ROZDZIAŁ 12

Rob


To był weekend, chociaż dni tygodnia mało mnie obchodzą. Dzień to dzień. Zwlekliśmy się z łóżek może o pierwszej. Później miałem pewien interes do załatwienia, ale tymczasem można było posiedzieć, posłuchać muzyki, popatrzeć na ludzi. Tak wygląda połowa mojego życia. Gemma wstała i zaczęła się nerwowo krzątać, dopóki nie pochwyciła nastroju tego miejsca. Usiadła na ławie, podkuliła stopy i uśmiechnęła się. Lily włączyła muzykę. Podszedłem do Gemmy i mocno ją ucałowałem.

– Powiedziałaś mu? – spytałem.

– Nie, nie. Na razie nie mogłam. Powiem mu później – odparła.

Poprzedniej nocy zostaliśmy w pokoju, kiedy Smółka poszedł do łóżka, i Gems opowiedziała nam wszystko. O sobie i o nim. O tym, jak bardzo ją kochał, a ona jego nie. I o tym, że nie chciała go zranić – tak bardzo go lubiła. O wszystkich tych sprawach.

W gruncie rzeczy Gems czuła się trochę skrępowana. Mogłem ją zrozumieć. Smółka przeszedł swoje. Jak na razie miał dość niespodzianek. Na jakiś czas potrzebował schronienia. Ale Gems – ona pragnęła brać wszystko szturmem. Ogromnie jej na nim zależało i nie chciała go rozczarować – nie wiedziała jeszcze, jak bardzo będzie za nim tęsknić…

Pół nocy spędziliśmy na dyskusji, czy powinna go zostawić, czy nie.

– Zamieszkaj tutaj… – stwierdziła Lily w pewnej chwili. Gemma spojrzała na mnie.

– Dobrze. Dlaczego nie? – powiedziałem.

– Mówisz poważnie? Naprawdę mówisz poważnie? Strasznie bym chciała tu być. Cudownie byłoby z wami mieszkać…

Wszyscy mieliśmy wrażenie, że to prawda. Zaledwie ten pomysł zakiełkował, od razu wiedzieliśmy, że jest dobry. Skakaliśmy z radości po sofie i zaczęliśmy się ściskać, łącząc się w ciasno zbitą masę.

– Witaj w domu, Gems – zawołałem. Omówiliśmy wszystkie szczegóły. Smółka miał wrócić do Richarda, Vonny i włamywania się do pustych domów, a Gemma – zostać tutaj.

– Będzie mógł mnie odwiedzać – powiedziała. Wydawało mi się jednak, że to już skończony etap.


Wstawszy z łóżka, Smółka usiadł obok Gems na ławie. Dmuchał w filiżankę herbaty, którą trzymał w obu dłoniach, i przyglądał się nam. Myślałem o przedstawieniu z Człowiekiem z Tytanu urządzonym przez Lily. Jak wspaniale musiał się czuć wczoraj wieczorem. A co teraz?

Polubiłem go. Nie był kimś bezproblemowym, nie znajdował sobie od razu miejsca, tak jak Gemma, ale go polubiłem. Po prostu do wszystkiego dochodził nieco wolniej.

Sytuacja stała się trochę niezręczna. Lily i Gems natychmiast zajęły się sobą, nie oglądając się na nikogo. Od samego początku były duchowymi siostrami. Biedny poczciwy Smółka siedział tam, nie rozumiejąc, co się dzieje, i rzeczywiście wyglądał na porzuconego. Cóż, w końcu został porzucony, czyż nie? Ja też jestem raczej cichym facetem. W towarzystwie Lily i Gems – jak już raz zaczęły – nawet Jezus Chrystus czułby się porzucony. Widziałem, że Gemma niecierpliwi się coraz bardziej, jakby Smółka jej przeszkadzał, więc pomyślałem sobie: No dobra! i sięgnąłem po płaszcz.

– Idziemy? – powiedziałem.

– Dokąd? – zapytał Smółka i spojrzał na Gems.

– W porządku, możesz z nim iść. Będę tutaj, kiedy wrócisz – warknęła Gemma.

Lily posłała mi szybkie spojrzenie, a ja skinąłem głową. Rozumiesz, biznes. Wziął swój płaszcz i wyszliśmy na ulice.

