się wystawić głowę ponad wodę. Przechodziłem przez to. Pomijając wszystko inne, byłem czysty od trzech miesięcy, po raz pierwszy w ciągu tych lat. Nie mógłbym dokonać tego z własnego wyboru, ale jestem czysty i to jest ważne. To coś, na czym można budować. Dostałem rozsądny wyrok. To było moje drugie przewinienie, mogli mi dać o wiele więcej niż osiemnaście miesięcy. Przy odrobinie szczęścia mogę wyjść po dziewięciu. Jedna trzecia z tego już minęła. Pewnego dnia klawisz powiedział do mnie, kiedy go mijałem: „Dobrze ci idzie, chłopcze… tak trzymać”. Uśmiechnął się i skinął głową.
Tak… tak jest, pomyślałem sobie. Dobrze mi idzie. Byłem całkiem zadowolony z siebie. Byłem chory, byłem w depresji, a teraz jest mi nieźle. Niektórzy klawisze są w porządku. Oczywiście zdarzają się cholerne sukinsyny, ale niektórzy są w porządku. I nieźle mi idzie.
Powiedziałem to Gemmie. Musiała widzieć, jak byłem z siebie dumny, bo roześmiała się.
– Syndrom uwięzienia – oświadczyła.
– Co to takiego?
– To, że kochasz swojego strażnika – wyjaśniła, a ja się tylko uśmiechnąłem.
Miała rację. Byłem dumny, kiedy zadowoliłem klawisza. To naprawdę jest jak narkotyk. Czujesz do nich wdzięczność za to tylko, że są ludzcy. Ale to pomaga, a wszystko, co pomaga, jest ważne.
Gems jest wielka jak dom! Cały czas robiła się większa i większa, a teraz niedługo się rozsypie. Na następną wizytę przyjedzie już z dzieckiem. To powinno być za tydzień. Ostatnim razem siedziała na krześle rozpromieniona i poklepywała się po swoim olbrzymim bębnie. Siedzieliśmy przy jednym z tych małych stolików. Położyłem rękę na jej brzuchu i czułem, jak kopie.
– Będzie kibic, słowo daję.
Odchyliła się na krześle, klepnęła się po brzuchu, ścisnęła swoje wielkie sutki i powiedziała:
– A to wszystko jest twoje, chłopczyku… to wszystko jest twoje. Wyjdziesz czysty, a to będzie czekało na ciebie.
Jak powiedziałem, pochylam głowę i dbam o dobrą opinię. Tylko myślę czasem… to wszystko jest tam. Jedyne, co muszę zrobić, to czekać.