ROZDZIAŁ 18

Smółka


SKORO JEST MI LEPIEJ

TO EKSPERYMENT BYŁ UDANY

A IM LEPIEJ, LEPIEJ, LEPIEJ JEST W TEN SPOSÓB

TYM MNIEJ OCHOTY MAM NA ZMIANY

Lurky


Kiedy wychylę się z okna i popatrzę wzdłuż City Road, widzę te wszystkie domy, a w nich okna i drzwi, i pokoje za drzwiami i oknami. Czuję się, jakbym spoglądał w leśny gąszcz albo w głębinę morską. Za tymi ulicami są biurowce i magazyny. Na wzgórzu stoi kilka wieżowców. Z tej odległości wyglądają jak cegły dziurawki.

Należę do plemienia. Żyjemy za tymi oknami i drzwiami. Czasem wychodzimy na ulice; nie na dłużej, niż trzeba, żeby zrobić zakupy lub kogoś odwiedzić. W tej części miasta, w domach i mieszkaniach – nad sobą, pod sobą, obok siebie – żyje wiele plemion. Sprzedawcy, urzędnicy, pracownicy biurowi. Azjaci, prowadzący swoje sklepiki, przybysze z Karaibów, Irlandczycy, Polacy, ludzie, którzy lubią i robią różne rzeczy; wszystkie plemiona, wymieszane i wzajemnie powiązane. Ludzie zajęci własnymi sprawami, przyjaźniący się, robiący interesy.

Nie mam z nimi wiele wspólnego. Widuję ich tylko. Mam do przeżycia własne życie.

Któregoś dnia wpadł Richard, żeby się pożegnać. Jedzie na wyprawę do Azji Południowo-Wschodniej. Do Tajlandii, na Bali, a potem do Australii. Chciał, bym z nim pojechał. Roześmiałem się. Za co? Nie mam pieniędzy.

– Pożyczę ci – zaproponował. Potrząsnąłem głową.

Czasem zdumiewam sam siebie. On uważa, że jestem wart prezentu za tysiąc funtów. Wiem, że mówił o pożyczce, ale obaj zdajemy sobie sprawę, że nigdy nie mógłbym jej zwrócić, niezależnie od dobrych intencji.

Wiedziałem oczywiście, co się za tym kryło. Myślał, że gdybym z nim pojechał, mógłbym odstawić herę. Przychodził regularnie i nalegał.

– To cię zabije. To już cię zabija. Jesteś już nudny z tym swoim uporem – powiedział.

– Ty też – odparłem. Tylko potrząsnął głową.

– Nie muszę uciekać do Azji, żeby wydać się interesujący samemu sobie – oświadczyłem.

– Mam nadzieję, że bycie martwym wyda ci się równie interesujące jak życie – odrzekł.

To problem większości ludzi. Chcą żyć wiecznie. Kiedy zwracasz się do nich mówiąc, że po prostu żyjesz własnym życiem – a jeśli to oznacza, że będziesz martwy za trzy lata, to nie widzisz w tym nic strasznego – oni nie potrafią tego znieść. Na to nie ma odpowiedzi. Jeżeli nie zamierzasz dożyć dwudziestki, nie ma żadnego argumentu przeciw heroinie, prawda?

Trzeba stanąć twarzą w twarz z faktami. Ta historia z Alanem i Helen, naprawdę przerażająca historia. Właśnie zaczynałem lepiej ich poznawać. Nie mogę przypomnieć sobie, gdzie ich spotkałem, ale pojawiali się u nas, żeby kupować drągi. Potem sprzedawali trochę sami. On był najprzystojniejszym facetem, jakiego znałem. Bardzo owłosiony brunet. Porośnięta klata, czarny zarost na ramionach. Musiał golić się dwa razy dziennie. No cóż, oczywiście nigdy tego nie robił, ale by musiał, gdyby chciał być zawsze porządnie ogolony. Miał piękne oczy, jak płynne złoto, i w ogóle wywierał wrażenie. Mógłby być modelem, może nawet był nieco za przystojny. Ludzie zwracali na niego uwagę. Ja też. A on, kiedy zorientował się, że ktoś na niego patrzy, odrzucał głowę do tyłu i rozkładał ramiona w pozie modela.

To było zabawne. Zawsze zdobywał poklask, pozując jak model z magazynu. Nosił idiotyczną koszulę z wizerunkiem smoka na piersiach, ozdobioną czarodziejskimi ognikami. Czasem, kiedy robiło się ciemno, zaczynał prezentować tę swoją koszulę. Siedząc odchylał głowę jak wiking Eryk, a ta kretyńska koszula błyszczała w półmroku.