Był jeszcze dzieciakiem. To znaczy, tak się czuł. Różnica między nami była taka, jakby on wychował się nad brzegiem rzeki, a ja w dzikiej puszczy.

Zaczął rozmawiać ze mną o Lily.

– Ona jest… – powiedział i urwał, co dało się doskonale zrozumieć. Jak można opisać Lily?

– Zgadza się. Nikt jeszcze nie znalazł właściwego określenia dla Lily – stwierdziłem. Uśmiechnął się i przytaknął. – A co powiesz o Gems? – ciągnąłem. – Można by pomyśleć, że przyjaźnią się tysiąc lat. – Roześmiałem się, bo być może była to prawda…

– Tak… – brzmiało to dość żałośnie, co mnie nie zaskoczyło, ponieważ Gems, odkąd spotkała Lily, nie chciała na niego spojrzeć.

– Są fantastyczną parą dziewczyn, nie? – powiedziałem.

Przerwałem i uśmiechnąłem się do niego szeroko. Rozumiesz? Bo chodziliśmy z nimi. To jest jak braterstwo krwi. Odpowiedział nieco wstydliwym uśmiechem. Chyba nieco go rozruszałem.

Miałem jeszcze trochę czasu. Chciałem mu pokazać co i jak. Znaleźliśmy jakiś śmietnik. Zacząłem grzebać w poszukiwaniu drewna. Zbliżało się lato. Było wystarczająco ciepło, ale przy dobrej pogodzie moglibyśmy rozpalić w ogrodzie ognisko. Wyciągaliśmy kawałki drewna i inne rzeczy. Wtedy znalazłem te obrazki. Kilka stron wyrwanych ze starej książki. Album malarstwa – wiesz, o czym mówię – każda ilustracja chroniona arkuszem bibułki. Musiało to być jakieś luksusowe wydanie. Patrzył chciwie, więc mu je dałem.

– Podoba ci się? Możesz sobie wziąć.

Zaczął przeglądać. Zostały ze trzy reprodukcje. Niewielkie martwe natury z kwiatami. Górskimi, jak przypuszczam. Były tak realistyczne, że mogły uchodzić za fotografie. Ożywił się. Zaczął mówić o sztuce, kwiatach i o swoim zamiłowaniu do malarstwa. Potem zatroszczył się o losy książki.

– Ktoś musiał to wyrzucić przez przypadek – powiedział. – To może być coś wartościowego. Może zapukamy do drzwi…

Parsknąłem śmiechem. Nic nie wiedział o śmietnikach. Nie miał pojęcia, co ludzie potrafią wyrzucać. W śmietniku możesz znaleźć, co tylko chcesz. Dywany, ubrania, książki, radia – wszystko. Rozumiesz, babcia umiera i wszystko ląduje na śmietniku, bo jest po prostu stare. Albo babcia sama była starym wrakiem i każdy myśli, że wszystko, co miała, jest tak samo bezużyteczne jak ona.

W śmietniku można znaleźć wszystko. Oczy wychodziły mu z orbit. Nie był w stanie pojąć, jak ktoś mógł uznać te obrazki za śmieci.

Powiedziałem, że może tam być reszta książki. Spojrzał na śmietnik jak na skarbiec, zresztą nie bez racji. Złapał bakcyla, pomyślałem. A więc mieliśmy zajęcie na dłużej. Okazał się bystry. Zrobił tunel pod starymi drzwiami, tak że mógł przekopać się do środka. Wystawały mu tylko stopy. Ja stałem na czatach. Poszło doskonale. Nie znaleźliśmy wprawdzie reszty albumu, ale trafiliśmy na parę innych całkiem fajnych książek, w tym jedną z jakimiś pejzażami. Był zaszokowany.

– To szaleństwo. Jak można wyrzucać takie rzeczy? – powtarzał.

Skrzywiłem się. Te przedmioty nic dla mnie nie znaczyły. Sam bym je wyrzucił. Wolałbym znaleźć porządne imadło albo kawałek kabla. On jednak był strasznie przejęty.

Kiedy wygrzebaliśmy już wszystkie książki, zgarnęliśmy zgromadzone drewno i odnieśliśmy do domu. Zwaliliśmy je w ogrodzie. Rozumiesz? Darmowy opał. Drewnem ze śmietników ogrzewaliśmy dom przez całą zimę i nie kosztowało nas to ani pensa.