Helen miała jasne, kręcone włosy. Była całkiem ładna, z zadartym nosem. Zdaje się, że pochodziła z Birmingham. Tryskała energią. Naprawdę nie wiedziałem, dlaczego żyła z Alanem, ponieważ on był trochę mułowaty. Pewnie po prostu myślała, że to nie ma znaczenia, bo był przystojny i zarabiał całkiem spore pieniądze.

W każdym razie Rob ubił z nimi jakiś interes. Akurat było krucho z towarem. Ja i Gems mieliśmy trochę, ale nie chcieliśmy się dzielić, ponieważ było tego niewiele, naprawdę odrobina. A oto co się wydarzyło. Byli na mieście organizując towar i zadzwonili do Roba wieczorem z wiadomością, że wszystko zostało załatwione i może przyjechać po swoją działkę. Poszedł do nich od razu. Paliło się światło, ale nikt nie odpowiadał. Walił w drzwi i krzyczał… I nic. Mieszkali na Brook Road, tuż za rogiem. Nie chciał robić za dużo zamieszania. To nie należy do dobrych obyczajów – rozumiesz – żeby robić zamęt pod drzwiami dealera, więc wrócił do domu i czekał.

– Telefonowali do mnie zaledwie pół godziny temu i wcale nie mówili, że gdzieś się wybierają – powiedział. Wyglądał okropnie, czekając w napięciu i obgryzając paznokcie do skóry.

– Może ich nakryli – podsunęła myśl Lily. Siedziała na podłodze obejmując kolana, owinięta swetrem.

Oboje naprawdę ciężko to przechodzili. Współczułem im. Brrr. To takie uczucie, że nawet najmniejsza rzecz, jaka cię spotyka, to już zbyt wiele. Czasem odczuwasz fizyczny ból, kiedy ktoś mówi ci „cześć”.

Posiedział pół godziny, a potem poszedł z powrotem. To samo – bez odpowiedzi. Zaczęliśmy się nieco niepokoić. Alan i Helen nigdzie nie wychodzili. Wszyscy myśleli o tym samym. Widzisz, to nie było za bardzo prawdopodobne, że ich przymknięto, bo policja kręciłaby się tam jeszcze pół godziny potem, jak dzwonili. Z drugiej strony… cóż, wszyscy wiemy, że można przedawkować. Słyszało się o tym. Ale… Rob zaczynał popadać w paranoję, bo bał się tam wracać, jeśli ich rzeczywiście aresztowano i miejsce było obserwowane. Poszedłem tam mijając dom, żeby rzucić okiem, ale nie odważyłem się zapukać. Kiedy wróciłem, Lily zaczynała się złościć. Miała pretensje do Roba, a ja i Gems podpadliśmy jej tylko dlatego, że w przeciwieństwie do nich mieliśmy odrobinę. Chciała, żeby ktoś tam poszedł i włamał się do środka. Z tyłu domu było otwarte okno, ale znajdowało się na piętrze, co oznaczało wspinaczkę po rynnie.

– Zrobisz to, Smółka. Ty dasz radę – powiedział Rob.

– Nie ma mowy. To twoja sprawa.

– Ty dasz radę. Jak twoim zdaniem można się włamać do cudzego domu w moim stanie?

Zaczęliśmy się kłócić, aż w końcu Lily straciła cierpliwość.

– Niech ktoś, do jasnej cholery, pójdzie i to załatwi, dobra?! – wrzasnęła i zaczęła krążyć po pokoju, kopiąc co popadło.

Naprawdę była bliska obłędu. Waliła pięścią w drzwi i rozdrapywała sobie ręce. Rob i ja popatrzyliśmy na siebie i zdecydowaliśmy się pójść razem.

W końcu nie musieliśmy się wspinać. Gemma przypomniała sobie, że inny nasz kumpel, który mieszkał kilka budynków od Alana i Helen, miał na wszelki wypadek klucz do ich domu. Najpierw nie chciał nam go dać, ale kiedyśmy mu wytłumaczyli, zgodził się.

– Możesz wejść z nami, jeśli chcesz mieć pewność, że to czysta sprawa – zaproponował Rob.

O dziwo, ten gość wcale nie chciał.


Po prostu otworzyliśmy drzwi i weszliśmy do środka. Wszystko wydawało się normalne. Siedzieli obok siebie na sofie. Helen oparta o niego, a on wpatrzony w coś ponad naszymi głowami, jakby się zamyślił. Trochę dziwnie pachniało. Ona wyglądała, jakby zasnęła. On miał oczy szeroko otwarte. Rob odezwał się:

– Wszystko w porządku?

Pomyślałem, że mówi do mnie, ale było inaczej. Po chwili zobaczyłem igły w ich przedramionach.

Rob popatrzył na mnie. Potem wszedł do pokoju i zaczął szperać, otwierając szuflady i zaglądając na półki.

Podszedłem bliżej, żeby się im przyjrzeć. Dotknąłem ramienia Alana, które okazało się zupełnie zimne. Za mną krzątał się Rob, coraz bardziej nerwowo. Chyba był wystraszony, ale nie bardzo się nim przejmowałem. Wyglądali jak zwykle, tyle że się nie poruszali. Alan wciąż był wspaniały. Ona ostatnio trochę schudła. To do niej nie pasowało. On też schudł, ale dzięki temu był jeszcze przystojniejszy. Chciałem pocałować ją w policzek, bo wiedziałem, że nie może się obudzić. Była jak Śpiąca Królewna.

Wszystko wyglądało tak realistycznie. Cały czas oczekiwałem, że się poruszą, a potem, że poruszy się ona, później znów on, ale nie zrobili tego. Dotknąłem jej policzka. Przyszło mi na myśl zimne mięso.

– Zostaw ich w cholerę i pomóż mi – syknął Rob. Zaczęliśmy wyciągać rzeczy z szuflad i biegać naokoło.

Znalazł to w końcu – dwie torebki, musiało tego być ponad uncję. To było całe mnóstwo hery. Więcej, niż dotąd widziałem.

– Prawdopodobnie jest zabójczo czysta – stwierdził Rob, wskazując ruchem głowy Alana i Helen.

Zachichotaliśmy. Rozumiesz, zabójczo czysta…

– Co z tym zrobimy?

– Oni tego nie potrzebują.

Czułem się, jakbyśmy kradli, mimo że oni i tak byli martwi. Miałem uczucie, że czekają, że specjalnie nas podpuścili, byśmy ukradli towar. Spojrzałem na nich i pomachałem małą torebką, jak gdyby pytając: w porządku? Potem zauważyłem drobne szczegóły, które na początku mi umknęły: zakrzepły śluz pod nosami i w oczach. I zobaczyłem muchę maszerującą po jego twarzy. Wtedy ogarnęło mnie przerażenie. Krzyknąłem i wybiegłem. Rob pobiegł za mną. Byliśmy na zewnątrz w ciągu paru sekund.

Kiedy już mieliśmy to w domu, wszyscy panicznie baliśmy się tego używać. Później ktoś słyszał w radio ostrzeżenie policji skierowane do ćpunów. Informowano, że pojawił się wyjątkowo mocny towar, który zabijał ludzi. Rozumiesz, bierzesz swoją zwykłą działkę i w ten sposób możesz przedawkować. Świetnie! Zorganizowaliśmy imprezę na cześć Alana i Helen. Torebka wystarczyła na długo. Minął tydzień, zanim do ich domu przyszła policja i wyważyła drzwi.


Od czasu do czasu dzwonię do mamy.

Robię to, kiedy jestem sam. To moja prywatna sprawa. Nie wiem, dlaczego to robię. Oni nie mają już ze mną nic wspólnego. Chyba zwyczajnie po to, by się dowiedzieć, czy z nią wszystko w porządku i czy sobie jakoś radzą, albo może sprawdzam, czy tam jeszcze są. A możliwe, iż robię to dlatego, że chcę coś samemu sobie udowodnić. Teraz umiem sobie z nią poradzić. Czasem jednak muszę sobie przypominać, że potrafię.

Zwykle idę ulicą i postanawiam to zrobić – ot, po prostu. Wchodzę do budki, podnoszę słuchawkę, wybieram numer i… znów ona. Nagle. Jakby była tuż przy mnie cały czas, przez te wszystkie miesiące, a ja tego nie widziałem.

Ma charakterystyczny sposób odbierania telefonu. Przeciągłym tonem. Może to efekt alkoholu, ale przypuszczam, że raczej obserwuje siebie w lustrze wiszącym w salonie nad sofą w pobliżu telefonu. Myśli sobie, jak świetnie wygląda z papierosem w dłoni, z rozmazaną szminką i sukienką opadającą z ramienia. Naprawdę. Ona uważa, że wygląda świetnie. Zatraciła całą swoją osobowość dla tej trucizny i myśli, że w ten sposób dodaje sobie uroku.