Smółka zaczynał chwytać ideę. Powiedział, że jego tato ciągle narzekał na koszty ogrzewania, podczas gdy rozwiązanie problemu było w zasięgu ręki. Wystarczyło się ruszyć.

Oczywiście jego ojciec nigdy by tego nie zrobił. Ludzie wstydzą się brać coś za darmo. Gdyby po ulicach biegały pieczone prosiaki, nikt by ich nie łapał ze strachu przed społecznym napiętnowaniem.

Tego się bał jego staruszek. „Ale ty nie?” – powiedziałem. Uśmiechnął się.

Smółka wszedł na chwilę do domu, żeby pokazać książki Gemmie. Zabrałem się za rąbanie drew. Na zapas.

Ze śmietników można wydobywać nie tylko drewno, ale czy wiesz, co w tym jest najzabawniejsze? Że to jest nielegalne. Nawet śmieci do kogoś należą! Raz przekopywałem pewien śmietnik, lecz nie w poszukiwaniu drewna. Ktoś wyrzucił kupę różnych części i blach. Wydobyłem ze śmieci cały warsztat. Odwracam się, a tu stoi nade mną policjant. Nabzdyczony, jakby przyłapał mnie na kopaniu staruszki.

Pokiwał głową nad moją zdobyczą. „To jest czyjaś własność”, oświadczył sięgając po notes.

– Ktoś to wyrzucił.

– To sprawa właściciela – i wymachuje tym swoim notesem. – Nazwisko, synku.

Nie wierzyłem własnym uszom.

– Ktoś tego nie chciał i dlatego to wyrzucił – zauważyłem.

– W takim razie to własność magistratu, który nią zadysponuje. Zdaje się, że pytałem o twoje nazwisko i adres.

– Magistrat będzie musiał zapłacić za wywózkę – powiedziałem.

– Nie dyskutuj ze mną, synu – rzekł, czekając z ołówkiem zawieszonym w powietrzu.

No i co takiemu zrobisz? Opowiadałem o tym Lily. Była wściekła. Zaczęła kopać wszystko, co jej się nawinęło. Nie mogła ścierpieć, że tacy ludzie łażą, szukając okazji do robienia problemów.

– Cholerne gliny! – wyrzuciła z siebie i kopniakiem wybiła dziurę w drzwiach.

Nie było sensu dalej się z nim kłócić. Taki facet pewnie wolałby przerobić te książki na kompost. Powiedziałem mu, jak się nazywam. Nie ma sprawy.

– Mouse… to się pisze M-O-U-S-E.

– Umiem pisać, umiem pisać – mruczał gliniarz.

– Michael – ciągnąłem, wygrzebując się ze śmietnika. Gliniarz był tak tępy, że nie zaskoczył, dopóki nie podyktowałem przynajmniej połowy mojego adresu.

– Ulica Mysia sześć, Disneyland.

Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, był powrót na posterunek z dzieciakiem podejrzanym o grzebanie w śmietnikach. Po prostu chciał pokazać swoją władzę, a przy okazji zabawić się moim kosztem.

– Posłuchaj mnie teraz, synku… – podjął. A ja mu na to:

– Jasne. Chodźmy na posterunek. Aresztuje mnie panna oczach swoich kumpli, zgoda? Jaki będzie zarzut? Bezprawny zabór śmieci?

Nastąpiła przerwa, podczas której policjant świdrował mnie bardzo niemiłym spojrzeniem, jakbym był psim gównem. Nie lubią, kiedy się ich przejrzy. Musisz zapamiętać jedno: nie przejmuj się aresztowaniem. Co ci mogą zrobić?

– Sprytny z ciebie gnojek, co? – odezwał się.

– Sprytniejszy od ciebie – odparłem zgodnie z prawdą, choć nie był to dla mnie wielki komplement. I zaraz dałem nogę. Ruszył za mną, ale dość szybko zrezygnował.

– Szkoda, że twój mózg nie jest tak duży jak gęba! – wrzasnąłem. Bał się, że ścigając mnie zrobi z siebie błazna. Zresztą i tak już nim był.


Pozostawiwszy w ogrodzie drewno, poszliśmy do mojego kumpla Deva. Usiedliśmy i wypaliliśmy parę skrętów. Wymknąłem się z Devem, żeby załatwić biznes i przy okazji powciągać. Po powrocie zastaliśmy Smółkę opowiadającego Sals o śmietnikach, o fantastycznych rzeczach, jakie potrafią wyrzucać ludzie, i o wszystkich tych sprawach. Mówił z takim przejęciem, że pomyślałem: Czas na lekcję numer dwa!

Zamierzałem udać się prosto do domu towarowego Marks and Spencer i pokazać mu, jak zorganizować sobie żywność, ale po drodze przechodziliśmy obok księgarni Allena.

W witrynie wystawili tę absurdalną księgę. Była ogromna, miała około pół metra wysokości. Album fotograficzny, czarno-białe zdjęcia. Nagie kobiety, ale bez wulgarności. To znaczy, niektóre były nawet bardzo wulgarne, lecz raczej w taki artystyczny sposób, rozumiesz? Coś, co możesz oficjalnie oglądać.

Poczciwy Smółka uwielbiał takie rzeczy. Przeglądał album i stale odkrywał jakieś zdjęcie jeszcze bardziej cudowne niż to, które odkrył chwilę wcześniej. „Popatrz na to, uua! Spójrz tutaj”. Pożądał tej książki. Na mnie te rzeczy nie robią wrażenia. To znaczy, podobały mi się co mocniejsze obrazki, ale jego to fascynowało z zupełnie innych powodów. Mnie w tej książce najbardziej się podobała cena. Sześćdziesiąt funtów! Za książkę! Jezu Chryste! To dopiero było dzieło sztuki! Ten, kto wpadł na taki pomysł, zasłużył na nagrodę. Nie przypuszczam, żeby ktoś naprawdę miał to kupić. Chodziło raczej o reklamę, kumasz? Patrzcie, jaką jesteśmy ekskluzywną księgarnią. Mamy książki tak drogie, że nie stać na nie nikogo!

– Ktoś to kupi naprawdę i wtedy album będzie należał tylko do niego – powiedział Smółka.

– Mam piać z zachwytu?

– To jakby mieć na własność niebo albo nie wiem co -stwierdził.

Naprawdę zaczynałem go lubić.

Byłem bliski myśli, żeby zgarnąć stamtąd parę książek, ale personel czujnie się nam przyglądał, więc uznałem, że lepiej się zmyć.

Marks and Spencer. Byłem w dobrym nastroju. Pomyślałem, że przyszedł czas na uroczystość… z tej okazji, żeśmy ich poznali, a oni nas… i dlatego, że Gemma miała z nami zamieszkać, chociaż on o tym jeszcze nie wiedział.

Staliśmy przy dziale mięsnym.

– Jesteście wegetarianami? – zapytałem.

– Nie.

Wrzuciłem do koszyka dwie duże paczki steków.

– Słuchaj, ja nie mam pieniędzy… – niespokojnie powiedział Smółka.

– Ja też.

Spacerowaliśmy wzdłuż regałów. Nie dałem mu okazji zauważyć momentu, kiedy wsunąłem sobie towar pod płaszcz. Po prostu nagle się zorientował, że koszyk jest pusty. Widziałem kątem oka, że rozgląda się po podłodze za nami, czy nie zgubiliśmy paczek.

Wreszcie zaskoczył.

Biedny poczciwy Smółka! Przez twarz przebiegł mu skurcz. Wziąłem dwie puszki fasolki i stanęliśmy w kolejce. Ja też zdążyłem się zdenerwować, mimo że tego dnia brałem. Smółka był tak zdenerwowany i roztrzęsiony, że rozglądał się po całym sklepie, czy ktoś nas nie obserwuje. Pomyślałem, że w ten sposób w końcu ściągnie na siebie uwagę, ale te baby przy kasach są tak znudzone robotą, że nie zwróciłyby uwagi nawet wtedy, gdyby ktoś wytaczał ze sklepu słonia.

Za to kipiał entuzjazmem, kiedyśmy się już wydostali. Tańczył wokół mnie i śmiał się. Smółka naprawdę miewa odpały. Już myślisz, że to taki cichy gość, kiedy nagle mu odbija.

– Wróćmy i spróbujmy znowu – poprosił. Potrząsnąłem głową.

– Następnym razem – odparłem.