– Haaaloooo – mówi, jakby grała w filmie. Moje serce zaczyna chodzić jak silnik.

– Cześć, mamo.


QP I natychmiast się zmienia. Czuję, jak się ożywia. Słyszę, jak odstawia szklankę i siada wyprostowana. Potem następuje pauza. Czeka na moje słowa, pozwalając mi pomęczyć się w niepewności. Kiedyś w ten sposób udawało jej się wpędzić mnie w panikę. Teraz ja też pozwalam jej poczuć się niepewnie. Czekam, dopóki się nie odezwie.

Wreszcie zaczyna. Czy u mnie wszystko w porządku, dlaczego się nie odzywałem, czy potrzebuję pomocy, jak bardzo za mną tęskni, czy mam coś do powiedzenia. Mówi, że stale słyszy o dzieciach śpiących na ulicy i modli się każdej nocy, bym to nie był ja.

Ciekawe, jaki bóg chciałby jej słuchać.

– Nie, mamo, dałem sobie ze wszystkim radę, dzięki.

– Ale, kochanie, czy czegoś nie potrzebujesz?

– Zadzwoniłem tylko po to, by się dowiedzieć, co u ciebie. Więc go jednak nie zostawiłaś?

– On jest twoim ojcem, Davidzie – pauza. – Kochanie, opowiedz mi o tym.

Pauza.

– O czym ci opowiedzieć?

– O wszystkim.

Przez chwilę nie wiem, jak mam zareagować. Potem słyszę brzęk szklanki o zęby i myślę: Ach, tak. Wiem, do czego zmierza.

To jest wzruszające. Naprawdę. Zna tylko jedną sztuczkę i odgrywa ją wciąż na nowo. Mimo to zawsze prawie mnie na to łapie. Ta sama rzecz – zawieszenie, rozumiesz. Zadaje jakieś pokrętne pytanie albo robi uwagi, które wydają się całkiem na miejscu. A ty stajesz się nerwowy, coraz bardziej i bardziej nerwowy z powodu długich chwil milczenia, więc kończysz tak, że wyrzucasz z siebie jak najwięcej, byle tylko mówić. A wszystko, co słyszysz, to odgłos ssania papierosa albo popijania drinka. Więc mówisz już cokolwiek, obiecujesz jej wszystko na ziemi, tylko po to, by zareagowała.

A potem, kiedy już wprost błagasz, żeby cokolwiek powiedziała, ona strzela z grubej rury. Na przykład: „On mnie bije, kochanie…” Albo: „Myślę, że mam raka”. Albo: „Chcę go porzucić, ale muszę mieć kogoś, kto mi pomoże…”

Więc kiedy słyszę jej zęby szczękające o szklankę i jak ssie papierosa czekając, abym upadł jej do stóp, po prostu zachowuję spokój i wreszcie mówię: „Nie mam ci nic do powiedzenia”.

– Davidzie – odzywa się głęboko zraniona. Za chwilę nowa salwa: „Znów mnie pobił”.

Może. A może nie. Po prostu trzymam gębę na kłódkę i pozwalam jej posmakować tego, co ona robi mi. I to też działa. To zdumiewające. Zaczyna się zwierzać i zwierzać i gadać byle co, a następnie zwierzenia przechodzą w pochlipywanie.

– Nie mogę ci pomóc, mamo. Sama musisz sobie poradzić. Musisz odejść od taty i rzucić picie. Nikt ci nie może pomóc, dopóki sama tego nie zrobisz. Nie możesz tego zrozumieć, mamo? Powiem ci coś. Wrócę, jeśli to zrobisz.

Oczywiście wiem, że nigdy tego nie zrobi. Niekiedy jest tam mój tato. Odbiera telefon.

– David? David? Wszystko w porządku, Davidzie?

Nie mam mu nic do powiedzenia. Po prostu oddycham w mikrofon. „Hmmmmmm” – bardzo spokojnie, ale dość głośno, żeby usłyszał. Tak jak ja zawsze słuchałem jej oddechu, kiedy pozwalała mi trwać w niepewności, wydmuchując dym.

– Davidzie, czy to jakiś żart?

Słucham jeszcze chwilę, ale naprawdę nie mam nic do powiedzenia mojemu tacie. Odkładam więc słuchawkę i odchodzę swoją drogą. Nie wiem, czy jeszcze będę zawracał sobie głowę.

Zawsze tak myślę i zawsze robię to jeszcze raz.

Загрузка...