Nie wiedział, jak powinien wyglądać. Trzeba przybrać wygląd nudnego faceta, który kupuje coś na nudny podwieczorek. Smółka miał w tamtej chwili minę desperado. Po drodze do domu wdepnęliśmy po piwo do sklepiku z alkoholem, a kiedy wyszliśmy, pokazał mi, co chował pod kurtką. Butelkę wina. A ja nawet tego nie zauważyłem.

Ścisnąłem go za ramiona i wyszczerzyłem się, a on odpowiedział mi takim uśmiechem, jakby niespodziewanie dostał ode mnie tysiąc funtów. No cóż, w pewnym sensie dostał. Rozumiesz? Teraz mógł mieć wszystko, czego zapragnął.


Wracał do domu, dosłownie unosząc się w powietrzu. Gemma obrzuciła go nieufnym spojrzeniem. – Co w ciebie wstąpiło? – zapytała. Lily była gotowa zrobić mi awanturę z powodu długiej nieobecności, ale dowiedziawszy się, jak ze Smółką spędzaliśmy czas, nie miała pretensji. Wyszliśmy na stronę, żeby wziąć. Szczerze mówiąc, było tego trochę za dużo, ale nie oszczędzaliśmy się w ostatni weekend, a jest ważne, żeby nie odstawiać za szybko.

Smółka siedział na podłodze, pokazując Gemmie książkę, którą wygrzebał ze śmietnika. Opowiadał jej także o albumie u Allena i o całej reszcie. Gems traktowała go trochę jak świra i to mnie wkurzało. Konkretnie to, że go porzuciła. Gdyby tak widziała, jak sobie dzisiaj poradził.

Zerknąłem na Lily. Wyciągnęła szyję, żeby lepiej obejrzeć książkę, a Smółka zaczął jej opowiadać o swojej malarskiej pasji. Słuchała z zainteresowaniem! A mnie przyszło do głowy, że wszystkie te komplikacje są niepotrzebne. Że wcale nie trzeba nikogo ranić. Może udałoby się nam znaleźć sposób, żeby wciągnąć go do naszej paczki, zamiast tak po prostu pokazywać mu plecy.

Jedzenie było fantastyczne. Steki, wino i inne rzeczy. Lily miała straszną ochotę na mięso. Nie jedliśmy go od tygodni. Potem rozpaliliśmy w ogrodzie wielkie ognisko.

Mieliśmy piękny ogród. Pokochałbyś go. W kącie rośnie wysokie, stare drzewo, którego gałęzie zwieszają się nad ulicą. Jest niewielka grządka – kwiaty i trochę warzyw, które zasadziliśmy na wiosnę, lecz potem nic już przy nich nie robiliśmy, więc rozpanoszyły się chwasty. Poczułem przypływ jakiegoś natchnienia i zacząłem kopać ogródek, ale szpadel się złamał.

W trawie rosły mlecze. Smółka znowu opowiadał o swoim mleczu. O tym, jak bardzo pragnął namalować duży, jaskrawy kwiat pastelami, które dostał od Gems.

Wieczór był piękny. Gems leżała w objęciach Smółki. Wyglądali na szczęśliwych. Chciałem, żeby zmieniła zamiar. Mieliśmy wynieść śpiwory i spać na zewnątrz, ale później zaczęło padać, więc poszliśmy do łóżek.

Rano wyjrzałem przez okno. Palenisko było mokre, lecz jeszcze tu i ówdzie się tliło. Zapowiadał się deszczowy dzień.

Stale mam tamten obraz przed oczyma, bo nie był to codzienny widok. Smółka siedział na skrzynce obok wygasłego ogniska, z oczyma utkwionymi w drzewie. Płakał. Najpierw pomyślałem, że jego twarz jest mokra od deszczu, ale to na pewno były łzy. „Niech to cholera” – powiedziałem do siebie.

Trąciłem Lily, żeby wstała i zobaczyła.

Oboje staliśmy w oknie. Spokojnie, ukryci za firankami, tak że nie mógł nas widzieć. Było jeszcze wcześnie.

– Ach… – Lily oparła się dłońmi o parapet i patrzyła na Smółkę płaczącego przy ognisku. – Czy nie jest uroczy? – odezwała się. Objąłem ją. – Czy nie jest uroczy? – powtórzyła.

Загрузка...